Helianthus annuus

Szklarnię odkrył przypadkiem, gdy szukał chwili wytchnienia. W bazie zawsze było coś do zrobienia - brudne podłogi, raporty, wieczne naprawy sprzętu. Ale Levi potrzebował ciszy, choćby na chwilę. Drzwi do szklarni były lekko uchylone, a zza nich dobiegał delikatny szum jakby deszcz padał pod dachem.

- Co tu robisz? - zapytał oschle, przekraczając próg.

Lali, klęcząca przy doniczkach, podniosła wzrok. Jej dłonie były brudne od ziemi, a włosy luźno opadały na ramiona.

- Sadzenie nie jest zakazane, prawda? - odpowiedziała z lekkim uśmiechem.

Levi zmarszczył brwi, rozglądając się po wnętrzu. Rzędy kwiatów, zioła i krzewy wydawały się absurdalnie nie na miejscu.

- To strata czasu.

Lali wzruszyła ramionami, wracając do swojej pracy.

- Może. Ale czasami trzeba się zatrzymać, zanim człowiek sam się wypali.

Jej słowa nieco go zirytowały, ale nie odszedł. Było coś hipnotyzującego w tym miejscu w zapachu ziemi, w delikatności roślin. A może w niej.

Levi stał przez chwilę w milczeniu, obserwując, jak Lali z wprawą przesadza małe sadzonki do większych doniczek. Jej ruchy były spokojne, prawie rytualne, jakby każda roślina zasługiwała na pełną uwagę.

- A ty? - zapytała nagle, przerywając ciszę.

Levi zmarszczył brwi.

- Co ja?

- Kiedy ty się zatrzymujesz? - Podniosła wzrok, patrząc na niego z ciekawością.

- Nie mam na to czasu - odparł szorstko, jakby chciał zakończyć rozmowę.

Lali westchnęła z lekkim uśmiechem, ale nie naciskała. Po chwili znowu skupiła się na swoich roślinach, nucąc pod nosem cichą melodię, której Levi nie rozpoznał. Mimo że chciał odejść, coś go tam trzymało - może spokój tego miejsca, może ten jej dziwny sposób patrzenia na świat, który tak bardzo różnił się od jego.

W końcu, niemal z oporem, usiadł na niskim drewnianym stołku w kącie szklarni.

- To miejsce... - zaczął, z trudem dobierając słowa. - Dlaczego akurat rośliny?

Lali spojrzała na niego zaskoczona, jakby nie spodziewała się, że zapyta.

- Bo one przypominają mi, że życie jest delikatne, ale też uparte. - Uśmiechnęła się, delikatnie dotykając jednego z liści. - Nawet w najtrudniejszych warunkach mogą rosnąć. Czasem wystarczy trochę światła i wody.

Levi zmarszczył brwi.

- Światło i woda nie wystarczą, jeśli świat wokół chce cię zniszczyć.

Lali spojrzała na niego uważnie, jakby próbowała zrozumieć, co naprawdę miał na myśli.

- Może masz rację - przyznała cicho. - Ale to nie znaczy, że nie warto próbować.

Cisza między nimi była ciężka, ale nie niewygodna. Levi przyglądał się dłoniom Lali drobnym, ale silnym, z paznokciami ubrudzonymi ziemią. Były takie inne od jego własnych, pokrytych bliznami i szorstkich od wielu lat walki.

- Chcesz spróbować? - zapytała nagle, wyciągając w jego stronę małe nasiono.

Levi uniósł brew.

- Co niby mam z tym zrobić?

- Posadzić. - Jej uśmiech był szczery i lekko rozbawiony. - To łatwiejsze niż myślisz.

Niechętnie wziął nasiono, jakby było czymś obcym, czymś czego nie potrafił zrozumieć. Lali podała mu małą łopatkę i wskazała na pustą doniczkę.

- Włóż je do ziemi, przykryj i podlej. Proste, prawda?

Levi przez chwilę wpatrywał się w doniczkę, jakby rozważał, czy naprawdę chce to zrobić. W końcu, z westchnieniem, wsunął nasiono do ziemi i ostrożnie je zasypał.

- I co teraz? - zapytał z lekką irytacją.

- Czekamy - odpowiedziała z uśmiechem. - Wszystko, co dobre, potrzebuje czasu.

Od tamtego dnia Levi zaczął odwiedzać szklarnię coraz częściej, choć za każdym razem usprawiedliwiał to przed samym sobą jako „kontrolę". Lali zawsze tam była czasem z konewką w rękach, czasem z nożyczkami, przycinając gałązki. W jej obecności czas płynął inaczej, spokojniej, jakby choć na chwilę świat mógł zapomnieć o brutalności i chaosie.

- Twój kwiat zaczyna kiełkować - powiedziała pewnego dnia, wskazując na małą zieloną łodyżkę w doniczce.

Levi spojrzał na roślinę z mieszaniną sceptycyzmu i ciekawości.

- To wciąż tylko chwast - rzucił, choć ton jego głosu był mniej ostry niż zwykle.

Lali zaśmiała się.

- Chwasty też są życiem. A to, co uznajesz za bezwartościowe, może dla kogoś innego być cenne.

Levi milczał, przyglądając się jej, jak starannie podlewa kolejne doniczki. Jej słowa zapadały w jego pamięć, choć nigdy by się do tego nie przyznał.

Z czasem ich rozmowy stawały się coraz bardziej osobiste. Lali opowiadała o swoim dzieciństwie w wiosce, o rodzicach, którzy mieli ogród pełen kwiatów.

- Gdy byłam dzieckiem, wierzyłam, że kwiaty są jak ludzie - zaczęła, przerywając ciszę. - Niektóre są delikatne, inne wytrzymałe. Ale wszystkie mają swoje miejsce.

Levi uniósł brew.

- A ja? Jakim jestem kwiatem?

Lali spojrzała na niego z uśmiechem.

- Ty? Może kaktusem.

- Kaktusem? - powtórzył z lekkim rozdrażnieniem.

- Tak. Surowy, ostry, ale w środku kryje coś, co daje życie. - Jej uśmiech zyskał ciepły odcień. - Nawet jeśli sam tego nie widzisz.

Levi przewrócił oczami, ale kącik jego ust drgnął w nieświadomym uśmiechu.

- Cóż, przynajmniej nie jestem chwastem - mruknął, odwracając wzrok od Lali i z powrotem na swoją kiełkującą roślinę.

- To postęp - odparła z rozbawieniem, wracając do swojej pracy. Jej głos był spokojny, ale w powietrzu zawisło coś więcej, coś trudnego do zdefiniowania.

Levi nigdy nie przepadał za rozmowami, które wymagały odsłaniania siebie, ale Lali była inna. Nie zadawała pytań, na które nie chciał odpowiadać, nie próbowała narzucać swojej obecności. Po prostu była - naturalna, jak wszystko wokół niej. To go niepokoiło i uspokajało jednocześnie.

Kolejnego dnia, gdy znów znalazł się w szklarni - tym razem bez żadnych wymówek dla samego siebie - zauważył, że coś się zmieniło. Na ławce w rogu stała mała, drewniana skrzynka, a w niej ziemia i nasiona. Obok leżała kartka z prostym napisem: „Do spróbowania - Lali."

Zmarszczył brwi, podnosząc kartkę. Czy naprawdę wyglądał na kogoś, kto będzie się bawić w ogrodnika? Ale mimo wszystko usiadł na ławce, biorąc do ręki jedno z nasion. Praca była prosta i mechaniczna, ale z każdym wsunięciem nasiona do ziemi czuł coś dziwnego jakby to był sposób, by zapanować nad chaosem świata na zewnątrz.

Gdy Lali przyszła później, spojrzała na skrzynkę z uznaniem.

- Kto by pomyślał. - Jej uśmiech był pełen ciepła, niemal rozbrajający.

Levi wzruszył ramionami.

- To nic wielkiego.

- Może dla ciebie - odparła, pochylając się, by sprawdzić ziemię. - Ale dla tych roślin to początek czegoś nowego.

Milczenie znów zapadło między nimi, ale tym razem było pełne zrozumienia. Levi obserwował Lali kątem oka jak delikatnie przesuwała palcami po liściach, jak pochylała się nad każdą rośliną, jakby była czymś więcej niż tylko ich opiekunką. Była częścią tego miejsca, jak ziemia, światło i powietrze.

- Dlaczego to robisz? - zapytał w końcu, nie mogąc dłużej trzymać tego pytania w sobie.

Lali spojrzała na niego, a jej oczy były pełne czegoś, czego nie potrafił od razu zrozumieć.

- Bo rośliny uczą mnie cierpliwości. - Jej głos był cichy, ale pewny. - I przypominają, że nawet w najciemniejszych czasach można znaleźć odrobinę nadziei.

Levi odwrócił wzrok, udając, że zajmuje się swoją skrzynką. Ale jej słowa odbijały się echem w jego myślach, jak melodia, którą znał, ale nigdy nie słyszał w pełni.

I choć nie powiedział tego na głos, wiedział, że to miejsce i Lali zaczęły zmieniać coś w nim samym.

Levi wrócił do szklarni następnego dnia, wcześniej niż zwykle. Sam nie wiedział, dlaczego czuł potrzebę pojawienia się tutaj o tej porze, ale wciągający zapach wilgotnej ziemi i delikatny szum liści działały na niego jak magnes. Lali była już na miejscu, pochylona nad jednym z większych krzewów. W dłoniach trzymała sekator, którym z precyzją przycinała suche gałązki.

- To rosmarinus officinalis - powiedziała, nie odrywając wzroku od pracy.

Levi zmarszczył brwi, jakby nie rozumiał.

- Mów po ludzku.

Lali zaśmiała się cicho, prostując się i odgarniając kosmyk włosów z twarzy.

- Rozmaryn - wyjaśniła z rozbawieniem. - Pachnie intensywnie, prawda? Ale jeśli się dobrze przyjrzeć, jego liście mają coś wspólnego z igłami. Może dlatego jest taki wytrzymały.

Levi podszedł bliżej, wdychając zapach, który unosił się wokół rośliny. Był świeży, ale jednocześnie miał w sobie coś ostrego, niemal wojskowego.

- Wytrzymałość to podstawa - skomentował, dotykając jednego z liści. - W przeciwnym razie nie przetrwasz.

Lali skinęła głową, jej uśmiech zniknął, ustępując miejsca zamyśleniu.

- Ale nawet najsilniejsze rośliny potrzebują odpowiednich warunków - zauważyła. - Nawet rozmaryn nie poradzi sobie bez światła. Albo w zbyt wilgotnej glebie.

Levi spojrzał na nią z ukosa, nie wiedząc, czy mówi tylko o roślinach, czy o czymś więcej.

- A co z tym? - zapytał, wskazując na doniczkę z drobnymi, białymi kwiatami.

- To chamomile recutita czyli rumianek. - Lali przykucnęła przy roślinie, gładząc jej delikatne kwiaty. - Kojący i łagodny. Idealny na herbatę, jeśli ktoś ma problemy z zasypianiem. - Powiedziała i spojrzała na niego wymownie.

Levi uniósł brew.

- Nie wygląda na takiego, co by wytrzymał w tym świecie. Zbyt delikatny.

- A jednak radzi sobie całkiem nieźle - odparła z uśmiechem. - Rośnie szybko i regeneruje się błyskawicznie. Nie zawsze trzeba być wielkim, żeby przetrwać. Czasem wystarczy być... sprytnym.

Ich rozmowy powoli nabierały głębi. Każda roślina, którą Lali opisywała, zdawała się być czymś więcej niż tylko fragmentem natury. Levi nie potrafił jeszcze nazwać tego, co czuł, ale każde jej słowo skłaniało go do refleksji, jakby pod każdą nazwą kryła się metafora świata, w którym żyli.

Kiedyś, podczas jednego z takich spotkań, Lali wyjęła z kieszeni małe nasiono i położyła je na dłoni Levigo.

- To helianthus annuus.

- Jeszcze jeden łaciński łamaniec? - zapytał z przekąsem.

- Słonecznik - odpowiedziała z uśmiechem. - Symbol słońca, nadziei. Rośnie w stronę światła, nawet gdy wszystko inne ginie w cieniu.

Levi przez chwilę wpatrywał się w nasiono, jakby próbował zrozumieć, co takiego Lali w nim widzi.

- Nie pasuje do mnie - stwierdził w końcu. - Jest zbyt... optymistyczny.

Lali przekrzywiła głowę, przyglądając mu się z zainteresowaniem.

- Może dlatego właśnie powinieneś go posadzić. Czasem to, co najbardziej do nas nie pasuje, uczy nas najwięcej.

Choć z pozoru te rozmowy wydawały się banalne, Levi zaczął czuć, że Lali zmienia coś w jego sposobie patrzenia na świat. Jej pasja do roślin, sposób, w jaki tłumaczyła ich potrzeby i siłę, uderzały w coś głęboko w nim.

Pewnego wieczoru, gdy słońce już zaszło, a szklarnię wypełniał tylko blask lamp, Lali podeszła do Levigo, który siedział w kącie, z dłońmi na kolanach.

- Każda roślina tutaj ma swoją historię - zaczęła, stając obok niego. - Jak ludzie. Niektóre są trudne w uprawie, inne radzą sobie same. Ale wszystkie mają coś wspólnego.

- Co takiego?

- Potrzebują kogoś, kto w nie uwierzy. - Jej głos był cichy, niemal szeptem. - Kogoś, kto nie pozwoli im uschnąć, kto da im szansę, nawet jeśli świat wydaje się zbyt surowy.

Levi spojrzał na nią, a w jego oczach błysnęło coś, czego wcześniej nie widziała - delikatność ukryta pod warstwą ostrości.

- Nie jestem dobrym ogrodnikiem - przyznał, odwracając wzrok.

Lali uśmiechnęła się, kładąc mu dłoń na ramieniu.

- Może jeszcze nie. Ale masz potencjał, Levi. Jak kaktus. Uparty, ale w środku pełen życia.

Ich spojrzenia się spotkały, a cisza, która zapadła, była pełna zrozumienia. To, co zaczęło się od zwykłego miejsca ucieczki, stawało się czymś więcej. Szklarnią, w której kiełkowały nie tylko rośliny, ale i coś, co oboje dopiero zaczynali rozumieć.

***

Słońce leniwie wschodziło nad horyzontem, oblewając mury różowawym blaskiem. Oddział zwiadowców szykował się do wyprawy, a atmosfera była napięta, jak zawsze przed wyjazdem za mury. Lali, ubrana w swój standardowy strój zwiadowcy, poprawiała uprząż od sprzętu do manewrów przestrzennych. Jej dłonie były precyzyjne, pewne, choć w oczach kryła się cień niepokoju.

Levi obserwował ją z boku, jakby chciał się upewnić, że wszystko zrobiła poprawnie. W końcu podszedł, jego kroki były ciche, jak zawsze.

- Gotowa? - zapytał krótko.

Lali uniosła wzrok, a jej spojrzenie było spokojne, choć w głębi czaił się cień obaw.

- Gotowa - odpowiedziała, przypinając miecze do pasa. - A ty?

Levi uniósł brew, jakby pytanie było absurdalne.

- Zawsze jestem gotowy - odparł sucho, choć ton jego głosu był mniej szorstki niż zwykle.

Kiedy oddział ruszył, napięcie w grupie było niemal namacalne. Świat za murami nigdy nie był łaskawy, a tym razem misja polegała na zbadaniu odległego lasu, w którym ostatnio widziano wyjątkowo dużą grupę tytanów. Levi jechał na czele, jak zawsze skoncentrowany, skanując horyzont. Lali trzymała się blisko, wiedząc, że w razie niebezpieczeństwa to on będzie pierwszą linią obrony.

Gdy dotarli do pierwszych drzew, rozległ się sygnał, by grupa rozproszyła się w standardowej formacji zwiadowczej. Lali podążyła na swoją pozycję, a Levi wciąż kątem oka śledził jej ruchy.

- Nie musisz mnie pilnować - rzuciła, odwracając się przez ramię, gdy dostrzegła jego spojrzenie.

- Pilnuję wszystkich - odparł, nieco zbyt szybko, co wywołało ledwie widoczny uśmiech na jej twarzy.

- Jasne - mruknęła pod nosem, wracając do obserwacji terenu.

Przez kilka godzin wszystko przebiegało względnie spokojnie. Las wydawał się dziwnie cichy, co tylko zwiększało napięcie. Lali, jadąc wzdłuż krawędzi niewielkiej polany, zatrzymała konia przy grupie dzikich roślin rosnących przy ziemi. Schyliła się, przyglądając się drobnym, białym kwiatom.

- Serio? - Levi pojawił się obok niej, wyraźnie niezadowolony. - To nie jest czas na botanizowanie.

- To stellaria media gwiazdnica pospolita - powiedziała, ignorując jego ton. - Można z niej zrobić opatrunek, jeśli będzie potrzeba. - Zerwała kilka łodyżek i schowała je do torby. - Jeśli to miejsce zaraz nie zostanie rozdeptane przez tytana - dodała z półuśmiechem.

Levi wydał z siebie coś na kształt irytowanego pomruku, ale w głębi wiedział, że miała rację. Była praktyczna, choć czasami jej pozorna lekkomyślność działała mu na nerwy.

Nie minęło jednak dużo czasu, gdy ciszę przerwał głuchy dźwięk kroków. Tytan, wysoki na kilkanaście metrów, wyłonił się zza drzew, a za nim kolejne. Oddział natychmiast ruszył do walki, a Levi z Lali znaleźli się w samym centrum chaosu.

Levi, jak zawsze, działał z precyzją i brutalną skutecznością. Każdy jego ruch był jak wyćwiczony taniec śmierci. Lali, choć mniej doświadczona, trzymała się blisko i radziła sobie zaskakująco dobrze. W pewnym momencie zauważył, jak jednym zwinny ruchem odcięła kark mniejszemu tytanowi. Mimo że sytuacja była krytyczna, poczuł coś, co mógłby nazwać dumą.

- Nieźle - rzucił, przelatując obok niej.

- Dzięki, kapitanie - odpowiedziała z przekąsem, ale w jej głosie pobrzmiewało zadowolenie.

Walka trwała, aż w końcu teren został oczyszczony. Oddział zebrał się na obrzeżach lasu, by odpocząć. Lali, wyraźnie zmęczona, usiadła na ziemi, wyciągając z torby zerwaną wcześniej gwiazdnicę. Powoli zaczęła przygotowywać prowizoryczny opatrunek na drobne skaleczenie na ramieniu jednego z kolegów.

Levi podszedł bliżej, przyglądając się jej pracy.

- Wciąż myślisz o roślinach, nawet w środku piekła?

Lali spojrzała na niego, uśmiechając się lekko.

- A ty wciąż myślisz, że to strata czasu? - zapytała retorycznie, podając opatrunek. - Powiedz, Levi, czy w tym świecie nie warto mieć czegoś, co przypomina, że życie to coś więcej niż tylko walka?

Jej słowa znowu uderzyły go głębiej niż chciałby przyznać. Milczał, ale w jego spojrzeniu pojawiło się coś, co można by uznać za zrozumienie.

Tego wieczoru, gdy obóz był już rozłożony, Lali usiadła obok niego przy ognisku. Przez chwilę milczeli, patrząc na tańczące płomienie.

- Jutro wrócimy do bazy - powiedziała cicho. - A twoje słoneczniki pewnie już wyrosły.

Levi spojrzał na nią kątem oka.

- Nie jestem pewien, czy cokolwiek z tego wyjdzie.

- Wyjdzie - odparła z uśmiechem. - Nawet jeśli nie wierzysz w siebie, ja wierzę w twoje słoneczniki.

I choć Levi nie odpowiedział, jej słowa zapadły mu w pamięć, jak zawsze. W tym świecie, pełnym śmierci i mroku, Lali była jak gwiazdnica niepozorna, ale pełna życia, które nie chciało zgasnąć.

Oddział wyruszył o świcie, wracając w stronę bazy. Droga była cicha, a napięcie wśród zwiadowców niemal namacalne. Las, przez który musieli przejechać, wydawał się niepokojąco spokojny zbyt spokojny. Levi, jadący na czele, skanował otoczenie uważnie, a jego instynkt podpowiadał mu, że coś jest nie tak.

Lali jechała niedaleko niego, chodź nieco z tyłu. Jej twarz była spokojna, choć zmęczenie z całodziennej walki odcisnęło na niej swoje piętno. Co jakiś czas wymieniali krótkie spojrzenia, ale oboje milczeli słowa w takich chwilach były zbędne.

Gdy dotarli do niewielkiego wąwozu, Levi podniósł rękę, sygnalizując postój.

- Coś tu jest nie tak - powiedział cicho, bardziej do siebie niż do innych.

Lali spojrzała na niego, zaciskając dłonie na wodzach swojego konia.

- Myślisz, że to zasadzka? - zapytała, unosząc brew.

Levi skinął głową, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, ziemia zadrżała. Z lasu po obu stronach wąwozu wyłonili się tytani przynajmniej dziesięciu. Ich cielska z hukiem przedzierały się przez drzewa, a ich twarze wykrzywiały się w groteskowych grymasach.

- Rozproszyć się! - krzyknął Levi, wyciągając miecze.

Oddział natychmiast się rozdzielił, a konie ruszyły w różnych kierunkach. Levi wskoczył na jednego z drzew, jego sprzęt do manewrów przestrzennych z sykiem wyrzucił haki. Lali zrobiła to samo, z wprawą unosząc się w powietrze.

Walka była chaotyczna. Levi, jak zawsze, działał z precyzją, eliminując kolejnych tytanów. Jego ruchy były szybkie, niemal mechaniczne, a każdy jego cios był śmiertelny. Lali walczyła dzielnie, jej ciosy były mniej precyzyjne, ale równie skuteczne.

W pewnym momencie dostrzegła, jak młody zwiadowca, który dopiero co dołączył do oddziału, zostaje otoczony przez dwóch tytanów. Bez chwili zastanowienia ruszyła mu na pomoc. Z precyzją uderzyła w kark pierwszego z nich, ale drugi zdążył ją dostrzec. Tytan zamachnął się, a jego ogromna dłoń trafiła Lali w bok, odrzucając ją z impetem w stronę drzewa.

- Lali! - głos Leviego przebił się przez hałas walki.

Opuścił się na ziemię w miejscu, gdzie upadła. Zobaczył, że próbowała się podnieść, ale jej ruchy były powolne. Krew spływała jej po skroni, a jej oddech był płytki. Mimo to, w jej oczach wciąż płonęła determinacja.

- Idź... - powiedziała cicho, próbując się uśmiechnąć. - Musisz... chronić oddział.

- Zamknij się - warknął Levi, chwytając ją pod ramię i podnosząc. - Nie zostawię cię.

Kolejny tytan zbliżał się z prawej strony. Levi zablokował go jednym szybkim ciosem, ale wiedział, że nie zdoła ochronić ich obojga. Lali spojrzała na niego, jej dłoń zacisnęła się na jego rękawie.

- Levi... - jej głos był spokojny, niemal miękki. - To nie ma sensu. Musisz przetrwać.

- Przestań gadać bzdury - syknął, próbując ciągnąć ją w stronę konia. - Nie pozwolę ci umrzeć.

Ale Lali wyrwała się z jego uścisku, choć kosztowało ją to ostatnie siły. Spojrzała na niego z tym samym delikatnym uśmiechem, który widział już tyle razy.

- Ty jesteś potrzebny światu bardziej niż ja - powiedziała, odwracając się w stronę nadciągającego tytana. - Dziękuję za słoneczniki.

Zanim Levi zdążył zareagować, Lali użyła swojego sprzętu do manewrów, rzucając się prosto na tytana. Uderzyła w jego kark, ale jej cios był za słaby, by zadać śmiertelny cios. Tytan chwycił ją, a Levi patrzył, jak ginie jej ciało zniknęło w paszczy potwora.

Krzyk Leviego był krótki, ale przeszywający. Gniew i żal wypełniły go w jednej chwili, a świat wokół niego zdawał się zniknąć. Rzucił się na tytana z furią, jakiej dawno u niego nie widziano. Każdy jego cios był precyzyjny, brutalny, a jednocześnie pełen desperacji.

Kiedy ostatni tytan padł, a las ucichł, Levi stał nieruchomo w miejscu, gdzie ostatni raz widział Lali. Jego dłonie drżały, choć miecze wciąż były w nich mocno zaciśnięte. Oddział powoli zbierał się wokół, ale nikt nie odważył się podejść bliżej.

Gdy wrócili do bazy, Levi nie odezwał się ani słowem. Tylko raz, wieczorem, poszedł do szklarni. W ciszy podszedł do słoneczników, które zaczęły już wyrastać. Delikatnie dotknął jednego z liści, a w jego oczach pojawiło się coś, czego nikt nigdy nie widział łzy.

- Dziękuję za słoneczniki, Lali - wyszeptał. - I za wszystko inne.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top