Rozdział 3 - W co ty grasz?
Po wejściu do pokoju, pierwszą rzeczą, którą zrobiłam było podpalenie papierosa i zaparzenie kawy. Nic tak jak nikotyna nie działało na moje zszargane nerwy. Głupi nawyk stał się moją codziennością na tyle, że nie byłam w stanie z niego zrezygnować. Przez uchylone okno słyszałam dokładnie ulicznych grajków i ich śpiew. Niesamowite było to, jak okolica ożywała wraz z zachodzącym słońcem. Nawet chłodne, zimowe powietrze nie było w stanie ich przegnać.
Z gotowym już napojem wyłożyłam się na łóżku, wzdychając w zamyśleniu. Nadchodzące zmiany mogły namieszać aż zbyt mocno. A tego nie chciałam. Nie miałam pojęcia, z czym wykupienie knajpy przez Humphreya będzie się wiązać. A, że całe moje życie było właściwie uzależnione od tego miejsca, miałam pewne obawy. Wiedziałam, że Philip stanąłby w mojej obronie tak czy inaczej. To było pewne. Ale jeśli Humphrey stał się właścicielem lokalu, to całego budynku również. Co wiązało się oczywiście z tym, że moje pomieszkiwanie tu zależało teraz od niego. Wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała porozmawiać z Philipem. Chciałam wiedzieć na czym stoję. Chciałam wiedzieć, dlaczego nas sprzedał.
Pomieszkiwanie w pokoju nad Hoxton, było dość ciekawą sprawą i ciężko byłoby mi pożegnać się z tym miejscem. Swoją drogą pewnie nawet nie byłoby mnie stać na utrzymanie się oraz płacenie czynszu gdziekolwiek indziej. Tu miałam, powiedzmy, chody.
Dochodziła trzecia a ja miałam wolne. Czego chcieć więcej? Gdyby nie ta historia z Humphreyem, pewnie cieszyłabym się jak małe dziecko.
Włączyłam telewizor, żeby chociaż w taki sposób odczuć czyjąś obecność i zaczęłam się ogarniać. Wiedziałam, że mam full czasu, bo do wyjścia zostały mi jeszcze ponad trzy godzinki. Poranne zmiany były w pewnym sensie zbawieniem i dawały mnóstwo swobody. Po nockach zazwyczaj odsypiałam tak długo jak tylko się dało a gdy już wstawałam, musiałam z powrotem wracać do pracy. Byłam tylko ciekawa, czy z pomysłem wyszedł sam Philip, czy to może Humphrey wprowadzał już te swoje zapowiedziane zmiany przed ogłoszeniem ich wszystkim na forum.
Przełączyłam kanały na te muzyczne i tańcząc w rytm piosenki Kings of Leon ruszyłam w stronę szafy.
Naprawdę miałam ochotę się dzisiaj dobrze bawić. Wyjść na te zatłoczone ulice i doświadczyć tych wszystkich pozytywnych emocji razem z ludźmi, którzy chcą na chwile przystopować i dać się porwać zapomnieniu. Potrzebowałam tego.
Aż w końcu byłam już praktycznie gotowa.
Wzięłam telefon do ręki, żeby sprawdzić godzinę. I w tym samym momencie na ekranie wyskoczyła mi wiadomość od Ace'a.
- Rzeczywiście masz refleks. - westchnęłam ciężko.
Sama nie wiedziałam czy chcę mu odpisać. Wystarczająco już zepsuł wszystko. Czy chciałam z nim rozmawiać? Nie. Czy chciałam psuć sobie humor? Zdecydowanie nie. Pomimo wszystko kliknęłam zieloną słuchawkę. Niestety powitała mnie tylko i wyłącznie poczta głosowa. Odpisałam więc:
„Nie zachowujmy się jak dzieci, Ace. Myślę, że serio powinniśmy pogadać."
Schowałam telefon do torebki i mając jeszcze trochę czasu do spotkania, stwierdziłam, że zejdę na dół do Hoxton na mały beforek. Może Gus będzie miał ochotę na szoty? Kto wie. No i może uda mi się złapać Philipa na rozmowę. Z taką myślą wyszłam z pokoju.
Tak jak już wspominałam wcześniej, na piętrze pomieszkiwali różni ludzie. Niektórzy wynajmowali pokój samotnie, inni byli po prostu przejazdem i chcieli zatrzymać się gdzieś w centrum. Szczerze mówiąc jedni bardziej postrzeleni od drugich. Więc wcale nie zdziwiłam się na widok kłócącej się parki. To była norma. Facet przesadził z piciem a laska nie chciała wpuścić go do pokoju. Witamy w grze o nazwie ŻYCIE.
Zeszłam po schodkach i uśmiechnęłam się na widok Gusa za barem. On także od razu mnie zauważył.
- Hej młoda. Myślałem, że lecisz na miasto z Cami. - puścił mi oczko, przygotowując drinka w shakerze.
Lubiłam go. Tak naprawdę z naszej dwójki to on był młodszy, ale jego charakter zdecydowanie celował w człowieka po trzydziestce. Miał po prostu zupełnie inne nastawienie do życia niż te wszystkie rozwydrzone dzieciaki. Prychnęłam sama na siebie, jakbym to ja była starą babcią. Do zmarszczek było mi jeszcze daleko. Ale to może właśnie przez jego podejście tak fajnie nam się rozmawiało. Poza tym był niezwykle inteligentny i uwielbiał bawić się w rozszyfrowywanie ludzi przychodzących do Hoxton. Z nim nigdy nie było nudno. Często na wspólnych zmianach graliśmy w „Guess the story", które z resztą sam wymyślił. Chodziło o to, żeby do wyglądu i zachowania danej osoby dopasować jak najbardziej komiczną historię. Wymyślał tak niestworzone rzeczy, że nie raz dostało nam się od Philipa po głowie za śmiechy i odstraszanie klientów. Staruszek udawał groźnego a koniec końców dołączał do naszej przecudownej zabawy.
Usiadłam na krzesełku barowym i w tym samym momencie, na małym ekraniku wiszącym w rogu, pojawił się komunikat o kolejnym niewyjaśnionym zaginieciu. Głos kobiety ostrzegał przed seryjnym mordercą, który ponoć grasował gdzieś na terenie miasta, przykuł moją uwagę.
- Znowu? - Gus westchnął i już chciał przełączyć kanał na muzykę, ale go powstrzymałam.
- Zgłośnij. - rzuciłam szybko.
Rzeczywiście w ostatnim czasie w radiu czy w telewizji można było zobaczyć bardzo dużo zgłoszeń czy to od poszkodowanych rodzin pragnących wyjaśnień czy od policji proszącej o kontakt osoby, które mogłyby mieć jakiekolwiek informacje.
Niestety nie było mi dane posłuchać więcej. Chłopak, pomimo moich próśb, przełączył stacje a bar znów wypełnił dźwięk gitary. Bon Jovi. Bed of roses. Czyli dokładnie to, co lubiłam najbardziej. Zaczęłam nucić pod nosem teksty, czekając aż Gus będzie miał chwilę, żebym mogła złożyć zamówienie.
- Co myślisz o Calebie? - spytał nagle.
Uniosłam brew. Czy naprawdę ze wszystkich tematów, ze wszystkich pytań, jakie mógł zadać, pomyślał właśnie o tym?
Westchnęłam dramatycznie. Facet wszedł z butami w moje życie i niekontrolowanie stawał się jego częścią. Miałam nadzieje, że gdy ta cała fama o nim przejdzie, nie będę musiała męczyć się z nim codziennie.
- A co właściwie mam myśleć? Biznesmen wykupił knajpę starszego gościa i dzięki temu zyskał lokal na którym będzie mógł się jeszcze bardziej wzbogacić. Całe szczęście, że pozwolił Philipowi dalej robić za menadżera i zupełnie nie wygryzł go z branży. - wzruszyłam ramionami.
Taka była prawda. Co tu więcej mówić. Sytuacja naprawdę nie wyglądała dobrze i nie zamierzałam udawać, że mi się to podoba. Było mi szkoda Philipa. Z drugiej strony wiedziałam, że to w pewnym sensie dla niego ratunek. Ze wsparciem finansowym o wiele łatwiej jest wyjść na prostą.
- To Humphrey, Aiva. Humphrey. - zaakcentował, wyraźnie zdziwiony.
Tylko czym?
- No i? Tak ma na nazwisko. Co z tego? - prychnęłam.
Naprawdę nie rozumiałam tego wielkiego halo co do jego osoby.
- Ty chyba naprawdę nie wiesz kim on jest, młoda. - Gus pokręcił głową.
Wywróciłam oczami.
- Oświeć mnie, mistrzu. - cmoknęłam, na co wybuchł szczerym śmiechem.
Dołeczki tworzące się na jego policzkach podczas uśmiechu, dodawały mu uroku.
- No w sensie.. nie zastanawiało Cię to, skąd tak młody facet ma tyle forsy i taką pozycje? - poruszył brwiami a jego ton dodał do jego wypowiedzi nieco grozy.
- Pewnie odziedziczył po rodzicach. - chciałam ostudzić jego zapal do rozszyfrowania nowego szefa, ale nie dał mi dojść do głosu.
- Tylko mówię, że jest dość szemrany. Słuchaj, - rozejrzał się po knajpce i przysunął do mnie, tak, żeby przypadkiem żadne gumowe ucho się nam nie przysłuchiwało. - zrobiłem mały reaserch i facet zainwestował w Londyn ponad miliard dolarów.
Spojrzałam na niego z politowaniem.
- Serio Gus, nie dość, że Cami się nim zachwyca to jeszcze ty doszukujesz się niewiadomo jakich teorii spiskowych.
- Stawia hotele, wykupuje działaności albo spółki, finansuje partie i w ogóle rozdaje karty. Okej, mi też podoba się ta cała pomoc. Ale jak do niego zagadałem to nawet części planów czy jakichś informacji nie chciał mi udzielić, a przecież jestem jego pracownikiem co nie? Mam prawo wiedzieć. - wzruszył tylko ramionami.
- Na ten moment to sprawa między nim a Philipem. I serio nie obchodzi mnie ten facet. Mam to głęboko w tyłku, serio. Lepiej polej shoty. - machnęłam na niego żartobliwie ręką, żeby się ruszył i zostawił temat.
- Shoty? - usłyszałam prychnięcie za plecami. - Dwie whisky. - poprawił moje słowa, tak bardzo irytujący mnie, niski wokal. - Za każdym razem wiadomości wywołują tu takie sensacje?
Gdy na niego spojrzałam, uniósł brew, wskazując palcem na telewizorek. Prześladował mnie. Przysięgam, uwziął się na mnie. Był jak cień. Zawsze gdzieś obok. Ciekawe ile słyszał z naszej rozmowy.
- Ty jeszcze tutaj? - mruknęłam pod nosem i wywróciłam oczami.
Nie odpowiedział. Tak samo jak za każdym poprzednim razem, po prostu zlał moje pytanie czy jakąkolwiek wypowiedź z mojej strony.
Nie rozumiałam tego człowieka.
- Chodzi Panu o tego psychopatę? - zainteresowanie Gusa porzuconym przez nas tematem wróciło.
Zerknął na mnie jakby zdziwiony tym, jak nieprofesjonalnie rozmawiam z naszym nowym szefem. Okej, mógł sobie tam mu „panować", ale ja nie zamierzałam.
- Może to grupa przestępcza? - Caleb rzucił krótko w odpowiedzi. - Obstawiam, że tak idealnie zaplanowane akcje, muszą mieć swój nadzór i nie są to przypadkowe działania jednostki. - jego ton był suchy, rzeczowy i stanowczy.
- W takim razie.. - Gus nie byłby sobą, gdyby nie podtrzymał rozmowy. - ..skoro nikt nic o nich nie wie, nawet policja, to na czele tego wszystkiego o czym Pan mówi musi stać jakiś... - zatrzymał się na chwilę szukając odpowiedniego słowa i podstawił przed nami dwie szklaneczki z brązowym płynem.
- Nieuchwytny geniusz? - Caleb pozwolił sobie wtrącić.
- Dokładnie. Jest po prostu zbyt dobry i nie zostawia po sobie śladów. - nasza gra weszła dla Gusa aż zbyt mocno w krew.
- Jest mistrzem w swoim fachu. - przytaknął mu brunet. - Czasami do osiągnięcia celu wystarczy zwykła wiara, że możesz dostać to, czego chcesz. - zerknął na mnie, jakby od niechcenia. - Ci, którzy osiągają wyznaczone cele, robią to, bo wierzą, że to jest możliwe.
- Darmowy coaching. - prychnęłam. - Wszystko jest możliwe jeśli się w to wierzy! Też mi coś. - dodałam pod nosem.
Humphrey odprowadził wzrokiem Gusa, odczekał chwilę i odwrócił się do mnie przodem.
- Uważasz, że się mylę? - przymrużył lekko oczy, przechylając głowę w bok.
W co ty grasz, Caleb? - pomyślałam. Można było odnieść wrażenie, że każda jego wypowiedź była niczym innym niż przemyślanym poruszeniem się po planszy. Każde kolejne słowo wychodzące z jego ust, cała rozmowa, była jednym wielkim taktycznym zagraniem, oczywiście na jego korzyść. Niestety, on był królem, a ja zwykłym pionkiem. Wiedziałam, że z nim nie wygram. To była jego gra. Postępował według własnych zasad. To on je ustalał.
- Uważam, że powinieneś nieco zluzować. Używasz tych swoich dziwnych, tajemniczych zagrywek słownych. I po cholerę? Sztywny jesteś.
Wpatrywał się we mnie przez chwilę, opuścił wzrok a na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu.
- Niby dlaczego? Tak jest ciekawiej. - wlepił we mnie te przeklęte tęczówki. - Gdybyś znała się trochę bardziej na życiu, wiedziałabyś, że to wszystko jest jedną wielką grą. - dodał, jakby czytał mi w myślach. - A on. - wskazał na ekranik na którym po ogłoszeniu nie zostało nawet śladu. - Dobrze wszystko przemyślał. Nieważne jakie działania podjął, ważne że osiągnął swój cel. - kręcił swoją szklanką na dębowym blacie.
Pomimo tego formalnego języka, miał w sobie dziwną charyzmę. Był inteligentny, elokwentny. Jego wypowiedzi były krótkie, zwięzłe i na temat. Nawet nie gestykulował. Po prostu mówił, utrzymując ze mną kontakt wzrokowy. Zdecydowanie był osobą pewną siebie. Aż zbyt pewną. I cholernie wkurzało mnie to, że nawet ja przez mały, najmniejszy moment, poczułam się tak, jakby mógł mi wcisnąć największy kit. Jego postawa, sposób mówienia i ten wzrok sprawiłby, że i tak bym w to uwierzyła.
- Czyli uważasz, że cel uświęca środki? - uniosłam jedną brew.
- Oczywiście. - nawet się nie zawahał.
Przełknęłam ciężko ślinę. Odpowiedział z tak śmiertelnie poważną miną, że zamarłam. Emanował niebezpieczeństwem i tajemnicą. Miałam wrażenie, że rozmawiam z zupełnie inną wersją Caleba, niż ostatnio. Mówił o psycholu przyczyniającym się do śmierci lub zaginięć tylu osób z zadziwiająco stoickim spokojem.
- Przepraszam, ale jestem umówiona. - wypiłam na łyk, drażniący w gardło płyn i po prostu odeszłam od baru.
Nie wiem właściwie z czego mu się tłumaczyłam. Dlaczego w ogóle wypowiedziałam te słowa. Przez to ogłoszenie w gadającym pudełku trochę się zasiedziałam. No dobra, nie oszukujmy się. Byłam na Soho tak czy inaczej, czyli od miejsca spotkania z Cami dzieliło mnie może dziesięć metrów. Chyba po prostu unikałam rozmowy z Humphreyem za wszelką cenę. Kolejny raz sprawił, że poczułam się przytłoczona. Jego osobą, jego spojrzeniem i jego słowami. I nie czułam się ani trochę bezpiecznie.
Wyciągnęłam telefon, żeby ponownie skontaktować się z przyjaciółką. Napisałam jej szybkiego sms-a, że będę czekać tam gdzie zawsze i otworzyłam kontakt pod nazwą „dupek". Szłam powoli chodnikiem, wpatrując się w ekran, zastanawiając się, czy powinnam do niego zadzwonić. Nie odpisał mi na poprzednią wiadomość. Albo to ten jeden drink i moja słaba głowa, albo po prostu chciałam sobie jakoś zająć ten krótki okres czasu - po prostu kliknęłam zieloną słuchawkę. Już chciałam się rozłączać gdy w końcu odebrał.
- Ace? - spytałam bo na linii zapadła cisza.
- Cześć, Aiva. - rzucił zimno i oschle.
Momentalnie pożałowałam tej decyzji. Właściwie poczułam się jeszcze gorzej w tej naszej i tak już chorej sytuacji.
- Cześć, Aiva? - przedrzeźniłam go - Serio? Tylko tyle masz mi do powiedzenia po tym wszystkim?
- Porozmawiamy potem, jestem zajęty. - Jego głos zdradzał, że jest wstawiony.
A więc tak się bawił beze mnie? Jak widać nawet nie przejął się naszą kłótnią i nie miał zamiaru nic z tym zrobić. Westchnęłam ciężko poirytowana.
- Raczej nie będziemy mieli do tego okazji. - rzuciłam tylko i rozłączyłam się.
Nie miałam zamiaru się przejmować. Nie było po co. Zwykły dupek i tyle. Szkoda było strzępić na niego nerwy. Pomimo tego, że starałam się pozostać opanowana, nawet nie zdając sobie z tego sprawy przyspieszyłam kroku, przechodząc na drugą stronę.
I jakby na złość, jakby życie totalnie chciało mi skopać dupę, przez muzykę dobiegającą z knajpek dookoła, nagle przebił się przeraźliwie głośny pisk opon. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować poczułam uderzenie i straciłam równowagę. Wywróciłam się na śliskiej drodze, zderzając się z twardym betonem. Telefon wypadł mi z rąk, a rzeczy z torebki rozsypały się, gubiąc gdzieś w ciemnościach.
Dookoła mnie zapanowała cisza.
Umarłam?
Czy tak wyglada śmierć?
Okropny ból w kostce i nagłe zamieszanie dookoła mojej osoby, uświadomiły mnie, że nadal tkwię na tym żałosnym świecie.
- Super.. - syknęłam.
Otrzepałam dłonie z piasku i rozejrzałam się dookoła. Cała sytuacja przykuła uwagę ludzi. Niektórzy nawet wybiegli z ogródków, żeby sprawdzić co się stało. Ale pisk w uszach przewiercał tak głęboko, że trudno mi było się skupić.
- Uważaj, kurwa, jak chodzisz! - Niski, męski głos rozbrzmiał w mojej głowie.
Mocny trzask drzwi, skupił mój wzrok na miejscu z którego zbliżał się winowajca. Musiałam jednak przymrużyć oczy - blask samochodowych świateł był zbyt rażący. Na moment przez moje ciało przebiegł strach, jednak tak szybko jak się pojawił, zastąpiła go złość.
No tak.. ja to musiałam mieć życiowego pecha. Cholerny Humphrey.
- Uważaj jak jeździsz. - Odszczeknęłam się sycząc z jadem. - To twoja wina. - rzuciłam mu mordercze spojrzenie. - Wsiadać do samochodu po alkoholu, rzeczywiście bardzo mądre posunięcie.
Z każdym kolejnym krokiem zwalniał. Zaczął zbierać moje rzeczy aż w końcu zatrzymał się ode mnie na odległość może dwóch metrów. Pomimo półmroku mogłam dostrzec jego twarz.
Zupełnie nieprzejęty stanął nade mną.
- No już, rozejść się! - krzyknął do gapiów, przyglądających się całej sytuacji.
Przekręcił głowę w bok, ściągając brwi i końcu kucnął przy mnie, chyba uświadamiając sobie, co właśnie zrobił.
- Nic Ci się nie stało? - wyciągnął rękę w moją stronę.
Prychnęłam i odrzuciłam jego gest, zanim zdążył mnie dotknąć. Bez zbędnych słów oddał mi moje rzeczy. Podnieśliśmy się prawie równocześnie. Zachwiałam się jednak, gdy tylko przeniosłam ciężar na prawą nogę.
- Ej, ej.. ostrożnie. - Jego silne dłonie pomogły mi ustać.
Wcale nie chciałam jego pomocy. Gdyby widział cokolwiek więcej niż czubek własnego nosa, nie doszłoby do tej sytuacji. Był pod wpływem i nic sobie z tego nie robił. Cholerny dupek.
- Nie udawaj głupiego. - skrzywiłam się mimo wszystko próbując zachować fason.
- A ty, nie udawaj, że jesteś ze stali. - mruknął w odpowiedzi. - Nic sobie nie zrobiłaś?
Uniosłam wzrok na jego twarz. Rozluźniłam się nieco pod wpływem jego intensywnego spojrzenia. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek znajdziemy się w takiej sytuacji? Wrzuciłam telefon do torebki i otrzepałam ubrania z brudów, stając już o własnych siłach. Co prawda, czułam się trochę obita i miałam lekko przetartą nogawkę, ale poza tym, o dziwo, byłam cała i zdrowa. Uderzenie nie było mocne. Jechał dość wolno.
- Mógłbyś mnie nie śledzić? - przygryzłam usta. - Nie uwierzę, że całkiem przypadkiem wyszedłeś z knajpy zaraz po mnie i dziwnym trafem..
- Po prostu zmierzamy w tą samą stronę, Avis. - rzucił krótko totalnie bez emocji, przerywając mi i odpalił fajka. - Złość piękności szkodzi. - dorzucił po chwili szyderczo.
- Prześladujesz mnie. - mruknęłam pod nosem.
Chciałam coś jeszcze dopowiedzieć. Odpuściłam jednak, zauważając czekającą Cami. Ruszyłam w jej stronę lekko kuśtykając i przytuliłam ją na powitanie. Cieszyłam się z tego wieczoru i nic nie mogło go zepsuć. Nawet ten buc. Przypadkowe spotkanie? Było ich zdecydowanie zbyt dużo. Cel uświęca środki - przypomniały mi się jego słowa. Ale przecież nie mógł specjalnie we mnie wjechać tylko po to, żeby uciąć sobie krótką pogawędkę.
- Wow laska, ale się odwaliłaś. - zaśmiałam się, odpędzając złe myśli.
Wyglądała naprawdę seksownie w kremowej, przylegającej idealnie do ciała sukience. Miała smukłą figurę, długie nogi i ogólnie była naprawdę śliczna. Idealnie pasowali do siebie z Blaisem, który kolorystycznie dobrał koszulę.
Co prawda spodziewałam się typowo babskiego wieczoru, ale nie miałam jej za złe, że wzięła ze sobą chłopaka. Przygryzłam usta, uświadamiając sobie, że moja relacja z Acem nawet w odrobinie nigdy nie będzie przypominała tego, co miała ta dwójka. Uśmiechnęłam się lekko, choć tak naprawdę kurewsko bolała mnie ta myśl.
- Co to za akcja z samochodem? - dziewczyna zaśmiała się, ale przez jej twarz przemknął cień zmartwienia.
- Szkoda gadać. - machnęłam na to wszystko ręką i skupiłam wzrok na chłopaku stojącym tuż obok.
Blondyn, dość wysoki, ale przeciętnie. Nawet nieźle zbudowany. Był przyjacielem Bleisa?
- Aiva, to Zach. Zach, to moja przyjaciółka. - Cami chyba dostrzegając moje zainteresowanie, przedstawiła nas sobie.
Nie byłam do tego przyzwyczajona. Ace potrafił być na tyle zaborczy, że moi znajomi ograniczali się właściwie właśnie do niej. Czasami miałam wrażenie, że moje życie towarzyskie właściwie nie istnieje. Całe szczęście byłam dzisiaj sama i mogłam robić co mi się tylko podobało. A Zach wydawał się być naprawdę słodki.
- Ślicznie wyglądasz. - Zaskoczył mnie tym komplementem, zważając na to, że jeszcze chwilę temu leżałam na chodniku.
Przecież to oczywiste, że musieli być tego świadkiem.
Uśmiechnęłam się szczerze i wyciągnęłam w jego strone rękę.
- Mił...
- Caleb. - usłyszałam za sobą.
Momentalnie oblała mnie fala gorąca. Cytrusowe perfumy otoczyły mnie ze wszystkich stron. Stanął za mną i wyprzedzając mój ruch, uścisnął rękę Zacha. Poczułam jego dłoń na plecach, przez co przeszły mnie dreszcze.
Co on sobie myślał? Miałam ochotę porządnie go opierdzielić. Był dla mnie nikim i naprawdę nie powinien z buta wchrzaniać się w moje życie.
- Mnie również. - Zach miał ciepły, niski wokal.
I ku mojemu zdziwieniu wcale nie przejął się dziwną interwencją mężczyzny.
- Pan Humphrey. - Cami uśmiechnęła się do niego aż zbyt mocno. - Właśnie mieliśmy wchodzić. - Pokazała na wejście do klubu za sobą. - Może skusi się Pan na drinka?
Wywróciłam oczami. No tak, zapomniałam jak bardzo zachwycona była naszym szefem. Ale co do cholery przyszło jej do głowy? Cami, nie pogrążaj mnie jeszcze bardziej, błagam.
- O nie, nigdzie z nami nie idzie. - zaprzeczyłam od razu. - Z resztą, pewnie masz lepsze rzeczy do roboty. - zerknęłam na niego.
Na jego twarzy malował się stoicki spokój. Pomimo wszystko zwiększył nacisk na mojej talii, na której dalej trzymał dłoń i przyciągnął mnie do swojego biodra.
- Nie jesteśmy na ty, Avis. - niemal syknął prosto do mojego ucha, na tyle cicho, żebym tylko ja go usłyszała. - Chętnie przyjmę zaproszenie, Camille. - przeniósł wzrok na moją przyjaciółkę i kiwnął głową.
Zwracając się do niej, zupełnie zmienił ton głosu. Kolejna gierka? Miałam dość jego władczej postawy wobec mnie. Widziałam to poirytowane spojrzenie Bleisa. Mi też nie podobała się perspektywa spędzania z nim czasu. W jakikolwiek sposób. A picie z nim, było ostatnią rzeczą w moich planach na ten wieczór.
Cami i reszta weszli do klubu a mi szczerze mówiąc odechciało się całego tego imprezowania. Chciałam odejść, wrócić do domu i dać sobie z tym wszystkim spokój. Opatuliłabym się ciepłym kocem i włączyła jakiś senny serial. Jak nie Ace to Caleb. Czyli oni do cholery wszyscy weszli w jakiś układ pod tytułem „kto szybciej i lepiej uprzykrzy życie Avis" czy coś?
- Panie przodem. - Humphrey odsunął się ode mnie i pokazał gestem, żebym szła pierwsza.
Nie wytrzymałam. Moja cierpliwość też ma swoje granice.
- Możesz się w końcu ode mnie odczepić? - rzuciłam w jego stronę z pretensją.
Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. Chociaż ciężko było stwierdzić czy to napewno było to. Jego brwi drgnęły, unosząc się delikatnie do góry. Po chwili zmrużył oczy i zacisnął usta w cienką linię.
- Nie odstawiaj krzywych akcji.
- Ja? - prychnęłam. - Prześladujesz mnie gościu. Na każdym kroku, nie ważne co zrobię. Grozisz mi wyrzuceniem z mieszkania które i tak nie jest moje, jakimś dziwnym trafem jesteś moim szefem a do tego włazisz z butami w moje relacje i w mój wieczór...
Chwycił mnie za kark i silnym ruchem przyciągnął do siebie jednocześnie przykładając drugą rękę do moich ust. Wciągnęłam gwałtownie powietrze wystraszona, a on jak zwykle zachował pokerową twarz. Zacisnęłam dłonie na jego nadgarstku, co oczywiście nic nie dało. Zaczęłam go okładać, ale też nic sobie z tego nie robił.
- Ciszej. - syknął. - Niepotrzebnie zwracasz na siebie uwagę. - poluźnił uścisk. - I przede wszystkim za dużo gadasz.
- Puść mnie. - wymamrotałam, próbując się wyszarpnąć.
Nie zrobił tego. Oczywiście, że nie zrobił. Wręcz przeciwnie. Wplótł palce w moje włosy, owinął sobie pukiel wokół ręki i pociągnął za nie, sprawiając, że moja szyja boleśnie wyciągnęła się do góry. Jęknęłam, skrzywiłam się i niemal poczułam jak zaschło mi w ustach. Osiągnął swój cel - zmusił mnie do spojrzenia sobie prosto w oczy.
- Camille mnie zaprosiła. Sprawia jej to radość. Więc bądź dobrą przyjaciółką i nie rób scen. - utrzymał ze mną jeszcze przez chwilę kontakt wzrokowy. - I nie podnoś na mnie głosu. - dodał po czym odsunął się i nie patrząc na to, czy idę za nim, wszedł przez główne wejście.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top