XXVII

W dormitorium Ślizgonów panował półmrok, rozświetlany jedynie słabym blaskiem świec, migoczących w różnych kątach pokoju. Ta nieco tajemnicza atmosfera sprzyjała uczniom, którzy, pomimo wczesnej godziny, chcieli przygotować się na nadchodzące zajęcia. Wśród nich był Draco Malfoy, który od czwartej nad ranem siedział zgarbiony nad pergaminem, starannie przepisując notatki.

Zegar wybił godzinę 6:00, a Draco wstał, przeciągając się lekko i spoglądając na łóżko swojego przyjaciela, Harry'ego Evansa. Obserwował go z delikatnym wyrazem twarzy – niby znali się już tyle lat, ale zawsze, gdy widział Harry'ego, czuł w sobie coś trudnego do opisania: mieszaninę podziwu, fascynacji i lekkiego ukłucia zazdrości. Przypomniał sobie o ich różnicach, o lojalności Harry'ego wobec osób, które Draco ledwo tolerował – takich jak Ron Weasley czy Hermiona Granger.

Draco wziął głęboki oddech, starając się uspokoić te skomplikowane emocje. Delikatnie dotknął ręki Harry'ego i uśmiechnął się lekko, choć przez jego głowę przewinęła się myśl, że pewne sprawy między nimi być może nigdy nie będą proste.

Po chwili zdecydował, że nadszedł czas, aby go obudzić.

– Harry, wstawaj – powiedział cicho, zachowując swój charakterystyczny, obojętny ton, choć głos nieco mu zadrżał.

Harry drgnął i powoli otworzył oczy, widząc Draco nachylającego się nad nim. Uśmiechnął się sennie, po czym niespodziewanie wyciągnął rękę, chwytając Draco za ramię i przyciągając go do siebie.

– Jeszcze pięć minut, Draco – mruknął zaspanym głosem, wtulając się w niego.

Draco poczuł, jak jego serce przyspiesza. Leżał przez chwilę bez ruchu, zszokowany bliskością Harry'ego, próbując nie zdradzić emocji, które kłębiły się w nim, jakby nagle w jego wnętrzu wybuchło tysiąc fajerwerków. Po chwili jednak instynktownie zaczął się szarpać, próbując uwolnić się z uścisku, co okazało się znacznie trudniejsze, niż się spodziewał.

– Harry, na Merlina, puszczaj mnie i wstawaj! – wrzasnął, próbując zachować resztki godności, choć wiedział, że wygląda to dosyć komicznie.

– Nie marudź tyle – mruknął Harry, wtulając się w niego jeszcze bardziej, jakby chciał wykorzystać każdą sekundę na drzemkę.

Draco przewrócił oczami, próbując zachować kamienny wyraz twarzy, choć w środku czuł się bezradny. Westchnął teatralnie, w końcu poddając się na chwilę.

– Merlin, pomocy – jęknął z udawanym dramatyzmem, jakby był ofiarą wielkiej udręki.

Z zamyślenia wyrwał ich rozespany głos Blaise'a, dochodzący z łóżka obok.

– Czego się tak drzecie o świcie? – odezwał się leniwie. – Pewnie nawet nie ma jeszcze piątej, a wy już tutaj hałasujecie.

Draco spojrzał na niego kątem oka i westchnął.

– Nie piąta, tylko dawno po szóstej – syknął Draco, wzmagając próby uwolnienia się z uścisku Harry'ego.

Na te słowa Blaise podniósł się gwałtownie, niemal spadając z łóżka.

– Co?! – wykrzyknął, nerwowo przetarłszy oczy. – Wy lenie! Jeśli natychmiast nie wstaniecie, będziemy bez śniadania!

Harry mruknął coś pod nosem, niechętnie otwierając jedno oko. Spojrzał na zamieszanie panujące w dormitorium, widząc Blaise'a gorączkowo szukającego czegoś w szafce, Draco szarpiącego się z jego uściskiem, a z łóżek wyłaniających się zaspanych kolegów.

W końcu, wzdychając, puścił Draco, pozwalając mu wstać. Draco szybko odzyskał swobodę ruchów i, wyprostowując szaty, zaczął gorliwie wprowadzać porządek.

Harry nie tracąc czasu, wskoczył do pustej łazienki, zanim ktokolwiek inny zdążył zareagować. Uśmiechnął się do siebie, słysząc za sobą zniecierpliwione szepty Draco i pozostałych współlokatorów. Zaczynał się nowy dzień, pełen wyzwań. Przy całym porannym zamieszaniu Harry czuł, że ten dzień na pewno nie będzie spokojny.

***

Śniadanie trwało w najlepsze, choć niektórzy z niego zrezygnowali. Wśród tych osób znalazł się profesor Snape oraz mała dziewczynka, jedna z rodzeństwa Evans. Anabelle, bo tak miała na imię, leżała na kanapie w gabinecie profesora, wyraźnie pogrążona w myślach.

— Czy profesor myśli, że dam radę na tych testach? I ogólnie? — zapytała, podciągając kolana pod brodę, a wzrok utkwiła w suficie. W jej głosie słychać było zarówno ciekawość, jak i niepewność.

Snape, siedzący w starym, masywnym fotelu, westchnął cicho. Spędził już ponad trzy godziny na przygotowywaniu teoretycznych testów, przeglądając przy tym stos notatek. Oparł się wygodniej, z powagą spoglądając na dziewczynkę.

— Cóż, Anabelle, to trudne pytanie — zaczął, dobierając słowa starannie. — Z materiału, który przerobiliśmy, powinnaś dać sobie radę. Znasz teorie, rozumiesz zasady. Ale jak poradzisz sobie w praktyce... — zawahał się. — Cóż, czas pokaże. Mogę powiedzieć tyle: w trakcie naszych lekcji robiłaś postępy, osiągając całkiem dobre wyniki. Poza tym miałaś okazję spotkać moją siostrę, która również sporo się nauczyła. Wydaje mi się więc, że powinnaś napisać te egzaminy nawet lepiej niż Harry i Draco.

Słowa Snape'a, choć oszczędne, były dla Anabelle swego rodzaju pochwałą, co zaskoczyło ją na tyle, że przez chwilę milczała. Nagle przypomniała sobie coś, co nie dawało jej spokoju.

— Właśnie... chodzi o panią Serę... znaczy, Sarę — poprawiła się szybko, marszcząc lekko brwi. — Co ona robiła na dworcu? Nie tyle dlatego, że tam nie może być, ale to po prostu było dziwne. Z tego, co wiem, ona nie uczy w Hogwarcie, więc dlaczego tam była?

Snape spojrzał na nią uważnie, jakby próbował ocenić, czy może jej zaufać. W jego oczach pojawił się cień zaskoczenia, które jednak szybko zamaskował obojętnością.

— Szczerze mówiąc, byłem zdziwiony, że w ogóle przyjechała — odpowiedział, nieco ciszej niż zwykle. — Ale przyjechała ze względu na sprawy rodzinne. Nasza rodzina nie należy do szczególnie zżytych, jak zapewne zauważyłaś — dodał z nutą sarkazmu. — Jednak czasem okoliczności zmuszają nas do działań, których byśmy nie podjęli dobrowolnie.

Anabelle spojrzała na niego z zaciekawieniem.

— A wy nie jesteście przypadkiem rodziną? — zapytała, nieco niepewnie. — Wiesz... ty, postrach całego Hogwartu, ona, postrach Durmstrangu... — dodała z figlarnym uśmiechem. — No i najważniejsze: jesteście rodzeństwem, prawda?

Snape uniósł brew, jakby pytanie rozbawiło go, choć jego twarz pozostała surowa.

— Tak, jesteśmy rodzeństwem, choć nasze ścieżki rzadko się krzyżują. Sara jest... specyficzna, a nasze relacje są... powiedzmy, skomplikowane.

Na chwilę zapadła cisza, w której Snape jakby cofnął się myślami w przeszłość. Anabelle nie odważyła się go wtedy zagadywać, zresztą, w głowie miała zbyt wiele pytań. W końcu przerwała ciszę:

— Profesorze... myśli pan, że Sara przyszła tu, bo... się o pana martwiła?

Snape odwrócił wzrok, jakby nie chciał odpowiadać.

— Martwienie się nie jest w naszym stylu. Ale każdy ma swój sposób, by... dopilnować, by sprawy poszły po jego myśli — odparł z chłodnym uśmiechem.

— Ej, sekundkę! — powiedziała Anabelle, unosząc rękę, jakby chciała coś wytknąć. — Profesor mówił, że wasza rodzina nie jest zżyta, a przecież masz całkiem dobre relacje z Harrym, który jest twoim synem. Jak to w końcu wygląda?

Snape spojrzał na nią z powagą, zastanawiając się chwilę nad odpowiedzią.

— Relacje między ludźmi zależą głównie od tego, jak bardzo im na nich zależy — odpowiedział spokojnie. — Jeśli ktoś nie dba o więzi z innymi, to te relacje po prostu się rozluźniają, a ludzie oddalają się od siebie. Ale jeśli ktoś naprawdę chce je pielęgnować, to z czasem stają się silniejsze. Dlatego lepiej, żebym nigdy nie usłyszał, że ty zaniedbujesz swoje przyjaźnie — dodał, spoglądając na nią uważnie. — Pamiętaj, że to twój pierwszy rok w Hogwarcie, a relacje, które teraz ukształtujesz, mogą towarzyszyć ci przez całą edukację, a może nawet dłużej.

Anabelle przez chwilę milczała, przetrawiając jego słowa. Poczuła, że profesorowi naprawdę zależy, żeby odniosła sukces nie tylko w nauce, ale i w życiu osobistym.

— Wiem, profesorze. To chyba nie jest łatwe, prawda? Być blisko z kimś, kto jest tak... różny?

Snape spojrzał na nią z cieniem uśmiechu.

— Czasami te różnice są tym, co sprawia, że relacje stają się ciekawe — odparł. — Ale by to zrozumieć, potrzebna jest dojrzałość, którą, jak widzę, zaczynasz rozwijać.

Nagle drzwi do gabinetu otworzyły się z hukiem, a do środka wbiegł lekko zdyszany Harry.

— Tato, widziałeś może Anabelle? Nigdzie nie mogę jej znaleźć! Nie było jej nawet na śniadaniu! Zresztą, ty też nie... — wyrzucił z siebie pospiesznie.

Snape spojrzał na niego chłodnym, karcącym wzrokiem.

— Harry — zaczął z naciskiem — jesteśmy obecnie w szkole, więc ja jestem profesor Snape, a ty Harry Evans. W domu i poza murami szkoły, oczywiście, jestem twoim ojcem, ale w Hogwarcie obowiązuje nas szkolna etykieta. W szkole jestem profesorem Snape'em, a ty, młody człowieku, Harrym Evansem.

Harry lekko się zarumienił, widząc powagę na twarzy ojca. Wzrokiem zerknął za jego ramię, zauważając Anabelle, która rozłożyła się wygodnie na kanapie, obserwując ich z lekkim uśmiechem.

— Tak, Harry, widziałem Anabelle — kontynuował Snape, wskazując na dziewczynkę. — Całe śniadanie przesiedziała tutaj, a obecnie... jak widzisz, leży na kanapie.

Harry odetchnął z ulgą i podszedł bliżej, czując, jak opada z niego napięcie.

— Anabelle, szukałem cię wszędzie! Nie wiedziałem, że tutaj wylądowałaś — powiedział z wyraźną ulgą, a w jego głosie słychać było nutkę irytacji. — Myślałem, że zaginęłaś gdzieś w tych wszystkich korytarzach Hogwartu!

Anabelle zachichotała i wzruszyła ramionami.

— Nie było tak źle! Znalazłam bezpieczną kryjówkę tutaj, z dala od śniadaniowego zamieszania. Miałam też ważną rozmowę z profesorem... wujkiem... Profesorem Snapem — poprawiła się szybko, rzucając Snape'owi figlarny uśmiech.

Snape westchnął, przymykając oczy.

— Widzę, że oboje musicie jeszcze nieco popracować nad swoim przywiązaniem do formalności w szkole — mruknął z ironią, choć w jego głosie pobrzmiewało rozbawienie.

Profesor Snape spojrzał już na dzieci surowym wzrokiem i polecił im opuścić gabinet, zwracając uwagę na to, że lekcje miały się wkrótce rozpocząć. Harry, z wyraźnym poczuciem odpowiedzialności, zobowiązał się odprowadzić Anabelle pod odpowiednią salę. Zadowolony, że udało mu się pozbyć "problemu" w formie małych gaduł, Snape wstał od biurka i przeszedł do jednego z foteli ustawionych przy kominku.

Opadł ciężko na miękkie siedzisko, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia. Wiedział, że ma jeszcze niecałą godzinę wolności, zanim będzie musiał wrócić do pełnienia obowiązków nauczyciela i mierzyć się z grupą młodych czarodziejów, których głowy, jak to często ironicznie określał, „były puste niczym kociołki pierwszorocznych".

Wpatrywał się przez chwilę w tańczące płomienie w kominku, ciesząc się tą rzadką chwilą spokoju. Wiedział, że za moment znów pochłoną go szkolne sprawy, testy i pytania, ale ta chwila ciszy, jakby poza czasem, pozwalała mu zebrać siły na resztę dnia.

Życie byłoby piękne, gdyby nikt nie zakłócał jego chwili odpoczynku. Niestety, jak na złość, do drzwi gabinetu dobiegło uporczywe pukanie. Twarz Snape'a natychmiast przybrała niechętny wyraz, a kąciki ust opadły w wyrazie niezadowolenia. Po krótkiej chwili wahania, głosem pełnym rezygnacji polecił osobie za drzwiami wejść.

Do środka weszli niepewnie dwaj prefekci z jego domu, przestępując z nogi na nogę, jakby zastanawiali się, czy ich sprawa naprawdę była warta przerywania spokoju profesora. Na jego gest usiedli na kanapie, rzucając sobie porozumiewawcze spojrzenia. Snape uniósł brew i wskazał dłonią, by zaczęli mówić.

— Panie profesorze, przepraszamy za zakłócanie... — zaczął jeden z nich, choć jego głos wyraźnie drżał. — Ale mamy pewien problem. Chodzi o... sytuację w naszym dormitorium.

Snape westchnął ciężko i oparł się wygodnie w fotelu, próbując zapanować nad narastającą irytacją. Prefekci, widząc jego spojrzenie, pospiesznie przeszli do sedna.

— Otóż, profesorze, kilku pierwszorocznych od kilku dni próbuje... ekhem... testować zaklęcia, o których nie powinni jeszcze wiedzieć — wyjaśniła prefektka, spuszczając wzrok. — Powoduje to niemałe zamieszanie, a dziś rano omal nie doszło do małej eksplozji w pokoju wspólnym. Uważaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli zgłosimy to bezpośrednio panu.

Snape milczał przez chwilę, mierząc ich zimnym spojrzeniem. W końcu skinął głową.

— Dobrze, zająłem się już gorszymi przypadkami, więc i tym sobie poradzimy — mruknął, a jego głos przeszedł w ton niemal groźny. — Poinformuję tych młodych adeptów sztuki magicznej, że w Slytherinie panują zasady, których nie zamierzam tolerować łamania. Prefekci, jak rozumiem, będą również czuwali nad ich przestrzeganiem?

Prefekci kiwnęli pospiesznie głowami, z widoczną ulgą, że problem wkrótce zostanie rozwiązany.

Severus kazał prefektom opuścić gabinet, po czym spojrzał na zegarek. Z westchnieniem wstał z fotela, rzucając ostatnie spojrzenie na ogień tańczący w kominku. Chwycił różdżkę, wyszedł z gabinetu i skierował się do swojej sali lekcyjnej, przed którą czekali już uczniowie. Byli to drugoroczniacy ze Slytherinu i Gryffindoru, co wywołało u niego ledwie słyszalne westchnienie. Wiedział, że te dwie grupy rzadko potrafiły zachować spokój w swojej obecności.

— Wchodźcie — rzucił chłodno, otwierając drzwi sali i wskazując miejsce przy ławkach. Ku jego zdziwieniu, zajęcia przebiegały nadzwyczaj spokojnie, co było rzadkością przy uczniach tych dwóch domów. Korzystając z okazji, kazał uczniom dobrać się w pary i przygotować eliksir, który właśnie omówili.

Gdy wszyscy zabrali się za przygotowywanie składników, Severus przeszedł się po sali, uważnie obserwując prace uczniów. Jego wzrok spoczął na Harrym, jego synu, oraz Draco, który był jego chrześniakiem. Chłopcy, mimo swojej różnicy charakterów, wydawali się pracować nad eliksirem z zaskakującą harmonią. Severus przyglądał się im, oceniając ich technikę i precyzję.

Harry zajął się krojeniem korzenia mandragory, wykonując ruchy powoli, lecz dokładnie, natomiast Draco, nieco pewniejszy siebie, precyzyjnie odmierzał ilość proszku z rogów jednorożca. Snape zauważył, że obaj stosują się do jego wcześniejszych instrukcji niemal idealnie, co wywołało u niego zadowolenie, choć skrywane pod maską obojętności.

Obserwując ich, Severus myślał o tym, jak bardzo zależy mu, by zarówno Harry, jak i Draco odnieśli sukces, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Nagle Severus zauważył coś, co natychmiast podniosło mu ciśnienie. Gdy Draco nie musiał robić niczego wymagającego pełnego skupienia, ukradkiem zerkał na Harry'ego. W chwilach, gdy ich dłonie znajdowały się blisko, Draco „przypadkowo" dotykał jego ręki, a na jego twarzy pojawiał się subtelny, niemal niezauważalny uśmiech.

Snape zacisnął szczękę, z trudem powstrzymując wyraz irytacji. Choć próbował zignorować to, co widział, jego wzrok co chwilę wracał do tej dwójki. Każde kolejne „przypadkowe" muśnięcie rąk sprawiało, że jego napięcie rosło.

Snape był z natury człowiekiem powściągliwym, ale teraz czuł, że musi interweniować. W końcu podszedł do ich stanowiska pracy i spojrzał na  Drcona z zimnym, przenikliwym wzrokiem.

— Panie Malfoy — powiedział Snape chłodno, akcentując każde słowo. — Może zechciałby pan skupić się bardziej na przyrządzaniu eliksiru niż na... wszelkich innych rozpraszających czynnościach. I chciałbym, żeby pan wiedział, że po kolacji widzę pana w moim gabinecie.

Draco pobladł, a jego spojrzenie natychmiast przeniosło się na kociołek. Ciche „tak, panie profesorze" wydobyło się z jego ust, a cała jego pewność siebie nagle zniknęła. Harry, widząc reakcję Dracona, ukradkiem rzucił zaniepokojone spojrzenie Snape'owi, starając się jednak zachować niewzruszony wyraz twarzy.

_________

Witam Was, moje słoneczka! ☀️

To chyba pierwszy rozdział, w którym poznajemy rozkwitające uczucia Draco do Harry'ego, które są dosyć dynamiczne. Czekam na Wasze opinie w formie komentarzy.

No i z okazji tego, że jest teraz długi weekend, postaram się, aby przez ten okres pojawił się przynajmniej jeszcze jeden rozdział.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top