15

Dziesięć kroków na północ

To zdanie obijało się w głowie Jimina, kiedy gwałtownie otworzył oczy. Przez chwilę leżał nieruchomo, zastanawiając się, z jakiego snu mógł wyciągnąć te słowa i dlaczego wydawało mu się znajome. Był prawie pewien, że nie natknął się na nie w żadnym z rękopisów matki.

To było coś innego. Coś znacznie bliższego, niż chaotyczne sceny, które w zupełnie niezrozumiały sposób opisywały życie Jimina. Ciepłe i bezpieczne. Tak, jak sen, który te słowa przerwały.

Jimin obrócił się na bok, żeby sprawdzić godzinę na komórce. Ekran rozbłysł jaskrawym światłem, a śpiący obok Jungkook mruknął coś przez sen i przekręcił się na drugi bok. Nie chciał go denerwować, bo nastolatek i tak miał kiepski humor przez całe popołudnie. Po powrocie z wycieczki od razu zaszył się w pokoju i nawet nie zszedł na rozpalanie ogniska, wykręcając się zmęczeniem. Nie trzeba było być emocjonalnym geniuszem, żeby się zorientować, że to Hoseok, który został na kolacji, był prawdziwym powodem jego złego nastroju.

Jimin przez chwilę leżał nieruchomo, a potem znowu sięgnął po telefon. Dochodziła trzecia w nocy, więc tak naprawdę całkiem niedawno się położyli. Dom wypełniony spokojnymi oddechami śpiących przyjaciół nie wydawał mu się aż tak straszny. Nałożył szybko spodnie i wczorajszą koszulkę, żeby nie robić hałasu, szukając nowej. W ciemnościach wymacał jeszcze swoje trampki i ostrożnie, na palcach wyszedł z pokoju.

Przez chwilę patrzył na szereg zamkniętych drzwi. W mroku dostrzegał jedynie ich zarys. Gabinet matki znajdował się na samym końcu i miał wrażenie, że jeśli przypatrzy się wystarczająco dobrze, w wąskiej szparze między drzwiami a podłogą, dostrzeże światło.

Wydawało mu się, że je widzi. Co chwilę zasłaniane cieniem matki. Znowu poczuł się jak dziecko, które próbuje przemknąć na dół jak najciszej, żeby nie przeszkadzać jej w pracy. Żeby tylko się nie zorientowała, że on tam jest. Nadal nie potrafił stawić jej czoła, chociaż matki już nie było.

Schody trzeszczały głośno, kiedy próbował niezauważony wymknąć się z domu. Miał wrażenie, że zachowuje się tak głośno, że wszyscy, ale to wszyscy za moment pojawią się na korytarzu. A może ten cały hałas był tylko w jego głowie, bo nikt go nie zatrzymał aż do drzwi frontowych. Dom wydawał się spokojny i pogrążony we śnie.

Przy niezgaszonej żarówce nad drzwiami wejściowymi leniwie latały wielkie, puchate ćmy i żuki o twardych, lśniących pancerzykach. Jimin lubił się nimi bawić, kiedy był dzieckiem. Czasem robił im wyścigi, zamieniając nierówne deski ganku w tor, a innym razem po prostu układał je na kwiatkach. Teraz wydawały mu się dość ohydne i na pewno nie brałby ich do ręki bez powodu.

Chłodne, nocne powietrze sprawiło, że od razu pozbył się resztek senności. Sięgnął po paczkę porzuconych na schodach papierosów i zapalił jednego, patrząc w noc.

Dziesięć kroków na północ

Na granatowym tle nieba czarną kreską odznaczała się ściana lasu. Jimin miał wrażenie, że las stoi na przeciwko niego, gotowy do konfrontacji. Strzeże jakiegoś sekretu i nie będzie tak łatwo go z niego wydostać. Często się tam bawili. Minhyun i on. Byli wtedy superbohaterami, łowcami przygód, odkrywcami nowych planet, czasem policjantami, czasem przestępcami, ale zawsze najlepszymi przyjaciółmi.

Ciągle mu tego brakowało. Brakowało mu starszego brata, który nawet jeśli czasem wydawał się oschły, wkurwiający i zupełnie niepotrzebny, to jednak był. Jimin mógł do niego zadzwonić, porozmawiać o zupełnie nieistotnych rzeczach, podenerwować się trochę, że Minhyun mógłby zrobić coś lepszego ze swoim życiem, zamiast tkwić w tym domu, z tą kobietą. Z matką. Mógł też udawać, że to go w ogóle nie interesuje i nawet nie zaczynać tego tematu, jak podczas większości ich rozmów. Mógłby, gdyby Minhyun nadal tu był.

Jednak komórka brata milczała tajemniczo już od bardzo dawna. Od czasu tego dziwnego smsa nie odpisał Jiminowi ani razu i chłopak miał wrażenie, że to już nie nastąpi.

Strzepnął popiół na zarośnięty trawnik, na którym leżał przewrócony rower i zaciągnął się mocno.

Ten las znał ich wszystkie sekrety. Zgasił papierosa na drewnianym schodku i podniósł wilgotny od rosy rower. Hoseok naprawił go dzisiaj przy okazji. Właściwie to rower nigdy nie był zepsuty, po prostu trochę zardzewiał, a z opon zeszło powietrze.

Jimin zerknął jeszcze raz w stronę ciemnej, leśnej drogi i popchnął go, prowadząc go do furtki zachwaszczoną ścieżką.

Pociągnął rower zdecydowanym ruchem i przeprowadził go przez skrzypiącą, trochę zardzewiałą furtkę, koło której wciąż stała skrzynka pocztowa na przekrzywionym słupku.

Słyszał szum drzew, cykady i gdzieś w oddali delikatny dźwięk małych dzwoneczków, chociaż był przekonany, że udało im się wszystkie je znaleźć i pozdejmować z drzew.

***

Namjoon nie miał żadnego konkretnego planu. Sezon poprawek zbliżał się wielkimi krokami, ale on nie zajrzał jeszcze nawet do książek, a skrypty testów z Pythona nadal leżały gdzieś na dnie plecaka, z którym przyjechał do Jukrim na początku lata.

Nie potrafił się skupić na nauce. Sięgnął do kieszeni, żeby wyjąć z niej paczkę papierosów, ale przypomniał sobie, że chyba zostawił je u Jimina. Po rozmowie z Yeji musiał zapalić. Włożył bluzę i cicho wymknął się z pokoju. Starał się nie hałasować, przechodząc koło sypialni rodziców, chociaż skoro nie obudziły ich krzyki Taehyunga z pokoju obok, to jego przechodzenie przez korytarz, tym bardziej nie powinno im przeszkadzać.

Przez chwilę nasłuchiwał odgłosów dobiegających z pokoju brata. Zamierzał zapytać, czy Taehyung nie chciałby się z nim przejść do sklepu, ale wyglądało na to, że chłopak jest zupełnie pogrążony w graniu i nie istnieje dla niego nic innego. A już na pewno nie spacer w środku nocy w towarzystwie starszego brata.

Namjoon postanowił wyjść sam, po drodze zgarniając klucze do sklepu. Tylko przez chwilę miał wyrzuty sumienia, bo nie wziął pieniędzy, którymi mógłby zapłacić za papierosy.

Od razu po przystąpieniu progu, dopadł do niego wesoły szczeniak, którego niedawno zaadoptował Taehyung. Piesek nie miał jeszcze imienia, a właściwie miał ich zbyt wiele, bo jego nowy właściciel nie potrafił zdecydować się na żadne z nich.

- No już, już - Namjoon próbował odsunąć go od siebie i uchronić swoje spodniej przed jego ubłoconymi łapkami, ale pies miał zbyt wiele energii i sprytu, więc po prostu się poddał. - No... no dobra, no chodź - westchnął, usiłując choć trochę wyczyścić swoje jeansy. Pies już czekał przy furtce, wkładając pysk między metalowe przęsła. - No weź... jaki ty jesteś! - mruknął chłopak, kiedy zwierzak w przypływie radości zaczął się plątać pod nogami Namjoona, o mało nie przewracając ich obu na ziemię.

Odwrócił się w stronę domu, ale wyglądało na to, że nikt nie zauważył jego wyjścia. Powietrze na zewnątrz było rześkie, przesycone zapachem ziemi i pobliskiego lasu. Nadal lekko wilgotne po wieczornym deszczu.

We wsi nie paliły się żadne światła. Wyjątkiem był tylko pensjonat rodziny Hoseoka. Jego kolorowy, migoczący szyld nad wejściem rzucał delikatną, fioletową poświatę na mokry asfalt. Przez chwilę Namjoon zastanawiał się, czy Hoseok śpi. Może przeszedłby się z nim na piwo, czy coś, jednak w porę przypomniał sobie, że chłopak ma poranną zmianę w pracy, więc tak naprawdę za dwie, trzy godziny musiał być już na nogach.

- Tylko ty nie śpisz w tej zapadłej dziurze, co? - powiedział do psa, który zadowolony z siebie, zamerdał krótkim ogonem.

Namjoon zatęsknił nagle za Seulem, jego zawsze otwartymi sklepami, znajomymi, którzy o każdej porze byli gotowi wyjść z akademika, żeby się napić.

Tęsknił za światłami i szyldami sklepów, które nigdy nie gasły, za ludźmi tłoczącymi się o każdej porze na ulicach i za tamtym seulskim Namjoonem, który miał jakiś plan na życie, też tęsknił. Tamten seulski Namjoon miał dziewczynę i przyjaciół, do których mógłby w takiej sytuacji zadzwonić.

Namjoon z Jukrim nie miał ani dziewczyny, ani nikogo na tyle bliskiego, by zwierzyć mu się ze swoich tajemnic i rozterek. I to było naprawdę chujowe.

Przez chwilę siłował się z kłódką. Kluczyk nigdy nie chciał się przekręcić do końca, kiedy on próbował to zrobić. Co ciekawe, kiedy otwierał ją Taehyung albo tata, działał bez problemu. Namjoon wybrał dla siebie papierosy, kiełbaskę dla psa i po namyśle schował do kieszeni jeszcze dwa piwa.

Usiadł na betonowych schodkach i zapalił. Kiedy jego płuca wypełniły się dymem, od razu poczuł się trochę lepiej. Pies kręcił się przy nim, wąchając z uwagą jakieś przydrożne chwasty, a później pobiegł gdzieś drogą do lasu.

Namjoon westchnął i pokręcił głowa z dezaprobatą. Będzie musiał go poszukać za jakiś czas. Gdyby się zgubił, Taehyung chyba by go zabił. Bez litości i wahania. Postanowił zrobić to, jak tylko do kończy papierosa. A może do tej pory pies sam się znajdzie? Nigdy nie wiadomo.

Przymknął oczy, wsłuchując się w ciszę.

- Znalazłem twojego psa - usłyszał gdzieś przed sobą i gwałtownie otworzył oczy. Musiała minąć dłuższa chwila, bo czuł żar papierosa na swoich palcach, a przecież dopiero co go zapalił. - To twój? - Namjoon podniósł głowę.

Na środku drogi wylotowej z wioski stał Jimin. W jednej ręce trzymał małego, wyrywającego się kundelka, a w drugą prowadził rower. I nie byłoby w tym widoku nic dziwnego, gdyby nie tak późna pora.

- No, polazł gdzieś niedawno - przyznał Namjoon, nadal nie do końca przekonany o tym, czy nie jest to jakiś realistyczny, pojebany sen.

Jimin puścił w końcu psa, który z radością podbiegł do Namjoona i jeszcze bardziej pobrudził mu spodnie.

Jimin kiwnął głową, ale wyglądało na to, że myślami jest zupełnie gdzie indziej. Dopiero teraz Namjoon zdał sobie z tego sprawę, że on zawsze taki był. Trochę zamyślony, nieobecny. Nawet, kiedy byli dziećmi, Jimin zawsze był tak trochę obok wszystkiego. Namjoon zawsze myślał, że to nieśmiałość nie pozwala chłopakowi bardziej się otworzyć i korzystać z życia, mieć więcej przyjaciół, ale teraz zrozumiał, że to było coś innego.

- Znowu przychodzisz do sklepu o chorej porze - powiedział, przypominając sobie, jak któregoś ranka na początku lata spotkał Jimina o świcie na schodkach, na których teraz sam siedział.

- Chciałem się przejść - oznajmił Jimin, podchodząc bliżej i opierając rower o poręcz schodów.

- Ja też. I fajki u was zostawiłem, musiałem kupić nową paczkę - dodał Namjoon, jakby się tłumacząc.

- Nie mogłeś poczekać do rana? - zapytał, siadając na schodkach obok.

- Pewnie mogłem - Namjoon przez chwilę bawił się zapalniczką, zastanawiając się, czy powinien powiedzieć coś więcej. - Miałem trudną rozmowę z Yeji. Właściwie to ze mną zerwała... albo ja z nią - westchnął, bo nadal do końca nie rozumiał do końca, co się stało. - Może do tego razem doszliśmy - powiedział na głos, otwierając piwo. - Chcesz? - wyciągnął z kieszeni drugą puszkę. Jimin przyjął ją bez pytania.

- Dzięki - powiedział, wpatrując się w jaśniejący horyzont.

- Nie powiesz, że jest ci przykro? Albo coś, ludzie przeważnie mówią takie rzeczy.

- Nie jest mi przykro - odparł Jimin spokojnie, odrywając na chwilę wzrok od horyzontu. Namjoon przypomniał sobie ich niedawny, niechciany pocałunek i poczuł się jeszcze bardziej zagubiony. - A tobie?

- Mnie... - zawahał się. Wypił duży łyk piwa, żeby zyskać trochę czasu. - Chyba... mi też nie - przyznał po chwili, zdając sobie sprawę z tego, że faktycznie tak było. Nie było mu przykro, że rozstał się ze swoją dziewczyną, bo od dawna przesuwali to, co w ich wypadku było nieuniknione.

Nie mieli wspólnych planów na przyszłość, ani tą dalszą, ani nawet na przyszły miesiąc, czy tydzień. Tak było już od dawna, ale chyba żadne z nich nie miało do końca odwagi, by zrobić coś definitywnego.

- No widzisz - Jimin wzruszył ramionami. Pies zrobił sobie legowisko na ich nogach i zasnął, wciskając zimny nos pod nogawkę spodni Namjoona.

- Zawaliłem też rok - wyznał jeszcze z ulgą. Wreszcie mógł to komuś powiedzieć. Jimin spojrzał na niego ze współczuciem.

Współczucie było dobre. Namjoon najbardziej bał się zawodu i niedowierzania, jakie na pewno zobaczyłby w oczach rodziców. Był w sumie mądry i nikt się po nim nie spodziewał, że może mu się coś nie udać. Dla niego poprzeczka zawsze była ustawiona bardzo wysoko. Już prędzej wybaczyliby to Taehyungowi, który jak na złość radził sobie naprawdę nieźle.

- Chujowo, ale poprawisz przecież.

- Uhm... pewnie tak będzie - Namjoon zapalił kolejnego papierosa.

- Chyba, że nie chcesz - dodał Jimin, trafiając w samo sedno problemu.

- Ja... ja już chyba nie wiem, czego chcę - odparł Namjoon, patrząc na niego poważnie.

***

Pierwsze, zimne promienie słońca nieśmiało przedzierały się przez korony drzew, kiedy Jimin pożegnał się z Namjoonem. Powoli zaczynał odczuwać konsekwencje kolejnej, nieprzespanej nocy, jednak przynajmniej na razie postanowił je zignorować.

Powietrze pachniało wilgotnym mchem, a kiedy minął nową tablice informującą o wyjeździe z Jukrim, przywitał go podmuch chłodnego wiatru. Wydawało się, że upał trochę zelżał i Jimin żałował, że skończyli już wynoszenie i wyrzucanie najcięższych pudeł. Dzisiaj praca byłaby znacznie przyjemniejsza.

Długie łodygi traw i przydrożnych chwastów ocierały się o koła roweru i łydki Jimina, zostawiając na nich poranną rosę. Powoli spomiędzy wysokich koron drzew wyłaniała się stara brama prowadząca do wioski. Z przekrzywionych trochę i zapadających się w grząskiej ziemi słupów odłaziła spłowiała, czerwona farba. Tylko jej zwieńczenie lśniło świeżym, zielonym kolorem.

Chłopak zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na bramę, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Jakby dopiero teraz naprawdę ją zobaczył.

Dziesięć kroków na północ

Słowa, które obudziły go w środku nocy, ponownie rozbrzmiały w jego głowie. Brzmiały teraz jakoś inaczej, jakby Jimin powinien zrozumieć, co oznaczają. Jakby były skierowane właśnie do niego. Tylko do niego.

Zszedł z roweru i w zamyśleniu rzucił go na mokrą trawę.

Kiedy był dzieckiem, brama budziła w nim respekt i pewien zupełnie niezdefiniowany lęk. Prawdopodobnie dlatego, że była stara i wydawała mu się wtedy bardzo, bardzo wysoka. Teraz straciła nieco dostojności w jego oczach, ale nadal czuł przed nią ten sam szacunek, który czuje się do starszych, nawet jeśli się za nimi tak naprawdę nie przepada.

Dotknął ręką nierówno pomalowanego, chropowatego drewna.

Dziesięć kroków na północ

Brama zawsze stanowiła ważny element ich zabaw. Magiczne miejsce, gdzie wszystko się zaczynało albo kończyło. Miejsce spotkań, w którym ukrywali...

- Skarby - powiedział Jimin na głos, uświadamiając sobie, co oznaczała ostatnia wiadomość od brata i słowa, które obudziły go dziś w nocy. - Dziesięć kroków na północ - powtórzył, rozglądając się wokół, by zorientować się w kierunkach.

Omszały konar drzewa rosnącego po przeciwnej stronie drogi dał mu informację, której szukał. To musiało być niedaleko. Dziesięć kroków na północ od bramy. Zamykając oczy, oparł się o nią plecami i zaczął iść, zanurzając się w mokrej trawie. Czuł, że łodygi paproci, zostawiają zimne, wilgotne smugi na jego spodniach.

Doliczył do dziesięciu i obejrzał się. W tym miejscu ziemię pokrywała tylko trawa i zbite w ciemnozielone kupki kępy mchu. Stał w linii prostej do bramy. To musiało być tutaj. To tutaj ukryli swój skarb. Uklęknął na mchu i odgarnął z niego sosnowe igły i zbutwiałe, zeszłoroczne liście.

Zaczął gorączkowo rozgrzebywać wilgotną ziemię palcami, nie dbając o to, że ostre łodygi traw i korzenie roślin ranią go w ręce. Im głębsza stawała się dziura, którą wygrzebał, tym bardziej tracił nadzieję na to, że szuka w dobrym miejscu. Jednak wiedział, że znajduje się naprawdę blisko.

Wtedy byli mniejsi, ich kroki też musiały być krótsze. Drzewo, pod którym wydawało mu się, że powinien szukać było wtedy ledwie wyrastającym z ziemi patykiem, a teraz Jimin nie byłby w stanie objąć jego pnia jedną ręką. Wszystko się zmieniło i musiał wziąć pod uwagę, że czas miał wpływ na to miejsce, chociaż w jego wspomnieniach nadal wyglądało tak samo.

Wstał gwałtownie i nie zwracając uwagi na to, że jego ręce wysmarowane są błotem, przeczesał nimi włosy.

Musi zacząć myśleć jak mały Jimin. Na chwilę odwrócił się, by jeszcze raz spojrzeć na wypłowiałą bramę, która nadal niewzruszona trwała na swoim posterunku.

Minhyun odmierzał odległość. To on wyznaczył miejsce, w którym zakopią skarb. Był starszy, więc Jimin nigdy nie zakwestionował tej decyzji. Wydawała mu się wtedy zupełnie naturalna. Był młodszy, więc siłą rzeczy powinien słuchać brata. Wrócił do bramy i jeszcze raz zamknął oczy, wyciągając przed siebie rękę.

Tak jak wtedy. I choć teraz nie natrafiła ona na nagrzany materiał bawełnianej koszulki Minhyuna, czuł, jakby znowu kroczył po śladach brata, który idąc do celu odgarniał z ich drogi pokrzywy i gałęzie mniejszych drzew. Niemal słyszał, jak ich skarby obijają się we wnętrzu metalowej puszki, w której miały zostać ukryte.

'To tutaj, tutaj je zakopiemy' usłyszał stanowcze słowa brata. To wspomnienie było tak wyraźne, że aż otworzył oczy, rozglądając się dookoła. Nie mógł uwierzyć, że nie ma go tutaj obok.

Odległość, jaka dzieliła go od drewnianej bramy, była teraz trochę krótsza. Widział kilka kroków przed sobą rozgrzebaną ziemię, która wyglądała jak rozwarta rana na zielonym, gąbczastym mchu. Czuł dotyk łodyg paproci na swoich przedramionach, ale ziemię tutaj pokrywał tylko mech.

To miejsce wyglądało, jakby miało być znalezione. Jakby wcale się przed nim nie ukrywało.

Znowu klęknął na ziemi, wyrywając kilka długich łodyg paproci, które przeszkadzały mu w poszukiwaniach. Po jakimś czasie, kiedy udało mu się wykopać już dość głęboki dołek, znowu zaczął tracić nadzieję. Miał wrażenie, że to co robi naprawdę nie ma sensu. Przecież nawet jeśli znajdzie metalową skrzynkę, która ukrył tu kiedyś, dawno temu, podczas zabaw z bratem, to nadal będzie tylko głupia, metalowa skrzynka, pełna śmieci, które wydawały im się drogocennymi skarbami.

Niczego się nie dowie. Nic się nie zmieni.

Odgarnął kolejną warstwę gleby i kiedy już miał się poddać, natrafił pod nią na coś ostrego. Na początku myślał, że to korzeń albo kamień, ale gdy tylko wygrzebał jeszcze trochę ziemi, jego oczom ukazało się zniszczone, metalowe wieczko opakowania po narzędziach, które wtedy podwędzili ojcu.

Pudełko ze skarbami było znacznie mniejsze, niż mu się wydawało. Kiedyś myślał, że mogą w nim pomieścić wszystkie swoje ulubione rzeczy. Strzepnął resztki ziemi, która przylegała do jego metalowych ścianek i otworzył zardzewiałą pokrywę.

Przez chwilę mocował się z zawiasami, które pełne ziemi i zawilgotniałe, nie chciały się ruszyć, jednak udało mu się.

Drżącymi rękami wreszcie je otworzył.

Jimin nie pamiętał, co włożyli do środka, kiedy zakopywali swój skarb jako dzieci, jednak był prawie pewien, że zawartość metalowego pudełka została zmieniona. Nadal znajdował się w nim jego ulubiony, żółty resorak bez jednego koła, które stracił w czasie jakiegoś szaleńczego pościgu. Pod samochodzikiem leżała koperta zaadresowana do niego, a pod nią dzwoneczek, taki sam, jak te, które całkiem niedawno zdejmowali z drzew i coś, czego Jimin zupełnie się nie spodziewał.

Na samym spodzie znajdował się breloczek z miniaturką pickupa z lat 50-tych, ulubionego modelu Minhyuna. Breloczek, który Jimin kiedyś mu podarował i który znalazł doczepiony do kluczyków w samochodzie brata. Przez chwilę obracał w palcach mały samochodzik, ale nie mogło być mowy o pomyłce. Wyglądał identycznie i miał tak samo ułamane boczne lusterko.

Odłożył go delikatnie do pudełka i sięgnął po kopertę.

List nie był czymś, co ukrył w nim w dzieciństwie. Pismo, które zdobiło kopertę nie mogło należeć do dziecka. Ostrożnie rozerwał jej brzeg i wyjął niewielką kartkę.

Kiedy czytasz ten list, mnie już nie ma.

Nie słuchaj jej, nie czytaj rękopisu. Wyjedź i zapomnij o tym miejscu.

Ona na zawsze w nim pozostanie.

twój brat,

Minhyun.



a/n: jesli ktoś czytał uważnie od początku... to może pamięta podpowiadajkę :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top