1. Historia dziewczyny

Młoda pielęgniarka w swojej pracy najbardziej kochała fakt, że jej nowo co wynajęte mieszkanie znajduje zaledwie kilka metrów od Wojewódzkiego Szpitala w Białej Podlasce, czyli mieście o wiele spokojniejszym od jej rodzinnego Lublina. Było tu zdecydowanie mniej mieszkańców, a miasto miało swój niepowtarzalny urok. Liczba osób zamieszkujących te tereny nie była duża, ale na tyle liczna, aby dwudziestosiedmioletnia brunetka mogła czuć się tu anonimowo.

Choć był dopiero początek maja to pogoda na, to nie wskazywała. Ciepłe promienie słoneczne łagodziły ciężki dzień w pracy. Sabina zdawała sobie sprawę, że początki na oddziale pediatrii nie będą czymś łatwym. Jednak niekiedy nawiedzała ją lękliwa myśl, że się przeliczyła z własnymi możliwościami. Mierzyła zbyt wysoko.

Idąc w ślady matki, nie spodziewała się, że coś, o czym marzyła od najmłodszych lat, przyniesie jej tyle radości, ale i równocześnie smutku. Obserwowanie ludzkiego cierpienia w dzień, w dzień dawało się jej we znaki. Ale matka ją ostrzegała. Chciała wybić jej ten pomysł z głowy, ale Sabina Kasprzyk się uparła. Na tym polu była bardzo podobna do swojego ojca. Ją i jego cechował ten sam ośli upór. Jeśli coś sobie postanowiła, to za wszelką cenę dążyła do realizacji tych pragnień. Nieważne co by się nie stanęło jej na drodze, ona zawsze osiągała swój cel.

Dlatego gdy do kobiety dzwoniła matka, ta zakłamywała rzeczywistość tak, jak teraz — racząc opiekunkę historią, co prawda prawdziwą, ale i wybieloną, bez żadnych odcieni szarości.

— Jest bardzo dobrze — padło pierwsze kłamstwo z ust Sabiny. Skrzętnie pominęła fakt, że pielęgniarka oddziałowa zdecydowanie nie pała do niej sympatią i na każdym kroku próbowała upokorzyć młodszą koleżankę. — Ludzie są cudowni — mówiła z mocą, że aż sama uwierzyła własnym słowom. — Pomocni i wyrozumiali.

— Skarbie... — westchnęła ciężko matka, po drugiej stronie słuchawki. — Dwadzieścia lat pracuję w tym zawodzie i prędzej zobaczę latającą świnię, niż w to uwierzę — rzekła kobieta, nie owijając w bawełnę. — Poza tym jestem twoją matką i wiem kiedy kłamiesz.

Sabina przez chwilę milczała, a cisza nie działała na jej korzyść. Każda sekunda była tylko potwierdzeniem jak bardzo nieprawdziwe jest to, co mówiła.

— Och mamo! — żachnęła się młoda kobieta. — Nigdzie nie będzie idealnie. Zawsze coś będzie nie tak.

— Mogłabyś pracować ze mną — odparła matka z wyrzutem, wciąż niepogodzona z faktem, że jej jedyna córka obrała inną drogę w życiu, niż ta by sobie tego życzyła.

Co to, to nie. Prędzej zjem pszczołę — przeszło jej przez myśl.

Anna Kasprzyk była pielęgniarką z długoletnim stażem i doświadczeniem. Pracowała w niejednym szpitalu, a jej oczy widziały naprawdę wiele. Sabina po prostu nie chciała być do niej porównywana. Zdawała sobie sprawę, że najprawdopodobniej nigdy jej nie dorówna. Zresztą chciała żyć na własnych warunkach, a nie pod pantoflem nadopiekuńczych rodziców.

— Ale nie pracuję — ucięła ostro, natychmiast gryząc się w język. — Mamo muszę kończyć — mruknęła po wpisaniu kodu. Wolną ręką otwarła drzwi i natychmiast się zatrzymała, słysząc jak echo czyiś krzyków, roznosi się po całej klatce.

— Co się tam dzieje? — zapytała zaniepokojona rodzicielka. — Saba jesteś tam? — matka zmartwiła się gdy pielęgniarka nie odpowiedziała. — Sabinko?!

— Jestem — mruknęła cicho, nasłuchując. — Jestem

— Zostaw mnie! — odezwał się obcy głos. — Nigdzie nie idę! — wrzeszczał jego właściciel, a raczej właścicielka, na co wskazywał piskliwy ton. — Puść!

Sabina w odpowiedzi usłyszała czyjś bełkot. Odór alkoholu szybko dotarł do jej nozdrzy. Mimowolnie się skrzywiła. Nigdy w ustach nie miała choćby kropli wyskokowego trunku. Była abstynentką, tak jak jej rodzice, dlatego była wyczulona na ten smród, od którego robiło jej się nie dobrze i kręciło w głowie.

To chyba drugie piętro — uświadomiła sobie, wyciągając pęk kluczy z kieszeni. Na szczęście ona mieszkała na parterze. Wzdrygnęła się. Mimo bycia bezpieczną nie mogła przejść wobec tej sytuacji obojętnie. Zawahała się, lękliwie spoglądając na schody prowadzące w górę.

— Muszę kończyć — burknęła pod nosem. — Nic mi nie jest.

Komórkę schowała do kieszeni. Przekręciła klucz w zamku i nie wiele się zastanawiając zagwizdała gdy tylko przekroczyła próg mieszkania. W jednej chwili u jej stóp pojawił się Tajfun. Połączenie jamnika i — jak podejrzewała kobieta golden retriever bądź owczarka szkockiego — czegoś bardzo włochatego oraz wielkiego.
Mieszane geny uczyniły z niego nadzwyczaj długie stworzenie o mocnych kościach i z barwną sierścią. Pies zaszczekał radośnie na jej widok, a coraz bardziej nasilające się krzyki na sekundę umilkły, aby znowu wzrosnąć na sile.

Tajfun wesoło merdał ogonem, a na komendę swojej pani zaszczekał jeszcze głośniej. Ten dźwięk mógł budzić grozę, choć nie szedł w parze z radosnym i ciepłym usposobieniem psiaka. Dziwaczny wygląd za to mógł wzbudzić zdziwienie, ale też i strach — czego pielęgniarka teraz bardzo potrzebowała. Sabina wspięła się na schodach, a jej oczom ukazał się dobrze już podchmielony mężczyzna o masywnej posturze. Mięsień piwny był aż nadto widoczny. Twarz miał przepitą, pokrytą bruzdami i całą czerwoną. Spojrzenie zamglone, a błękitne oczy puste. Spojrzał na brunetkę lekko zdziwiony, jakby nie do końca był pewien czy jest prawdziwa. Za rękaw dziurawego swetra trzymał dziewczynę, która z całych sił próbował się wyrwać z jego uścisku.

Kobieta zmrużyła oczy. Kojarzyła nastolatkę, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd. Ona sama mieszkała tu od niedawna i jeszcze nie rozpoznawała wszystkich. Jednak dałaby sobie głowę uciąć, że już ją widziała.

Tajfun zaszczekał ponownie. Obcy mężczyzna wzdrygnął się na ten dźwięk. Jego wzrok powędrował ku zwierzęciu. Jego wargi wykrzywiły się ni to w strachu, ni w rozbawieniu. Na jego twarzy pojawiła się konsternacja, jakby wątpił w to, co właśnie widzi.

— Spierdalaj! — fuknął w stronę Kasprzyk i pociągnął dziewczynę w stronę schodów. Ta zaparła się stopami w proteście. — Chodź!

Sabina złapała dziewczynę delikatnie za łokieć, chroniąc ją przed bliskim spotkaniem z podłogą.

— Zaraz przyjedzie policja — oświadczyła, wkładając w te słowa całą pewność siebie, jaką tylko miała. Wyprostowała się, dumnie unosząc głowę. W piwnych tęczówkach czaiła się powaga i spokój. — Lepiej ją puść — rozkazała twardo. Teraz — dodała z naciskiem.

Mężczyzna najwidoczniej jej uwierzył, bo po chwili wahania spełnił jej prośbę. Kobieta lekko szarpnęła nastolatką, przyciągając ją do siebie i chowając za plecami.

— Następnym razem poszczuję cię psem — zagroziła i jakby na potwierdzenie jej słów Tajfun zaszczekał tak głośno, że aż ona sama się skrzywiła.

Mężczyzna się wzdrygnął. Chwiejnym krokiem ruszył w kierunku schodów i sądząc po dźwiękach — Sabina domyśliła się, że stracił równowagę. Jednak nie odwróciła się, tylko przytuliła mocno płaczącą dziewczynę. Stek przekleństw wypełnił klatkę schodową, a ona zdziwiła się, że nikt nie wyszedł. Nie zareagował. A przecież na pewno każdy słyszał te wrzaski.

Judasz wszystko im powie — gorzka myśl sprawiła, że westchnęła ciężko. Nigdy nie potrafiła zrozumieć coraz większej znieczulicy, która jak zdradliwy wirus gościła coraz częściej w ludzkich sercach. Owszem jej rodzice nie byli idealni, ale nauczyli ją reagować na zło i niesprawiedliwość. Ona nawet nie była w stanie wyobrazić sobie sytuacji kiedy przymyka oko na czyjeś troski i beztrosko idzie dalej.

To pewnie dlatego, tak wszystko przeżywam —natychmiast nawiedziły ją niemiłe wspomnienia z dnia dzisiejszego kiedy to omal się nie popłakała przy matce jednej z pacjentek. — Jestem na to zbyt miękką — pomyślała zrezygnowana,

— Może pogadamy? — zaproponowała, uśmiechając się lekko w kierunku zawstydzonej nastolatki. W jej oczach czaiły się łzy. Były one bardzo podobne do tego mężczyzny. Mieli nawet to samo puste spojrzenie.

To jej ojciec. Chyba — dotarło do niej. — O Jezu! Co się tu dzieje? Będą z tego problemy  w głowie usłyszała pełen dezaprobaty głos matki.

— Nie. Dzięki — wyburczała mało zrozumiale. — Dz-dzięki. Nie...

— Na pewno? Nie powinnaś zostawać sama. On może wrócić.

— W-wrócić...? — Spojrzała na nią przerażonymi oczyma.

— Tak — przytaknęła. — Jest pijany. Kimkolwiek dla ciebie jest, to nie myśli logicznie i może ci zrobić krzywdę.

Dziewczyna milczała.

— Zaufaj mi. Nie zrobię ci krzywdy. Obiecuję.

Przez chwilę przyglądała jej się nieufnie, aby następnie kiwnąć głową, potulnie za nią podążając.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top