i k t s u a r p o k

iktsuarpok

(n.) the feeling of anticipation that leads you to keep looking outside to see if anyone is coming

    odezwała się do niego kilka dni później. z początku nie wiedział, z kim w ogóle ma do czynienia. praca ponownie wciągnęła go, jak wir do rzeki, i prawdę powiedziawszy, choć głupio było mu to przyznać, po raz kolejny o niej zapomniał. jej urok zdawał się mieć krótki zasięg. działał jedynie wtedy, gdy miał z nią bezpośredni kontakt.

    siłowała się przez jakiś czas, żeby mu przypomnieć, z kim rozmawia, a on z przyjemnością stroił sobie z niej żarty.

    — należało jej się. mogła mu się przedstawić.

    ta, co się często spóźnia na samolot.

    i tu nie mógł się powstrzymać.

    bo żyje, jak filozof, nawracając niewiernych.

    po kilku godzinach odpowiedziała, że jeszcze jej się nie zdarzyło spóźnić akurat z tego powodu, ale dobrze, że chociaż sobie coś przypomniał. może nie zabrzmiało to najlepiej, ale yongguk mógł sobie niemal wyobrazić, jak na żywo się z tego śmieje.

    zapytała, czy to wszystko jest nadal aktualne.

    — było. zupełnie bez zmian.

    napisała, że jeszcze wytrzyma trochę. dodała, że i tak zbyt długo się w to wszystko bawi. nic więcej.

    nic, aż do dnia zero.

    ciężko było zachować dyskrecję, kiedy każdy co chwila zaglądał mu przez ramię, a on musiał blokować telefon. żartowali sobie z niego, że zaczęło go bawić gapienie się w czarny ekran. nowy sposób na osiągnięcie harmonii ze świtem — mówili — takie odmawianie sobie przyjemności.

    jakby korzystanie z komórki było czymś wielkim.

    trochę to yongguka irytowało, ale nie był zły. bardzo brakowało mu tego ich beztroskiego zachowania, chociaż momentami stawało się męczące. szczególnie w momencie, kiedy powiedział, że ma coś do załatwienia, a oni zaczęli narzekać, że znów gdzieś wybywa. zaśmiał się na to jedynie i zostawił ich po odprawie samym sobie.

    czekając pod dokładnie czwartym od wejścia filarem, dokładnie stojąc twarzą do okien, dokładnie nieruchomo trwając, czekając, dostał kolejną wiadomość.

    przepraszała za spóźnienie — zgubiła spódnicę.

    trochę się na to zdziwił, bardziej na to drugie, bo nie miał pojęcia, jak można coś takiego zgubić. nie, nie móc znaleźć, ale zgubić. chwilę później napisała, że ma wszystko pod kontrolą i powinna niedługo być. do odlotu pozostały mu trzy godziny, więc się nie spieszył.

    ale minęła godzina.

    za nią następna

    — a jej jeszcze nie było.

    ręka mu trochę zadrżała, kiedy na ekranie pojawiła mu się kolejna wiadomość. ostatnia.

    — przepraszam. nie zdążę.

    kurczowo zacisnął palce na urządzeniu, które i tak wypadło mu wkrótce z ręki. spadło na twarde płytki. na szklanym ekranie pojawiła się długa, nieregularna rysa.

    — dlaczego nie odbierasz telefonu? — usłyszał za sobą karcący głos himchana. — wylatujemy szybciej, bo były jakieś problemy z naszym samolotem... świetnie. wszyscy ciebie szukają, a ty sobie tak tu ślęczysz. robisz za manekina?

    — czekaj... jakie problemy? o czym ty mówisz? — zapytał odrobinę zdezorientowany.

    himchan sztywno zgiął się i podniósł jego telefon. przejechał jeszcze palcem po rysie, jakby oceniając szkody, po czym oddał go yonggukowi.

    — nie wiem, nie znam się. chyba coś z silnikiem — wzruszył ramionami. — wcisnęli nas do wcześniejszego. podwójne szczęście. pomyśleć, że wsiedlibyśmy do tamtego i... — gwałtownie rozwarł palce, imitując bliżej nieokreśloną eksplozję. — chodź, zbieramy się.

    jednak yongguk się nie ruszył. odgarnął grzywkę z czoła. powiedział, że zanim pójdą, musi gdzieś jeszcze zadzwonić. powiedział, że to pilne.

    ściągnięte brwi i nieruchome spojrzenia. himchan patrzył na niego, jakby po raz pierwszy go widział. dokładnie tak, jakby ten pokazał mu o wiele więcej, niż chciał, żeby dało się poznać.

    — do kogo niby musisz zadzwonić, że to takie pilne? — zapytał powoli.

    — po prostu na kogoś czekam i muszę do tego kogoś zadzwonić.

    — ale do kogo tak dokładnie?

    a więc mu powiedział. bardziej streścił i na sam koniec, widząc, że jego przyjaciel zaczyna wątpić w jego dziwaczną historyjkę o przypadkowych spotkaniach, o kilkunastu zupełnie przypadkowych spotkaniach, pokazał mu jeszcze ostatnie wiadomości.

    himchan długo patrzył w ekran i z każdą minutą, brwi coraz mocniej mu się ściągały. dużo czasu minęło, zanim ręka z telefonem opadła mu do boku. ekran wciąż był włączony.

    spojrzenie. już nie zniecierpliwione, tylko puste. i te słowa, spokojne i ciche.

    — yongguk, ale tutaj nic nie ma — powiedział himchan. — wszystkie wiadomości są puste.

    popatrzył się na niego tępo.

    zabrał mu telefon.

    himchan nie protestował. czuł na sobie jego intensywne spojrzenie, kiedy szybko starał się odszukać folder, który był pusty.

    nie było w nich żadnych wiadomości.

    jeszcze starał się wybrać numer, który zapamiętał

    — numer, z którym próbujesz się skontaktować nie istnieje.

    ...nie istnieje.

    te wszystkie spotkania...

    ...nie istnieje.

    te rozmowy...

    nie istnieje.

    one...

    nie. istnieje.

    nie były prawdą...

    ona nie istnieje.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top