v i r i d i t y
➖
viridity
(n.) naive innocence
➖
poprosili, żeby przyszedł do biura. dobrze pamiętał, jak w powietrzu unosił się zapach jesieni — gęste spaliny wymieszane z wonią przegniłych liści. cały czas czuł ten zapach, jakby zapisał mu się gdzieś w głowie, zupełnie odporny na wymazywanie. dokładnie, jak wszystko, co nastąpiło potem.
nalegali, żeby nie puścić go samego, żeby wcisnęli się na tą wąską kanapę razem, i żeby też razem stawili czoła temu, co ich tam czekało. jednak on się na to nie zgodził. kategorycznie odmówił i zostawił ich samych.
w tym metalowym biurze, złożonym z tej paskudnej bieli i srebrnych drutów było dokładnie jak w próżni i tylko widok za szerokim oknem, obraz upadłych i wdeptanych w chodnik liści wskazywał, że yongguk nie śnił. to była rzeczywistość. nie bał się jej, ale i tak bliżej nieokreślony niepokój zżerał go od środka.
choć wina nie leżała po ich stronie, to jednak wina była ich.
poprosili, żeby usiadł. uparcie stał w miejscu. wyłącznie ich obserwował. oceniał ich spokój.
— siadaj, chcemy tylko porozmawiać. — znów ta komenda.
yongguk-pies. mniej lub bardziej wytresowany. ostatnio zaczął się stawiać — do ponownego przeszkolenia.
spojrzał jeszcze za okno, gdzie ostatnie przesuszone liście jakoś trzymały się na szkieletowych gałęziach i usiadł. tak dla świętego spokoju. a może bardziej z przyzwyczajenia? robił, co chcieli. wszyscy robili.
żałował tego, bo chwilę później miał ochotę stamtąd wyjść. tak zwyczajnie trzasnąć drzwiami i nie wrócić.
nie zrobił tego.
— nie wiem, kto wam, dziecko, takich głupot ponakładał do głów, ale to wam nic nie da.
dziecko.
— w ten sposób nic nie ugracie. myślicie, że uda wam się coś z tym zrobić? trzeba było siedzieć cicho.
milczeć.
— możemy jeszcze dojść do porozumienia. jakoś załatwimy sprawy z prasą. jedyne, co musicie zrobić, to wycofać pozew i trochę pozginać karki. sprzedaż, jakoś nadrobimy. będzie ciężko, ale powinno się udać, jeżeli dobrze to zorganizujemy.
czy to właśnie nie dlatego to wszystko ciągnęli? po co w ogóle by to zaczynali, jeżeli mieliby chwilę później wrócić, i żeby było jeszcze gorzej?
jeżeli nawet przed przekroczeniem progu, gdzieś w głowie kołatała mu się myśl, aby dojść do porozumienia, teraz została ona kompletnie zdeptana w jego świadomości. nie zgodził się. nie mógł, mimo że później jakaś część jego, tego bardzo żałowała.
— to jest wasza ostateczna decyzja? niech i tak będzie... tylko nie łudźcie się. ta sprawa jest już przesądzona. kiedy to wszystko się skończy, nie będzie nawet już, co zbierać.
i możliwe, że wtedy nie dopuszczał do siebie tej świadomości — nie chciał w to wierzyć — pierwsza kostka domina została wprawiona w ruch, a za nią, lawiną poszły następne i następne.
w tamtej chwili yongguk najbardziej miał ochotę się porządnie wściec, coś rozwalić, wykrzyczeć, co naprawdę o tym wszystkim myśli. chciał się zachować, jak reszta, chciał, żeby to przyszło naturalnie.
nie było takiej możliwości.
pozostał jedynie smutek, bo choć przygotowany był na najgorsze, to nawet jego najczarniejsze scenariusze, nie mogły równać się z rzeczywistością.
yongguk się przeliczył.
było gorzej, niż zakładał.
o wiele gorzej.
to był już koniec.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top