XXXVII


Kompletnie nie wiedziałam, co pisać dalej, więc postanowiłam zakończyć ten moment i zakończyć kolejny rok nauki Harry'ego. Na wstępie informuję, że przenosimy się do drugiego miesiąca wakacji, przed rozpoczęciem trzeciego roku nauki w Hogwarcie.

Życzę Wam miłego czytania i czekam na Wasze opinie dotyczące obecnej sytuacji Harry'ego.

_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-








"Butelka Ognistej i dwie szklanki" 


Trzeci rok nauki w Hogwarcie minął Harry'emu lepiej, niż mógłby się spodziewać. Pojawienie się Toma na posadzie nauczyciela wydało mu się dziwne, choć uznał, że to zapewne decyzja Ministerstwa Magii. Obecność Sery Prince była z kolei miłym zaskoczeniem. Zazwyczaj, kiedy znajdował się pod jej opieką, zdarzały się różne niefortunne incydenty – eksplozje czy drobne katastrofy. Tym razem jednak wszystko przebiegło wyjątkowo spokojnie, co sam Harry uznał za niezwykłe. Może dojrzewał?

Niepokoiło go natomiast zachowanie Draco. Byli przyjaciółmi, niemal braćmi, ale coś się zmieniło. W ostatnim roku Ślizgon stał się dziwniejszy, szczególnie po pewnym niefortunnym incydencie, gdy ktoś popchnął Harry'ego prosto na niego, a ich usta... cóż, zetknęły się. Ale to przecież nie był pocałunek – raczej niezręczne zderzenie.

Zamyślony, Harry nagle poczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Podniósł wzrok i zauważył siedzącego naprzeciw niego w kawiarni nieznajomego mężczyznę. Był ubrany w czarne szaty i długą pelerynę z kapturem, który niemal całkowicie zasłaniał jego twarz, pozostawiając widoczne jedynie usta. Skóra nieznajomego była blada, niemal biała, co dodawało mu upiornego wyglądu. Harry początkowo starał się ignorować mężczyznę, ale jego nieustępliwe spojrzenie wywołało w nim narastające napięcie.

W końcu Harry nie wytrzymał.
– Czy mógłbyś się tak na mnie nie gapić? – warknął z irytacją.

Mężczyzna nie odpowiedział, tylko dalej patrzył na niego spod kaptura. Harry odetchnął głęboko, próbując się uspokoić. Dopił herbatę, zjadł ostatni kawałek ciasta i wstał, aby wyjść.

Opuszczając kawiarnię, skierował się na ulicę Pokątną. Spacerował, próbując zająć myśli czymś innym. Po pewnym czasie jego kroki zaprowadziły go na ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Harry naciągnął kaptur na głowę i szedł spokojnym krokiem, przyglądając się mrocznym witrynom sklepowym. W końcu wszedł do sklepu Borgin & Burkes.

Zdejmując kaptur, podszedł do lady, za którą stał Borgin.
– Witaj, Borginie – powiedział, opierając się o blat i posyłając sprzedawcy szeroki, niemal drwiący uśmiech. – Dawno się nie widzieliśmy.

Mężczyzna jęknął przeciągle, jakby sam widok Harry'ego odbierał mu chęci do życia.
– Merlinie, znowu ty? Dlaczego nie możesz dać mi spokoju, dzieciaku?

– Och, nie przesadzaj – zaśmiał się młodszy, w jego głosie można było wyczuć cień pogardy. – Mam nadzieję, że masz to, co zamawiałem.

Borgin westchnął i zniknął na zapleczu. Po chwili wrócił, trzymając w dłoniach małą paczuszkę, którą podał Harry'emu. Ten otworzył ją z ciekawością. W środku znajdowała się fiolka z krwią jednorożca. Srebrzysta ciecz lśniła delikatnie, przyciągając jego wzrok. Harry patrzył na nią z fascynacją, dopóki ciche chrząknięcie sprzedawcy nie przywróciło go do rzeczywistości.

– Czy kwota się zmieniła? – zapytał, chowając fiolkę z powrotem do pudełka, a następnie wsuwając je do kieszeni szaty.

– Nie, kwota nadal jest taka sama – odpowiedział Borgin szybko, nie chcąc wdawać się w dyskusję.

Harry wyciągnął sakiewkę z odliczoną ilością galeonów, wręczył ją mężczyźnie i opuścił sklep.

Na zewnątrz ponownie założył kaptur. Kontem oka zauważył postać stojącą w cieniu – mężczyznę z kawiarni. Opierał się o mur i obserwował go uważnie. Gdy Harry zaczął się oddalać, nieznajomy ruszył za nim.

Harry, udając, że nie zwrócił na to uwagi, skierował się w głąb Nokturnu, skręcając w kilka bocznych uliczek. W końcu jego kroki poprowadziły go do jednego z mniej znanych barów. Jeśli nieznajomy miał zamiar dalej go śledzić, Harry zamierzał dowiedzieć się, czego od niego chce. 

W końcu Harry dotarł do niewielkiego, zapyziałego baru z szyldem „U Starego Grima". Było to jedno z tych miejsc, gdzie nawet czarodzieje z Nokturnu woleli nie zaglądać, jeśli nie mieli ważnego powodu. Wnętrze baru było duszne, ciemne i przesycone zapachem alkoholu, kurzu oraz czegoś, co przypominało spleśniałe drewno. W rogu paliła się niewielka lampa, rzucając nikły blask na zniszczone, drewniane stoły i popękane, skórzane fotele.

Harry zrzucił kaptur, odrzucając go niedbale na plecy, i wszedł pewnym krokiem, ignorując spojrzenia nielicznych bywalców, którzy na chwilę oderwali się od swoich kufli. Ich spojrzenia pełne były ciekawości, a także ostrożności – młody, obcy czarodziej w takim miejscu budził podejrzenia.

Podszedł do baru, gdzie za ladą stał barman o szerokich ramionach i twarzy, która wyglądała jak wyrzeźbiona z kamienia. Mężczyzna zmierzył Harry'ego wzrokiem pełnym kpiny.
– Co taki szczeniak jak ty robi w moim barze? – warknął, opierając się na blacie i lekko pochylając w stronę Harry'ego.

Harry nie zmieszał się ani na moment.
– Cóż, jestem tu umówiony. Czy zamierzasz mnie obsłużyć, czy wolisz, żeby twój lokal stanął w płomieniach? – odparł, a w jego głosie zabrzmiała nuta wyraźnego gniewu.

Barman parsknął śmiechem, choć w jego oczach widać było cień zaniepokojenia.
– I co zrobisz, dzieciaku? Podpalisz zapałkami ten budynek? – zakpił.

Harry uniósł brew i uśmiechnął się zimno.
– Zapewne słyszałeś o Szatańskiej Pożodze? Niezbyt przyjemna sprawa, prawda? Nie chciałbyś chyba, żeby i twój lokal zmienił się w popiół, prawda? – zapytał, a w jego głosie brzmiała wyraźna groźba.

Barman zesztywniał. W jego oczach pojawił się błysk zrozumienia – nie był pewien, czy młody czarodziej blefuje, ale najwyraźniej nie chciał ryzykować. Skinął głową i rzucił krótkie:
– Co podać?

– Butelka Ognistej i dwie szklanki – powiedział Harry stanowczo.

Barman bez słowa odwrócił się, sięgnął po butelkę stojącą na półce i dwie szklanki. Po chwili postawił wszystko na blacie.
– Tylko nie rób kłopotów – rzucił jeszcze, zanim Harry wziął zamówienie i skierował się do najbardziej odległego stolika w rogu sali.

Harry usiadł, ustawiając szklanki i butelkę przed sobą, a następnie spojrzał w kierunku drzwi. Wiedział, że to tylko kwestia czasu, zanim mężczyzna, który go śledził, pojawi się w barze.

Nie pomylił się. Po chwili drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a do środka wszedł mężczyzna w ciemnej pelerynie z kapturem. Jego obecność od razu wywołała poruszenie – kilku klientów zamarło w pół ruchu, inni zerknęli na niego ukradkiem, po czym szybko odwrócili wzrok.

Mężczyzna przystanął na chwilę, omiatając wzrokiem wnętrze baru, a następnie skierował się w stronę stolika, przy którym siedział Harry. Nie zdjął kaptura, ale jego krok był pewny, a sposób, w jaki poruszał się między stolikami, wskazywał, że nie zamierza się tłumaczyć ani przepraszać za swoją obecność.

Harry uniósł szklankę i nalał sobie odrobinę Ognistej Whisky.
– Wreszcie. Myślałem, że będę musiał tu czekać całą noc – powiedział z nutą ironii, patrząc na mężczyznę spod przymrużonych powiek.

Mężczyzna usiadł naprzeciw niego, wciąż w milczeniu, a bar na nowo zamarł w napięciu, które niemal dało się wyczuć w powietrzu.

– Też chcesz? – zapytał Harry, nalewając sobie kolejny łyk ognistej. – Zapewniam, że nie ma w niej żadnej trucizny ani eliksirów.

Mężczyzna skinął głową, po czym usiadł wygodniej przy stole. Harry napełnił jego szklankę, wlewając do niej znacznie więcej trunku niż do własnej. Patrzył na niego przez chwilę z wyczuwalną ironią, zanim kontynuował.

– Chodzenie za mną musiało być dosyć męczące, prawda? – zapytał, wciąż wpatrując się w mężczyznę, jakby czekając na jakąś reakcję. Wiedział, że nie jest to przypadek, że ten mężczyzna pojawił się tu w takim momencie, w takim miejscu. Nieznajomy nie odpowiedział od razu, ale jego spojrzenie stało się nieco bardziej intensywne, jakby ważył każde słowo.

Harry przesunął w jego stronę szklankę z Ognistą, a następnie powoli oparł się na stole, czekając na odpowiedź. W barze zapadła cisza, nieliczni klienci nadal rzucali szybkie spojrzenia w stronę ich stolika, ale nie odważyli się zakłócać tej wymiany.

Mężczyzna w końcu uniósł szklankę, z lekkim opóźnieniem, i spojrzał w oczy Harry'emu. Nie odpowiedział od razu, tylko wziął powolny łyk trunku, jakby zastanawiając się nad tym, co powiedzieć. Jego twarz była ukryta w cieniu kaptura, ale Harry miał wrażenie, że mężczyzna wciąż go obserwuje, jakby próbował wyczytać coś z jego myśli.

– Nie było łatwo, to prawda – odpowiedział w końcu, jego głos był głęboki, lekko chrapliwy. – Ale wiem, że nie zrobiłeś tego bez powodu.

Harry nie spuszczał z niego wzroku, a w jego umyśle zaczęły kłębić się pytania. Wiedział, że to spotkanie nie jest przypadkowe. Mężczyzna, który go śledził, musiał wiedzieć o czymś, czego Harry nie rozumiał. Czuł, że rozmowa, którą właśnie zaczynali, jest tylko początkiem czegoś większego.

– Więc, jeśli już udało ci się dotrzeć tutaj – zaczęli rozmowę w atmosferze pełnej napięcia – co właściwie chcesz ode mnie, wiesz, że nie lubię tracić czasu.

Mężczyzna milczał przez chwilę, a Harry zauważył, jak jego palce zaciskają się na kieliszku.

– Mam pytanie – w końcu odezwał się cicho, spoglądając na Harrego z całkowitym spokojem. – Jak myślisz, kto tu naprawdę rządzi?

Harry spojrzał na niego zaskoczony, ale zanim zdążył odpowiedzieć, mężczyzna opuścił głowę, jakby wiedział, że odpowiedź nie ma znaczenia.

To pytanie, wbrew pozorom, zmusiło go do refleksji. Harry wiedział, że odpowiedzi na nie mogą być bardziej skomplikowane, niż ktokolwiek się spodziewa. Na pewno nie była to rozmowa, którą łatwo można było zakończyć.

– Rządzi ten, kto ma wystarczające poparcie społeczeństwa lub wystarczająco dużo siły, aby uciszyć resztę – zaczął Harry, nieco niepewnie. Po chwili zmarszczył brwi. – Ale czemu zadałeś mi to pytanie?

Mężczyzna upił łyk Ognistej i lekko się uśmiechnął, jakby zadowolony z odpowiedzi.

– Cóż, byłem ciekawy twojej opinii. A muszę przyznać, że zgadzam się z tobą. Rządzi ten, kto ma wystarczająco dużo siły, aby uciszyć resztę – powiedział spokojnym, niemal filozoficznym tonem.

Harry zmrużył oczy, przyglądając się mu uważniej.

– Więc kim jesteś? – zapytał bezpośrednio, w jego głosie dało się wyczuć napięcie.

Mężczyzna powoli uniósł ręce, zsunął kaptur z głowy i odsłonił swoje oblicze. Harry zamarł. Jego oczy rozszerzyły się, gdy zobaczył, kto przed nim siedzi. Głowa mężczyzny była całkowicie łysa, bez śladu włosów, brwi ani rzęs. Skóra miała nienaturalny, bladoniebieski odcień. Oczy lśniły szkarłatem, a twarz – pozbawiona nosa – przypominała węża.

Harry poczuł, jak w jego wnętrzu narasta napięcie. Na widok tej twarzy, zrozumiał, z kim ma do czynienia. Jeszcze chwilę temu jego usta były wykrzywione w zuchwałym uśmiechu, ale teraz jego twarz stężała, a spojrzenie stało się ostre i pełne czujności.

– Dlaczego... to sam Czarny Pan postanowił łazić za trzynastolatkiem, zamiast wysłać swoich ludzi? – zapytał, starając się zachować powagę, choć w środku aż kipiał z emocji.

Voldemort, bo to właśnie on siedział naprzeciwko Harry'ego, uśmiechnął się szyderczo, odsłaniając rząd ostrych, białych zębów.

– Ponieważ chciałem zobaczyć, kim naprawdę jesteś, Harry Snape – odpowiedział, jego głos był niskim, zimnym szeptem, który zdawał się wnikać głęboko w umysł rozmówcy.

Harry poczuł, jak w jego myślach wybucha tysiąc przekleństw naraz. Jego nazwisko, wypowiedziane przez Voldemorta, brzmiało jak wyrok. To, że ten wiedział o jego prawdziwej tożsamości, mogło oznaczać tylko jedno – sytuacja stała się o wiele bardziej niebezpieczna, niż mógł przypuszczać.

Chłopak wziął głęboki oddech, próbując uspokoić burzę w głowie, i wpatrzył się w szkarłatne oczy przeciwnika. Nie mógł sobie pozwolić na słabość. Nie teraz.

– A co dokładnie cię we mnie ciekawi? – zapytał chłodno, choć w jego wnętrzu wrzało jak w kotle pełnym gorącego eliksiru.

Voldemort wpatrywał się w Harry'ego z zimnym, obojętnym wyrazem twarzy. Jego szkarłatne oczy błyszczały, jakby znał odpowiedź na każde pytanie, które chłopak mógłby zadać.

– Ciekawi mnie, Harry Snape, jak daleko posuniesz się, by bronić swojego życia. Jak daleko jesteś gotów sięgnąć, by stanąć po stronie tej... rodziny, która nie ma pojęcia, kim naprawdę jesteś – odpowiedział głosem pełnym wyższości, jakby wszystko, co mówił, było oczywiste.

Harry czuł, jak serce bije mu szybciej, ale starał się nie dać po sobie poznać, jak bardzo jest poruszony. Wiedział, że nie może pozwolić, by strach przejął nad nim kontrolę. To, co mówił Voldemort, nie miało znaczenia. Chciał go sprowokować, chciał, by dał się złamać.

– Myślisz, że jestem twoim pionkiem? – zapytał, starając się, by jego głos brzmiał pewnie, chociaż jego dłonie zaciskały się na stole. – Myślisz, że pozwolę ci mnie kontrolować?

Cisza wypełniła przestrzeń między nimi, a Voldemort tylko lekko zmrużył oczy. Na jego twarzy pojawił się krótki, szyderczy uśmiech.

– Ty? – Zaśmiał się cicho, jego głos pełen pogardy. – Ty, który jeszcze nie odkryłeś pełni swojej mocy? Ty, który nie wiesz, czym naprawdę jesteś, wciąż starając się grać rolę?

Harry nie odpowiedział. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Miał ochotę wyrzucić mu wszystko, co go dręczyło, odrzucić wszystkie wątpliwości, które nagle zaczęły narastać w jego umyśle. Voldemort nie miał prawa go tak oceniać. To on miał rację, nie ten... potwór.

– Wiesz, Harry – powiedział Voldemort, powoli pochylając się do przodu, jego głos stał się prawie szeptem. – Wiem o twojej mocy. Wiem, co czujesz, kiedy stoisz naprzeciwko mnie. Wiem, że twój strach, twoje obawy, to wszystko ma swoją wartość. To, czego nie rozumiesz, to że nie musisz się bać.

Harry patrzył na niego z nienawiścią, ale czuł, jak z każdym słowem Voldemort zbliża się do niego. To, co mówił, miało w sobie coś, co niepokoiło go bardziej niż cokolwiek innego.

– Nie mam zamiaru ci służyć – odpowiedział w końcu, z trudem powstrzymując drżenie w głosie. – I nie pozwolę, żebyś mi groził.

Voldemort pochylił się jeszcze bardziej, jego oczy błyszczały intensywnie.

– I tego się boję, Harry. Bo ty masz coś, czego nie ma żaden inny czarodziej. Coś, co może sprawić, że stanie się to, czego pragniesz. – Po tych słowach Harry poczuł, jak ciśnienie w jego piersi wzrasta, jakby Voldemort znalazł sposób, by wbić mu w serce ukryty strach. – Ale pamiętaj, ty decydujesz. Zawsze będziesz decydował.

Harry wstrzymał oddech. W tej chwili wszystko zdawało się krążyć wokół niego. To, czego się bał, stało przed nim, miało imię, miało twarz.

Voldemort czekał na odpowiedź, jego twarz była zupełnie spokojna, jakby to on miał pełną kontrolę nad sytuacją. Harry spojrzał w jego oczy i w tym momencie wiedział jedno: nie mógł pozwolić, by ten człowiek miał jakikolwiek wpływ na jego życie.

Ale nie wiedział, jak długo będzie w stanie się opierać. I to było najgorsze.

Po chwili ciszy Harry wstał z miejsca, spojrzał na Voldemorta po raz ostatni, a jego wzrok był pełen determinacji.

– To nie jest koniec, Voldemort. – Jego głos był mocny, ale w środku miał wrażenie, jakby jego słowa ledwie trzymały się kupy. – To tylko początek.

Odwrócił się na pięcie, kierując się do drzwi. Mimo że nie słyszał za sobą żadnych kroków, czuł, jakby Voldemort cały czas go obserwował, jakby jego obecność wypełniała całą przestrzeń.

Gdy drzwi baru zamknęły się za nim, Harry poczuł, jakby jego serce wciąż biło szybciej, a w jego głowie szumiały wszystkie niepokojące myśli, które wciąż nie mogły znaleźć ujścia. Wiedział, że to, co się wydarzyło, nie miało być tylko spotkaniem. To była tylko część czegoś większego.

Postanowił wrócić do domu tam gdzie uważał że może być bezpieczny. Harry wszedł do pracowni ojca z ulgą, czując, jak napięcie, które towarzyszyło mu przez cały dzień, zaczyna powoli opadać. Wiedział, że choć świat wokół niego pełen jest niebezpieczeństw, w tym domu czuł się bezpiecznie. Chciał na chwilę zapomnieć o rozmowie z Voldemortem, o ciągłym poczuciu zagrożenia, które nieustannie go prześladowało.

– Wróciłem – powiedział, starając się brzmieć wesoło, ale jego głos zdradzał zmęczenie.

Severus spojrzał na niego z niezadowoleniem, zmarszczył brwi i przez chwilę milczał, jakby analizował każde słowo, które wypowiedział syn. Dopiero po chwili odezwał się z lekkim wyrzutem:

– W końcu jesteś, zniknąłeś na prawie cały dzień. Gdzie się podziewałeś?

Harry wzruszył ramionami, niechętnie wracając myślami do dnia, który spędził na Pokątnej. Wiedział, że ojciec zauważył jego nieobecność, ale nie chciał wchodzić w szczegóły. Ostatnia rozmowa z Voldemortem wciąż tkwiła w jego głowie, a nie był gotowy, by podzielić się nią z Severusem.

– Wybacz, tato – powiedział z uśmiechem, starając się złagodzić atmosferę. – Ale wiesz, jak bardzo kocham chodzić po Pokątnej i... w ogóle – dodał, patrząc na ojca z maślanymi oczami, wiedząc, że to zawsze działa na niego.

Severus spojrzał na niego groźnie, ale po chwili, kiedy Harry dostrzegł jego nieco złagodniały wyraz twarzy, wiedział, że nie uda mu się już ukryć tego, co wydarzyło się na ulicach Londynu.

– Od momentu, kiedy w połowie zeszłego roku Abraxas zabrał cię ze sobą na cały dzień, zmieniłeś się. Przestałeś być punktualny, Harry – powiedział z wyraźnym wyrzutem, a jego głos nabrał twardości, jaką miał tylko wtedy, gdy mówił o czymś naprawdę ważnym. – Co się stało?

Harry parsknął cicho, próbując zdusić w sobie rosnące napięcie. Po chwili odpowiedział, starając się być lekki i niezobowiązujący:

– A czy ja kiedykolwiek byłem punktualny? – odpowiedział z psotnym uśmiechem, wciąż próbując złagodzić sytuację.

Severus nie odpowiedział od razu. Jego oczy przez chwilę nieustannie patrzyły na syna, jakby próbował ocenić, czy mówi prawdę, czy po prostu stara się wymigać od odpowiedzialności. Jednak po kilku sekundach, widząc, że jego syn nie ma zamiaru przyznać się do żadnych szczegółów, westchnął cicho, chwycił go za kaptur szaty i poprowadził do jadalni.

– Nawet mnie nie denerwuj – mruknął z lekką irytacją, ale nie na tyle, by być naprawdę zły. – Siadaj i jedz.

Na stole natychmiast pojawił się posiłek. Harry spojrzał na niego z wdzięcznością – posiłek przygotowany przez ojca zawsze był czymś więcej niż tylko jedzeniem. To była chwila spokoju, chwila, w której mógł choć na moment zapomnieć o wszystkim, co się dzieje wokół niego.

Zasiadł do stołu i zaczął jeść w milczeniu, czując, jak jego ciało stopniowo wraca do równowagi. Severus, siedząc naprzeciwko niego, nie wypytywał już o nic, ale obaj wiedzieli, że rozmowy na temat tego, co się wydarzyło, i tak będą musiały nadejść. Jednak tego dnia nie był to ten moment.

Gdy skończyli jeść, cisza wypełniała pokój. Harry poczuł się nieco bardziej odprężony, ale wiedział, że nie może dłużej unikać konfrontacji z rzeczywistością. Voldemort, niepokojąca rozmowa, niepewność przyszłości – to wszystko miało swoje konsekwencje, których nie mógł już dłużej ignorować. Ale na razie – na chwilę – mógł cieszyć się spokojem domu, gdzie ojciec patrzył na niego, choć z wyrzutem, to jednak z troską.

Po chwili Severus spojrzał na niego uważnie i powiedział cicho:

– Pamiętaj, Harry, że nie jesteś sam. Niezależnie od tego, co się dzieje, zawsze możesz na mnie liczyć.

Harry spojrzał na ojca, czując, jak w jego piersi na nowo zapala się uczucie bezpieczeństwa. Choć przyszłość była niepewna, wiedział, że w tym momencie miał przy sobie osobę, która zawsze go chroniła.

– Dziękuję, tato – odpowiedział, uśmiechając się lekko, choć w jego sercu wciąż tliły się wątpliwości.

I mimo że nie wiedział, co przyniesie jutrzejszy dzień, poczuł, że przynajmniej teraz jest tu, w domu, gdzie mógł na chwilę odpocząć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top