16
Yoongi nie miał pojęcia dlaczego się stresował. Taki się już obudził. Zestresowany, z walącym sercem i bólem gdzieś w okolicy żołądka, co chyba nie zwiastowało nic dobrego. Potarł mocno kark, a potem twarz starając się pozbyć resztek snu i uspokoić trochę oddech. Był cały spocony i lepki, a piżamowa koszulka kleiła mu się do pleców, chociaż w domu nie było jakoś gorąco.
To była zła noc, z urwanym, ciężkim snem, chociaż tak naprawdę nic mu się nie śniło. A przynajmniej nic konkretnego, co zostałoby w pamięci po obudzeniu. Pamiętał tylko echa jakiejś rozmowy, urwane zdania i im bardziej się na nich skupiał, tym bardziej rozmywały się jak dym w świetle bladego poranka, który widział już zza szczelnie zasłoniętych, ciemnych kotar.
Śpiący na posłaniu obok Jin, poruszył się niespokojnie i przeturlał na drugi bok, nic sobie nie robiąc z kryzysu przyjaciela, który z cichym stęknięciem podniósł się z podłogi.
- Idę do kuchni - mruknął pod nosem Yoongi, chociaż dobrze wiedział, że nawet jeśli chłopak się obudził to i tak miał to gdzieś.
To był ich prawie ostatni dzień w Jukrim. Yoongi uświadomił to sobie, omiatając wzrokiem posprzątany salon i korytarz, który było z niego widać. Wszystko lśniło czystością i musiał przyznać, że był z nich nawet dumny. Dość szybko im poszło i gdyby zostawili Jimina samego to pewnie siedziałby tutaj sam do grudnia, a może i dłużej. Chociaż Yoongi nie był pewien, czy byłaby to taka straszna sprawa. Miałby dom sam dla siebie, nie musiałby stresować się szukaniem pracy na pół etatu, studiami, mógłby spotykać się codziennie z Hoseokiem i chodzić z nim na ryby. Dla Yoongiego brzmiało to trochę jak wygrana w loterię. Wyszedł na korytarz i skierował się do kuchni, zgarniając przy okazji spodnie i koszulkę z otwartej walizki, którą zostawił dzień wcześniej przy drzwiach.
Musiało być dość rano, bo światło, które sączyło się przez przeszklone drzwi wejściowe, było jakieś mętne. Rozmyte, a maleńkie drobinki kurzu, który wciąż unosił się w całym domu, ledwie unosiły się nad podłogą. Było dla nich jeszcze za zimno, bo słońce nie zdążyło nagrzać im jeszcze powietrza w przesmyku. Yoongi stłumił ziewnięcie i wolno, noga za nogą udał się do lodówki, w której tradycyjnie nic nie znalazł. Oparł się o nią i wyjął komórkę z kieszeni jeansów, które trzymał w dłoni.
- Szósta? - jęknął, patrząc na godzinę. W wakacje miał zasadę, że najwcześniej wstawał o dziewiątej i to nie codziennie, więc szósta rano wydawała się mu czystym bluźnierstwem. Przez chwilę debatował, czy ubrać się, czy może jednak wrócić do łóżka, ale decyzja została podjęta za niego, bo Hoseok wysłał mu smsa.
- Przyjdźcie na śniadanie jak wstaniecie. Zaczynam zmianę - przeczytał na głos, a potem jeszcze raz w głowie.
Znał chłopaków i wiedział, że nie wstaną tak prędko i jeśli miał być szczery, to sms rozbudził go na dobre. Nie zaśnie, wiedział o tym. Wychylił się i spojrzał na spokojną twarz Jina, którą widział przez szparę między drzwiami a framugą, a potem znów spojrzał na komórkę. Niecałe dziesięć minut później był już w drodze chociaż nie do końca wiedział gdzie powinien iść. Jakoś nigdy nie spytał się Hoseoka gdzie konkretnie pracuje i jak tam dojść, a pytanie teraz wydawało mu się trochę głupie, bo szedł sam i nikogo ze sobą nie zabrał i wyglądało to trochę jakby bardzo mu zależało, a Yoongi nie lubił wychodzić na osobę zbyt entuzjastyczną i w jakiś sposób zdesperowaną. Zatrzymał się nawet kilka razy po drodze, zastanawiając się, czy dobrze robi i czy może jednak nie wrócić, i poczekać na resztę, ale w końcu się poddał. Bo jeśli miałby być szczery to był też trochę samolubny i jeśli istniała szansa żeby spotkać Hoseoka sam na sam, to postanowił ją wykorzystać. Zatrzymał się przy skrzyżowaniu niedaleko sklepu zastanawiając się gdzie powinien iść dalej.
- Acha... - mruknął sam do siebie, rozglądając się. Internet nie działał w tym miejscu i wiedział, że na nic się zda uruchomienie sieci.
Może gdyby poszedł na pomost? Zmrużył oczy starając się wypatrzeć go z tej odległości. Raptem coś zaskrzypiało u dołu pagórka, na którym stał.
- Och - Yoongi zrobił krok w tył. Na dole, obok sklepu stał Namjoon z Jiminem, a przeraźliwe skrzypnięcie, które usłyszał wydawał rower młodszego chłopaka. Yoongi stał jeszcze przez chwilę, obserwując ich ale zaraz przypomniał sobie co miał zrobić. Rozejrzał się znów dookoła, szukając jakiś wskazówek. Niby mógł zejść na dół i spytać chłopaków, ale miał wrażenie, że nie powinien przeszkadzać.
Gdyby Jimin chciał pogadać to pewnie by sam ich obudził, więc Yoongi postanowił nie zdradzać swojej obecności.
Spojrzał przed siebie, na ulicę prowadzącą na sam szczyt góry. Na jej zakręcie znajdował się gigantyczny znak ze słowem: "pensjonat", wydrążonym w starym, spróchniałym drewnie. Chłopak jęknął nieszczęśliwie, widząc, ile będzie musiał pokonać metrów, ale szybko się opanował. Im szybciej się zbierze w sobie, tym szybciej znajdzie się w środku. Wyjął komórkę z kieszeni i napisał szybko wiadomość do Hoseoka, po raz ostatni rzucając wzrokiem w stronę Jimina i Namjoona.
- Będę...- przeliterował na głos - Za pięć minut - dodał.
Hoseok odpisał mu prawie od razu. "Och, ok. Myślałem, że będziecie później. Wstawię kawę" Yoongi uśmiechnął się na to i z nową energią zaczął wspinać się pod górę.
- Kawa - wysapał i powtarzał tak aż do końca wzniesienia, aż do pensjonatu, na którego progu stał Hoseok, machając do niego.
Przez krótki moment Yoongi żałował, że nie wziął ze sobą aparatu, który pewnie został w plecaku albo może i nawet samochodzie Jimina. Samotna postać chłopaka, na tle drewnianego, przedziwnego budynku, ściany ciemnego lasu i mgły, która unosiła się nad parkingiem przed nim, wyglądała jak nie z tego świata. Yoongi aż zatrzymał się na chwilę. Nawet jeśli miałby aparat, pomyślał przelotnie, nie dałby rady dobrze tego uchwycić.
- Gdzie reszta? - krzyknął Hoseok, gdy Yoongi zamarł na chwilę.
- Śpią! - odkrzyknął i aż skrzywił się, bo jego głos poniósł się echem po całej okolicy. Poczekał z kolejnym zdaniem, póki nie doszedł do schodów, na których stał drugi chłopak. - Nie chciałem ich budzić - powiedział już ciszej.
- Obudziłem cię tym smsem? - spytał Hoseok. Wyglądał na skruszonego.
- Nie spałem już - odparł szybko Yoongi, ale drugi chłopak nie wyglądał, jakby mu wierzył. - Serio, nie spałem - powtórzył, na co Hoseok uśmiechnął się.
- Powiedzmy, że ci wierzę - odparł i otworzył drzwi za sobą. - Chodź, kawa już powinna być gotowa - dodał i wszedł do środka.
Jeśli Yoongi miałby być szczery to pensjonat Hoseoka nie był ani trochę podobny do tego, jak go sobie wyobrażał. Yoongi miał w głowie obraz tradycyjnego, drewnianego domu z podłogowym ogrzewaniem w stylu budynków jakie można było spotkać w Samcheon-dong. I pensjonat może i początkowo taki był, ale pozbawione sensu dobudówki już dawno zakryły jego oryginalną bryłę. Budynek był dziwaczny, a środek bił go na głowę.
Różne style mieszały się i krzyżowały, gdzie tylko się nie spojrzało i Yoongi powoli dostawał oczopląsu. Tak naprawdę nie wiedział do końca na co patrzy. Na restaurację? A może na bibliotekę? Albo sklep z pamiątkami. A może był to jednak pensjonat? W przedsionku sufit był drewniany, ale w części restauracyjnej było widać ozdobne kasetony. Część hotelowa miała ceglany sufit, ale za to śliskie lśniące kafle, chociaż cała reszta podłóg wyłożona była drewnem. Czasem dało się wypatrzeć jakiś prawie rokokowy mebel, ale babcia Hoseoka nie zapomniała gdzieniegdzie poutykać palmy, które bardziej pasowały do hotelu na Hawajach. Miszmasz i kicz wyzierał z każdego kąta, ale Yoongi nie potrafił nienawidzić tego budynku. Był na swój sposób domowy i uroczy. Kojarzył się chłopakowi z dzieciństwem. Zwłaszcza, gdy poczuł zapach drewna z kozy pracującej cicho w kącie i zapachu kawy, która mieszała się z silnym zapachem pasty do podłóg.
- Och - powiedział na głos, chociaż wcale nie zamierzał tego zrobić. Spojrzał dyskretnie na Hoseoka, który uśmiechnął się lekko.
- W tym szaleństwie jest metoda - zapewnił go. - Tak przynajmniej twierdzi moja babcia - Chłopak skopał buty w locie i zostawił je przy progu. Yoongi poszedł jego śladem i wszedł za nim do części restauracyjnej.
- Jesteś sam? - zdziwił się Yoongi, wchodząc głębiej.
Oprócz nich w pomieszczeniu nie było nikogo. Poduszki, na których zazwyczaj siedzieli goście, poukładane były w równe rzędy przy jednej ze ścian, ale za to każdy stół był już gotowy i zastawiony. Wszystko było wymuskane, wychuchane i Yoongi był pewien, że nigdzie nie znalazłby ani grama kurzu.
Lśniące, czarne stoliki przyciągały jego wzrok i naprawdę miał ochotę dotknąć ich powierzchni. Wiedział jednak, że zostawiłby odciski palców, z których Hoseok nie byłby pewnie szczególnie zadowolony, więc szybko zacisnął dłonie w pięści.
- No... tak - odparł Hoseok z ociąganiem - Babcia wstaje dość późno ostatnio. Rodzice mają inne rzeczy na głowie, więc rano siedzę sam - wyjaśnił. - Ale nie jest źle. Nie mamy jakiegoś super ruchu - dodał i popchnął drzwi do kuchni.
Zapach kawy był tu jeszcze intensywniejszy i Yoongi ledwie powstrzymywał się przed westchnięciem. Tęsknił za swoją kawiarką.
- Pomóc ci jakoś? - spytał, zanim zdążył się powstrzymać.
- Pomóc? - powtórzył za nim Hoseok, jakby po raz pierwszy w życiu usłyszał to słowo, co nawet nie wydawało się chłopakowi aż takie nieprawdopodobne, widząc jego reakcję. - Uhh...- wydawał z siebie przeciągły dźwięk, który brzmiał bardziej jak zakłopotanie.
- Mogę ci pomóc z warzywami, banchanami albo nie wiem. Znajdź mi jakąś robotę - Yoongi wzruszył ramionami. - Wiem, że wyglądam, jakbym nigdy w życiu nie gotował, ale...- przymknął na chwilę oczy i pokazał na siebie kciukami. - Nie chwaląc się, całkiem nieźle gotuję - Hoseok pokiwał wolno głową, a na jego twarzy zaczął błąkać się słaby uśmiech. - Nie wierzysz mi?
- Nie no, wierzę - odparł Hoseok poważnym tonem, ale zaraz nie wytrzymał i parsknął. Wyglądało to jednak jakby starał się ukryć swoje nerwy, niż zaśmiać się szczerze.
- Co? Zrobiłem coś nie tak? - spytał szybko Yoongi, na co chłopak znów się zaśmiał i zaczął rozlewać kawę do kubków. - Hoseok!
- Nic - Hoseok pokręcił głową. Przez chwilę stukał cicho palcami o blat szafki. Wydawał się nad czymś zastanawiać i Yoongi wiedział, że to nie był dobry moment, by coś powiedzieć. A tym bardziej zażartować, chociaż miał już z tysiąc żartów na końcu języka. Tak bardzo chciał rozładować tę raptownie napiętą atmosferę, ale wiedział, że nie powinien tego teraz robić. Wreszcie Hoseok odwrócił się i podał mu kubek, wbijając od razu wzrok w podłogę. - Ja...- zaczął cicho i niepewnie. - Cieszę się. Nikt nigdy...- zawiesił na chwilę głos. - Nikt nigdy nie pyta mnie o takie rzeczy. Jeśli coś to ja mam coś zrobić, z czegoś zrezygnować, coś... - znów urwał w połowie zdania. - Nieważne - dodał szybko i tym razem uśmiechnął się szczerze. - Możesz pomóc mi przy batatach? - spytał.
Gdzieś w kącikach jego oczu widać było wciąż resztki jakiegoś dziwnego smutku, ale Yoongi nie chciał naciskać i zadawać niepotrzebnych pytań, zwłaszcza że był to ich prawie ostatni dzień razem.
- Serio, mogę? - Yoongi aż skrzywił się na ton własnego głosu. Był tak radosny, jakby dostał najlepszą wiadomość świata, a nie informację o tym, że ma zaraz obierać ziemniaki. - Serio? - powtórzył już niższym tonem.
- Jaki ty jesteś dziwny, Yoongi - stwierdził Hoseok z niedowierzaniem. Yoongi uśmiechnął się do niego szeroko.
***
Ostatnie dni, ostatnie dni, ostatnie dni. To jedno słowo odbijało się echem na ustach wszystkich prawie każdego dnia i każdego wieczora i Jin musiał przyznać, że nie cieszyło go to za bardzo. Mimo tego, że dom mamy Jimina przyprawiał go o dreszcze i cały czas miał wrażenie, że ktoś go obserwuje to jednak polubił Jukrim.
Polubił ich nową paczkę znajomych i rytm, który wypracowali. Wspólne picie, ogniska, a nawet sprzątanie, chociaż do tego nigdy by się nie przyznał, bo Yoongi zażądałby jeszcze, żeby pomagał mu cały czas w porządkach we wspólnym mieszkaniu.
- Hyung? - głos Jimina wyrwał go z zamyślenia. Jin przygładził włosy, rzucając szybkie spojrzenie na swoje odbicie w łazienkowym lustrze.
- Mhm? Co tam? - spytał i zgasił światło w pomieszczeniu.
- Możesz zająć się tymi facetami od przeprowadzek? Będą tu za piętnaście minut, a ja chciałem zrobić jeszcze jeden obchód po pokojach. Cały czas mam wrażenie, że zapomnieliśmy spakować jakiś rzeczy - wyjaśnił. Jin skinął głową.
- Jak chcesz. I tak miałem zamiar pomóc Jungkookowi, bo wczoraj Yoongi coś pojebał z naklejkami gdzie co ma jechać - wyjaśnił. - Wiem, że twoja ciotka dzwoniła wczoraj i pytała o jakiś kredens, ale Yoongs chyba wpisał go na nie tę listę co trzeba i jakiś rzeczy brakuje
- Możliwe, że je wywaliłem - mruknął cicho Jimin. Jin uniósł jedną brew w pytającym geście - Nie lubię jej - wyjaśnił chłopak. - Nieważne. Nic jej się nie stanie, jak go nie dostanie - odparł.
Brzmiał dość ostro i Jin miał już zamiar spytać, czy wszystko z nim w porządku, ale Jimin pokręcił od razu głową. Otworzył szybkim ruchem drzwi do pokoju, obok którego stali. Dopiero po chwili Jin zorientował się, dlaczego chłopak tak się zachowywał. Gabinet był chyba najładniejszym miejscem w całym domu. Był przestronny, słoneczny, ale Jimin zawsze, gdy ktoś tylko tam wchodził albo sam miał do niego wejść, zachowywał się, jakby zaraz miało stać się coś strasznego. Jin nie musiał być lekarzem, żeby wiedzieć, że tak właśnie wygląda atak paniki. Złapał go bezwiednie za rękę.
- Chcesz coś stąd zabrać? - spytał cicho. Tak naprawdę to bał się reakcji młodszego chłopaka i starał się go najpierw trochę wybadać. Miał nadzieję, że nie karze mu iść na dół, żeby zająć się facetami od samochodu, bo tego nie byłby w stanie teraz zrobić. Jimin już był w złym stanie. Jeszcze nie przekroczył progu gabinetu, a jego spojrzenie było tak rozbiegane, jakby spodziewał się jakiegoś ataku.
- Nie wydaje mi się - odparł.
- Nie musisz sprawdzać tego pokoju, jak chcesz, mogę zawołać Jung...- urwał, bo Jimin puścił jego dłoń i wszedł do środka.
Jin zaklął cicho pod nosem i poszedł za nim. Okno wychodzące na las było szeroko otwarte. Wiatr wnosił ze sobą do pomieszczenia zapach wilgoci i żywicy. Zbierało się na burzę.
- Chcesz to wszystko oddać dla biednych? - spytał chłopak, podchodząc do małej biblioteczki. Przeciągnął palcem po grzbietach książek, zatrzymując się dopiero przy ostatniej w ciemnej, zielonej oprawie. Złapał ją i przejechał otwartą dłonią po jej okładce. Była szorstka, materiałowa ze złotymi, grawerowanymi literami. - Chociaż nie wiem komu przyda się książka po francusku - mruknął już ciszej, kartkując szybko jej strony.
- Pewnie oddadzą ją na makulaturę - przyznał mu rację Jimin.
Odkąd weszli do pomieszczenia stał przed wąskim, długim lustrem wpatrując się we własne odbicie. Jin zerknął na niego z ukosa, starając się wybadać jego humor, ale nie był w stanie tego zrobić.
Z jednej strony Jimin wydawał się jakiś spokojniejszy. W jakiś sposób pogodzony ze swoim życiem, chociaż Jin nie potrafiłby powiedzieć, czemu tam myśli. A z drugiej strony młodszego chłopaka rozpierała jakaś dziwna determinacja.
Jin odwrócił się znów w stronę biblioteczki. Odłożył książkę na miejsce i zajął się drugim rzędem. Tu też były książki w jakiś europejskich językach, wszystkie podobnie wydane. Podobnie oprawione. Wśród nich tylko jedna wyglądała nie na miejscu. Był to almanach samochodowy, wydany w latach siedemdziesiątych i wyglądał na coś co powinno raczej znajdować się na chłopięcej półce, a nie w gabinecie poważnej pisarki.
Dziwna książka. Niby miała twardą oprawę i eleganckie zdjęcie samochodu, którego Jin nie kojarzył, to w środku znajdowało się pełno komiksów, opowiadań i zdjęć, które kojarzyły się raczej z podręcznikami. Papier był tak kiepskiej jakości, że aż pękał, gdy próbował zmienić stronę.
- Jimin? - powiedział na głos. - To twojej mamy? - spytał i wyjął z pomiędzy ostatnich stron plik kartek wciśnięty w książkę tak mocno, że aż wyglądał, jakby był jego częścią.
- Co? - dopiero wtedy Jimin oderwał wzrok od lustra i spojrzał w jego stronę. Wyglądał, jakby dopiero co się obudził. Jego wzrok był rozbiegany i przez moment było widać, że nie wie na co ma patrzeć. Jin zamachał plikiem kartek.
- Były w tym - pokazał mu okładkę almanachu i podał mu wszystko. - Może to ważne, nie wiem - powiedział i znów zajął się przeglądaniem biblioteczki. Reszta książek na tej samej półce była już dość poważnej treści. Jakieś słowniki, encyklopedie, podręczniki. Jin brał je po kolei do ręki i przekartkowywał w nadziei, że coś znajdzie, ale w żadnej nie znalazł nic podobnego. - Jimin myślisz, że...- zaczął mówić, ale urwał widząc, że chłopak stoi w wciąż nie zmienionej pozycji, gapiąc się na kartki, które miał w ręku. Na jednej z nich widać było nabazgrany nie starannym pismem słowo: "koniec" - Wywalić to? - spytał niepewnie, nie bardzo wiedząc, co innego powinien powiedzieć. Dopiero to otrzeźwiło Jimina.
- Nie - odparł od razu chłopak i wcisnął je w książkę. - To... chyba tyle w tym pokoju, co? - powiedział szybko i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając Jina samego. Po chwili słychać było jego kroki na schodach, a potem drzwi wejściowe zamknęły się z takim impetem, że Jin czuł wibracje pod stopami. Chłopak zamknął okno i zszedł na dół, stając od razu oko w oko z zszokowanym Yoongim.
- Coś ty zrobił? - spytał go Yoongi, nie bawiąc się w uprzejmości. Jin pokręcił głową.
- Ja nic - odparł. - Byliśmy w gabinecie - Tyle wystarczyło. Na twarzy drugiego chłopaka od razu pojawiło się zrozumienie, podobnie jak na twarzy Jungkooka, który wychylił się z kuchni zaraz za nim.
- Pomożesz mi z listą? - spytał Yoongi, od razu zmieniając temat. Widać było, że nie chce pytać o szczegóły, zwłaszcza że Jungkook wciąż stał obok niego i wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. - Wiesz, do przeprowadzki - dodał, chociaż nie potrzebował tego robić, bo od rana rozmawiali tylko o tym.
- Pewnie, daj mi to - powiedział, wyciągając rękę po tablet chłopaka.
Jin przeszedł obok Jungkooka i poklepał go po włosach. Nastolatek wyglądał na zestresowanego i widać było, że nie był pewien, czy powinien iść za Jiminem. Tak naprawdę to odkąd tu przyjechali i odkąd Jimin miał mniejsze lub większe załamania nerwowe, było widać, że nie wie co robić. Jak się zachować, jak pomóc. Jinowi było go trochę szkoda. Jungkook nie był w łatwej pozycji. Niby on i Jimin byli rodziną, ale nie znał matki Jimina, nie znał też Minhyuna, którzy niego byli totalnie obcymi osobami.
Nic dziwnego, że nie wiedział jak zareagować i czy w ogóle powinien coś robić. Jak na razie nie robił nic i nawet nie zaczynał rozmów, chyba że o wywalaniu rzeczy, ale ta taktyka nie będzie działała w nieskończoność. Jin było o tym przekonany i szczerze wątpił, żeby wszystko wróciło magicznie do normy, gdy już znajdą się w Seulu.
Otworzył drzwi na werandę i wyszedł na zewnątrz, prawie od razu stając twarzą w twarz z kierowcą ciężarówki.
- Ja pomogę - Jungkook stanął obok. Jin znów pogłaskał go po głowie.
- Ok, pokaż panu gdzie są rzeczy, które trzeba zawieźć do schroniska - powiedział i wręczył mu tablet. Przywitał się z kierowcą i wspólnie z Jungkookiem zaczęli wszystko mu wyjaśniać. Jimin wrócił do nich mniej więcej po godzinie. Szedł od strony lasu, był cały spocony, ale nie wyglądał już na zestresowanego. Almanach miał wciąż wciśnięty pod pachę i Jin miał już ochotę zapytać go, czy mają go wyrzucić, gdy Jimin pierwszy zadał pytanie.
- Hyung, zabierzesz mnie do świątyni bambusowej?
- Ale teraz? - spytał Jin. Odpowiedziało mu twierdzące skinienie głową. Rozejrzał się dookoła, ale nigdzie nie widział Jungkooka. - No dobra, to muszę powiedzieć reszcie, że...
- Wyślę smsa do chłopaków, jak będziemy jechać - odparł Jimin. Wyglądał na dziwnie pobudzonego i Jin nie do końca wiedział, czy powinien się zgodzić na tę prośbę, ale im dłużej patrzył na niego, tym bardziej jego pewność siebie topniała i wiedział już, że zaraz się podda. Odstawił ostrożnie karton na ziemię.
- Muszę wziąć kluczyki... - pokazał kciukiem na dom i zaczął się cofać, ale Jimin był przygotowany. Srebrne kluczyki do pick-upa z małym chevroletem tej samej marki co samochód Jimina zalśniły w jego dłoni. Jin zmarszczył brwi. Był prawie pewien, że wcześniej do kluczyków nie był doczepiony żaden breloczek. - No dobra... - Jin zerknął w stronę domu, ale jak na złość nikt z niego nie wychodził. - Ok - wytarł dłonie o jeansy i zabrał kluczyki do samochodu.
Pick-up stał na tyłach, w rozpadającym się garażu i Jin jak zwykle, gdy tu był, pomyślał o tym, że jego dni zbliżają się powoli do końca. Budynek przypominał bardziej wiatę niż garaż, bo brakowało mu kilku ścian, które upadły na ziemię pod wpływem czasu i wiatru. Niepewnie wszedł do środka bojąc się, że właśnie teraz dach postanowi poddać się i wydać swoje ostatnie tchnienie, ale tak się nie stało. Nawet nie skrzypnął, gdy obaj zapinali pasy, ani gdy Jin przekręcił kluczyk w stacyjce. Chevrolet warknął.
- Wiesz jak jechać? - spytał Jimina, poprawiając przednie lusterko. Zerknął kątem oka na chłopaka, który skinął głową. Dopiero teraz Jin zauważył w jego dłoni malutki bukiet polnych kwiatów, które zaczynały już więdnąć. Czerwone maki wyglądały na lekko podduszone, ale za to chabry i maruny wyglądały jak najbardziej żywo i pięknie. Wrotycz, o złotych, małych kwiatkach, którego łodyga była sztywna i łatwo można było się nią skaleczyć podczas zrywania, pachniał oszałamiająco. Prawie jak kadzidło albo coś słodkiego jak miód albo cukier.
- Sprawdziłem trasę - odparł Jimin cicho, zaciskając mocniej dłoń na zmaltretowanym bukieciku. - Będę ci mówić kiedy skręcić.
- Dobra, ok! - Jin skinął głową i zaczął wyjeżdżać z ogrodu.
Gdy mijali samotne, suche drzewo, które wyrastało kiedyś pośród szalonego śmietnika mamy Jimina, Jin zauważył Hoseoka wraz z braćmi Kim. Szli w stronę domu. Pomachał im, uśmiechając się słabo, ale nie zatrzymał się, chociaż widział, na ich twarzach niezadane pytania.
Zakręcił i wyjechał na ulicę, w stronę, którą wskazał mu Jimin. Powietrze było wilgotne i z każdym pokonanym kilometrem Jin nabierał przekonania, że ich nieplanowana wycieczka skończy się w burzy z piorunami i modlił się po cichu, żeby nie byli wtedy na żadnej otwartej przestrzeni albo pod starymi drzewami. Jimin nie wydawał się podzielać jego obaw. Tak naprawdę to odkąd wyjechali na trasę, nie odzywał się do Jina i tylko co jakiś czas instruował go jak jechać, wciąż spoglądając przez boczne okno.
- Zatrzymaj się - powiedział niespodziewanie. Jin w pierwszym odruchu chciał nacisnąć na hamulec, ale opanował się. Nie był Yoongim. Miał więcej wyczucia. Zmienił bieg i powoli, powoli wyhamował samochód, zatrzymując się na poboczu.
- Tutaj? - spytał, zerknął nerwowo na stare wysokie drzewa nad nimi, a potem na gęste, grafitowe chmury, które schodziły coraz niżej. - Jesteś pewien? - odparło mu twierdzące mruknięcie. - Mam iść z tobą?
- Jak chcesz - Jimin odłożył almanach na siedzeniu i wyskoczył z pick-upa. Jin chciał zadać kolejne pytanie i zapytać, gdzie mają iść, ale gdy tylko wychylił się za zakręt zobaczył pierwszy kamienny stopień, porośnięty grubą warstwą zielonego mchu, a potem gęsty bambusowy las, który obrastał cały pagórek. Byli na miejscu.
Jin zadarł głowę do góry mrużąc przy tym oczy; gdzieś tam za rzadkim, siąpiącym deszczem, który powoli zstępował w dół doliny, widać było już świątynię. Jej czarny dach i czerwone ściany były ledwie widoczne na tle szarości, powoli ogarniającej szczyt pagórka. Gdyby Jin nie wiedział, że świątynia ma się tam znajdować, to pewnie by ją przeoczył.
- Super - mruknął cicho, obserwując jak deszcz coraz bardziej nasila się i z coraz większą zajadłością atakuje trasę wiodącą na górę. Jeszcze chwilę temu widział koniec serpentynowych schodków biegnących bokiem zbocza. Teraz była tam już tylko szara, ścianę deszczu i nic poza tym. - Zajebiście - Jimin nie czekał na niego.
Chłopak szybko zamknął drzwi pick-upa i zaczął biec za nim. Tu, u podstawy pagórka, jeszcze nie padało, ale Jin wiedział, że zaraz się to zmieni. Schodki i mech były już śliskie od panującej w powietrzu wilgoci i z trudnością utrzymywał na nich równowagę. Jimin nie miał za to żadnych problemów. Z determinacją wciąż parł przed siebie, zaciskając coraz mocniej dłoń na wątłym bukiecie, który zaczął gubić płatki. Jin liczył je, wbiegając szybko po schodach na górę. Gdy dobrnął do dwudziestu płatków maków, zrównał się wreszcie z chłopakiem. Miał wrażenie, że zamiast powietrza wdycha samą wodę.
- Oddam samochód Hoseokowi - powiedział na głos Jimin jakby nigdy nic. Brzmiał, jakby kontynuował jakąś urwaną konwersację, którą prowadzili wcześniej, ale im dłużej Jin się nad tym zastanawiał, tym bardziej był przekonany, że takiej rozmowy nigdy nie było.
- Który niby? Pick-upa? - spytał.
- Nie jest mi potrzebny, a Jungkook nigdy nie nauczy się jeździć - odparł Jimin. Spojrzał w bok na Jina i po raz pierwszy od dawna chłopak zauważył na jego twarzy szczery uśmiech. Aż zachwiał się, stawiając kolejny krok.
- Jesteś pewien? - pytał dalej chociaż wiedział, że nie musi tego robić. Jimin wyglądał, jakby podjął już tę decyzję i nawet własny ojciec by go od tego nie odwiódł, Jin znał go na tyle. - Chcesz to zrobić dziś?
- Jutro wyjeżdżamy - odparł Jimin oczywistym tonem, chociaż jeszcze o tym nie rozmawiali tak naprawdę.
Wszyscy wiedzieli, że ich czas dobiega końca, ale ani razu nie rozmawiali o konkretnej dacie. Jin podejrzewał, że ma to w sumie sens. Ostatnie rzeczy zostaną zabrane z domu dziś, więc nie było sensu dalej tu siedzieć. Tylko kilka mebli ma wciąż być w środku, żeby agent nieruchomości mógł zrobić zdjęcia na portal aukcyjny i tak naprawdę ich praca dobiegła końca. Nic więcej nie zostało do zrobienia i kiedyś muszą wrócić do Seulu. Jutro było dobrym terminem.
- Pada - komentarz Jimina był dość zbędny, bo Jin wiedział, że zaraz dosięgnie ich deszcz, ale tego się nie spodziewał. Krople były grube i ciężkie i gdy dotykały skóry zostawiały po sobie nieprzyjemne pieczenie. Wzdrygnął się, gdy cała ich gromada wpadła mu za kołnierz koszulki.
- Ach, zimno! - krzyknął. Złapał Jimina za rękę. - Jiminnie, chodź - pociągnął go i razem zaczęli wbiegać po schodkach. Mimo zimna, mimo wiatru czuł się dziwnie lekko i gdy biegnący obok niego Jimin, wybuchnął raptownym śmiechem, sam też zaczął się śmiać. Byli przemoknięci do cna, do skarpet, do majtek, do ostatniego włosa na głowie i gdy wreszcie, zdyszani dosięgnęli szczytu, Jina ogarnęła kolejna fala niepohamowanego śmiechu. Obaj skryli się pod daszkiem małego ołtarza w którym znajdowała się figurka nagiego Buddy.
- Oj...- Jin spojrzał w bok na Jimina, który uniósł do góry bukiecik. Krople deszczu i sama gonitwa na górę, obeszły się z nim okrutnie. Z maków nie zostało nic, podobnie jak z marun, które tylko gdzieniegdzie miały jeszcze białe płatki.
- Nie przejmuj się - powiedział Jin. Wziął od chłopaka bukiet i zaczął wybierać z niego nagie łodygi. Gdy skończył, podał go z powrotem Jiminowi, ale ten nie wyglądał jakby miał go wziąć z powrotem.
- Nie chcę go. Jest twój.
- Mój? - zdziwił się Jin, zerkając na swoją dłoń, a potem na Jimina, który patrzył już w bok, na główną świątynię. Widać było, że kalkuluje jak najłatwiej dostać się do niej, unikając przemoczenia. - Jak to?
- Za podwózkę - wyjaśnił Jimin, jakby nigdy nic, a potem uśmiechnął się. - A poza tym nie wziąłem portfela, a chcę kupić kilka kadzideł i je zapalić - dodał.
- Dla... mamy? - zaryzykował Jin, ale Jimin pokręcił tylko głową.
- Nie, dla Minhyuna - odparł - Hyung, daj mi swój portfel - powiedział i złapał za brzeg przemoczonej koszulki Jina, który znów zaczął się śmiać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top