Rozdział 7. - Białe kłamstwo
Gdy silnik samochodu zgasł, zapanowała taka cisza, że słyszałam bicie własnego serca. Nawet muzyka, czy odgłosy bawiących się ludzi, docierające ze środka, jakby zgasły. Dookoła nas nie było żywej duszy - domek znajdował się na zupełnym zadupiu. Tylko las, las i jeszcze raz las. Rozpościerająca się na lewo i prawo droga i ciemność. Wzięłam kilka głębszych oddechów, wpatrując się tępo w mężczyznę.
- Wsiądziesz w końcu? - Poprawił kaptur zarzucony na głowę i oparł skroń o fotel. - Jest cholerna druga w nocy, Russel.
Podniosłam się w końcu ze schodków i podeszłam w jego stronę.
- Tak oficjalnie, po nazwisku? - zagadałam, wsiadając do środka, chyba tylko i wyłącznie po to, żeby martwa cisza nie zeżarła mnie zupełnie.
Nie byłam pewna tego, co robię - od momentu rozmowy z Chantelle, wszystko wydawało mi się cholernie podejrzane. Wiedziałam, że zrobiłam głupotę i nie powinnam była wsiadać z nim do tego samochodu. Nasza relacja nie polegała na pomaganiu sobie, wręcz przeciwnie, on usilnie mieszał w moim życiu. Nie powinnam była w ogóle do niego dzwonić. Ale cóż.
- Grzeczna dziewczynka. - mruknął, zamykając za mną drzwi samochodu na blokady.
Na moje szczęście po prostu ruszył wzdłuż ulicy. Włączył radio przez co niekomfortową, gęstą atmosferę między nami wypełniła cicha muzyka klasyczna.
- Impreza, hm? - mruknął, przecierając twarz.
Wyglądał na zmęczonego. Nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie. Światła deski rozdzielczej i nikłej lampki tuż nad nim, uwidoczniły worki pod jego oczami - swoim odcieniem przebijały moje. Włosy miał w zupełnym nieładzie. Nawet jego strój różnił się od tego, który nosił zazwyczaj - tym razem miał na sobie zwykle dresy i bluzę z kapturem. Ale czuł się naprawdę komfortowo, prowadząc samochód. Zmieniał biegi, włączał kierunkowskazy i kierował jedną ręką, zupełnie bez najmniejszego problemu. Ja przed nami widziałam jedynie ciemność, ledwo oświetloną reflektorami.
- Długa historia. - Nie chciałam rozwodzić się nad tym wszystkim.
- Mamy czas. - Zachęcił mnie.
Nie patrzyliśmy na siebie - jego wzrok skupiony był na drodze a mój na widoku za oknem.
Niebo tej nocy było piękne - gwiazdy rozpościerały się dookoła nas, jedna przy drugiej, a łuna miejska, nie docierająca do tego miejsca, w żaden sposób nie zakłócała ich blasku. Lubiłam tą porę, gdy wszystko nagle cichło a świat zasypiał. W nocy nic nie było takie samo jak w dzień, wszystko wydawało się być inne. Powietrze stawało się czyste, a ciemność obdarzała jakimś dziwnym rodzajem wolności. W tym spokoju nie raz znalazłam ukojenie. I nawet jadąc z Calebem, pomimo dziwnych obaw, towarzyszących mi tego wieczoru, poczułam tą samą, znaną mi ulgę.
- Zawsze jesteś taki ciekawski? - uniosłam brew i wyciągnęłam rękę w stronę pokrętła do ogrzewania.
- Jeśli wolisz milczeć. - Jego zblazowanie biło na kilometr. - Zimno? - Wyręczył mnie i sam podkręcił temperaturę.
Po chwili wnętrze auta wypełniło ciepłe powietrze. Jechaliśmy jeszcze jakiś czas w ciszy aż w końcu minęliśmy główny zjazd na centrum. Otworzyłam torebkę - miałam nadzieję, że mój telefon jeszcze się nie rozładował. Chciałam napisać do Cami, że jestem w drodze do domu, tak na wszelki wypadek. I w tym samym momencie, coś sobie uświadomiłam. Przejrzałam wszystkie kieszonki, ale nigdzie ich nie znalazłam. Nie miałam kluczy. Przeklęty Ace. Zupełnie zapomniałam o tym, że to u niego miałam nocować po powrocie, a moje zostały u Philipa. Jak do cholery miałam dostać się do mieszkania?
Zerknęłam na Caleba, nie do końca wiedząc, czy powinnam go o tym informować. Z drugiej strony to był tylko i wyłącznie mój problem, a on i tak pofatygował się po mnie, chociaż wcale nie musiał.
- Ten twój cały Ace, nie mógł po Ciebie przyjechać? - prychnął, jednocześnie docinając mi, zupełnie wyprutym z emocji głosem. - Z tego co widziałem, chyba się dogadaliście.
Albo czytał mi w myślach, albo po prostu byłam otwartą księgą.
- Właściwie, to byłam tam z nim. - I tymi słowami pozwoliłam sobie na bezbronność w najmniej właściwym momencie.
- Ale?
Noc była zwodnicza. I ja właśnie dałam się jej zwieść, sądząc, że dochowa tajemnicy. Na chwilę stałam się dostatecznie odważna, żeby mówić mu o rzeczach, o których nigdy nie powiedziałabym w świetle dnia.
- Jeśli dajesz komuś szanse a on kolejny raz zachowuje się jak skończony idiota i ma Cię głęboko w tyłku, w końcu przestajesz wierzyć w cokolwiek. - Opisałam zachowanie chłopaka, wciąż nie chcąc zdradzać zbyt dużo. - Ot, cała historia.
Caleb o dziwo słuchał uważnie, chłonąc każde moje słowo. Spojrzałam w jego ciemne, pozbawione blasku, oczy. Przez chwilę nawet miałam wrażenie, że w jakiś sposób go to poruszyło.
- Jesteście razem? Czysta ciekawość.
Kiwnęłam niechętnie głową w odpowiedzi.
- Jeśli ma to jakikolwiek sens, tak. Jesteśmy. - przyznałam, przygryzając policzki. - Właściwie z tych wszystkich otaczających mnie osób, zawsze miałam tylko jego.
- Nie, nie miałaś.
- Teraz będziesz umoralniać moje życie prywatne? - Zmarszczyłam brwi.
- Nie. Nie zamierzam. Ale jesteś z kimś kto tylko wraca. - Spojrzał na mnie, sugerując to, jak łatwowierna i pobłażliwa jestem. - Zasługujesz na kogoś, kto nigdy nie odejdzie. Jeśli twoja nieobecność go nie dotknęła, twoja obecność jest mu obojętna.
Opuściłam wzrok na dłonie, szukając odpowiednich słów, ale nie potrafiłam ich dobrać. Nie pierwszy raz zresztą.
- A ty? Jesteś z kimś? Czysta ciekawość. - zagrałam dokładnie jak on.
Milczał przez dłuższą chwilę.
- Sam. Jestem sam - odpowiedział w końcu. - Zaufanie jest jak hazard, Avis. Ja nigdy nie gram va banque.
Tym samym dał mi no zrozumienia, że nie bawił się w związki i nie interesują go bliższe relacje.
- Ale mi zaufałeś. - Zauważyłam niepewnie. - Jesteśmy tu, rozmawiamy na poważne tematy.
Westchnął. Najprościej na świecie zmęczyły go moje słowa. Albo przynajmniej tak mi się wydawało.
- Tak, rozmawiamy, jest przyjemnie Ale wystarczy, że raz złapie Cię na kłamstwie, a będę kwestionował wszystko co mówisz. - Przyznał szorstko. - Widzisz, najgorszym błędem jaki możesz popełnić, jest to, że w momencie w którym nie masz komu powiedzieć o swych problemach, nie masz dosłownie nikogo, z kim mogłabyś tak po prostu poprzebywać, czy chociaż - tu prychnął - marnować zwyczajnie czas na chwilę śmiechu i radości, szukasz namiastki tego w ludziach, którzy kompletnie mają Cię w dupie.
Chyba oboje w tamtym momencie zapomnieliśmy, że czerń to nie zasłona, a wkrótce wzejdzie słońce. Nie wiedziałam tylko, czy mówi o nas, czy o mnie w stosunku do Ace'a. Miałam nadzieję, że to drugie. I tak było mi głupio, że zawracałam mu głowę swoimi bezsensownymi problemami.
- Kłopot polega na tym, Caleb.. - zatrzymałam się, wahając się chwilę.
Czy aby napewno chciałam z nim o tym rozmawiać?
- Nie tłumacz go - wyśmiał mnie. - Pijesz truciznę bo jesteś spragniona. Idiotyczne.
Nocnych spraw nie sposób wytłumaczyć za dnia, bo wtedy nie istnieją. Noc może być straszna dla ludzi samotnych, gdy już zaczęła się ich samotność. A ja najwyraźniej byłam cholernie samotna, skoro wciąż trwałam w tej toksycznej relacji. Miał racje. Tyle. Koniec kropka. Nie dokończyłam wcześniejszej myśli. Skuliłam się po prostu na siedzeniu, pogrążając w poczuciu winy. Kolejny raz miał rację.
W tym samym momencie zaczął dzwonić mój telefon.
- Czasem to ty go zignoruj - skomentował wibracje, które nie odpuszczały, pomimo wyciszenia głosu. - Niech on choć raz się o Ciebie pomartwi - dodał jeszcze pod nosem.
I to była chyba nasza jedyna, ludzka rozmowa, którą odbyliśmy, do tej pory. Odsłonił się tak samo jak ja i chociaż w najmniejszym stopniu dał mi szanse na poznanie prawdziwego siebie, który swoją drogą nie był wcale taki zły.
- Co do tego mieszkania.. - zaczęłam niepewnie.
- Jaki jest twój ulubiony kolor? - przerwał mi.
Ściągnęłam brwi w konsternacji. Zupełnie mnie tym zaskoczył. Nie rozumiejąc do czego dąży, zamrugałam kilka razy i skupiłam wzrok na widoku za oknem. Co za bezsensowne pytanie. Naprawdę go to interesowało?
- Jaki? - powtórzył pytanie.
Westchnęłam.
- Zielony - palnęłam, wpatrując się w ciemny las, otaczający nas ze wszystkich stron.
Gdy znów na niego spojrzałam, nasze oczy się spotkały.
- Zielony?
- Ciemny zielony. - poprawiłam się.
- Ze wszystkich kolorów, akurat zielony? - dociekał.
- Czemu nie? Sam spójrz, ma w sobie tajemnice i głębie. - Przygryzłam usta. - A co do mieszkania.. - spróbowałam jeszcze raz.
- Co z nim? - spytał, jakby zupełnie nie wiedział o czym mówię.
Rozmyślił się? Straciłam swoją szansę? Odchrząknęłam, próbując pozbierać myśli.
- Jakby nie patrzeć, jesteś moim jedynym ratunkiem. - Przyznałam w końcu, niepewnie. - I zastanawiałam się czy..
- Tak, to nadal aktualne, Avis. - przerwał mi. - Widzimy się jutro o drugiej na miejscu. Masz wolne. - dodał stanowczo, parkując przed Hoxton.
Dzięki jego słowom odetchnęłam w końcu. Ale nie zupełnie z ulgą. Wiedziałam, że pakuje się w pakt z diabłem. Miałam tylko nadzieję, że chociaż w pewnym sensie będzie on dla mnie opłacalny.
Chciałam już wysiadać, ale.. no właśnie. Nie weszłabym przecież do mieszkania. Mogłam obudzić Philipa, ale była cholerna druga w nocy.
- Caleb.. - spojrzałam na niego przez ramię. - Nie mam kluczy - dodałam ciszej.
Milczał przez chwilę, aż w końcu zaśmiał się. Moje słowa wyraźnie go rozbawiły.
- Mam Ci robić za niańkę? - Uniósł brew.
Przygryzłam policzki od środka. Okej, rozumiałam go, ale do cholery powinien przestać być takim cynikiem.
- Nie, ja.. - zająkałam się.
- Otwórz szafeczkę. - Wskazał palcem miejsce, o którym mówił. - Chyba zapomniałaś kto teraz jest szefem. Tylko do zwrotu. - Pogroził mi.
Na początku nie rozumiałam, co właściwie miał na myśli, ale zrobiłam to o co prosił.
- No tak. - Pokręciłam głową, sięgając po klucze.
I nagle moja mina totalnie zrzedła. W jednej chwili przestało mi być do śmiechu. Właściwie to mnie na moment sparaliżowało. Zaraz obok nich, jak gdyby nigdy nic, leżał glock. Pieprzony pistolet.
W tym samym momencie w radiu rozbrzmiał głos kobiety, ostrzegającej kolejny raz przed seryjnym mordercą, nazywanym teraz „Nieuchwytnym". Podobno jego ataki wciąż nie ustawały. Caleb przełączył stacje a auto znów wypełniła delikatna melodia fortepianu.
Zaczęłam mimowolnie drzeć, gdy drzwi od mojej strony okazały się być wciąż zablokowane.
- Wszystko okej? - Położył rękę na moim ramieniu a ja momentalnie szarpnęłam klamką, żeby wydostać się z przeklętego samochodu.
Westchnęłam drżąco, z całej siły ignorując rosnący we mnie niepokój. Tak, to ten moment, gdy puls przyspiesza a ty zaczynasz szybciej oddychać. Avis, to tylko czysty przypadek. Każdy normalny biznesmen ma zatargi z tyloma ludźmi, czyhającymi na okazję. To całkiem normalne, że się zabezpieczał, nie mając przy sobie ochrony - uspokajałam się.
- Dzięki jeszcze raz za podwózkę. Naprawdę nie wiem co sobie myślałam dzwoniąc do Ciebie o tej godzinie. - Uśmiechnęłam się do niego nerwowo.
A on zaśmiał się. Po prostu, szczerze się zaśmiał. Tej nocy zdecydowanie dopisywał mu humor.
- Chciałem Cię za to porządnie opierdolić. - przyznał. - Ale problemy dopadają nas w najmniej oczekiwanym momencie.
Dopiero po chwili odbezpieczył i otworzył mi automatycznie drzwi. Niemal wyskoczyłam z samochodu, ruszając szybkim krokiem.
- Avis. - Zatrzymał mnie jeszcze na chwilę, przez co przystanęłam i spojrzałam na niego przez ramię. - Nie szwendaj się po takich dzielnicach. - Ostrzegł mnie dość poważnym tonem. - Kręci się tam multum szemranych typów, tylko czekających na taką naiwną dziewczynę jak ty.
Pokiwałam machinalnie głową, że przyjęłam do wiadomości jego przestrogę i na drżących nogach ruszyłam prosto do pokoju. Dopiero tam odetchnęłam z ulgą.
Wskoczyłam pod prysznic, chcąc obudzić się z amoku. Woda była za ciepła ale jakoś się tym nie przejmowałam. Całe moje ciało dosłownie piekło od wrzątku. Po wyjściu z wanny parowałam. Zsunęłam się po kafelkach i zaśmiałam się z samej siebie. O ironio, to uczucie było cudowne. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleje, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Wciąż czułam jak paruję a zimne powietrze otaczało mnie z każdej strony. Kolejny raz się zaśmiałam i odchyliłam głowę do tyłu, opierając ją o wannę. Odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się trucizną. Co za popieprzona noc.
***
Następnego ranka wszystko wróciło do normalności - wieczorne, a raczej nocne wydarzenia, wydawały się być jedynie snem. Nawet nie byłam pewna czy rzeczywiście umówiłam się z Humphreyem na obejrzenie mieszkania. Byłam aż tak zdesperowana? Najwyraźniej tak.
Obudziłam się stosunkowo późno - dochodziła dziesiąta. Ogarnęłam więc szybko pokój - na tyle, żeby miało to jakieś ręce i nogi - wypiłam szybką fusiarę i zaczęłam zbierać się do wyjścia. Nadal było mi przykro, że w pewnym sensie musiałam pożegnać się z tym miejscem. Z drugiej strony gdzieś w głębi duszy wierzyłam, że wszystko się ułoży i wcale nie będzie tak źle.
Chciałam przedzwonić do Caleba i jeszcze raz obgadać kwestię mieszkania, ale odpuściłam. Nie wiedziałam czy byłabym w stanie z nim porozmawiać po tym wszystkim i wolałam odciągnąć tę chwilę do nieuniknionego momentu spotkania się z nim.
Chciałam chociaż trochę dopasować się do jego eleganckiego ubioru. Skoro było to spotkanie biznesowe, postawiłam na czarną sukienkę z długimi rękawkami - przewiewną, ale bez przesady - do tego płaszczyk i o dziwo, co totalnie nie było w moim stylu, szpilki. Lubiłam od czasu do czasu ubierać się classy a ten outfit zdecydowanie mi udał. Miałam tylko nadzieję, że nie zabije się na tych obcasach - moje motto życiowe brzmiało „niech żyje zgrabność" z dodaną nutką ironii, oczywiście.
- Widzimy się wieczorem! - uśmiechnęłam się mijając Philipa i wyszłam z Hoxton głównym wyjściem.
Zamierzałam przejść się na Oxford Circus Station i przejechać po prostu metrem. Czekała mnie pół godzinna przejażdżka albo godzinny spacerek do Maida Vale.
Pogoda tego dnia była zaskakująco słoneczna, ale zależało mi na czasie. Miałam idealnie zaplanowaną trasę, żeby zdążyć dotrzeć na drugą. Nie wiedziałam gdzie dokładnie znajduje się dom Mary. Zdałam się na Caleba i.. się nie przeliczyłam.
Światełka samochodu zaparkowanego pod pubem zamrugały, gdy tylko wyszłam na ulicę. Humphrey wysiadł, okrążył go i otworzył mi drzwi od strony pasażera, bacznie mi się przyglądając.
Ubrany nienagannie jak zwykle. Idealnie dopasowany garnitur w kolorze świeżo zaparzonej kawy, biała koszula i złote dodatki. Prezentował się.. przełknęłam ciężko ślinę. Po jego zmęczonym wyrazie twarzy, który zapamiętałam, nie było śladu.
Przyjechał po mnie. Z jednej strony było mi to na rękę, z drugiej, wcale nie miałam ochoty wybierać się z nim na wycieczkę krajoznawczą. Posłał mi to samo spojrzenie co zawsze - przeszywające na wylot.
- Mieliśmy się spotkać na miejscu. - Przystanęłam, unosząc brew.
- Wsiadaj, plany się zmieniły. - Ton jego głosu wciąż był niski i szorstki, ale wydawał się bardziej głęboki.
- Czy ty musisz zawsze wszystko kontrolować? - mruknęłam pod nosem.
Widziałam ten grymas, będący jego uśmiechem. Kącik jego ust uniósł się ledwo zauważalnie do góry. Wygrał. Kolejny raz. I sprawiało mu to niezwykłą satysfakcję.
- W czarnym Ci do twarzy. - Skomentował mój ubiór, przez co uśmiechnęłam się pod nosem.
Z głośników, tak samo jak podczas naszej nocnej przejażdżki dobiegała cicha, delikatna melodia fortepianu.
- Podekscytowana? - spytał, ruszając z miejsca.
- Powiedzmy. - Zapięłam pasy.
Zdawałam sobie sprawę, że wcale nie oczekiwał ode mnie żadnego komentarza.
W końcu minęliśmy główny zjazd na Waterloo Bridge. Ściągnęłam brwi. Co on wyprawiał? Jechaliśmy w zupełnie innym kierunku.
- Wcale nie jedziemy na Maida Vale.. - spięłam się lekko gdy skręciliśmy w stronę mostu.
- Nie.
Przygryzłam policzki czując narastający niepokój. Zerknęłam ukradkiem w stronę szafeczki, w której wczoraj znalazłam pistolet. Ciekawe czy jeszcze tam był.
- Skoro nie jedziemy oglądać mieszkania, wysadź mnie. - Zażądałam.
Właśnie w tamtym momencie uświadomiłam sobie, że najwyraźniej popełniłam najgorszy błąd. Zaufałam mu.
Zaśmiał się tylko cynicznie w odpowiedzi.
Złapałam za klamkę, ale odpuściłam. Nie chciałam umrzeć na środku drogi. Z resztą drzwi i tak były zablokowane. Poddałam się. Przez dłuższy czas oboje milczeliśmy. Pokonaliśmy most, okrążyliśmy Odeon i wjechaliśmy na York Road. Skręciliśmy na Chicheley St. a moim oczom ponownie ukazała się wielka atrakcja.
- Zabierasz mnie na diabelski młyn? - zażartowałam, chcąc się uspokoić. - Nie sądziłam, że taki z Ciebie romantyk.
Nie odpowiedział. Po prostu zatrzymał się na rogu Belvedere Road.
- Skąd mam mieć pewność, że mnie z tamtąd wypuścisz? - kontynuowałam, bo nie odpowiedział mi na żadne ze wcześniejszych pytań.
Obserwowałam uważnie, jak sięga do szafeczki. Czułam coraz szybsze bicie serca, gdy powoli ją otworzył.
- Zbyt dużo gadasz. - Zacisnął szczękę.
Po broni nie było ani śladu. Jedynie papiery, jakieś teczki i klucze, które wziął.
- Nie porwiesz mnie czy coś?
Zerknął na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Dopiero po chwili zrozumiałam, że wypowiedziałam te słowa na głos.
- Nigdy nie masz tej pewności. - Jego słowa wybrzmiały tak cicho i tajemniczo, gdy wyciągnął wyłączył silnik. - Naprawdę masz mnie za porywacza?
Zastanowiłam się chwile. Serio pytał czy ironicznie?
- Może żyjesz w zmowie z tym poszukiwanym typem. - Chciałam rozluźnić atmosferę ale Caleb rzucił mi tak intrygujące spojrzenie, że zaczęłam się wahać czy to aby nie prawda.
Wysiedliśmy z auta i skierowaliśmy się drogą na Lambeth.
- South Bank Place. Dokładniej Thirty Casson Square. To tu. - Wskazał dłonią na budynek, przed którym się zatrzymaliśmy.
- Dość nowoczesny. - Zauważyłam.
- A zarazem klasyczny projekt. - Skomentował rzeczowo. - Każdy element został starannie przemyślany, aby stworzyć komfortowe środowisko, w którym można żyć jak najlepiej.
Ugryzłam się w język, żeby nie skomentować w żaden sposób jego rzeczowego tonu. Brzmiał jak reklama.
- Jubilee Gardens i Tamiza. - Rozejrzałam się. - Do tego widać London Eye.. no nieźle.
- Trzy sypialnie, trzy i pół łazienki, salon i jadalnia. Około dwieście metrów kwadratowych przestrzeni wewnętrznej i dwa balkony. - Zerknął na mnie.
Skrzywiłam się w konsternacji. Tyle miejsca. Przecież to musiało kosztować fortunę.
- Czy my dalej rozmawiamy o mieszkaniu, które mi zaproponowałeś? - upewniłam się.
Kiwnął głową.
- Oczywiście.
- Dlaczego mówiłeś o Maida Vale, skoro nawet nie zamierzałeś tam jechać? - kontynuowałam nieco ciszej, widząc, że niektórzy przechodnie się nam przyglądają.
- Zmieniłem zdanie. - Odpowiedział krótko i przepuścił mnie pierwszą przez szklane drzwi.
Nie zdziwiłam się widząc coś na kształt recepcji i kobietę siedzącą za biurkiem.
- Panie Humphrey - przywitała się z nim, posyłając zalotny uśmiech, ale całkowicie ją zignorował, kierując nas w stronę wind.
Nie byłam fanką małych, ciasnych pomieszczeń. Windy kojarzyły mi się z urywającymi się nagle linkami i spadaniem w dół. Moje poddenerwowanie wzrosło tym bardziej, gdy Caleb wcisnął przycisk z numerem dwadzieścia sześć a drzwi za nami się zamknęły. Widziałam swoje odbicie w lustrach, którymi pokryte były ścianki. Pomimo moich starań, wciąż wyglądałam jak zwykły szarak przy elegancko ubranym Calebie.
- Nagle milczysz? - zwrócił mi uwagę.
Poczułam jak jego ramie delikatnie ociera się o moje. Wypuściłam drżąco powietrze.
- Po prostu nie mam nic do powiedzenia.
Całe szczęście dostaliśmy na zamierzone piętro i wysiedliśmy z tej przeklętej puszki.
Poprowadził nas wzdłuż korytarza aż w końcu zatrzymaliśmy się przed drzwiami do apartamentu.
Po wejściu do środka, momentalnie uderzyła we mnie przestrzeń lokalu. Biel rozlewała się praktycznie po wszystkich ścianach korytarza, mieszając się z ciemną boazerią, a podłogi wyłożone były pięknym marmurem w różnych odcieniach szarości. Na przeciwko znajdowała się ogromna szafa, idealnie wpasowująca się kolorystycznie. Luksus - to była moja pierwsza myśl.
- Po mojej prawej masz sypialnie i łazienki. - Wskazał na korytarz rozciągający się za nim. - Salon i jadalnia jest tam. - kiwnął głową przed siebie.
- Wow. - Palnęłam i poczułam się głupio.
Ale nie kłamałam. Moja reakcja była jak najbardziej adekwatna.
- Łazienka dla gości. - Otworzył jedne z drzwi, znajdujących się po jego prawej.
Ta sama podłoga wypełniała i to pomieszczenie, łącząc się z tego samego koloru toaletką. Na ścianie wisiało ogromne lustro z ledami umieszczonymi dookoła. Dodawało przestrzeni.
Wróciliśmy na korytarz i dopiero w tamtym momencie zwróciłam uwagę na ogromne koło, wiszące na ścianie. Imitacja morza pokryta żywicą, zalewała je z każdej strony dając prześwity odbicia - kolejne lustro. Wcześniej je przeoczyłam - staliśmy do niego tyłem. Na półeczce przecinającej je na pół, stały rożnego rodzaju świece i inne drobiazgi.
Naprawdę nie wiedziałam na czym skupić wzrok. Im więcej szczegółów zauważałam, tym więcej mnie rozpraszało.
Caleb dotknął ścianki, która okazała się być przesuwanymi drzwiami. Spojrzał na mnie i otworzył je. Musiałam przymrużyć oczy - światło słoneczne wpadło na nas ze wszystkich stron. Gdy w końcu weszliśmy do środka, moje ciało momentalnie pokryła gęsia skórka. Ogromne pomieszczenie, a właściwie salono-kuchnio-jadalnia, rozciągało się na lewo i prawo. Calutkie otoczone oknami, sięgającymi od sufitu do podłogi. Widok na czubki budynków Londynu i horyzont miasta, dosłownie rozpościerał się przede mną. Nigdy w życiu nie widziałam coś tak niezwykłego i nie sądziłam, że będę miała okazje zobaczyć.
Po lewej stronie, za mną, znajdowała się kuchnia. Cały przód wyspy osadzony był w kontraście do reszty pomieszczenia - płyta miała ciemniejszy, szary odcień. Oczywiście, tak jak i podłoga czy łazienki, zrobiona była z marmuru. Szafki pod spodem rozświetlały ledy, biegnące nieprzerwanie do końca blatu.
Już otwierałam usta, żeby się odezwać, ale Caleb nie dał mi dojść do głosu.
- Piekarnik parowy. Pod spodem masz automatyczny ekspres do kawy. Multifunkcjonalna mikrofalówka i piekarnik. Dwie zmywarki, lodówka i zamrażarka. - Pokazywał po kolei. - Lodówka do wina.
Wszystko znikało pod szafkami o metalicznym kolorze. Nie powiem, przepych był przytłaczający. Naprawdę nie rozumiałam po co to komu. Okej, jeśli ktoś lubił ekstrawagancję, ale dla normalnego człowieka, połowa z tych rzeczy była po prostu zbędna. Zwykle bajery, na które trzeba pewnie było wydać mnóstwo kasy.
- Lodówka do wina? - uniosłam brew.
Kiwnął głową. Dla niego było to chyba najnormalniejszą rzeczą, dla mnie, dość dużym zaskoczeniem.
Kładąc dłoń na moich plecach, poprowadził mnie dalej.
- Zamontowali tu elektryczne żaluzje, wiec można je opuszczać, kiedy tylko zajdzie taka potrzeba. Ale to jeszcze nie wszystko.
Rozejrzałam się jeszcze raz dookoła. Po prawej stronie, pokój przemieniał się w ogromny salon. Z tamtej strony marmur przechodził w drewnianą podłogę, dzięki czemu pomieszczenie wyglądało przytulniej.
- Ogrzewanie podłogowe. - Wskazał skrzyneczkę na ścianie. - I ogólna klimatyzacja.
Wywróciłam oczami.
- Więcej bajerów? - zerknęłam na niego.
W odpowiedzi wzruszył ramionami.
- Przydaje się. Zwłaszcza w gorące dni. - ruszył w stronę, jak mi się wydawało, drzwi balkonowych i postukał w ściankę. - To plastikowe ściany weneckie - wytłumaczył. - Z zewnątrz widzisz całe mieszkanie, z wewnątrz, tylko drzwi po bokach. Poza tym jest bardziej wytrzymała, ma błyszcząca strukturę i wygląda naprawdę luksusowo. - Zaśmiał się ze swoich słów. - Do tego masz te szklane balustradki przy oknach.
- Balustradki? - kolejny raz uniosłam brew.
Nie rozumiałam, przecież i tak szyby zajmowały całą ścianę.
- Oj, Avis. Jesteśmy tak wysoko, że niektóre miejsca niemal wymagają zwiększenia bezpieczeństwa.
- No tak, dwudzieste szóste piętro. - Przypomniałam sobie.
- A poza tym to zmaksymalizowało widok. Możesz podejść tak blisko, jak tylko chcesz, bez żadnych obaw. Śmiało. - Zauważył moje zawahanie, gdy chciałam podejść do okna.
Rzeka rozciągająca się pod nami, po prostu błyszczała od słońca, kolorem przypominając płynne złoto. Zakochałam się w tym widoku. Był tak cholernie uspokajający. Wrażenie, jakie wywarło na mnie to miejsce, było tak niesamowite, że naprawdę trudno mi było wyrazić cokolwiek słowami.
- Wyobraź sobie, że wracasz do domu, niezależnie od tego jak minął, czy był stresujący, czy całkiem satysfakcjonujący. - Mówiąc to, podszedł do mnie i wskazał dłonią okolicę. - Masz przed sobą ten widok. Możesz mieć najpodlejszy humor. Ale stajesz tu i czujesz, że żyjesz. Czujesz się..
- Jak na szczycie świata - dokończyłam za niego.
To była prawda. Z miejsca w którym staliśmy, widać bylo krzywiznę Tamizy, można było zobaczyć Katedrę Simples, City of London, a nawet Shard. Dałam się ponieść wyobraźni i przed oczami stanął mi piękny zachód słońca, niebo wypełnione nieskończonym różem, fioletem i złotem. Kochałam te hipnotyzujące widoki, więc to było dosłownie moje wymarzone miejsce.
Jeśli żył tak na codzień, był cholernym szczęściarzem. Rzadko kto jest w stanie pozwolić sobie na takie coś. Napawałam się tym widokiem, wychwytując coraz więcej szczegółów. Zaraz obok okna, stało ogromne biurko z zakrzywionym bokami. Po papierach rozłożonych na nim, domyśliłam się, że Caleb pewnie używał go do pracy. Z takim pięknym widokiem przed sobą napewno o wiele łatwiej się myślało. Czyli musiał tu mieszkać, prawda? Czy to oznaczało, że będę dzielić z nim..
- Chodźmy dalej. - Wyrwał mnie z zamyślenia. - Więc są trzy sypialnie.. - kontynuował, prowadząc mnie znów przez korytarz.
- Trzy sypialnie. - Powtórzyłam za nim. - Czyli.. kto tu właściwie mieszka? - zerknęłam na niego, chcąc się upewnić.
- Ty - odpowiedział od razu.
To brzmiało tak nierealnie. Wciąż trudno mi było w to uwierzyć. A właśnie po ty tu przyszliśmy. To miał być mój nowy dom. Dlatego po jego słowach w mojej głowie zrodziło się jedno pytanie a skoro miałam mieć jedynie „wynajęty pokój", a pozostały jeszcze dwa inne..
- Po co..
- Ze mną - wtrącił.
Pomimo tego, iż jedynie potwierdził moje przepuszczenia, zamrugałam kilka razy, ściągając brwi.
- Mam mieszkać z tobą? - wydusiłam w końcu.
Przecież nie tak się umawialiśmy.
Zignorował moje pytanie. Zamiast tego, otworzył drzwi wykonane z ciemnego drewna i niemal wciągnął mnie do środka pomieszczenia.
- Pierwsza z trzech. - Wskazał na wnętrze sypialni.
Było naprawdę przestronne, osadzone w złocie, czerni i szarości. Ponownie, zamiast jednej ze ścian, widniały ogromne okna z widokiem na rzekę. Nie było jednak umeblowane. Więc pierwszą rzeczą, która zwróciła moją uwagę, kolejny raz, był ten piękny widok.
- Po drugiej stronie, zobaczysz City of London i Saint Pauls Cathedral - tłumaczył. - Szafa. - wskazał na miejsce za mną.
Była ładnie ukryta, więc na pierwszy rzut oka jej nie dostrzegłam.
- Jest puste - zauważyłam.
Kiwnął głową i założył ręce. Zastanowił się chwilę, przez co na jego czole pojawiły się małe zmarszczki.
- Chce przerobić to miejsce na biuro - wytłumaczył w końcu.
- No tak. - Zgodziłam się. - W twojej branży.. - urwałam nie do końca wiedząc jak dobrać słowa. - Pewnie masz dużo na głowie - wydukałam po chwili już trochę pewniejszym siebie głosem. - Biuro w domu, rozumiem.
Patrzył na mnie przez chwilę, aż w końcu zamrugał kilkukrotnie.
- Chodź. - Wyprowadził mnie z pomieszczenia i ruszyliśmy, jak mogłam się domyślić, do innych sypialni.
Przeszliśmy przez korytarz, mijając zamknięte drzwi, aż w końcu dotarliśmy do grafitowej ściany.
- Szafki na narzędzia. - Stuknął kłykciami w pierwszą. - Pralki i suszarki - powtórzył to samo z kolejnymi drzwiczkami.
- W korytarzu? - mruknęłam pod nosem.
Usłyszał.
- Idealnie ukryte i nie zabierają niepotrzebnie miejsca.
Korytarz rozciągał się jeszcze w bok, ale zanim zdążyłam tam skręcić, Caleb zatrzymał mnie, pokazując pomieszczenie na przeciwko nas.
- Najpierw łazienka.
Tak jak w tamtej na korytarzu, podłoga i ściany wykonane były z biało-szarego marmuru. Uzupełnieniem były czarne marmurowe płytki w prysznicu.
- Prywatna łazienka w pokoju? - uśmiechnęłam się na tą myśl.
Jeśli miałam z nim dzielić mieszkanie, nie chciałam dzielić łazienki. Gdyby inne sypialnie też je miały, byłabym w raju. W zamyśleniu niosłam wzrok na lustro. W odbiciu dostrzegłam cały Londyn. Kolejny raz, ten widok był idealnie ukazany w każdym aspekcie - przede mną i za mną. Otaczał nas po prostu z każdej ze stron.
- Pierwszy pokój też ją ma, ale jest o wiele mniejsza i nie do końca wyposażona - wytłumaczył. - Ta ma wannę. A tam jest sypialnia. - Dopiero po chwili ruszyliśmy w kierunku, w którym chciałam pójść wcześniej.
Dostrzegłam to samo drewno, zapewne także wyposażone w ogrzewanie podłogowe. To pomieszczenie było zielono-czarne. Idealnie odcinało się od sztywnej bieli reszty mieszkania. Ciemne drewno mebli także powodowało większe uczucie komfortu i sprawiało, że było przytulniej. Ale także stało puste, w żaden sposób nieumeblowane. Przyglądałam się chwile wystrojowi, aż w końcu połączyłam fakty.
- Z całej palety kolorów, akurat zielony? - uniosłam wzrok i kolejny raz rozpostarł się przede mną widok na Shard.
Podskoczyłam na niski dźwięk chichotu Caleba tuż za mną.
- Część wschodnia budynki. Można zobaczyć wschód słońca. Poza tym, myślałem, że lubisz zieleń - kąciki jego ust zadrżały.
Przez ten pokój byłabym w stanie nawet pokochać ten kolor. Był dobrym słuchaczem, albo specjalnie zadał to pytanie wcześniej. Skubany.
- Londyn jest tak cholernie drogi.. - westchnęłam, zmieniając temat. - Szukałam mieszkania i na żadne mnie nie stać, Caleb. Na to także nie, nawet na jeden pokój tutaj. - Czułam, że to odpowiedni moment na tą rozmowę.
Ale on najwyraźniej nie chciał ciągnąć tego tematu. Obserwowałam jak w milczeniu, zatrzymuje się tuż przy oknie.
- Najbardziej niesamowite jest to, że jesteśmy dość wysoko, a wciąż można dostrzec wszystko pod nami. Nawet ulice, ruch.. Jesteśmy w samym sercu Londynu, ale..
- Ale? - uniosłam brew.
Zrobił skonsternowaną minę i położył palec na ustach.
- Ciii. Słyszysz to? - spytał, zamykając oczy.
Wytężyłam słuch, ale wciąż nie wiedziałam o co mu chodzi.
- Nic nie słyszę.
Uśmiechnął się w odpowiedzi.
- No właśnie, nie słychać nic. To dlatego, że każde mieszkanie w tym budynku, ma potrójne szyby. Rumor ulicy nie zakłóca spokoju wewnątrz. A poza tym ściany są dźwiękoszczelne.
Zaskoczyłam się. Ściany dźwiękoszczelne, co?
- Mój kolega z branży.. - zawahał się i spojrzał na mnie badawczo. - Projektant wnętrz - poprawił się - zadbał o wszystko.
Wracaliśmy do salonu, tym samym korytarzem. Nie oponowałam. Po prostu podreptałam za nim. I chyba był na tyle zamyślony, że nawet nie zwrócił uwagi, gdy zatrzymałam się przed drzwiami, które wcześniej ominęliśmy.
- A te? - zawahałam się przez chwilę z tym pytaniem.
Odwrócił się do mnie przodem i westchnął.
- To moja sypialnia. - Zacisnął szczękę.
Mierzyliśmy się przez chwilę spojrzeniem. Przyłożył palce do ust i przejechał nimi po nich, przeciągając tą chwilę. W końcu podszedł do mnie i otworzył drzwi, co mnie zdziwiło, kluczem. Najwyraźniej cenił sobie prywatność. Tym razem jednak stanął w progu, wpuszczając mnie do środka. Nie ruszył za mną. Za drzwiami, rozpostarł się przede mną mały korytarz. Z dwóch stron wyglądający jak..
- Szafy? - zerknęłam na niego.
Kiwnął głową, przytakując mi, więc ruszyłam głębiej, do środka. Skręciłam w prawo i moim oczom rzuciła się biel. Biel i jeszcze raz biel, z małymi czarnymi akcentami. Pokój był niesamowity i chyba największy z wszystkich, które do tej pory tu widziałam. Kolejny raz dostrzegłam okna, umieszczone od podłogi do sufitu. No i ten piękny widok. Na samym środku, stało ogromne łóżko, zaraz obok niego szafeczki nocne a na nich lampki. Piękna, mleczna sofa stała tuż przy oknach a dookoła widniały jeszcze inne meble. No tak, swoją sypialnię w pełni przygotował. Mieszkał tu od dawna? Jeśli tak, dlaczego zachował puste pokoje? Westchnęłam stwierdzając, że odpowiedzi na dręczące mnie pytania pewnie i tak nie dostanę. Rozejrzałam się jeszcze raz. Głębiej, pomieszczenie otwierało się na kolejną łazienkę - mogłam ją dostrzec przez uchylone dębowe drzwi.
- Tak jak mówiłem, ta sypialnia jest moja. - odchrząknął, zwracając na siebie moją uwagę.
Chyba nie czuł się zbyt komfortowo, wpuszczając mnie do środka. Zupełnie to rozumiałam.
- Okej. - Pokiwałam głową.
- Jeśli chodzi o twoją.. możesz sobie wybrać. - Wzruszył ramionami, poprawiając zasłony.
Momentalnie pomyślałam o ciemnozielonym pomieszczeniu z własną łazienką. Było najprzytulniejsze. Cała reszta dość mocno mnie przygniatała swoim ogromem i przestrzenią.
- I naprawdę proponujesz mi mieszkanie tutaj? - pokręciłam głową, gdy wróciliśmy do salonu.
- Oczywiście - odpowiedział od razu, rozpinając marynarkę i siadając na sofie. - Inaczej bym Cię tu nie zabrał. Wiem, co myślisz - mruknął, obserwując mnie.
- To jest absolutnie niesamowite. - Uśmiechnęłam się. - Ale.. - westchnęłam. - Caleb, ja..
- Hm? - mruknął, biorąc łyk z wcześniej zalanych lampek.
- Rozdaj karty. - Zażądałam. - O co w tym wszystkim chodzi? Po co robisz to wszystko? Zabrałeś mi mój dom, żebym zmieniła go na ten? Żebym mieszkała z Tobą? O co Ci właściwie chodzi? Po co kręcenie o jakiejś Mary z Maida Vale? - zalałam go pytaniami.
- Gdybym powiedział Ci o South Bank, zgodziłabyś się? O dwudziestym szóstym piętrze? - zadając mi to pytanie, dokładnie wiedział, jaka byłaby moja odpowiedź. - No właśnie - mruknął. - Tysiąc pięćset metrów kwadratowych budynku w porównaniu do twoich ilu? Dwudziestu? Basen, siłownia i parking. - Cmoknął na swoje słowa. - To mieszkanie jest naprawdę wyjątkowe, Avis a widok dookoła magiczny. Jest wiele ciekawych i luksusowych apartamentów w Londynie, ale ten jeden jest naprawdę wart każdego grosza.
Ominął moje pytania, dalej próbując mnie przekonać do swojej perspektywy na to wszystko.
- To nie takie proste. - Przygryzłam usta. - Poza tym jak wytłumaczę się dla Ace'a? Nie wydaje Ci się to podejrzane? A Cami? - Westchnęłam. - Philip i tak ostrzegał mnie, żebym nie wchodziła z Tobą w dziwne układy..
- Avis. - Zatrzymał mój słowotok. - Zrób chociaż raz, coś dla siebie. - Spojrzał na mnie poważnie. - Zadbaj o siebie samą. Już wystarczająco zrobiłaś dla niewdzięczników.
- Dalej mi nie odpowiedziałeś. - Założyłam ręce.
- Jesteś mi potrzebna. - Rozłożył się wygodniej na sofie, wyciągając nogi do przodu i odchylił głowę do tylu.
Zmarszczyłam brwi i przełknęłam ciężej ślinę.
- Do czego?
Między nami zapanowała cisza. Taka, zwiastująca kłopoty, coś niedobrego.
- Niedługo się dowiesz. Czasami życie polega na ryzykowaniu wszystkiego dla czegoś, czego nikt nie może zobaczyć oprócz Ciebie. - w końcu wstał z sofy i wyciągając klucze z kieszeni, ruszył do wyjścia. - A teraz, chodź. Zabieram Cię na kolację i przy okazji podpiszemy nową umowę.
✨
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top