Rozdział 5. - Nic od Ciebie nie chcę, człowieku

Wyrzuciłam zawartość popielniczki do kosza, stukając nią odrobinkę zbyt mocno. Na dźwięk obijającego się szkła o blat, rozchodzącego się echem po mojej rozbolałej głowie, skrzywiłam się.

Przyglądałam się cholernemu wypowiedzeniu już drugą godzinę z niedowierzaniem. Przetarłam zmęczoną od niewyspania twarz i upiłam łyk świeżo zaparzonej kawy. Kac utrudniał racjonalne myślenie.

Jeden weekend. Jeden cholerny weekend, bo od pierwszej wizyty Humphreya w barze, minęły tylko cztery dni. I w tak krótkim czasie moje życie obróciło się do góry nogami. To nie tak, że chciałam mieszkać tu przez całe życie. Nie spodziewałam się po prostu, że to nastąpi tak niespodziewanie. Byłam na tyle rozzłoszczona tym obrotem sytuacji, że nie chciałam poruszać tego tematu z Philipem. Wiedziałam, że pod wpływem emocji nic nie uzyskam. Z drugiej strony plułam sobie w brodę, że jeszcze jakkolwiek nie zareagowałam. A nuż, widelec przekonałabym go, żeby dał mi trochę więcej czasu.

Ciche pukanie do drzwi przerwało ciszę, panującą w moim pokoju.

- Wchodź! - krzyknęłam, nie do końca wiedząc czy to Ace, z którym się umówiłam czy Cami, która też miała się dzisiaj ze mną spotkać.

W drzwiach stanął jednak McMillan. Zdziwiłam się jego obecnością. Swoją drogą jak na sześćdziesięciolatka naprawdę dobrze się trzymał. Był całkiem nieźle zbudowany i pomimo styranej zmęczeniem twarzy, nigdy w życiu nie dałabym mu tylu lat. Za czasów swojej świetności pewnie był naprawdę niezłym biznesmenem, znającym się na swoich interesach. Można to było wywnioskować chociażby po znajomosci z Humphreyem i jego ojcem, chociaż tego drugiego nigdy nie widziałam na oczy. Jego twarz była surowa i dopóki nie gościł na niej uśmiech, można było się go przestraszyć. Ale tak jak już wspominałam, charakterem nadrabiał swój groźny wygląd.

Założył ręce i przez pierwsze kilka sekund po prostu na mnie patrzył, nie wiedząc od czego ma zacząć. Okej, sam się prosił.

- Chyba musimy poważnie pogadać. -  Wystartowałam z grubej rury.

- Chciałem to zrobić już wczoraj, ale nie byłaś w stanie odpowiedzieć nic więcej niż „mhm". - Zaśmiał się, żeby rozluźnić atmosferę.

Udało mu się - uśmiechnęłam się pomimo wszystko. Byłam wściekła, ale nie mogłam się na niego gniewać. I tak zrobił dla mnie cholernie dużo. W końcu musiał zadbać o siebie, nie o wszyskich dookoła. Ale wpędził mnie w niezły dołek i było mi cholernie przykro.

- O co z tym chodzi, Philip? - Wzięłam kartkę do ręki. - Wyrzucasz mnie. - Mój głos przepełniony był żalem i całkowicie zdawałam sobie z tego sprawę. - Po prostu wywalasz mnie na bruk.

Westchnął.

- To nie tak, Aiva. Przecież wiesz, że nie chce dla Ciebie źle. Podczas rozmów z Humphreyem doszliśmy do wniosku..

- Przepraszam, co? - przerwałam mu.

Jego słowa wbiły mnie w ziemię. Jakim prawem ON się w to mieszał? To była sprawa między mną z Philipem. Jak śmiał? Nie obchodziło mnie to, że byli nade mną i powinnam była się dostosowywać do ich zasad. Nie obchodziło mnie to, czy urażę tym Philipa. Po prostu nie mogłam uwierzyć, że mnie tak zostawił samą na lodzie.

- To była jego decyzja. - Dodał jeszcze. - Ale posłuchaj..

- Słucham. Przecież słucham. Ale czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę co mówisz? To było nasze, rozumiesz, NASZE. To była umowa pomiędzy mną a Tobą. - Czułam jak do oczu napływają mi łzy. - Zdradziłeś mnie bo jakiś młody biznesmen stwierdził, że zabawi się w monopoly. Gdzie ja mam się teraz podziać, co? Nie dość, że rozstawia wszystkich jak pionki.. - urwałam. - Cholerny Caleb. Co za podła, dwulicowa świnia. - Przetarłam policzki.

Nie byłam w stanie mówić, Mój głos zbyt mocno drżał od tych wszystkich emocji, które w tamtym momencie czułam. Było mi przykro. Byłam zawiedziona, wkurzona. Było mi żal. Wszystko co poczułam na widok tej kartki, wybuchło we mnie w jednym momencie.

- Tak jak już mówiłem, Aiva. Na ten moment po oddaniu udziałów, nic nie mogę zrobić. - Uśmiechnął się do mnie współczująco. - Spróbuję z nim porozmawiać, ale niczego nie obiecuję.

- Sama sobie z nim pogadam - niemal burknęłam.

Usiadł koło mnie na łóżku i wziął wypowiedzenie w ręce.

- Dobrze wiesz, że jesteś dla mnie jak rodzina i zrobiłbym dla Ciebie wszystko. Tyle lat pomagałaś mi bezinteresownie. Ale Caleb jest teraz twoim szefem, należy mu się szacunek. Poza tym, nie wtrącając się w twoje sprawy, myślę, że powinniście pozostać w relacjach pracownica-szef. Nie chcę niepotrzebnych sytuacji i dziwnej atmosfery w knajpie. - Zerknął na mnie. - Chodzi mi o wasze wczorajsze wyjście.

Czy on naprawdę myślał, że my mamy ze sobą cokolwiek wspólnego?

- Philip! Caleb jest dla mnie skończonym.. - Wiedziałam, że powinnam była powstrzymać się od niepotrzebnych komentarzy. - Mam faceta. - Poczułam wibracje telefonu w kieszeni. - Który z resztą właśnie czeka na mnie na dole.

Uśmiechnął się do mnie tylko pocieszająco, kolejny raz.

- Przyjdź do mnie potem, porozmawiamy na spokojnie i coś wymyślimy. A teraz, leć. - Pogonił mnie. - Aiva, Caleb to dobry człowiek. Napewno się dogadacie - rzucił jeszcze zanim wyszłam za drzwi.

- Dobry człowiek - prychnęłam. - A ja jestem księżniczką.

Postanowiłam, że zostawię tę całą sprawę z Humphreyem i mieszkaniem. Miałam inne rzeczy do załatwienia, takie jak naprawienie podupadającego związku. Nie chciałam patrzeć na spotkanie z Acem przez pryzmat ostatnich wydarzeń. I tak ciężko było mi się nastawić do niego pozytywnie po tym wszystkim. Musiałam się jakoś zmotywować.

Może wszechświat po prostu nie życzył nam idealnego związku z idealnymi randkami. I naprawdę byłam do tego przyzwyczajona. Ciężko było mi się nastawić pozytywnie do spotkań z nim skoro ostatnimi czasy każde kończyło się jakąś klapą. Nawet nie chciałam myśleć o tym, ile razy mnie wystawił, bo coś było ważniejsze, albo nagle w środku, wypadało mu coś, co przerywało czas który teoretycznie mieliśmy spędzić sam na sam. Zawsze mu wybaczałam, no bo co innego mogłam robić? Grałam twardą, robiąc dobrą mnie do złej gry. Tym razem miało być inaczej. Dałam mu szanse naprawić wszystko i miałam nadzieję, że wziął moje słowa do serca i naprawdę się postara.

Wszystko zapowiadało się naprawdę świetnie. Zgodziłam się nawet na to, żeby to była niespodzianka, chociaż cholernie dobrze wiedział, że tego nie lubię. Wolałam wiedzieć na co mam być gotowa. Ale dałam mu wolną rękę. I nie powiem, widok Ace'a w prostej, lawendowej koszuli miło mnie zaskoczył. Co lepiej, naprawdę zaparło mi dech w piersiach. Wyglądał idealnie. Subtelny odcień sprawił, że lekka zieleń jego oczu stała się jeszcze bardziej wyrazista.

- Hej, przystojniaku. - Uśmiechnęłam się.

- Hej. - Ku mojemu zaskoczeniu pocałował mnie w policzek. - Wyglądasz pięknie.

Otworzył mi drzwi, wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy. Nawet rozmowa między nami szła gładko. Nie było niezręczności, nie było niepotrzebnych komentarzy. Był za to flirt. I poczułam się jak nastoletnia siksa na swojej pierwszej randce. Zaparkowaliśmy przy ulicy i resztę trasy pokonaliśmy spacerkiem.

- Chciałem, żeby było prosto, ale inaczej niż zwykle - zagadał mnie po dłuższej chwili ciszy.

Szliśmy obok siebie, muskając się ramionami. Mógł spleść nasze ręce, ale tego nie zrobił. W końcu zatrzymaliśmy się a on otworzył przede mną drzwi do kawiarni. No tak, to był oczywisty wybór. Chociaż.. nie do końca oczywisty. Na pierwszy rzut oka to miejsce nie różniło się od żadnego innego. A jednak, po przekroczeniu progu, poczułam fantastyczny zapach pieczonych jabłek. Szarlotka. Co więcej, najlepsza szarlotka w mieście. Pamiętał.

- Wiedziałem, że Ci się spodoba. - rzucił, prowadząc nas do stolika.

Nie mogłam ukryć radości, którą czułam. Brakowało mi tego Ace'a, który potrafił cieszyć się najmniejszą, najbanalniejszą rzeczą. Choćby taką jak jedzenie szarlotki z laską, która ma na jej punkcie dosłownie obsesję. Uśmiech Ace'a zapierał dech w piersiach i wydawało mi się, że on także się cieszy z naszego wyjścia.

Zamówiliśmy po całkiem dużym kawałku pyszności i już dosłownie chwilkę potem zachwycaliśmy się niesamowitym smakiem. Nie bez powodu nazywaliśmy ją najlepszą szarlotką w mieście. Była obłędna. Już po jednej łyżeczce czuło się tę całą kwasowość jabłek zmieszaną z cynamonem. A samo ciasto? Palce lizać.

- To.. co ciekawego mi jeszcze opowiesz? - spytał pomiędzy łyżeczkami ciasta. - Co robiłaś wczoraj w klubie?

Upiłam łyk kawy, żeby przepłukać usta.

- Świętowałam. - odpowiedziałam krótko. - Caleb zapowiedział wielkie zmiany w Hoxton i chciałyśmy to opić.

Odstawiłam pusty talerzyk na bok i oplotłam dłońmi kubek.

- Kto?

Dopiero po jego pytaniu dotarło do mnie co właściwie powiedziałam. I jak nieświadomie wpakowałam się w temat, którego chciałam uniknąć.

- Philip - poprawiłam się, udając niewzruszoną. - Właściciel. Znasz go. - Uśmiechnęłam się niewinnie, zlizując piankę z łyżeczki.

Skonsternowany patrzył na mnie przez chwilę i byłam pewna, że zdał sobie sprawę z mojego przejęzyczenia się. Nie był głupi.

- Aaah, ten staruszek? - skojarzył fakty, a ja w środku odetchnęłam z ulgą. - Nie chce Cię zasmucać, ale raczej długo nie poprowadzi tego interesu. Wiek robi swoje. - zaśmiał się.

Trudno mi było uwierzyć, jak łatwo to przejęzyczenie uszło mi płazem. Mój uśmiech poszerzył się w satysfakcji.

- Stwierdził, że przyda się renowacja, żeby przyciągnąć więcej klienteli. - Kontynuowałam rozmowę. - Sam wiesz, jak to u nas wygląda.

Nie chciałam nic przed nim zatajać. Wiedziałam po prostu, że nie powinnam była mu mówić. Ani o sprzedaży knajpy, ani o problemach z mieszkaniem. Nie powinnam mu była tłumaczyć tego wszystkiego. Nie było po co. Wyszydziłby mnie i jeszcze pewnie zwyzywał od nieudaczników.

- Ace, ogólnie to.. - zaczęłam ale momentalnie urwałam.

Zawahałam się jeszcze jeden raz. A może by mi pomógł? Może znalazłby wyjście z tej sytuacji? Spojrzenie trzeciej osoby na bank było bardziej racjonalne.

- Tak? - spojrzał na mnie, wciąż się uśmiechając.

Poczułam się jednak przygnieciona na samą myśl o lawinie pytań, która pewnie by się na mnie wylała po podjęciu tematu.

- Dziękuje. Za dzisiaj. - I mówiąc to, szczerze poczułam względny spokój.

W końcu wszystko powoli wracało na swoje miejsce. I tak powinno było zostać.

Bez wahania mogłam stwierdzić, że to była bezbłędna randka. Wreszcie byliśmy tylko my i nikt nam nie przeszkadzał. Wszystko układało się po mojej myśli, a przynajmniej takie miałam wrażenie, dopóki nie zaczął padać deszcz. Innym razem nie miałoby to znaczenia, ale robiło się coraz później, a ja miałam popołudniową zmianę w Hoxton. No i chciałam załatwić jeszcze sprawę z Humphreyem. To też z resztą nie miałoby znaczenia, ale Ace wpadł na głupi pomysł, żeby zaparkować na ulicy kilka przecznic dalej. Oczywiście mogliśmy zostać w kawiarence aż do momentu, w którym przestałoby padać, albo po prostu przespacerować się w taką pogodę. Nie obchodziło mnie to czy zmoknę czy nie. Problem tkwił w tym, że nie miałabym czasu na wysuszenie się i zmianę ciuchów.

- Za ile będziemy się zbierać? - spytałam a on spojrzał na mnie.

Po jego twarzy widziałam, że myśleliśmy o tym samym. Pewnie zastanawiał się, jak zaprowadzić nas z powrotem do samochodu, nie narażając na całkowite przemoknięcie. Ale tak szybko jak złapaliśmy kontakt wzrokowy, tak jego zmartwienie pogodą minęło. Oparł łokieć o stół przed sobą, z brodą opartą na dłoni i uśmiechnął się zawadiacko. Tak, to zdecydowanie był mój stary Ace. Był ładny, taki niesprawiedliwie ładny. Odpowiedziałam mu tym samym. 

- Chyba muszę Cię odwieźć do rozrywkowej dzielnicy, co?

Tym określeniem mimowolnie wywołał śmiech z mojej strony.

- Dałabym się namówić na małe spóźnienie, gdyby to dalej wyglądało tak jak wygląda. - Puściłam mu oczko.

Nie mogłam powiedzieć, że byłam w nim zakochana. To było raczej bardzo mocne przywiązanie i wdzięczność, chociaż tego akurat w stosunku do niego nie powinnam była czuć. Nic nie mogłam poradzić jednak na to, że w takich momentach jak ten, kiedy Ace uśmiechał się, albo śmiał pokazując rządek bialutkich zębów, albo kiedy odgarniał kędzierzawe loczki z twarzy dmuchając w nie, topił moje serce.

Zerknęłam w stronę baristy, który właśnie kierował nowych klientów, uciekających przed deszczem, do wolnych stolików. Z pewnością byli jeszcze inni ludzie, którzy czekali na swoją kolej i tylko kwestią czasu było to, zanim zostalibyśmy wyproszeni, ze względu na zbyt długie zajmowanie miejsca.

I nagle zaczęłam z powrotem zastanawiać się, co właściwie mam zrobić z tym całym wypowiedzeniem. Powinnam była poszukać jakiekolwiek ofert, bo siedzenie na tyłku i nic nie robienie nie miało najmniejszego sensu. Nie miałam pojęcia, od czego właściwie powinnam zacząć. Miałam tydzień na spakowanie swoich rzeczy i oddanie kluczy. Siedem dni w tym wypadku wydawało mi się cholernie krótkim okresem czasu. Powinnam była pogadać z Humphreyem? Powinnam. Ale na myśl o tym, co się działo pomiędzy nami poprzedniego wieczoru, przełknęłam ciężej ślinę. Tym bardziej nie rozumiałam jego dziwnego postępowania. Skoro właściwie całkiem nieźle się dogadywaliśmy, dlaczego wywinął mi takie świństwo bez mrugnięcia okiem? Nawet nie dawał po sobie poznać, że cokolwiek planuje. Mówiłam to już? Był cholernym graczem.

Poczułam jak miękkie palce muskają moją dłoń, co sprowadziło mnie z powrotem na ziemię. Chyba za bardzo się zamyśliłam - nawet nie zauważyłam kiedy kelner położył na stole rachunek i kiedy właściwie Ace za nas zapłacił.

- To jak? Idziemy? - spojrzał na mnie pytająco.

Pokiwałam głową i wstałam razem z nim. Naprawdę wolałabym zostać i patrzeć na te spływające po szybie krople deszczu. Ale jak mus to mus.

Zawahałam się chwilę zanim ujęłam jego dłoń i splotłam ze sobą nasze palce. To było niecodzienne w naszym „związku" i trochę dziwne dla mnie. Ale przy okazji nowe i przyjemne. I nie byłam pewna, czy kiedykolwiek byłabym w stanie przyzwyczaić się do ponownego flirtowania z Acem czy chociaż co jakikolwiek czułości z jego strony. A może to rzeczywiście był znak lepszych początków? Może wszystkie utrapienia miały mnie nagle opuścić i w końcu zaczęłoby się wszystko zupełnie układać?

Z marzeń wyrwał mnie dźwięk deszczu uderzającego o chodnik, gdy wyszliśmy z kawiarni. Racja. Wciąż padało.

- Raczej nie masz ze sobą parasolki, co? - Ace tyknął mnie palcem w biodro przez co odskoczyłam i praktycznie zdzieliłam barkiem jakąś panią wchodzącą do kawiarki.

Parasol był najodleglejszą rzeczą, o jakiej myślałam tego dnia. Zdecydowanie miałam zbyt dużo na głowie, do tego dochodził kac i to, że nie byłam zbyt mocno zainteresowana oglądaniem prognozy pogody. Poza tym nic nie mówiło o nadchodzącym deszczu. Na niebie były chmury, ale nie takie, żeby przewidzieć ulewę. Londyn był jak kobieta, miał swoje humorki i uderzał w najmniej oczekiwanym momencie.

- Możemy to przeczekać. - mruknęłam pod nosem. - Nie wygląda na to, żeby miało przestać w najbliższym czasie, chociaż...

- Wiesz, że nie moja cierpliwość do czekania jest nikła. - Westchnął dramatycznie w odpowiedzi.

W głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Nie chciałam, żeby zepsuł to, co do tej pory szło mu tak idealnie. Spojrzałam na niego jeszcze raz i zrobiłam coś totalnie głupiego. Zanim zdążył się zorientować, co się dzieje, pociągnęłam go do przodu, ruszając biegiem.

Biedny praktycznie potknął się, próbując nadążyć za mną, gdy tak pędziłam chodnikiem przed siebie. Jego śmiech przyprawiał o szybsze bicie serca. A może to była adrenalina, którą czuliśmy podczas tego biegu? Tak czy inaczej, dobry humor był zaraźliwy. Śmiałam się, czując, jak nerwy, niepewność i problemy zaczynają znikać. Nasze stopy z każdym krokiem rozbryzgiwały kałuże na wszystkie strony. Czułam się jak małe dziecko. I ta beztroska była niesamowicie pochłaniająca.

Mogłoby się wydawać, że bieg z kawiarni trwał w nieskończoność, ale skończył się zbyt szybko. Zanim się zorientowałam, byliśmy już przy samochodzie a Ace opierał się o niego, łapiąc oddech. Odgarnęłam włosy przyklejające się do twarzy i spojrzałam na niego.

-  Trochę.. - rzuciłam przez kolejną falę śmiechu. - Trochę zmokłeś.. - dokończyłam między szybkimi oddechami.

Szczerze mówiąc byliśmy trochę bardziej niż trochę mokrzy.

- Tak, całe szczęście nie jestem jedyny. - zaśmiał się. - Dobrze, że nikt nas nie widzi, szczurku.

Potrząsnął przemoczonymi włosami ochlapując mnie. Jego koszula przylegała do jego klatki piersiowej i szczerze mówiąc wyglądał niesamowicie dobrze. Ten deszcz był naszym błogosławieństwem i przekleństwem. Ale przynajmniej dobry humor nie opuszczał nas ani na chwilę.

Otworzyłam sobie drzwiczki samochodu i potarłam mokre, zmarznięte ramiona. Było cudownie, ale o niczym bardziej nie marzyłam niż o ciepłym, suchym miejscu.

- Jest o wiele przyjemniej, kiedy jesteś taki, wiesz? - uśmiechnęłam się do niego. - Kiedy wszystko jest takie.

- Jakie? - odpalił stacyjkę.

Starałam się znaleźć odpowiednie słowo, odpowiednie określenie stanu w którym się znajdowałam, sytuacji w której byliśmy, tego jak się czułam. Zamrugałam kilka razy, aż w końcu z powrotem na niego zerknęłam.

- Beztroskie. - odchyliłam głowę do tylu, opierając ją o fotel i przymknęłam oczy, ciesząc się chwilą. 

Klimatyzacja miło ogrzewała zmarznięte ciało.

Ace był skupiony na drodze i spokojnie mogłam mu się przyglądać. Zaczesał mokre włosy do tylu, dzięki czemu mogłam widzieć jego twarz. Tęskniłam za nim. Naprawdę, szczerze tęskniłam.

- Ostatnio byłeś cholernie nerwowy, chamski i olewałeś mnie na każdym kroku. - dodałam po chwili. - Taktowałeś mnie jak nic nie znaczącego śmiecia, którego możesz sobie wyzywać kiedy chcesz.

W końcu w jakimś celu się spotkaliśmy i chciałam naprawdę wytłumaczyć sobie z nim te parę męczących mnie spraw.

- Aiva.. - zaczął, ale chyba nie był w stanie kolejny raz się usprawiedliwić. - Nie wymagam, żebyś od razu mi wybaczyła.

Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem.

Miał racje. Pomimo tego, że naprawdę super spędziliśmy czas na słowo „wybaczam" musiał jeszcze poczekać. Ace był typem człowieka, który ranił, czując się zranionym. Był impulsywny i nie patrzył na to, czy rzeczywiście ma racje i czy jego perspektywa na daną sytuację rzeczywiście była obiektywna. Najczęściej wyglądało to tak, że gdy tylko zauważył sprzyjający moment, czepiał się najmniejszych drobiazgów. Problem polegał na tym, że jako najbliższa mi osoba, doskonale znał moje słabe punkty. Przez to, że byliśmy tak blisko, ufałam mu. Przez to, że mu ufałam, byłam odsłonięta. A on doskonale wiedział jak wycelować kulą, żeby trafiła prosto w serce. Dlatego nie mogłam zmusić się do obdarzenia go ponownym zaufaniem. Jeszcze nie wtedy. Nie potrafiłam po prostu odłożyć na bok tych wszystkich dręczących wątpliwości, bo wiedziałam, że nie są bezpodstawne. Zaufanie buduje się przez długie lata i nie ma nic równie trudnego do zdobycia i równie łatwego do stracenia. Dlatego, jeśli chciał trzymać mnie znów za rękę, musiał poczekać, postarać się, abym tę dłoń w jego stronę wyciągnęła i ją otworzyła.

Przez resztę drogi do Hoxton, nie poruszałam już tego tematu. Z resztą, im bliżej pubu byliśmy, tym bardziej skupiałam się na tym, jak wyjść z bagna w którym się znalazłam.

***

Przeglądałam oferty mieszkań. Miałam jeszcze trochę czasu przed zmianą i ogarniając się, chciałam ruszyć z tym tematem do przodu. Nie miałam innego wyjścia, musiałam coś znaleźć. Cokolwiek, nawet kolejny motel. Ale żadna z wywieszonych na tablicy propozycji nie była dla mnie. Na żadną nie było mnie stać. I naprawdę kończyły mi się opcje. A Ace.. nadal o niczym nie wiedział, więc nawet nie chciałam go prosić o jakiekolwiek przysługi.

- Cholera.. - mruknęłam, gryząc nerwowo usta.

Dźwięk sms-a odwrócił moją uwagę od ekranu laptopa. Gus. Nie powiem, zdziwiłam się. Rzadko kiedy się kontaktowaliśmy. Właściwie jedynie w sprawach pracy czy zamiany godzin.

„Jak idzie szukanie mieszkania?"

Przetarłam zmęczoną twarz. Nawet do niego dotarła ta wiadomość. Pewnie już wszyscy o tym wiedzieli.

„Dalej szukam.. właśnie tak się kończy zadzieranie z szefem."  - odpisałam tylko, przesuwając stronę w dół.

Nie było sensu kłamać. A nuż, widelec może w jakiś sposób mógłby mi pomóc. Gdyby znalazła się jakaś kochana duszyczka, która wyciągnęłaby w moją stronę dłoń, byłabym wniebowzięta.

„Humphrey napewno nie zdawał sobie sprawy, że pakuje Cię w takie bagno. Wierzę w Ciebie, Aiva. Napewno Ci się uda."

Czytając tą wiadomość niemal zakrztusiłam się kawą. Nie miałam cienia wątpliwości, że zrobił to z premedytacją. Miałam siedem dni. Jeden tydzień na spakowanie wszystkich rzeczy i oddanie kluczy.

Każdy ma swoje zdanie w tej sprawie, Gus. Ale dzięki za wsparcie."

Naprawdę nie chciało mi się dalej szukać, ale nie mogłam się poddać. Gdyby życie było prostsze, gdybym żyła w jakimś filmie, serialu, książce, pewnie od razu znalazłabym coś idealnego, wszystko samo by się ułożyło.

Zerknęłam na wypowiedzenie. Jedno głupie pismo a sprawiło mi tyle przykrości. Kończyły mi się opcje. Nie miałam pojęcia co robić. Zostało mi jedyne wyjście. Musiałam dowiedzieć się dlaczego to zrobił.

Zaraz zaczynała się moja zmiana, więc i tak musiałam się zbierać. Nie miałam pojęcia czy będzie na dole, chociaż ostatnie pare dni nie ruszał się z knajpki praktycznie w ogóle. Zabrałam karteczkę ze stolika, wzięłam jeszcze swoje klucze do szafki i zeszłam do Hoxton, mając nadzieję, że jednak go tam spotkam.

I był. Siedział w tym samym miejscu co zawsze, popijając kawę.

Zebrałam się w sobie i powtarzając jak mantrę, że jestem twardzielką i dam radę, utwierdzając się tym, że starczy mi odwagi, ruszyłam prosto w jego stronę. Naprawdę chciałam porozmawiać z nim na spokojnie. No właśnie, chciałam.

Bez słowa rzuciłam mu przed nos karteczkę przekazaną mi przez Philipa. Jak zwykle moja impulsywność wygrała ze zdrowym rozsądkiem. Jego wzrok utkwiony był w laptopie a przez jego pokerową twarz nie przemknął nawet cień emocji.

- Myślisz, że mnie to interesuje? - niemal burknął poirytowany, nie przerywając pracy.

Zmarszczyłam brwi. Czyli wróciliśmy do punktu wyjścia. Myślałam, że chociaż w miarę się dogadaliśmy, że znaleźliśmy jakiś wspólny język do porozumienia. Myliłam się. Kolejny raz.

- Mógłbyś chociaż na mnie spojrzeć? - przymknęłam ekran urządzenia, jednocześnie przytrzaskując jego palce.

Miałam déjà vu z poprzedniego dnia, gdy tak samo uparcie nie chciał na mnie spojrzeć, z tą różnicą, że wtedy patrzył w telefon.

W końcu uniósł na mnie wzrok, zjechał mnie od stóp do głów, aż końcu nasze spojrzenia się spotkały.

- Co jest tak ważne, że przeszkadzasz mi w pracy Avis? - prychnął.

- Myślisz, że to jest zabawne? - uniosłam brew na jego reakcje.

Zacisnął mocniej szczękę.

- A widzisz, żebym się śmiał? - wycedził śmiertelnie poważnym tonem.

- Philip dał mi pieprzone wypowiedzenie najmu. Wyrzucacie mnie na bruk? Przecież w tak krótkim czasie nie znajdę sobie mieszkania. - stuknęłam palcem w kartkę leżącą przed nim.

Zmrużył oczy, milczał przez chwilę, skanując moją twarz, aż w końcu oblizał usta, posyłając mi wyzywające spojrzenie.

- Jesteś zdolną dziewczynką. Poradzisz sobie. - zupełnie zignorował moją obecność, mój problem i całą powagę sytuacji.

Nie chciałam wyrażać przy nim żadnych zbędnych emocji, nie chciałam się odkrywać, pokazywać mu czułych punktów. Nie chciałam, żeby wiedział, jak cholernie mnie to zżera. Nie chciałam dać mu satysfakcji. Ale poczułam te łzy piekące w oczy i musiałam przygryźć policzki, żeby powstrzymać drżenie ust. Zawsze tak reagowałam jak byłam wściekła. Pożałowałam, że w ogóle przyszłam do niego z tą sprawą. Powinnam była posłuchać Philipa i zdać się po prostu na niego. Nasza rozmowa do niczego nie zmierzała.

Błagałam wszechświat, żeby wymusił na Calebie chociaż odrobinę człowieczeństwa w stosunku do mnie. Byłam maleńką mrówką w tym kopcu, pionkiem na jego szachownicy. Miał zaplanowane wszystko od samego początku - od przyjścia do McMillana, zaproponowanie mu pomocy, wykupienie knajpy aż do wywalenia mnie z mieszkania. Bańka zainteresowania, którą wczoraj mnie otoczył, to jedno wielkie kółko graniaste którym był klub i wykupienie loży. To wszystko było jedynie ruchem w jego grze.

- Wiesz co? - zabrałam dokument, porwałam go na małe kawałeczki i rzuciłam mu z powrotem na stół. - Wsadź to sobie w..

- Mam dla Ciebie propozycję. - Chwycił mnie za nadgarstek gdy chciałam odejść.

- Nie obchodzi mnie, co dla mnie masz. Chcę zachować swoje mieszkanie, do cholery.

Byliśmy zupełnymi przeciwieństwami. Ja tykającą bombą a on niezwykle opanowany i spokojny. Aż dziwiłam się tej jego cierpliwości. Odetchnęłam głęboko, chcąc ukryć złość i nie dać się zupełnie rozwalić psychicznie. Miałam wrażenie, że jeszcze moment, jeszcze chwila, a pęknę.

Chciałam wrócić do swojego spokojnego, w miarę poukładanego życia, w którym jedynym problemem był mój związek z Acem.

- Właśnie o tym mówię. - Jego twarz wciąż nie wyrażała żadnych emocji. - Mam propozycję mieszkania. - Przechylił głowę w bok, skanując moją reakcję.

Boże widzisz a nie grzmisz! Ten człowiek był po prostu niemożliwy. Czy on sam siebie słyszał?

- Nic od ciebie nie chce. - powtórzyłam, zrezygnowana.

- Teoretycznie to u mnie wynajmowałaś. Nie powinno Ci to robić różnicy. - Cyniczny, ukazujący wyższość nade mną uśmiech, zagościł na jego twarzy.

- Caleb.. - westchnęłam i wypuściłam powoli powietrze. - Zaraz zaczynam zmianę, będę musiała uśmiechać się do tych wszystkich ludzi a naprawdę nie mam na to siły - przyznałam w końcu.

Byłam.. zmęczona. Najprościej w życiu zmęczona tym wszystkim.

- Po prostu usiądź i posłuchaj. - Wciąż nie puścił mojej dłoni.

Co mi innego pozostało? Usiadłam zrezygnowana na przeciwko niego. Ta cała sytuacja była jak ogromna fala, uderzająca we mnie raz za razem. Szarpała mną, powalała mnie i za każdym razem, gdy próbowałam się podnieść, porywała mnie ponownie w swoje szpony. I miałam wrażenie, że w końcu mnie utopi.

- Mam mieszkanie na Maida Vale.. - zaczął, na co momentalnie pokręciłam głową.

To była bogata dzielnica mieszkalna w Londynie. Wynajem mieszkań w tamtym miejscu przekraczał conajmniej dwa razy moje zarobki miesięczne. Idiotycznym z jego strony było proponowanie czegoś takiego.

- Słuchaj, dzięki za pomoc, ale w życiu nie będzie mnie na to stać. - Wbiłam wzrok w ulice za oknem.

- Musisz być taka trudna? - Irytacja w jego głosie była coraz bardziej wyczuwalna. - Nie przerywaj mi, bądź grzeczną dziewczynką i posłuchaj. Bo to twoja ostatnia szansa. -  Gdy zerknęłam na niego, zmrużył oczy. - Mówię o Westminster. To niedaleko. Będziesz miała łatwy dojazd do pracy a ja nie będę musiał się martwić o to mieszkanie. Przekonałem?

Jego zmiana nastawienia była trochę bardziej niż dziwna.

- Mów dalej.. - westchnęłam.

- Będziesz miała pokój na górze i resztę domu do dyspozycji. Na dole mieszka Mery, od lat pomagała ojcu w firmie. Czasami zrobisz dla niej zakupy, pomożesz, zajmiesz się nią. Nie będę sciągał od Ciebie więcej niż Philip tutaj. - Spojrzał mi prosto w oczy przeszywającym spojrzeniem.

- To Ci się w ogóle nie będzie opłacać.. - zaprzeczyłam. - Mam uwierzyć, że o tak o po prostu oddasz mieszkanie w moje ręce..

- Tak, Avis - rzucił twardo.

Bez sensu.

- Nie lepiej byłoby gdybyś po prostu mi odpuścił i dał spokojnie żyć? To takie proste, Caleb. Chodzi tylko i wyłącznie o jeden pokój. - Spróbowałam podejść do tego z innej strony.

Mierzyliśmy się dłuższą chwilę wzrokiem.

- Niestety papiery poszły już w ruch i nie da się tego odwołać. - Przygryzł policzki, udając skruchę i opuścił wzrok na sygnet, którym obracał w palcach.

- Dlaczego to robisz?

Nie wiedziałam czy to pytanie kierowałam do siebie, czy do niego. Zupełnie nie rozumiałam jego motywacji. To wszystko było tak poplątane, w dodatku z każdą rozmową, coraz mocniej gubiłam się w tym labiryncie, który tworzył.

- Powiedzmy, że mam w tym po prostu jakiś cel. - zerknął na mnie spod wachlarza rzęs z cholernym błyskiem w oku.

Właśnie realizował swój plan. Plan o którym wtedy jeszcze nie wiedziałam.

- A cel uświęca środki. - prychnęłam. - To dlatego zabrałeś mi mieszkanie, nie dając innego wyjścia...

- Zastanów się i daj mi znać. - przerwał mi. - Mi nie zależy - jego wyżarty z emocji ton głosu tylko potwierdził wypowiedziane słowa - ale Tobie powinno.

I tym skończył naszą rozmowę, zostawiajac mnie z decyzją, która wcale nie wydawała się być taka prosta do podjęcia.

Rozdzialik wstawiony specjalnie z dedykacją dla xsadrealityx
Mam nadzieję, że Ci się spodobał! :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top