1
Tunel zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Jimin co chwila zerkał na licznik prędkościomierza upewniając się, czy samochód nie zaczął zwalniać. Osiemdziesiąt kilometrów na godzinę świeciło słabym, białym światłem na panelu kontrolnym, podobnie jak pięć minut wcześniej i jak trzydzieści minut temu. Nie mniej, nie więcej. Osiemdziesiąt kilometrów. Wskazówka nie drgała nawet, kiedy zmieniali pas.
Chłopak nie mógł powstrzymać rozsadzającego go od środka, znudzonego westchnięcia, które starał się hamować od połowy trasy. To, że radio przestało działać, odkąd wjechali w środek góry, wcale mu w tym nie pomagało. Leniwy, miarowy ruch auta i absolutna cisza panująca w jego środku, działały na niego usypiająco. Walczył sam ze sobą, żeby nie zamknąć oczu i nie odpłynąć. Gdyby nie mijane co chwila telefony ratunkowe, miniaturowe zatoczki samochodowe i lampy zawieszone przy suficie tunelu, spałby już dawno, opierając czoło o szybę.
- Chcesz wody? - spytał ojciec, odrywając go od liczenia wentylatorów, które mijali równo co dziesięć metrów. Póki co Jimin naliczył ich jakieś czterdzieści. Mniej więcej.
- Jest jeszcze? - odparł pytaniem na pytanie. Jego głos załamał się na chwilę. Odchrząknął i spojrzał w stronę fotela kierowcy.
Ojciec skinął lekko głową, pocierając przy okazji podbródek. Być może była to wina wczesnej pory oraz niewyspania, ale mężczyzna wydawał się Jiminowi o wiele starszy, niż był w rzeczywistości. Jego oczy były nienaturalnie podpuchnięte i czerwone i przez chwilę chłopak zaczął się zastanawiać, co stało się w przeciągu ostatniego tygodnia, że normalnie dość przystojny, bo za takiego uważał własnego ojca, mężczyzna zmienił się aż tak bardzo.
Park Sangmin, odkąd Jimin pamiętał, bardzo dbał o swój wygląd. Zawsze nienagannie ubrany, uczesany, bez cienia zarostu.
Ten Park Sangmin taki nie był. Przekrzywiona koszulka wymagała prasowania i chłopak siłą woli powstrzymywał się, żeby tego nie skomentować. Potrafił to jednak zrozumieć. Była sobota rano, a wyruszyli bardzo wcześnie. Ojciec nie miał za wiele czasu na spakowanie się po przyjściu z pracy w piątek, jednak lekki zarost i włosy w nieładzie już trudniej było mu wytłumaczyć, zwłaszcza, że kiedy zjechali na stację benzynową jakąś godzinę temu, ojciec spędził w łazience prawie piętnaście minut. Miał czas, żeby coś z tym zrobić, ale tak się nie stało. Jimin czuł, jak powoli rośnie w nim niepokój.
- Za moim fotelem powinna być jeszcze butelka - powiedział Sangmin. - I wyjmij mi jeszcze jedną paczkę fajek z kieszeni koszuli, dobra?
- Tato - Jimin nie miał zamiaru jęknąć, ale tak się stało. Widząc spojrzenie mężczyzny, westchnął tylko pod nosem. Bez dalszych komentarzy sięgnął po papierosy i podał mu je bez słowa. Jeden szybki ruch ręki i siwy dym zaczął powoli wypełniać kabinę. Jimin zdążył uchylić tylko okno i zaraz uderzył go silny zapach spalin i paliwa z zewnątrz. Zamknął na chwilę oczy, próbując powstrzymać mdłości. Nienawidził tego smrodu.
- Mam jechać do domu, czy skręcić w prawo, na górkę? - głos ojca był teraz cichszy, przytłumiony przez szum innych samochodów. Jimin wyjrzał przez okno.
Białawe światło na końcu tunelu stawało się coraz jaśniejsze. Widział je już na samochodzie przed nimi, a później ciśnienie zaczęło się zmieniać. Niby niezauważalnie, ale i tak zatkały mu się uszy, a potem szum, hałas i smród spalin zniknęły raptownie, gdy wyjechali na most. Został tylko nikły zapach papierosa, który zniknął za oknem, gdy ojciec wyrzucił niedopałek. Jimin wychylił się mocniej, zerkając mu przez ramię. Dolina w dole wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Zbita zieloność raziła w oczy, mimo deszczowej pogody, tak innej niż ta, która panowała w Seulu. Tamto suche lato zostawili za sobą daleko w tyle. To, wilgotne i parne przywitało ich, uderzając od razu z całą swoją mocą, wypełniając kabinę zapachem wody i lasów, które porastały wszystkie góry dookoła.
- Jimin? - ojciec machnął chłopakowi ręką przed oczami. Stalowo-szara nitka przepływającej poniżej rzeki zniknęła Jiminowi na moment z pola widzenia.
- Hm? - odparł nieuważnie, prostując się na swoim siedzeniu. - Górka - dodał po chwili, odwracając wzrok od drogi. Wyjrzał przez drugie okno. Delikatna mżawka gęstniała coraz bardziej, przesłaniając mu cały widok. Seungyu, jedno z większych miasteczek w okolicy, było ledwie widoczne przez coraz większe strugi wody spływające w dół po szybie. Jimin musiał bardzo wytężać wzrok, żeby wypatrzeć znane sobie punkty orientacyjne.
- Zmieniła się okolica, co? - spytał ojciec, odrywając na chwilę wzrok od drogi. Chłopak skinął mu lekko głową.
Nie pamiętał żeby, kiedy ostatnio tu był, w Seungyu, było tyle domów. Na pewno nie były też tak kolorowe. Dachy wręcz raziły swoim turkusowym kolorem, który wybijał się na tle szaro-burego, deszczowego krajobrazu. Dopiero dźwięk włączanego kierunkowskazu oderwał go od widoku za oknem. Tablica z nazwą, położonej po lewej stronie mostu, wsi Jukrim mignęła mu przed oczami, gdy samochód wszedł w ostry zakręt. Ledwo przedzierające się przez gęste chmury słońce oświetlało wąski przesmyk między sosnami, które porastały strome zbocza po obu stronach drogi.
Samochód zwolnił. Dopiero po chwili Jimin zorientował się dlaczego. Droga na tym odcinku rozszerzała się. Jednopasmowy zjazd zamieniał się w dwupasmówkę, a potem nagle urywał się zaraz przy czerwonej, drewnianej bramie ze spadzistym dachem stojącej pośrodku drogi. Tabliczka informacyjna zawieszona zaraz pod obrośniętymi mchem dachówkami była wypłowiała i ledwie można było przeczytać chińskie znaki na niej, ale Jimin nie musiał wiedzieć, co było tam napisane.
Byli w domu. Tu zaczynało się Jukrim. Ojciec włączył kierunkowskaz, zjeżdżając na prawy pas. Droga znów się zwęziła. Góry rosły z każdym kolejnym pokonanym przez nich metrem, zieloność wokół nich gęstniała, w pewnym momencie przestał nawet padać deszcz. Nic nie było w stanie przebić się przez zbite korony drzew nad nimi. Gdy Jimin zaczął tracić nadzieję, że kiedykolwiek wydostaną się z tego naturalnego tunelu, ten, tak jak wcześniej ten w górze, urwał się i po lewej stronie ukazała się rzeka, którą wcześniej widzieli z mostu.
Czas wydawał się ominąć wieś. Jukrim wyglądało dokładnie tak jak dziesięć lat temu, co Jimin zauważył z zaskoczeniem. Droga była tak samo wyboista, mury tak samo obrośnięte chwastami, a sklep na rozwidleniu drogi, za którym oficjalnie zaczynało się Jukrim, zyskał jedynie stojącą na obitym zielono-niebieskawą płytą falistą ganku, lodówkę z zimnymi napojami i nową ławkę, przy której stali jacyś ludzie.
- Możemy się zatrzymać? - Jimin zapytał szybko, gdy zaczęli dojeżdżać do rozwidlenia.
- Po co? - ojciec oderwał wzrok od przystanku autobusowego stojącego prawie przy samym skraju rzeki. Deszcz przestał padać. Gdzieś na powierzchni wody za nim, widać było większe kręgi, które wyglądały, jakby powstały pod wpływem kropel, ale gdy Jimin wysilił wzrok, zauważył stojących trochę dalej wędkarzy. To były ryby. Wyskakiwały ponad taflę wody, łapiąc zanętę. - Mamy jedzenie...
- Kwiaty chciałem kupić - powiedział od razu Jimin i pokazał na sklep.
- Chyba przeceniasz Jukrim, młody - mruknął mężczyzna, ale posłusznie włączył kierunkowskaz i wjechał na piaszczysty parking przed sklepem. Dziury w ziemi wypełnione żużlem były pełne wody i gdy dodał gazu na ostatnim odcinku, woda rozbryznęła dookoła, ochlapując przejeżdżającego chłopaka na rowerze. Sangmin machnął do niego ręką w przepraszającym geście,, na co rowerzysta odpowiedział mu skinieniem głowy, jakby dając do zrozumienia, że nic się nie stało. Jimin odpiął pas i zdążył już otworzyć drzwi, gdy ojciec zaciągnął ręczny. - Zostań, ja pójdę - powiedział.
- Mam pieniądze - odparł zdziwiony chłopak, ale mężczyzna pokręcił głową.
- I tak muszę fajki kupić - powiedział, wyciągając papierosa z paczki. Jimin nic nie powiedział. Skinął tylko lekko głową i oparł się o samochód, zaciskając mocno wargi. Wiedział, że niedługo się pokłócą. Napięcie między nimi rosło z każdym kilometrem, ale starał się odwlec tę chwilę, najdalej jak potrafił.
I jeśli oznaczało to, że będzie musiał brać co chwila głębsze oddechy i wybierać milczenie to wolał mimo wszystko to, niż zbliżający się sztorm. Przy odrobinie szczęścia uda mu się dotrwać do powrotu do Seulu bez awantury, ale musiał się bardzo pilnować. Widział, jak ojciec przechodzi obok trzech chłopaków stojących przed sklepem i poklepuje jednego z nich po ramieniu. Wzrok Jimina padł od razu na jego poplamione spodnie. Były błękitne, widać, że świeżo co wyprasowane i mimo że chłopak zapewniał ojca, że nic się nie stało, rzeczywistość była inna. Co chwila zerkał na nie, krzywiąc się lekko i otrzepując skraj ubłoconych nogawek. Jego brązowo-rudawe włosy podskakiwały przy tym i chłopak co chwila poprawiał je równie nerwowym gestem. Gdy uśmiechnął się niezręcznie do stojącego obok niego wysokiego blondyna, który stał tyłem, Jimin na moment zapomniał jak się oddycha. Znał ten uśmiech. Skąd znał ten uśmiech? Aż zakrztusił się własną śliną. Wtedy chłopak złapał wzrokiem jego spojrzenie i Jimin otworzył szybko drzwi samochodu na oścież. Schował się za nimi i udawał, że szuka butelki z wodą, starając się ukryć swoje zakłopotanie.
- Jeśli będziecie potrzebować czegoś, wystarczy zapytać - donośny głos kobiety dochodzący ze środka sklepu stawał się coraz głośniejszy. Ojciec wyszedł na zewnątrz, a wraz z nim jakaś staruszka zaciskająca mocno rękę na czarnej reklamówce. - Teraz prawie cały czas jesteśmy otwarci. Jeongyu przeprowadził się niżej - pokazała na biały dom, który stał przycupnięty zaraz przy pagórku za sklepem. - Jeśli coś potrzeba, to w nocy nawet zawsze można do niego zadzwonić i otworzy.
- Dziękuję, pani Kim - mężczyzna uśmiechnął się do niej i spojrzał na Jimina, który wpatrywał się w reklamówkę staruszki jak zaczarowany. - Młody - powiedział do chłopaka. Trójka stojąca pod sklepem od razu odwróciła się w kierunku Jimina, który od razu uśmiechnął się niezręcznie, zwłaszcza, że ojciec zaczął machać na niego ręką, pokazując mu, żeby podszedł bliżej. - No chodź - zaczął go popędzać.
- Dzień dobry - powiedział cicho Jimin, podchodząc bliżej. Chłopak w niebieskich spodniach wpatrywał się w niego z taką intensywnością, że miał wrażenie, że zaraz zacznie płonąć mu cała twarz, ale starał się go ignorować. Ukłonił się babci, która od razu wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu.
- Urosłeś - powiedziała, klepiąc Jimina po policzku. - Ile masz lat teraz, dziecko?
- Dwadzieścia dwa - odparł niemrawo chłopak. Zapach czosnku wydobywający się z wnętrza sklepu był tak obezwładniający, że aż cofnął się o stopień w dół.
Kompletnie nie kojarzył tej kobiety, chociaż ta wydawała się go znać doskonale. Zwłaszcza kiedy zaczęła opowiadać mu o tym, jakie lody kupował u niej zazwyczaj ponad dekadę temu. Jimin zerknął na ojca, szukając w jego twarzy odpowiedzi, ale ten tylko śmiał się i zaciągał się co jakiś czas papierosem, nie zwracając na niego uwagi.
- Na długo przyjechaliście? - pytała dalej babcia. Jimin wzruszył ramionami.
- Kilka dni, weekend - powiedział Sangmin. - Nie mam już dni urlopowych, a Jimin jedzie z kolegami na Jeju - dodał, na co chłopak w niebieskich spodniach zareagował krzykiem. Jimin prawie podskoczył, odwracając się w stronę stojącej przy ławce trójki.
- A tobie co znowu? - kobieta skarciła go od razu, ale chłopak w błękitnych spodniach wcale się nią nie przejął. Oddał najwyższemu z pozostałej dwójki swój rower i podszedł do nich szybko.
- Jimin? - spytał i złapał go za rękę. Jimin wyrwał ją zaraz, ale tamten nie dawał za wygraną. Chwycił ją jeszcze raz, uśmiechając się szeroko. Ten uśmiech. Skąd on znał ten uśmiech? - Taehyung, pamiętasz? - spytał, pokazując na siebie. - Kim Taehyung - dodał i dopiero wtedy coś w mózgu Jimina kliknęło.
No tak. Szkoła podstawowa, chodzili razem do szkoły. Spojrzał na babcię, która wciąż patrzyła na Taehyunga z mordem w oczach. Pani Kim, to jego babcia. Już pamiętał. A jeśli to był Taehyung to...
Spojrzał na bruneta siedzącego na ławce, a potem na chłopaka przy rowerze. Ten pierwszy nie wydawał mu się wcale znajomy. Postura, ruchy. Nic nie przywoływało żadnych, dawno zapomnianych wspomnień z dzieciństwa. Drugi chłopak za to, ten wysoki, z tlenionymi włosami... Jimin od razu poczuł, jak zimno rozchodzi się po całym jego ciele.
- Namjoon - powiedział bardziej do siebie niż do Taehyunga.
- Pamiętasz mojego brata? - chłopak puścił jego rękę wyraźnie zadowolony.
Namjoon ruszył w ich kierunku. Kiedy Namjoon zrobił się taki wysoki? I kiedy tak schudł? Z każdym jego krokiem i skrzypnięciem roweru Taehyunga, gula w gardle Jimina stawała się coraz większa. Ostatni raz widzieli się tak dawno temu. Na logikę wiedział, że życie w Jukrim nie zatrzymało się, co ciężko było mu ogarnąć, patrząc na niezmienioną okolicę, ale tego się nie spodziewał.
Nie spodziewał się, że Namjoon też tak się zmieni. Gdy chłopak podał mu dłoń i jego oczy zmarszczyły się w znajomym uśmiechu, Jimin sam uśmiechnął się nerwowo. Liście i zapach wiązu same stanęły mu przed oczami. Ostatni raz widział Namjoona pod tym właśnie drzewem. Na samym środku placu szkolnego. To było jego ostatnie lato spędzone w Jukrim.
- A to jest Daniel - Taehyung pokazał na bruneta na ławce. Chłopak tylko zerknął na Jimina znad komórki i machnął mu ręką na przywitanie. - Mieszkamy razem w akademiku - wyjaśnił szybko.
- To...- Jimin przez chwilę szukał odpowiedniego słowa. Naprawdę się starał, ale nic nie przychodziło mu do głowy. - To miło - wydusił z siebie wreszcie.
- Jedziemy? - odezwał się ojciec, rzucając papierosa do kosza na śmieci. Jimin skinął mu głową. - Do zobaczenia - powiedział do babci i klepnął jeszcze raz Taehyunga w ramię, na co chłopak zaregował cichym śmiechem.
- Cześć - rzucił Jimin i od razu pobiegł za ojcem, który był już przy samochodzie. Dopiero kiedy znaleźli się w środku chłopak spytał.
- A kwiaty?
- Mówiłem ci, młody. Przeceniasz Jukrim - powiedział, odpalając silnik. - Jutro je kupimy w Seungyu. Ok? - dodał.
Jimin spojrzał mu przez ramię, na patrzącą się w ich stronę gromadkę stojącą przy schodach prowadzących do miniaturowego sklepu. Gdy babcia Kim pomachała do nich, podniósł nieśmiało rękę do góry, ale zaraz ją opuścił, łapiąc spojrzenie Namjoona. To tylko weekend. Niedługo ich tu nie będzie i wszystko wróci do normy. Powtarzał sobie w myślach, kiedy ojciec ekspercko wykręcił samochód i wyjechał na drogę. Tylko weekend wytarł spoconą z nerwów rękę o spodnie. Tylko dwa dni.
***
Auto nieźle radziło sobie ze stromym podjazdem. Wąska droga była śliska po deszczu i jedyne o czym myślał Jimin to to, co zrobią, jeśli jakiś samochód wyjedzie z naprzeciwka. Naprawdę nie chciał się o tym przekonać. Gdy wreszcie stanęli na parkingu obok wysokiej, drewnianej bramy, ojciec spuścił głowę, zaciskając mocniej ręce na kierownicy.
- Nie idziesz? - zdziwił się Jimin. Mężczyzna pokręcił głową.
- Jutro - odparł i uśmiechnął się do niego słabo. Chłopak przez dłuższą chwilę zastanawiał się, czy powinien coś powiedzieć. Przekonać go jakoś, ale wreszcie odpiął pas i zrezygnowany wyszedł na zewnątrz.
Od razu uderzył go intensywny zapach wody i wiatr, który porywał ze sobą opadnięte na ziemię liście. Burza musiała być tu wyjątkowo silna. Wszędzie walały się gałęzie i widać było, że nikt jeszcze nie zdążył zabrać się za sprzątanie. Cały parking był ich pełen, były nawet na dachach zostawionych przed cmentarzem aut. Jimin zamknął drzwi i z zaciśniętą mocno szczęką ruszył w stronę sztucznego pagórka porośniętego gęstą, krótko przystrzyżoną trawą, który zaczynał się prawie zaraz za bramą.
Nie mógł uwierzyć, że tu jest. Nie tak wyobrażał sobie powrót do Jukrim. A jeśli już, to na pewno nie wyobrażał sobie, że kiedy już odwiedzi swoją matkę, to odwiedzi ją w takim miejscu. Widział już rzędy ustawionych półek z urnami.
Gdy zadzwonili do nich ze szpitala z informacją o jej nagłej śmierci, przez pierwszą godzinę Jimin nie wiedział, co właściwie się stało i czy naprawdę się stało. Matki nie widział przez tyle lat, że w jego własnym wyobrażeniu była duchem, wspomnieniem i też nie do końca takim, o jakim chciał pamiętać. Nie był pewien, co powinien czuć. Matka już od dawna dla niego nie żyła i ta informacja nie zbyt wiele zmieniała. Chociaż z drugiej strony czuł coś, do czego nie chciał się przyznać nawet przed samym sobą. Ulgę i to taką z rodzaju tych, od których aż mrowieją koniuszki palców, taką, gdy wręcz fizycznie czuje się zmieniający się na plecach ciężar. Z każdym kolejnym krokiem w górę chłopak czuł ją jeszcze bardziej. Nienawidził się za to.
Słońce przedzierało się przez białe chmury, odbijając się w szklanych taflach półek z urnami. Ustawione były tyłem do góry, która pięła się jeszcze wysoko, wysoko za cmentarzem. Jej czubek ginął w kłębiących się cumulusach i Jiminowi aż kręciło się w głowie, gdy ją zadarł, starając się go dostrzec. Robił to jednak dalej, bo nie miał odwagi złapać swojego odbicia w szybie.
Byli rodziną, był jej synem. Nie tak powinno być. Powinien teraz płakać i prosić o przebaczenie, ale nie potrafił. Próbował za to przywołać sobie ostatnie wspomnienie z nią, jakieś dobre wspomnienie, jakiekolwiek. Jednak krótka rozmowa, która wyłoniła się z jego pamięci, nie należała do miłych. W końcu nabrał głęboko powietrza w płuca i spojrzał na półki przed sobą. Czarna urna, numer szesnaście. Znalazł ją bez problemu.
- Cześć - powiedział niepewnie. Czuł się głupio, mówiąc to na głos. Aż skrzywił się mocno, odwracając wzrok. - Więc...- zawahał się. - Jesteśmy. Ja i tata. Tak jak chciałaś - dodał. Jego własny głos wydawał mu się sztuczny i wymuszony. Jimin długo szukał kolejnych słów, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Teraz, kiedy wreszcie miał okazję coś powiedzieć. Tak bez krzyku i płaczu, sam siebie zawodził. Z drugiej strony ona i tak go teraz nie wysłucha. Nigdy tego nie robiła. Sytuacja zmieniła się o tyle, że przynajmniej teraz matka nie musiała udawać, że wie z kim rozmawia, że pamięta, jak ma na imię jej młodszy syn. - Jedziemy do domu - dodał bez sensu i ukłonił się, chociaż nie miał zamiaru. I nie miał zamiaru czuć przez to wyrzutów sumienia.
***
Jimin słabo pamiętał, jak wygląda ich rodzinny dom. Wszystkie wspomnienia z dzieciństwa wydawały mu się pourywane, niekompletne, więc nie potrafił złożyć ich w całość, by przywołać spójny obraz domu i okolicy. Faktura metalowych poręczy, które aż prosiły się o pomalowanie, stukanie deszczu o blaszany dach, zapach wilgotnego drewna i zielonkawy mech porastający zacieniony kąt ganku istniały gdzieś w zakamarkach jego pamięci, ale nie dawały konkretnego obrazu.
Samochód skręcił w wąską, boczną drogę, a wysokie krzaki z szelestem ocierały się o jego boki. Jimin pamiętał, że na poboczu rosły również pokrzywy i po każdej jeździe na rowerze, wracał do domu z jasnoróżowymi smugami bąbli na łydkach. Trochę dalej drzewa przerzedzały się i można było dostrzec zielonkawy, zaśniedziały dach domu. Obok niego kiedyś rosło rozłożyste drzewo. Nie było go już, więc słońce w pełni oświetlało frontową ścianę, z której powoli odłaziła farba.
Nieświadomie zacisnął ręce na grubym materiale bluzy. Od początku wiedział, że może nie być mu łatwo. Wszystkie drobne szczegóły odżyją, jakby nigdy stąd nie wyjeżdżał. Wspomnienia, które nieświadomie zakopał gdzieś w podświadomości i te, które już na zawsze miały pozostać zapomniane, wrócą, jakby zawsze istniało dla nich miejsce w jego pamięci.
Na miejscu jednak coś było nie tak i żadne, nawet najgorsze wspomnienie nie było w stanie go na to przygotować. Na zarośniętym podjeździe stała stara, zardzewiała półciężarówka, która swoje dobre czasy miała już za sobą w latach osiemdziesiątych.
- Tato? - Jimin niepewnie spojrzał na ojca. Mężczyzna zahamował gwałtownie i zacisnął ręce na kierownicy, wzdychając głęboko. Opanował się jednak i po chwili zjechał na pobocze, przekręcając kluczyk w stacyjce. Otoczyła ich cisza.
- Nie wiem, Jimin - odpowiedział otwierając drzwi. - Nie mam pojęcia, co zastaniemy - dodał, wysiadając z samochodu. Jimin przez chwilę myślał o tym, żeby zostać w aucie, rozkręcić klimatyzację i muzykę na maksimum i udawać, że jego to zupełnie nie dotyczy, jednak nie mógł tego zrobić. Spojrzał na ekran komórki, zasięg wskazywał dwie kreski, co przyjął z rozczarowaniem. G5 zgubili zaraz za tunelem, jednak miał nadzieję na normalny internet. Kiedy podszedł do niego, ojciec stał przed domem, wbijając ręce w kieszenie spodni. Jimin podążył za jego spojrzeniem. Na ganku nie było widać porastającego go mchu. Nawet jeśli jeszcze tam był, przykrywała go sterta śmieci. Tylko tak był w stanie nazwać chaotyczną zbieraninę przeróżnych przedmiotów, która prawie zagradzała wejście do środka.
- Pierdolnięta suka - syknął cicho mężczyzna. Opamiętał się jednak szybko i spojrzał na syna, jakby sprawdzając, czy to usłyszał.
- Może... może w środku będzie lepiej? - Jimin podniósł głowę, spoglądając na ojca z nadzieją.
Klucz zazgrzytał w zamku, a drzwi otworzyły się z trudem, jakby od dawna nikt tam nie wchodził. W korytarzu panował półmrok, ale nawet w przytłumionym świetle chłopak mógł dostrzec kontury przedmiotów, które, kiedyś niedbale rzucone, znalazły tam swoje miejsce na długi czas. Po chwili, zanim jeszcze oczy przyzwyczaiły się do półmroku, uderzyła w nich ściana dusznego, zatęchłego powietrza przesyconego kurzem. Jimin cofnął się o krok, wpadając na ojca, który nadal stał w progu.
- Musimy... - zaczął mężczyzna, odgarniając włosy do tyłu. Zawsze tak robił, kiedy starał się stłumić frustrację. Jimin dobrze o tym wiedział, bo zachowywał się dokładnie tak samo. - ...wynająć coś na noc - dokończył, wyjmując telefon i wracając na zagracony ganek.
Chłopak odetchnął z ulgą. Nie chciał tu zostawać, chociaż to, że będzie musiał to zrobić, wydawało mu się coraz bardziej realne. Nigdy nie uporają się z tymi wszystkimi rzeczami w jeden weekend. Nie ma takiej szansy. Ostrożnie zrobił kilka kroków, przeciskając się w stronę kuchni. Założył koszulkę na nos, ale nawet przez materiał czuł smród gnijącego jedzenia, więc wycofał się szybko. Po nierównych, wąskich drogach pełnych zakrętów jego żołądek nie miał na to siły.
Jimin zastanawiał się, co jego matka mogła gromadzić w tych wszystkich pudłach wypełniających prawie każdy metr przestrzeni, zasłaniając przy tym okna. Może już wtedy nad sobą nie panowała, może zaczęła gromadzić rzeczy, upychać je w każdym możliwym miejscu, bo nie potrafiła znieść pustki, którą zaczęła dostrzegać w sobie. A może po prostu zbierała wszystkie śmieci bez żadnego powodu i nie powinien się nad tym zastanawiać, bo i tak nie miało to żadnej logiki i sensu. Bez względu na to, czemu to robiła i tak zamierzali wszystko wyrzucić.
Chłopak odwrócił się gwałtownie, gdy z zamyślenia wyrwało go głośne skrzypnięcie. Czekał, aż półmrok korytarza przetnie smuga światła z ganku, jednak nic takiego się nie wydarzyło. Dom znowu tonął w ciszy, jakby na zewnątrz nic nie istniało. Jimin ostrożnie przeszedł w drugą stronę korytarza, tę prowadzącą do salonu i schodów na piętro. Pomyślał, że to stary dom, pełen dźwięków, od których przez lata zdążył się odzwyczaić.
Musi go poznać na nowo i się z nimi oswoić. Jednak kiedy stanął przed stromymi schodami, nie był do końca pewien, czy ma na to ochotę. Może to i był jego rodzinny dom, ale to było kiedyś. Dawno temu, a teraz z domem kojarzyło mu się jedynie ich przestronne mieszkanie w Seulu.
Przytrzymując się barierki, zrobił kilka kroków i spojrzał w górę. Szczyt schodów oświetlało nikłe światło, jakby wszystkie okna w domu były pozasłaniane. Włączył latarkę w telefonie i oświetlił nią kolejne stopnie. Na jednym z nich nadal widniał niezdarnie wycięty swój własny podpis, za który kiedyś mocno oberwał od ojca. Usiadł na schodku i dotknął palcami chropowatej powierzchni drewna, jakby upewniając się, że żłobienia na pewno są prawdziwe.
Pomyślał, że było warto; tyłek bolał go wtedy kilka godzin, a podpis przetrwał lata i dawał mu pewność, że mimo wszystko wrócił do domu.
a/n: wróciłam. Możecie liczyć na regularne środowe updejty
Początkowo Jimin centric, ale pojawią się wszyscy.
To jest horror ale nie spodziewajcie się gore. Krwawa rzeźnia to nie moje pisarskie klimaty
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top