Rozdział 2 - Bogacze

Kochałam poranki. Kochałam mieć na pierwszą zmianę. Kochałam to uczucie kiedy idziesz spać i budzisz się nagle, mając wrażenie, że dopiero przed chwilą zamknąłeś oczy. A tak szczerze? Walić poniedziałki, serio. Po weekendzie spędzonym na leniuchowaniu, ledwo zmusiłam się do wstania z łóżka. Miałam ochotę rzucić to wszystko i po prostu zostać w domu. Ale nie mogłam. Potrzebne mi były pieniądze.

Koniec końców, pokonałam lenia i ruszyłam nastawić czajnik. Moje mieszkanie, jeśli tak mogłam je nazwać, nie było zbyt duże. Wynajmowany pokoik miał może piętnaście metrów kwadratowych i dzielił przestrzeń z kuchnią. A raczej małym segmentem składającym się z kilku szafek, zlewu, kuchenki gazowej i lodówki. Ale czego innego można było się spodziewać po lokum nad pubem?

Piętro rozciągało się na całą długość lokalu i znajdowało się tu jeszcze sześć pokoi. Wystrój był dość mocno osadzony w stylu vintage. Kremowe skórzane kanapy, z dużymi poduchami, blade, postarzałe, drewniane meble, obrazy na ścianach, oklejonych kwiecistymi tapetami i grubo plecione dywany. Nawet lampki na stolikach nocnych idealnie wpasowywały się w klimat retro.

Nie było to wymarzone miejsce, patrząc na to, ilu ludzi kręciło się tu oprócz mnie, ale póki miałam gdzie spać, nie narzekałam.

Przekręciłam gałkę starego radia tak, żeby grało delikatną muzykę i uśmiechnęłam się na dźwięk przyjemnej melodii, która po chwili wypełniła pomieszczenie. Nie czekałam długo na wodę. Zalałam kawę, usiadłam na parapecie i zerknęłam na zegar ścienny. 5:30. Dzień dobry, kochany, cudowny dniu. Jaki socjopata zmusza do wstawania o tak nieludzkiej porze?

Weekend się skończył a ja wróciłam do starej, szarej monotonii. Od mojej kłótni z Acem, a raczej od tego gdy całkiem niespecjalnie powiedziałam mu prosto w twarz, żeby kulturalnie usunął się z mojego życia, nie odzywaliśmy się do siebie. Spełnił moją prośbę. Nie pisał, nie dzwonił, nie próbował się ze mną skontaktować. A ja coraz więcej myślałam o tej chorej sytuacji, w której się znaleźliśmy. Przysięgam, nie chciałam tego wszystkiego. Gdyby chociaż w pewnym stopniu zmienił swoje nastawienie i dobierał inne słowa, ja także nie działałabym pod wpływem emocji. A może się nie myliłam? Może właśnie tak wyglądał początek końców i powinnam była po prostu przestać o nim myśleć i wziąć się za siebie?

Na podwórku robiło się coraz jaśniej a ja miałam coraz mniej czasu. Zgasiłam peta i poszłam wziąć szybki prysznic. Miałam nadzieję, że chociaż on trochę mnie rozbudzi, ale na marne. Wiedziałam już od początku, że tego dnia będę umierać. I wcale mi się to nie podobało.

Nie, nie szłam do pracy pieszo przez milionowe uliczki miasta. Wystarczyło, że zamknęłam za sobą drzwi i zeszłam po schodkach na parter.

Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni - pomyślałam i udałam się prosto na zaplecze.

Zanim spytacie, dlaczego pracujemy w barze na porannej zmianie? Otóż Philip jakiś czas temu stwierdził, że zwiększy przychód, otwierając pub w dzień jako kawiarnie. Dzięki temu rzeczywiście zebrał sporą liczbę nowych klientów, a my mieliśmy dodatkowo płatne godziny.

Zerknęłam w stronę jego biura. Uchylone drzwi, które mogłam dojrzeć zaraz za wejściem na zaplecze wskazywały na to, że kolejny raz utknął tam zamartwiając się nad losem knajpki. Był dla mnie jak przyszywany ojciec i patrzenie na to, jak stres dosłownie go zjada, stawało się coraz cięższe. Chciałam mu pomóc. Chciałam, żeby w końcu odetchnął. Nie wiedziałam tylko w jaki sposób mogłabym to zrobić. Mój układ z nim i tak polegał na wzajemnym wsparciu. Pracowałam na swoje utrzymanie, poza tym pomagałam mu właściwie we wszystkim. We wszystkim w co chciał mnie wtajemniczać, oczywiście. Chociaż nie byłam wykształcona w finansach czy zarządzaniu, często zajmowałam się wszelkimi sprawami dotyczącymi kosztów działalności. Podczas gdy on ogarniał formalnościami związanymi z prowadzeniem lokalu, utrzymywaniem kontaktów z dostawcami, ustalaniem grafiku pracy zespołu, ja często przeliczałam z nim faktury, przyjmowałam wcześniej umówione dostawy, nadzorowałam poziom stanu magazynowego i ogarniałam inne rzeczy typu standard VAT. A czasami po zamknięciu pubu, siedzieliśmy przy winie i omawialiśmy, jak to McMillan nazywał, „kierunki rozwoju w oparciu o potrzeby klientów". Oczywiście byłam w tym wszystkim razem z nim tylko do momentu w którym zaczęły pojawiać się problemy. Potem słyszałam już tylko, że poradzi sobie sam.

- Ace to skończony chuj - mruknęłam na głos, zanim zdążyłam ugryźć się w język i schowałam telefon do kieszeni fartucha.

Cami, która dzieliła ze mną zmianę, właśnie wróciła z pustymi naczyniami zebranymi ze stolików.

- Nadal się nie odzywa? - Spojrzała na mnie pytająco.

W odpowiedzi pokręciłam przecząco głową. Musiała usłyszeć co mówiłam.

- Ani słowa. - Przejęłam od niej tace i zabrałam się do zmywania. - Już drugi albo trzeci dzień.

- Nie rozumiem czemu po prostu tego nie skończysz, Aiva - Postawiła przede mną jeszcze jeden kubeczek i zaczęła przecierać szmatą te już czyste. - Przecież teoretycznie nawet nie jesteście razem.

Skomentowała moje, powiedzmy idiotyczne, nastawienie. Dokładnie zdawałam sobie sprawę z tego, co mówiła, ale sama nie rozumiałam swojego zachowania. Trzymałam się go kurczowo chociaż tak cholernie mnie ranił. Pomimo tego nie potrafiłam się od niego uwolnić. Chcąc nie chcąc był jedyną bliską mi osobą.

- Coś jednak nas łączy. - Nie chciałam go tłumaczyć, chciałam po prostu wierzyć, że jakoś się ułoży.

Kiwnęła na mnie głową z politowaniem.

- Łóżko. - Zaśmiała się.

I niestety trafiła w dziesiątkę.

- Kawa? - zaproponowała. - Poprawimy Ci trochę humor.

Te czarne ziarenka były naszym sposobem na wszystko. Zły dzień? Kawa. Dobry dzień? Kawa. Stres? Kawa. Nie ważne czy któraś z nas była smutna czy szczęśliwa. I, o ironio, poznałyśmy się właśnie przy kawie, gdy dziewczyna przyszła tu na rozmowę o pracę.

- Jasne - odpowiedziałam od razu. - Daj do niej z trzy pompki mięty.

Wywróciła oczami.

- Okej - odpowiedziała mi śmiechem. - Ty i te twoje dziwne smaki. Zupełnie jak twój gust do chłopaków. Ace pewnie w łóżku jest tak samo zjebany jak w relacjach międzyludzkich.

- Cami!! - Zdzieliłam ją wilgotną ścierką, przez co pisnęła i odskoczyła ode mnie.

- No co? - zaśmiała się razem ze mną. - Mówię prawdę. Życie jest za krótkie na nieszczęśliwe związki i kiepski seks. Przydałby Ci się prawdziwy facet z krwi i kości, który szczerze Cię pokocha i dobrze przeleci - rzuciła tekstem z internetu.

- Camille!! - zwróciłam jej uwagę kolejny raz.

No co za wariatka. Pomimo wszystko jej dobry humor mi się udzielił.

- Najlepiej jakiś bogacz z charakterkiem i klasą samą w sobie - kontynuowała rozmarzona swój monolog.

Pokręciłam przecząco głową.

- Zdecydowanie klasa z bogactwem nie chodzi w parze - wywróciłam oczami. - Gdybyś była na piątkowej zmianie, przekonałabyś się o tym aż zbyt dobrze. Bogacze to snoby, chuje i niewyrachowane świnie. Jeden gorszy od drugiego. - Czułam narastającą we mnie złość na samą myśl o tym dupku, któremu wydawało się, że jest panem i władcą świata.

Dalej żywiłam do niego uraz za te zachowanie w stosunku do mnie. I nawet żałowałam, że nie odwdzięczyłam się pięknym za nadobne.

Dzwoneczek na barze zadzwonił charakterystycznie, oznajmiając, że ktoś czeka z zamówieniem. Cami pokazała palcem na kogoś za mną.

- Chwila. - Uniosłam dłoń. - Myślą że mogą mieć wszystko co tylko sobie zechcą i wywyższają się nad innymi. Są tak cholernie żałośni że aż.. - wsadziłam dwa palce do buzi, udając odruch wymiotny. - Co podać? - odwróciłam się w stronę sali i zamarłam.

Wytrzeszczyłam oczy a moja szczeka wylądowała dosłownie na podłodze. Moje policzki zapłonęły żywym ogniem, gdy napotkałam czarne tęczówki.

- Avis - niski, głęboki wokal sparaliżował mnie do szpiku kości.

Przygryzł usta i zmrużył oczy, przekręcając głowę lekko w bok. Słyszał. Słyszał to wszystko, co o nim mówiłam. Słyszał cały mój wywód na jego temat. Przełknęłam ciężko ślinę. Ale wpadka. Mogłam czasami się przymknąć. Problem w tym, że na język nie cierpiałam, a jak coś mnie wkurzało to wyrzucałam to z siebie, nie patrząc na konsekwencje.

Jego mina pozostała jednak niewzruszona. Jakby te wszystkie słowa zupełnie po nim spłynęły.

- Ja do McMillana - rzucił tylko krótko.

I jak na zbawienie, Philip pojawił się tuż obok mnie. Całe szczęście. Bo myślałam, że spalę się tam ze wstydu. Nie żałowałam, należało mu się. Z resztą, powiedziałam samą prawdę.

- Caleb, już jesteś - przywitali się uściskiem ręki. - Zapraszam - odeszli od nas i usiedli przy stoliku.

Odetchnęłam z ulgą. Co to w ogóle miało być?

- Pieprzeni bogacze - wywróciłam oczami, odwracając się do Cami. - Mówiłam Ci.. każdy lata im koło tyłka jak piesek czekający na nagrodę za dobre zachowanie.

- Laska, ale dałaś dupy. - Była tak samo osłupiona jak ja. - To o nim taką wiązankę puściłaś?

Pokiwałam głową.

Przeklinając siebie pod nosem, obserwowałam jak zdejmuje marynarkę i siada na krześle. Koszula opięła jego umięśnione ramiona w momencie, w którym założył ręce a na jego czole pojawiły się małe zmarszczki gdy uważnie przysłuchiwał się słowom Philipa. Dyskutowali zawzięcie nad jakimiś papierami.

- Tak, dokładnie o nim - westchnęłam poirytowana. - Jesteś wiedźmą. Wykrakałaś to, że znów tu przylazł.

W odpowiedzi uniosła tylko ręce w obronnym geście.

- Wyglada całkiem..

- Nawet o tym nie myśl! - automatycznie jej przerwałam.

- Sama przygryzasz usta jak na niego patrzysz - zauważyła. - Poza tym serio nie rozumiem twojej opinii.

- Aiva! - usłyszałam nagle głos Philipa.

Zerknęłam w tamtą stronę. Facet machnął zapraszająco ręką.

- Ktoś musi ich obsłużyć - mruknęła Cami.

- Ty idź - rzuciłam, drżąco wciągając powietrze.

Wiedziałam, że nie byłabym w stanie podejść do ich stolika. Nagle cała moja odwaga gdzieś wyparowała a moje nogi po prostu odmówiły posłuszeństwa. To było zupełnie bezsensowne. Chyba po prostu kac moralny mnie zjadał. A sam Humphery wzbudzał we mnie cholernie mieszane uczucia. Jedno trzeba było mu przyznać. Był nawet przystojny z tym swoim kilkudniowym zarostem, długimi, ciemnymi rzęsami i tajemniczymi oczami. Cholera, był jednym z najprzystojniejszych facetów jakich spotkałam.

- On wyraźnie chce tam Ciebie. - Cami szepnęła tuż nad moim ramieniem.

Odwróciłam się w jej stronę.

- Przestań! - praktycznie jęknęłam poirytowana jej słowami. - Ty idź. Ja jak widzisz, jestem zajęta. - Zaczęłam przecierać i tak już czyste filiżanki.

- Niech Ci będzie, panikaro - zaśmiała się ze mnie i ruszyła w stronę mężczyzn.

Ja w tym czasie sprawdziłam czy niczego nie trzeba donieść z zaplecza i przetarłam blaty baru. Ale nie mogłam przecież w nieskończoność udawać, że mam coś do roboty.

Przesunęłam wzrokiem po klientach - każdy żył swoim życiem, zajęty swoimi sprawami. Jedni siedzieli na laptopach, jak mogłam się domyślić, pracując. Inni czytali książki a jeszcze inni po prostu gapili się w swoje filiżanki. Szczerze mówiąc obserwowanie tych wszystkich zachowań, było dość interesujące. Tak samo jak i słuchanie życiowych historii pijanych ludzi.

Cami po chwili wróciła do mnie i odwróciła moją uwagę, kładąc karteczkę przede mną.

- Ice tea dla naszego kochanego McMillana i mała czarna dla Pana Humphrey'a - zagruchała a uśmiech nie schodził jej z ust. - Aleś się uwzięła na biednego faceta. Nie jest taki zły. Poza tym, całkiem niezłe z niego ciacho.

Uniosłam brew w zdziwieniu.

- Serio, Cami? - pokręciłam na nią głową, zabierając się do roboty.

Mała czarna nie była skomplikowaną rzeczą do zrobienia. Zwykłe espresso z automatu. Ważna była - o dziwo - ciepła filiżanka, ale tym, tak jak i przygotowaniem samego naparu zajmował się zamiast mnie ekspres.

- Może i jest chujem z charakteru ale jego akcent powala na kolana - trąciła mnie biodrem i jak gdyby nigdy nic zaczęła przygotowywać mrożoną herbatę. - Ah, Philip napomknął jeszcze, że chce zrobić dzisiaj jakieś spotkanie.

Zerknęłam na staruszka. Wyraźnie rozpromieniał. Nawet śmiał się z czegoś, gestykulując. Dawno nie widziałam go tak szczęśliwego. Przeniosłam wzrok na bruneta a on jakby czując, że na niego patrze, wlepił we mnie zimne tęczówki i przymrużył oczy. Przełknęłam ciężko ślinę. Uniósł dłoń do ust i kciukiem jeżdżąc po dolnej wardze uważnie mi się przyglądał. Zamrugałam kilka razy. Czułam lekkie szczypanie policzków gdy tak mierzył mnie wzrokiem.

Pikanie kawiarki oznajmiło gotowe espresso. Oczywiście istniało wiele wariantów, ale w Hoxton, głównie serwowaliśmy americano. Więc właśnie takie postawiłam na tacce, zaraz obok szklaneczki wody i herbatnika typu włoskiego.

- Mówił o czym dokładnie chce pogadać? Znowu jakieś zmiany czy coś?

Czekając na odpowiedź, przeszłam na drugą stronę lady, żeby zanieść to nieszczęsne zamówienie.

- Nie powiedział nic więcej - wzruszyła ramionami.

Dzięki Bogu nie zdążyłam złapać za tackę, bo wszystko wylądowałoby na podłodze. W tym samym momencie w którym po nią sięgnęłam, obiłam się plecami o twardy tors, a gdy odwróciłam się, żeby przeprosić, okazało się, że stoi za mną nie kto inny, tylko ten cały Caleb.

- No niech Cię szlag - mruknęłam pod nosem. - Zamówienie już gotowe - dodałam głośniej i wymusiłam uśmiech.

Czekałam na jakiekolwiek słowa z jego strony ale milczał. Skinął jedynie ledwo zauważalnie głową.

- Zapraszam na zaplecze - obok nas przeszedł Philip, nawet nie racząc nas spojrzeniem i pokazał na tylne drzwi. - Wszyscy - zabrzmiał dość poważnie. - Napoje zostaw za ladą, sam je odbiorę.

Zerknęłyśmy z Cami po sobie, myśląc chyba o tym samym. Sytuacja nie zapowiadała się zbyt dobrze.

- A co jeśli McMillan zamierza zawiesić interes albo go zamknąć? - przyjaciółka szepnęła mi na ucho.

- Co? - ściągnęłam brwi. - Mógłby to zrobić? - przez moment oblał mnie strach.

Czy sytuacja była aż tak kiepska? Nie, raczej Philip poinformowałby mnie wcześniej. Poza tym, nie mógł tego zrobić do cholery bo zostałabym bezdomną. Chociaż w mojej sytuacji, patrząc na to jak wyglądało moje życie i tak niewiele mi do tego brakowało.

- Nie, raczej nie. Zbyt mocno zależy mu na tym miejscu - chciała mnie jakoś uspokoić, ale sama była wyraźnie tak samo zmartwiona jak ja. - Chyba, że chce odsprzedać Hoxton.

I w tamtym momencie ponownie przypomniały mi się uchylone drzwi jego biura i te wszystkie sytuacje, których byłam świadkiem. Czy to właśnie dlatego nie chciał ze mną rozmawiać o finansach? Co jeśli Cami miała racje?

Zaplecze nie było duże. Właściwie znajdowała się tam szatnia, łazienka dla personelu, składzik na towar i mały korytarzyk z pomieszczeniem, które śmiesznie nazywaliśmy pokojem zwierzeń.

- Philip.. - dotknęłam jego ramienia, ale on uśmiechnął się tylko do mnie pokrzepiająco.

- Porozmawiamy później, Aiva. Narazie muszę wam coś ogłosić - położył swoją dłoń na mojej i ścisnął ją delikatnie, po czym ruszył wgłąb pomieszczenia.

Ten obrót sytuacji wcale mi się nie podobał. Co więcej, zaczęłam się poważnie martwić. Stałam tak nie wiedząc za bardzo co myśleć. Nie mogłam zmusić się do zrobienia kroku w przód.

- Co jak co, ale nie sądziłem, że jesteś takim tchórzem - usłyszałam za sobą Humphreya. - Wchodzisz czy już składasz rezygnacje? - uniósł brew, gdy na niego spojrzałam.

- O czym ty.. - ściągnęłam brwi.

On tylko uśmiechnął się cynicznie i kładąc dłoń na moich plecach, pokierował mnie do środka.
Usiadłam na jednym z foteli, zaraz na przeciwko Philipa a Cami kłapnęła na moim oparciu. W tamtym momencie już byłam pewna co usłyszę. Oparłam twarz na otwartych dłoniach i tylko czekałam na te słowa, jak na skazanie.

Ludzie z drugiej zmiany właśnie zaczęli zbierać się w szatni - ich także zaproszono do rozmowy. Po zdezorientowanych twarzach mogłam zauważyć, że nie do końca rozumieją o co chodzi.

Gus rzucił mi pytające spojrzenie a ja jedynie wzruszyłam ramionami.

- Nie wiem - rzuciłam bezgłośnie.

Chociaż wiedziałam. Doskonale wiedziałam.

Caleb stanął tuż przy drzwiach skupiając na sobie uwagę wszystkich. Nie było to dziwne. Nikt nie spodziewał się gościa, tym bardziej takiego. Dziewczyny momentalnie zaczęły się żałośnie ślinić na jego widok, co było nieco irytujące. Ale po nim najwyraźniej to spływało. Zupełnie nie zwracał na nic uwagi. Nawet nie patrzył na nas. Jego opuszczony wzrok skupiony był na sygnecie, który obracał w palcach.

- Tak jak już wszyscy zapewne wiecie, ostatnio nie powodziło nam się zbytnio - zaczął Philip.

Co oczywiście wywołało nie małe poruszenie. Pomiędzy pracownikami wybuchły szepty. Cholera. Mogłam go przycisnąć i porozmawiać z nim wcześniej. Wiedziałam, miałam złe przeczucia i zamiast posłuchać instynktu...

- Słuchaj - rzucił Michael. - Nie masz się o co martwić.

- Dajemy radę a może być jeszcze lepiej, Philip. Sam wiesz. Masz mnie, masz wszystkich, napewno coś wy.. - dołączyłam do niego ale Caleb uciszył mnie, unosząc dłoń.

- Dajcie dojść do słowa komuś, od kogo zależy wasze zatrudnienie - skupił wzrok na mnie, sugerując, że powinnam się po prostu zamknąć.

Spojrzał na mnie z taką wyższością, że przez moment zastanawiałam się czy w ogóle w jego świecie istnieję. Czarne oczy wwiercały się w moją osobę do tego stopnia, że czułam się jak nic nieznaczący człowiek. Biedny robol, który zaharowuje się, żeby jakoś przeżyć. Może dlatego, że nim byłam? Trudno było zachować wysoką samoocenę przy kimś, kto samym spojrzeniem udawania Ci, że jesteś totalnym zerem i zwraca uwagę gdzie jest twoje miejsce.

- Dziękuję - Philip zwrócił się do bruneta. - Dlatego też chciałbym przedstawić wam naszego nowego inwestora i dobroczyńcę a przede wszystkim syna mojego dobrego przyjaciela - wskazał na Caleba. - Pan Humphrey zgodził się nas wesprzeć za co chciałbym mu ogromnie podziękować. To miejsce jest moim domem. Gdybym je stracił, nie odnalazłbym się na tym świecie.

Zamrugałam kilka razy w osłupieniu. Plus był taki, że nie usłyszałam żadnych przykrych słów o wypowiedzeniach czy zamknięciu lokalu. Ale do cholery, przecież Philip mógł się zwrócić do mnie.

- Będę tu z wami cały czas, jednak główne stery oddaje komuś, kto świeżym, młodym spojrzeniem i pomysłami, poprowadzi to miejsce do sukcesu. Nie znam drugiego człowieka, bardziej pasującego na to miejsce. Mam nadzieję, że ciepło powitacie nowego szefa - kontynuował. - Caleb, witamy w załodze Hoxton.

Zrobił to.. rzeczywiście to zrobił. Teoretycznie sprzedał knajpkę. W momencie w którym dotarło do mnie, co to właściwie oznaczało, moja mina całkowicie zrzedła. W głowie szumiało mi od słów, które brunet rzucił w moją stronę, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Szef. Został teraz naszym szefem. Aż prychnęłam pod nosem. Super, po prostu super.

Zerknęłam na niego a on kolejny raz posłał mi ten swój wyraz twarzy wyrażający triumf. Mówiłam to już? Jeśli tak to się powtórzę - pieprzeni bogacze.

***

Po naszym spotkaniu z mętlikiem w głowie ruszyłam do szatni. Oczywiście decyzja Philipa nie obeszła się bez echa. Humphrey był na językach wszystkich. Jedni byli zachwyceni, drudzy nieufni, ale obie strony nie mogły doczekać się nadchodzących renowacji z nadzieją na nowy, lepszy start.

- Proponuje dzisiaj wyjście na kluby - Cami usiadła na ławeczce zaraz obok mojej szafki. - Relaksacja jest wskazana. Tym bardziej teraz - poruszała zabawnie brwiami.

Nie musiała nic mówić. Wiedziałam dokładnie co ma na myśli.

- Jestem jak najbardziej za - uśmiechnęłam się w końcu pierwszy raz od dobrych dziesięciu minut. - Nie wiem jak wytrzymam z nim w jednej knajpie. Pewnie będzie tu przychodzić i kontrolować wszystko i wszystkich i dodatkowo mnie wkurzać. Dlaczego muszę mieć takiego pecha? Nosz kurwa mać - jęknęłam, zamykając szafkę.

- Nie będzie tak źle. Z resztą, nie myśl już o tym - Cami starała się mnie pocieszyć. - Zawsze mogło być gorzej, prawda?

Widziałam w jej oczach tą samą fascynacje co u innych. Renowacje knajpy miały objąć także zmianę wnętrza jak i dress codu. Wszyscy byli mega podekscytowani. Ale ja.. ja po prostu plułam sobie w brodę. Nie zaczęliśmy naszej znajomości zbyt pozytywnie. Ten typ wyraźnie miał coś do mnie i nie łudziłam się o to, żeby wyglądało to kiedykolwiek lepiej.

- To o której się widzimy? - wyszłyśmy z zaplecza, tu się zazwyczaj rozstawałyśmy.

Cami, która dzieliła ze mną pracę, zmianę i szafkę, wcześniej wynajmowała ze mną także całkiem niezłe mieszkanie. W czasie przeszłym, bo zmieniła swoje lokum. Nie winiłam jej za to, że przeprowadziła się do swojego chłopaka. To było normalną rzeczą i zwykła świnia robiłaby jej z tego powodu wyrzuty. Nie zmieniało to jednak faktu, że z nią było po prostu łatwiej opłacać rachunki. Właśnie przez to koniec końców wylądowałam w pokoiku na górze. Mogłabym nazwać siebie sama nieudacznikiem życiowym - tak po prostu było. Nie umiałam w życie. Ace mnie ratował. Dzięki niemu mogłam pomieszkiwać w normalnym mieszkaniu i chociaż nigdy nie zaproponował, żebym się do niego wprowadziła, jakoś sobie radziłam. Teraz wszystko, dosłownie wszystko w moim życiu stało pod jednym wielkim znakiem zapytania.

- Siódma? - rzuciłam, a ona pokiwała głową, że się zgadza.

À propos, wyciągnęłam telefon, żeby sprawdzić czy ten gnojek raczył się do mnie odezwać. Przeklnęłam pod nosem. Nie raczył.

- Avis - wywróciłam oczami i przystanęłam.

Nikt inny się tak do mnie nie zwracał i powoli zaczynało mnie to naprawdę bardzo mocno irytować.

- Panie Humphrey - wymusiłam uśmiech i odwróciłam się w stronę faceta, który mnie zawołał.

Zeskanował mnie wzrokiem od stop do góry i zatrzymał się dłużej na moich oczach. Czego ten facet jeszcze ode mnie chciał?

- Bardzo cieszę się na naszą współpracę, Panie Humphrey, mam nadzieję, że razem dokonamy wielkich zmian - Gus, który właśnie rozpoczął zmianę, wciął się w naszą rozmowę.

Jednak Caleb nie odwracał ode mnie wzroku. Zacisnął usta w wąską linię i dopiero po chwili mrugnął kilka razy.

- Tak - jego głos był ciepły, niski.

Ruszyłam do wyjścia zadowolona z obrotu sytuacji. Naprawdę nie chciałam wdawać się z nim w dyskusję. Do niczego to nie dążyło. Zanim jednak wyszłam z knajpy usłyszałam:

- Chociaż niektórych trzeba nauczyć właściwej obsługi klienta.

Dziękuje za tak cieplutki odbiór ❤️
Do następnego!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top