Rozdział 6. - Nietypowa prośba
Następne kilka dni minęły o dziwo, spokojnie. Nie było żadnych ekscesów. Praca-dom, praca-dom. Życie płynęło powoli swoim rytmem, a ja starałam się po prostu dostosować do tej sytuacji. Doszłam do wniosku, że lepiej wyjdę na tym, jeśli nie będę robić sobie złudnej nadziei - nie chciałam cierpieć podwójnie - i zacznę żyć jak gdyby nigdy nic.
- Do zobaczenia wieczorem - uśmiechnął się do mnie, wsiadając z powrotem do auta.
Tak. Spotykałam się z Acem, który o dziwo wciąż usilnie próbował naprawić nasz związek. Jakoś nam się układało, ale nadal miałam wiele do zarzucenia, jeśli chodziło o jego nastawienie do mnie. Może i wykazywał trochę więcej zainteresowania, może i spotykaliśmy się częściej, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Poza tym wciąż był tym samym zazdrosnym dupkiem. Nie wytykając palcami ani nie wskazując sytuacji - w przymierzalni zrugał gościa, bo ten przez przypadek wszedł do mojej kabiny, a potem zrobił mi awanturę o to, że pewnie go znałam i coś mnie z nim łączy. Irracjonalne, prawda? I cholernie toksyczne. Tak czy inaczej, wciąż próbowałam się przekonać do tego, że stać go na więcej i, że się zmieni.
- Nie spóźnij się! - Krzyknęłam, zanim odjechał i mogłam zauważyć ten chytry uśmieszek na jego twarzy.
Ten wieczór miał być jego. W końcu tak duża impreza, nie zdarzała się zbyt często. Tym bardziej, że zgromadzenie znajomych, którzy akurat będą mieli wolną od pracy czy innych zajęć chwilę, nie było prostą rzeczą do zorganizowania. A jednak im się udało. Na to „spotkanie po latach" jak to nazywał Ace, zostałam zaproszona nawet ja, co dość mocno mnie zdziwiło. Nawet nie wiedziałam, kto jeszcze miał się tam pojawić i ile znajomych twarzy będę miała okazje zobaczyć.
- Hej! - Przywitałam się z Michaelem, który akurat miał zmianę i obsługiwał w ogródkach.
- Hejka! - Odpowiedział mi z uśmiechem, udostępniając miejsce jakiemuś mężczyźnie z teczką.
Od dłuższego czasu jacyś ludzie z papierami kręcili się dookoła knajpy, rozmawiając między sobą. Wszyscy pewnie w związku z renowacjami.
- Jak chcesz kawę, Gus stoi za barem - chłopak chyba nic sobie nie robił z ich obecności.
I ja także wciąż pracowałam w tym samym miejscu, nie zwracając uwagi na ludzi Humphreya. I wciąż mieszkałam w swoim małym pokoiku, wierząc, że Philip załatwi jednak tę sprawę.
W międzyczasie szukałam ogłoszeń, tym razem nie nastawiając się jednak na nic konkretnego. Pomyślałam, że chce zacząć od nowa - i tak zamierzałam zrobić. Jeśli by się udało, byłabym w niebie, jeśli nie - no cóż trudno, przyjęłabym to na klatę. W obu przypadkach dałabym radę. Chociaż chyba jak każdy, liczyłam a ten bardziej pomyślny bieg wydarzeń. Chciałam pomocną dłoń - dała mi ją osoba, która spowodowała wszystkie przykrości ostatnio pojawiające się w moim życiu. Jak widać, „cuda" się jednak zdarzają. Propozycja Caleba dalej tkwiła gdzieś z tyłu mojej głowy, ale nie chciałam brać tego za pewnik.
Kończył mi się czas. Naszedł piątek. Wolny piątek. A po weekendzie, miało mnie tu już nie być. Cami, żeby odwrócić moje myśli od tego młynka, który mnie otaczał, zabrała mnie na zakupy, z których właśnie wracałam - Ace, o dziwo, odebrał mnie spod galerii. Nie zdążyłam wejść do Hoxton, a mój telefon już zaczął dzwonić. Musiałam otworzyć szklane drzwi plecami - ręce miałam zajęte.
- No co tam, Cami? - zaśmiałam się.
Przecież dopiero co się pożegnałyśmy. Dziewczyna, tak samo jak ja, zdziwiła się ogromnie widząc chłopaka w samochodzie, ale całe szczęście w żaden sposób nie skomentowała tej sytuacji. Już tyle razy robiła mi wykłady na temat mojego „związku", że chyba już znudziło jej się umoralnianie mnie.
- Nie uwierzysz, co się właśnie stało! - Niemal krzyknęła w słuchawkę.
Uśmiechnęłam się do Gusa siedzącego za barem i podeszłam w jego stronę. Chciałam zamówić sobie kawę na wynos. Ta była o niebo lepsza niż fusiara zalana wrzątkiem.
- Nie mam pojęcia - Zaśmiałam się, stawiając torbę na krzesełku. - Zrób mi latte, proszę. - Zakryłam mikrofon, zwracając się do chłopaka.
Po dłuższych próbach, w końcu udało mi się wygrzebać portfel z torebki.
- Blaise właśnie dzwonił, że udało mu się zdobyć te bilety rozumiesz!! - powiedziała zachwycona. - Rozumiesz!?
- Cami.. - Wywróciłam oczami.
Chodziło o koncert jakiegoś zespołu, który uwielbiała, a ja za bardzo nie rozumiałam za co. Nawet nie pamiętałam nazwy. W każdym razie jej entuzjazm był tak niesamowity, że aż pożałowałam, że nie idę z nimi. Ale byłam umówiona z Acem na tę imprezę, zorganizowaną przez jego znajomych już wcześniej, i słabo by było gdybym go wystawiła.
- No co? - Niemal mogłam sobie wyobrazić jej minę i to jak marszczy nosek. - Nawet nie wiesz jak cholernie się cieszę, że mu się udało!
Zapłaciłam za napój i czekałam tylko, żeby go odebrać. Nie mogłam się doczekać, aż rzucę się na łóżko chociaż na chwilę. Cami stwierdziła, że na zakupy przejedziemy się pieszo. I to przejście połowy miasta z buta nie było zbyt dobrym pomysłem. Ale miałyśmy niezłą frajdę.
- Nie zachowuj się jak podjarana nastolatka.. - zaśmiałam się. - Ale dobra, opowiadaj. - Usiadłam na krzesełku obok i odebrałam kawę.
- Podjarana nastolatka, hm? - męski, głęboki wokal, rozbrzmiał tuż za moimi plecami.
Zadrżałam. Od kilku dni nawet się nie mijaliśmy. Właściwie od rozmowy o mieszkaniu, nie zamieniliśmy nawet słowa. Dlatego spotkanie go kolejny raz w zupełnie przypadkowej sytuacji, sprawiło, że dość mocno się spięłam. No i wciąż nie dałam mu odpowiedzi.
- Kto to? - Głos Cami znów wyrażał ekscytacje. - Caleb?
Kolejny raz wywróciłam oczami.
- Tak. - odpowiedziałam jej i spojrzałam na niego.
Najwyraźniej nie zamierzał odejść - oparł się plecami o ladę obok mnie i założył ręce, wpatrując się we mnie.
- To co z tym koncertem? - pociągnęłam Cami za język.
Chciałam na spokojnie wypić kawę. Słuchałam jej długiego wywodu i próbowałam skupić się na rozmowie z przyjaciółką, ale uparte spojrzenie mężczyzny, zmusiło mnie do tego, żebym wstała, zabrała swoje rzeczy i ignorując jego obecność, poszła po prostu do siebie.
Weszłam na górę i zamknęłam za sobą drzwi, nogą. Odstawiłam torby, włączyłam Cami na głośnik i ruszyłam z kawą do szafy.
- Kurczę. - Przygryzłam usta. - Wychodzi na to, że będziecie się bawić zdecydowanie lepiej niż ja. - zaśmiałam się, choć tak naprawdę kurewsko bolała mnie ta myśl.
Byłam pewna, że pójście z Acem do tego całego towarzystwa nie będzie zbyt dobrym pomysłem. Zachowywali się jak hołota, i zawsze, zawsze, kończyło się na tym, że on bawił się sam, a ja czekałam tylko na to, aż wrócimy do domu. Gdy byliśmy tylko we dwójkę, zachowywał się zupełnie inaczej. I wiedziałam dokładnie, że jego nagła zmiana nastawienia, za każdym razem, spowodowana była wpływem znajomych. Był jak chorągiewka - tam gdzie wiatr zawiał, w tamtą stronę się odwracał, czyli tam gdzie było mu lepiej, tam się dostosowywał. A ja zostawałam z tyłu, tylko i wyłącznie po to, żeby gdzieś tam być na doczepkę. Przykre, ale prawdziwe.
- Przecież nie będzie tak źle. Ace obiecał poprawę, co nie? - Na linii zapanowała cisza.
Zdziwiłam się trochę jej słowami. Kto jak kto, ale ona nigdy nie miała o nim dobrej opinii. Z drugiej strony, chyba miała racje.
Otworzyłam szafę i westchnęłam. Kompletnie nie miałam pojęcia w co się ubrać. Szczerze mówiąc, odechciało mi się gdziekolwiek wychodzić.
- Weź przestań.. nie potrafię chyba podejść do tego wszystkiego pozytywnie - mruknęłam niemrawo i przetarłam twarz.
- Pomóc? - niemal podskoczyłam, słysząc ten głos.
Zacisnęłam mocno powieki i zagryzłam usta, żeby nie palnąć niczego. A naprawdę dużo cisnęło mi się na język. Wzięłam głębszy oddech i odwróciłam się. Zobaczyłam nikogo innego tylko Caleba, opierającego się o framugę. Wydawało mi się, że zamykałam drzwi. Gnojek. Ciekawe ile tam stał..
- Jesteś ostatnią osobą, którą prosiłabym o pomoc - odpowiedziałam krótko i znów zaczęłam przeglądać ciuchy. - Cami? - rzuciłam do telefonu, chcąc upewnić się, czy nadal tam jest.
- Jak wolisz. - Caleb uniósł ręce.
Spojrzałam na niego pytająco, nie rozumiejąc, co właściwie ode mnie chciał. Wzruszył ramionami, nie mówiąc ani słowa. Właściwie, odpowiedział jedynie gestem, że poczeka aż skończę rozmawiać.
- Przepraszam, nie słuchałam, co mówiłaś? - Cami wróciła do mnie.
Westchnęłam a Humphrey nie byłby sobą gdyby nie prychnął na jej słowa. Gumowe ucho. Podniosłam telefon i wyłączyłam głośnomówiący.
- Twoje problemy jej nie obchodzą - powiedział cicho, patrząc na mnie znacząco i przeszedł przez próg mojego azylu, zamykając za sobą drzwi.
Pokręciłam przecząco głową. Nie miał racji. Po prostu była zbyt podekscytowana.
Przyglądałam się Humphreyowi, który bez żadnych zahamowań, rozglądał się po moim mieszkaniu. Stanął po środku pokoju, skanując każdy najmniejszy szczegół z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie mówił nic, za co byłam wdzięczna. I nie komentował tego, jak żyje. Tak czy inaczej - nie czułam się zbyt komfortowo z jego obecnością tutaj.
- Podjechać po Ciebie? I tak będziemy jechać w tym samym kierunku, mogę Cię podrzucić. - Głos Cami przywrócił mnie do rzeczywistości. - Poza tym uważaj na siebie, nadal nie znaleźli tego porywacza - dodała - a wiesz jak to jest.
Wywróciłam oczami na jej słowa. Tak właśnie kończy się oglądanie telewizji i słuchanie radia - jednym, wielkim, chorym, przewrażliwieniem.
- Niee, nie, dzięki. Mam transport. - Ominęłam temat Ace'a, odpowiadając najbardziej ogólnikowo, jak tylko się dało. - I nie panikuj. Jestem odporna na takich typów.
Z resztą, mógłby mnie porwać, zabić, zakopać. Przynajmniej miałabym wszystkie problemy z głowy.
Wybrałam w końcu ciuchy i nie przejmując się obecnością Caleba, ruszyłam do łazienki.
- Cami pogadamy potem, okej? - zaproponowałam, wpatrując się w lusterko.
Wyglądałam na zmęczoną, ale taki najwyraźniej był mój urok. Nie pamiętałam momentu w którym pod moimi oczami nie pojawiałyby się sińce. Nie miałam anemii ani nic z tych rzeczy, ale przemęczenie i problemy ze snem spowodowane stresem, odbijały się szarością i brakiem blasku mojej skóry. Miałam dość pulchne policzki, zdobione piegami - te pojawiały się od słońca, które ostatnio zawitało na niebie pomimo zimowej pogody. Na szczęście nie miałam rudych włosów - czułabym się jak Ania z Zielonego Wzgórza - były za to czarne, lekko kręcone, do ramion. Żeby nie mieć burzy loków na głowie, musiałam stosować rożnego rodzaju odżywki. I szczerze, nie polecam. Takie loczki były momentami problemem.
- Jasne, jasne. W razie czego dzwoń! - Tymi słowami przyjaciółka pożegnała się ze mną i rozłączyła się.
Rozczesałam krótkie kudły, zakryłam nieco fioletowe worki i przebrałam się. Miałam nadzieję, że w międzyczasie Caleb odpuści, że nie będzie marnował czasu i po prostu sobie pójdzie. Jednak gdy wróciłam do pokoju, przebrana w dość mocno wydekoltowaną bluzkę i białą mini, on dalej tam był.
Opierał się o parapet, na którym wcześniej siedziałam i przeglądał coś w telefonie. Zdziwiło mnie to, że został.
- Um, chciałeś coś ode mnie? - uniosłam brew.
Nasze spojrzenia się spotkały. Zadrżałam. W jego oczach dostrzegłam coś tajemniczego i drapieżnego. Jednak tak szybko, jak ten błysk się pojawił, tak samo szybko zniknął, a jego wyraz twarzy wyrażał jedynie coś na kształt potępienia. Jeśli nie podobało mu się to, na co patrzył, nie musiał tego robić, co nie?
- Wybierasz się gdzieś? - prychnął, komentując mój strój.
- Akurat Ciebie nie powinno to interesować. - wytknęłam mu.
Chciałam napić się mojej kawy, ale uprzedził mnie podnosząc kubeczek i robiąc łyka.
- Biednie tu. - Wskazał palcem na otoczenie. - Napewno chcesz tu zostać? - uniósł brew, wbijając we mnie spojrzenie.
Iskierka nadziei zatliła się w moim sercu.
- Mogę zostać? - spytałam z zawahaniem.
- Nie. - i tym samym zniszczył moje marzenia. - Już o tym rozmawialiśmy.
Stałam tak przez chwile z rozdziawionymi ustami. Był bezczelny. Naprawdę nie nadążałam za jego tokiem rozumowania. Tym bardziej, za jego nagłymi zmianami humorku i nastawienia do mnie.
- W takim razie możesz już sobie pójść. - Wymusiłam uśmiech. Było mi cholernie przykro. - Nie ładnie jest się wpraszać. - Zabrałam mu papierowy kubek. - Niepotrzebnie tracisz czas. - Miałam nadzieję, że tym argumentem przekonam go do wyjścia.
W odpowiedzi pokiwał głową, odbił się od parapetu i kierując się w stronę drzwi, rozejrzał jeszcze raz po pomieszczeniu.
- Właśnie, Avis. - Zatrzymał się z ręką na klamce. - Czas to jedyne co masz w tym momencie. - Wyszedł, ale cofnął się na krok i zanim zamknął drzwi, dodał jeszcze - Niespodziewanie może się okazać, że masz go mniej niż sądzisz. - Po czym zniknął z mojego pola widzenia.
Tym samym upomniał mnie o terminie mojej wyprowadzki.
***
Czekałam na Ace'a już dobrą godzinę w ogródku, na zewnątrz baru. Gdybym była racjonalnie myślącą osobą pewnie już dawno bym po prostu odpuściła. Spóźniał się. Spóźniał kolejny raz. Ale ja dalej czekałam jak głupia.
Z tych nudów zaczęłam przeglądać social media. Oczywiście Cami zdążyła już wszędzie umieścić chociaż jednego posta z koncertu. To na facebooku, to na instagramie, to na snapie. Wysłała mi miliardy filmików, nie pozostawiając żadnych wątpliwości - bawiła się niesamowicie dobrze. Nie pierwszy raz pozazdrościłam jej relacji, którą miała z Blaisem. Takiego faceta to chyba szukać ze świecą.
W tym samym momencie w którym przyglądałam się jej zdjęciu, mój telefon zabrzęczał, sugerując przychodzącego smsa.
„Jak tam na imprezce?"
Dziewczyna chyba znalazła wolną chwilę, inaczej pewnie nie myślałaby o pisaniu do mnie. W końcu bycie tam było jej marzeniem.
Wstydziłam się tego całego gówna, w które z resztą sama się wpakowałam. Mogłabym usprawiedliwiać Ace'a i wspomnieć o każdym momencie w którym przyjeżdżał po mnie na czas i mnie nie olewał, ale okłamywałabym samą siebie, bo praktycznie nigdy tego nie robił. Odpisałam więc tylko:
„Świetnie! Jak widzę koncert też się udał?"
Nie chciałam jej pisać, że jedyne co Ace zrobił, to kolejny raz zjebał i sprawił, że kolejny raz czułam się przez niego źle. Zmarnowałam już przy nim tyle czasu a i tak wciąż bezsensownie to robiłam.
Minęło kolejne pół godziny, aż w końcu cholerny książę postanowił się zjawić. Przyjechał. W końcu. Ileż to można było na niego czekać? I jak na złość - im bliżej był, tym wolniej sie toczył. Westchnęłam ciężko. A gdy moim oczom rzuciła się trójka osób w jego samochodzie, mina już zupełnie mi zrzedła. Jeśli tak to miało wyglądać.. przysięgam, ostatni raz zgodziłam się na taki transport. W ogóle na wyjście z nim gdziekolwiek.
- Hej, Aiva! Wsiadaj! - opuścił w dół szybkę i machnął na mnie ręką.
Powiedz to - mój wewnętrzny głos dobijał się do świadomości - powiedz, żeby spadał. Powiedz, że masz dość i nigdzie nie jedziesz.
Kolejny raz pożałowałam tego, że się z nim umówiłam. Zupełnie nie znałam osób z którymi był. Poza tym, bolało mnie to, że to dla nich mnie olał. Mógł mi chociaż napisać, że zgarnie kilku znajomych po drodze i będzie później. Westchnęłam głęboko. Po co wracać do przeszłości, skoro nie można jej zmienić? Bez słowa wsiadłam po prostu na przednie miejsce pasażera.
- Co to za dziwaczka? - Te słowa przebiły się gdzieś przez moje myśli.
Przez chwilę miałam nadzieje, że się przesłyszałam, że to nie było o mnie. Jednak zbyt szybko ogarnęła mnie wściekłość. Odwróciłam się do tyłu i ścięłam wzrokiem laskę, siedzącą za mną. Przez jej ironiczny uśmieszek, mój humor, o ile jeszcze go miałam, momentalnie gdzieś zniknął. Siedziała tak po prostu, beztroska i jak gdyby nigdy nic zażartowała sobie z czegoś, zwracając się do chłopaka obok. Żmija.
- Nie zwracaj na nich uwagi. - Ace rzucił krótko, na tyle cicho, żebym tylko ja usłyszała.
Starałam się. Naprawdę się starałam.
- Kto to? - kolejny raz usłyszałam ten sam damski głos.
- Aiva. - Rozmowa toczyła się na tylnich siedzeniach.
- Hej, umiesz mówić? - Poczułam jak stuka w moje siedzenie kolanem. - Chyba jest niemową.
Po prostu ją zignorowałam. Nie chciałam dowiadywać się jakichś dziwnych informacji o sobie, więc starałam się nie zagłębiać w ich paplaninę. Kliknęłam radio, żeby muzyka zagłuszyła panującą w aucie atmosferę i zamknęłam oczy. Co za popieprzona sytuacja. Pomimo moich prób nie słuchania, nie mogłam się skupić na niczym innym. Obserwowałam ich w lusterku. Typiara była tak sztuczna, że będzie się dłużej rozkładać niż plastik.
- Nie mogę uwierzyć, że Ace zadaje się z tym czymś.
Po tych jej słowach, resztki opanowania jakie w sobie miałam, gdzieś zniknęły. Chyba po prostu stałam się osobą, której jak staniesz na odcisk już nic nie zatrzyma. Tym bardziej, że byłam poirytowana zachowaniem Ace'a i jego spóźnieniem.
- Jak masz chuja w mordzie to też tak pyskujesz, skundlona suko? - syknęłam w jej stronę.
Zmarszczyłam brwi, sama dziwiąc się swojej agresji. W aucie zapanowała cisza. Przysięgam, to nie było w moim stylu i nie zamierzałam być aż tak bezczelna czy ordynarna. Te słowa wylały się po prostu ze mnie niekontrolowanie.
- Co ty powiedziałaś? - Jej zaskoczenie było zabawne.
Jednak zamiast wyrzutów sumienia, poczułam satysfakcję. Szok malujący się na jej twarzy tylko wzbudził we mnie chęć przelania całego jadu, jaki dla niej przygotowałam.
- Dobra, spokój! - Ace zwrócił nam uwagę.
Przeniosłam wzrok na niego i skrzywiłam się. Przecież to ona zaczęła. Jego karcący, wkurwiony wzrok, tylko mnie dobił. Myślałam, że chociaż stanie w mojej obronie. Ale nie. Oczywiście, że nie. Na co ja do cholery liczyłam, pakując się z nim w to wyjście.
- Niech przestanie w takim razie na mnie szczekać. - obroniłam się sama, skoro on stanął przeciwko mnie. - Ujada tylko tym swoim jęzorem na prawo i lewo. - Odwróciłam się do niej. - Jak Cię tak ciekawi moje życie to może książkę napisz.
Już otwierała usta, żeby coś odpowiedzieć, ale Ace nie dał jej dojść do głosu.
- Jak się kurwa nie zamkniecie, to wypad z auta. Nie zamierzam tego słuchać.
Szczęka mi opadła. No po prostu nie miałam słów.
- Cipa z Ciebie Ace, nie facet. - rzuciłam jeszcze i nie odezwałam już aż do momentu w którym zatrzymaliśmy się na miejscu.
***
Każda impreza wyglądała tak samo. Rozbłyskujące światła, wybijająca rytm muzyka, tańczący ludzie. Jeden oddychający organizm, to było moje ulubione określenie tego typu widoku. Jeden wielki synchroniczny taniec, zgrzanych, nietrzeźwych ciał zupełnie obcych ludzi. Dziwiło mnie to, że zmęczenie najwyraźniej ich nie dopadało. Z zamkniętymi oczami topili się w tym morzu szaleństwa.
Na miejsce dotarliśmy mniej więcej około dwudziestej, a zabawa trwała w najlepsze najwyraźniej już od dłuższego czasu. Przywitali nas dość ciekawie - czerwonym kubeczkiem i lśnieniem w oku. Ace oczywiście zachowywał się jak gdyby nigdy nic i cieszyłam się jedynie z tego, że pożegnał swoich dziwnych znajomych z samochodu. Od tamtej pory ich nie widziałam. A z tego całego towarzystwa, które zebrało się w domu, kojarzyłam jedynie Joego i Wesa - kumpli Ace'a jeszcze za czasów szkolnych. Aż dziwne, że wytrzymali razem we trójkę tak długo.
Niestety, kłótnia w którą się wpakowałam nie przeszła bez echa, przynajmniej z mojej strony i w pewnym momencie zostałam po prostu sama przy stoliku z alkoholami. Ace opuścił mnie, zostawiajac zdaną na samą siebie. Miał wrócić „za chwilę" i najwyraźniej jego chwila i moja chwila miały zupełnie inne definicje. Jak głupia czekałam w tym samym miejscu na coś, co najwyraźniej miało nigdy nie nadejść. Czego innego mogłam się spodziewać? Już pogodziłam się z tym, że nie mam na co liczyć, wychodząc z nim gdziekolwiek. A ta impreza tylko utwierdziła mnie w tym. Pomimo jego obietnic „naprawienia relacji", nic nie szło w tym kierunku. Co innego mówił, co innego robił. W normalnej sytuacji pewnie bym do niego zadzwoniła. Niestety, rozładował mi się telefon i byłam w czarnej d.
Albo to było moje dziwne uprzedzenie do znajomych Ace'a, albo po prostu miałam rację. Złe przeczucie nie opuszczało mnie na krok. Wszyscy wydawali się być tacy.. przerysowani. I miałam wrażenie, że tylko ja pozostałam świadoma w tym obłędzie. Facet puszczający kawałki, niezmordowany w energii i entuzjazmie, sprawiał, że muzyka się nie zatrzymywała, cały czas płynęła swoim rytmem.
Były uśmiechy, mrugnięcia okiem. Wszytko wydawało się cholernie sztuczne. Laski dosłownie czepiały się facetów, a oni korzystając z okazji, ciągnęli je w ciemne zakamarki tego domu. Ludzie wymieniali pomiędzy sobą spojrzenia, przekazując sobie nawzajem małe zawiniątka, myśląc, że nikt tego nie widzi i, że nikt się nie domyśli. Z resztą, kto miałby na cokolwiek zwrócić uwagę? Słowa zagłuszane były muzyką wypełniającą uszy, dudniącą głośno echem po czaszce.
W pewnym momencie zakapturzona postać zagadała gościa przy konsoli, a ten uniósł kciuki. Wypiłam dość sporo i nawet nie zwróciłam uwagi w którym momencie moja głowa zaczęła się kiwać do rytmu wybijającego basu. Zbyt długo zajęło mi uświadomienie sobie, że wszyscy dookoła są naćpani. I mi też ktoś wrzucił coś do drinka, że doprawili mi go czymś mocniejszym, czymś, co sprawiało, że sala wirowała, a światła mieniły się w niemożliwych kolorach. Muzyka stawała się coraz głośniejsza, kolory coraz jaśniejsze, tempo coraz bardziej szaleńcze.
Spanikowałam.
Chyba tak mogłam to nazwać. Po prostu strach przed tym dziwnym uczuciem, które budowało się we mnie i dźwięki docierające zewsząd sprawiły, że moje serca pędziło coraz szybciej. Obraz dosłownie jak w migawce przelatywał mi przed oczami, gdy usilnie próbowałam znaleźć drzwi wyjściowe. Ale na próżno - gubiłam się w tych wszystkich rozmazanych posturach jak w labiryncie. Znalezienie czegokolwiek innego niż nieustający beat, było zadaniem nie do wykonania. Co za koszmar...
- Ace! - krzyknęłam próbując zatrzymać wirowanie głowy i wypatrzeć chłopaka w tłumie.
Jednak moje wołania zostały zagłuszone przez muzykę i odgłosy bawiących się ludzi.
Przejechałam wzrokiem po wszystkich - alkohol rozluźniał ich ciała, sprawiał, że taniec był łatwiejszy, muzyka głośniejsza, a mi nie pozwalał uciec. Jakiś przypadkowy typo, uśmiechnął się do mnie wiedząc, że bez względu na to, co tu dosypują, impreza skończy się czymś więcej, niż przyjemnym szumem. Widział dokładnie moje zagubienie. Czułam to gdy tylko nasze oczy się spotkały - moje szerokie i zdesperowane, a jego okryte tajemnicą, którą niestety odkryłam.
Pieprzone nastolatki.
W końcu dotarłam do drzwi wyjściowych, wyszłam przez nie i odetchnęłam z ulgą. Świerze powietrze.
- Przepraszam za nich.
Odwróciłam się. Jakaś dziewczyna, najwyraźniej wyszła za mną.
- Ci ludzie serio są stuknięci. Dobrze się czujesz?
Rozpoznałam ją dopiero po chwili. Jej twarz była dziwnie znajoma. Przedstawiała mi się chyba gdy tu przyszliśmy, ale potem już jej nie widziałam. Z resztą, nie było się czemu dziwić, patrząc na tłok i chaos, panujące w środku.
Wzruszyłam ramionami na jej słowa. Jak zwykle starając się grać kogoś, nie do zdarcia. Tak było po prostu łatwiej.
- Za kogo? - zaśmiałyśmy się razem. - Macie ciekawych znajomych. I tak, wszystko jest okej.
Oj Avis, za te kłamstwa pójdziesz do piekła. Dobrze, że akurat na mnie nie patrzyła. Gdyby zobaczyła moją minę.. westchnęłam ciężko. Były po prostu rzeczy, o których akurat nie powinna była wiedzieć przypadkowo spotkana osoba. Domyśliłam się, że pewnie zna Ace'a i, że prędzej czy później wszystko wyjdzie na jaw - kłamstwo zazwyczaj ma krótkie nogi. Planowałam jednak nosić maskę, tak długo, jak byłoby mi to dane.
Gdy znów na mnie spojrzała, uśmiechnęłam się.
- Przepraszam ale nie pamiętam twojego imienia. - Pociągnęłam jakoś rozmowę.
Kiwnęła głową w odpowiedzi.
- Chantelle. - Przypomniała, nie upominając się, że już wcześniej mi to mówiła. - Ale wszyscy mówią mi Matson. Po nazwisku.
I nagle coś mi zaświtało. Ciężko było mi uwierzyć w aż taki zbieg okoliczności. Czy to było możliwe, żebym spotkała ją w tak przypadkowej sytuacji po tak długim odstępie czasu? Jednak wszystko mówiło mi, że poznałyśmy się dużo, dużo wcześniej.
- Mieszkałaś w Birmingham? - uniosłam brew.
Spojrzała na mnie skonsternowana.
- Tak, czemu pytasz? - W jej głosie mogłam wyczuć nieufność ale i ciekawość.
I już w tamtym momencie miałam pewność. Nasza historia była dość poplątana. Tak samo poplątana zresztą jak i to spotkanie po latach.
- Um.. Russell, jeśli coś ci to mówi. - Nakierowałam ją, nie chcąc zdradzać zbyt dużo.
Chociaż moje nazwisko mówiło samo za siebie.
Jej oczy się rozszerzyły a po chwili na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Russel? Aivare Russel? - spytała.
Połączyła fakty. Cholera.
- Wystarczy Aiva. - Przygryzłam policzki.
Pamiętałam dokładnie jak jej rodzice przenieśli ją z naszej zwykłej, państwowej szkoły, do tej „bardziej prestiżowej". Do tego z internatem. Nie przyjaźniłyśmy się nigdy jakoś zbyt specjalnie mocno, ale łączyło nas więcej niż bym chciała. Aż trudno było mi uwierzyć w to, że kolejny raz ją spotkałam. Cieszyłam się. Z jednej strony cieszyłam się bardzo. Z drugiej strony, cała moja przeszłość uderzyła we mnie, sprawiając, że lekko się spięłam. W Londynie miałam nowy start, zaczęłam zupełnie od zera. Nie chciałam, żeby to, od czego tak usilnie próbowałam uciec, dopadło mnie przez jedną rozmowę.
- Jak rodzice? Jezu, nie wierzę, że po tylu latach.. - zaczęła swój monolog.
Chantelle pochodziła z dość bogatej rodziny, z resztą jej ojciec był wspólnikiem mojego. Ale to zupełnie inna historia. I nie chciałam do niej wracać. Nie bez powodu miałam taką a nie inną opinię o bogaczach. Ale im bardziej Chantelle zagłębiała się w naszą przeszłość, tym bardziej utwierdzałam się w tym, że powinnam była się ulotnić jak najszybciej. Miałam tylko nadzieję, że dziewczyna była na tyle porobiona, że nie będzie pamiętać o naszej małej rozmowie.
- Um, nietypowa prośba. - Zmieniłam temat.
Bogu dzięki, nie drążyła, tylko spojrzała na mnie zaciekawiona.
- Hm?
- Mogłabyś mi może pożyczyć ładowarkę? - pomachałam telefonem.
To szczerze było moje jedyne wyjście. Nawet nie wiedziałam, gdzie dokładnie się znajdujemy, więc musiałam najpierw odpalić rozładowane urządzenie, żeby ogarnąć sobie jakikolwiek transport. A nie zamierzałam tam zostawać dłużej, niż to było potrzebne.
- Jasne. Ale musimy wrócić do środka. - Zauważyła.
Z jednej strony to był cholernie cudowny i szczęśliwy traf, że się spotkałyśmy. Los się po prostu do mnie uśmiechnął i chwilę potem siedziałam już w kuchni z ładowarką w dłoni. Podłączyłam telefon i wpatrywałam się tępo w ikonkę baterii. Z drugiej strony miałam cholernie złe przeczucia.
- Zamierzasz jakoś niedługo odwiedzić stare śmieci? - Ponownie mnie zagadała. - Ja chciałam wrócić na ferie zimowe, ale nie układa mi się z rodzinką, więc odpuściłam.
Mimowolnie uśmiechnęłam się na jej słowa. Jeśli nie utrzymywała kontaktów z ojcem, nie miałam się o co martwić. Nie sprowadziłaby na mnie żadnych kłopotów. Ja, w porównaniu do niej, w ogóle nie tęskniłam za tym miastem. Tutaj było mi dobrze i to tutaj chciałam zostać - w Londynie.
- Pewnie cudownie jest być w domu. - posłałam jej sztuczny uśmiech. - Ale nie, nie zamierzam. I.. nie rozpowiadaj nikomu, że się widziałyśmy, okej?
Po tym pytaniu między nami zapanowała cisza. To była dość skomplikowana sytuacja. Nie sądziłam, że kolejny raz będę musiała się zmagać z błędami przeszłości. Jakbym i tak miała ich zbyt mało.
- Nie no spoko. - zapewniła mnie, że dotrzyma słowa.
Rozejrzałam się dyskretnie dookoła. Niektórzy obserwowali nas ukradkiem. Albo to tylko moja cholerna paranoja. Ace'a tak czy inaczej nadal nie odszukałam wzrokiem, a on najwyraźniej nawet nie kłopotał się tym, żeby do mnie wrócić.
- No włącz się. - Mruknęłam poddenerwowana pod nosem, przygryzając policzki.
W końcu wyświetlacz rozbłysnął, co oznaczało, ze telefon odżył. Odblokowałam go i automatycznie kliknęłam w połączenia. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. Nie przewidziałam jednego - tak małą ilość zapisanych numerów sprawiła, że nie miałam właściwie do kogo zadzwonić. Cami pewnie wciąż była na koncercie albo urządzili sobie z Blaisem after party i nie chciałam zawracać jej głowy. Poza nią i Acem nie miałam nikogo.
- Coś nie tak? - Chantelle najwyraźniej zauważyła moją minę.
Pokręciłam przecząco głową w odpowiedzi.
Na moje szczęście podbił do niej jakiś chłopak, odwracając jednocześnie jej uwagę od mojej osoby.
Wpatrywałam się w ten numer, ten pod który nie powinno się dzwonić o drugiej w nocy. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie powinnam była tego robić. Niepewnie kliknęłam w kontakt, przekazany mi przez Philipa, podpisany „w nagłych przypadkach". Czy byłam aż tak zdesperowana? Najwyraźniej, bo kliknęłam zieloną słuchawkę.
Przez pierwsze kilka sygnałów starałam się być opanowana, jednak z każdym kolejnym łapał mnie coraz większy stres. Aż w końcu pipczenie ustało, sugerując, że odebrał telefon.
- Avis? - usłyszałam zaspany, zachrypnięty głos mężczyzny, jednak tak wyraźny i tak pewny, że pożałowałam mojego wyboru.
- Um, hej. - Niemal momentalnie skrzywiłam się, gnojąc za własną głupotę.
Po cholerę do niego zadzwoniłam? Akurat do niego. To było cholernie głupie. Ale albo wszystko albo nic. A ktoś musiał mnie odebrać z tej cholernej nory w której utknęłam.
- Pokażesz mi to cholerne mieszkanie. I zgodzę się na wszystko. - rzuciłam szybko, tracąc resztki honoru, które we mnie pozostały. - Ale przyjedź po mnie. Wyślę Ci adres. - Rozłączyłam się zanim zdążył odpowiedzieć i ukryłam twarz w dłoniach.
Wyszłam z powrotem na zewnątrz, uprzednio dziękując Chantelle za ładowarkę. Nawet nie zauważyła, że ją zostawiłam - nadal była zajęta rozmową z tym przypadkowym gościem.
Usiadłam na schodkach i westchnęłam ciężko. Chyba powoli docierało do mnie, co właściwie zrobiłam. Stało się. Stało się i nie było już wyjścia. W życiu czasami chodzi o to, żeby postawić wszystko na jedną kartę. Udostępniłam mu lokalizację i jedyne co mogłam w tamtym momencie zrobić, to czekać. Albo by przyjechał, co było wątpliwe, albo nawet nie zawracałby sobie głowy kimś takim jak ja, czyli zrobiły dokładnie to, co ja bym zapewnie zrobiła na jego miejscu, to, czego najbardziej spodziewałam się w tamtym momencie.
Dlatego uwierzcie mojemu zdziwieniu i przede wszystkim zaskoczeniu, kiedy przed domkiem, w którym odbywała się impreza, zaparkowało czarne, matowe Infiniti w suvie. Cholera.
Drzwiczki otworzyły się, ukazując kierowcę i dość niespodziewany dla mnie widok. Skonsternowana wpatrywałam się w to miejsce nie do końca rozumiejąc, co tu się właściwie zadziało.
Mężczyzna nie wysiadł z auta. Zgasił silnik, odwrócił się przodem do mnie i siedząc dalej na fotelu podpalił papierosa.
- Russel, chyba musimy wytłumaczyć sobie parę rzeczy.
Ten głos zmroził mnie do szpiku kości.
✨
Miłego wieczorku :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top