[1,0] - I scare you
Jeongguk gardził ludźmi. Byli dla niego szarą, jednolitą masą, która tańczyła tak, jak ktoś jej zagrał. Nigdy nie chciał być częścią takiego społeczeństwa. Wyłamał się z systemu już w liceum, nie kończąc szkoły i uciekając z domu. Z dala od ojca alkoholika, który nie potrafił poradzić sobie z tym, że żona go zostawiła.
Nim Jeon też gardził. Ojciec był w jego oczach nikim, podobnie jak matka, która zostawiła go z tym nieudacznikiem, gdy miał zaledwie pięć lat, mając serdecznie w dupie, czy sobie jakoś w życiu poradzą, czy nie.
Jeongguk sobie poradził. A przynajmniej tak lubił myśleć, utrzymując się z kradzieży, nielegalnych deali, robienia amatorskich tatuaży za śmieszne ceny i innych przekrętów, w których był już mistrzem.
Specjalnie pojechał do Seulu, mając zamiar dorobić. Dostał cynk, że ktoś chciałby hondę za pół ceny, a że z jednym z kolegów zajmujących się nielegalną sprzedażą aut miał dobre układy, to wkręcił się w pozyskanie towaru, za co mieli mu odpalić trochę kasy. Nigdy nie kradł w Busan, a przynajmniej nie wtedy, gdy chodziło o coś większego. Uważał to za zbyt ryzykowne, nawet jeśli to Seul miał lepszy miejski monitoring. To w Busan mieszkał i to w Busan będzie mu się łatwiej ukryć, w razie gdyby wpadł i musiał zniknąć. Mniejsze prawdopodobieństwo, że będą szukać go na drugim końcu kraju.
Nie lubił podróżować pociągiem, a tym bardziej komunikacją miejską, jednak to pierwsze było dzisiaj musem. Nie obrał żadnego konkretnego celu, czekał na dobrą okazję. Przechadzał się po przedmieściach, które tworzyły zupełnie osobny byt w mieście - miały swoje centra, swoje ruchliwe ulice, swoje galerie handlowe. Niczego tu nie brakowało, a było o wiele spokojniej niż w samym sercu Seulu. Zresztą, pchanie się w środek miasta, żeby ukraść auto i niepostrzeżenie je wywieźć, byłoby największą głupotą, na jaką ktoś mógłby wpaść. Tutaj, na obrzeżach, było zdecydowanie łatwiej, co Jeon praktykował już nie raz.
Nigdy nie nastawiał się na konkrety. Szwędał się w cieniu, zaglądał do supermarketów i na parkingi pod nimi, bo tam najłatwiej było wyciągnąć komuś kluczyki z kieszeni i odjechać jego wozem, zanim ten skończy zakupy. Zawsze chciał zobaczyć minę jakiegoś człowieka, który, po wyjściu ze sklepu z torbami pełnymi produktów orientuje się, że nie ma czym ich zabrać do domu. Nie było mu to jednak nigdy dane, bo musiał wtedy jak najszybciej i jak najdalej odjechać kradzionym autem, żeby przypadkiem nie wpaść, jak największy amator. Czasy, gdy popełniał głupie błędy, odeszły już dawno.
Do jednego ze sklepów wszedł w sumie tylko po to, żeby kupić sobie fajki i energetyka, a chwilę później już z niego wychodził, mając zamiar zapalić przy wejściu.
Los widocznie właśnie w tamtym momencie postanowił się do niego uśmiechnąć.
Tuż przed wejściem, w płytkiej kałuży, leżał pilot do auta. Najzwyklejszy w świecie, mały, niepozorny. Jeon niemal podskoczył ze szczęścia, udając, że upuścił paczkę papierosów prosto w kałużę. Już nawet nie przejmował się tym, że zmarnował zakupione wcześniej używki. Kucnął pomiędzy ludźmi, którzy nieustannie wchodzili i wychodzili z supermarketu, by chwilę później podnieść się razem z mokrą paczką fajek i pilotem do hondy w dłoni.
- Ten dzień nie mógł być lepszy - mruknął sam do siebie, widząc na pilocie znak marki auta, którym miał zamiar wyjechać dzisiaj z Seulu. Uśmiechnął się pod nosem, a zaraz potem niepozornie rozejrzał się po parkingu.
Srebrna honda civic stała tylko kilka miejsc parkingowych od Jeongguka, będąc jedyną hondą pod małym supermarketem. Zadbane, aczkolwiek wysłużone auto, na oko ósmej generacji, lekko połyskiwało w promieniach słońca prześwitujących przez chmury. Jeon miał wrażenie, że wszystkie znaki na niebie i ziemi kazały mu podejść do auta i wsiąść jak do swojego, co bez wahania uczynił, nie chcąc wzbudzać podejrzeń.
Docisnął sprzęgło i przekręcił kluczyki w stacyjce, a chwilę później już wrzucał odpowiedni bieg, wyjeżdżając z parkingu. Autem szarpnęło, gdy zbyt szybko odpuścił ciężko chodzące sprzęgło, ale nie miało to zbyt wielkiego znaczenia. Na kolejnych światłach, niesamowicie zadowolony z siebie, wolną ręką wyszukał najszybszą trasę do Busan, pomijającą autostrady i większe miasta, by zaraz zacząć przemierzać miasto zgodnie ze wskazówkami własnego telefonu. Wyłączył jeszcze lokalizację w komputerze pokładowym, by przypadkiem nie dać się złapać właścicielowi auta, a zaraz potem w pełni skupił się na jeździe, nawet nie poprawiając ustawienia lusterek.
- Dobrze, że idioci jednak istnieją - mruknął sam do siebie, uśmiechając się pod nosem na myśl o jakimś facecie, który za chwilę wyjdzie ze sklepu i bardzo się zdziwi.
Oj, bardzo.
***
Hoseok był zdecydowanie nadopiekuńczym i pobłażliwym rodzicem. Rzadko zdarzało mu się besztać czy krzyczeć na swojego syna. Konflikty i problemy wolał rozwiązywać na spokojnie, tłumacząc dziecku, dlaczego coś jest złe, a coś dobre. Może i nie miał najsilniejszej woli, często odpuszczając Minjae szlabany, ale przynajmniej starał się wyciągać konsekwencje z różnych przewinień małego Junga, by "uczyć go życia".
Trudno było mu trzymać rygor, gdy wciąż miał w głębi serca przekonanie, że powinien jakoś wynagrodzić dziecku brak matki. Czuł się winny temu, że Jae miał tylko jednego rodzica, dlatego tak często dawał chłopcu się na coś naciągnąć.
I nigdy aż tak nie pożałował tego, że pozwalał sobie na pobłażanie dziecku i zgadzanie się na prawie każdą jego propozycję, jak w chwili, gdy wyszedł ze sklepu i nie zobaczył swojego auta na parkingu.
Przez chwilę miał wrażenie, że po prostu zapomniał, gdzie zaparkował, więc z szybko bijącym sercem rozejrzał się jeszcze raz, ale srebrna honda nie stała nigdzie indziej. Nie było jej. Po prostu jej nie było.
A skoro nie było samochodu, to nie było również Minjae.
Jung puścił siatkę z warzywami, serem i mięsem, nie przejmując się tym, że produkty wylądowały w kałuży, a niektóre z nich potoczyły się na drogę. Panicznie ruszył biegiem w stronę pustego miejsca parkingowego. W międzyczasie zaczął macać się po kieszeniach, znajdując w nich jedynie telefon, portfel, chusteczki higieniczne i klucze od domu.
Zgubił pilot do auta. Zgubił go, a może i został okradziony, kiedy zastanawiał się, jaką herbatę kupić.
Nie potrafił opanować drżenia rąk. Ponownie zaczął panicznie rozglądać się dookoła, mając nadzieję, że to tylko głupi sen. Może zemdlał w sklepie i teraz śniły mu się takie głupoty?
- Minjae! - krzyknął, strasząc kilka osób, które spokojnie pakowały zakupy do swoich aut. - Minjae, jesteś tutaj gdzieś?!
Łudził się, że może złodziej wysadził dziecko z auta i odjechał sam, ale dobrze wiedział, że jego syn od razu wszedłby do sklepu i zaczął go szukać, przy okazji zawiadamiając ochronę o tym, co się wydarzyło. Jae był okropnie inteligentnym dzieckiem, a takie coś, jak stresowa sytuacja, nigdy nie robiło na nim wrażenia, w przeciwieństwie do Hoseoka. Z ich dwóch tylko Minjae potrafił zachować zimną krew, kiedy było trzeba.
Nogi Hoseoka były jak z waty, gdy powoli ruszył w stronę sklepu, uświadamiając sobie, co się właściwie stało. Ludzie patrzyli na niego jak na kogoś niespełna rozumu, ale nikt nie podszedł zapytać, o co chodziło.
A Hoseok był zwyczajnie przerażony. Ktoś nie tylko ukradł mu auto, ale również porwał syna. Mógł zrobić mu krzywdę, mógł sprzedać go jakimś zwyrodnialcom, mógł go zabić.
A wszystko to było tylko i wyłącznie winą Hoseoka.
Jest i Gguk! Mam nadzieję, że Was zaciekawił swoją postawą ^^ PS: Początkowe rozdziały będą trochę krótkawe, bo to był w zamierzeniu one-shot, ale... wyszło jak zawsze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top