k o n i e c
ktoś głośno pociągnął nosem, raczej niezręcznie chowając się za kamerą zatkniętą na wysoki statyw. ale może to było tylko złudzenie?
szczupła kobieta o pociągłej twarzy jeszcze przez moment siedziała po turecku na kanapie, zanim zebrała długie włosy w kitkę i stanęła na nogi.
— i jak? nagrało się? dobrze wyszło? — zapytała, jednak nie usłyszała odzewu. jedynie kolejnie pociągnięcie nosem, a za nim ciężkie westchnienie. — hej, jaebum, nie mów... chyba nie płaczesz? przecież...
— jasne, że nie! — przerwał jej mężczyzna za kamerą. — nie zwariowałem... tylko, że sam przy tym byłem i jakoś wszystko mi się przypomniało. nic więcej.
kobieta przez chwilę stała w ciszy. możliwe, że się myliła, że jaebeum wcale się nie rozkleił. to by było niepokojące, o ile nie zwyczajnie dziwne. niemniej dała mu chwilę na pozbieranie myśli.
— ale się rozgadałaś, siyeon. pół godziny... — mruknął.
choi siyeon.
to była ona.
— nada się coś z tego? — zapytała niepewnie. — nie mów, że musimy zacząć od nowa...
– drugi raz już bym tego nie wytrzymał. może zostawimy sam koniec?
siyeon pokiwała głową w zamyśleniu. tyle się nagadała i koniec końców wszystko miało wylądować w koszu.
— cofniesz na końcówkę? zobaczę tylko, jak wyszło.
ale na samej końcówce się nie skończyło. obejrzała całość, cały czas bezwiednie uśmiechając się pod nosem. tyle lat już minęło, a te wspomnienia nadal zajmowały specjalne miejsce w jej pamięci.
wszystkie.
bez wyjątku.
zajęci odtwarzaniem ujęcia po ujęciu, nie zauważyli, jak drzwi do pokoju powoli się otworzyły. dopiero poirytowany głos sprawił, że oderwali wzrok od ekranu.
— wiecie ile was szukałem?! czy tylko ja traktuję to wszystko poważnie — nie wierzę, że to właśnie powiedziałem... — prychnął jackson, trochę pewnie wściekły na siebie, ale też i trochę na nich. on już był gotowy, bez ani jednej marszczki na ciemnym garniturze, gdy tymaczasem siyeon i jaebum nadal paradowali w dżinsach i powyciąganych swetrach. — nie macie pojęcia, co sobie myślałem, jak zniknęliście.
— pewnie coś głupiego — wtrącił jaebum.
— przecież nie było nas aż tak długo — odparła siyeon.
— cztery godziny.
jaebum i siyeon spojrzeli po sobie.
cztery godziny? to nie mogło aż tak szybko zlecieć. a jednak...
— możliwe, że masz rację... — przyznała, uśmiechając się pojednawczo. ale jackson się nie śmiał. niedobrze. siyeon zmieniła temat. — po co się już przebrałeś? ceremonia zaczyna się dopiero wieczorem.
— nie może się już doczekać, żeby zobaczyć pannę młodą — chytrze podsunął jaebum, ledwo powstrzymując się od śmiechu.
— tak... chyba bardziej tort weselny. — siyeon akurat ten problem nie dotyczył. parsknęła śmiechem.
— ale wy jesteście dojrzali. no brawo. cieszę się, że podzielacie mój entuzjazm — chłodno skwitował jackson. — a tak w ogóle, to co wy tu knujecie, co?
nie udało mu się jednak tego sprawdzić, bo doskoczyła do niego siyeon i popchnęła w kierunku wyjścia. jackson, jak na złość, zaparł się na jej rękach i nie mogła go ruszyć z miejsca. nawet o centymetr.
— to... niespodzianka — wysapała, siłując się z nim. — zobaczysz wieczorem.
— nie mogę teraz?
— nie jest gotowa. mamy jeszcze parę godzin. cierpliwości.
w tym właśnie momencie, jackson zrobił krok do przodu i siyeon runęła do przodu. złapał ją.
i już nie puścił.
— skoro tak mówisz, to ci jeszcze ten raz uwierzę. tylko się nie spóźnij. będę czekał.
— i tak beze mnie nie zaczniecie.
— inaczej bym sobie tego nie wyobrażał.
KONIEC
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top