1. "Nie chcę cię ponownie odbierać o piątej nad ranem z komisariatu..."
- Hej Bieber zbieraj dupsko i lecimy na imprezę - jęknąłem niezadowolony faktem pójścia na kolejną imprezę. Jeszcze mi kac po ostatniej nie miną, a juz idziemy na kolejną. Chociaż i tak nie mam nikogo kto by mi zabronił... więc w sumie czemu nie
- Daj mi pięć minut! - niechętnie podniosłem swoje ciało z miękkiego materaca i udałem się do łazienki. Obmyłem twarz zimną wodą, włosy na żel zaczesałem do góry, a na końcu zaczesałem palcami brwi. Zwycięski uśmiech wkradł się na moje wargi.
- O tak Justin, coś czuje, że dzisiaj zaliczysz minimum dwie tępe i upite w trzy dupy laski - zaśmiałem się lekko pod nosem na swoje słowa. Sięgnąłem dłonią na półkę, po swoje ulubione perfumy. Popsikałem się nimi, cztery razy i każde psiknięcie leciało na skore szyi.
Dobra może mam dopiero szesnaście lat, ale jak juz wcześniej wspominałem nie nam nikogo. Wiąże się to również z tym, że nikt mnie nie kontroluje, a więc robię co chcę. Może nie w 100% robię co chcę, ponieważ mój przyjaciel John, którego traktuje jak własnego brata, ma na mnie oko.
Nie lubię wspominać swojego ojca, ponieważ przez niego zginęła mama, jak i Jazmyn, moja młodsza siostrzyczka. Do dzisiejszego dnia nie umiem się pogodzić z tym, że tych dwóch, najważniejszych w moim dziecięcym życiu, kobiet przy mnie nie ma. Po śmierci mamy, pod swoje skrzydła wzięła mnie właśnie rodzina Johnego.
Jeszcze jakieś cztery lata temu byłem dla nich małym Justinem. Tym niesprawiającym problemów biednym chłopcem. Teraz w wieku szesnastu lat nie wiedzą jak sobie ze mną radzić. Stwierdzenie "ciężka młodzież" prawie idealnie do mnie pasuje. Prawie ze względu na uraz psychiczny. Dzieci dorastają. Wtedy już nie są dziećmi lecz młodzieżą. W oczach swoich rodziców nadal pozostają ich małymi skarbami, a ich to denerwuje. Zaczynają im się sprzeciwiać, powodując kłótnie. Jednak pomimo ich buntów i fochów o byle gówno, mają kogoś bliskiego ich sercu. Kogoś kto mimo wszystko sprawia, że ich życie nie staje się jedną wielką ruiną.
Ja nie miałem takiej osoby, i mieć już nie będę. Po tylu latach nadal nie daję sobie rady z ich śmiercią. Ciągle mam jej uśmiech przed oczami, a w głowie ciągle mam popołudniowe herbatki organizowane przez moją młodszą siostrę...
Ale koniec o tym. To właśnie dlatego zacząłem imprezować. To alkohol, dragi, i tępe laski dające dupy na prawo i lewo, pozwalają mi o tym wszystkim zapomnieć, chociaż na kilka godzin.
Ostatni raz spojrzałem na swoje odbicie w lustrze i opuściłem łazienkę. Zdjąłem zwykły, przepocony podkoszulek i dresy. Wrzuciłem je do kosza na pranie i stanąłem na przeciwko otwartej szafy z ciuchami. Wyciągnąłem z niej jasne, nieco luźniejsze rurki z dziurami na kolanach i szarą bluzę z kapturem, wkładaną przez głowę. Na nogi włożyłem Vansy w czarnobiałą kratkę. Zabrałem telefon z łóżka i wrzuciłem go do przedniej kieszeni dżinsów. Na koniec założyłem na oczy czarne okulary przeciwsłoneczne, aby nie było widać po mnie zmęczenia. Teraz jestem gotowy do wyjścia. złapałem za klamkę od drzwi, jednak nie pociągnąłem jej w dół. Mój wzrok utkwił na zdjęciu, stojącym w białej ramce, na komodzie. Fotografia przedstawiała mnie, Jazmyn oraz mamę. Wszyscy byliśmy roześmiani... Zamknąłem na chwilę oczy i wziąłem głęboki oddech.
- Nie patrz tak na mnie - wychrypiałem pod nosem w kierunku zdjęcia. Chwyciłem za ramkę i położyłem ją fotografią do dołu. Jakoś nie mam serca wychodzić z pokoju na taką imprezę, kiedy ona się na mnie patrzy.
Zbiegłem po schodach na dół do salonu. Na kanapie siedziała mama Johnego i jego dziadek. W drzwiach pomiędzy pokojem dziennym a przedpokojem stała moja ekipa. Z każdym przywitałem się męskim poklepaniem po plecach robiąc przy tym dosyć sporo hałasu.
- Wychodzę - krzyknąłem tak aby Ciocia Alis mnie usłyszała. jak się kilka sekund potem okazało, ciocia stała a progu i patrzyła na mnie z nikłym uśmiechem.
- Tylko proszę pilnuj się. Nie chcę cię ponownie odbierać o piątej nad ranem z komisariatu - powiedziała z troską w głosie, na co teatralnie przewróciłem oczami.
- Mam szesnaście lat ciociu - jęknąłem z lekkim poirytowaniem. Nie lubiłem z nią rozmawiać. Kocham ją ale nie umiem z nią rozmawiać, nie umiem się przed nią otworzyć.
- Właśnie Justin, masz dopiero szesnaście lat. Obiecałam cos sobie i chcę dotrzymać słowa. - zmniejszyła odległość między nami i złapała moją twarz w swoje małe i chłodne dłonie.
- Kocham cię mały łobuzie arbuzie - poczułem złość kiedy mnie tak nazwała. Mama tak do mnie mówiła. Tylko ona mogła i nit inny. Alis stanęła na palcach aby dać mi buziaka w polik na pożegnanie, jednak nie dałem jej takiej możliwości.
- Odpuść - zdjąłem jej ręce ze swoich polików i wyszedłem z domu, zatrzaskując za sobą drewniane drzwi.
*pół godziny pózniej*
Kiedy dotarliśmy na miejsce, nie ukrywałem lekkiego zdziwienia. Myślałem ze jedziemy do normalnego, klubu nocnego, a nie na domówkę do dzieciaka z naszej szkoły.
- Serio? Nie było lepszego miejsca ma imprezę, tylko przyjechaliśmy do jakiegoś ciołka z naszej szkoły? - posłałem im znaczące spojrzenie na co parsknęli śmiechem.
- Daj spokój Biebs. Może będzie niezła zabawa? - Andrew zrobił fale brwiami i szturchnął mnie łokciem w brzuch. Przez chwilę patrzyłem na niego z lekkim poirytowaniem, jednak kiedy zrobił minę smutnego pieska, zacząłem się śmiać w niebo głosy.
- Niech ci będzie ale jak będzie koszmarnie nudno, to wychodzę bez was - wytknąłem w jego kierunku palec i przymrużyłem gniewnie oczy, oczekując jego odpowiedzi.
- Ale jak się zgubisz to nie moja wina - nie dał mi nawet czasu na odpowiedz, ponieważ pobiegł do wnętrza domu.
W środku było pełno ludzi. Niektórzy tańczyli na parkiecie, inni byli przyssani do ust jakiś lasek w rogu pokoju, i to nie tylko faceci... Ponownie tego wieczory przewróciłem oczami i westchnąłem gardłowo. Zapowiada się ciężki i mało owocny wieczór.
Nie mając kompletnie nic ciekawego do roboty podszedłem do baru i zamówiłem jakikolwiek alkohol. Nie mam bladego pojęcia skąd na imprezie w domu bar i barman ale jak kto lubi. Na trzeźwo nie wytrzymam tutaj długo. coś czuje, że alkohol to będzie mało. Potrzebuje kokainy, amfetaminy lub zwykłego skręta. Cokolwiek byleby na chwilę odlecieć i lepiej się bawić.
Siedziałem przy tym barze już jakieś piętnaście minut i piłem drugiego shota. Nie wiedzą skąd podszedł do mnie jakiś chłopak. Dosyć wysoki, ciemniejsza karnacja, kilka tatuaży i bardzo przejrzyste błękitne oczy.
- Jestem Bruce.
- A mnie mało to obchodzi - powiedziałem niechętnie, chcąc się go jak najszybciej pozbyć.
- Zauważyłem, że siedzisz tu od jakiegoś czasu, sam... - moja frustracja spowodowana brakiem narkotyków, oraz jego niechcianym towarzystwem, rosła coraz bardziej. Nie wytrzymałem i przerwałem mu jego wypowiedz.
- Masz jakieś prochy? - warknąłem w jego stronę, na co z początku wydawał się być zdziwiony, jednak już po kilku krótkich sekundach, na jego twarzy zawitał chytry uśmiech. Sięgnął do zamka swojej sportowej bluzy i rozpiął ją. Podniosłem jedną brew do góry nie wiedząc co on robi. Następnie złapał za końce swojej bluzki i do połowy tułowia podniósł ją do góry.
- Do twojej dyspozycji. Wybieraj - na bank w moich oczach można było odnaleźć iskierki szczęścia. Nie wiem kim jest ten koleś. Nie wiem o nim kompletnie nic, poza tym, że ma na imię Bruce. Jednak wiem jedno. Z chęcią poznam się z nim lepiej.
Tuż nad zapięciem od spodni, miał przewiązany pas. Na nim było pełno cudownego proszku. Wybrałem to czego potrzebowałem i sięgnąłem po kilka banknotów, do tylnej kieszeni spodni.
- Mów ile jestem ci winien za to cudo? - jeden z kącików moich ust powędrował w górę. Zacząłem przeliczać w dłoniach zgromadzone pieniądze, czekając na jego odpowiedź.
- Chciałbym mieć z tego zysk, jednak nie jednorazowy - na jego słowa moje palce przestały przekładać banknoty z jednej dłoni do drugiej.
- Co masz na myśli? - przetarłem znacząco brodę i przechyliłem głowę na bok, nawilżywszy przy tym lekko usta.
- Co ty na to aby podjąć współpracę? Ja ogarniam towar, a ty szukasz klientów i go sprzedajesz - jego propozycja, brzmiał dosyć kusząco, jednak co ja będę miał z takiego układu?
- Co będę z tego miał? Na pewno nie licz, że będę robił to całkiem bezinteresownie - Bruce zaśmiał się pod nosem i włożył ręce do kieszeni spodni. Ja zaś chwyciłem za swoją zdobycz i schowałem do kieszeni bluzy.
- Tak myślałem, że nie ma nic za darmo. Jesteś cwańszy, niż myślałem - nie chcąc zaprzeczać prawdy, z nikłym uśmiechem na twarzy, przytaknąłem na jego słowa - cóż... co ty a to, że będziesz dostawał połowę zdobytej kasy? - słysząc jego ofertę nie mogłem odmówić. Znam tyle ludzi, którzy dadzą wszystko za odrobinę narkotyków, że będę miał kasy jak lodu.
- To kiedy zaczynam? - Bruce odpiął od przepaski kilka woreczków i rzucił mi je na blat.
- Od teraz - już drugi raz na tej imprezie zostałem pozbawiony możliwości dania jakiejkolwiek odpowiedzi. Mój współpracownik zniknął, pozostawiając mi wolną rękę do handlu. Przez chwilę stałem i rozglądałem się po domu, komu mógłbym to sprzedać. W końcu mój wzrok zatrzymał się na grupce ludzi z mojej szkoły. wśród nich dostrzegłem jedną, dobrze znaną mi postać. Chad Benson, kapitan szkolnej drużyny fooball'owej, który jak się bawi to na całego.
To będzie prostsze niż myślałem.
Nie zastanawiając się dłużej, udałem się w kierunku jego grupki. Kiedy podszedłem bliżej, spostrzegłem, że u jego boku stoi jego co imprezowa ozdoba. Penelop Shark, jedna z większych dziwek w naszej szkole. Puszcza się na prawo i lewo, ale udaje cnotkę w sprawach seksu. Przykre, że nie pogodziła się ze swoim żywotem. Może dzisiaj przyjdzie kolej na mnie, aby w niej zamoczyć? Wymieniłem z nią krótkie spojrzenie, posyłając jej przy tym pewien siebie lekki uśmiech. Jej poliki zalała fala rumieńców. Zostawiając jej niedosyt danej sytuacji, zignorowałem ją i jak gdyby nigdy nic zacząłem rozmowę z Chadem.
Po krótkiej wymianie zdań i negocjacji, przekazałem chłopakowi jego towar. Zabrałem sporą kwotę z jego dłoni i odszedłem, ignorując ciekawskie spojrzenie ciemnej brunetki na mojej twarzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top