Rozdział 9 - Między nami wszystko okej?

W środku nocy obudziło mnie przeraźliwe zimno, docierające z każdej strony. Trzęsąc się jak galaretka, naciągnęłam na siebie narzutę, zdjętą wcześniej z kanapy. Przekręcałam się z boku na bok, w żaden sposób nie potrafiąc się ogrzać. Nie miałam pojęcia jak podkręcić cholerne ogrzewanie, a do Caleba duma nie pozwalała mi zadzwonić. Nie po tym co zrobił. Z resztą, karteczka, którą zostawił była dostatecznie wymowna - miałam się nie kontaktować. Więc jak głupia się męczyłam. Było mi przykro, okej. I czułam się okropnie. Skutki ulewy, mojego zmoknięcia w drodze na South Bank i spędzonych ostatnich dwóch nocy na kanapie pod cienką kapą, dawały się we znaki.

Pierwszy wieczór i noc były praktycznie nie do zniesienia - nie miałam przy sobie żadnych ciuchów na zmianę, te na mnie były przemoknięte do suchej nitki a cholerny burżuj zostawił mnie w niewiedzy co do moich rzeczy z Hoxton - ciuchów też magicznie mnie pozbawił. I niestety musiałam spędzić większość czasu w wilgotnej sukience, którą miałam na sobie. Całe szczęście, przez krótki moment mojego prysznica, nieco wyschły. Ale tylko troszeczkę.

Miałam przy sobie pieniądze, dzięki czemu kupiłam jakiekolwiek jedzenie - moim jedynym wyjściem z mieszkania była podróż do spożywczego i z powrotem - i przynajmniej sumienie nie gryzło mnie, że korzystam z tego w co Caleb wyposażył lodówkę. Już zupełnie poczułabym się upokorzona gdybym nawet w tym przypadku była od niego uzależniona.

I tak mi minęła większość czasu, podczas moich pierwszych dni w nowym mieszkaniu - robiłam sobie kawę w tym dziwnym automacie, którego nie potrafiłam z początku obsłużyć, napisałam do Philipa, że mnie nie będzie, bo choroba mnie rozkłada i całe dnie leżałam po prostu na kanapie, zastanawiając się, kiedy Humphrey raczy wrócić. Z tego co zauważyłam, nie wziął nawet ze sobą kluczy - zostawił je obok moich na szafeczce w przedpokoju.

Aż w końcu przez to marznięcie na kanapie, wkurzyłam się. Moja cierpliwość miała granice. Stwierdziłam, że skoro i tak nie zamierzał się pokazywać, ja skorzystam z okazji.

Podniosłam się i nie zwracając uwagi na nocną porę, ruszyłam do przedpokoju, zapalając po drodze wszystkie światła. Skoro zostawił klucze od mieszkania, mógł gdzieś zapodziać także te od swojego pokoju. Albo istniały jakieś zapasowe. I nie powiem, bardzo na to liczyłam. Przeszukałam chyba wszystkie możliwe skrytki i miejsca, w których mógł je położyć, aż w końcu wzięłam do ręki pęk, który leżał pod lustrem i ruszyłam prosto do jego pokoju. Oczywiście, nie byłam pewna czy którykolwiek będzie tym właściwym. Mogłam tylko modlić się o to, żeby pasowały do zamka. Dlatego, szeroko się uśmiechnęłam, gdy po kilku próbach drzwi w końcu ustąpiły.

- Obyś miał jakieś ciepłe spodnie w tej swojej garderobie - mruknęłam pod nosem, zatrzymując się przy szafie.

Była ogromna - zajmowała dwie ścianki korytarza w wejściu do sypialni - i, na moje nieszczęście, na tyle wysoka, że nie dostawałam do większości półek, nawet na palcach. Wszędzie pachniało Humphreyem - miał tak specyficzne i mocne perfumy, że nie można było ich pomylić z żadnym innym zapachem. Unosił się wciąż w powietrzu, pomimo jego dłuższej nieobecności. Z wyciągniętym ramieniem szukałam po omacku miękkiego materiału dresów. W końcu natrafiłam na coś takiego palcami i wyciągnęłam je bez zawahania. To samo zrobiłam z jakimś pierwszym lepszym swetrem. Moja desperacja sięgnęła nawet tego stopnia, że ukradłam mu skarpetki. Oko za oko. Usatysfakcjonowana ze zdobyczy, przebrałam się szybko, drżąc wciąż z zimna. Już miałam wychodzić z pokoju, jednak zawahałam się. Mój wzrok powędrował w stronę ogromnego, ciepłego łóżka. Mogłam wrócić do pokoju przeznaczonego dla mnie, oczywiście, ale wciąż nie posprzątałam go po przejściu huraganu - czytaj Caleba. Zaplanowałam to na następny dzień. Nie zastanawiając się dłużej, po prostu położyłam się na miękkim materacu i przykryłam puchową kołdrą. Ciągałam nosem, pokasływałam trochę, ale w końcu udało mi się zasnąć.

***

Niestety, przespałam może z górą kilka godzin, a gdy rano zwlokłam się z łóżka wyglądałam jak żywe zombie. Ale wygrzane, uśmiechnięte zombie. Poranki były chyba moją najmniej ulubioną porą dnia. Trzeba było wstać, wrócić do życia, znów udawać, że wszystko jest okej. Trzeba było znowu radzić sobie z myślami i problemami. Całe szczęście nadeszła tak bardzo upragniona przeze mnie sobota. Moim jedynym zmartwieniem było to czy już wyjść z łóżka i jaką kawę zrobić do śniadania. Ten zapach był chyba moim ulubionym. Nic nie pobudzało mnie tak do życia jak zaparzone, zmielone ziarenka. W sumie wcale nie zależało mi na wychodzeniu spod kołdry. Po spaniu na twardej kanapie w salonie, noc w pokoju Caleba, była spełnieniem marzeń. Leń dawał mi się we znaki a katar, zamiast słabnąć nasilał się. Ale czułam się całkiem nieźle. Żadne choróbsko nie było w stanie mnie powstrzymać przed działaniem.

Wiedziałam, że muszę wziąć się w garść i to właśnie to, przekonało mnie do wstania spod cieplej kołdry. Dwa dni opierdzielania się były wystarczająco długim czasem. Zebrałam się w sobie, pościeliłam łóżko, zostawiajac sypialnię w takim stanie w jakim ją zastałam a później, ze zrobioną kawą, ruszyłam do mojego pokoju.

Widok był o wiele bardziej drastyczny niż zapamiętałam. Aż skrzywiłam się po otworzeniu drzwi. Gdzieś w środku zakuło mnie - pewnie naprawdę mocno starał się, żebym polubiła to miejsce i potraktowała je jak swoje własne. Przygotował w nim wszystko i było idealne, przysięgam. Do czasu. Zmasakrował je do tego stopnia, że w ogóle nie przypominało ślicznej, ciemno-zielonej, wymarzonej sypialni. 

W końcu przestałam się gapić na bałagan - sam przecież magicznie by się nie posprzątał. Odstawiłam kubek z kawą i wzięłam się do roboty. Musiałam naprawdę porządnie się wysilić, żeby postawić regalik do pionu - był cholernie ciężki, chociaż w rękach Caleba, wcale się taki nie wydawał. Właściwie nadawał się do wyrzucenia - boczne ścianki dosłownie wyłamały się razem z kołkami przez co chwiała się na boki.

- Będę musiała kupić nową - mruknęłam, schylając się po książki. - Biedne - skrzywiłam się, zauważając ich stan.

Starałam się wyprostować powyginane okładki i kartki, ustawiając je ładnie z powrotem na miejscu, ale i tak zostały na nich widoczne ślady. Coś zniszczone raz, nigdy nie wróci do swojego pierwotnego stanu. Ramek nie dało się już uratować - były najwyraźniej szklane. Zostały po nich jedynie obramowania, które wsunęłam do szuflady. Szkło pozbierałam do pojemnika, zagarniętego z kuchni. Poustawiałam resztę mebli, wyrzucając połamane części lampek i innych dupereli, które wcześniej na nich stały. W szafie z narzędziami w przedpokoju znalazłam nawet odkurzacz i ścierki, dzięki czemu chociaż pewnym stopniu doprowadziłam pokój do ładu i składu. Zaścieliłam łóżko i poprawiłam poduszki.

Westchnęłam w końcu zadowolona ze swojej pracy i przetarłam czoło. Trochę mi to zajęło - właśnie dochodziło południe. I dawno się tak nie zmachałam, robiąc porządki. W Hoxton nie miałam zbyt wiele do roboty w moim pokoiku, ale ta odskocznia od codzienności była naprawdę kojąca. Żyłam w przekonaniu, że sprzątając bałagan, można posprzątać także myśli. I tak właśnie było w tym przypadku - poczułam się mile spokojniejsza.

Zgarnęłam telefon z szafeczki i wybierając numer Cami, ruszyłam na balkon. Nałóg wzywał i całe szczęście, podczas sprzątania, znalazłam moją paczkę papierosów pod stertą bałaganu.

- Hejka! - przywitałam się po kilku sygnałach. - Słuchaj.. - urwałam gdy zamiast jej głosu, odpowiedziała mi poczta głosowa. - Kurde - mruknęłam pod nosem, gasząc fajka.

To było dziwne. Zazwyczaj siedziała w telefonie cały czas i odbierała po pierwszym piknięciu. Zmarszczyłam brwi i spróbowałam jeszcze raz - na próżno. Wysłałam jej więc krótki sms, że chcę się spotkać i utknęłam na chwilę na portalach, przeglądając posty.

Aż w końcu natrafiłam na nowe profilowe Ace'a. Wstawił je pół godziny wcześniej i wyszedł na nim naprawdę całkiem nieźle. Przez chwilę wahałam się. Nie wiedziałam co mnie podkusiło, jednak byłam pewna, że to będzie błąd. Pomimo wszystko, weszłam na naszą wspólną konwersację. Chciałam z nim pogadać o tym wszystkim, co ostatnio się zadziało. Miałam od niego już kilka nieodebranych połączeń, zapewne pełną skrzynkę zostawionych wiadomości i kilkanaście smsów o teści „spotkajmy się" czy „aiva, przepraszam, że tak wyszło z imprezą" albo „tęsknie i jest mi bardzo, bardzo przykro".

Kiedyś prawdopodobnie oddzwoniłabym lub odebrała momentalnie, żeby wyjaśnić całą sytuację. Pojawiłabym się u niego w drzwiach, żeby porozmawiać i wytłumaczyć sobie te wszystkie rzeczy, które zamiataliśmy pod dywan. Zrobiłabym cokolwiek, aby nasze relacje były chociażby poprawne. Bo naprawdę mi na nim zależało. Kiedyś poprosiłabym o kilka słów i kilka chwil, tak jak wtedy gdy zgodziłam się na wyjście-niespodziankę. Dlatego naprawdę wahałam się z napisaniem do niego i przez dłuższy czas zbywałam jego próby skontaktowania się. Ale cieszyłam się, że probował. Chyba był mi to winien, a przynajmniej w takim przekonaniu wpisywałam kolejne literki, w końcu ośmielając się na kontakt z nim. Zanim jednak wysłałam wiadomość, powlokłam się z powrotem korytarzem, do mojego pokoju.

Postawiłam prawie już pusty kubek na szafeczce i ruszyłam do łazienki. Gdy nachylona nad wanną, myłam głowę, musiałam przytrzymać się ścianki, bo od tego natłoku myśli aż kręciło mi się w głowie. W końcu z turbanem na włosach, spojrzałam na odbicie w lustrze i uniosłam kącik ust. Przejechałam kremem, który przywłaszczyłam sobie z łazienki Caleba, pod czerwonymi, podkrążonymi oczami. Chyba specjalnie odwlekała ten moment. Niestety, w tym samym momencie, wyświetliło mi się nadchodzące połączenie. Właśnie od niego. Ace.

- Hej - odebrałam w końcu.

- Hej - odpowiedział mi tym samym.

Westchnęłam.

- Słuchaj.. - zaczęliśmy w tym samym momencie.

Przygryzłam policzki i czekałam, aż się odezwie. Nie sądziłam, że rozmowa pomiędzy nami kiedykolwiek mogłaby być aż tak sztywna.

- Mów pierwszy - rzuciłam po dłuższej chwili ciszy, domyślając się, że zgubił myśl.

To było cholernie przykre. Wydawało mi się, że zawsze dawałam mu to, co chciał, o co prosił i to, czego potrzebował. Nie rozumiałam czym zasłużyłam sobie na takie traktowanie, bo pomimo mojego charakteru, nie byłabym taka w stosunku do niego. A może bym była? Znudziło mnie już wieczne czekanie na jego wiadomości i złudne zapewnianie, że wszystko jest okej. 

- Możemy się spotkać? Co prawda dzisiaj nie mam zbytnio jak, ale jutro byłoby okej.

Słuchałam go, ale nie docierały do mnie słowa, które wypowiadał. Najwyraźniej coś się zmieniło. Etap żebrania o szacunek zostawiłam gdzieś za sobą. Pomimo tego, jak nieznośny był Caleb i ile przykrości sprawił mi w tak krótkim czasie, rzeczywiście uświadomił mi, że jeśli ktoś nie potrafi okazać mi szacunku, to nie powinnam chcieć od niego niczego więcej. A Ace, swoim ignorowaniem mnie, nauczył mnie żyć bez siebie.

- Jasne - odpowiedziałam w końcu, nie zastanawiając się zbytnio nad tym, z czym to się wiązało.

Nasza relacja wymagała podania ręki na zgodę, ale szczerze mówiąc podałabym mu ją nawet na pożegnanie, jeśli tak rozwinęła by się sytuacja. Właśnie to zamierzałam zrobić.

- Naprawdę? - jego głos zadrżał w niepewności. - Sądziłem, że to będzie trudniejsze - dodał już pewniej.

Zakręciłam krem i przełączyłam telefon na głośnomówiący.

- Czasami życie jest prostsze, jeśli postawisz na szczerość - czułam się dziwnie zmęczona tą rozmową, a padło tak niewiele słów. - Do zobaczenia jutro - chciałam się rozłączyć.

- Czekaj, Aiva - zatrzymał mnie w ostatnim momencie.

- Hm? - mruknęłam, wpatrując się w telefon. - Co tam?

Naprawdę bardzo mocno brakowało mi opieki. Bezinteresownego gestu, takiego jak zrobienie ciepłego napoju czy wyręczeniu w obowiązkach. Po prostu wsparcia.

- Między nami wszystko okej? - jego pytanie zawisło w powietrzu, wypełnionym martwą ciszą.

A przede wszystkim brakowało mi czułości, uśmiechu czy uścisku pocieszenia.

- Do zobaczenia jutro - powtórzyłam, wymuszając sama przed sobą uśmiech i nacisnęłam czerwoną słuchawkę, uciekając od dalszych wyjaśnień.

***

Przebywanie sam na sam ze sobą, bywa nudne. Wysuszyłam włosy, zrobiłam setną kawę, spaliłam kolejnego fajka, aż w końcu po dłuższym czasie naprawdę nie wiedziałam już co mam ze sobą zrobić.

Nie martwiąc się w przebieranie w jakieś inne ciuchy, których swoją drogą i tak nie miałam, zebrałam najpotrzebniejsze rzeczy, zakluczyłam mieszkanie i ruszyłam na postój taksówek. Miałam jeszcze dzień wolnego, ale chciałam pojechać do Hoxton, zjeść coś porządniejszego niż podgrzewane jedzenie w mikrofali i przede wszystkim pogadać z Philipem. Nikt, tak jak on, nie potrafił podnieść mnie na duchu. W duchu dziękowałam Bogu, że jadąc na rozmowę do Caleba, wrzuciłam do torebki buty na niskiej podeszwie, na zmianę, na wypadek gdyby obcasy przetarły mi pięty. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym do dresów musiała nałożyć szpilki.

Droga zajęła mi niecałe piętnaście minut. Uśmiechnęłam się do kierowcy, dziękując za kurs, po czym ruszyłam do drzwi wejściowych knajpki. Wielki napis „zamknięte" odstraszał już z kilkumetrowej odległości. Philip chyba nie kłamał mówiąc, że czekają nas pracowite dni. Gdy weszłam tylnym wejściem, przez kuchnie, doznałam podobnego szoku, jak po wejściu do mojego pokoju - wszystkie sprzęty zniknęły a pomieszczenie, które wcześniej wypełniał piękny zapach jedzenia, herbat, kaw i cytrusów, teraz pachniało tynkiem i farbami.

- Philip?! - zawołałam, przechodząc wąskim korytarzem do biura i zapukałam kilka razy do drzwi.

Wchodząc, minęłam się z jakimiś ludźmi przebranymi w stroje budowlane.

- Hej - przywitałam się z McMillanem, który pochylał się nad jakimiś papierami.

- Aiva! Jak cudownie Cię widzieć! - uśmiechnął się do mnie serdecznie. - Jak się czujesz? Nie wyglądasz zbyt dobrze - jego spojrzenie nie wyrażało nic innego, jak tylko głębokie zmartwienie, gdy mi się tak przyglądał.

Widziałam zapytanie w jego oczach gdy skanował wzrokiem ciuchy Caleba, które na sobie miałam. Wiedziałam, że mój wygląd nie obejdzie się bez echa, ale mogły to być przecież ciuchy jakiegokolwiek faceta.

Westchnęłam.

- Już zacząłeś remont? - zmieniłam temat rozglądając się dookoła.

Z jego biura także zniknęła większość rzeczy. I jak na wspomnienie, ktoś zawołał Philipa, prosząc, żeby przyszedł i ocenił sytuację.

- Chodź z nami - był wyraźnie podekscytowany. - Pokażę Ci, co już mamy.

Uśmiechnęłam się, widząc jego nastawienie. Cieszyłam się z jego radości, chociaż wcale nie było mi do śmiechu. Wręcz przeciwnie. Ale tak jak i za każdym poprzednim razem, nie dałam po sobie niczego poznać. Czasami po prostu lepiej było się nie odsłaniać.

Ruszyłam za nim wgłąb praktycznie pustej, głównej sali.

- Trochę już mamy, ale jeszcze wiele zostało do dopracowania. Wyposażenie i cały asortyment, przyjadą jakoś na dniach - opowiadał, oprowadzając mnie po sali, w której spędzałam wszystkie popołudnia a od niedawna także i poranki.

Styl vintage, który panował w barze, zniknął. Teraz ściany przybrały ciemny kolor, dzięki boazerii a podłogi z jasnych, bukowych, zmienili na praktycznie czarne, dębowe. O dziwo, optycznie nie zmniejszyło to przestrzeni. Westchnęłam ciężko. Nie sądziłam, że wcześniej zapowiedziane zmiany będą aż tak diametralne.

- No i nie uwierzysz, co znalazłem - Philip przerwał moje rozmyślania i skupił na sobie moją uwagę.

Gdy zerknęłam w jego stronę, stał akurat za barem. Wyciągnął na blat skórzaną walizkę i ją otworzył. Ze skupieniem obserwowałam jego ruchy. Uśmiechnął się tajemniczo i już po chwili, dzięki akustyce pustego wnętrza, po całym barze rozniosła się ciepła melodia jazzu. Adapter? Skąd on go wytrzasnął? Dobra muzyka zawsze była nieodłączną częścią tego miejscu, ale charakterystyczny dźwięk winyla przenosił na wyższy poziom. Tym bardziej jeśli chodziło o lata czterdzieste. Uśmiechnęłam się. To były zdecydowanie klimaty Philipa.

- Last night buddy, I caught you kissin' my wife, don't ya know I'm gonna take your life? I've got the gangster blues - zaczął śpiewać, ruszając w moją sronę.

Zerkając na mnie, uśmiechnięty, tańczył powoli.

- Philip - mruknęłam zaprzeczając, gdy wyciągnął do mnie rękę.

- Oj zatańcz ze mną - pomimo moich protestów, przyciągnął mnie do siebie i zaczęliśmy się bujać.

Poruszył zabawnie brwiami przez co szczerze się zaśmiałam i dałam mu się poprowadzić.

- Aż szkoda, że będę musiał to wyrzucić - westchnął w pewnym momencie.

- Może dogadaj się z Calebem - zaproponowałam wciąż z nim tańcząc w rytm trąbki i pianina. - Może jakoś wpasuje się to w klimat. Szkoda tak dobrego sprzętu.

Okręcił mnie dookoła, przez co się uśmiechnęłam a jego głęboki śmiech zgrał się z muzyką, po czym przyciągnął do siebie z powrotem. I wtedy go zobaczyłam. Stał z założonymi ramionami bacznie nas obserwując.

- O czym pogadać? - uniósł brew.

Nie spodziewałam się go tutaj. Przygryzłam usta trochę speszona jego obecnością. Byłam przecież w jego ubraniach. I widziałam jego pytający a jednocześnie zaskoczony wzrok. Miałam nadzieję, że będzie zły. Tak jak ja, gdy moje rzeczy zniknęły.

Wyglądał cholernie dobrze, jak zawsze z resztą. Zamiast tradycyjnego garnituru miał na sobie czarny golf i dopasowany idealnie płaszcz. Jego zazwyczaj kilkudniowa broda zniknęła, przez co wyglądał na młodszego. I wpatrywał się we mnie ciemnymi oczami, spod wachlarza rzęs. Skarciłam się w myślach za to, że spodobało mi się to, co widziałam.

- Aiva wpadła na jeszcze inny pomysł całego stylu wnętrza. I powiem Ci, Huphrey, że bardzo ciekawie to brzmi - Philip jak typowy dżentelmen ucałował moją dłoń, dziękując za taniec i przywitał się z Calebem.

- Ah tak? - uniósł brew, przenosząc na mnie wzrok.

Nagle dziwnie mi było przebywać w jego towarzystwie.

- Tylko rzuciłam kilka słów. Nic takiego - mruknęłam.

Nie chciałam się wtrącać w ich sprawy. Przed oczami wciąż miałam jego nagły wybuch i nie chciałam, żeby moje dociekanie wpłynęło na jego nastawienie czy humor, tak jak wtedy.

- Skoro to nie jest ważne, tym lepiej. Mamy już wszystko zaplanowane i..

- Oj nie bądź takim sztywniakiem - ku mojemu zdziwieniu, Philip mu przerwał.

Oboje przenieśliśmy na niego wzrok.

- Uważam, że powinnaś wyrazić swoje zdanie - zachęcił mnie.

Zerknęłam na Caleba, który bawił się sygnetem, obracając go między palcami.

- No dobrze - odezwał się w końcu. - Więc jaki jest twój plan? - uniósł brew.

Jego przeszywające spojrzenie zmroziło mnie do szpiku kości.

- Powojenna anglia - wypaliłam. - Mafia - dodałam po chwili, robiąc małą przerwę dla pozbierania myśli. - Philip ma adapter a winyle to te klimaty. Jesteś Podobny do Tommiego Shelbyego, powinieneś się wczuć - uśmiechnęłam się w końcu.

- Thomas Shelby? - uniósł brew.

Miałam wrażenie, że rozbawiło go to, co powiedziałam. A mówiłam zupełnie poważnie. Byli podobni, nie tylko z wyglądu ale i z charakteru. Oboje inteligentni, niezwykle przebiegi ale i ambitni. No i zachowywali się jak konsekwentni stratedzy. O urodzie nie wspominając. Mijali się chyba jedynie w szacunku do kobiet, bo Tommy je szanował. Zdania Caleba, oprócz tego, że uchodził za dżentelmena, nie zdążyłam jeszcze poznać. Ale nie bawił się w miłość, a to dawało dość dużo do zrozumienia.

- Peaky Blinders - któryś z jego współpracowników, krzątających się po lokalu, wtrącił się do rozmowy. - Nie oglądałeś?

Caleb zmroził go wzrokiem i poszedł do nas bliżej.

- Oglądałem - niemal burknął. - Skoro jestem Tommym, to Panienka kim by była? Grace? - zwrócił się do mnie.

Przypomniałam sobie nieco tą postać, nie rozumiejąc dlaczego porównał mnie akurat do niej.

- O nie - zaprzeczyłam, mierząc go spojrzeniem. - Nie chciałabym umrzeć bo mój mąż miałby dziwne zatargi.

Przymrużył oczy na moje słowa i wbił we mnie jeszcze ostrzejsze spojrzenie.

- Starczy - Philip klasnął w dłonie, przerywając nasz kontakt wzrokowy. - To co o tym myślisz, Caleb?

Oboje wyczekiwaliśmy jego odpowiedzi.

- Idziemy w to - zgodził się w końcu ku naszemu zaskoczeniu. - Witamy oficjalnie w ekipie remontowej, Russel.

Chyba żadne z nas nie spodziewało się tego, że tak łatwo przystanie na naszą propozycję.

***

Jeszcze jakiś czas spędziłam w Hoxton, w towarzystwie Humphreya i McMillana. Chciałam po prostu wrócić do domu ale staruszek nalegał, żebym wypiła z nim kawę  dopóki ekspres stoi w jego biurze. Podczas ich rozmowy właściwie się nie odzywałam, jedynie słuchałam tego, jak omawiają dalsze działania. Aż w pewnym momencie usłyszałam dzwonek mojego telefonu.

- Przepraszam Panów - uśmiechnęłam się do nich, odchodząc od stolika i odebrałam.

- Przepraszam, że dopiero teraz, nie miałam przy sobie telefonu. Co chciałaś? - usłyszałam radosny głos Cami.

Cieszyłam się, że oddzwoniła.

- Tak właściwie już nie pamiętam - przyznałam i wyszłam na zewnątrz, żeby zapalić. - Chyba chciałam Cię wyciągnąć na drinka.

Zaśmiała się szczerze w odpowiedzi.

- Ty wiedźmo! Właśnie w tej sprawie dzwonię. Zniknęłaś na parę dni, laska i ominęła Cię wielka narada. Dzisiaj wychodzimy z ludkami z Hoxton na wielką firmową imprezę. Mamy płatny urlop do końca remontów i okazja na odbicie sobie nie może przejść nam koło nosa.

- I idziesz z nami!! - usłyszałam gdzieś w tle wesoły głos Gusa.

Szczerze mówiąc nie spodziewałam się ich razem. Ale byłam za. Ich propozycja brzmiała jak wybawienie po kilku dniach spędzonych w samotności.

- W sumie - uśmiechnęłam się.

- A jak szukanie mieszkania? - Gus najwyraźniej zabrał dziewczynie telefon, albo włączyli mnie na głośnomówiący. - Poradziłaś sobie?

Czy powinnam była mówić im prawdę? W sumie nie było czego ukrywać. Zerknęłam w stronę zaplecza przez szklane drzwi. Pomimo tego, że to Caleb był sprawcą mojego nieszczęścia, to on wyciągnął mnie z dołka.

- Tak. Poradziłam sobie - odpowiedziałam. - Jest lepiej niż mogłabym się spodziewać - mruknęłam jeszcze do telefonu i pociągnęłam nosem.

Katar wciąż mnie męczył a zmiana temperatury po wyjściu z lokalu dała się we znaki.

- To, widzimy się za jakieś dwie godzinki, tam gdzie zawsze. Obowiązuje dresscode! Masz wyglądać jak milion dolarów! - rozłączyła się zbyt szybko i nie zdążyłam im nawet odpowiedzieć.

Wiedziałam chociaż, gdzie mam się z nimi zobaczyć. A potrzebowałam tego drinka jak nigdy wcześniej. Został jeszcze jeden problem - nie miałam w co się ubrać a w za dużych dresach i workowatym swetrze przecież nie mogłam iść. Trochę przybita tym faktem, wróciłam na zaplecze gdzie siedzieli mężczyźni.

- To na czym stanęliśmy? - uśmiechnęłam się do nich.

Caleb przejechał po mnie wzrokiem a Philip kiwnął głową.

- Zastanawiamy się, czy lepiej pasowałyby złote czy srebrne akcenty - zerknął na mnie. - Coś się stało? - był zbyt przebiegły jeśli chodziło o czytanie z ludzi.

Już miałam otwierać usta, żeby wygadać się z tej całej sytuacji o Humphreyu i o tym, że wciąż nie odzyskałam moich rzeczy, ale się powstrzymałam, pod jego czujnym okiem.

- Właściwie - odchrząknęłam. - Um.. - zawahałam się. - Miałabym do Ciebie małą prośbę. Mogłabym liczyć na zaliczkę? Muszę kupić parę rzeczy i przydałaby mi się wcześniejsza wypłata - zerknęłam kątem oka na Caleba. - Jeśli to nie problem.

Philip uśmiechnął się do mnie serdecznie.

- Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć - kiwnął głową i podszedł do sejfu.

Odetchnęłam z ulgą.

- Ratujesz mi tyłek - przyznałam, wdzięczna.

Gdyby tylko wiedział o wszystkim..

- Humphrey, podwieź Aivę. I tak już smarka nosem - zerknął na mnie. - Nie powinnaś się szwendać w taką pogodę - rzucił, wyciągając pieniądze z sejfu.

Momentalnie chciałam zaprzeczyć, ale Caleb położył mi dłoń na ramieniu, powstrzymując  słowa cisnące się na język. Wzdrygnęłam się pod wpływem jego dotyku.

- To nie będzie problem - uśmiechnął się.

Wiedziałam, że coś jest na rzeczy. I wcale nie podobała mi się perspektywa spędzania z nim czasu.

Niedługo potem, pomimo moich zapewnień, że poradzę sobie sama i zamówię taksówkę, szłam z nim do auta.

- To gdzie jedziemy? - zerknął na mnie.

Pokręciłam głową.

- Słuchaj, serio poradzę sobie sama. Nie chcę Ci zawracać głowy - spróbowałam ostatni raz. - Poza tym nie sądzę, żebyś miał ochotę na chodzenie po sklepach. Chyba, że kulturalnie oddasz mi moje rzeczy.

Moje słowa były dość wymowne i chyba osiągnęłam zamierzony cel, bo zatrzymał się na chwilę w bezruchu. Jego czoło pokryły ledwo zauważalne zmarszczki.

- Wybierasz się gdzieś? - obszedł w końcu samochód i otworzył mi drzwi, jednocześnie nakazując, żebym wsiadła do środka.

Jego wyraz twarzy mówił jedno - chciał pogadać. Odpuściłam w końcu i wsiadłam na miejsce pasażera.

- Mhm - odpowiedziałam mu krótko.

- Z kim? - dociekał.

Naprawdę nie zamierzałam mu się spowiadać. Zepsuł to, co zdążyliśmy zbudować i wiedziałam, że raczej nie wróciliśmy do relacji sprzed kilku dni.

- Z przyjaciółmi - zapięłam pas i ruszyliśmy w stronę, jak mi się wydawało, galerii.

- O której wrócisz? - uniósł brew, nie patrząc na mnie.

Zapomniałam jak bardzo irytujący był czasami.

- Dlaczego tak wypytujesz? - poprawiłam się na siedzeniu. - Nie chciałeś bawić się w niańkę.

- Z ciekawości - niemal wszedł mi w słowo.

Ta rozmowa do nikąd nie prowadziła.

- W takim razie odpuść i przestań się interesować, nieistotnymi rzeczami - poprosiłam kulturalnie, mając nadzieję, że te słowa zgaszą jego dociekliwość.

- Masz na sobie moje ubrania - zauważył.

- Um, tak - przyznałam. - Bo ktoś zabrał mi moje. - Wytknęłam mu.

- Spałaś w moim łóżku?

Poczułam się przytłoczona lawiną pytań.

- Skąd.. nie - zaprzeczyłam momentalnie.

- Tak mi się tylko wydawało - jego usta zadrżały w uśmiechu.

Wrócił do mieszkania, gdy mnie nie było czy po prostu teoretyzował? A może taki był jego zamierzony cel? Pieprzony człowiek zagadka.

- Gdzie byłeś? - tym razem to ja spytałam.

- Daleko.

Westchnęłam. Był tak samo otwarty na rozmowę o sobie, jak zawsze. Czego innego mogłam się spodziewać?

- Gdzie? - ponowiłam pytanie. - Skoro ty mnie wypytujesz, ja tez chcę wiedzieć. - zażądałam.

Zerknął na mnie badawczo.

- Miałem do załatwienia sprawy z człowiekiem, który zdradził plany mojej firmy i okazał się być wtyką konkurencji - odpowiedział w końcu jak gdyby nigdy nic.

Okej, aż tak szczerej i dokładnej odpowiedzi się nie spodziewałam.

- Zwolniłeś go?

Kiwnął głową.

- Leży gdzieś w rowie przy Norwitch - rzucił tak niespodziewanie, że aż wytrzeszczyłam oczy.

Zatkało mnie.

- C-co? - wydukałam. - Serio?

- Nie - prychnął.

Pokręciłam głową i przetarłam twarz. Cholerny Caleb, znów bawił się w te swoje gierki słowne, wodząc za nos. Poczułam jednak ulgę, nie ważne czy mówił prawdę czy nie, rozmowa w końcu nie skupiała się na mnie.

- To gdzie panienka sobie życzy jechać? - ponowił swoje pierwsze pytanie.

- Do jakiejś sieciówki. Chce kupić sukienkę - mruknęłam. - Cami wyciąga mnie na drinka a nie chce iść w..

- Moich dresach? - wtrącił. - Nie sądziłem, że to przyznam, ale wyglądasz w nich całkiem nieźle.

Kolejny raz mnie zaskoczył.

- Dzięki - zaśmiałam się cicho.

Zatrzymaliśmy się w parkingu podziemnym. Myślałam, że tu skończy się nasza podróż i zostawi mnie, dając chwilę spokoju. Myliłam się. Wysiadł razem ze mną, dorównując mi kroku.

- Nie będziesz się nudził? - prychnęłam widząc, że nie zamierza odpuścić.

- Pobawimy się w Pretty Woman - puścił mi oczko, przepuszczając mnie w drzwiach. - Nigdy nie chciałaś żyć jak w filmie?

Nie odpowiedziałam. Po prostu ruszyłam przed siebie, szukając na wystawach tego, co akurat wypadłoby mi w oko.

***

- Ta czy ta? - przyłożyłam do siebie dwie sukienki, czekając na jego odpowiedź.

O dziwo, dzielnie znosił moje marudzenie i nie narzekał na przedłużające się szukanie idealnego stroju dla mnie. I nawet cieszyłam się, że dotrzymywał mi towarzystwa. Co prawda, zniknął mi gdzieś na chwilę i wrócił z kilkoma papierowymi torbami. Najwyraźniej sam także postanowił zrobić sobie zakupy. Na jednej z nich zauważyłam napis Cavalli - była to nieznana dla mnie marka, dlatego też pewnie nieprzyzwoicie droga.

- Ta - wskazał na zwykłą, lekko przylegającą do ciała, czarną sukienkę z wyciętymi plecami.

- A nie ta? - uniosłam brew sugerując czerwoną, z dość dużym dekoltem, trochę bardziej wyzywającą.

Pokręcił przecząco głową.

- Nie ta - powtórzył po mnie.

- Dlaczego? Jest ładna - poruszyłam brwiami.

Wpatrywał się we mnie dłuższą chwilę.

- Damie nie przystoi ubierać się jak dziwka - rzucił ostro i momentalnie zamknął mi tym usta.

Odwiesiłam czerwoną sukienkę na wieszak i ruszyłam w stronę kas. Nie potrzebowałam więcej komentarzy z jego strony. Ten był dostatecznie mocny. Zdziwiło mnie jedynie to, że w taki sposób podchodził do sprawy. Jako facet, sądziłam, że doradzi mi coś bardziej wyskokowego, ale nie, on postawił na elegancję.

- To byłoby o wiele prostsze, gdybyś oddał mi moje rzeczy, wiesz? - zagadałam w pewnym momencie. - Nie musiałabym wydawać bezsensownie pieniędzy na ciuchy i nie spędzilibyśmy kilku godzin w sklepach.

W odpowiedzi jedynie się zaśmiał.

- Jeszcze nie teraz.

Chyba sprawiało mu ogromną satysfakcję to, jak cholernie nieporadna byłam i w jaką sytuację mnie wpakował. Ciekawa byłam, jak on sobie by poradził na moim miejscu, chociaż pewnie zbytnio by się tym nie przejął. Jeśli w kilka godzin potrafił wyposażyć cały pokój tylko i wyłącznie po to, żeby go zniszczyć, nie przywiązywał zbyt dużej uwagi do rzeczy materialnych.

- Odwieźć Cię na miejsce? - spytał, gdy zjeżdżaliśmy windą do podziemnego parkingu.

- A niby gdzie się przebiorę? - uniosłam brew.

Przygryzł policzki i nachylił się w moją stronę.

- W łazience - mruknął mi prosto do ucha, przez co zadrżałam. - Albo w samochodzie. Myślałem, że jesteś na tyle odważna, że nie zrobi Ci to różnicy - dodał jeszcze z chrypką w głosie, po czym odsunął się ode mnie, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy.

Nie wiedziałam jak mam odebrać jego słowa. Z jednej strony były jak wymierzony, ostry policzek. Skoro w jego poważaniu nie byłam dziwką, dlaczego składał mi propozycję jak dla taniej laski? Z drugiej strony nie mogłam pokazać, że w jakikolwiek sposób może mnie złamać. Próbował. Zabraniem mieszkania, ubrań, uzależnieniem od siebie w praktycznie każdym aspekcie bo przecież nawet w pracy nie mogłam się od niego uwolnić. Nie mogłam mu pokazać, że sprawia mi to jakikolwiek problem. Dlatego się zgodziłam.

- Dobrze - w tym samym momencie winda się zatrzymała.

Otworzył mi drzwi bentleya i wpuścił mnie na tylne siedzenia. Wsiadłam, a on czekał na zewnątrz, o ironio, jak prawdziwy dżentelmen. Sądziłam, że wsiądzie razem ze mną, ale on spokojnie czekał, paląc papierosa. Szyby co prawda nie były przyciemniane, więc gdyby chciał i tak wszystko by zobaczył.

Wciąż czułam jego oddech na szyi a jego basowy pomruk rozchodził się po moim ciele powodując ciarki. Ten mężczyzna zdecydowanie pobudzał we mnie to, czego nie powinien.

Poprawiłam sukienkę na ramionach i wypuszczając drżąco powietrze, wysiadłam z auta. Już nie czułam się tak odważna, jak wtedy gdy pierwszy raz ją nałożyłam.

Gdy wzrok Caleba skupił się na mnie, przełknęłam ciężko ślinę.

- I jak? - spytałam, okręcając się dookoła.

Zeskanował moją sylwetkę i powoli wypuścił dym, sunąc papierosem po dolnej wardze.

- Seksownie ale z klasą - mruknął w końcu.

Uśmiechnęłam się. Patrzył na mnie z nieodgadnionym błyskiem w oku. Chyba mu się podobało. I dziwnie sprawiło mi to satysfakcję.

- Możemy jechać - chciałam wrócić na miejsce, ale zatrzymał mnie łapiąc za nadgarstek.

- Jeszcze jedna rzecz - poprowadził mnie w stronę bagażnika, otworzył go i wręczył mi jedną z toreb.

Spojrzałam na niego nie do końca rozumiejąc, co ma na myśli. Widząc moje zawahanie, wyjął pudełko ze środka.

- Chyba nie zamierzasz iść z vansach? - zasugerował.

- Um.. - nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Po otwarciu pudełka, zamrugałam w lekkim szoku, widząc czarne szpilki ze złotymi zdobieniami. Uniosłam wzrok na Caleba.

- Przymierz - wpatrywał się prosto we mnie.

- No co ty..

Wywrócił oczami.

- No przymierz - powtórzył.

Pomimo tego, że wiedziałam, co powinnam była zrobić, nie potrafiłam wykonać żadnego ruchu. Gapiłam się na niego jak idiotka. Aż w końcu stało się coś, co zupełnie wbiło mnie w ziemię.

Caleb uklęknął. Po prostu uklęknął przede mną. Wyjął lewy but z pudełka i bardzo zgrabnie nałożył mi go na stopę. Spojrzał na mnie spod wachlarza rzęs i aż zadrżałam, tak intensywnie czarne były jego tęczówki.

- Jak widać - odchrząknął i wstał. - Pasują idealnie - jego usta drgnęły w uśmiechu.

Gdybyśmy żyli w innym świecie, nadawałby się na swego rodzaju księcia z bajki. Był klasycznie przystojny, cyniczny, dowcipny, ale i szalenie neurotyczny. Jego cera miała ładnie opalony, naturalny odcień. Ciemne, niemal czarne włosy, opadały mu zawadiacko na czoło a w oczach jawił się ten piękny niebieski błysk. Jego sposób mówienia przebierał niezwykle melodyjną barwę, był miękki i dość niski, wpadał w ucho. No i ubierał się elegancko.

- Najpierw sugerujesz życie jak z filmu a teraz bawisz się w Kopciuszka? - uniosłam brew, lekko zawstydzona całą sytuacją.

Tylko czemu aż tak mnie to onieśmieliło?

- Nie jestem żadnym księciem - rzucił sucho, a bańka magicznego obrazka prysnęła nagle. - Wsiadaj, jedziemy.

I tak zrobiliśmy. Nie odpowiedziałam nic na jego słowa. Po prostu zgodziłam się wsiąść do samochodu.

Zanim jednak dotarliśmy na miejsce, zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Caleb nie zamierzał najwyraźniej wracać w najbliższym czasie do domu, bo tankował tyle, jakby wyjeżdżał kolejny raz na naprawdę długo. Do tego, co chwile sprawdzał komórkę, jakby tylko czekał na jakiś ważny telefon lub wiadomość.

- Jak mam Cię właściwie traktować co? - spytałam nagle. - Mam być wdzięczna? Traktować jak przyjaciela? Raczej daleko nam do przyjaźni - zauważyłam. - Czy po prostu nie wchodzić Ci w drogę?

Czekając na jego odpowiedź obserwowałam jak odkłada dystrybutor i sięga do tylnej kieszeni, zapewne po portfel.

Zerknął na mnie, uśmiechając się cynicznie.

- Do czego pijesz? - uniósł brew.

- Po prostu funkcjonowanie z tobą nie jest proste - przygryzłam policzki.

Zaśmiał się, zamknął wlew do paliwa i zastanowił się chwilę.

- Od początku powtarzam to samo. Potraktuj mnie jak grę, a pokażę Ci jak się w nią gra - słowa, które padły z jego ust były oschłe, twarde i sugerujące, że lepiej nie tańczyć z diabłem w świetle księżyca. - Igranie z ogniem jest jak opluwanie samego siebie, Avis - mruknął w końcu. - Według mojej definicji, każda relacja, nasza również, powinna opierać się na szacunku i zaufaniu. Dopóki nie będziesz mi ufać, do niczego nie dojdziemy, a tak właśnie jest. Nie zawsze jestem w porządku w stosunku do Ciebie, wiem o tym i wcale nie dziwię się, że reagujesz tak a nie inaczej. - tu zrobił pauzę i westchnął. - Jesteś krucha Avis. I podatna na otoczenie. Trzeba Cię trochę zahartować, ale również chronić i szanować. - zaskoczył mnie tymi słowami. - Wracając do nas, można do kogoś żywić głęboki szacunek, ale bez zaufania, każda relacja się rozpada.

Słuchałam z uwagą tego, co mówił. Nie miałam pojęcia co mu siedzi w głowie i wciąż - im dalej się w to zagłębiałam tym w większym labiryncie lądowałam.

- Ufam Ci - przyznałam w końcu. - Problem polega na tym Caleb, że nie obdarzę Cię szacunkiem, dopóki ty nie będziesz w stosunku do mnie fair.

Doskonale wiedziałam, że zrozumiał o czym mówiłam. Kiwnął głową, zgadzając się ze mną i ruszył do kas, zapłacić za zatankowane paliwo.

Miałam nadzieję, że wziął moje słowa do serca tak samo mocno jak ja te wypowiedziane przez niego.

***

- Każdy się na nas gapi. - mruknęłam, skrzywiona gdy przebijaliśmy się przez tłum przed klubem.

Z tego co mówiła Cami, czekali na mnie w środku a kolejka na zewnątrz była tak długa, że stałabym w niej godzinę. Caleb jednak miał plan i stwierdził, że z chęcią mi pomoże zaoszczędzić trochę czasu. Tak więc szliśmy, jak gdyby nigdy nic, wzdłuż rządku ludzi, czekających pod głównym wejściem.

- Trzydzieści funtów? - jakiś facet stojący w kolejce przelał swoją frustrację na bramkarza, który swoją drogą wyglądał jak goryl. - Za kogo ty się masz? Jeszcze przed chwilą było piętnaście! - chciał go popchnąć, ale jego dziewczyna złapała go w odpowiednim momencie za ramię. 

- Palant. - mruknęłam pod nosem.

Poczułam dyskomfort. Znałam takie sytuacje, ba, byłam ich czynnym uczestnikiem nie jeden raz. Zawsze myślałam jednak, że to Ace ma coś nie tak pod kopułą. Jak widać, nie wyróżniał się zbytnio wśród takich debili i było ich znacznie więcej. Caleb, chyba widząc moją reakcję, objął mnie, jak się mogłam domyślić, żeby dodać mi otuchy. Bo co innego mogło nim kierować? Gdy na niego zerknęłam, puścił mi oczko. Zatrzymaliśmy się przed samym wejściem, gdzie uścisnął dłoń z facetem stojącym na bramkach.

- Ciężki wieczór, co Kayle? - rzucił formalnie, po czym oboje skinęli do siebie głowami.

- Nic nie mów. Dopiero zacząłem a już mam dosyć. - rosły mężczyzna, odmruknął w odpowiedzi. - Pełno szerszeni się tu kręci. - rozpiął metalowy łańcuch, robiący za szlaban i oboje ustąpili mi drogi. - Witam piękną Panią. - uśmiechnął się do mnie ukazując złoty ząb.

Mimowolnie się wzdrygnęłam. Było w nim coś, co budziło niepokój. Ale powstrzymałam negatywne nastawienie i odpowiedziałam niemrawym uśmiechem. Czasami zastanawiałam się czy istniało miejsce, gdzie Humphrey nie miałby znajomości, oczywiście korzyści z tego i czy wszyscy wyglądali jak cholerni bandyci, żywcem wyjęci z kryminału. Bo ten goryl zdecydowanie nie wyglądał na łagodnego gostka a łezka pod jego okiem była wystarczająco wymowna.

- Pożyczysz mi dyszkę? - ten sam facet, który wcześniej się awanturował, zaczepił Caleba, zanim zdążyliśmy wejść do środka.

W reakcji na jego słowa, charakterystycznie prychnął.

- Nie masz własnych pieniędzy? - nawet na niego nie spojrzał.

Skrzywiłam się. Postąpił naprawdę chamsko. Oczywiście, nie miał powodów, żeby mu pomagać, z drugiej strony, nie musiał tak reagować.

- O co ci chodzi typie? - nieznajomy zatrzymał go kolejny raz.

- Nie rób scen, proszę.

Zazwyczaj nie interesowałam się cudzymi sprawami, serio, ale coś mnie ruszyło w głosie tej drobnej blondynki. Obserwując ich przez ramię, doszłam do wniosku, że miałam wcześniej rację. Że ich relacja była taka sama, jak moja i Ace'a.

- Wyglądasz na takiego. - Humphrey odwrócił się w stronę swojego rozmówcy i wzruszył ramionami.

Jego mina nie wyrażała żadnej emocji.

- A ty wyglądasz na takiego, który dawno nie dostał. - nieznajomy niemal rzucił się w jego stronę.

Niemal. Ochroniarz wyrósł przed nim, zagradzając mu drogę.

- Dla Ciebie impreza się skończyła. - rzucił ostro i wyciągnął go z kolejki.

- Chodź. - Caleb złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą, jednocześnie odwracając moją uwagę od tej przykrej sytuacji.

Klub opanował naprawdę niemały tłum. Ale w Sky zawsze zbierało się najwiecej osób. Rozglądałam się za znajomymi twarzami aż w końcu poczułam jak ktoś wiesza mi się na ramiona od tyłu.

- Aiva, jak dobrze, że jesteś! - niemal krzyknął mi do ucha. - Wyglądasz obłędnie!

Od razu rozpoznałam jego głos.

- Hej, Gus. - uśmiechnęłam się szeroko i odwróciłam do niego przodem.

Wyglądał wystrzałowo w cekinowej, czarnej marynarce. Rzeczywiście odstawili się jak na imprezę na wysokim poziomie. A przecież byliśmy jedynie w klubie. Przywitaliśmy się ogromnym, ciepłym przytulasem. Gdy dostrzegł Caleba tuż za moimi plecami jego mina wyrażała jedno - nie spodziewał się, że przyjadę akurat z nim.

- Świętujesz z nami? - uśmiechnął się do niego szeroko, zaskoczony.

- Nie dzisiaj.. - chciałam zaprzeczyć, ale momentalnie mi przerwał.

- Chętnie.

Uniosłam brew.

- Serio? - zerknęłam na niego, niedowierzając.

Kiwnął głową w odpowiedzi. Momentalnie przed oczami stanęła mi sytuacja gdy spotkałam go przy łazienkach. Właściwie to dopiero od tamtego momentu zaczęliśmy normalnie rozmawiać.

- Serio. - Widziałam ten cień uśmiechu, malujący się na jego twarzy, co tylko wskazywało na to, że pomyśleliśmy o tym samym. - Chyba nie masz nic przeciwko? - przyglądał mi się badawczo.

- Swój chłop! - Gus pociągnął mnie za dłoń w kierunku reszty przyjaciół, jednoczenie odbierając mi możliwość przedyskutowania z Humphreyem, kolejnego wkręcenia się w imprezę wśród moich znajomych.

Gdy dotarliśmy na miejsce, Cami, chybotliwym krokiem, z drinkiem w dłoni, niemal wbiegła mi prosto w ramiona.

- W końcu jesteś!

Lekko zaskoczona zachwiałam się do tyłu i gdyby nie silna dłoń Caleba, pewnie obie runęłybyśmy na twardy parkiet. Pantofle były naprawdę wygodne ale cholernie chybotliwe.

- Drineczek chyba uderzył. - Gus prychnął widząc stan dziewczyny przez co oberwał słomką.

- Ale się wystroiłaś!! - zagwizdała, uśmiechając się szeroko, w ogóle niewzruszona tym, co się przed chwilą stało.

- Nie ja jedna. - puściłam do niej oczko, w odpowiedzi.

Z tego, co zauważyłam, nasze grono było o wiele większe niż mogłam się tego spodziewać. Przy stoliku siedzieli już Michael - jeden z naszych chłopaków z Hoxton, Blaise - z którym ostatnimi czasy, Cami była nierozłączna, Zach, który chyba dołączył do naszej paczki przez Blaise'a, Mike, Chloe - jego dziewczyna i jeszcze parę osób, których imion do końca nie pamiętałam. Musieli już wychylić kilka głębszych, bo dobry humor nie opuszczał nikogo na krok.

- Oo widzę, że szefu dołącza do imprezy. - Michael podszedł do nas i kulturalnie wyciągnął dłoń do Caleba.

W odpowiedzi jedynie kiwnął mu głową. Chyba nie spodobało mu się określenie, którym chłopak się do niego zwrócił.

Cami rzuciła mi spojrzenie typu „musimy pogadać". I nie musiałam nawet pytać czemu, wiedziałam dokładnie o co chciała spytać. W tym czasie Caleb zdążył się przywitać z Blaisem i Zachiem.

- Ktoś jeszcze ma dojść? - zmieniłam temat, chcąc przełamać nieco sztywną atmosferę.

Moja przyjaciółka rozejrzała się po ludziach i zastanowiła się chwilę.

- Później przyjdzie jeszcze Seb z Clarie i Alex. - uśmiechnęła się szeroko.

Jej szklane od alkoholu oczy odbijały kolorowe światełka. Zaczęła poruszać się w rytm muzyki i poszła wyciągnąć Blaisa na parkiet.

- Kolejka na powitanie szefa! - Gus uniósł dłoń w toaście i wcisnął mi w dłoń kolorowy kieliszek.

Zerknęłam pytająco na Caleba, ale pokręcił przecząco głową. Skoro już zadeklarował się, że zostanie, nie musiał się przecież ograniczać. Ale to była jego decyzja, którą zamierzałam uszanować. Wciągnęłam głęboko powietrze i razem z innymi  jednocześnie wychyliłam porcję.

Typowe dla klubów, a raczej typowe dla Sky, tak jak mówiłam już wcześniej były napływające tłumy, cisnące się do środka i wypełniające wnętrze lokalu. Wejście przez wrota piekieł często kończyło się zagubieniem w zabawie, zapomnieniu. Po kilkudniowym odizolowaniu się od świata bardzo przyjemnie było znaleźć się znów wśród ludzi. Z drugiej strony poczułam się trochę przytłoczona odgłosami dochodzącymi z każdej strony albo to po prostu jakiś uraz po ostatniej domówce i po tym, co się tam działo. Próbowałam się dostosować, potańczyłam z nimi trochę, ale nie czerpałam z tego takiej przyjemności, jak kiedyś. Czułam się rozgrzana, czułam się trochę pijana, ale nawet kolejne kolorowe kieliszki wypełnione gadającą wodą nie rozluźniły mnie to tego stopnia, jak dotychczas.

Oparłam się nieco zdyszana o ściankę i usiadłam  przy naszym stoliku i jednocześnie sprawdzając godzinę w telefonie. Automatycznie weszłam w wiadomości z Ace'm i gapiłam się na smsy, które mi wysłał a na które mu nie odpisałam. Wiedziałam, że powinnam była, ale naprawdę nie miałam ochoty. Gdzieś tam w głębi duszy czułam się szczęśliwsza nie przebywając w jego towarzystwie. Chyba podświadomie czekałam, aż sam mnie znajdzie, wmawiając sobie, że wcale się przed nim nie ukrywam.

Schowałam w końcu urządzenie do torebki i rozejrzałam się dookoła - dolny parkiet, górny parkiet, łoże i stoliki były dosłownie przepełnione wypindrzonymi, mocno przepalonymi w solarium, pomalowanymi na plastikowo laskami, szukającymi atencji przypadkowych facetów. Obiektywnie patrząc na całą sytuację, zazdrościłam im pewności siebie, chociaż wcale mi jej nie brakowało. Miałam po prostu wrażenie, że jakiś czas temu wypaliłam się z tej fazy imprezowania i zostałam w tyle za Cami, resztą znajomych ale i wszystkimi ludźmi, znajdującymi się dookoła mnie.

- Już znudzona? - na dźwięk cichego pomruku tuż przy uchu, zadrżałam.

Caleb.

- Skradasz się jak kot - skomentowałam jego nagłe pojawienie się obok mnie. - Zawsze wiesz jak mnie znaleźć - odchrząknęłam i zerknęłam na niego przez ramię.

- Przestraszyłem Cię? - jego brew zadrżała.

- Po prostu.. - odwróciłam się do niego przodem. - Nie tak zaczyna się rozmowy z dziewczyną w klubie. Drugi raz wziąłeś mnie tu z zaskoczenia.

- Mhm - mruknął, skanując mnie wzrokiem. - To jak zaczynasz rozmowy w klubie? - przygryzł policzki i wlepił we mnie intensywne spojrzenie.

- Od hej - mój głos zadrżał, co wcale mi się nie podobało.

Kiwnął głową.

- Hej - mruknął w końcu.

- Hej - odpowiedziałam, czekając na to, co zamierza zrobić dalej.

Patrzyliśmy sobie przez dłuższą chwilę prosto w oczy.

- Zamówić Ci coś? - korzystając z tego, że wycięcie w sukience odsłaniało nieco moją skórę, sunął delikatnie opuszkami po moim udzie.

Nawet nie wiem, kiedy jego dłoń się tam znalazła.

- Poradzę sobie- przełknęłam ciężej ślinę. - Zazwyczaj nie przyjmuje takich propozycji od nieznajomych.

Zamrugał kilka razy i przejechał językiem po kąciku ust, wyraźnie czerpiąc satysfakcję z tego, jak moje ciało na niego reaguje.

- Nie pytałem czy sobie poradzisz, pytałem czy masz na coś ochotę. - Ton jego głosu cały czas był niski, ciepły. - To tylko ja. Musisz mi bardziej zaufać. Jak udowodnić Ci moją wiarygodność, Avis?

Przez to, że siedzieliśmy tak blisko siebie, czułam jak przy każdym kolejnym słowie jego klatka piersiowa wibruje od delikatnej chrypki.

Nie powiem, jego bliskość jak i dotyk wprowadzały mnie w delikatne zdenerwowanie. Okej, cholernie czułam się onieśmielona faktem, że tak bezceremonialnie pozwala sobie na flirt. Domyślałam się, że robi to dla zabawy i, że szanował mnie na tyle, że nie wykonałby żadnego innego ruchu w moją stronę. Poza tym zdawał sobie sprawę z tego, że jestem zajęta.

- Co masz na myśli? - wydusiłam z siebie w końcu.

Jego dotyk wzbudzał we mnie iskry czegoś, co nie pozwalało mi myśleć. Poza tym już i tak byłam nietrzeźwa, patrząc na ilość spożytego alkoholu. Po jego rumieńcach mogłam śmiało stwierdzić, że także trochę wypił. Fortuna kolem się toczy i znów wylądowaliśmy w podobnej sytuacji, w tym samym miejscu.

Uśmiechnął się tajemniczo, odgarniając moje włosy za ramię, jednocześnie odsłaniając skórę mojej szyi, nachylił się jeszcze bardziej w moją stronę. Jego oddech oplótł to miejsce i wzbudził ciarki, biegnące w dół mojego kręgosłupa.

- Dam Ci wszystko czego potrzebujesz. - szepnął, patrząc prosto w moje oczy. - Mam wszystko czego chcesz i jestem tym wszystkim, czym on nie jest, Avis.

Zamrugałam kilka razy, chcąc otrząsnąć się z amoku. Ale jego wzrok tak cholernie przyciągał. Jego dotyk hipnotyzował. Czułam się jak w pułapce, z której wcale nie chciałam się wydostać. Chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że jest to jedynie pociąg fizyczny i nie żywiłam do tego faceta żadnych głębszych uczuć. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego co powiedział. On czyli kto? Posłałam mu pytające spojrzenie.

- Jest tu Ace i pewnie chciałby z Tobą porozmawiać. -  W jednym momencie zepsuł całą atmosferę.

Jak poparzona odskoczyłam od niego i zaczęłam się rozglądać za widokiem znajomej twarzy. A co jeśli widział mnie z Calebem? Sytuacja była dość dwuznaczna. Co jeśli coś sobie pomyślał? Mogłam się domyślić, że pewnie tu przyjdzie skoro Zach i Blaise byli razem z nami.

- Tam - ciepły, delikatny dotyk dłoni Humphreya na mojej szczęce, skierował mnie w odpowiednie miejsce.

Ace stał jakieś dobre dziesięć metrów od nas, rozmawiając i śmiejąc się w najlepsze z przyjaciółmi. Mówił, że nie ma dzisiaj czasu. O co w tym wszystkim chodziło? Nasi przyjaciele nie wiedzieli, co się między nami działo i jak cholernie popsuł się nasz kontakt, więc mogli go tu ściągnąć. Ale wciąż..

- Kurwa - mruknęłam pod nosem.

- Wiem, że nie chcesz się z nim widzieć - a co jeśli chciałam? - Gash czeka tylko na telefon. W każdej chwili może nas stąd odebrać. Chyba, że jednak masz ochotę na tego drinka.

Czy powinnam była podejść i go zaczepić? Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć i jak mam się właściwie zachować. Co prawda rozmawialiśmy, chociaż nie mogłam tego tak nazwać.

- To jak? - Caleb nie odpuszczał fizycznego kontaktu i jeździł dalej po moim udzie.

Kiwnęłam głową, na tak. Zdecydowanie zapragnęłam wypić coś mocniejszego.

- Przepraszamy na chwilę - kulturalnie pożegnał Cami, która właśnie podeszła do nas i zgrabnie ją wymijając, pokierował mnie w stronę baru.

Machnął dłonią na barmana a ten uśmiechnął się na jego widok.

- Humphrey - bez zawahania, polał nam dwie whisky z lodem. - Ostatnio dość często nas odwiedzasz.

Chciałam za siebie zapłacić, ale Caleb oczywiście wyprzedził mój gest.

- Widzisz Ezekiel, wszystko z powodu dobrego towarzystwa - zerknął na mnie sugerując moją osobę.

Nie skupiałam się zbytnio na ich rozmowie. Przyglądałam się grupce w której znajdował się Ace. Jakieś przypadkowe dziewczyny, stojące zaraz obok niego, wyraźnie się do niego śliniły. Oczywiście, poczułam ukłucie zazdrości. Z drugiej strony ten widok przypomniał mi o tym, jak się czułam za każdym razem gdy przestawał odpisywać albo wychodził gdzieś, nie dając znaku życia. Tym razem moneta odwróciła się na korzyść dla mnie a karma to suka, więc dostał to, co sam mi dawał. Nie wiedziałam czemu, ale dość mocno zdenerwowało mnie to wszystko. Zaczęło zastanawiać mnie to, czy gdy nie było mnie razem z nim właśnie tak spędzał czas a ja byłam jedynie zapchajdziurą. Zerknęłam na Caleba. Czy miał rację? Czy piłam truciznę bo byłam spragniona? Skrzywiłam się nieco, czując podświadomie, że właśnie tak było. Uciekłam od jego karcącego wzroku, gdy na mnie spojrzał.

- Zostaw to - skomentował moje zachowanie. - Nie warto.

- Wiem - mruknęłam niemrawo.

- Wiem, ale wciąż robie maślane oczka i łudzę się o spadającą gwiazdkę - prychnął.

Już miałam otwierać usta w odpowiedzi gdy Cami pojawiła się znikąd i pociągnęła mnie za dłoń, niemal ściągając z krzesełka barowego.

- Nie ładnie jest tak uciekać! - zerkała to na mnie to na Caleba. - Czuje się zazdrosna, Panie Humphrey, że Pan ją tak sobie przywłaszcza - dodała z humorem.

- Bardzo mi przykro, ale to była obopólna decyzja. - puścił jej oczko, na co zareagowała lekkim rumieńcem.

Tak, zdecydowanie przepadała za tym facetem.

- Sorka, Cami. - uśmiechnęłam się niemrawo w jej stronę.

- Będę się zbierał. - Caleb wstał od lady, jednak zanim wyszedł, nachylił się jeszcze raz w moją stronę. - Uważaj na to, co tolerujesz. Uczysz ludzi jak mają Cię traktować. Zastanów się nad tym. - niemal musnął ustami płatek mojego ucha i po tych słowach odsunął się w końcu ode mnie a ja przełknęłam z trudnością ślinę. - Masz klucze? - spytał już głośniej.

- Tak. - pokiwałam głową.

- Dobrze. Dwie kolejki dla tych Pań. - wskazał na mnie i na Cami, zwracając się do barmana i odszedł, znikając gdzieś w tłumie.

Zamrugałam kilka razy w konsternacji.

- Co to było? - Cami zajęła jego wcześniejsze miejsc i tak samo jak ja, zaskoczona całą sytuacją, upiła łyk drinka.

- Mamy dużo do przedyskutowania laska. - przyznałam w końcu, a jej wzrok dał mi znak, że mogę zaczynać swoją opowieść.

***

Opowiedziałam jej szczerze to, jak wyglądała i na czym polegała, moja relacja z Calebem, nie pomijając żadnego szczegółu. Wiedziałam, że mogę jej zaufać i nikt tak jak ona, nie dotrzyma obietnicy milczenia. Na wieść o tym jak bezczelnie odebrano mi mieszkanie, zmartwiła się a potem wkurwiła. Dopiero gdy wytłumaczyłam jej historię z propozycją Humphrey'a, zareagowała zaskoczeniem, tak samo jak ja za pierwszym razem i stwierdziła, że zupełnie nie rozumie jego powodów postępowania w stosunku do mnie. Aż na koniec doszła do wniosku, że wyszło to wszystkim na lepsze. Rozmawiałyśmy o tym bardzo długo a nasze myśli płynęły tym samym nurtem bez ujścia, dlatego obie zostałyśmy z wieloma pytaniami bez odpowiedzi.

- A może po prostu go zaintrygowałaś wiesz, brzydka nie jesteś - wzruszyła ramionami. - Już pierwszego dnia jak mówiłaś o nim a potem przyszedł do Hoxton, wiedziałam, że coś jest na rzeczy.

Pokręciłam przecząco głową, mieszając słomką lód, na dnie szklaneczki.

- Wątpię. To nie jest człowiek tego typu. - mruknęłam w odpowiedzi.

Naprawdę czułam od niej wsparcie z każdym kolejnym słowem, którym starała się mnie pocieszyć. Z jednej strony odetchnęłam z ulgą, z drugiej było mi coraz ciężej. Kłopoty piętrzyły się przede mną a ja czułam się przygnieciona lękiem wysokości.

- Chodź. - wyciągnęła rękę w moją stronę. - Jeszcze trochę się zabawimy.

Ruszyłam za nią.

Kłopot z imprezowaniem z Cami polegał na tym, że impreza nie miała końca. Powiedziała Blaisowi, że spotkają się w domu i wyciągnęła mnie na zewnątrz klubu. Zrezygnowałyśmy ze Sky i ruszyłyśmy na podbój innych miejsc. Zahaczyłyśmy o shisha bar, sushi, które swoją drogą było pyszne a nawet o karaoke na którym fałszując bawiłyśmy się lepiej, niż ktokolwiek inny, siedzący przy stolikach. A potem z buta przeszłyśmy chyba pół miasta, pijąc wino w papierowej reklamówce. Kochałam tą dziewczynę najmocniej na świecie.

- Chyba chcę wracać - przyznałam w końcu, opierając się o słupek. - Nie czuje się najlepiej.

Gdy zerknęłam na telefon, okazało się, że dochodziła szósta. Szósta nad ranem. Zaskoczona pokazałam godzinę przyjaciółce a ta wybuchnęła szczerym śmiechem i pociągnęła łyka w toaście za całonocną zabawę. Naprawdę nie wiem jakim cudem trzymałyśmy się jeszcze na nogach. Koniec końców, zgodziła się ze mną, że trzeba wracać.

- Też już będę uciekać. Dla Blaisa starczy. - tym razem to ona pokazała mi wyświetlacz komórki, na której widniało zdjęcie upitego w trupa chłopaka. - Odwiozą go do domu taksówką. - wytłumaczyła, gdy szłyśmy dalej wzdłuż Tamizy.

- Sobie też wezwę podwózkę. - uśmiechnęła się, dzwoniąc na żółtą linię. - Jeśli chcesz, mogę Cię odstawić.

Pomyslałam o Gashu, którego twarzy wciąż nie znałam i o tym, że może mogłabym załatwić sobie u niego podwózkę, ale tak szybko jak przyszło mi to do głowy, tak szybko zrezygnowałam z tej opcji.

- Dziękuje z dzisiaj - odmówiłam przejażdżki. - Przejdę się z buta. - wskazałam na drugą stronę rzeki, w kierunku London Eye. - Mam tylko nadzieje, że Caleba jednak nie będzie w domu.. - mruknęłam.

- Wciąż uważam, że całkiem niezłe z niego ciacho. - zaśmiała się.

Wywróciłam oczami, jednak przygryzłam usta.

- Jest stary. - zawtórowałam jej. - Dałabym mu może z trzydziestkę.

Mogłam zaprzeczać, ale miała racje - był cholernie seksowny.

- Chodzi mi o to że może powinnaś chociaż trochę się z nim, no wiesz, zapoznać. W końcu mieszkacie razem.

Pokręciłam głową. I otworzyłam jej drzwi taksówki, która właśnie się przed nami zatrzymała.

- Jest dobrze tak jak jest - odpowiedziałam jej w zgodzie z moimi uczuciami. - Nie potrzebuje nawiązywać z nim jakichkolwiek bliższych kontaktów.

- Jak wolisz. - mrugnęła do mnie i zamknęła za sobą drzwi. - Pozdrowię od Ciebie Blaisa. - rzuciła jeszcze przez obsunięcie okienko.

To była zdecydowanie moja ulubiona parka. No i przede wszystkim najlepsi ludzie pod słońcem. Poprawili mi humor i przestałam myśleć o wszystkich kłopotach, związanych z dniem, który miał dopiero nadejść.

- Zadzwoń jak będziesz w domu! - krzyknęłam jeszcze za przyjaciółmi, zanim zniknęła z mojego pola widzenia.

Ruszyłam w swoją stronę, machając pantoflami w dłoni. Już dawno zdjęłyśmy je z nóg, więc wciąż na bosaka pokonałam całą trasę aż pod szklane drzwi budynku. Byłam zdecydowanie zbyt leniwa i pijana, żeby znów je nakładać na stopy.

Wsiadłam do windy i w końcu mogłam pozwolić sobie na odpuszczenie uśmiechu. Przetrwałam kolejny dzień i zamierzałam stać się jedynie silniejsza. Koniec mazania się.

Do mieszkania weszłam jak najciszej, przecierając twarz. Położyłam kluczyk na półeczce pod lustrem i odwiesiłam płaszcz. Nie wiedziałam właściwie, co mam ze sobą zrobić, bo mieszkanie wydawało się puste. Chciałam położyć się po prostu spać, z drugiej strony czułam się cholernie spragniona i miałam nadzieję, że gdzieś w szafeczkach znajdę leki przeciwbólowe. Swoją drogą, ktoś musiał tu od czasu do czasu sprzątać, bo kurz nie dotykał żadnych miejsc, podłogi były pięknie umyte a okna tak błyszczące, że aż przezroczyste.

Zdecydowałam się jednak na długi prysznic. Ruszyłam do łazienki, w której wzięłam kilka łyków prosto z kranu. Chłodna woda, sprawiła, że nieco otrzeźwiałam. Nakładając szlafrok widzący na suszarce, nawet nie zastanawiałam się nad tym, czy powinnam go brać. Po prostu go nałożyłam.

Po wyjściu z łazienki, ruszyłam prosto do salonu. Zwolniłam jednak kroku, skupiając się na cichej, cieplej melodii dobiegającej z kuchni, a im bliżej byłam, tym coraz większe zaskoczenie mnie ogarniało. Caleb jednak był w mieszkaniu? Spięłam się nieco. Nie byłam w zbyt dobrym stanie i nie chciałam narażać się na konfrontacje z nim, nie będąc do końca trzeźwą. Nie po tym, co powiedział w klubie. Chciałam po prostu wypić kawę i chwilę odpocząć. I jakby ktoś dokładnie czytał w moich myślach - słodki, kakaowo-waniliowy zapach unosił się po całym mieszkaniu. Weszłam do salonu, jednak po drodze z nikim się nie spotkałam.

Zatrzymałam się w progu, unosząc brew.

Caleb stał przy płytce indukcyjnej. Dość niecodzienna sytuacja. Co robił? Śniadanie, dokładniej - coś na kształt jajecznicy z ryżem i warzywami - a na stole parzyła się właśnie fusiara. Wpatrywałam się tak chwilę w niego i przygryzłam usta. Cholera, był w samych dresach.

- Wyglądasz okropnie. - Uśmiechnął się tylko w ten swój charakterystyczny sposób, spoglądając na mnie z boku.

Gdzieś tam podświadomie poczułam ciepło, rozpływające się po kościach. Nie miałam okazji spędzić z nim ani jednego poranka - ostatnio przecież nie rezydował w mieszkaniu. Właściwie, nie spędziliśmy tu razem ani jednego dnia. Dlatego jego obecność była miłą niespodzianką. W końcu nie byłam tu sama i dziwnym sposobem, pomimo zmęczenia i niezręcznych słów, jego widok w naszej kuchni był jak wybawienie.

- W takim razie chyba siebie nie widziałeś - wytknęłam mu, wchodząc z nim w potyczki słowne.

Prychnął na moje słowa i pokręcił głową. Pomimo ogromnego zmęczenia malującego się na jego twarzy, humor wyraźnie mu dopisywał.

Przypomniałam sobie jego leniwy dotyk na mojej skórze i mimowolnie zadrżałam. To, że był pół nagi i to, że ja miałam na sobie jedynie szlafrok, w żaden sposób nie wprawiało go w zażenowanie czy dyskomfort, w odróżnieniu do mnie. Nigdy nie miałam okazji zobaczyć go w tak niecodziennej i nienaturalnej sytuacji.

Ziewnęłam i nic nie mówiąc, usiadłam przy wysepce. Podniosłam pierwszy lepszy kubek, żeby upić łyk ciepłego płynu.

- Mleko? - spytał zachrypniętym głosem.

Moja ręka zastygła w powietrzu. Ta sytuacja była dla mnie tak nowa, że aż dziwnie było mi się w niej odnaleźć.

- Poproszę - szepnęłam.

Wziął do ręki shaker, spienił śmietankę i wylewając ją, nakreślił jakiś wzorek. Spojrzałam na niego, uśmiechając się pod nosem.

- Co? - zmrużył brwi, intensywnie mi się przyglądając.

- Nic - odpowiedziałam szybko i odwróciłam wzrok.

Atmosfera między nami była zdecydowanie zbyt gęsta. Ale nie sztywna. Po prostu nasączona czymś, co zdecydowanie powodowało ciarki rozciągające się ścieżką w dół mojego kręgosłupa.

Wrócił do robienia, najwyraźniej śniadania, a ja dalej mu się przyglądałam. Tak po prostu. Idealnie wyrzeźbione mięśnie ramion i pleców napinały mu się przy każdym, najmniejszym ruchu. Od naszego wczorajszego wspólnie spędzonego czasu, coś się między nami zmieniło. Nie wiem, ile czasu minęło. Ciszę przerwał dźwięk mojego telefonu - SMS.

„Gotowa? Mamy parę spraw do załatwienia. Za 10 minut będę."

I nagle mi się przypomniało. Miałam spotkać się z Acem, o czym zupełnie zapomniałam. Spojrzałam na zegar ścienny. Dochodziła 7:30. Magiczna otoczka cudownego poranka gdzieś zniknęła. Że też musiałam się umówić z nim o tak wczesnej godzinie. Odpisałam mu szybko, podając nowy adres - nie miał zielonego pojęcia, że się przeprowadziłam.

Zawahałam się chwilę nad wysłaniem wiadomości. Właściwie, nasza wczorajsza rozmowa, przeszła z mojej strony w zapomnienie. Wcale nie chciałam się z nim widzieć. Nie miałam na to siły. Miałam ochotę wszystko odwołać. Koniec końców kliknęłam jednak „wyślij" i spojrzałam na prawie gotowe danie. Wyglądało tak pysznie..

- Coś nie tak? - Caleb wyciągnął fajka z paczki i usiadł na przeciwko mnie.

- Będę lecieć - westchnęłam i dopiłam kawę.

Wiedziałam, że nie muszę mu się z niczego tłumaczyć. I tego nie zrobiłam. Zawahałam się jednak przed wyjściem z kuchni.

- Pożyczysz mi dresy i jakąś bluzkę? - przygryzłam usta, niepewnie na niego spoglądając.

Kiwnął głową bez słowa i zaprowadził mnie do mojego pokoju.

- Nie zdążyłem jeszcze wszystkiego rozpakować. Przepraszam, za te wszystkie akcje - rozsunął drzwi szafy a moim oczom ukazały się czarno-białe wzorzyste pudełka i moje rzeczy rozłożone na wieszakach i półeczkach. Zrobiłam duże oczy, sięgając momentalnie w ich stronę.

Wróciły. Oddał mi je. Pierwszy krok zrobiony. Uśmiechnęłam się w jego stronę szeroko, z wdzięcznością, ale już go obok mnie nie było. Nie wiedziałam czym sobie zasłużyłam na taką serdeczność z jego strony, wyczujcie ironię, ale cieszyłam się z tego obrotu sytuacji i nawet moje zmęczenie gdzieś zniknęło. Poszłam się przebrać w pierwsze lepsze ciuchy - nie zamierzałam wybierać nie wiadomo czego, postawiłam na zwykłe dżinsy i koszulę. Związałam włosy w koka i uśmiechnęłam się do odbicia w lustrze. Naprawdę czułam się jakbym wygrała życie. Jednak gdy tak przyglądałam się temu odbiciu, poczułam wyrzuty sumienia a uśmiech przerodził się w grymas. Dlaczego? Stałam tak nieruchomo jeszcze jakiś czas.

- Jeśli chcesz, mogę Cię podwieźć - na dźwięk głosu Caleba, tuż za moimi plecami, niemal podskoczyłam.

Położył dłonie na moich ramionach i razem ze mną wpatrywał się w nas. Sięgnął do gumki na moich włosach i powolnym ruchem rozpuścił je. Wciągnęłam drżąco powietrze i przygryzłam usta. Facet, wcale nie ułatwiasz sprawy.

- Tak lepiej. A te guziczki.. - mruknął zerkając na mój dekolt.

Zostawiłam trzy pierwsze niedopięte, ale gdy tak skanował mnie uważnie, przymrużając powieki, pożałowałam tego. Czułam jego drażniący skórę, oddech na karku.

- Umówiłam się z Acem - wypaliłam i szczerze mówiąc po tych słowach, nie wiedzieć czemu, poczułam się jeszcze gorzej.

Próbowałam doszukać się w jego oczach jakiegoś rozczarowania, jednak na próżno. Pokerowa twarz zakryła wszystkie emocje.

- Nie wróć z płaczem - rzucił sucho i zniknął w za drzwiami, zupełnie zmieniając ton głosu.

Trochę mnie zatkało. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego. I zupełnie nie rozumiałam czemu tym razem aż tak bardzo dotknęły mnie jego słowa i nagła zmiana nastawienia. W pośpiechu nałożyłam buty i wyszłam z mieszkania. Uciekłam, to prawda. Ale wyrzuty sumienia zjadały mnie wystarczająco mocno. Może byłam głupia. Ace nie zawsze traktował mnie w porządku. Okej, praktycznie nigdy. Ale to był Ace. A przynajmniej właśnie to sobie wmawiałam.

Wyszłam z klatki rozmyślając nad ostrymi słowami, którymi przywitam chłopaka. Moje zamiary poszły w niepamięć gdy zobaczyłam go, opierającego się o samochód z kwiatkami w ręku. Momentalnie wymiękłam. Jego twarz zbitego pieska chwyciła mnie za serce.

- Hej - mruknął odwracając wzrok, jednak po chwili spojrzał mi prosto w oczy i nachylił się, żeby delikatnie musnąć moje usta. - Taki mały prezent.. - dodał.

Nigdy przedtem nic od niego nie dostałam. Właściwie, przeprosinami w jego mniemaniu było pójście do łóżka. A tu proszę - piękny polny bukiecik.

Wręczył mi go a ja od razu zaciągnęłam się cudownym zapachem.

- Kto i co zrobił z Acem? - mruknęłam pod nosem na co on wywrócił oczami.

Kwiaty i tak niczego nie zmieniały. Dalej byłam w stosunku do niego negatywnie nastawiona. Ale wzbudzał we mnie uczucie stabilności. Po prostu znaliśmy się tyle czasu i przeszliśmy razem tak wiele, że przebywanie w jego towarzystwie było dla mnie tożsame z pewnego rodzaju mentalnym domem.

Gdy wsiadaliśmy do auta, mój wzrok mimowolnie powędrował w stronę okien. Policzyłam do dwudziestu sześciu i chociaż nie miałam pewności, czy patrzę w odpowiednie miejsce i z tej odległości trudno mi było cokolwiek zobaczyć, odnalazłam te charakterystyczne zasłony w oknie zielonego pokoju. Zasłony mojego okna. Nie zauważyłam nigdzie Caleba. I dobrze, chyba. Z resztą, nie ważne. Sama siebie zganiłam za myślenie o nim.

- Nienawidzę tego gruchota - poirytowany głos ace'a wyrwał mnie z zamyślenia.

Nie mógł go odpalić. Stary czerwony mercedes, może i był trochę sfatygowany, ale mi się podobał. Mało palił, szybko jeździł a naprawa nie kosztowała zbyt dużo. No chyba że czasu i cierpliwości. Gdyby trochę nad nim posiedział i go podrasował, byłabym zainteresowana kupnem. Oczywiście gdybym miała tyle pieniędzy.

- Gdzie jedziemy? - spytałam zmieniając temat.

- Najpierw odebrać moje autko - mruknął pod nosem.

Tak, on i auta. Traktował swojego chevroleta bardziej po ludzku niż mnie. I było tak od zawsze. Rozumiałam, że to pasja i te sprawy, ale czasami przeginał.

- Nie mogę się doczekać - odpowiedziałam mu ironicznie i w końcu ruszyliśmy.

Droga nie zajęła nam więcej niż dziesięć minut, jednak przejechaliśmy dystans w zupełnej ciszy. Żadne z nas nie poruszyło tematu kłótni, imprezy czy w ogóle naszej relacji. A przecież właśnie po to chciałam się z nim spotkać. Czemu nie zaczęłam rozmowy? Chyba po prostu czując namiastkę tego, czego dawno mi nie dawał, bałam się wejść na cienki lód, po którym musielibyśmy się poruszać. Cholernie różniliśmy się od siebie. Mogłam sobie wmawiać, że do siebie pasujemy ale nie było szansy na to, że kiedykolwiek doszlibyśmy do konsensusu - nie ważne jak bardzo się starałam, ta różnica się jedynie powiększała. I nie było w tym nic dziwnego, że przez to coraz większe napięcie w relacji w końcu chciałam zrezygnować. Dla siebie samej. Dla spokoju myśli i duszy. Zrobiło mi się jednak przykro na samą myśl o zakończeniu tej znajomosci. Wspomnienia niestety pozostają na zawsze. Aż zabawne wydało mi się to, że można tęsknić za kimś na zapas, jeszcze wtedy, gdy wciąż siedzi zaraz obok ciebie. Ale znajomość to nie miłość i raczej nigdy jej między nami nie było. Bardziej przywiązanie i wspólnie spędzony czas.

Zerknęłam na niego. Ze ściągniętymi brwiami manewrował autem, chociaż powinien był zachować trochę więcej ostrożności. Prosiłam go o to tyle razy, bezsensownie, że po prostu postanowiłam siedzieć cicho. I tak nie brał moich słów do siebie. Dłuższa relacja ma szanse przetrwania jedynie wtedy gdy czworo uszu nie ma problemu ze słuchem. Tu właśnie upadliśmy. Nie miałam ochoty poświęcać swojego czasu pomimo wszystko, wbrew sobie i wszystkiemu. Nie widziałam już sensu walczyć, chyba czekałam po prostu aż to samo pierdolnie. Z dwóch stron na raz, jednocześnie, z taką samą siłą.

Tak więc wracając, ani ja ani on nie poruszyliśmy niewygodnych dla nas tematów. Tradycyjne zamiatanie pod dywan. Nie pytał ani o to co u mnie, ani o to czemu się nie odzywałam, ani o to jak się czuje, ani także o to, czemu nie nocowałam „u siebie" i czemu podałam mu inny adres, za co akurat byłam ogromnie wdzięczna.

- Ace.. - w końcu odezwałam, ale w tym samym momencie zatrzymaliśmy się przed warsztatem „Norwood's car".

Był współwłaścicielem, stąd jego nazwisko w szyldzie tego całego zakładu. Rozkręcili ten interes razem z kolegami już w liceum. Z perspektywy czasu sama dziwiłam się, jak mu się udało to wszystko utrzymać, patrząc na jego charakter i szybko zmieniające się priorytety. Może w tym szaleństwie była jakaś metoda.

Chłopcy akurat zrobili sobie przerwę, a przynajmniej tak mi się wydawało - siedzieli tradycyjnie na oponach i palili papierosy.

- A kogo ja tu widzę! - zawołał Joe gdy tylko nas zobaczył.

- Hej, ciołki - machnęłam do nich ręką i usiadłam na jednej z opon.

Wszędzie pachniało lakierami i płynami do samochodów. W sumie całkiem ładnie, ale lekko drażniąco. Kiedyś spędzaliśmy tu naprawdę ogromną ilość czasu.

- Aiva, słońce - uśmiechnął się wesoło, Wes. - Dawno Cię nie było. Nawet na imprezie nie mogłem Cię złapać. Ukradli Cię czy co?

Wywróciłam oczami. Dlaczego wzbudzałam na ich twarzach tyle radości?

- Uciekłam - mruknęłam w odpowiedzi, podpaliłam fajka i odprowadziłam Ace'a wzrokiem, gdy podążał w stronę garażu.

Nie tak sobie wyobrażałam nasze spotkanie. Właściwie, to miałam ochotę wstać, pożegnać się i wrócić do domu.

- Tu jest.. kurwa co wy zrobiliście z moim autem?! - jego głos z zadowolonego zmienił się na wściekły gdy tylko podszedł bliżej do pojazdu.

Przez chwilę nikt się nie odzywał. Uniosłam brew patrząc na chłopaków.

- Trochę go podrasowaliśmy - Joe wstał i ruszył do środka a ja dołączyłam do nich po chwili, żeby sprawdzić co się stało. - Mat wygląda o wiele lepiej niż to błyszczące gówno.

Ace zakrył twarz i pokręcił głową.

- Wiesz ile na tym kurwa zostaje śladów? Wystarczy że ktoś go dotknie.. nie ważne. - wsiadł do środka a ja z Joeyem wymieniliśmy spojrzenia.

Jak widać, nie tylko mnie irytowała obsesja chłopaka.

- Jest śliczne. - skomplementowałam ich pracę.

Było mi trochę głupio za jego reakcje. Ace nawet nie podziękował. Uśmiechnęłam się do nich na pożegnanie i wsiadłam na miejsce pasażera. Zrób to teraz. Zrób to, Avis - starałam się przekonać samą siebie.

- Nie musiałeś być tak chamski. - Skrzywiłam się.

- Skoro nie potrafią zrobić tego o co proszę, nie wymagam, tylko proszę - podkreślił swoje słowa - to jak tu nie być wkurwionym?

Westchnęłam. Kwiatki zapowiadały naprawdę ciekawie spędzony czas. Nienawidziłam jego zmian humorów. Były nieprzewidywalne i zazwyczaj to ja najbardziej obrywałam. Nienawidziłam tego, jak cholernie ignorował to, że zgodziłam się z nim spotkać. Nienawidziłam jego braku motywacji. Nienawidziłam jego lenistwa, głupoty, fałszywości. Nienawidziłam jego niezdecydowania. A przede wszystkim nienawidziłam siebie za to, że w ogóle odebrałam ten cholerny telefon wczorajszego dnia.

- Chcieli Ci zrobić niespodziankę. - wzruszyłam ramionami już zupełnie poirytowana.

- Serio odpuść, Aiva. Znam ich od zawsze, nie obrażą się.

Miał jakieś tam swoje racje, które zawsze były racniejsze od moich. Nie ważne o co chodziło, nie przegadałabym go nigdy w życiu. Postanowiłam więc odpuścić i nie drążyć tematu. Nie widziałam w tym sensu.

- To chcesz gdzieś jechać? - spytał, przerywając ciszę między nami.

To było dobre pytanie. Tak właściwie sama nie miałam pojęcia, czego oczekiwałam po tym spotkaniu, bo wszystkie zamiary przez które zgodziłam się z nim spotkać, poszły w niwecz.

- Jedź do sklepu meblowego. - odpowiedziałam w końcu.

Zmarszczył brwi.

- Co? - spytał jakbym poprosiła o coś niemożliwego.

- Poprosiłam, żebyś zawiózł mnie do sklepu meblowego. - powtórzyłam wcześniejsze słowa. - Jak nie chcesz, pojadę sama.

- Nie, nie, spokojnie. Co tylko chcesz. - przez sekundę odpuścił bycie wkurzającym dupkiem. - Po coś w końcu się spotkaliśmy.

Aż ugryzłam się w język, żeby nie powiedzieć zbyt dużo. Tyle rzeczy chciałam mu wygarnąć, że mało brakowało a wybuchłabym jak bomba, pochłaniając nas oboje.

W milczeniu dotarliśmy na miejsce i w tej samej ciągnącej się za nami ciszy i dość nieciekawej atmosferze weszliśmy do sklepu. Nie wiedziałam po co tu przyjechaliśmy, chyba chciałam po prostu zadomowić się jakoś u Caleba, dorzucając coś od siebie a przy okazji nie musieć spędzać tego czasu z Acem na rozmowie, patrzeniu sobie w oczy i niepotrzebnej bliskości.

Te dwadzieścia cztery metry kwadratowe mojego nowego pokoju, były praktycznie całkowicie zagospodarowane. Łóżko, które Caleb mi zapewnił zajmowało dość dużą część. Do tego dochodziły szafeczki i mała komódka, którą udało mi się odratować. Nie chciałam się ich pozbywać, powinny były w nim zostać, tak samo jak szafeczka nocna. Pomimo wszystko chciałam dodać do niego trochę mojego charakteru. Poczuć, że rzeczywiście jest to mój własny pokój. Zastanawiałam się, ile właściwie miałam rzeczy do rozpakowania. Tak dawno ich nie widziałam na oczy, że szczerze mówiąc straciłam orientację. Napewno chciałam gdzieś umieścić moje książki, a obok tych, które już miałam, nie było miejsca. Postawiłam na kolejną komodę albo jakąś wyższą szafkę z półeczkami. Tylko, że z każdą nową wystawką, którą mijaliśmy coraz bardziej mi się odechciewało. Wszystko przez marudzenie Ace'a.

- Zdecydujesz się na coś w końcu?

Wywróciłam oczami i spojrzałam na niego a on lekceważąco założył ręce.

- Nie możesz po prostu cieszyć się, że spędzasz ze mną czas? - westchnęłam ciężko, rozglądając się dalej.

Po mistrzowsku potrafił psuć wszystko.

- To nie spędzanie, to marnowanie czasu.

Zignorowałam jego słowa. Nie mogłam mu pozwolić do końca zepsuć mój i tak nadwyrężony humor. Nie było nawet takiej opcji, chociaż i tak już ledwo się trzymałam.

I nagle to znalazłam. Śliczna, hebanowa szafeczka rtv nad którą wisiały dwie półki. Wyobraziłam sobie ją pomiędzy meblami i pasowała idealnie. Co prawda otoczona była od lewej i od prawej małymi szafkami mojej wysokości z szufladkami na różne bzdurki, ale chciałam jedynie sam środek. Było to miejsce na telewizor a ja nie zamierzałam kupować sprzętu do pokoju, ale była tak śliczna... od razu się w niej zakochałam.

- Podoba Ci się? - Ace chyba zauważył moje zachwyt, bo w końcu sam się uśmiechnął.

- Tak. - podeszłam bliżej i zaczęłam sprawdzać środek.

Szklane półki nie były zbyt dobrym pomysłem, jeśli chodziło o moją niezdarność. Ale dodawały całości ekskluzywnego smaczku. Wyobraziłam sobie, że dokupuje donice i dekoruje pomieszczenie kwiatami. Nadałoby to pomieszczeniu ciepła a zielony kolor niezwykle uspokajał zszargane nerwy.

- Zapamiętaj nazwę modelu i chodź do kasy. - mruknął i ruszył w stronę wyjścia.

Najwyraźniej nie mógł się doczekać aż w końcu wyjdziemy ze sklepu. Tylko, że wybór naprawdę nie był taki prosty jak mógłby się wydawać. Mój nowy pokój był jedynym miejscem, które miałam na własność. Chciałam poczuć się w nim dobrze. Powinien był być idealny pod każdym względem, a naprawdę niedużo mu do tego brakowało.

- Może mogłabym pomalować jedną ze ścian. Czarny akcent idealnie wpasowałby się do reszty mebli. - przygryzłam policzki od środka, mówiąc właściwie do samej siebie, jednocześnie rozglądając się dookoła.

Ace odwrócił się i uniósł brew.

- Co za problem? Zaraz skoczymy do sklepu i kupimy jakieś. - wzruszył ramionami.

- Nie wiem co na to Caleb.. - mruknęłam pod nosem, rozglądając się po drobiazgach.

Szafeczka była super, ale zajmowała dość dużo miejsca. Zastanawiałam się czy wszystko by się zmieściło gdybym przesunęła szafki na ścianki od strony łóżka, jednocześnie ściskając te z lampkami nocnymi. Byłoby raczej całkiem nieźle i nie zagraciłabym go zupełnie, jedynie wypełniła i wykorzystała przestrzeń. No i te farby.. sama nie pomalowałabym pokoju. Wahałam się strasznie pomiędzy tym, czego chcę, a co przysporzy najmniej kłopotu. To nie było moje mieszkanie, więc najpierw powinnam była spytać o zgodę Caleba. Taki mini remont wymagałby niemałego przemeblowania..

- Kto? - na ostry głos Ace'a zadrżałam.

Zupełnie wyrwał mnie z zamyślenia. Zdębiałam rozumiejąc, co wyleciało z moich ust.

Nie wiedział o tym, że zmieniłam lokum aż do dzisiejszej wiadomości. A tym bardziej nie zdawał sobie sprawy, że wynajmuje pokój właśnie u NIEGO. U gościa, który był moim szefem, zabrał mi dom a potem dał dach nad głową. Gościa z którym spędziłam czas gdy on bawił się we flirtowanie z przypadkowymi laskami wmawiając mi, że nie ma jak się spotkać. Gościa z którym uciekłam z imprezy, bo w tamtym momencie Ace wolał towarzystwo innych. Gościa, który był strasznie przeciwny naszej znajomości. Ba, sugerował, że da mi więcej. I rzeczywiście, jak narazie, dotrzymywał słowa. Gościa, który powodował na moim ciele gęsią skórkę, przez zwykłe taksowanie wzrokiem. Przez którego miękły mi nogi.

Gościa, który chcąc nie chcąc był moim schronieniem. Jedynym któremu zależało, chociaż w najmniejszej części. Jedynym, który był zawsze, nawet gdy tego nie chciałam. W pewnym sensie w sytuacji problemowej miałam tylko jego i tylko na niego mogłam liczyć. Inni jedynie zdradzali, poniżali, wkurwiali, byli albo nie, przychodzili i odchodzili. On był moją nienawiścią, ceną, którą musiałam zapłacić, bo nic w życiu nie było uczciwe. Moją prawdą, mówiącą kłamstwa. To było smutne ale prawdziwe.

Zrobiło mi się gorąco. Przełknęłam ciężko ślinę i spojrzałam mu prosto w oczy.

- Kim, do chuja, jest Caleb?

Hejka! Wiem, że od dłuższego czasu nie wstawiałam zbytnio rozdziałów i przepraszam za to, jeśli ktoś czekał na kolejną część ❤️
Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was długością, ale całość wynosi ponad 11k słów
Zdecydowałam, że postawię na dłuższe rozdziały raz na jakiś czas, bardziej dokładne i treściwe, nie chcę wstawiać bezsensownych zapychaczy - wróciłam na studia i nie wiem ile czasu będę mogła poświecić na pisanie.
❤️
Trzymajcie się cieplutko i do następnego

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top