5. Vincent

Piątek był ostatnim dniem mojej kary, więc chciałem załatwić to szybko i mieć już za sobą.

Zwykle mijałem się z Samuelem, ale wtedy gdy chciałem już wychodzić, zobaczyłem go przy drzwiach.

- Co tu robisz? - zapytałem zdziwiony.

- Pomyślałem, że dzisiaj mógłbyś skończyć szybciej... - mruknął.

Może chciał być miły w ten ostatni dzień. W zasadzie... to i tak nie miało już żadnego znaczenia.

- Właśnie skończyłem - powiedziałem.

- W takim razie możesz już iść. Ja zamknę...

- Dobry pomysł. - Minąłem go w drzwiach.

_

Z okien sali widziałem, że zaczęło padać, ale gdy tylko wyszedłem ze szkoły okazało się, że leje jak z cebra. Nie miałem ochoty wracać w takiej ulewie, ale nie było opcji, żebym tu został.

- Vin! - zawołał mnie ktoś, przekrzykujący szum deszczu.

Uśmiechnąłem się rozpoznając ten głos. Samochód stał może jakieś dziesięć metrów od szkoły. Pokonałem szybko dzielący nas dystans, ale i tak kompletnie przemokłem.

- Lee - wysapałem.

- Chyba nie sądziłeś, że pozwolę ci wracać w tym deszczu? - Zaśmiała się, dotykając moich mokrych włosów. - Dobrze, że cię dzisiaj nie malowałam.

- No - przytaknąłem.

Już chciałem zapiąć pasy, ale wtedy zobaczyłem Samuela, wychodzącego ze szkoły. Jego sylwetka rozmazywała mi się przez strugi deszczu, ale widziałem, że zamyka drzwi i przygląda się ulewie, a potem naciąga mocniej kaptur i wychodzi na deszcz.

Nie wyglądało na to, by ktoś miał go odebrać.

Odwróciłem się do Lee i spojrzałem na nią proszącym wzrokiem.

- Czy moglibyśmy...?

- Nawet nie pytaj - przerwała mi ostro. - Leć po niego!

Nie potrzebowałem większej zachęty. Od razu otworzyłem drzwi i pobiegłem po Samuela. Złapałem go za ramie i pociągnąłem w stronę auta. Był trochę skołowany, ale nawet gdyby próbował protestować, to jego podeszwy nie miały przyczepności na śliskim od deszczu chodniku.

Mówił coś do mnie, ale jego słowa niknęły w szumie ulewy. Z moimi pewnie byłoby podobnie, więc nawet nie próbowałem, tylko wepchnąłem go na tylną kanapę i usiadłem obok, trzaskając za sobą drzwiami.

- Wypuść mnie - powiedział szybko.

- Wyluzuj - wtrąciła Lee, uruchamiając silnik i ruszając. - Podwieziemy cię.

- Gdzie? - zapytał, spanikowanym głosem.

Przechyliłem lekko głowę.

- Serio pytasz?

Nie odpowiedział, więc doprecyzowałem.

- Do domu. Gdzie mieszkasz?

- To bardzo blisko, mogę iść sam.

- W takim deszczu? Cały przemokniesz.

- Nic nie szkodzi. - Pokręcił głową. - Chcę iść sam.

- Daj spokój, zawieziemy cię.

- Nie chcę!

Samuel chwycił za klamkę, ale zanim zdążył otworzyć drzwi przytrzymałem mu ręce i przyciągnąłem je. Nie rozumiałem, dlaczego tak bardzo się upierał, że nie chcę z nami wracać.

- Odbiło ci?! - krzyknąłem, ściskając mocno jego nadgarstki. - Żeby otwierać drzwi w trakcie jazdy?! Chcesz wypaść?!

- Prze... przepraszam... - jęknął, a ja nie byłem pewien, czy trzęsie się z zimna czy ze strachu.

- W porządku. - Puściłem go i odsunąłem się trochę. - Ale jeszcze jedna taka akcja, a będziesz jechać w bagażniku. Łopata już tam jest. Wystarczy, że Lee wjedzie do jakiegoś lasu.

W sumie z tą łopatą to była prawda, bo Lee wspominała, że pojedzie w weekend na działkę, żeby zawieść tam nowy sprzęt i wymienić zardzewiałe łańcuchy w huśtawce.

- Ja... to... nie... - jąkał się Samuel, a oczy miał okrągłe z przerażenia.

Ciekawe, jakby zareagował, gdyby zobaczył leżące w bagażniku łopatę, nożyce ogrodowe, łańcuch, młotek, paczkę gwoździ i jeszcze parę innych rzeczy.

Rzecz jasna nie mówiłem poważnie. Ale jedyne co udało mi się uzyskać, to nastraszyłem Samuela. Zresztą Lee powiedziała mi kiedyś, że nie jestem zabawny.

- Ale ty jesteś spięty - odezwała się nagle Lee. - Rozluźnij się trochę.

- J-ja... po prostu... - zaczął rozdygotanym głosem.

- Mówię do Vina - oświadczyła.

- Yy... Co? - zapytaliśmy jednocześnie.

Chyba obu nas to zaskoczyło tak samo mocno, bo spojrzeliśmy po sobie, a potem wbiliśmy wzrok w fotel kierowcy. Tak czy inaczej, cieszyłem się, że Lee przerwała tę ciszę.

- Chociaż prawda, oboje jesteście strasznie sztywni - skomentowała.

Przez chwilę panowała cisza, aż Lee odezwała się znowu.

- Sam, to jak z tym adresem?

- Green Street 19... - wymamrotał.

- Się robi - powiedziała i skręciła w lewo.

Zaskoczyło mnie, że jej odpowiedział, ale nareszcie mogliśmy ruszyć w jakimś konkretnym kierunku.

W samochodzie było dość cicho, bo nikt nic nie mówił, jedynymi odgłosami były uderzania kropel o dach i ryk silnika.

Ja nie chciałem znowu powiedzieć czegoś co go spłoszy, a Samuel chyba po prostu nie chciał ze mną rozmawiać. No trudno, zdążyłem się już do tego przyzwyczaić.

- Hm, krępująca cisza - oświadczyła Lee. - To ja włączę muzykę.

Zaraz po tym wnętrze auta wypełnił głos Vincenta Rode'a z piosenki ''Summer, summer''. Zdaniem Lee powinienem go lubić, bo jest moim imiennikiem, ale dla mnie imię to trochę za mało, by kogoś lubić.

- O nie, wyłącz to badziewie! - zawołałem, wychylając się do przodu.

Nasz kierowca mnie zignorował.

- Nie lubisz rocka? - zapytał Samuel.

- Tego piosenkarza akurat nie - odparłem stanowczo, odwracając się w jego stronę. Miał jakąś zakłopotaną minę. - A ty tak... - domyśliłem się.

Opadłem z powrotem na kanapę. A niech już leci ta durna piosenka.

- Jest spoko. - Samuel wzruszył lekko ramionami.

- No błagam, jest tyle lepszych piosenek - mruknąłem.

I w ten sposób zaczęliśmy gadać o muzyce.

_

Szybko dojechaliśmy na miejsce. Niestety.

- To tu - powiedział Samuel.

Lee zatrzymała się przy małym domku jednorodzinnym. Na zewnątrz nadal lało, ale Samuel chyba ucieszył się, że za chwilę będzie w domu.

- Dzięki za podwózkę.

- Nie na sprawy - odpowiedziała Lee.

Chłopak otworzył drzwi, ale zawahał się, nim wyszedł. Jeszcze raz odwrócił się w moją stronę.

- I przepraszam za problem - dodał.

Chciałem powiedzieć, że nic nie szkodzi, ale jak zobaczyłem jego minę, jakoś nie mogłem wydobyć z siebie głosu.

Na szczęście Lee wybawiła mnie od odpowiedzi.

- Luzik. - Zaśmiała się. - Do zobaczenia w szkole.

- Na razie. - Skinął głową.

- Na razie - powtórzyłem za nim.

Samuel wyszedł i pobiegł prosto w stronę ganku. Popatrzyłem za nim, aż zniknął za drzwiami.

Wtedy Lee wychyliła się z miejsca kierowcy i spojrzała na mnie z uśmiechem.

- No co? - spytałem.

Od razu wiedziałem, że odpowiedź mi się nie spodoba.

- Słodziak z niego - stwierdziła.

Wzruszyłem obojętnie ramionami i z powrotem odwróciłem się w stronę okna.

- Tak myślisz? - Starałem się, by w moim głosie nie było słychać niczego, co mogłaby wykorzystać przeciwko mnie.

- A ty nie?

Aż się wzdrygnąłem. Poczułem jak krew uderza mi do twarzy.

- Mnie nie pytaj! - odpowiedziałem szybko.

Nie skomentowała tego. Minęła chwila, zdziwiłem się, że nadal nie rusza. Odwróciłem się do niej, a ona wciąż uśmiechała się znacząco.

- Co? - zapytałem.

- Nic. - Pokręciła głową, rozbawiona.

Odwróciła się i w końcu pojechaliśmy do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top