Rozdział 15 - To mnie nie zabiło, ale tamtego dnia, coś we mnie umarło

Zapraszam do ostatniego rozdziału Have I lost the game :)

✨✨✨

Podążałam za nim w dół schodów. Mrugałam chaotycznie, starając się odnaleźć drogę w ciemnosci. Prowadził mnie, trzymając kurczowo za nadgarstek. Nie nadążałam za jego długimi krokami, chociaż niemalże biegłam pół truchtem. Miałam wrażenie, że ciągnie mnie za sobą. Narzucone tempo sprawiło, że potknęłam się kilka razy o własne nogi.

- Coś się stało? - dopytywałam, nie otrzymując odpowiedzi. - Gdzie jedziemy? Co się dzieje?

Wyszliśmy tylnym wyjściem z Hoxton, niezauważeni. Kamery co prawda zarejestrowały nasz ruch, tego byłam pewna, ale żadna obca twarz nam się nie przyglądała. Nie spotkaliśmy nikogo.

Rozglądałam się raz na po raz, sprawdzając czy nikt nas nie śledzi. Po tych okropnych koszmarach, nie ufałam swoim zmysłom a odgłos naszych kroków odbijających się o posadzkę zdawał się piętrzyć jakbyśmy uciekali od tłumu. Dlaczego nagle w środku nocy stwierdził, że musimy gdzieś jechać? Groziło nam niebezpieczeństwo? Ktoś dowiedział się o naszej kryjówce? Przecież zostawiliśmy tam nasze rzeczy.

Wypadłam na opustoszały już parking. Słońce właśnie zachodziło za horyzontem. Wydało mi się to dość dziwne. Hoxton powinno było być zapełnione tłumami, chcącymi się zabawić. Która mogła być godzina?

Nim zdążyłam się nad tym choćby zastanowić, Caleb popchnął mnie, żebym ruszyła dalej. Naciskiem dłoni położonej na moich plecach, pokierował nas do auta. Potarłam pokryte gęsią skórką, ramiona. Było mi cholernie zimno.

- O co chodzi, Cal? - skrzywiłam się, gdy sadzając mnie na siedzeniu pasażera, docisnął moje ramię - Caleb?

- Wsiadaj! - rozkazał krótko, pochylając moją głowę, hamując moje protesty.

Zatrzasnął za mną drzwi.

Co się, do cholery, działo?

Emocje wzięły górę na tyle, że zamilkłam. Przyglądałam mu się po prostu gdy łyknął proszki, zajmując pospiesznie miejsce kierowcy. Nie pytałam już o nic. Nawet wtedy gdy gorączkowo przerzucał biegi, zwiększajac prędkość jazdy, nawet wtedy, gdy wymijane przez nas samochody zlewały się z ciemnością za oknem. Nie potrafiłam już zdobyć się na wypowiedzenie choćby słowa.

Kilka ostatnich dni wykończyło mnie do tego stopnia, że ten powrót do rzeczywistości, do życia, powodował coraz to mocniejsze pulsowanie w skroniach.

Już nawet przestałam zwracać uwagę na to, gdzie zmierzaliśmy. Nie potrafiłam określić czy kierujemy się na północ czy raczej w zupełnie innym kierunku. I nie chodziło już o to, że szok i niezrozumienie zamknęły mi usta ani o to, że takie chaotyczne zachowanie nie było w jego stylu. Po prostu lawina pytań bez odpowiedzi i tłoczących się nieprzyjemnie myśli, zasypywała mnie coraz bardziej, odbierając oddech.

Niepokój jednak towarzyszył mi przez całą drogę. Miałam złe przeczucia. Coś musiało się stać... Coś mnie ominęło? Coś przeoczyłam?

Wpatrywałam się w jego kamienną twarz, nie rozumiejąc nic.

Aż dotarliśmy.

Przestrzeń polany, na której się zatrzymaliśmy, uderzyła we mnie swoim ogromem. Vis-à-vis znajdował się jedynie mały, nieco zniszczony domek, stojący po środku niczego. Kilka drzew, rosnących nieopodal, dawało mu cień.

Właśnie tu Caleb zgasił silnik.

Nastała cisza. Cisza przerywana jedynie naszymi oddechami. Byliśmy sami. Tylko ja i on i ogromna przestrzeń rozciągająca się dookoła nas.

Co my tu, do cholery, robiliśmy?

- To nowa kryjówka? - spytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

- Kryjówka - w odpowiedzi prychnął.

Tak, prychnął i zaśmiał się ponuro. Czemu go to rozbawiło? Przecież zapytałam śmiertelnie poważnie.

Zauważyłam coraz mocniej wyczuwalną zmianę w jego zachowaniu. Jego mimika twarzy stężała. Wpatrywał się w przestrzeń przed sobą a zmarszczki na jego czole stawały się coraz bardziej widoczne, tak mocno ściągał brwi. Coś wyraźnie nie dawało mu spokoju.

- Musisz zrozumieć, że życie wymaga od nas podejmowania trudnych decyzji. Czasami to, co postanowisz kłóci się zupełnie z przekonaniami, z wartościami, które wyznajesz. Czasami musisz postąpić wbrew samemu sobie dla dobra ogółu - w końcu się odezwał.

Ton jego głosu nabierał nieprzyjemnej szorstkości a dobierane słowa nie należały już wcale do niego. Dosłownie jakby w jego ciało wstąpił zupełnie inny człowiek. Czy to był ten Caleb, którego tak cholernie bałam się zobaczyć, ten, który nawiedzał mnie w moich koszmarach? Zdecydowanie tak. Nie rozumiałam skąd ta zmiana w jego zachowaniu. Nie potrafiłam wytłumaczyć przed samą sobą tego, czego właściwie doświadczałam. Gdzie się podział ten Caleb, który trzymał mnie w ramionach jakbym w każdym momencie mogła rozpłynąć się w powietrzu?

- Jak zapewne zauważyłaś, nie lubię sobie brudzić rąk - mogłabym przysiąc, że po wypowiedzeniu tych słów kącik jego ust zadrżał w cynicznym grymasie. - Ale tym razem, sprawa była na tyle prywatna, że postanowiłem zająć się nią sam - westchnął przeciągle, przykładając dłoń do ust, rozmyślając nad czymś. - Prosta piłka, odnaleźć zaginioną córkę Dewona Russela, dostarczyć ją odpowiednim ludziom, odebrać swoje i żyć dalej.

Samo wspomnienie tej sytuacji wzbudziło we mnie mdłości. Kolejny raz poczułam się jak przygnieciona tonowym głazem. Skurczyłam się w sobie i zamknęłam, żeby to wszystko strawić, a on na powrót wyciągał to na wierzch. Po co do tego wracał? Co gorsze, miałam wrażenie, że to było jedynie początkiem góry lodowej, którą odkrywałam.

- Twój ojciec narobił sobie problemów już dawno dawno temu - najwyraźniej stwierdził, że rzeczywiście należą mi się wyjaśnienia. - Porwanie dziecka człowieka wyżej postawionego od ciebie nie jest dobrym pomysłem na gierki. Pech chciał, że dziewczyna nie wytrzymała psychicznie i odebrała sobie życie.

Wpatrywałam się w niego, nie rozumiejąc.

Wiedziałam, że mój ojciec nigdy nie był dobrym człowiekiem. Ba, jedyne wspomnienia z tym kimś jakie miałam, wiązały się z poczuciem strachu, wiecznej niepewności i chęci ucieczki. Był pieprzonym, totalitarnym dyktatorem w tej rodzinie. Może i mnie spłodził ale na miano ojca zdecydowanie nie zasługiwał. Nie byłam jednak gotowa na taki rozwój wydarzeń. Trudno było mi uwierzyć w jego historię. Przecież mógł kłamać, mógł manipulować. Dlaczego miałabym w to wszystko uwierzyć? 

- Spokojnie, mogłaś o tym nie wiedzieć. Miałaś wtedy może z sześć lat - tłumaczył dalej. - Tego samego wieczoru urządził piękny bal dla niepoznaki. Zaproponował również poszukiwania biednej Beth. Zbudował fortecę, żeby chronić ciebie i twoją matkę. Ale ludzie to potwory, Avis. A izolacja jest niebezpieczna. Odcina od cennych informacji. Dewon przez swoją własną głupotę stał się łatwym i widocznym celem. Pewnie za jego głowę także wyznaczono nagrodę.

Beth.

Zapomniane, wyparte przeze mnie imię, odbijające się niegdyś echem po rezydencji Russelów, wywołało lawinę wspomnień. Tak mglistych i tak rozmazanych a jednak przywołujących pewne obrazy, gdy jako dziecko zakradałam się do gabinetu starego Dewona, żeby posłuchać o czym rozmawia ze swoimi gośćmi.

Caleb nie kłamał. Taka sytuacja rzeczywiście miała miejsce.

Zerknęłam w jego stronę. Najwyraźniej to czując, także przeniósł na mnie wzrok i posłał mi spojrzenie mówiące jedno - wiem więcej niż Ci się wydaje i dobrze wiesz, że nie ma w tym kłamstw.

- Córka za córkę brzmi jak sprawiedliwe rozwiązanie - podsumował, wpatrując mi się głęboko w oczy.

To spojrzenie, sprawiło, że przeszły mnie ciarki. Patrzył prosto w moją duszę, przeszywał ją. Nawet nie mrugnął.

Zmarszczyłam brwi.

- O czym do cholery mówisz? - zaschnięte gardło zapiekło nieprzyjemnie, gdy tylko wydałam z siebie dźwięk. - Sugerujesz, że oni chcą mnie znaleźć, żeby zemścić się za tę całą Beth? - spytałam tak cicho, że sama siebie ledwo usłyszałam. - Błagam Caleb, ja... - głos mi się niemal załamał.

- Bardzo mnie zawiodłaś - kontynuował dalej swój monolog, nie zwracając uwagi na moje słowa - Przez sen byłaś tak cholernie rozgadana - prychnął i pokręcił głową niedowierzając - Siedzisz spokojnie obok mnie, jakbym dawał Ci jakiekolwiek powody do tego, żebyś dalej mi ufała - ton jego głosu, a raczej słowa wymamrotane nonszalancko na wydechu, zmusiły mnie do spojrzenia w jego surowe tęczówki. - Próbujesz grać twardą a w środku się rozpadasz. Jakby cokolwiek jeszcze z ciebie zostało, Avis - dodał po chwili.

Powoli zaczynało mi piszczeć w uszach a obraz stawał się rozmyty. Wpatrywał się we mnie wyczekująco.

Skrzywiłam się, starając się zdusić w zarodku wszechogarniające uczucie zmęczenia, dokładnie takie, które przykuło mnie do materaca w Hoxton. Wciąż nie potrafiłam strawić tego, co działo się dookoła mnie. Wiedziałam tylko tyle, że ktoś bliżej niezidentyfikowany chciał mnie dorwać. Czułam się jak w pieprzonym mafijnym filmie. Ten ktoś był na tyle mocno nastawiony na swój cel, że zlecił napad na nasze mieszkanie, tylko i wyłącznie dlatego, że myślał, że tam będę. Wypadek także nie był przypadkowy - pewnie stali za tym Ci sami ludzie. To natomiast prowadziło do wniosku, że dokładnie zdawali sobie sprawę, iż Caleb mnie znalazł.

Tylko.. dlaczego ja? Skoro to mój ojciec zawinił, to jego powinni szukać. Skoro on coś zrobił, dlaczego ja miałam dostać rykoszetem? Przecież moich kontaktów z ojcem nawet nie można było nazwać miernymi. Jak dla mnie mógł zdechnąć. Sytuacja, zupełnie mnie nie dotycząca, doprowadziła do momentu w którym moje życie miało być odkupieniem win. Jakbym była niczym. Dlaczego? Nie mogłam tego pojąć. Unikałam tego życia tak bardzo jak tylko się dało. Odcięłam się od niego w każdy możliwy sposób. Jak widać, od przeznaczenia uciec nie można.

Przymknęłam powieki przez znajome ciśnienie, kumulujące się w czaszce.  Mój oddech stał się płytki. Wszystko we mnie się trzęsło. Chociaż nie chciałam przyznawać się do tego nawet przed samą sobą - miał racje, cholerną rację.

Był na wygranej pozycji - wciąż zachowywał stoicki spokój gdy ja gubiłam się we własnym umyśle, czując się przytłoczona jego pewną siebie, ofensywną postawą.

Jeszcze kilka dni temu pragnęłam niczego innego, tylko schronienia w jego silnych ramionach. Wierzyłam w niego, wierzyłam w nas. Bo przecież wszystko zaczynało wyglądać inaczej, nasza relacja zaczynała wyglądać inaczej. Wierzyłam, że wszystko podąża we właściwym kierunku a schemat, którym żyłam, został złamany. Wierzyłam, że w końcu wychodzimy na prostą. Teraz najzwyczajniej w świecie się go bałam. Wciąż nie rozumiałam co tu robimy, co miał w zamiarach i dlaczego, do cholery, zachowywał się w taki sposób.

- Pamiętasz, co Ci kiedyś powiedziałem? - zmienił nagle temat.

Nie miałam pojęcia, o co pyta. Z jego ust padło tyle słów, że nie potrafiłam odnaleźć tych właściwych. Pokręciłam więc przecząco głową.

- Czasami życie polega na ryzykowaniu wszystkiego dla czegoś, czego nikt nie może zobaczyć oprócz Ciebie - zawahał się na moment. - Ale choćbym nie wiem jak mocną miał obsesje na punkcie moich planów i trzymania się ich, wszyscy dokonujemy własnych wyborów. I niestety, pewnych rzeczy nie da się kontrolować, nieważne, jak bardzo się próbuje. Nie można kontrolować nikogo z wyjątkiem samego siebie. To mi umknęło. I pewne sprawy nie poszły po mojej myśli.

Wsłuchiwałam się jego słowom, kolejny raz próbując zrozumieć, co tak naprawdę chce przez to powiedzieć. Miał jeszcze jakieś asy w rekawie? Czy to już koniec jego sztuczek? Mówił o naszej aktualnej sytuacji, czy o czymś, czego nie byłam w stanie zrozumieć? Już tyle razy dawał mi prostą odpowiedź, w tych swoich zagmatwanych przemyśleniach. Tym razem nie mogło być inaczej. Ale jego postrzeganie rzeczywistości zderzyło się z moim w cholernej kolizji i nie potrafiłam już wyciągnąć żadnych wniosków.

- Grunt nie przywiązywać się do niczego - przez krótki ułamek sekundy spojrzał mi głęboko w oczy i miałam wrażenie, że wyłaniającym się zza mrocznej zasłony, błękitem, przeszył moją duszę. - Do czego się przywiążesz, to chciałbyś zatrzymać. A zatrzymać w życiu nie można nic.

I właśnie wtedy między nami zapadła cisza, przerywana jedynie naszymi płytkimi oddechami. Jego słowa, dotkliwie uderzyły prosto w serce. Niemalże zawisły między nami w powietrzu. Chyba oboje nie spodziewaliśmy się tego, co zostało powiedziane.

- Wysiadaj, przejdziemy się.

Rozchyliłam lekko usta, zaskoczona. Jednak zanim zdobyłam się na jakąkolwiek odpowiedź, zgasił silnik i wysiadł, jak gdyby nigdy nic.

Dźwięk zatrzaskujących się drzwi samochodowych odbijał się nieprzyjemnie po mojej głowie jeszcze długo po tym, gdy zostawił mnie w środku samą.

Otworzył drzwi po mojej stronie i wpatrywał się we mnie wyczekująco. Jak w amoku, chwiejnie stanęłam na nogach.

- Chodź - tak jak w Hoxton, położył dłoń na moich plecach, kierując nas w stronę domku.

Słyszałam trzask gałązek, pod naszymi stopami. Nie czułam jednak, że idę. Moje nogi same kroczyły do przodu.

Przeszywał mnie spojrzeniem, czułam to, jednak dopiero po chwili zdecydowałam się na zerknięcie w jego stronę. Przyglądałam się mu z nadzieją, że zrozumiem, co kryje jego pokerowa twarz.

On jednak, wciąż wpatrywał się w przestrzeń przed nami. Nie dostrzegłam w nim, tej znajomej mi już, nienawiści. Cierpiał, to zauważyłam jako pierwsze. Jego rana wciąż mu przecież doskwierała, o czym przypominał temblak. Pomimo wszystko minimalne skrzywienie na jego twarzy ukryte było pod maską zdecydowania i determinacji.

Powoli wszystko dookoła nas cichło tak, że świszczący wśród drzew wiatr nieprzyjemnie odbijał się echem po pustej przestrzeni.

W końcu, pod naciskiem jego dłoni, skręciłam za winklem. W momencie w którym uniosłam wzrok przed siebie, momentalnie znieruchomiałam. Moje serce przyspieszyło na widok błyszczącego metalu, wbitego w ziemię.

Łopata. Jebana łopata.

Do mojej świadomości przebił się głos, podpowiadający, że już jest za późno, że już zadecydował o wszystkim. Przecież w cholernych planach miałam zamiar udowodnić, że jestem warta utrzymania mnie przy sobie. Cholera. Zrobiłam coś zupełnie przeciwnego. Pokazałam mu, że się poddałam. Pokazałam mu, że jestem słaba. Jak sam stwierdził, niewiele już ze mnie zostało. Czyli... to właśnie po to przejechaliśmy cały ten dystans?

Nie. Niemożliwe.

Przecież nie mógł mówić tego na poważnie. Do cholery, nie mógł podjąć takiej decyzji!

Nasze spojrzenia się spotkały. Wypalał we mnie dziurę, parzył niczym rozżarzony metal. To trwało dosłownie ułamek sekundy a jednak poprzez tą małą chwilę zrozumiałam wszystko.

- Nie.. - wyrwało się z moich ust, gdy machinalnie cofnęłam się o kilka kroków. 

Byłam, kurwa, przerażona. Zapragnęłam błagać o litość, ale strach zacisnął mi gardło. Silne ramie Caleba uniemożliwiło mi dalszy ruch. Najwyraźniej ból wcale nie przeszkodził mu w szczelnym zamknięciu mnie w swoich objęciach. W jego dotyku nie było jednak delikatności.

Obraz rozmazał mi się przez napływające do oczu łzy. Szarpałam się, jednak nie byłam w stanie się wyrwać. Dopiero charakterystyczny dźwięk kliknięcia, który wydał pistolet przy przeładowaniu, sprawił, że znieruchomiałam.

Moje plecy wygięły się nieprzyjemnie, gdy chwycił mnie za ramie, przyciągając na powrót szczelnie do swojego ciała, niemal wgniatając lufę w moją łopatkę.

Przez tą bliskość, czułam jego miarowo unoszącą się i opadającą klatkę piersiową. Jego policzek opierał się o moją skroń.

- Nie zamierzałem sięgać po aż tak drastyczne środki, ale nie mam wyjścia - szepnął, a jego oddech oplótł moje ucho.

Zrobiliśmy krok do przodu. Potem następny i następny. Każdy kolejny potęgował uczucie wszechogarniającej paniki. Chciał mnie zakopać żywcem? Miałam kopać swój własny grób? Nie. Kawałek dalej dostrzegłam kupkę czarnego piachu piętrzącą się na wysokość metra. Był przygotowany. Wszystko było przygotowane

Nawet nie wiem w którym momencie znaleźliśmy tuż nad skrajem dołu.

Sparaliżowana wpatrywałam się w to miejsce. Czułam fale gorącego powietrza na twarzy. Przełknęłam ciężko ślinę. Właściwie, mój mózg się wyłączył. Przestałam czuć cokolwiek.

To był mój koniec. Sama siebie na to skazałam.

- Widzisz, najpierw chcieli mieć Cię żywcem - chrypiał nisko - Nie mam pojęcia, co by z Tobą zrobili, mogę się jedynie domyślać. Dostarczenie Cię było cholernie proste. Znalezienie już trudniejsze. Nie jesteś tak głupia jak stary Russel. Uciekłaś z domu a ślad za Tobą się zatarł - poprawił chwyt, którym mnie trzymał. - Zaczęłaś krążyć w tłumie, który Cię zasłonił, znajdować sojuszników, mieszać się. Nawet nie wiesz ile niewinnych kobiet z mojego polecenia zginęło pod pretekstem odnalezienia Cię gdy dostałem cynk, że przebywasz w Londynie.

W ułamkach sekund jego słowa wpadały i wypadały z mojej głowy. Właściwie nie wiedziałam o czym mówi. Od jak dawna mnie szukali? Od jak dawna chcieli zemsty na ojcu? Jak cholernie mocno zakłamane było moje życie? Światło odbijające się od metalu, raziło w oczy. To on był tym przeklętym porywaczem o którym bębniono w telewizji i prasie. To on stał za licznymi zabójstwami. To on był, jak sam określił, nieuchwytnym geniuszem, mistrzem w swoim fachu. Czasami do osiągnięcia celu wystarczy zwykła wiara, że możesz dostać to, czego chcesz. Ci, którzy osiągają wyznaczone cele, robią to, bo wierzą, że to jest możliwe. On zdecydowanie niczym rasowy psychopata postawił sobie cel i osiągnął sukces. To przed nim dziennikarze ostrzegali dzień w dzień, a on przysłuchiwał się temu z cynicznym uśmiechem. To on był londyńskim seryjnym mordercą. To on kierował grupą przestępczą. Jak mogłam nie połączyć tych wszystkich faktów? Przecież doskonale zdawałam sobie sprawę w jakim półświatku się obraca. Jedno należało przyznać - był po prostu zbyt dobry a ja byłam zbyt zaślepiona.

- Nawet kochany Philip starał się ukryć twoją obecność w Hoxton przede mną. Pech chciał, że jako syn jego przyjaciela zapragnąłem mu pomóc. Pojawiłaś się jak na tacy - pokręcił głową. - Kelnereczka, ukryta w drewnianych ścianach upadającego już baru. Wszyscy inni wyrywali sobie włosy z głowy, żeby Cię odnaleźć, porywali kobiety choć odrobinę pasujące do twojego opisu. Moi ludzie wdali się w wir tego szaleństwa próbując zabłysnąć w moich oczach, wykazać się a ja odkryłem twój sekret. Znalazłem Cię. Miałem plan. Miałem Ciebie. Papiery McMillan'a jedynie potwierdziły, że to ty.

Skoro tak cholernie chciał się mnie pozbyć, dlaczego jeszcze tego nie zrobił? Miał ku temu jak najbardziej sprzyjające warunki. Chyba właśnie ta myśl powstrzymywała mnie od gwałtownych zachowań. Albo po prostu to, że wciąż wszystko wydawało mi się być tym samym koszmarem, z którego wciąż nie mogę się obudzić. Miałam wrażenie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę.

- Mogłem Cię po prostu porwać, ale to byłoby zbyt proste, zbyt banalne. Jaka w tym zabawa? Jaki cel? Jaka satysfakcja? - zniżył ton głosu do niemalże szeptu. - Otaczałaś się tłumem. Nie byłaś ukrywającym się samotnikiem, tak jak podejrzewałem. Niczego nie wiedziałaś, nie byłaś świadoma powagi sytuacji, tatuś nie przekazał cudownych wieści. To tylko podkręciło moją wyobraźnię. Rozkładałaś karty razem ze mną. Nie byłaś biernym graczem. Wychodziłaś na przeciw napędzając coraz bardziej grę - jego gardłowy pomruk drażnił nieprzyjemnie, powodował dreszcze i gęsią skórkę, doprowadzał do szału, a nawet powodował fizyczny ból. - Wykup Hoxton? Proszę bardzo. Propozycja mieszkania? Ułatwiło mi tylko robotę. Ale byłaś tak cholernie skomplikowana. I przede wszystkim drążyłaś temat. Sama domyślałaś się od samego początku. Tylko pomyśl. Może i jesteś naiwna ale nie głupia. Bankiet, na który dałaś się wywieźć był jednym z pretekstów. Ace nawet by Cię nie szukał po kłótni, powiedziałby jednak Camille, że widział Cię ze mną. Co prawda miałbym alibi, przecież wyjechałem - jego uścisk nie zelżał, gdy przeniósł pistolet na linie mojej szczęki. - Na kolana, Avis - rozkazał.

Moje ciało było dziwnie wykończone, jedynie mózg samoistnie wykonywał polecenia, będąc na celowniku, czując się zagrożonym.

Bliskość jego ciała zniknęła.

To uczucie, nagłej wypełniającej mnie całą, samotności i pustki było jeszcze bardziej przerażajace. Pomimo tego, że jego dotyk był morderczy, uspokajał w dziwny sposób, koił nerwy.

Stanął nade mną jak kat nad swoją ofiarą, celując we mnie.

Łzy ściekały po mojej twarzy. Nie byłam gotowa na tę prawdę i nie ważne jak mocno zapierałam się, że chcę umrzeć, nie byłam gotowa na śmierć. Okłamywałam siebie samą.

- Problem w tym, że spisałaś się z zabójstwem Mela. Zrobiłaś to. Zaskoczyłaś mnie. Do tego zupełnie bezceremonialnie powiedziałaś jak cholernie nienawidzisz ojca. Ich plan nie miał już najmniejszego sensu, bo on równie mocno nienawidzi Ciebie. Od początku nie miał sensu. Andrew miał Cię przechwycić ale chyba za bardzo mu się spodobałaś. A moi ludzie to debile. Przerastasz ich intelektem, Avis. Zapragnąłem mieć takiego sojusznika. Chociaż na chwile, na trochę dłużej, aż w końcu zdecyduję się im Cię oddać. A oni w tym czasie urządzili szturm na nasze mieszkanie myśląc, że tam będziesz - gdy zerknęłam na jego twarz, dostrzegłam, że jego wzrok już nie świdrował, nie wypalał we mnie dziury, nie przygniatał, nie wprawiał w zakłopotanie.

Był pusty. Zupełnie wypruty ze wszystkiego.

- Tak czy inaczej, musiałem wywiązać się ze zlecenia. Specjalnie wywiozłem Cię do Leeds. Na przeklętą trupią farmę. Już wtedy chcieli jedynie twojej głowy. Komunikat zmienił się na "żywa albo martwa" - zmarszczył brwi po czym uśmiechnął się jakby z własnego żartu. - Szczerze mówiąc dla psycholi stałaś się nieuchwytną zwierzyną na łowach. Idealna zabawa w polowanie. Niczym igrzyska śmieci. Gra o śmieć i życie. Nawet ja znalazłem się na celowniku. Kurwa mać, prawie zginęliśmy przez to, że wciąż utrzymuję cię przy życiu.

Cała drżałam. Obchodziło mnie to, dlaczego spowiadał mi się z życia półświatka, dzielił się ze mną wyznaniami. Mówi o tym w taki sposób, jakby wcale nie chodziło o morderstwo. I nagle zamilkł. Ta cisza mogła zwiastować tylko jedno.

To już ten moment? Kiedy pociągnie za spust? Kiedy nastanie koniec?

Przymknęłam oczy, czując promienie zachodzącego słońca delikatnie głaszczące moje blade policzki. To przemijające już gorąco, razem z ledwo odczuwalnymi podmuchami wiatru, idealnie odzwierciedlały bitwę rozgrywającą się w mojej głowie. Bitwę o moje odczucia, o uwagę, o doznania, o skupienie myśli.

Słyszałam szum wody, dobiegający z oddali. Zastanawiałam się, czy płynąca rzeka była przejrzysta, czy te piekące w policzki promienie ogrzały ją na tyle, by móc się w niej zanurzyć. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie będę miała szansy się o tym przekonać. Wszystko dążyło w stronę nieuchronnego. Jedno wyznanie nie mogło odwrócić mojej ani jego decyzji.

I kolejny raz w ciągu kilku sekund milion myśli przepłynęło przez moją głowę.

Zastanawiałam się czy zawsze tak to przeprowadzał. Wydając wyrok, zabierając ofiarę na miejsce egzekucji. Czy zawsze był taki spokojny? Czy się wahał? Czy raczej był zdecydowany? Jaki miał plan? Czy właściwie miał jakikolwiek? Spodziewał się, że skończymy razem w takiej sytuacji czy raczej odpychał od siebie tą możliwość? Dlaczego akurat to do cholery wyłoniło się na wierzch spośród wszystkich przepływających przeze mnie myśli? Zdarzyło się zbyt wiele. Dlaczego stając twarzą w twarz ze śmiercią w końcu przestałam się przejmować? Strach zniknął, zostało wyczekiwanie. Dlaczego nagle podchodziłam do tego zupełnie beznamiętnie? Sama tego nie rozumiałam.

Jesteś warta miliony.

Może i byłam. Może w oczach ludzi pokroju Caleba stałam się  jedynie pieniądzem. W ich świecie panowały zupełnie inne zasady i solidnie się o tym przekonałam. Ktoś taki jak on, ktoś, żyjący w wiecznej pogoni za bogactwem i władzą, życiem w jak najlepszych warunkach i luksusach, już dawno zapomiał o zwykłych, przyziemnych sprawach, rodzinie, miłości i przyjaciołach.

Gdzieś w głębi duszy wiedziałam jednak, że Caleb porzucił te burżuazyjne wartości dla naszej relacji. Czy pieniądze dają szczęście? Osobiście uważam, że nie. I chyba on także się o tym przekonał. A jednak znajdowaliśmy się w momencie i miejscu, do którego wszystko sprowadzało się od początku.

Czy przegrałam grę? Dziwnym sposobem czułam się jak wygrana. Żałowałam tylko, że przed wyjazdem do Ace'a nie pokusiłam się o rozmowę z Camille.

Jak Caleb wytłumaczy jej moje zniknięcie? Powie, że wyjechałam? Że po zerwaniu z Acem zapragnęłam się odciąć? Może powie, że jestem z Keithem, skoro on także zaginął. A może wciśnie kit, że zapragnęłam pogodzić się z rodzicami i wróciłam do Birmingham? Nie, nie byłby tak głupi. Podając dokładny adres, pokusiłby ją tylko o odnalezienie mnie. Przekaże im moje ciało? Co potem ze mną zrobią? Sprzedadzą na części u tego biednego chirurga, zmuszonego do tak nieludzkiej pracy w Leeds?

- Skąd w tobie ten spokój, Avis? - spytał nagle i dopiero po dłuższej chwili zrozumiałam, że to pytanie skierowane było do mnie. - Dlaczego już się nie wyrywasz? Dlaczego nie uciekasz z panicznym krzykiem? Dlaczego do cholery?

Przełknęłam ciężko ślinę, wiedząc doskonale co chcę odpowiedzieć. Jeśli nie on, znajdzie mnie ktoś inny. I być może wcale nie potraktuje mnie tak łaskawie jak Caleb miał w planach to zrobić. Nie dostanę kulki w łeb i nie umrę szybko. Czy wieczne uciekanie miałoby sens? Gdzie miałabym się podziać? Skoro raz mnie znalazł, pewnie kolejny raz również zrobi to szybciej niż inni. Czy błaganie go, czy plan który miałam wcześniej, który zrodził się po słowach Philipa, miał sens? Caleb zapewne nie chciał już dłużej bawić się w ochroniarza. Zupełnie mu się to nie opłacało. Nie miał z tego żadnego zysku i oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę.

A przecież miałam walczyć. Miałam zrobić wszystko, żeby tego uniknąć. Skrzywiłam się.

- Caleb, nie chcesz tego robić - załkałam.

- Wiem. Ale muszę.

I z tymi słowami pociągnął za spust. Zacisnęłam mocno powieki słysząc stłumiony wystrzał.

Świst.

Nie ten przerażający huk. Nie ten okropny hałas. Nie poczułam nawet charakterystycznego zapachu prochu.

Rozpływające się po ciele, szczypiące ciepło sprawiło, że moja dłoń powędrowała w to miejsce. Jednak zanim dotknęłam podrażnionej skóry, osunęłam się bezwładnie. Moje ciało całkowicie odmówiło posłuszeństwa. Jakbym zupełnie zwiotczała. Mój oddech z każdą kolejną sekundą zwalniał. Nie wylądowałam jednak na mokrym gruncie. Silne ramiona przyciągnęły mnie do siebie, ratując przed upadkiem.

- Ciii.. - usłyszałam szept tuż przy moim uchu. - Ciii, Avis.

Pieczenie całego organizmu sprawiało wrażenie żrących toksyn przepływających przez żyły.

Pozwól mi umrzeć. Umieram? Jeśli tak, to proszę niech nastąpi to szybko - chciałam błagać. Bo jeśli miało być jeszcze gorzej to boże, proszę, zduś to w zarodku.

Przeklnął cicho pod nosem. Poczułam, że się unoszę, a następnie opadam. Patrzyłam mu prosto w oczy. Widziałam, jak z upragnioną przeze mnie czułością głaszcze mnie po policzku. Widziałam jak jego palce suną w dół mojego ramienia aż do mojej dłoni, ale nie czułam jego dotyku.

Zmarszczył czoło, splótł nasze ręce i kciukiem pocierał moje knykcie.

- Wszystko musi pójść zgodnie z planem - po chwili uśmiechnął się, ale ten uśmiech nie dosięgał jego oczu - Nie możesz mi tego zepsuć, Avis - po tych słowach wkuł coś w moje ciało. - Nigdy, nigdy nie stawiaj mnie w sytuacji w której muszę pokazać jak bardzo nieczułe i bezwzględne jest moje serce, Avis. Bo możesz już nigdy nie spojrzeć na mnie tak samo.

Potem usłyszałam kolejny wystrzał. Tym razem huk rozniósł się echem po mojej głowie i nagle nastała ciemność.

***

- Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że tego dokonasz. - jak przez mgłę, do mojej świadomości przebijał się znajomy, męski głos.

Żyłam? Czy to już piekło w którego czeluściach zgniję? Czy może jednak niebo, stąd to wielkie zaskoczenie w jego głosie? Czy jeszcze tkwiłam na tym marnym kurwidołku zwanym planetą Ziemia, na tym świecie wypełnionym skurwiałymi ludźmi?

- Czy ona naprawdę nie żyje? - usłyszałam kolejny głos.

W reakcji pewnie ściągnęłabym brwi, jednakże moje mięśnie były na tyle odrętwiałe, że nie miałam nawet siły na uchylenie powiek. Nie rozumiałam co się dzieje. Nie mogłam się poruszyć. Nie mogłam zrobić nic. Nic nie widziałam. Helikopter w mojej głowie szalał jak opętany.

- Mierzyliście jej puls. Raczej cudownie nie zmartwychwstanie - Caleb. To był zdecydowanie on. 

Zrozumiałam, że rozmawiali o mnie. To było aż zbyt oczywiste. Nie dałam rady ruszyć choćby palcem i wciąż, nie dałam rady otworzyć oczu. Panicznie pragnęłam zobaczyć, co się dzieje dookoła mnie a wszechogarniająca ciemność potęgowała jedynie niepokój.

- I suka nie żyje - usłyszałam plask, dopiero po chwili lepki ciężar zaczął ciążyć na mojej twarzy. - Zakop ją - kolejna porcja śmierdzącej gleby wdarła się do moich ust.

Nie miałam pojęcia skąd się wzięła. Łącząc jednak zmysł słuchu z wciąż nie do końca funkcjonującym dotykiem mogłam stwierdzić, że zostałam dosłownie obrzucona błotem. Nie byłam w stanie zrozumieć co właściwie się stało i raczej nie byłam gotowa na cudowne objawienie. Jedyne, czego byłam pewna to to, że to mokre i nieprzyjemne coś otaczało mnie ze wszystkich stron a na moim ciele pojawiało się tego coraz więcej. Zapach ziemi wypełniał moje nozdrza.

- Niech teraz Cal zajmuje się tym ścierwem. Skurwysyn zabrał dla siebie całą nagrodę. Zbieramy się. A, nie kłopocz się z przekazywaniem wieści. Sam poinformuję zainteresowanych.

Powoli zaczynałam łączyć fakty. Znajdowaliśmy się na przeklętej polance przy domku gdzieś na cholernym zadupiu. Tylko dlaczego jeszcze żyłam?

Ku mojemu własnemu zaskoczeniu, w końcu udało mi się rozchylić powieki. Niemal panicznie wytrzeszczyłam oczy, nie chcąc stracić możliwości obserwowania otoczenia. Wciąż próbowałam zrozumieć co się dzieje. Moje domysły się potwierdziły - leżałam otoczona ścianami czarnego kopca, nieruchomo, w dość niekomfortowej pozycji.

Tłum się rozszedł. Słyszałam kroki stawiane na wysokiej trawie i trzask łamanych pod podeszwami, suchych gałązek. Słyszałam oddalające się głosy. Wciąż się bałam pokazać, że wcale nie umarłam, a skoro moi oprawcy myśleli, że tak właśnie było, wolałam utrzymać ich w nie wiedzy. Nie wykonując wiec żadnych ruchów, z resztą, moje ciało wcale nie współpracowało, skanowałam wzrokiem jedynie to, co dane mi było zobaczyć.

- Gadka twoich ludzi była dość przekonująca, jednak wciąż czuję się urażony. Przyjechali po mnie, kazali się pakować i wywieźli gdzieś w las. Dopiero potem zauważyłem walne zgromadzenie.

- Pierdolisz tyle ze strachu czy co? - Caleb prychnął. Znajdował się bardzo blisko mnie, wyczułam ruch tuż przy udzie. - To poniżające, Andrews - dodał.

Andrews? Ten Andrews, do którego wysłał mnie po cholerne papiery? Co on, do cholery, robił w tym miejscu? O co, do cholery chodziło?

W momencie w którym twarz Caleba, pojawiła się tuż nade mną, cała skamieniałam. Wpatrywał się we mnie morderczym spojrzeniem. Spięłam mięśnie próbując zmusić się do jakiekolwiek ruchu. Na próżno. Czułam gorące łzy, spowodowane ziemią wnikającą w oczy i nozdrza. Zapragnęłam poderwać się i spierdalać jak najprędzej, jednak ruch jego warg - "nie waż się" - stanowczo mi tego odradzał.

Skoro on był tu, Andrews i jeszcze jeden mężczyzna do którego należał wcześniej rozpoznany przeze mnie głos, musieli znajdować się niedaleko.

A jednak odwrócił się do nich plecami.

Wiedziałam doskonale, że nie robił tego zbyt często. Tym razem, musiał mieć stuprocentową pewność, że jest na wygranej pozycji. Inaczej nigdy nie wykonałby tak ryzykownego ruchu. Musiał  ufać.

Co ty do cholery zaplanowałeś, Caleb?

- Co teraz szefie?

Na to określenie, Humphrey uśmiechnął się z satysfakcją, wciąż mi się przyglądając.

- Mamy jeszcze coś do zrobienia - odpowiedział mu głos, który wcześniej rozpoznałam.

Gash? Dziwnym sposobem bardzo mi go przypominał. Ale skąd do cholery by się tu wziął?

- Nie wtajemniczycie mnie? Chłopie ja prawie na zawał zszed...

- Cierpliwości - Caleb przerwał mu gwałtownie, zmęczonym już głosem. - Trochę cierpliwości - powtórzył - To jedna z najpiękniejszych cnót, prawda?

Dokładnie wiedziałam, że to pytanie było skierowane do mnie. Nie mogło być inaczej. Ten wciąż utkwiony we mnie wzrok wnikał we mnie, przechodząc przez całe moje ciało, badając je co do najmniejszego skrawka, analizując i kradnąc bez skrupułów wszystko co we mnie siedziało, depcząc moje myśli.

- Jak to zrobimy? - tym razem to Gash, odezwał się, zmieniając temat.

Andrews westchnął obojętnie, jakby to wszystko go nudziło. Atmosfera była jednak tak wyczuwalnie gęsta, że można było ją ciąć nożem.

- Niedługo tu będą. Wtedy zaczniemy - Caleb zerknął na zegarek. - Właściwie już tu są - skomentował, gdy do uszu wszystkich dotarł dźwięk nadjeżdżającego auta.

Za wszelką cenę starałam się poruszyć, wykorzystując okazję do ucieczki - ich uwaga skupiona była na nowych przybyszach. Jedyne co mogłam robić to leżeć i czekać na to, co zamierzali ze mną zrobić. Nie miałam szansy na ratunek.

Nastała cisza. Kolejny raz słyszałam jedynie zbliżające się kroki i odgłosy szamotaniny.

- Gdybyś mi powiedział, że w końcu zaplanowałeś pogrzeb dla naszej cudownej perełki, przyjechałbym wcześniej i zagwarantował jej trochę rozrywki - na te słowa przeszły mnie ciarki. Kto mógł być tak cholernym zwyrolem? - Kiedyś mieliśmy wspólne plany, Cal. Zgarnąłeś wszystko dla siebie. Dawno posłałeś jej kulkę? Może jest jeszcze ciepła.. - słowa tego człowieka przerwał dźwięk ciosu wymierzonego w bliżej nieokreślone miejsce i jęk, wydobywający się zaraz po tym.

- Stul pysk, Chains - Caleb wydał z siebie dźwięk obrzydzenia, za wszelką cenę utrzymując jednak fason.

- Typowy Dyllan. Nawet na przegranej pozycji starasz się grać chojraka - Andrews najwyraźniej bardzo dobrze go znał.

Ja, w odróżnieniu od niego, dopiero po chwili połączyłam fakty. Dyllan pieprzony Alexander Chains. Chyba wolałam być już martwa, niż spojrzeć kolejny raz w twarz człowiekowi, który chciał mnie "zapożyczyć" od Humphreya. Tym bardziej słysząc jak bezczelnie się o mnie wypowiadał.

- Co się stało, Caleb? Miałeś wypadek? Dostałeś kulkę? Nie wyglądasz najlepiej, może odpocznij - Dyllan prychnął, po czym cmoknął obrzydliwie. - Po co ta cała szopka? Możecie już mnie puścić, panowie - zwrócił się do kogoś, kogo najwyraźniej nie dane mi było dostrzec.

Z mojej pozycji widziałam ich czubki głów, gdy któryś z nich zbliżył się blisko krawędzi rowu.

Najwyraźniej na miejsce przybyło o wiele więcej osób. Zacisnęłam powieki nagle bojąc się, że ktoś zauważył moje spojrzenie.

- Naprawdę nikt Cię nie uświadomił, że gówno w którym się topisz w końcu Cię wessie - śmiech Gash'a rozbrzmiał, przerywając chwilową ciszę.

- Grozisz mi? - wyraźnie rozbawiony Dyllan parsknął. - Twój chłoptaś mi grozi. Co za odważny wyraz jebanej bezczelności. Niepotrzebnie fatygowaliśmy się z przyjazdem Panowie. Wracamy.

Po tych słowach usłyszałam dźwięk przeładowywanej broni. Nie miałam jednak pojęcia, kto po nią sięgnął.

Ich szybka wymiana zdań wydała mi się dość dziwna. Tak jak i wszystko co zdarzyło się w ciągu ostatniego czasu. Nikt nie kłopotał się moją obecnością. Przecież i tak w ich postrzeganiu byłam trupem.

Gdzieś w środku zadrżałam na myśl, że Caleb mógł znaleźć się w niebezpieczeństwie. Plułam sobie w twarz, za to uczucie. Pomimo wszystkich wyrządzonych przez niego krzywd, nie chciałam być świadkiem jego nagłej śmierci z rąk bezimiennych, pozbawionych twarzy, ludzi.

Mogłam sobie jedynie wyobrazić Caleba, jak zawsze w takich sytuacjach, stojącego w bezruchu, niczym diabeł wcielony, wpatrującego się z cholerną nienawiścią w swoją ofiarę.

Wsłuchiwałam się w odgłosy - tylko na tym mogłam się opierać. Nie usłyszałam jednak wystrzału, co z jednej strony mnie uspokoiło, z drugiej cholernie niepokoiło.

- Czasem warto jest posłuchać mądrzejszych od siebie - głos Caleba przerwał ciszę, chwilę potem usłyszałam jego kroki. - Moi ludzie nie lecą na kasę, twoich bardzo łatwo przekupić - zatrzymał się dopiero o krok od niego, widziałam czubek jego włosów. - Chujowo jest obracać się w towarzystwie tchórzów i zdrajców, co? Wystawili cię jak na tacy. Wystarczyło tylko sięgnąć po swoje.

- Myślisz, że... - Chains wyraźnie wkurwiony ruszył na przeciw Caleba, jednak nie zdążył wykonać następnego ruchu.

Usłyszałam brzdęk łopaty. Chwile potem bezwładnie opadł prosto na moje ciało, przygniatając mnie z impetem. Z trudem łapałam płytkie oddechy. Czułam pęknięte kości żeber.

Dyllan dopiero po chwili udźwignął się słabo na dłoniach. Jego zamroczone spojrzenie spotkało się z moim i dostrzegłam przerażenie gdy zrozumiał, że wcale nie jestem martwa. A przynajmniej tak to odebrałam. Nie zdążyłam się przyjrzeć - dosłownie sekundę potem Caleb, posłał pocisk, który wbił mu się prosto w udo - tylko i wyłącznie po to żeby nie mógł wyczołgać się z dołu.

- Pojebało Cię?!... - wysapał wyraźnie przerażony Dyllan.

Ponownie usłyszałam nieprzyjemny dźwięk przeładowywania broni. Sekundę później, ciało Chainsa drgnęło pod wpływem kolejnego postrzału.

Przełknęłam ciężko ślinę, czując ciepłą ciecz, wsiąkającą w moje ubranie.

- To twój własny plan działania. Przecież właśnie to zaplanowałeś dla mnie. Myślałeś, że nie wiem kto odpowiada za te śmieszne próby wyeliminowania mnie? Czujesz jak to smakuje?

Już w tamtym momencie byłam pewna, że jęk leżącego na mnie bezwładnie mężczyzny na długo zostanie w mojej pamięci. Tak samo jak zapach krwi zmieszany z wilgotną glebą.

Boże, przecież to ja mogłam być teraz na jego miejscu. To ja mogłam dostawać kulki w momencie w którym zechciałoby mu się pociągnąć za spust. To ja mogłam się wykrwawiać leżąc w wykopanym dla mnie grobie. To ja mogłam leżeć nieruchomo czekając tylko, aż padnie strzał ostateczny.

Ton głosu Caleba ponownie stał się obrzydliwy, odrażający, niemal demoniczny. Zamknął oczy przechadzając się wolno wokół dołu. Czułam jak wpatruje się to we mnie to w Dyllana, nie wiedząc kogo obdarzyć większą nienawiścią. Chociaż mógł mnie zabić, nie zrobił tego, sfingował moją smierć na oczach tych wszystkich ludzi. Przerażał mnie rykoszet pocisku przelatującego przez ciało mężczyzny, trafiający prosto we mnie.

Humphrey, wciąż trzymając łopatę w dłoni, skrobał palcem po metalowej ramce. Cisza. Cisza przerywana jękiem. Jękiem Dyllana. Dyllana ogarniętego drgawkami bólu. A w moich uszach pisk, to upiorne drapanie, jakby ktoś przejeżdżał widelcem po talerzu.

Krzywiłam się czując szczypiące łzy, ściekające po policzkach.

Caleb w końcu przystanął, kończąc swoje psychopatyczne przyglądanie się ofierze. Światło księżyca rozświetlało lekko jego bladą twarz. 

- Muzyka dla moich uszu - kontynuował rozciągając szyję w przerażająco wolny sposób, dokładnie tak, jak w koszmarach gdy patrzył na mnie karmiąc się moim strachem. - Właśnie dlatego daje ci tą przyjemność zachwycania się tym razem ze mną - tu spojrzał na mnie. - W trochę niekorzystnym, co prawda, położeniu - jego głos na moment jakby złagodniał, uspokoił się.

Szalały w nim emocje, chociaż w żaden sposób tego nie wyrażał. Nie mogłam inaczej tego określić, widząc, jak uważnie nam się przyglądał spod zmrużonych powiek. Nie uśmiechał się jednak, jego przekrwione oczy szkliły się w euforii a pulsująca żyłka na czole stała się coraz bardziej widoczna.

Dyllan złapał się za tył głowy z której sączyła się krew. Udo także zacisnął - drugą dłonią - starając się zatamować krwawienie. Nasze ubrania kleiły się do siebie przez lepką, rdzawą ciecz. 

- Przegiąłeś pałę. Zrobiłeś to, Dyllan. Jesteś pieprzonym zerem. Słyszysz, co mówię? - trącił go nogą. - To był żart tak? To zabawne, hm? Chciałeś być lepszy? Kurwa, lepszy? Myślałeś, że coś przez to osiągniesz? Że mnie kurwa, pokonasz?

Dyllan chciał coś powiedzieć, ale najwyraźniej nie miał już na to siły.

- Nie ważne ile wysiłku w to włożysz, ja zawsze będę o krok do przodu. Nie ważne jak dobrze zaplanujesz, przewidzę twoje ruchy - Caleb uśmiechnął się do niego psychodelicznie.

Po tych słowach ponownie, przeładował pistolet i wycelował prosto w głowę Dyllana.

Cisza rozchodząca się piskiem po uszach nie zapowiadała niczego dobrego. Zacisnęłam powieki, chcąc jakkolwiek się skryć. Nie wiem ile to trwało. Sekundy? Minuty? Aż w końcu padł strzał.

Kolejny raz, odczułam na własnym ciele skutki rozrywającego tkanki naboju. Gdy dotarło do mnie czym była oplatająca moją twarz substancja, poczułam, że zaraz zwymiotuje.

- Jesteśmy kwita. Wynocha bo was też zajebie jak psy.

Hiperwentylacja to za mało, żeby wytłumaczyć jak panicznie stałam się łapać płytki oddech.

Do moich uszu dotarły już oddalające się kroki i dźwięk odpalanego samochodu.

Nie wiem ile jeszcze tak leżałam, pod martwym już, Dyllanem. Czas rozciągał się w nieskończoność.

Aż w końcu duszący mnie ciężar zelżał. Poczułam szarpnięcie. Chwile potem znajdowałam się już nad powierzchnią dołu. Drżałam jak w delirce. Nie mogłam opanować wstrząsów, które owładnęły moim, nie wytrzymującym już rozchodzącego się po kościach bólu i spięcia, ciałem. Jak szmacianą lalkę, ktoś przeciągnął mnie bezwładnie po podłożu. Czy to był Gash? Nie potrafiłam rozpoznać. Nie miałam pojęcia czy znał plan Caleba, jednak skoro pomógł w pozbyciu się Dyllana, w jakiś sposób musiał być wtajemniczony. Czy wiedział, że żyję? A może to był cholerny Andrews?

Kolejne szarpnięcie. Tym razem poczułam, że się unoszę. Zapach domu, bezpieczeństwa, opoki, wsparcia, cytrusów zmieszanych z tytoniem. Ciepłe ramie oplotło mnie czule i potarło moje ciało.

Gwiazdy mieszały mi się ze sobą na czarnym płótnie nieba. Tylko je widziałam.

W końcu się zatrzymaliśmy.

Gdy znów otworzyłam oczy, dostrzegłam Caleba. Przełknęłam ciężko ślinę. Trzymał mnie na rękach, odgarniając zabrudzone włosy z twarzy. Nachylił się w moją stronę na tyle nisko, że czułam jego gorący oddech.

Westchnął i dotknął delikatnie mojego policzka.

- Witam oficjalnie w moim świecie, Avis. W świecie umarłych, którzy zmartwychwstali, aby stać się silniejszymi.

***

Lodowata woda oblewała moje ciało. Wzięłam głębszy wdech, starając się za wszelką cenę zahamować kolejną, napływającą raz za razem,
falę bólu i dreszczy. Na próżno. Nóg już praktycznie nie czułam a kolana same się pode mną uginały. Nie wiedziałam czy było to spowodowane przeszywającym zimnem, natłokiem emocji i wrażeń czy tym bólem. Stałam jednak nieugięta pod wodospadem bijącym nieprzyjemnie po plecach. Jakby ten chłód miał pomóc mi w przebudzeniu się z koszmaru, jakby w cudowny sposób mógł zmyć wszystko.

W pewnym momencie zjechałam po ściance prysznica w dół, do przysiadu, jednocześnie zamykając kurek.

Zatkałam sobie usta, żeby nikt nie słyszał. Zatkałam sobie usta żeby powstrzymać ten cholerny ryk, który bym z siebie wydała. Zacisnęłam powieki jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe. Nienawidziłam świata za wszystko, co stało się w moim życiu. Nienawidziłam życia za to jaki los mi zgotowało. Nienawidziłam siebie za wszystko czego nie zrobiłam a mogłam. To tak cholernie bolało. Wręcz rozpierdalało od środka.

Odchyliłam do tyłu głowę i nagle zaczęłam ryczeć. Przeraźliwie ryczeć. Rozsypałam się. Na najmniejsze kawałeczki. I wiedziałam, że nie będzie mi się tak łatwo pozbierać. Z drugiej strony wcale tego nie chciałam. Nie chciałam się pozbierać. Nie chciałam czuć się lepiej. Nie chciałam istnieć. W tym momencie niczego bardziej nie pragnęłam niż tego aby to wszystko się skończyło, abym tylko mogła nie czuć. Dlaczego do cholery nie skończył ze mną, tak jak zrobił to z Dyllanem?

To wszystko jest nie tak. Wszystko cholernie nie tak - powtarzałam sobie w myślach.

Myliłam się. Cholernie się myliłam. Ze wszystkim się myliłam.

Śmierć nie jest końcem. Jest nowym początkiem.

Caleb dał mi szanse. Pozwolił mi żyć. Tylko tyle mogłam mu zawdzięczać. Bóg usłuchał moich błagań, uchronił Caleba przed zmianą zdania. Uratował mnie przed samą sobą. Kolejny raz dał mu zadecydować o wszystkim. I nie wiedziałam, czy powinnam być mu wdzięczna, bo emocje, które odczuwałam z każdym wziętym oddechem pochodziły z cholernie kontrastowych dwóch biegunów. A przede wszystkim pojawiało się coraz to więcej nowych, zdecydowanie niepotrzebnych "dlaczego" i "co gdyby".

Nie pamietam momentu, w którym wyszłam z łazienki, ani tego, kiedy ubrałam się w przygotowane mi ciuchy. Nie miałam pojęcia skąd się wzięły ani gdzie podziały się te ubłocone, które zdjęłam.

Jakbym znajdowała się w stanie zawieszenia.

Bardzo długo zajęło mi uspokajanie się. Właściwie nie wiedziałam ile godzin minęło odkąd tu zajechaliśmy. Moją czaszkę rozsadzało ciśnienie spowodowane nadmiarem informacji.

Cieszyłam się jedynie z tego, że nikt nie nawiedzał mnie w mojej pustelni. Nikt nie wchodził do domku, odkąd mnie tu wnieśli.

Przebudziłam się z amoku dopiero siedząc na kanapie w salonie przeklętego domku, otulając się szczelnie jakimś podziurawionym, zużytym kocem. Skąd wziął się w moich rękach? Nie wiedziałam.

Oświetlenie w pomieszczeniu, dawała jedynie stara lampa i mój, dopiero co odpalony, papieros w ręce. W tle, ze starego radia, leciała jakaś wolna, zacinająca się muzyka. Różne bodźce dochodziły do mojego ciała jednak ja nie potrafiłam odnaleźć się w rzeczywistości.

Wpatrywałam się tępo w drzwi wejściowe, które zastawiłam krzesłem. Kiedy? Oparcie blokowało klamkę dając nikłą nadzieję zabezpieczenia przed wtargnięciem kogokolwiek do środka. 

Nie wiedziałam czy przyjdą. Czy ktokolwiek przyjdzie. Nie wiedziałam, kto jeszcze został. Co jakiś czas słyszałam zbliżające się i oddalające kroki. Zajmowali się ciałem Dyllana? Wróć. Stop. Nie myśl o tym. Pociągnęłam się za włosy jak jakaś wariatka, mając nadzieję, że załagodzi to ból psychiczny.

Nie zabił mnie. Wciąż nie rozumiałam dlaczego. Nie miałam pojęcia, co mogło nim kierować, skoro wszystko w jego zachowaniu przemawiało za tym, że zmierzał to zrobić. Nawet dobierane przez niego słowa gdy opisywał genezę naszych początków.

Chociaż poranne ptaki zaczynały już ćwierkać a słońce wyłaniało się zza horyzontu, wcale nie cieszyłam się z kolejnego dnia. Tym bardziej, nie cieszyłam się z nocy spędzonej tutaj.

Wyrzuciłam peta do popielniczki, która stała na stole i otuliłam się ramionami. Zrobiło mi się dziwnie chłodno.

Największym wyzwaniem dla mnie od zawsze było czekanie. Nie ważne czy na konkretne wydarzenie, osobę, czy coś nieokreślonego. Czas zawsze był dla mnie najtrudniejszą próbą charakteru. Wolałam mieć wszystko ustalone z góry, zaplanowane na tyle, żeby żadne rozczarowanie nie miało możliwości wytrącenia mnie z równowagi. Tym razem było inaczej. Kilka sekund, minut, godzin. Siedziałam sama, czekając na... no właśnie. Na co właściwie czekałam?

Zamierzałam jednak napawać się tą chwilą samotności.

Nigdy nie sądziłam, że zdolność do przebywania sam na sam ze swoimi myślami, będzie tak cholernie ważna i istotna. I niesamowicie lecząca. W momencie w którym demony umysłu, dochodzą do głosu, wypychają na powierzchnię nastroje, myśli, pragnienia i potrzeby, gdy zmuszają do konfrontacji ze swoim własnym ja, zmuszają do zastanowienia się nad każdym najmniejszym aspektem własnego ja... o dziwo pozwala znaleźć stabilność psychiczną. Nawet w trudnych chwilach. Chociaż może się to wydać irracjonalne, daje to okazję do uporządkowania tych wszystkich myśli i uczuć.

Ta jedna noc z samą sobą, w zupełnie obcym mi miejscu była najwyraźniej niezbędna, żebym zrozumiała pewne rzeczy. Musiałam posłuchać swojego wewnętrznego głosu.

Skoro już jednak żyłam, musiałam pozbierać te kawałki siebie i ruszyć dalej. Szkoda tylko, że nie miałam siły dosłownie na nic.

W pewnym momencie, światło wpadające do pomieszczenia, zastapił cień. Pojawił się i zniknął szybciej niż byłam w stanie zarejestrować, czym był spowodowany. Podźwignęłam się na drżących dłoniach, obserwując po kolei każde z okien. Niemal od razu zauważyłam poruszającą się tam sylwetkę, przysłaniającą ciepłe promienie. Zadrżałam na samą myśl o zbliżającym się intruzie. Gęsia skórka pokryła moje ciało.

Podpierając się o stolik, najciszej jak tylko mogłam, sięgnęłam do radia i wyłączyłam muzykę.

Nasłuchiwałam zbliżających się kroków.

- Avis? - usłyszałam ten głos, zaraz po którym rozległo się pukanie.

Nieprzyjemny dźwięk wypełnił moją głowę hukiem pocisków wystrzelonych kilka godzin wcześniej. Wszystko wróciło. Zapach gleby, uczucie lepkości, mrowienie w mięśniach, drżenie kolan. Pulsująca krew w żyłach, odbiła się echem po mojej głowie. Mroczki przed oczami pojawiły się niemal w tym samym momencie, w którym ktoś nacisnął klamkę.

- Avis, otwórz - zarządał.

Pchnął drzwi - ani drgnęły.

Wiedziałam, że to Caleb. Pomimo wszystko nie rozluźniłam spiętego ciała.

Nie byłam w stanie się odezwać. Gardło zacisnęło mi się do tego stopnia, że nie wydałam z siebie żadnego dźwięku. 

- Avis? - usłyszałam ciężkie westchnienie. - Proszę Cię.

Chwile potem jego pięść uderzyła drewnianą płytę po drugiej stronie. Drgnęłam gwałtownie, co tylko spotęgowało zawroty głowy i ból w klatce piersiowej.

- Chcę tylko porozmawiać.

Nie odpowiedziałam. Nawet nie miałam siły. Właściwie to nawet nie wiedziałam o czym miałabym z nim rozmawiać. Powinnam była mu podziękować? Śmieszne. Powinnam wpuścić go do środka? Co miał mi jeszcze do powiedzenia? Zabił mnie. Byłam martwa. Wróć. To mnie nie zabiło, ale tamtego dnia, coś we mnie umarło. Jakaś cząstka mnie, wierząca w tą lepszą, ukrytą gdzieś za murami skurwiałego świata, rzeczywistość.

- Zaufaj mi. Ufałaś mi prawda? Więc proszę zaufaj mi jeszcze ten jeden pieprzony raz - jego stanowczy ton głosu złamał się nieco przy ostatnich słowach.

Potrząsnęłam w milczeniu głową, zapominając o tym, że Caleb tak naprawdę nie mógł tego zobaczyć.

Zacisnęłam powieki. Ufałam mu. Ufałam mu bezgranicznie. I co na tym zyskałam? Kompletnie nic. Wszystko straciłam. Dlaczego, do cholery, nie udusiłam tego w zarodku, dlaczego naiwnie to ciągnęłam? Poczułam się przy nim zbyt pewnie zapominając kim tak naprawdę jest i do czego jest zdolny.

- Nie chce z Tobą rozmawiać, Cal - powiedziałam chrapliwie, nie mając pojęcia czy mnie usłyszał.

Ruszyłam powolnym, słabym krokiem w stronę zabarykadowanego wejścia. Nie zamierzałam mu otwierać. Chciałam go lepiej słyszeć. Chciałam dowiedzieć się, co ma mi do powiedzenia po tym wszystkim.

Dotarłam do drzwi, oparłam na nich dłonie. Dzieliła mnie od niego jedynie drewniana płyta. Musnęłam opuszkami palców schodzącą już starą farbę framugi, nasłuchując ciszy po drugiej stronie. Czułam łzy napływające do oczu coraz to mocniej i mocniej. W końcu dałam im upust, chociaż tak naprawdę nie miałam już chyba czym płakać. Wyczerpałam swój limit.

- Płaczesz - westchnął ciężko a jego głos był dziwnie stłumiony. Schował twarz w dłoniach? - Jeśli dopuścisz to do świadomości, będzie tylko gorzej.. - szeptał ale słyszałam go dokładnie.

Wzrok rozmazał mi się całkowicie przez ciagle napływające łzy. Zostaw mnie w spokoju - błagałam w myślach. Rozpacz, bezsilność i niezdecydowanie, które odczuwałam były wszechogarniające. Zaczęłam drżeć i nie wiedziałam za bardzo jak sobie z tym poradzić.

Nie chciałam się z nim mierzyć. Nie wiedziałam czy będę w stanie z nim porozmawiać a co dopiero spojrzeć mu prosto w twarz. Bałam się tego, co mogłabym dojrzeć w jego oczach.

Pomyślałam o tym wszystkich momentach, które wspólnie przeżyliśmy.

O tych czarnych jak noc, a jednak lekko topazowych tęczówkach, które przeraziły mnie gdy pierwszy raz rozmawialiśmy w Hoxton. O mojej niechęci jaką wtedy czułam. O tym jak stanął w mojej obronie gdy Ace potraktował mnie jak zwykłą dziwkę po którą przyjechał. O tym jak zwyzywałam go, o jego uśmiechu triumfu gdy ogłosił się naszym szefem.

Wtedy wszystko wydawało się być tylko... zagmatwane. Zmiany zawsze niosą za sobą wiele niepewności. Szkoda tylko, że na tych niepewnościach nie pozostało. Teraz stało się to jednym wielkim koszmarem.

Pomyślałam o naszych krótkich, ale treściwych rozmowach. I im bardziej się w to zagłębiałam tym częściej przez moimi oczami pojawiał się ten uśmiech, którym zdarzało mu się mnie obdarzać. Te świecące się tęczówki, lekkie zmarszczki w kącikach oczu i delikatnie uniesione usta w grymasie. Tak rzadko się uśmiechał. Tak rzadko pozwalał sobie na pozytywne emocje. Jego śmiech, który udawało mi się czasami wzbudzić, topił serce. Niemalże mogłam go usłyszeć głęboko w zakamarkach umysłu.

Pomyślałam o tych wszystkich momentach w których czułam się przy nim zupełnie komfortowo. Gdy przyjechał po mnie pod domek, pomimo początkowego spięcia, naprawdę bardzo dobrze nam się rozmawiało. Podnosił mnie na duchu, chociaż wcale nie musiał. Cierpliwie wysłuchiwał moich narzekań na szczenięcy związek. I przede wszystkim przyjechał. Przyjechał po mnie, chociaż wcale nie musiał. Nie było opcji, że zrobił to tylko i wyłącznie dlatego, żebym zgodziła się z nim zamieszkać. To było bez sensu.

Były momenty gdy szczerze się o mnie troszczył. Tak zupełnie po ludzku. Teraz widzę, że miał w tym swój cel, oczywiście, że miał, ale od czasu do czasu pojawiały się momenty w których odkładał go na drugi plan i dał wyjść na wierzch swojemu człowieczeństwu.

Wspomnienia były tak świeże, że czułam ukłucie w sercu za każdym razem, gdy myślałam o każdym kolejnym.

Bo przecież niby po co malowałby pokój tylko i wyłącznie, żebym poczuła się bardziej komfortowo w nowym otoczeniu? Niby dlaczego stawał w mojej obronie przy kłótniach z Acem, pomagał mi go spławiać i unikać? Na kolacji podczas której podpisywałam papiery bawiłam się niesamowicie dobrze. Niby dlaczego przekomarzał się ze mną w aucie? Niby dlaczego zależało mu na tym, żebym miała o nim dobre zdanie, zaufała mu? Niby czemu zgodził się na mój pomysł wystroju knajpki? Niby czemu kupił mi cholerne buty i spędził ze mną czas na zakupach? Niby czemu troszczył się o mnie, skoro zależało mu jedynie na tym, żeby dostarczyć mnie jak przesyłkę? Dlaczego robił nam śniadanie w kuchni? Pamiętał jaką kawę lubię? Po co to wszystko? Dlaczego mnie wtedy pocałował? Dlaczego pomógł mi w składaniu mebli? Dlaczego uspokajał mnie za każdym razem gdy doświadczałam ataków? Dlaczego obronił mnie przed Dyllanem? Dlaczego trzymał mnie za rękę w taki sposób, jakbym miała zniknąć a on bał się, że właśnie tak się stanie? Dlaczego rzucił się na faceta, który we mnie celował? Dlaczego mówił, że zmieniam jego postrzeganie rzeczywistości? Dlaczego uczył mnie jak się obronić? Dlaczego wyjawiał mi swoje plany i sekrety? Dlaczego do cholery bookując dwa pokoje zaprowadził nas do jednego i spaliśmy w tym samym łóżku? Dlaczego chciał mnie mieć przy sobie? Dlaczego był taki zaborczy przy Keithcie? Dlaczego postawił mnie na piedestale przed swoimi ludźmi? Dlaczego ryzykował własnym życiem podczas wypadku? Dlaczego nie pozwolił mi tam umrzeć? Dlaczego nie zostawił mnie w cholernym zajeździe? Dlaczego ruszył zaraz za mną do mieszkania, po tym jak nas napadnięto? Dlaczego tak kurczowo przytulał mnie do siebie jakby cieszył się, że jestem cała i zdrowa? Dlaczego pojechał za mną do Ace'a? Dlaczego wyjawił mi całą prawdę, zamiast zrobić to, co miał w zamiarach? Dlaczego martwił się o mnie bardziej niż o siebie? Dlaczego wywiózł mnie do tego cholernego domku i sfingował moją smierć, chociaż mógł mnie im w cholerę oddać? Dlaczego po wyciągnięciu mnie z grobu był taki czuły i kochany? Dlaczego Caleb? Po co to wszystko?

- Wiem, że mnie nienawidzisz Avis - odpowiedział po chwili zawahania. Dopiero wtedy zrozumiałam, że ostatnie pytanie powiedziałam na głos. - I nie dziwie się, że nie chcesz mnie widzieć - poczułam jak drewno wygina się nieznacznie pod wpływem nacisku jego ciała. - Nie liczę na to, że mnie zrozumiesz. Tym bardziej nie liczę na to, że mi wybaczysz, ale chociaż mnie wysłuchaj - byliśmy tak blisko, a jednak tak daleko.

Caleb był człowiekiem, którego nie byłam w stanie zrozumieć. Miał w sobie pieprzone milion osobowości i nigdy nie wiedziałam z którą akurat miałam do czynienia. Z całkiem normalnego faceta w ciągu kilku sekund mógł zmienić się w bezwzględnego psychopatę.

Mógł przecież z buta wykopać drewniane drzwi, wziąć mnie za fraki i wyciągnąć z tego domku. Kolejny raz nastraszyć bronią a może i nawet postrzelić dla ułatwienia sprawy. Mimo wszystko uszanował moją prywatność.

Co się zmieniło, Caleb?

Oboje zamilkliśmy. Nie była to nieprzyjemna cisza, wręcz przeciwnie - oboje wiedzieliśmy, że tu nie trzeba słów, że są zbędne, nie na miejscu.

Ukryłam twarz w zgiętych kolanach i westchnęłam drżąco. Ta pozycja nie była zbyt wygodna. Moja dłoń instynktownie powędrowała do bolącego boku. Nie potrafiłam stwierdzić czy ból, który odczuwałam, pochodził z wciąż gojących się ran, czy z nowych. Wszystkie obrażenia, które zdążyłam ostatnio zebrać, dawały się we znaki. Wcześniej tego nie zauważyłam, ale pasy, które szczerze mówiąc uratowały mi życie podczas wypadku, zostawiły po sobie fioletowe smugi na moim ciele. Pewnie o tym Caleb mówił po ewakuacji z mieszkania. Skręcona kostka piekła, złamane zebra kłuły przy najmniejszym ruchu. Najtrudniej jednak szło mi oddychanie - moje płuca chyba zapomniały jak mają się rozprężać.

- Jak twoje ramię? - odważyłam się w końcu odezwać. - Nadal Cię boli?

W odpowiedzi parsknął śmiechem. Szybko się jednak zreflektował.

- Po tym wszystkim, naprawdę to czy mnie boli, interesuje Cię najbardziej? - w jego głosie wyczułam ulgę, jakby odetchnął z myślą, że jednak zgodziłam się na rozmowę, jakakolwiek by ona nie była.

Ja tez uśmiechnęłam się delikatnie jednak nie odpowiedziałam. Może nie powinnam była w ogóle się odzywać?

- Nie boli - niemal szepnął.

Wiedziałam, że kłamie. Musiało go boleć. Mnie jego ból bolał..

Przełknęłam głośno ślinę, nasłuchując tego co działo się pod drugiej stronie. Usłyszałam jakby szuranie po drewnie. Dotknęłam miejsca na drzwiach z którego ten dźwięk pochodził. W mojej świadomości jego dłoń znalazła się właśnie tam.

- Musiałem to zrobić, Avis. Musiałem sprawić, żebyś uwierzyła, żeby Gash i Anderws uwierzyli. Żeby wszyscy kurwa uwierzyli w to, że już jest po sprawie.

Że jest po mnie. Że nie żyje. Że mnie zabili jak psa na jakiejś pieprzonej działce i zakopali pod pierwszym lepszym drzewem.

- Dyllan musiał umrzeć. Wiedział zbyt dużo... zbyt dużo napsuł... Nie liczę na to, że będziesz chciała ze mną wrócić. Ale jeśli tylko chcesz, zabiorę Cię do naszego domu - skrzywiłam się słysząc to słowo.

Do domu. Przecież nie mieliśmy domu. Ja nie miałam domu. Przerażała mnie ta myśl. W Hoxton nie mogliśmy ukrywać się wiecznie. A apartament Caleba był spaloną kryjówką.

- Będziesz mogła odpocząć, odciąć się od wszystkiego, wziąć głęboki oddech i cieszyć się wolnością.. - kontynuował swój monolog - Już po wszystkim.

Jego głos wciąż działał uspokajająco, chociaż nie powinien. W pewien sposób łagodził niepokój panujący w mojej głowie, a przecież to on sam ten chaos zapoczątkował. A mimo to, cieszyłam się, że wciąż tu był.

Mimo, że dzieliła nas głupia, drewniana płyta, zapach jego perfum przedostawał się na drugą stronę. Miałam wrażenie, że siedzi tuż obok mnie. Czułam nawet jego ciepło. I nie wiem, czy to już zaburzenia pourazowe, ale moje ciało powoli się uspokajało. Zapach domu, bezpieczeństwa, opoki, wsparcia, cytrusów zmieszanych z tytoniem - powtarzałam sobie w myślach wyczuwając każdą kolejną nutę.

- Nie liczę na to, że mi wybaczysz. Sam bym pewnie tego nie zrobił - zanikł na moment - Ale oni myślą, że nie żyjesz. Nie będą Cię już ścigać. Nie będą węszyć twoim śladem. Fama się rozejdzie i zostawią Cię w spokoju - prychnął - Zapierdole jak psa każdego, kto zakłóci twój spokój. Niech tylko spróbują a skończą tak jak pieprzony Chains. Kurwa, sprzedam ich na części i powieszę sobie ich kości jak trofea. Ktokolwiek się do Ciebie zbliży, potne go i dam na pożarcie świniom na farmie.

Skrzywiłam się słysząc to jak spokojnie mówił o tak brutalnych rzeczach.

- Jesteś psychopatą - rzuciłam nieprzemyślane.

- Wolę określenie człowiek z wyobraźnią - odpowiedział beznamiętnym głosem. - On jest w każdym z nas. Ja po prostu od czasu do czasu daje mu wyjść na wierzch.

- Raczej jest odwrotnie, Caleb - niemal szepnęłam - Czasami jesteś normalny, ale twoje alter ego wygrywa. To ono daje Ci czasem fory.

Momentalnie przypomniało mi się to, co powiedziała o nim Elaine - Caleb handluje zniszczeniem, cierpieniem i śmiercią i śmieje się z tego. Myliła się co do jednego. Caleb miał uczucia, odczuwał każdą najmniejszą emocję. Jeśli kochał to na zabój a jeśli ktoś stał się mu bliski.. stawał się właśnie taki jakiego teraz go doświadczałam. Jakiego doświadczałam go od momentu wypadku.

Westchnął drżąco. Poczułam delikatnie wibracje drzwi i na moment przestraszyłam się, że odejdzie, gdzieś mi zniknie, że mnie zostawi. Dosłownie w tym samym momencie poczułam delikatny dotyk na mojej dłoni. Zerknęłam w dół. Odnalazł do mnie drogę przez malutką szparkę pomiędzy progiem a drzwiami. Nie cofnęłam ręki. Napawałam się tą małą bliskością na tyle, na ile było mi to dane. Gdy niemal splótł nasze palce, przelknęłam ciężko ślinę, czując kolejną falę łez.

- Avis.. - mruknął cicho, głaszcząc wnętrze mojej dłoni. - Wiesz, że bym tego nie zrobił - dodał z dziwnym smutkiem w głosie. - Nie oddałbym Cię im, wiesz o tym, prawda? Nigdy Cię nie oddam. Nikomu.

Kolejny raz moje gardło zacisnęło się do tego stopnia, że nie byłam w stanie wydać z siebie najmniejszego dźwięku. Po co on mi to mówił? Po co wciąż usilnie chciał żebym mi ufała? Po co starał się naprawić swoje błędy? Po co do cholery mówił mi to wszystko, skoro czasu cofnąć się nie da.

- Mam nadzieję, że to wiesz - powtórzył, zmuszony moim milczeniem. - Po tym wszystkim... nie mógłbym Cię tak zostawić, Avis. Za bardzo mi na nas zależało. W pewnym momencie coś się zmieniło. Zaczęło mi bardziej zależeć na twoim spokoju niż na moim planie, na twoim szczęściu niż na tym, żebyś od osób trzecich dowiedziała się prawdy, bardziej na twoim życiu niż na życiu innych osób, które przypadkowo mogłyby je stracić. Ci wszyscy bezimienni ludzie, którzy zginęli podczas całej naszej drogi są niczym skoro ty byłaś żywa i szczęśliwa. Byłaś, prawda? Błagam Cię, powiedz mi, że chociaż przez chwilę byłaś szczęśliwa - jego głos zadrżał.

Już nawet nie mogłam powiedzieć, że szeptał. Jego głos był tak cichy, że ledwo słyszalny.

Mówisz że ci na mnie zależy, ale wszystko co do tej pory zrobiłeś jedynie mnie od ciebie oddala, Cal - odpowiedziałam mu w myślach.

To było smutne, ale prawdziwe. Niestety właśnie w taki sposób malowała się nasza relacja. Skupiałam się na jego dotyku. Jego dłoń, jego obecność, on był moim łącznikiem z rzeczywistością. Nie mogłam zbyt daleko odpłynąć bo ta rzeka ściągnęłaby mnie swoim nurtem w miejsca, których nie chciałam odkryć.

- Jeśli nie chcesz ze mną rozmawiać, nie szkodzi - westchnął wyraźnie zmęczony - Nie będziemy rozmawiać. Nie powiem więcej ani słowa. Ale otwórz mi, proszę.

Otarłam łzy z policzków, ściągając lekko brwi. Westchnęłam ciężko, czując ból w klatce piersiowej.

- Proszę - usłyszałam kolejne błaganie.

Nie wiem, w którym momencie ten hałas kotłujący się w mojej głowie i mój cholerny płacz połączył się z piskiem odsuwającego się krzesła. Nie wiem czy to ja je odsunęłam, czy to Caleb od samego początku nie wkładał większego wysiłku w dostanie się do środka. 

Wstałam ze swojego miejsca na podłodze, prawie się potykając. Mroczki w głowie zmusiły mnie do zamknięcia oczu. Przez kilka sekund musiałam podeprzeć się ściany.

Gdyby nie jego silne ramiona pewnie nie dałabym rady stać. Nie pamiętałam nawet, kiedy ostatni raz jadłam... to wszystko tak mnie wyssało. Zupełnie jakby ktoś zgasł światło w moim życiu.

Zobaczyłam ponownie te ogromne, wypełnione tyloma emocjami oczy. To był mój Caleb. Mój Caleb. Niechlujnie ułożone włosy opadały mu na czoło.

Westchnął głęboko przyciągając mnie do siebie. 

Tak jak obiecał, nie powiedział ani słowa. Jedyne co wyszeptał w końcu to:

- Przepraszam.

Wydawał się taki złamany i mały.

Tak bardzo starałam się nie płakać. Tak bardzo starałam się uspokoić. Nie dałam rady.

Na czym polega bycie silnym? Wyczynem jest nawet wstawanie z łóżka każdego poranka i podejmowanie walki z samym sobą. To znoszenie wszystkiego, co w zanadrzu ma życie, aby Cię zniszczyć. To powstrzymywanie się od płaczu, gdy wszystko się wali tylko po to, aby nie martwić innych. Ale... każdy potrzebuje czasem przerwy, a rozsypać się jest bardzo łatwo. Gorzej pozbierać się na nowo w całość. Do tego potrzeba jeszcze więcej siły, którą nie każdy posiada.

Czułam delikatny dotyk na policzku, gdy odchylił się na tyle, żeby spojrzeć mi prosto w oczy.

- Przepraszam - wyszeptał po raz kolejny.

Patrzył na mnie, a miękkość i smutek w jego głosie, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam aż raniły. To sprawiło, że rozpłakałam się jeszcze bardziej. Mimo całego bólu, jaki spowodował... jaki to wszystko spowodowało, właśnie tego potrzebowałam. Potrzebowałam mojego Caleba.

Poczułam jego ruch. Wplótł delikatnie palce w moje włosy i przyciągając mnie z powrotem do siebie, oparł swój policzek o czubek mojej głowy.

- Jesteś bezpieczna - usłyszałam ciepły pomruk, jego niskiego, zmęczonego głosu. - Już po wszystkim.

Jego duża, ciepła dłoń, gładziła uspokajająco moją skórę.

- To już koniec - rzucił krótko, składając na moim czole pełny czułości pocałunek. - Nikt Cię  już więcej nie skrzywdzi - wpatrywał się prosto w moje oczy przez dłuższą chwilę. - Ja już nigdy Cię nie skrzywdzę.

Pachniał domem, bezpieczeństwem, opoką, wsparciem, cytrusami zmieszanymi z tytoniem. 

❤️❤️❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top