Rozdział 10 - Żyj tym, co jest

- Kim, do chuja, jest Caleb?

Ostry, nieprzyjemny ton głosu, rozbrzmiał w mojej głowie, odbijając się echem, paraliżując mięśnie. Oddychałam niemiarowo wpatrując się prosto w oczy pałające do mnie nienawiścią zmieszaną z obrzydzeniem. Wiedziałam dokładnie co mu chodzi po głowie. Nie mógł przecież pomyśleć o niczym innym, tylko o tym, że właśnie przyznałam się do zdrady. Bo przecież mieszkanie z jakimś obcym gościem zawsze sprowadza się do jednego, prawda? Głupie, prawda? Irracjonalne, prawda?

- Mój współlokator. A tak właściwie, zwykły facet u którego wynajmuje pokój - starałam się pozostać niewzruszona.

Dopiero gdy wypowiedziałam te słowa na głos, zrozumiałam, że nie mam sobie nic do zarzucenia. Ta cała historia, która mi się przydarzyła była zwykłym przypadkiem, zrządzeniem losu, a potem wystąpiła jedynie lawina wydarzeń. Z Calebem nic mnie nie łączyło. Nic się między nami nie zadziało i żadne z nas nie chciało, żeby jakakolwiek bliższa sytuacja miała miejsce, prawda?  Nie robiłam nic złego. Więc, jeśli Ace miał zamiar robić mi z tego tytułu jakieś wyrzuty, był skończonym idiotą. Poza tym, to już nie była jego sprawa. Naprawdę sądziłam, że wydorośleje z tej chorobliwej zazdrości i stanie się chociaż w pewnym stopniu normalniejszy. Myliłam się.

- A co z Clarą.. Cate.. Candy.. kurwa, jakkolwiek jej na imię? - nie krzyczał, ale złość na jego twarzy była o wiele wyraźniejsza, niż bym chciała.

Nie mówiłam mu nic o przeprowadzce, bo nie chciałam kolejnych awantur. O ironio, takich jak ta. Wolałam, żeby myślał że dalej wynajmuje pokój z Cami. Znali się dość dobrze, chociaż nie pałali do siebie zbytnią przyjaźnią. Byliśmy razem na niejednej imprezie, dlatego bardzo mocno zabolała mnie jego ignorancja. Albo udawał, albo był taki głupi.

- Cami - niemal prychnęłam. - Przeprowadziła się do Blaise'a, ja też sobie znalazłam inne miejsce. Czy to coś złego? - przygryzłam usta.

I kolejny raz miłe zachowanie Ace'a okazało się być tylko ciszą przed burzą. Oboje zamilkliśmy. Zastanawiałam się nad tym czy zdawał sobie sprawę jak powoli przelewają się ostatnie krople goryczy.

Wypełniłam potrzebne papiery i zapłaciłam za mebel. Musieliśmy jeszcze tylko podjechać pod magazyn, żeby odebrać pudełka. Poszło nam w miarę szybko. Ace złożył siedzenia z tyłu przez co wszystko na spokojnie się zmieściło. Farby też kupiłam. Dla świętego spokoju. Ale rozmowa totalnie nam się nie kleiła. Odzywaliśmy się do siebie tylko kiedy to było konieczne. Naprawdę chciałam po prostu wysiąść, zabrać rzeczy do mieszkania i skończyć to nasze dziwne spotkanie. Od początku miałam złe przeczucia i wiedziałam, że nie skończy się to dobrze.

- Rzeczywiście dość droga ta okolica. Stać cię na to? - spytał nie szczędząc złośliwości, gdy zatrzymaliśmy się na miejscu.

Wywróciłam oczami. Akurat to musiał zauważyć. Wiedziałam, że prędzej czy później wrócimy do tego tematu. To wisiało w powietrzu. Trudno mi było znaleźć jakieś sensownie wytłumaczenie. Sama nie rozumiałam dlaczego Caleb wymagał ode mnie tak małej renty miesięcznej. Czy to mu się w ogóle opłacało? Nie wierzyłam. Ale przecież darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, prawda? I tak dzisiejszego ranka cofnęliśmy w naszej dziwnej relacji ponownie o kilka kroków.

- Jestem po prostu szczęściarą - zażartowałam wysiadając z auta.

Sama siebie starałam się rozweselić. Mógł gadać co chciał, mnie już to nie interesowało zupełnie. Każdy ma swoje granice. Bez słowa podeszłam do bagażnika i zaczęłam wyciągać puszki. Były ciężkie, ale nie na tyle, że bym sobie nie poradziła. Poprawiłam chwyt i chciałam ruszyć przed siebie, w stronę klatki.

- Pewnie dajesz mu dupy, najlepsze wyjście co!? Idealne dla Ciebie! - zatrzymałam się w pół kroku i zastygłam w bezruchu.

Po dłuższej chwili milczenia, usłyszałam jego gorzki śmiech.

Zatkało mnie.

W jednym momencie moje nogi zmiękły zupełnie a do oczu napłynęły mi łzy. Jak śmiał? Te słowa uderzyły we mnie z taką siłą, że farby wypadły mi rąk. Zamrugałam kilka razy chcąc się pozbyć mgły, przysłaniającej mi widok. Zacisnęłam pięści, chcąc zmazać mu ten uśmieszek z twarzy.

- Wiesz, co? - krzyknęłam w końcu w jego stronę. - Chrzań się za takie traktowanie mnie! Serio! Dałam Ci wszystko! - przygryzłam drżące usta. - Dałam Ci wszystko, czego chciałeś! Dzwoniłeś, żeby pogadać? Byłam dla Ciebie! Dzwoniłeś żeby się spotkać? Spotkaliśmy się! Chciałeś się wyżalić? Słuchałam Cię, chociaż sama też miałam problemy! - poczułam się jak balonik z którego uchodzi powietrze i o dziwo, dawało to w pewnym sensie ulgę. - Bez względu na sytuację! Nie ważne ile godzin pracowałam, ile godzin spałam, nie ważne czy byłam ze znajomymi! Ace, rzucałam wszystko dla Ciebie! Za każdym razem, gdy mnie potrzebowałeś - byłam!

Nie wiedziałam dlaczego mu to właściwie mówię. Nie widziałam w tym większego sensu, gdy tak totalnie pustym wzrokiem wpatrywał się we mnie, nawet nie biorąc do siebie moich słów. Ale kontynuowałam. Byłam jak pocisk, którego nie w sposób zatrzymać. Ale nie mogłam się rozpłakać, nie w tamtym momencie.

- Najgorsze jest to, że w punkcie w którym jesteśmy, to ja jestem tą, która najbardziej obrywa. I za co? Za to, że miałam dobre serce? Wciąż jestem tą, która czuje się zraniona! I wiesz, co? Zasługuje na więcej niż na ciągłe rozmyślanie o tym, co do cholery zrobiłam nie tak! Udało Ci się, Ace. Rozwaliłeś mnie na kawałeczki. - Już nawet nie płakałam, po prostu stałam tak żałośnie, z opuszczonymi rękoma, rozrywając przed nim duszę. - Wspierałam Cię non stop, czując, że tonę. I wiesz co jest najgorsze? Że zachowujesz się jakbym o ciebie nie walczyła. Walczyłam. Ale teraz już jestem tym zmęczona. Nienawidzę siebie za to, że wciąż brakuje mi tego, co mieliśmy. Nienawidzę siebie za to, że w głębi duszy, wciąż coś do Ciebie czuje. Nienawidzę siebie za to, bo to ty mnie złamałeś. To przez Ciebie jestem teraz, jaka jestem. Nie potrafię nawiązać najprostszej relacji, bo wiem, że ten ktoś odejdzie! Odpycham od siebie wszystkich, bo wiem, że postąpią w stosunku do mnie tak podle, jak ty to robiłeś! Odpycham od siebie wszystkich, bo wiem, że na koniec, i tak zostanę sama! Dzięki, Ace, dzięki! - przetarłam twarz, czując łzy, których już nie byłam w stanie kontrolować.

I już się odwracałam..

- Szybko wam zeszło - jak na złość, usłyszałam przed sobą głos Caleba. Tylko jego brakowało. - Avis? - jak w zwolnionym tempie, pokonał dzielącą nas odległość i zatrzymał się przede mną, uważnie mi się przyglądając.

Widziałam dokładnie te zmieniające się emocje w jego oczach, przechodzące od obojętności, przez niezrozumienie aż w końcu do żywej furii gdy przeniósł wzrok na Ace'a i ściągnął brwi. W jego spojrzeniu coś się zmieniło. Modliłam się tylko o to, żeby się nie wtrącił.

Zamknęłam oczy. Wróć. Z całej siły zacisnęłam powieki, przygotowując się na wszystko, co mogło nastąpić i odliczając od pięciu, westchnęłam ciężko.

- Serio? Avis? - Ace zaśmiał się ironicznie z użytego skrótu. - To ten cały Caleb?

- Masz jakiś problem, chłopcze? - wrogość w tonie głosu Caleba, zmroziła mnie.

Widząc jego agresywną postawę, zaczęłam ciężej oddychać. Ogarnęło mnie przeczucie, że lepiej z nim nie zadzierać, że zaraz stanie się coś nieprzewidywalnego, coś, czego wszyscy będziemy żałować. Co prawda, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, żadnych uczuć, a pomimo to zmroziła mnie do szpiku kości. To nie mogło się dobrze skończyć.

Czego innego mogłabym się spodziewać? Mój chłopak, który nagle dowiaduje się, że mieszkam z jakimś obcym facetem i nie taki w sumie obcy facet, który widzi mnie zaryczaną prawie za każdym razem gdy wychodzę i wracam od chłopaka.

Ace był o pół głowy niższy i trochę mniej rozbudowany, ale nie przeszkodziło mu to, żeby stając przed nim, powiedzieć po chwili:

- Lubisz jebać małolaty?! Spodobała ci się Aiva w łóżku?!

Do moich oczu, kolejny raz, napłynęły łzy. Pękłam. Rozsypałam się na kawałeczki.

- Ace... - chciałam tylko żeby ta cholerna scenka dobiegła końca. Stop. Koniec ujęć. Idziemy do domu, na dzisiaj starczy.

Bałam się tego, co mogłoby się stać, gdyby doszło do rękoczynów.

Chciał mnie jeszcze dotknąć, ale Humphrey go odepchnął. Niemal w tym samym momencie, zobaczyłam jego pięść wymierzającą silny cios prosto w twarz Ace'a, chwile potem upadającego na chodnik. Broń, wycelowana prosto w stronę już leżącego chłopaka, wzięła się znikąd, w tak szybkim tempie zmaterializowana w jego dłoni.

- Szanuj to, co masz - stanął nad nim, wciąż w niego celując. - Nawet nie zauważysz w którym momencie stracisz wszystko, na czym Ci zależy.

Drżąc od nadmiaru emocji, przyglądałam się im bez słowa. Wiedziałam, że Humphrey nie wystrzeli. Nie mógłby tego zrobić na środku ulicy. A może mógł? Niczego już nie byłam pewna. Skąd miał bron? To ta, którą widziałam w samochodzie? Dlaczego sięgnął po takie środki? Na nasze szczęście auto, za którym staliśmy idealnie maskowało całą sytuację dla wzroku przechodni. Oczy zaszły mi mgłą a bicie serca słyszałam tak dokładnie, jakby zaraz miało wyskoczyć z mojej piersi. Byłam gotowa na wszystko. Naprawdę. Ale nigdy w życiu nie spodziewałabym się takiego obrotu sytuacji. Z wrażenia cofnęłam się na kilka kroków.

Dość. Miałam dość.

- Spieprzaj stąd - Humphrey przycisnął lufę do klatki piersiowej Ace'a. - Jeszcze słowo a rozpierdole Ci łeb. I żebym Cię tu więcej nie widział - po tych słowach jak gdyby nigdy nic, wziął pudła, stojące na chodniku i zniknął za szklanymi drzwiami budynku.

Szok, który niemal we mnie buzował, był zbyt wszechogarniający, żebym mogła jakkolwiek na to wszystko zareagować.

Patrząc w oczy, podnoszącego się z ziemi Ace'a byłam pewna, że tak naprawdę nigdy mnie nie kochał. Ani ja jego. Po prostu nie chcieliśmy być sami. Może trwał w tym dla dobra swojego ego. Może nasz związek sprawiał, że czuł się lepiej w pieprzonym życiu, może dawało mu to w pewnym stopniu satysfakcję. Może i dostawał to, czego chciał. Ale mnie nie kochał. Nigdy. Ponieważ nie niszczy się osób, które się kocha.

Po tym wszystkim, jedyną rzeczą, którą zrobił było wzdrygnięcie się. Niemal splunął na mnie z odrazą, wsiadając do auta.

- Jesteś zwykłą dziwką - i po tych słowach, odjechał z piskiem opon.

Tylko tyle miał mi do powiedzenia. Zagryzłam usta.

- Kurwa! - krzyknęłam na tyle głośno, że otaczający mnie ludzie, z pewnością to usłyszeli.

Stałam tak jeszcze przez dłuższą chwilę jak wbita w chodnik, aż w końcu podniosłam dwie puszki farby - które były cholernie ciężkie - i ruszyłam powoli do mieszkania.

Od pewnego czasu w naszym związku brakowało ciepła. Były tylko przeciągi i przeraźliwy chłód, przez który zamarzałam od środka. I to ciągle zmęczenie sobą nawzajem. Zbyt dużo wypowiedzianych lub niedopowiedzianych słów. Niedobór pozytywnych emocji, ciepłych uczuć. Walczyłam o nas, ale to był początek końca. Albo koniec początku, jak kto woli. Nie wiedziałam, czy straciłam w tym wszystkim kontrolę czy właściwie, bo tak też mogło być, wygrałam. To nigdy nie było prawdziwe. Oboje udawaliśmy, tworząc chwilową iluzję szczęścia. Nie zdawałam sobie tylko sprawy z tego, jak wielkie koszty będę musiała ponieść i jak ogromny rachunek sumienia, będę musiała zapłacić. Dopiero w tamtej chwili, stając z prawdą twarzą w twarz, uświadomiłam sobie, że cała ta iluzja nie była warta tak naprawdę ani jednego momentu. Czasami dochodzimy do takiego punktu w życiu, gdzie trzeba nauczyć się odchodzić. Tak po prostu, opuścić gardę, z honorem schodząc z ringu, odwrócić się i nie spoglądać za siebie. Odciąć od ludzi, od tego, co nas niszczy, od tego, co nam nie służy. Trzeba zostawić to za sobą, dla własnego dobra i użyć cholernego klucza, otwierającego lepsze, inne miejsca, w których dostaniemy szanse i należyty szacunek. Nie wiedziałam, czy zostawiajac za sobą ten rozdział, kolejny raz dostanę po mordzie, czy w końcu będę mogła odpocząć, ale po tym wszystkim poczułam, że tak należy właśnie zrobić. Było, jak było. Los najwyraźniej napisał mi taką a nie inną historię. Tak po prostu wyszło. Chciałam, żeby było inaczej. Oczywiście, że chciałam. Ale chcieć sobie zawsze można. Nikt tego nie zabrania. Ale nikt też za to nie płaci.

Musiałam robić kilka przerw, bo nieporęczne uchwyty wbijały mi się w dłonie. Bogu dzięki, mogłam dojechać windą, na którą niestety musiałam poczekać.

- Dzień dobry, Aiva - usłyszałam za sobą ten przesłodzony głos recepcjonistki.

Tak, pozwoliłam jej zwracać się do mnie po imieniu, podczas moich samotnych dni w apartamencie. Dziękowałam w duszy za to, że nie dopytywała czy wszystko jest okej - co stety lub niestety miała w zwyczaju robić.

- Dzień dobry, Sidney - odpowiedziałam jej, wymuszając uśmiech i wsiadłam w końcu do windy.

Po wejściu do mieszkania, wypuściłam drżąco powietrze i niemal zsunęłam się po drewnie do pozycji siedzącej. Wplotłam palce we włosy i pociągnęłam za nie lekko. Nie wiedziałam czy jestem bardziej wściekła na Ace'a za jego zachowanie, na siebie, czy na Caleba. Negatywne emocje - złość, zawiedzenie i ten cholerny ból mieszały się we mnie z taką siłą, że miałam ochotę coś rozwalić. Zalały mnie do tego stopnia, że przyćmiły moje logiczne myślenie. Byłam wściekła. I musiałam mu to powiedzieć, musiałam mu nagadać.

- Jebany frajer.. - syknęłam pod nosem i wytarłam policzki, mokre od łez, które tak długo powstrzymywałam.

Wstałam i ruszyłam prosto do kuchni. Wiedziałam, że go tam znajdę i nie myliłam się. Stał przed kuchenką i wycierał dłonie w szmatkę.

- Musiałeś? Naprawdę, musiałeś?! - krzyknęłam. - Musiałeś się wtrącać?!

W odpowiedzi jedynie gorzko się zaśmiał i wywrócił oczami.

- To wcale nie jest śmieszne - syknęłam w jego stronę na co on ponownie wybuchnął śmiechem.

Oparłam łokcie o blat, przecierając twarz. I wtedy moim oczom rzucił się obiekt całej wściekłości którą do niego czułam. Ten sam obiekt, który jeszcze niedawno wzbudził mój niepokój gdy w środku nocy odwoził mnie do domu. Ten sam obiekt, którym praktycznie oberwał mój, już były, chłopak. Leżał na blacie jak gdyby nigdy nic, odbijając słońce.

Poczułam silną dłoń na ramieniu i pierwszy raz, wzdrygnęłam się, czując jego obecność.

- Nie dotykaj mnie - rzuciłam ostro.

- Avis.. - chwycił mnie za ramiona, żeby mnie uspokoić.

- Powiedziałam, zostaw - nie odpuszczał.

Zaczęliśmy się szarpać. Pomimo tego, że próbowałam się wyrwać, trzymał mnie zbyt mocno. Nawet nie wiem w którym momencie wyciągnęłam dłoń, po broń, którą zostawił na blacie i wycelowałam w jego stronę, zwiększając  między nami odległość. Skoro tak chciał się bawić, byłam gotowa zagrać w jego grę.

- Odłóż go - momentalnie spoważniał.

Pokręciłam przecząco głową. Czułam, że za moment kompletnie oszaleję. Jego psychoza najwyraźniej mi się udzieliła.

- Tylko ty możesz sobie celować w kogo zechcesz? - prychnęłam - Skąd masz broń?

- Avis, odłóż spluwę - uniósł dłonie w poddańczym geście, jednak krok po kroku zbliżał się do mnie.

- Stój! - zagroziłam, ale zignorował mój krzyk - Skąd masz broń?

Cofałam się, a on szedł uparcie moim śladem, aż w końcu jego pierś dotknęła lufy a ja znalazłam się w pułapce pomiędzy nim a wysepką.

- Okej, dobra, niech Ci będzie - pokiwał głową. - Masz pięć pocisków - mruknął nisko. - Jedna komora jest pusta, a jedna zawiera ślepy nabój. Zostały trzy ostre.

O czym on do cholery mówił?

Moje rozkojarzenie pozwoliło mu w błyskawicznym tempie wyrwać broń, nagle poczułam lufę pod linią szczęki i jego dłoń na karku.

- Nie.podnoś.na.mnie.ręki. - jego ostry ton sprawił, że zamilkłam.

Stałam i patrzyłam prosto w oczy śmierci. Już nie miałam żadnych wątpliwości do czego był zdolny. Jednym ruchem mógłby zmieść mnie z tego świata. Stałam skamieniała, totalnie odsłonięta.

Przechylił lekko głowę w bok uważnie mi się przyglądając.

- Już nie walczysz? - to było bardziej stwierdzenie niż pytanie. Nawet nie drgnęłam gdy pochylił nade mną, pokazując swoją wyższość. - Już Ci nie zależy? - zmrużył lekko oczy.

I nagle coś dotarło do mojej świadomości... już mi nie zależy... naprawdę... tak po prostu, nie zależy.

Pomyślałam o tym wszystkim co się ostatnio działo. Straciłam wszystko i to w najpodlejszy sposób. Moje życie nagle obróciło się totalnie o sto osiemdziesiąt stopni a ja nie mogłam nic z tym zrobić. Mówi się ze każdy jest pisarzem własnego losu. Nie prawda. W moim przypadku wszystko działo się tak szybko, że jak ten przysłowiowy piasek, przelatywało mi przez palce. Z Acem relacji już nie mogłabym nawet naprawić, przeszłość mnie ścigała. A ja? Ja utknęłam w chorej znajomosci z psychopatą.

- Strzel - wysyczałam w jego stronę. - No proszę, strzelaj. Problem z głowy.

Gra o śmiesznej, niewinnej nazwie, polegała na przyłożeniu lufy rewolweru do własnej głowy i naciskaniu spustu broni po wcześniejszym zakręceniu obrotowym bębnem, na zmianę ze współgraczem. Może i był to rewolwer, ale magazynek zapełniony był o trzy razy więcej pocisków, tym samym ryzyko było zwiększone. Poczułam się właśnie tak, jakbym grała z nim w pieprzoną grę hazardową. Nie zależało mi. Miał racje. W tamtym momencie, w stanie w którym byłam, totalnie przestało mi zależeć.

Zacisnęłam mocno oczy, słysząc kliknięcie, przeskakującego spustu. Nastała cisza mrożąca krew w żyłach. Była nagłą, cichą implozją bezdźwięczności, trafiającą mnie z siłą, zwalającą z nóg. Gdyby nie jego silny uścisk, zapewne wylądowałabym na twardej posadzce. Miałam wrażenie, że zemdleje. Ale żyłam. Wciąż żyłam.

Dopiero gdy ze łzami w oczach spojrzałam na niego, a on popatrzył na mnie ściągając brwi i krzywiąc się przy tym lekko, dotarło do mnie, że przecież nic złego nie zrobił. Że nic z tego nie było jego winą. To nie na niego byłam zła. Oboje daliśmy się ponieść emocjom.

Wzięłam kilka głębszych oddechów a on powoli odłożył broń, wciąż trzymając mnie w żelaznym uścisku. Przesunął ją po blacie na drugi koniec. Najwyraźniej oboje sobie nie ufaliśmy.

Ledwo co widziałam przez zapłakane oczy. Jego obraz rozmazywał mi się, chociaż tak usilnie próbowałam złapać ostrość. Dzieliły nas centymetry. Oboje oddychaliśmy ciężko przez naszą szarpaninę. Łzy ciekły mi po policzkach a on po prostu patrzył. Patrzył mi prosto w oczy z nieodgadnionym spojrzeniem.

- Nienawidzę Cię - wyszeptałam chrapliwie niemal mu prosto w twarz.

Miałam zamiar się wyszarpać, ale zatrzymał mnie jego surowy, gwałtowny ton głosu.

- Powtórz - jego kości policzkowe zaostrzyły się.

- Co? - zamrugałam kilka razy.

- Powiedz to jeszcze raz - zarządał.

- Nienawidzę Cię - mój głos nie brzmiał już tak pewnie jak za pierwszym razem.

Poluźnił swój uścisk na moich włosach, przejeżdżając delikatnie dłonią w dół kręgosłupa. Wpatrywałam się prosto w jego oczy a on badał każdą kolejną reakcję z mojej strony. Nasze przyspieszone oddechy mieszały się, przerywając ciszę. Posłał mi ten grymas, przypominający uśmiech, przez co uniosłam brodę, czekając na jego kolejne zagranie. Przygryzł dolną wargę, wpatrując się prosto w moje oczy. Pogładził mój policzek, drugą ręką zsuwając płaszcz z mojego ramienia.

- Jebać to - mruknął gardłowo i niemal momentalnie wpił się w moje usta, atakując niespodziewanym pocałunkiem.

Czując to ciepło i niesamowitą miękkość jego ust, zaskoczona rozchyliłam swoje, co odebrał oczywiście za zaproszenie. I miał rację. Jego dotyk tak cholernie palił, że zapragnęłam jedynie więcej. Zassał moją dolną wargę, przez co moje dłonie samoistnie zacisnęły się na jego koszuli. Ten jeden krotki moment wystarczył, żeby mnie uzależnić. Byłam owładnięta jego dotykiem, bliskością, ciepłem jego ciała i cudownym zapachem perfum, pomieszanych z tytoniem i miętową gumą.

Tętno pulsowało mi w głowie, gdy nieco zwolnił, najwyraźniej widząc, że nie zamierzam się wyrywać. Śmiało przejechał językiem po brzegu mojej dolnej wargi na co mimowolnie jęknęłam, ponownie rozchylając usta. Otarł się językiem o mój, powodując prąd przechodzący całe moje ciało. Przycisnęłam się do niego i wplotłam palce w jego jedwabiste włosy, jednocześnie zaciskając dłoń i przyciągając go bliżej. W reakcji na mój śmiały ruch, z jego gardła wydobył się jęk, który brzmiał jak seks i pragnienie, a może nawet potrzeba...

Złapał za moje uda i posadził mnie na blacie, jednocześnie rozchylając moje nogi i dociskając się do mnie, jak najbliżej było mu to dane. Powoli, celowo, sunął udem o moje, pozwalając mi poczuć jego wyraźne podniecenie, jednocześnie mrucząc przy tym tak cholernie gardłowo i wibrując przy mojej klatce piersiowej, że aż zadrżałam.

Całował mnie, a ja z zamkniętymi oczami, poddawałam się coraz bardziej każdemu nowemu uczuciu. Gdy przeniósł rozgrzane muśnięcia na moją szyję, odchyliłam głowę do tylu, zatapiając się w tym. Moje mięśnie idealnie układały się pod jego dotykiem, a ciało dokładnie reagowało na każde kolejne muśnięcie, wyginając się delikatnie w łuk. Nie ważne co mówiło mi sumienie, moje ciało zdradzało dokładnie to, jak bardzo w tej chwili go pragnęłam. Jego ręce powędrowały pod moją koszulkę - na talię. Gorące dłonie parzyły przy każdym najmniejszym dotyku rozpalając mnie do czerwoności.

Tym razem to ja wpiłam się w jego usta. Jęknęłam głośno, czując jego silną dłoń zaciskającą się na moim udzie. Mogłam się domyślić, że nie jest najbardziej cierpliwym facetem na świecie - osaczał mnie całym sobą - z drugiej strony wiedziałam, że tak samo jak lubił to, do czego ta sytuacja się sprowadzała, tak samo lubił gierki. A uwodzenie mnie w taki sposób sprawiało mu niesamowitą satysfakcję. Miał mnie. Całą. Dałabym mu wszystko, o co tylko by mnie poprosił. Niespodziewanym ruchem ściągnął moją bluzkę, odsłaniając mnie. Fascynacja w jego oczach błyszczała wśród mroku czarnych źrenic. I może to brzmi głupio, ale sprawił, że ​​poczułam się piękna, pożądana. Ace nigdy nie patrzył na mnie w ten sposób, nie było ani jednego razu, w którym podczas seksu, byłaby między nami jakakolwiek większa więź niż chęć zaspokojenia potrzeb. A fakt, że Caleb, tak bardzo mnie pragnął i napawał się tym, był po prostu oszałamiający.

Chciałam się odezwać, ale odebrało mi mowę. Przez jego nieustające pocałunki, nie mogłam wydusić ani słowa. Sięgnęłam po guziki jego koszuli i uśmiechnęłam się gdy zaczął mi pomagać - pędził przez dolne, podczas gdy ja grzebałam się trzęsącymi rękoma z górnymi. W końcu zatrzymał mnie, łapiąc za nadgarstki, dzięki czemu mogłam przyjrzeć się jego umięśnionym, opalonym ramionom, mięśniom klatki piersiowej i brzucha przylegającym do cienkiej białej tkaniny. Matko kochana. Mój oddech drżał coraz bardziej.

- Bądź grzeczną dziewczynką i siedź spokojnie - mruknął, odsunął się delikatnie i niemal zasypał mnie drobnymi, czułymi pocałunkami, aby złagodzić ból głodu, spowodowanego brakiem jego bliskości.

Czułam jak jego podniecenie ociera się o materiał moich dżinsów. Czułam, jak napiera, prawie napina się na mnie - jego spodnie ciasno go opinały. Gdy spojrzał mi prosto w oczy, widziałam w nich jedynie dzikość i pożądanie, którego, byłam pewna, nie byłabym w stanie oswoić. Chciałam znów poczuć jego usta na swoich, nasze wargi prawie się stykały, jedynie boleśnie muskając się co jakiś czas. Budująca się frustracja była ogromna. Nie mogłam się powstrzymać - moje ręce samoistnie odnalazły jego klatkę i badając dokładnie rozgrzaną skórę, schodziły coraz niżej, aż do do paska, którego sprytnie się pozbyłam. Sapnął prosto w moje ucho i mruknął gardłowo, przesuwając pocałunki wzdłuż mojej szyi, zasysając ją. Z pewnością zostawił tam dużo śladów swojej obecności. Przygryzł mój obojczyk, aż w końcu, gdy rozpięłam guziczek jego spodni i sięgnęłam po zamek rozporka, odsunął się ode mnie, zostawiajac rozgrzaną do granic możliwości.

Oparł obie dłonie po obu moich stronach i przeklnął pod nosem. Dyszał, jego fryzura przypominała jeden wielki bałagan, oczy były ciemne jak węgliki i jedyne, o czym myślałam w tamtym momencie było to, że to właśnie ja doprowadziłam go do takiego stanu. Przekroczyliśmy granicę. Czułam jak mój żołądek odrobinkę skręca się z poczucia winy. Nigdy wcześniej nie pozwalaliśmy sobie na taki moment jak ten. Zdrowy rozsądek mówił mi, że tak nie można, że to nie właściwe. Przecież zarzekałam się, że taka sytuacja nigdy nie będzie miała miejsca. A jednak się stało.

Tak cholernie go pragnęłam. Nie rozumiałam czemu to przerwał. Już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć.

- Przepraszam - wyprzedził mnie, oschłym pomrukiem, wciąż zasapany.

Nie miałam pojęcia, co mu chodziło po głowie. Myślałam, że chciał tego tak samo jak ja. Myliłam się? Jeśli tak, po co to było? Zmarszczyłam brwi. Idiotka. - zgoniłam się w myślach. Czułam się głupio, wręcz naiwnie. Nie wiem, na co właściwie liczyłam. A może po prostu śniłam na jawie? Czy aby napewno to wszystko miało miejsce? Zalana lawiną pytań bez odpowiedzi, wpatrywałam się po prostu w jego zmarszczone konsternacją czoło i zamglone oczy.

I bardzo trudno było mi się pozbierać, gdy bez słowa wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Odczekałam chwilę, nasłuchując jego kroków. Miałam nadzieje, że zaraz wróci, jednak tak się nie stało. Dlaczego wyszedł? Zwątpił? Zrezygnował? Doszedł do wniosku, że to niestosowne? Śmiejąc się zażenowana, z samej siebie i z całej tej sytuacji, zeskoczyłam z wysepki i przetarłam twarz. Czułam pieczenie policzków i uszczypnęłam się w nie kilka razy, chcąc postawić się jakoś do pionu. Wciąż czułam jego silny dotyk na moim ciele i te gwałtowne, pełne pragnienia pocałunki na ustach. Boże, prawie się ze sobą pieprzyliśmy na kuchennym stole. Przygryzłam spierzchniętą wargę i w końcu założyłam koszulkę, leżącą na podłodze. Ponownie wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem. Przecież to był mój cholerny szef. Do tego facet starszy pewnie o conajmniej dziesięć lat. Patrząc z perspektywy czasu na to, co zdążyło się zadziać, odkąd Philip przekazał nam tą jakże wesołą informację, naprawdę nie wiedziałam w którym momencie i co dokładnie się zmieniło, że wylądowaliśmy właśnie w takiej sytuacji. Jednak nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu satysfakcji. Nie leciałam na niego, nie byłam zauroczona ani nie żywiłam do niego żadnych głębszych uczuć, ale wciąż - miałam go przez te kilka chwil. Faceta, na którego lecą zapewne miliony lasek. Pewnie połowa sekretarek w jego firmie marzy o awansie poprzez wskoczenie mu na biurko. Czy czułam się źle sama ze sobą? Nie, nie nazwałabym tego w taki sposób. Nie byłam tylko pewna, czy będę w stanie spojrzeć a niego chłodno, gdy przyjdzie mi z nim rozmawiać kolejny raz. Cholera, naprawdę był gorący.

Wzięłam głębszy dech i na odchodne, zerknęłam jeszcze raz w stronę broni. Wciąż nie wiedziałam, po co mu właściwie była. Mówił o trzech nabojach. Kłamał? Czy rzeczywiście pociągnąłby spust, ryzykując moją rychłą śmiercią w jego ramionach? Na odpowiedzi raczej liczyć nie mogłam. Chciałam dotknąć jej jeszcze raz, chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę jak cholernie było to nieodpowiednie. Taka rzecz w moich rękach mogła spowodować same problemy. Zostawiłam ją w spokoju i chcąc jakoś odciąć się od tych dręczących myśli, ruszyłam do siebie, zgarniając z blatu płaszczyk.

Przechodząc przez korytarz, zawiesiłam go w szafie. Przy lustrze, związałam włosy w niedbałego koczka, trochę zbyt długo przyglądając się własnemu odbiciu. Minęło dopiero kilka dni i jeden wspólny moment w kuchni, odkąd z nim zamieszkałam, a pojawiło się o wiele więcej problemów, niż bym chciała. No i ta ostra wymiana zdań. Powinnam była ugryźć się w język, może wtedy do niczego by nie doszło. Ale nie żałowałam. Byłabym jeszcze większą idiotką, gdybym tak myślała.

- Cholera - przeklnęłam pod nosem, zauważając malinki.

Tak jak myślałam, Caleb zostawił po sobie nie takie małe pamiątki w postaci czerwonych, odbijających się od mojej bladej skóry, śladów.

Powolnym krokiem przeszłam przez korytarz, aż w końcu dotarłam do mojego pokoju. Uśmiechnęłam się, widząc ten porządek, do którego go doprowadziłam. Szczerze mówiąc czułam się tu jak intruz, tym bardziej, po tej małej sytuacji. Co prawda, nie miałam okazji spędzić we własnym łóżku jeszcze ani jednej nocy, ale było to jedyne miejsce w apartamencie które potrafiłam nazwać moim. Serio, im częściej do niego zaglądałam, tym łatwiej było mi się pogodzić z myślą, że był rzeczywiście mój.

Podeszłam do pudeł, które Caleb musiał zostawić po wejściu do mieszkania i zaczęłam je rozpakowywać. Trudno było mi się skupić - miałam totalny mentlik w głowie. Porozstawiałam deski dosłownie po całym pokoju i spojrzałam na instrukcje. Złożenie szafki rtv nie mogło być jakąś niesamowicie trudną czy skomplikowaną rzeczą. Tym bardziej, gdy były to te meble z rodzaju diy. A jednak trochę mnie zatkało. Miliony schematów i literek pomieszane w jeden wielki obrazek. Nie wiedziałam nawet od czego zacząć. Uklęknęłam przed woreczkami i wzięłam jeden do rąk. Ten z korkami, śrubami i innymi takimi. Próbowałam cokolwiek dopasować, ale nie mogłam się na tym skupić. Byłam w totalnej dupie.

- Ja pierdole.. - mruknęłam pod nosem.

- Avis - drgnęłam na dźwięk karcącego głosu Caleba. - Damie nie przystoi przeklinać.

Momentalnie zrobiło mi się gorąco. Byłam pewna, że wyszedł z domu. Uniosłam na niego niepewny wzrok. Ciekawe jak długo opierał się tak o framugę i mnie podglądał?

- Kto to do kurwy nędzy wymyślił, chińczycy? - zażartowałam, chcąc ukryć zakłopotanie i westchnęłam.

Poskutkowało to szczerym śmiechem ze strony mężczyzny. Nie mogłam się powstrzymać i dołączyłam się do niego. Chyba uznał to za zaproszenie, bo zrobił kilka kroków w głąb pomieszczenia i wyciągnął zza pleców butelkę wina, wzruszając ramionami.

- Tak dla umilenia czasu - oznajmił, gdy spojrzałam na niego pytająco. - Uzupełniłem zapasy - dodał, stawiając na szafce dwie lampki.

Uważnie obserwowałam jak wlewa w szkło bordowy płyn. Jego spokojny wyraz twarzy i skupiony wzrok sprawił, że momentalnie zapomniałam o zażenowaniu, które czułam jeszcze przed chwilą. Wydawał się w ogóle nie być przejęty tym, co się stało. Ale może i lepiej. Skoro on puścił to w niepamięć, mi także prościej było przejść do takiego stanu rzeczy.

Wciągnął głośno powietrze i wpatrywał się we mnie przez chwilę.

- Zdrowie chińczyków od.. tego czegoś - rzuciłam papierki na podłogę.

- O nie, nie - pokręcił głową. - Nie tak brzmiał toast. 

Ściągnęłam brwi.

- W takim razie, co proponujesz? - zerknęłam na niego badawczo.

- Jest taka historyjka..

Przygryzłam policzki, lekko rozbawiona.

- Będziesz mi teraz opowiadał bajki? - jego konsternacja sprawiła, że nie mogłam powstrzymać się od chichotu.

- Cieszę się, że Cię rozbawiłem - odstawił swoją lampkę i zatrzymał się na chwilę, jakby chcąc lepiej dobrać słowa. - Ale tak na poważnie. Zapytano pewnego razu starego i mądrego człowieka, dlaczego z wrogów trudno uczynić przyjaciół a przyjaciół we wrogów zamienić jest znacznie łatwiej? - jego pytanie zawisło w powietrzu, jakby oczekiwał ode mnie refleksji.

- Co odpowiedział? - niemal szepnęłam, pod wpływem jego intensywnego spojrzenia.

Jego malinowe, pełne usta zadrżały w delikatnym uśmiechu.

- Pokaż to - ukucnął przy pudełkach, wyjął z kieszeni scyzoryk i rozciął ostatnie, którego nie zdążyłam rozpakować.

Zamrugałam kilka razy. Chciałam wiedzieć koniec tej historii. Przecież nie powiedział jej bezcelowo.

- Co odpowiedział? - dociekałam.

Spoważniałam gdy uniósł na mnie wzrok, przygryzając usta. Jego spojrzenie przenikało mnie na wylot. Przebywanie w jego towarzystwie będzie trudniejsze, niż myślałam.

- Dlatego, że łatwiej jest zburzyć dom, niż go zbudować, pieniądze łatwiej wydać, niż zarobić i łatwiej jest zrezygnować z marzeń, niż poszukać do nich drogi.

Oboje zamilkliśmy. Nie sądziłam, że pokusi się o taką puentę. Mogłam jedynie zgadywać, że wrogiem jest on a przyjacielem był Ace. Ale mylił się. Mylił się, bo wcale nie było mi łatwiej odwrócić od kogoś z kim spędziłam tyle czasu, kto był dla mnie bliski, nie ważne jak cholernie źle mnie traktował niż zdobyć się na zaufanie do niego i bez dziwnych domysłów pozwolić sobie wejść głębiej w tą relacje. Pomijając fakt fizyczności i tego cholernego przyciągania. Tak kruche i naiwne istoty jak my, mamy to do siebie, że zapamiętujemy to, co chcemy zapamiętać. Idealizujemy wspomnienia o kimś, żeby załagodzić sytuacje, wytłumaczyć sobie zachowania czy motywy i przede wszystkim - wybaczać. Nie pozwalamy aby prawda czy to, co działo się w rzeczywistości, ujrzały światło dzienne. Sama się na tym złapałam, łagodząc każdy przykry moment w który wpędziła nas obojętność Ace'a.

- Widzę jak się męczysz - rzucił nagle. - Analizujesz, tłumaczysz sobie jego zachowanie. Swoje zresztą też - zerknął na mnie, a na jego czole pojawiła się mała zmarszczka, spowodowana zamyśleniem. - Powiem Ci jedną rzecz, Avis. Lew nigdy nie zje trawy, bez względu na to jak bardzo jest głodny - zasugerował. - Nigdy nie obniżaj swoich standardów. Zasługujesz na o wiele więcej, niż zamartwianie się problemami, rozmyślanie nad tym, co gdyby i odkładanie konfrontacji na później.

Pokiwałam głową. Powiedział to w taki sposób, jakby  dokładnie czytał w moich myślach.

- To jedno z moich ulubionych słów - prychnął sam do siebie, rozbawiony.

Zmarszczyłam brwi. Nie nadążałam za jego pędzącym umysłem.

- Później? - spytałam cicho. - To twoje ulubione słowo?

- To jak intencja bez deklaracji zaangażowania, rozumiesz? - kontynuował po dłuższej chwili milczenia, po czym zerknął na mnie badawczo.

Ponownie kiwnęłam na tak.

- Ale co tym właściwie sugerujesz? - gdy sięgałam po kieliszek, który wyciągnął w moją stronę stety lub niestety musnęliśmy się dłońmi.

Z całej siły próbowałam zignorować prąd, który przeszedł prze moje ciało.

- Proste, Avis. Żyj tym co jest. Tak naprawdę, masz tylko tą chwilę, tylko ten wieczór, tę minutę - jego ciemne oczy badawczo obserwowały mnie spod wachlarza rzęs. - Nie ma wczoraj, bo już minęło, ani jutra, bo nie wiadomo czy nadejdzie. Jest tylko dziś. Nie daj sobie wejść na głowę. Nie pozwól, aby ani przeszłość, ani przyszłość zatruwały ci życie.

Miał racje. Kolejny raz, zupełnie nieświadomie, trafił w dziesiątkę.

- W takim razie, za dzisiaj. Za nas - stuknęłam się z nim lampką.

- Za nas - pomimo jego poważnego wyrazu twarzy, dostrzegłam lekkie drganie kącików ust.

Opróżniliśmy szkła i jednomyślnie odstawiliśmy je na półeczkę.

Odstawiłam trunek i zerknęłam na półkę. A raczej na deski, z których miałam ją złożyć. Powinnam była brać się do roboty, żeby zdążyć przed zmierzchem.

- Naprawdę mi pomożesz? - spytałam, przyglądając mu się, gdy ukucnął koło mnie z instrukcją w dłoniach.

- Po to tu jestem - posłał mi coś na kształt uśmiechu, taki, przez który miękły mi kolana.

Od razu nam o wiele lepiej. I szybciej. Wystarczyło że raz spojrzał na instrukcje i wszystko wiedział. W sumie czego się dziwić po facecie. Złota rączka.

- Będziesz wbijać korki i wkładać śruby do konfirmatów a ja będę dokręcać - rzucił nagle rozpakowując deski a ja popatrzyłam na niego zupełnie nie rozumiejąc.

- Konforco? - ściągnęłam brwi.

- Avis.. - westchnął, a na jego czole pojawiły się zmarszczki. - Takie śrubki - pokazał mi wysypując sobie kilka na dłoń.

Zrobiło mi się trochę głupio, ale skąd mogłam wiedzieć co to te konformanty. Tak szybko jak szła nam praca, tak szybko zamykaliśmy kolejną butelkę.

- Przerwa na fajka, zmęczyłam się - usiadłam na parkiecie i wzięłam trunek.

Zostało nam tylko skręcić wszystko do kupy. Szczerze mówiąc wyglądało to o wiele lepiej niż w sklepie.

- Zgadzam się.

Nie wiedziałam, że skręcanie mebli jest tak męczącą robotą. Ani, że wiertarkę trzeba trzymać z tak dużą siłą. Nie brałam się za nic, czego nie byłam pewna, że będę w stanie zrobić, dlatego przez większość czasu po prostu obserwowałam sprawnie posługującego się narzędziami Caleba. Wyszłam trochę na mięczaka, ale nie obchodziło mnie to za bardzo. Raczej nie musiałam udawać przy nim kogoś, kim nie byłam i dzięki temu czułam się naprawdę dobrze.

- Idziemy na balkon czy.. - urwałam widząc jak brunet siada na podłodze, stawia koło siebie pustą butelkę i wyciąga fajki. - Czyli zostajemy tu.

Zdziwiło mnie trochę to w jaki sposób się zachował. Zwykle wyrafinowany, elegancki, teraz z roztrzepaną fryzurą, papierosem w ręku, zmęczony i zmarnowany. Tak jak wtedy gdy przyjechał po mnie w nocy - miałam okazję zobaczyć zupełnie inne wcielenie Caleba. I podobało mi się to. Miałam wrażenie, że nie jest tak poukładany, na jakiego wygląda i coraz bardziej się w tym utwardzałam.

Oparłam się obok niego o zimną ścianę. Cudowna ulga. Wzrok Caleba nagle zatrzymał się na farbach. Jego brew zadrżała w niemym pytaniu.

- To nic takiego. Kupiłam.. dłuższa historia. Nie zamierzam nic przemalowywać - język zaczął mi się plątać. - Nie chce się rządzić, to twoje mieszkanie.

Bałam się że rzuci tekstem „czy nie wyobrażam sobie zbyt dużo", albo coś w tym stylu. I tak zrobił dla mnie o wiele więcej niż musiał, niż powinien. Nie chciałam się narzucać, albo robić czegoś, czego on sobie nie życzy. Poza tym przy jego wybuchowym charakterze, sam fakt o samowolce mógł być jak nadepnięcie na odcisk.

- Masz bardzo dobry gust - niemal się uśmiechnął, co było u niego naprawdę rzadkie.

Użyło mi.

- Ten pokój jest zbyt piękny, żeby go zmieniać - rozejrzałam się po pomieszczeniu.

Nie kłamałam.

- I rzeczywiście zielony to twój kolor? - uniósł brew.

Kiwnęłam głową.

- Tajemniczy i..

- Ma głębie - dokończył za mnie.

Zdziwiło mnie to, że tak dokładnie pamiętał naszą rozmowę w samochodzie. Miałam wrażenie, że od tamtego momentu minęły wieki.

Pomiędzy nami zapadła cisza.

- Mówiłem ci, Avis. To jest twój pokój, możesz robić z nim co tylko ci się podoba. Chce żebyś czuła się tu dobrze - wyznał patrząc mi prosto w oczy.

Topiłam się w nich. Dosłownie. Te świecące, czarne wpatrujące się we mnie źrenice, stały się moją zgubą.

Pokiwałam głową w końcu odwracając wzrok. Zapędzasz się, Aiva - zganiłam się w myślach.

Spaliliśmy, on poszedł do siebie a ja rzuciłam się na łóżko. Cudowne uczucie. W końcu mogłam rozluźnić wszystkie mięśnie i chociaż na chwilę poddać się błogości. Odgarnęłam włosy z twarzy, przetarłam zmęczone oczy i uśmiechnęłam się. Zaczynając od niezręcznego poranka, po zupełnie koszmarne spotkanie a Acem, kończąc na sytuacji z bronią, tym szokującym wybuchem zmysłów w kuchni i, jeśli mogłabym to tak nazwać - beztroskim składaniu mebli w akompaniamencie śmiechów i smaku dobrego wina - ten dzień kończył się całkiem nieźle. Mogłam nawet stwierdzić, że był udany. Okej, może i zajęło nam to pół dnia, może i byłam wykończona i trochę pijana, ale z tym wszystkim wygrało poczucie satysfakcji. Będąc z Calebem przenosiłam się do innego świata i chcąc nie chcąc, coraz bardziej mi się to podobało. Było w nim coś, co nie pozwalało mi przestać o nim rozmyślać. Jakaś tajemnica, którą za wszelką cenę pragnęłam rozwiązać. Jakieś drugie dno, do którego wciąż było mi cholernie daleko, a jednak do którego z każdym kolejnym wdechem, nurkowałam coraz głębiej.

I wszystko w końcu zaczynało się układać. Pozostało mi tylko spalić mosty za Acem i ruszyć do przodu. Nie potrzebowałam nikogo. Nadszedł czas, żeby poradzić sobie w pojedynkę.

Im dłużej jednak o tym myślałam, przez tą beztroskę, którą czułam, spokój w duszy i procenty znajdujące się w moim organizmie, w pewnym momencie do oczu, niekontrolowanie, zaczęły napływać mi łzy.

- Będę się zbierał - usłyszałam nagle.

Podniosłam się na łokciach, zdziwiona i spojrzałam na Caleba. Znów stał w drzwiach. Przetarłam dyskretnie kącik oka. Gdyby to zauważył, wywołałabym tylko nie potrzebną rozmowę.

- Wychodzisz? - przygryzłam usta.

W końcu miał swoje życie. Tylko, że nigdy mi się z niego nie tłumaczył.

- Biznesowe spotkanie - spojrzał na mnie prowokująco. - Wyjeżdżam. Nie wychodzę.

- Nagrzany pojedziesz na biznesowe spotkanie? - rzuciłam zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Jego mina była poważna, jednak po chwili wywrócił oczami.

- Nie każdy żyje beztroską, Avis - wytłumaczył. - Biznesy same się nie zrobią a ludzie nie dopilnują wszystkiego tak, jakbym tego chciał. - po jego tonie głosu poznałam, że chodziło o coś naprawdę poważnego.

Czasami zapominałam o tym, że miał na głowie całą firmę i to pewnie nie jedną, setki projektów i mrowisko ludzi, za których był odpowiedzialny. Gdyby on upadł, straciliby pracę. I ja byłam jednym z pionków domina, na szarym końcu, który oberwałby pewnie najmocniej. Bo przecież w tamtym momencie byłam całkowicie od niego zależna.

- Rozumiem - pokiwałam głową.

- Skusisz się? Bardzo byś mi pomogła.

Niemal zachłysnęłam się powietrzem. Caleb? To napewno ty? Zaskoczył mnie tą propozycją do tego stopnia, że mój lekko opijaniały umysł mówił nie zdążył tego przetrawić. Czy on serio chciał zabrać mnie ze sobą?

- Sama nie wiem.. - nie wiedziałam co odpowiedzieć.

Uniósł ręce w obronnym geście i zniknął za ścianą a ja westchnęłam ciężko. Usłyszałam jak wchodzi do łazienki - echo w tym domu z przerażającą szybkością rozprzestrzeniało się korytarzami. Zastanawiało mnie to, co nim kierowało. Czy spytał z czystej intencji, czy po prostu tak na odwal? Szczerze mówiąc myśl o tym, że ponownie zostałabym zupełnie sama w tym ogromnym mieszkaniu nie była zbyt fajna i nie napawała mnie szczęściem.

Zdecydowanie nie nadawałam się na wyjścia tego rodzaju. Nie byłam pewna, mogłam się jedynie domyślać, ale słowa spotkanie biznesowe, mówiły same za siebie - będą tam bogaci, nadęci ludzie. Z pewnością bym tam nie pasowała ani choćby nie potrafiłabym się tam odnaleźć. Już nie raz przerabiałam to, gdy byłam młodsza, i nigdy na dobre mi to nie wychodziło. Jedyne wspomnienia ze świąt czy innych takich uroczystości, przywoływały z pamięci obraz tłumu eleganckich dorosłych, kręcących się po naszym hallu w Birmingham. Ojciec miał na ich punkcie obsesje. Zamknęłam oczy, biorąc głębszy oddech, chcąc odgonić od siebie te myśli. Przez tak długi czas odpychałam od siebie przeszłość, że nie mogłam jej od tak pozwolić wrócić. Nie było nawet takiej opcji. Po odliczeniu od pięciu, ponownie oplotłam wzrokiem pokój.

Zaczęłam zastanawiać się gdzie w ogóle byśmy pojechali. Mówił, że wyjeżdża, więc raczej nie miał na myśli Londynu. Może Peterborough? Czy trochę dalej, do Manchester? Liverpool?? Może Leeds albo Bradford? A może jednak wręcz przeciwnie na zachód do Oxfordu, Bristolu czy Cardiff? Jak daleko mógł chcieć wyjechać? Gdzie mógł mieć interesy? I po co, do cholery, byłam mu tam potrzebna? Nie miałam nawet jak go spytać - wciąż był w łazience - a i nawet po jego wyjściu, nie byłam pewna, czy zdobyłabym się na taką odwagę. Nie wiedziałam, czy powinnam mieszać się w jego sprawy. Tym bardziej po dzisiejszym incydencie z bronią. Im więcej sobie uświadamiałam, tym dziwniejsze to wszystko się robiło.

Czekając na niego, dla zabicia czasu, podeszłam do pudeł z rzeczami. A raczej do szafy, w której stały śliczne czarno-białe pudełeczka. Śmiałabym się z własnej głupoty, gdyby czekały w niej na mnie od samego początku. Zastygłam w bezruchu zastanawiając się chwilę nad tym. Nie. To nie było możliwe. Tak szybko, jak o tym pomyślałam, tak szybko odgoniłam te myśli i zabrałam się za ich rozpakowywanie. Nie miałam ich za dużo, ale cieszyłam się, że w końcu je odzyskałam. Wyjęłam książki i zaczęłam je rozkładać na pułkach. Sama klasyka, czyli to co najbardziej lubiłam. Moje ciuchy były praktycznie w całości rozpakowane - co było zasługą Caleba - dlatego nie miałam zbyt dużo do roboty.

W końcu westchnęłam, patrząc na ramki ze zdjęciami. Te moje, nie te zniszczone oczywiście. Wzięłam jedną z nich, tą najwięcej dla mnie znaczącą, i usiadłam na łóżku. Przetarłam ją lekko z kurzu i wytarłam łzy które ukradkiem spływały mi po policzkach. Ja i rodzice. Jakieś dziesięć lat temu. Przygryzłam usta żeby nie wydać z siebie jęku. Wtedy wszystko było inne, prostsze. Byłam szczęśliwa. Dopóki nie dowiedziałam się prawdy.

Odłożyłam ramkę na półkę.

- Napewno nie chcesz iść? - głos Caleba sprawił, że wróciłam na ziemie.

Stanął w progu, zapijając guziki koszuli. No tak, elegancka impreza dla bogaczy. Przez dłuższą chwilę milczałam, po prostu mu się przyglądając.

- Będziesz tak siedzieć sama? - kontynuował, przez mój brak odpowiedzi.

Pokiwałam głową.

- To takie dziwne? - uniosłam brew.

Wiedziałam, że jestem cholernie nieudanym kłamcą. Z resztą, miało ono zbyt krótkie nogi na czujne oko mężczyzny. Do tego, chcąc nie chcąc, znał mnie o wiele lepiej niż bym tego chciała. Nie wiedziałam, skąd to się brało, przecież właściwie nawet zbytnio mie rozmawialiśmy na prywatne tematy. Pomimo wszystko, chciałam udawać twardą. I przy tym się trzymałam. Wiedziałam, że gdy tylko przekroczy próg a drzwi się za nim zamkną - pęknę, rozpłaczę się jak małe dziecko i rozsypię się na tysiące kawałeczków. Ale on przecież nie mógł się o tym dowiedzieć.

- Moja oferta jest nadal aktualna - mruknął pod nosem.

Dziwiło mnie to, jak bardzo namawiał mnie na wspólne wyjście. Plan brzmiał naprawdę super. Dlaczego tak się zapierałam? Dlaczego usilnie próbowałam go spławić? Znów - nie pasowałam do ludzi, którzy się tam znajdą. Po drugie, w tamtym momencie już naprawdę nie miałam humoru.

- Wiem.. - przygryzłam usta i opuściłam wzrok.

Czułam się niekomfortowo, z tym, jak na mnie naciskał.

- Tylko mówię - wzruszył ramionami. - Może być? - spytał a ja ponownie uniosłam na niego wzrok.

Wyglądał naprawdę seksownie w czarnych, lekko obciskających spodniach, białej koszuli i z tym nieładem na głowie. Do tego jego perfumy od dłuższego czasu wypełniały cały dom. Były cudowne. Kusił. Cholernie kusił.

- Idealnie - skomplementowałam go. - Jak na czarującego, młodego biznesmena przystało.

Uśmiechnął się w odpowiedzi, chociaż pewnie doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co padnie z moich ust. Był zbyt pewny siebie i pewny swoich atutów. No cóż, Bóg czy kto tam, nie szczędził mu urody. Sypnął na niego magicznym proszkiem, pewnie przysypiając przy tworzeniu i tak oto miałam przed sobą istnego adonisa, z krwi i kości.

- Ostatnia szansa - ostrzegł.

Usłyszałam brzdęk kluczy, gdy wsadził dłoń w kieszeń.

- Baw się dobrze - uśmiechnęłam się słabo.

Tak bardzo chciałam, żeby Ace był wobec mnie chociaż w minimalnym stopniu taki jak Caleb. Już dawno pogodziłam się z faktem, że go nie odzyskam, a wciąż myśl o tym bolała tak samo mocno.

Drzwi się zamknęły a ja zacisnęłam mocno oczy. Nic nie mogłam poradzić na łzy spływające po moich policzkach. Ten dzień powinien był przejść w historii jako lamenty życiowej porażki - Aivy. Powinni postawić mi pomnik, przy którym ludzie mogliby się nad sobą użalać i zostawiać marne marzenia i nadzieje, w formie karteczek, a raczej, zwęglonych pozostałości - byłaby tam świeczka przy której by je palono. A tak serio - rzadko kiedy pozwalałam sobie na chwilę słabości. Nie pozwałam sobie na użalanie się, a tym bardziej, na płacz. Ale w tamtym momencie czułam się okropnie. Czułam się zupełnie bezsilna. Są takie nieuchronne momenty, w których czujemy się nadzy przed samym sobą i nagle myśli jak domino, przywracają kolejno przykre wspomnienia. Wcisnęłam twarz w poduszkę, chcąc zagłuszyć krzyk. Wszystko było cholernie nie takie jak być powinno. Im dłużej odganiałam od siebie myśli o rodzicach i tym całym gównie w którym tkwiłam tym bardziej czułam się cholernie wypruta ze wszystkiego. Rozgnieciona na kwaśne jabłko. Skopana i przejechana przez wężyk tirów. Bolało mnie wszystko na zewnątrz i w środku.

- Avis, nie widziałaś może..

Wykrzywiłam się i przeklnęłam pod nosem. Byłam pewna, że już nie wróci.

- Czegokolwiek szukasz, nie widziałam - odpowiedziałam twardo, czując na sobie jego wzrok.

Dzięki bogu, leżałam tyłem do drzwi. Byłam na niego wściekła, że zakłócił mój spokój i złapał mnie akurat w takim stanie.

- Wszystko okej? - po jego głosie nie dało się wyczuć choćby nutki zainteresowania.

Cały Caleb. Z czasem można było przywyknąć do jego braku empatii.

- Czemu miałoby nie być? - wytarłam policzki i położyłam się na plecach, cały czas unikając jego wzroku.

- Nie jestem ślepy.

Poczułam jak materac obok mnie się ugina pod jego ciężarem.

- Co robisz? - w końcu na niego spojrzałam, marszcząc brwi.

Leżał nieruchomo, z dłońmi splecionymi na klatce, patrząc w sufit.

- Zostaje w domu - odparł totalnie bez emocji w głosie.

- Nie wygłupiaj się, serio - czułam się dziwnie niekomfortowo leżąc tak koło niego na łóżku, więc usiadłam. - Wyjdź, Caleb - poprosiłam.

W końcu na mnie spojrzał.

- Wyjdę.. ale idziesz ze mną.

Wywróciłam oczami i skrzywiłam się.

- Nie odpuścisz - przygryzłam usta. - Czemu Ci tak zależy?

- Nie zależy - odparł oschle. - Ale nie chce mieć trupa w domu. Po prostu się ubierz i wychodzimy.

- Nie - pokręciłam przecząco głową.

- Nie? - powtórzył po mnie.

- Nie - westchnęłam ciężko.

Podparł się na łokciu, nachylając się bardziej w moją stronę i dosłownie przeszywał mnie wzrokiem, jakby chcąc wyłapać choć najmniejszy moment mojej słabości.

- Jesteś pewna? - obniżył głos.

- Tak.. - mimo wszystko się zawahałam.

Nienawidziłam go za to, jak cholernie na mnie działał. Doskonale wiedział, że nasz krotki incydent zostawił po sobie ślad i zamierzał to perfidnie wykorzystywać.

- Okej - odpuścił niespodziewanie i wstał.

- Okej - powtórzyłam po nim i patrzyłam jak wychodzi. - Albo czekaj - zerwałam się z łóżka. - Daj mi chwilę.

Widziałam te ledwie uniesione kąciki ust i sama też się uśmiechnęłam. Cholera, tylko na to czekał. Trzeba było mu przyznać, że swoją małą manipulacją, kolejny raz osiągnął zamierzony efekt. Ruszyłam prosto do łazienki, rozpuszczając po drodze włosy. Wzięłam szybki, dosłownie pięcio-minutowy prysznic i zawinęłam się w ręcznik. Widząc swoje odbicie w lusterku, westchnęłam.

- Chyba nie obejdzie się bez makijażu - mruknęłam pod nosem.

Całe szczęście saszetkę z kosmetykami, zdążyłam przyciągnąć tu szykując się na spotkanie z Acem. Tak jak ją zostawiłam - leżała w szufladce. Wyciągnęłam ją i zaczęłam się malować.

- Ile jeszcze mam na Ciebie czekać?! - podskoczyłam w miejscu a kredka do brwi wypadła mi z rąk.

Zanim zdążyłam zareagować, otworzył drzwi. Super. 

- Caleb?! - skrzywiłam się, łapiąc za ręcznik.

Całe szczęście byłam nim szczelnie opatulona. Najpierw tak usilnie próbował wyciągnąć mnie z domu, teraz wparowywał jak do własnej.. przecież był u siebie. Westchnęłam. To nie mogła być bardziej żenująca sytuacja.

- Czemu... - rozchylił lekko usta. - ..jesteś jeszcze nie ubrana - bardziej stwierdził niż zapytał i uniósł jedną brew.

Zeskanował mnie wzrokiem, przygryzając usta. Przeszły mnie ciarki. Totalnie pojebana sytuacja. Zrobiło mi się gorąco.

- Malowałam się. - jęknęłam. - Już się ubieram i możemy wychodzić. Mogłeś wziąć pod uwagę, że też potrzebuje chwili.

Naprawdę chciałam żeby zostawił mnie samą.

- Okej. - rzucił tylko, wszedł do środka, powiesił pokrowiec na prysznicu i oparł się o szafkę.

- Co robisz? - czułam jak moje policzki płoną. - Co to jest? - wskazałam na czarny materiał.

- Poczekam i upewnię się, że szybko się uwiniesz - wyjął telefon z kieszeni i skupił na nim cała swoją uwagę. - A to jest sukienka.

Wpatrywałam się w niego mając nadzieję, że żartuje. Nie żartował. I nie zamierzał zostawić mnie w spokoju.

- Nie będę się przy Tobie przebierać - kurczowo trzymałam się ręcznika, żeby przypadkiem nie spadł i nie wpędził mnie w jeszcze większe zażenowanie.

Spojrzał na mnie tym swoim wzrokiem. Cholera. Po chwili jego na jego twarz wróciło zblazowanie.

- Proszę Cię - prychnął. - Naprawdę nie interesujesz mnie nago - auć? zabolało. - Jakbyś miała cokolwiek do pokazania - dodał po chwili.

Nie rozumiałam go zupełnie. Oboje wiedzieliśmy, że kłamał. A może wyolbrzymiałam w pamięci ten mały incydent i wcale tak bardzo go nie pociągałam? Jego zachowanie jednak nie potwierdzało jego słów. Mówiąc to, ponownie oblizał usta. No i cały czas pożerał mnie wzrokiem. Oboje byliśmy cholernie podpici a buzująca w nas frustracja, spowodowana jego nagłym wyjściem, dalej gdzieś się tliła.

- Widzę jak się gapisz - rzuciłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Super Aiva, po prostu cudownie.

- Podziwiałem na twój tatuaż - mruknął.

- Ooo, ciekawe - zaśmiałam się i uniosłam brew. - Z tego co wiem, nie mam tatuażu na cyckach.

Jedyny jaki miałam był na żebrach, a te aktualnie zasłaniał ręcznik. Widział go w kuchni, byłam pewna. Dlatego sam się wpakował.

Między nami zapanowała cisza. Wyraźnie zaskoczyłam go tymi słowami. Chyba się tego nie spodziewał. Zacisnął tylko usta w wyraźną linię i wyszedł, zamykając drzwi a ja odetchnęłam głęboko.

Zapowiadało się naprawdę ciekawie.

***

Gdy wyszliśmy z klatki schodowej, jak na złość, zaskoczył nas deszcz. I z każdą chwilą padało coraz mocniej. Przeklnęłam pod nosem.

- Serio? Akurat teraz? - odwróciłam się na pięcie i chciałam wrócić do mieszkania, ale Caleb, który stał tuż za mną, zatrzymał mnie w pół kroku.

- Zaraz będzie transport - rzucił sugerująco, wpatrując się we mnie przez chwilę.

Przygryzłam policzki. Zapomniałam jak uszczypliwy czasami potrafił być.

- Wezwałeś swoich chłopców na posyłki? - zaśmiałam się cynicznie.

Ale miał racje. Przecież ludzie, którzy dla niego pracowali, zadbali z pewnością o to, żeby nie zmókł jak szczur.

Pokiwał mi głową w odpowiedzi.

- Trochę cierpliwości. Chyba, że wybierasz się na pielgrzymkę. Jeśli tak, proszę bardzo, idź z buta. Z cukru nie jesteś - odpalił papierosa.

Zaczynało się ściemniać, więc nie wiedziałam dokładnie jego wyrazu twarzy, jedynie tlący się pet, rozświetlał od czasu do czasu jego oczy.

Całe szczęście ciemne chmury nad naszymi głowami zaczęły się przerzedzać i deszcz przerodził się w wilgotną mgłę. I właśnie w tamtym momencie pod budynek podjechał czarny samochód.

- W końcu - Caleb strzelił fajką o chodnik, nie martwiąc się gaszeniem pęta w popiołce i zapiął płaszcz. - Ileż to można, kurwa, na Ciebie czekać? - zawołał do wysiadającego z samochodu, szatyna.

Tamten jedynie zeskanował moją osobę, puścił w moją stronę oczko i uśmiechnął się kącikiem ust, do Humphreya. Czułam się wyjątkowo ładnie w prezencie od bruneta - czarna, stosunkowo prosta sukienka na cienkich ramiączkach, dodawała mi elegancji. Sięgała trochę przed kostki i odrobinę przypominała tą, którą miałam na sobie ostatnio w klubie - rozkloszowanie sięgające od kolana w dół, łamało w niej fason niewinności.

- Sorry, Cal. Wiesz jak jest.

Obserwując ich, doszłam do wniosku, że raczej są w przyjacielskich niż biznesowych stosunkach. Pomimo negatywnego początku rozmowy, uścisnęli sobie ręce i poklepali się po ramionach.

Umówiliśmy się, że nie będę wchodzić w zdanie nieproszona, nie będę rozmawiać z nieznajomymi, bo każdy, ale to każdy, może okazać się wrogiem i ogólnie nie będę wypytywała o rzeczy, których nie rozumiem - im mniej wiem, tym lepiej śpię. Zwrócił mi uwagę na te trzy rzeczy z taką powagą, że zamierzałam po prostu go posłuchać.

- Avis - Caleb wyciągnął w moją stronę dłoń.

W momencie w którym nasze spojrzenia się spotkały, jego mina jakby złagodniała. Skinęłam grzecznie głową do panów i podeszłam do nich.

- Tak jak Ci mówiłem, Avis jedzie z nami. Wymagam w stosunku do niej należytego szacunku i respektowania jej próśb - zamrugałam kilka razy słysząc te słowa, z ust bruneta. 

Poczułam się jak pieprzona księżniczka, gdy tak o mnie mówił. I zupełnie się tego nie spodziewałam. Bo kim ja niby byłam, żeby ludzie ich pokroju w jakikolwiek sposób traktowali mnie na równi, co więcej, na równi z szefem. Może jednak nieco się pomyliłam i szatyn wcale nie był jedynie znajomym Caleba, tylko jednym z jego pracowników? Nawet nie pamietam dokładnie, jak mnie określił. Przyjaciółka? Towarzyszka? Naprawdę nie byłam w stanie wyłapać tego słowa, spośród tych wszystkich komend, dosłownie wylatujących z jego ust.

- Avis? - poczułam delikatne szturchnięcie i zrobiło mi się szczerze głupio, że tak odleciałam myślami.

Wzięłam głębszy wdech, zbierając się do kupy.

- Ciebie też miło poznać.. - próbowałam przypomnieć sobie jego imię.

- Keith - przypomniał z ledwo widocznym uśmiechem.

- Keith - powtórzyłam po nim, odwzajemniając gest.

Odwróciłam się jeszcze raz w kierunku naszego wieżowca. Gówno prawda, że życie było przewidywalne. Jak narazie wszystko, co się działo, łamało jakiekolwiek schematy mojej wyobraźni.

Zamierzałam się jednak zabawić. Skoro już i tak oświadczył Keithowi, że jestem kimś ważnym, zamierzałam właśnie tak się zachowywać - wejść w rolę, lepiej lub gorzej, ale jednak. Nie znałam perspektywy mężczyzny, nie wiedziałam na ile Caleb mógł uchylić mu rąbka tajemnicy o mnie, tak samo jak mi, o nich. Jednak wciąż tu byłam. I stałam obok niego, beztrosko uśmiechając się do Keitha, czując ramię opasujące moją talię, nieświadomie pakując się w coś, czego zupełnie nie rozumiałam. Jeszcze nie miałam okazji spędzić z Calebem ani jednego pełnego dnia, a na pewno miał zaplanowany jakiś nocleg. Czego miałam się spodziewać? Nie miałam pojęcia. Wiedziałam jednak, że z Londynem miałam coraz mniej wspólnego - straciłam właściwie wszystko na czym mi zależało i moje życie odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Westchnęłam głęboko. Skoro moje życie i tak było już uzależnione od wpływów Humphreya, zamierzałam dać się porwać temu, co się działo, a skoro miałam szanse wbić się na salony przy boku tak wysoko postawionego gościa, dlaczego miałabym tego nie zrobić? Pozostawał jedynie fakt mojej przeszłości. I miałam nadzieje, że jeśli byłoby mi dane spotkać starych znajomych, nie byłabym zmuszona z nimi przebywać ani rozmawiać. Nie zniosłabym tego.

Wchodząc do samochodu już na starcie uśmiechnęłam się szeroko - spodziewać mogłam się wszystkiego ale nie ładnych, kryształowych lampek wina, okruszonych z góry cukrem. Cóż za ekstrawagancja. Pani na salonach - pomyślałam o sobie, o ile tak skromnie można to było określić.

- Co to za pomysł, z tą przypadkową laską? Od kiedy bawisz się w niańkę? - te słowa przebiły się gdzieś przez moje myśli.

Przez chwilę miałam nadzieje, że się przesłyszałam. Nie powiem, zabolało. Chyba przeliczyłam się co do dobrej opinii mój temat.

- To nie jest przypadkowa laska i mówiłem Ci kurwa, że należy jej się szacunek..

- Caleb, dołączysz do mnie? - posłałam Keithowi sugerujące spojrzenie, przerywając ich krótką rozmowę i uśmiechnęłam się zawadiacko.

Uniósł na mnie wzrok, przygryzając policzek. Dokładnie widziałam tą iskierkę w oku. Kolejny raz - nie spodziewał się mojego zagrania ale chyba właśnie o taką pomoc mu chodziło - w użeraniu się z typami, którzy chcą wiedzieć zbyt wiele.

- Keith - pożegnałam mężczyznę, kolejny raz pokazując, że nie dam sobie w kaszę dmuchać i oparłam się plecami o fotel.

Byłam z siebie dumna. I czekałam tylko na dalszy obrót wydarzeń.

- Zawsze są tacy sceptyczni? - uniosłam brew, pytając Caleba, gdy zajął miejsce obok mnie.

- Najwyraźniej. Ale jestem tu od rozwiewania ich wątpliwości - uśmiechnął się do mnie zadziornie. - Wina? - podał mi lampkę, którą z chęcią przyjęłam.

- Mogę o coś spytać? - upiłam łyk i zerknęłam niepewnie w jego stronę.

Spojrzał na mnie badawczo, jakby zastanawiając się nad tym, czy wyrazić zgodę. Doskonale zdawałam sobie sprawę z naszych reguł, a on z tego, że uwielbiałam je łamać i zazwyczaj trudno mnie było usadzić w miejscu - w końcu co do sprawy z Hoxton, trochę musieliśmy się dotrzeć.

- Dziesięć pytań - rzucił w końcu. - Zamieniam się w słuch.

Uśmiechnęłam się. Krok do przodu, przełamujący jego tajemnicze życie prywatne.

- Gdzie właściwie jedziemy?

Westchnął, przyłożył palce do ust i przejechał po nich, przeciągając chwilę odpowiedzi.

- To już dziewięć. Do Leeds. Wcześniej do Liverpoolu. Tak właściwie, zatrzymamy się w paru miejscach - wytłumaczył. - Naprawdę Cię to interesuje?

Uśmiechnęłam się. Pomimo moich obaw związanych z tak długim, wspólnym wyjazdem, cieszyłam się z tego odpoczynku od codzienności. W myślach zaczęłam odtwarzać trasę, którą prawdopodobnie będziemy się kierować. Było dużo możliwych opcji. Ale jedna szczególnie mnie zmartwiła.

- Gdzie dokładnie będziemy się zatrzymywać?

- To już osiem.

Poirytowana westchnęłam. Nie mógł sobie odpuścić tego rzeczowego, a jednak cynicznego tonu głosu.

- Musisz być taki? Dlaczego nie możemy tak po prostu o tym porozmawiać? Aż w takiej tajemnicy chcesz to wszystko utrzymać? Skoro jestem Ci potrzebna, poopowiadaj trochę. Skąd mam wiedzieć, na co mam się przygotować? - wylało się ze mnie, jednak starałam się być opanowana i kulturalna.

- Cztery.

- Caleeeeb - westchnęłam.

Wino kolejny raz uderzyło do głowy.

- Będziemy w Oxfordzie, Coventry i Birmingham, jeśli taka odpowiedź panienkę zadowala - odmruknął.

Skamieniałam. Na samą wieść o znienawidzonym mi mieście, zakręciło mi się w żołądku i miałam ochotę zrezygnować z tego wszystkiego.

- Birmingham?.. - wydukałam.

Spojrzał na mnie, zupełnie nie rozumiejąc mojego nastawienia.

- Tak. Masz z tym jakiś problem? - jego wzrok przeszywał mnie na wylot.

Byliśmy pod pewnym względem podobni - zdradziliśmy tylko tyle, ile było potrzebne. Dlatego zapewne domyślając się, że nie zamierzam się tłumaczyć, starał się wyczytać ze mnie jak najwiecej.

- Nie, ja.. - urwałam nasze spojrzenie.

- Mam tam wspólnika. Chcę z nim porozmawiać.

Kiwnęłam jedynie głową w odpowiedzi. Powinnam była odrzucić jakiekolwiek wątpliwości i przestać rozmyślać nad tym wszystkim zbyt dużo. A przede wszystkim, przestać dopytywać.

Dalszą drogę spędziliśmy więc w milczeniu. On robił coś na telefonie, co jakiś czas marszcząc czoło w konsternacji, a ja popijałam wino i wpatrywałam się w widoki za oknem.

Dopiero gdy zatrzymaliśmy się przy stacji, żeby zatankować, zerknęłam na Humphreya.

- Jeśli chcesz iść do łazienki, masz teraz chwilę dla siebie. Wiesz gdzie jesteśmy? - on także na mnie spojrzał.

Pokręciłam przecząco głową.

- Straciłam orientację w terenie - skłamałam.

Wydawało mi się, że przejechaliśmy może godzinę jednak przez korki, które Keith starał się ominąć, wyjechaliśmy może jedynie na obrzeża.

- Po prostu idź, jeśli chcesz coś załatwić i wracaj prosto do auta - wymusił uśmiech i wysiadł.

Zrobiłam to samo, czując napiętą atmosferę pomiędzy nami.

Zimne powietrze owiało moje odkryte ramiona, lekko kłując. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą płaszcza z samochodu ale słysząc piknięcie pilota, i zamykanie się zamków w aucie, zrezygnowałam z pytania o to, czy mogę po niego wrócić.

Chciałam już ruszyć po jakąś kawę, czy coś do przekąszenia, a może nawet i fajki, których nie wzięłam z mieszkania, jednak czując delikatny, ciepły dotyk na dłoni, zatrzymałam się w półkroku.

- Zaczekaj - Caleb puścił mi oczko, gdy odwróciłam się w jego stronę. - Będziemy jechać na trzy samochody - dodał po chwili.

W pierwszym momencie pomyślałam, że chce mnie zostawić samą. Dopiero widok zatrzymujących się aut, rozjaśnił mi sytuację. Nie miałam pojęcia kim byli ci ludzie, jednak miałam pewność, że to właśnie o nich mówił.

Pierwszy z pojazdu wyszedł wysoki facet, mniej więcej po trzydziestce, okrążył auto i otworzył tylne drzwi, zza których wyszedł mężczyzna w podobnym do niego wieku. Scena wyglądała jak z jakiegoś mafijnego filmu i niemal prychnęłam na ten widok. Podszedł do drugiego samochodu i uścisnął dłoń z, jak mogłam się domyślić, znajomym, po czym obaj panowie rozejrzeli się dookoła, jakby badając teren. A przynajmniej to mogłam wyczytać z ich wyrazu twarzy. Gdy nas zauważyli, skinęli głowami w stronę Humphreya. Nie wyglądali zbyt przyjaźnie, jednak uznałam to jako uraz do wysoko postawionych ludzi. Powinnam była w końcu przestać przypinać łatki osobom o których nie miałam zielonego pojęcia.

- Podejdziesz ze mną? - jego ciepła dłoń, gładziła mój przegub, uspokajając myśli.

Przyglądając się ten całej sytuacji, westchnęłam drżąco. Moja odwaga gdzieś znikła, gdy tylko zadał to pytanie.

- Jasne - odpowiedziałam jednak wbrew sobie.

Nie mogłam tchórzyć jeśli rzeczywiście zależało mi na poszanowaniu mojej osoby. Czułam się nieco jak ofiara wśród tłumu drapieżników, chociaż przecież nawet nie miałam powodu do takiego twierdzenia. Nie rozumiałam skąd brały się we mnie te wszystkie obawy.

W tym samym momencie, w którym ruszyliśmy w stronę mężczyzn, z wcześniej zaparkowanych samochodów wybiegły dwie dziewczyny i niemal dosłownie wpadły sobie w ramiona, witając się, jak stare przyjaciółki, którymi może i były. Zdziwiła mnie ich ekscytacja - wyglądało to tak, jakby nie widziały się całe wieki. Naprawdę nie rozumiałam, skąd ten zachwyt, ale nie wnikałam. Bardziej zastanawiające mi się wydało to, dlaczego wyglądały tak młodo i co robiły z facetami w wieku Caleba, a może i starszymi. Jestem pewna, że każdy na moim miejscu zareagowałby cholerną konsternacją. Raczej nie były ich córkami - zaborczy dotyk mężczyzny na ramieniu blondynki, gdy wysiadała z samochodu, mówił sam za siebie. Skrzywiłam się na ten widok.

- To Fletcher - usłyszałam cichy pomruk Caleba tuż przy moim uchu. - A to Eliash - przestawił mi panów, gdy zatrzymaliśmy się od nich na krok.

Uśmiechnęli się do mnie, co nieco rozładowało moje spięcie.

- Miło poznać - wykrzywiłam kącik ust w uśmiechu, imitując ten, który Caleb zwykle mi posyłał. -

Humphrey wciąż nie przerywał naszego dotyku, za co szczerze mu dziękowałam. Zaczęli o czymś rozmawiać. Caleb wytłumaczył im, że mogą przy mnie poruszać każdy temat i nie ma potrzeby, żebym odchodziła na bok, co zdziwiło całą naszą trójkę i ucieszyło mnie - przy nim czułam się bezpieczniej. Jakkolwiek to brzmiało.

Czułam na sobie wzrok dziewczyn. Ruda, niższa, wpatrywała się we mnie nieufnie. Już na pierwszy rzut oka, czułam, że bym się z nią nie dogadała. Odnieśliście kiedyś takie wrażenie, że na kogoś spojrzeliście i od razu mieliście pewność, że się nie polubicie? Taką pewność ja miałam w tamtej chwili.

Z jej oczu aż tryskała nienawiść i zazdrość, skierowane prosto w moją stronę. Tym razem, z bliska, śmiało mogłam określić, że jest młodsza ode mnie o conajmniej kilka lat. Mogła mieć osiemnaście? Być może. Napewno nie więcej.

- Skocze po fajki - wykorzystałam moment w którym Caleb słuchał mężczyzn i rzuciłam cicho w jego stronę.

Uśmiechnął się ledwo zauważalnie i kiwnął głową.

- Uważaj na siebie - dodał jeszcze zanim odeszłam i wręczył mi do ręki kartę.

Nie rozumiejąc do końca, co właśnie się stało, zmarszczyłam brwi, jednak widząc jego wyraz twarzy, wyraźnie mówiący - nie dopytuj - nie odezwałam się ani słowem.

Po prostu ruszyłam prosto do przesuwanych drzwi. I już miałam przez nie przechodzić, gdy ruda dziewczyna niemal wepchnęła się przede mnie. Zaraz potem dołączyła do niej blondynka.

- Jestem Piper - rzuciła jakby to było oczywiste.

Wróć. Stwierdziła to takim tonem, jakby moim obowiązkiem było wiedzieć, kim jest. Uniosłam brew nie kłopocząc się tą dość dziwną konfrontacją i ruszyłam prosto do kasy.

- A ty? - nie odpuściła.

Oczywiście, że nie. Prychnęłam pod nosem. A podobno tylko się mówi, że rude jest irytujące i wredne.

- A ja nie - posłałam jej krzywy uśmiech i poprosiłam ekspedientkę o paczkę fajek, zapalniczkę i wodę.

Starałam się być miła. Serio. Może powinnam była wyrazić chociaż odrobinę współczucia, patrząc na ich położenie. W tym przypadku po prostu nie potrafiłam.

Przeniosłam wzrok na tę drugą. Wydawała się być dość nieśmiała i przede wszystkim nie paplała tyle, co jej przyjaciółka. Im dłużej się jej przyglądałam, tym wyraźniejszą obawę dostrzegałam w jej oczach. Nie rozumiałam tylko, czym była ona spowodowana.

- Jesteś.. znajomą Pana Humphreya? - spytała niespodziewanie, gdy ruda odeszła do półek, pewnie szukając czegoś, po co przyszła. - Rose - przedstawiła się cicho, wyciągając w moją stronę szczupłą dłoń.

- Avis. Miło mi Cię poznać.. - uścisnęłam ją, chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią. - Powiedzmy - przytaknęłam w końcu, patrząc jej prosto w oczy. - Caleb i ja.. tak, jestem jego znajomą - nie wiedziałam za bardzo, co jej odpowiedzieć.

Dlaczego mnie o to pytała?

I już chciałam odejść. Jej słowa zatrzymały mnie jednak w półkroku.

- A jednak wziął Cię ze sobą. No i pozwala Ci być przy rozmowach. Musisz być dla niego ważna - jej delikatny, niepewny, niemal drżący głos, przyprawiał mnie o mdłości.

Zachowywała się tak, jakby nie była pewna, czy w ogóle powinna się odzywać.

- Byłaś już kiedyś na bankiecie?

Zapłaciłam kartą Caleba za rzeczy i zmarszczyłam brwi.

- Bankiet? - spytałam.

- Bankiet - potwierdziła swoje słowa, zakładając kosmyk za ucho. - Nie mówił Ci, gdzie jedziecie?

Pokręciłam przecząco głową.

- To wyjazd służbowy. W takich sytuacjach zazwyczaj nie wypytuję - byłam dumna, z tego, jak pewnym głosem jej odpowiedziałam. - Chociaż może coś wspominał.

Nigdy nie lubiłam wykorzystywać swoich, nazwijmy to atutów, do zdobywania informacji, ale tym razem ta opcja okazała się być dziwnie korzystna. Dowiadywałam się naprawdę ciekawych rzeczy, a dziewczyna wydawała się być skarbnicą informacji, które chciałam dostać. I.. tak dziwnie łatwo łapała moje kłamstwa.

- A ty miałaś okazje? - specjalnie ciągnęłam ją za język.

- Powiedzmy - rozejrzała się dookoła. - Jeśli chodzi o taki wyjazd, jestem dopiero drugi raz, ale byłam już na paru.. innych - zawahała się z odpowiedzią.

W pewnym sensie naprawdę cieszyłam się z tej rozmowy. Skoro i tak jechałyśmy w to samo miejsce, pewnie będę zmuszona z nimi przebywać. Korzystniej dla mnie było się zaprzyjaźnić niż tworzyć wrogów.

- Czyli znasz tych wszystkich ludzi? - wypytywałam dalej.

- Jak narazie, kojarzę wszystkie twarze. Pan Humphrey wydaje się być naprawdę w porządku facetem. Powinnaś się cieszyć, że go masz.

Przygryzłam policzki.

- Dlaczego do cholery nazywasz go per pan? - mój głos musiał zabrzmieć dość surowo, bo dziewczyna minimalnie się skuliła.

Na ten widok przeszły mnie ciarki. Wyglądała tak cholernie biednie.. naprawdę nie rozumiałam o co w tym wszystkim chodzi.

- Bo tak trzeba - odpowiedziała cicho, widząc, że jej przyjaciółka idzie w naszym kierunku.

Kręciła swój lok, dookoła palca i zerkała to na mnie to na blondynkę.

- Nie wszyscy są spoko, ale długo się ich nie pozbędziemy - do naszej rozmowy dołączyła ta cała Piper, czy jak jej tam było. - To jak? Przystojny brunet dobrze płaci? - spytała jak gdyby nigdy nic.

- Że Caleb? - uniosłam brew.

Czy naprawdę nasza relacja była tak ciekawym tematem? Pokręciłam głową śmiejąc się w środku z jej zachowania i już chciałam się odzywać, ale nie dała mi dojść to głosu.

- No co? Ciekawość to nie grzech - tak głośno i tak widocznie żuła gumę, że zaczęła mnie bolec szczeka od samego patrzenia.

Rose uderzyła ją w ramię.

- Debilko, o takie rzeczy się nie pyta.

Na co oczywiście ruda wywróciła oczami.

- Ja debilką? Uważaj do kogo mówisz - syknęła w jej stronę.

No patrzcie, a ja myślałam, że się przyjaźnią.

- Tak, ty debilką - stanęłam w obronie blondynki. - I to raczej ty uważaj do kogo mówisz. Na twoim miejscu nie obnosiłabym się z byciem kurwą. Nie ma czym się chwalić, gdy się daje dupy za pieniądze, Piper - specjalnie zaakcentowałam jej imię.

- Zaraz będziemy jechać - Keith, pojawił się znikąd.

Cieszyłam się, z jego obecności. Przynajmniej to zamknęło usta rudej.

- Więc chodźmy - przygryzłam usta, uśmiechnęłam się do niego szczerze, zgarnęłam swoje rzeczy i mijając dziewczyny, po prostu ruszyłam do wyjścia.

Zimne powietrze, sprawiło, że odetchnęłam. Spędzanie czasu z tymi dwoma, będzie banią roku, przysięgam. Nie sądziłam, że można się zmęczyć wymianą dosłownie kilku zdań. Wiedziałam, że nie powinnam była palić - byliśmy na stacji - ale odeszłam na bezpieczną odległość i podpaliłam jednego, przymykając oczy, skupiając się na cichej, wieczornej atmosferze. W myślach, przetwarzałam informacje zdobyte od blondynki i rozmyślałam o tym, dlaczego właściwie Caleb nie powiedział mi o bankiecie. Nasz ubiór był na tyle elegancji, ze oczywiście mogłam się spodziewać, ale nie określił jasno sytuacji. Czy cała impreza miała się odbyć gdzieś w przystankowych miastach, czy raczej w Leeds do którego zmierzaliśmy? Było późno, więc obstawiałam raczej pobliskie miasta.

Zaciągając się tytoniem, mój uśmiech się powiększał. Po tych małych stresujących sytuacjach, zatęskniłam za smakiem fajek. To było to, czego potrzebowałam.

- Dama pali? - idący za mną krok w krok Keith, zatrzymał się tuż obok. 

Uniósł brew i zamiast iść w swoją stronę, oparł się o słupek. 

Wzruszyłam ramionami w odpowiedzi. 

- Pilnuje żeby nie zgasł - uśmiechnęłam się i pociągnęłam kolejnego bucha.

Caleb właśnie do nas dołączył. Objął mnie w pasie i kiwnął głową do szatyna.

- Niegrzeczne dziewczynki idą do piekła - zaśmiał się cynicznie, przez co i na mojej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. - Zmarzłaś, skarbie. Chodźmy do auta.

Nie spodziewałam się zupełnie, że zdobędzie się na jakiekolwiek czułości, tym bardziej przy tych wszystkich znajomych. Tego typu słówka, czy gesty, nie były w jego stylu, tym bardziej nigdy wcześniej nie pokusił się choćby mały znak, że mogłoby łączyć coś więcej niż interesy. Oprócz sytuacji w kuchni. Mogłam to sobie jedynie tłumaczyć, że tym sposobem, chciał udowodnić, w oczach Keitha, że jestem tylko jego. Zapewniłoby mi to ochronę i nietykalność, przy okazji gwarantując, że żaden z przypadkowych typów także nie będzie mnie zaczepiać. I chyba mu się udało. Szatyn jedynie przewrócił oczami z uśmiechem na ustach i kiwnął głową w stronę samochodu.

Hejka! W pierwszej kolejności chciałabym podziękować za piękne 500 wyświetleń ❤️ Mamy to :) Może nie jest to nie wiadomo jaka liczba, ale naprawdę cieszy mnie to, że udało się dobić ich aż tyle! 
Po drugie - bardzo jestem ciekawa waszych reakcji na ten rozdział. Trochę się tu zadziało, trochę namieszało, a jeszcze UWAGA tyleee przed nami :)
Kolejna sprawa, co myślicie o takich długich rozdziałach?
Miłego wieczorku! ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top