11. Vincent
Biegliśmy dobrą chwile. Nie wiem ile dokładnie minęło, ale oboje zatrzymaliśmy się z niezłą zadyszką. W ciemności łatwiej było się ukryć, ale wiedziałem, że Steven i jego ludzie nie odpuszczą nam tak łatwo. Nie po tym jak upokorzyła go Lee.
W szkole będzie za dużo osób, będących potencjalnymi świadkami. Niby nie znalazłoby się wiele osób, które chciałyby stanąć przeciwko nim, ale gdyby przegięli może kilku odważnych, by się znalazło. Pewnie dlatego woleli załatwić wszystko teraz.
- Biegniemy dalej? - zapytałem.
- Biegnąc, zwrócimy tylko na siebie uwagę - powiedziała, poprawiając kosmyk włosów. - Lepiej żebyśmy wyglądali na zwykłych spacerowiczów, a nie jakby gonił nas sam diabeł.
Zastanowiłem się moment. Najlepiej byłoby przeczekać i pobiec prosto do domów, ale wolałbym nie ryzykować, że doprowadzimy ich do naszego miejsca zamieszkania. Kto wie co może im strzelić do głowy.
- Rozdzielimy się - zadecydowałem. - Ja ich odciągnę, a ty leć do domu.
- Nie ma mowy, Vin! - sprzeciwiła się ostro. - Będzie siedmiu na jednego. Aż tak śpieszy ci się do tego szpitala?
- O to im chodzi - stwierdziłem. - Miejmy nadzieję, że bardziej chcą się zemścić na mnie niż na tobie.
- Vin, nie! - Złapała mnie za rękę, ale się jej wyrwałem.
- Nic mi nie będzie. Leć.
Nie odwracając się, pobiegłem w stronę, skąd uciekaliśmy przed naszymi prześladowcami.
_
Krzyki chłopaków dobiegły mnie szybciej niż sądziłem.
- Tam jest! Łapać go!
Od razu skręciłem w korytarz wąskich uliczek. Na ogół tędy nie biegałem, więc nawet nie wiedziałem, czy znajdę stąd jakieś wyjście, ale intuicja mnie nie zawiodła. Gorzej, że wciąż biegło za mną czterech chłopaków, chcących dostarczyć moją głowę Stevenowi.
Nie stanąłem do walki, bo nie chciałem jeszcze bardziej pogarszać sytuacji, która już i tak wyglądała wyjątkowo kiepsko.
Chłopaki nie odpuszczali, ale zobaczyłem miejsce, gdzie mógłbym ich zgubić. Udało mi się przeskoczyć ogrodzenie między dwoma budynkami. Byłem przyzwyczajony do takich wyczynów, więc poszło mi to wyjątkowo łatwo. Oni natomiast chyba zauważyli, że nie pójdzie im to tak szybko jak mi.
Chwila triumfu nie trwała jednak długo. Została przerwana, kiedy jeden z nich wszedł do uliczki z drugiej strony. Musiał się domyślić co planuje i obiegł budynek. Chyba znał skądś te sztuczkę...
Mimo to spróbowałem się koło niego przedostać, ale złapał mnie i zatrzymał. Chciałem się wyrwać, ale wtedy jego kumple pokonali już ogrodzenie i oberwałem czymś w głowę.
Wszystko pociemniało mi przed oczami, a w uszach zabrzmiał uciążliwy pisk. Próbowałem coś jeszcze zrobić, ale następny cios pozbawił mnie przytomności.
_
Ocknąłem się jakiś czas później, gdy ktoś uderzył mnie w twarz. Postanowiłem zapamiętać sobie chłopaka w czarnych włosach. To on zatrzymał mnie do czasu, aż jego kumple pokonali ogrodzenie.
W momencie gdy chciałem się podnieść, dotarło do mnie, że mam związane ręce za plecami, prawdopodobnie były zaklejone taśmą.
- Dobra, chyba się obudził - oznajmił czarnowłosy chłopak.
- W porządku. - Klasnął w dłonie inny. - Zabieramy go. Dzwonił Steven, złapali tę małą zdzirę.
Szarpnąłem się, żeby uwolnić ręce, ale nic mi to nie dało. Poza tym, że chłopak chwilowo pełniący funkcję lidera zwrócił na niego uwagę.
- Tak, dobrze słyszałeś. - Podszedł do mnie. - Mamy twoją dziewczynę.
Lee nie była moją dziewczyną, ale to nie zmieniało faktu, że nie zamierzałem dopuścić do tego, by stała się jej krzywda.
Skupiłem się na rozpoznaniu ich. Do standardowej ekipy Stevena należał ten chłopak w czarnych włosach, który mnie obudził, a potem pomógł wstać i zaczął prowadzić na przód, chyba Alex albo Alan, coś w tym stylu, oraz ten będący teraz dowódcą, Carlos. Dwóch pozostałych nie kojarzyłem.
- Gdzie są? - zapytał jeden z nich.
- W parku - odpowiedział Carlos.
Dobrze by było zająć się nimi teraz, a potem pobiec do parku po Lee. Niestety nie byłem w stanie uwolnić rąk...
- Spokojnie, zaraz ją zobaczysz - powiedział obecny lider, po czym zwrócił się do czarnowłosego. - Trzymaj go mocno. Pamiętasz, co zrobił ostatnio.
- Bez przesady - odezwał się drugi spoza grupy. - Teraz jest związany.
- Na wszelki wypadek lepiej mieć na niego oko - upierał się Carlos.
- Jasne - przytaknął ten pilnujący mnie i mocniej zacisnął palce na moich ramionach.
Starałem się, żeby nie syknąć z bólu, chociaż zrobił to całkiem mocno. Nie dość, że cały czas bolała mnie głowa, to teraz jeszcze ręce...
Doszedłem do wniosku, że chyba nie ma sensu na razie uciekać. Dam się zaprowadzić do reszty i wtedy spróbuję jakoś nas wydostać. No chyba, że zagrożą czymś Lee, wtedy już trudno, zrobię co mi każą.
_
Nie minęło dużo czasu, a dotarliśmy do parku, gdzie czekał już na nas Steven i dwóch jego kumpli, jeden z nich trzymał Lee. Na szczęście nie wyglądała źle.
Mimowolnie odetchnąłem z ulgą.
- Jest i nasza główna atrakcja - zaśmiał się Steven, podchodząc do mnie. - Spokojnie, twojej dziewczynie na razie nic nie jest. Na razie.
Gdybym tylko miał wolną rękę, to Steven przestałby się tak głupio uśmiechać.
- Wypuść ją, ona nie ma z tym nic wspólnego - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
Ze związanymi rękami nie miałem jak obronić się przez ciosem, który od razu sprowadził mnie na kolana.
- Oj, trochę ma. - Złapał mnie za włosy i pociągnął do góry. - Przede wszystkim chodzi mi o zemstę na tobie, ale przecież można zrobić coś od czego poczujesz się o wiele gorzej. Twoja dziewczyna nam w tym pomoże.
- Tylko spróbuj - warknąłem ostro, po czym znów dostałem w brzuch. Tym razem mocniej.
Następne uderzenie było w twarz. Poczułem w ustach metaliczny posmak krwi.
Nie zdążyłem tego jeszcze w pełni zarejestrować, a Steven wpakował mi swoje kolano w brzuch.
Splunąłem na ziemię krwią.
Znów pociągnął mnie do góry za włosy.
- Trzymaj go mocno, Alex. Niech sobie popatrzy - zwrócił się do pilnującego mnie chłopaka.
- Jasne - odparł.
Wyrwałem się do przodu, ale Alex był całkiem silny, a ja cały obolały. Steven odsunął się ode mnie i ruszył w stronę Lee. Miałem w głowie pustkę. Co mogłem zrobić? Cokolwiek by to było musiałem działać teraz. Do licha, on chciał skrzywdzić Lee.
- Masz jeszcze siłę? - Nagle usłyszałem przy uchu szept Alexa.
Z jakiegoś powodu strasznie mnie to rozzłościło.
- Żeby skopać wam tyłki? Zawsze - warknąłem.
Rozległo się ciche kliknięcie, a potem więzy na moich nadgarstkach się rozluźniły. Wtedy podał mi coś do ręki.
- Co to? - zapytałem, teraz też zniżając głos do szeptu.
- Scyzoryk - wyjaśnił krótko. - Wyrwij mi się.
Nie musiał mi dwa razy powtarzać. Odepchnąłem go do tyłu i podbiegłem do Stevena, nim którykolwiek z jego kumpli zdążył zareagować. Złapałem go za bluzę i pociągnąłem na ziemię. Stanąłem pomiędzy nim a Lee i pokazałem im scyzoryk, żeby się odsunęli. Liczyłem na to, że nie będą, chcieli ryzykować kolejnych blizn. Miałem rację.
- Skąd on to ma?! - zapytał któryś.
Alex poklepał się spanikowany po kieszeniach, jakby czegoś szukał.
- Musiał mi go zabrać - oświadczył.
- Niby jak?! - Wkurzył się jeden z chłopaków.
- Nie wiem! - warknął.
- Co tak stoicie jak słupy?! - krzyknął Steven. - Brać go!
Jak rozkazał, tak wszyscy się na mnie rzucili.
Nie chciałem zrobić im krzywdy scyzorykiem. Nie zamierzałem ich dźgać, ani ciąć, ewentualnie, uderzałem tępą końcówką w skronie. Biłem i kopałem, przerzuciłem jednego przez ramie, pchnąłem innego. Starałem się zadawać na tyle silne ciosy, by tracili po nich przytomność, ale byłem na to zbyt obolały, więc trochę mi to zajęło.
Przynajmniej nie musiałem się przejmować Stevenem i chłopakiem, który pilnował Lee, bo nimi zajęła się moja kuzynka. Nie mam pojęcia, jak jej się to udało, bo ręce miała skrępowane tak samo jak ja przed chwilą. Ale tak czy inaczej ta dwójka leżała już nieprzytomna.
Upewniając się, że nic jej nie jest, zaryzykowałem ciosem od jednego z nowych chłopaków. Na szczęście szybko udało mi się go powalić i kopnąć tak, by stał się już nieszkodliwy w tej potyczce. Z następnym było trudniej, bo wykręcił mi ręce do tyłu, ale ostatecznie jakoś udało mi się go przerzucić przez plecy.
To był ostatni, więc zaraz po tym pobiegłem do Lee.
- Nic ci nie zrobili? - zapytałem uwalniając jej ręce.
- Nie zdążyła - mruknęła, rozmasowując nadgarstki. - Tylko mnie związali.
Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś się jej stało. Mogli ją pobić, albo gorzej. Słyszałem plotkę, że Steven skrzywdził kiedyś jakąś dziewczynę. Nie chciałbym, żeby coś takiego spotkało Lee.
Chyba zauważyła, że się zamartwiam, bo szturchnęła mnie w bok i uśmiechnęła się, gdy na nią spojrzałem.
- Hej, nic mi nie jest.
- W porządku - westchnąłem.
- Nie wiedziałam, że masz ze sobą scyzoryk - powiedziała, próbując zmienić temat, po czym dodała z wyrzutem: - Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
Spojrzałem na narzędzie trzymane w dłoni. Już zdążyłem o nim zapomnieć, to był bardziej straszak, niż faktyczna broń.
- Nie jest mój - oświadczyłem, składając go.
Rozejrzałem się po leżących nieruchomo przeciwnikach. W końcu zatrzymałem wzrok na czarnowłosym chłopaku, który siedział na ziemi, opierając się o parkową ławkę.
Alex był jedynym przytomnym poza nami. Podczas starcia nie uderzyłem go ani razu, on też mnie nie atakował. Reszta była chyba zbyt zajęta walką, by to zauważyć.
Kucnąłem obok niego, a on nerwowo przełknął ślinę, jakby spodziewał się, że zaraz dołączy do pobitych kumpli.
- Dzięki - powiedziałem, kładąc złożony scyzoryk obok jego ręki.
- Mhm - mruknął tylko.
Powinienem go zapytać, dlaczego to zrobił. Dlaczego pomógł? Ale skinąłem, tylko głową na znak pożegnania, wstałem i podszedłem do Lee. Chwyciłem ją za rękę i wyprowadziłem z parku.
- Wracajmy do domu.
_
Nawet nie wiem, kiedy dotarliśmy na miejsce. Nie rozmawialiśmy po drodze. Nim się obejrzałem, staliśmy już pod drzwiami domu Lee.
- Dzięki, że odprowadziłeś mnie pod same drzwi - powiedziała ponuro.
Przez cały czas była milcząca, co się raczej nie zdarzało. Ale ona nie lubi, kiedy się jej współczuje, więc udawałem, że tego nie widzę.
- Nie ma sprawy - odparłem, odwracając się by odejść. - To do ju...
Zatrzymała mnie, chwytając za moją rękę.
- Ja wiem, że to zabrzmi żałośnie, ale nikogo nie ma w domu, a ja nie chcę być sama. Zostaniesz?... Proszę - dodała po chwili.
Zaskoczyła mnie, ale jeśli w jej języku, była to prośba o pomoc, to nie mogłem przejść obok tego obojętnie.
- Pewnie - odpowiedziałem.
Uśmiechnęła się i weszliśmy do środka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top