XLIV

Witajcie, moje słoneczka!☀️
Wiem, że dawno mnie nie było, ale przychodzę do Was z paroma rozdziałami. Nie wiem dokładnie, ile ich wstawię, ale na pewno będzie to więcej niż dwa. Mam nadzieję, że nie zapomnieliście o mnie – a przynajmniej o fabule! Więc nie przedłużając, zapraszam do czytania.

_________________________











Black, Avery i Lastrange















Wakacje dobiegły końca, a Harry siedział już w pociągu, wpatrując się w zmieniające się za oknem krajobrazy. Tym razem nie znajdował się w wagonie Slytherinu, lecz w wagonie przypisanym do Hebridean Black - piątego domu, którego był założycielem i prefektem. Przez pierwszą godzinę towarzyszyła mu Anabell, lecz szybko opuściła wagon, by dołączyć do swoich przyjaciółek z Hufflepuffu. Harry rozumiał jej decyzję i nawet nie poczuł ukłucia samotności - obowiązki prefekta wymagały od niego nadzorowania wagonu, a dyżur ten traktował poważnie.

Przyjął jednak, że nikt nie pojawi się w tym miejscu, bo piąty dom był wciąż dla wielu tajemnicą. Jak wielkie było jego zdziwienie, gdy podczas rutynowego patrolu natknął się na trójkę młodych czarodziejów, którzy wyraźnie wyróżniali się na tle innych pasażerów. Już na pierwszy rzut oka Harry rozpoznał w nich pierwszoroczniaków - zdradzały to ich świeżo wyprasowane szaty i lekko onieśmielone miny. Zamiast jednak tryskać psotnym entuzjazmem, zachowywali się zaskakująco spokojnie i dostojnie, co wydało się Harry'emu niepokojące.

Przystanął na chwilę, aby ich poobserwować. Trójka młodych czarodziejów przyciągała wzrok, nie tylko swoim zachowaniem, ale też aurą, którą roztaczali. Wyglądali na dumnych i pewnych siebie, jakby miejsce w tym ekskluzywnym wagonie należało im się od zawsze. W końcu Harry westchnął cicho i ruszył w ich kierunku. Krocząc korytarzem, zdążył przeanalizować sytuację. W jego myślach pojawiło się przypuszczenie, że są to czarodzieje czystej krwi - dzieci ze znanych i wpływowych rodzin, które miały pełne prawo znaleźć się w tym wagonie.

Gdy zbliżył się wystarczająco, dostrzegł więcej szczegółów. Jeden z chłopców, o ciemnych włosach i wyrazistych rysach twarzy, wydał mu się znajomy. Jego postawa, sposób mówienia i subtelne gesty zdradzały pochodzenie. Harry nie miał już wątpliwości - był to potomek rodu Blacków. Imię chłopca szybko przyszło mu do głowy. Marcus.

- Marcus Black, czyżbyś się zgubił w towarzystwie swoich przyjaciół? - Harry spojrzał na młodego czarodzieja z mieszaniną surowości i ironii. - Z tego, co mi wiadomo, wagon dla pierwszorocznych znajduje się na samym końcu składu, a nie w środku. Liczę na wyjaśnienie, które zadowoli mnie i, jak sądzę, również Twojego ojca.

Chłopiec przełknął nerwowo ślinę, wyraźnie zaskoczony tonem Harry'ego.

- No bo... - zaczął, lecz natychmiast został mu przerwany.

- „No bo"? Marcusie, czyżbyś zaczynając w ten sposób, zamierzał okryć swojego ojca wstydem? - Harry zmrużył oczy, przeszywając go spojrzeniem. - Regulus Black z pewnością zadbał o odpowiednie wychowanie swojego potomka i jedynego dziedzica rodu, prawda?

Chłopak skulił się lekko pod wpływem tych słów, choć z ogromnym wysiłkiem powstrzymywał rumieniec, który niemal pojawił się na jego twarzy. W końcu, z nieco drżącym głosem, ukłonił się delikatnie.

- Proszę o wybaczenie, panie... - Marcus wyprostował się powoli i zaczął mówić, tym razem znacznie staranniej dobierając słowa. - Znaleźliśmy się tutaj, ponieważ wagon dla pierwszorocznych był przepełniony. Niestety, nasza trójka nie znalazła miejsca, więc zaczęliśmy przechodzić przez kolejne wagony w poszukiwaniu wolnej przestrzeni i...

- Rozumiem, Marcusie - przerwał mu Harry, nie odrywając od niego wzroku. Po chwili przeniósł uwagę na pozostałych chłopców, którzy przez całą rozmowę stali w milczeniu. W ich spojrzeniach widać było nerwowość i ostrożność, jakby każde słowo Harry'ego mogło być wyrokiem. - A waszej dwójce zabrakło języka? Czy może czekacie na to, aż ktoś inny poniesie konsekwencje za was wszystkich? - zapytał lodowatym, poirytowanym tonem.

W duchu jednak Harry niemal się uśmiechnął. Ich reakcje przypominały mu wiele z własnych doświadczeń - był świadomy, jak surowe metody wychowawcze panowały w rodzinach czystokrwistych. Sam wielokrotnie odczuł, co znaczy „rodowa duma" i wymagania stawiane dziedzicom. Severus nie do końca wiedział, jak wprowadzić Harry'ego w świat arystokracji, więc pałeczkę przejęła Sera - siostra jego ojca, która niejednokrotnie posyłała w stronę Harry'ego klątwy i zaklęcia, aby „przygotować go na rzeczywistość wyższych sfer".

Z zamyślenia wyrwał go pierwszy z chłopców, który skłonił się lekko, choć wyraźnie niepewnie.

- Altair Avery - przedstawił się, jego głos drżał tylko przez moment, zanim przyjął pewniejszy ton.

Tuż za nim jego towarzysz również wykonał ukłon, niemal w idealnej synchronizacji.

- Perseus Lestrange - powiedział spokojniej, choć Harry dostrzegł napięcie w jego ruchach.

- Dobrze, pozwolę wam tu zostać. - Harry zmierzył chłopców uważnym spojrzeniem. - Ale widzę, że taszczycie część bagażu. Pozwólcie, że się tym zajmę.

Nie czekając na ich reakcję, Harry sprawnie wyjął różdżkę z ostrokszewu, a następnie prostym, ale precyzyjnym zaklęciem uniósł walizki w powietrze. Bagaże powędrowały w kierunku wyznaczonego miejsca do przechowywania, ustawiając się z idealną dokładnością. Jedenastolatkowie obserwowali to w milczeniu, wyraźnie zaskoczeni zarówno uprzejmością nieznajomego starszego ucznia, jak i jego zdolnościami.

- Tamta kanapa będzie dla was najwygodniejsza. - Harry wskazał na jedną z obszernej, miękkiej sofy stojącej przy oknie. Chłopcy wymienili spojrzenia, po czym ostrożnie usiedli, nadal nie do końca pewni, co myśleć o tej sytuacji.

Ich spojrzenia szybko zaczęły wędrować po wnętrzu wagonu, które różniło się od innych w pociągu Hogwart Express. Wystrój był wyraźnie bardziej przemyślany, niemal luksusowy, choć pozbawiony przepychu. Zamiast standardowych drewnianych ław i zwykłych przedziałów, wagon przypominał bardziej przytulny salon z wygodnymi meblami, półkami pełnymi książek oraz zakamarkami przeznaczonymi do relaksu. Był to projekt, który Harry stworzył razem z Anabell, wzorując go na wspólnym pokoju domu Hebridean Black, by uczniowie mogli cieszyć się podróżą w jak największym komforcie.

Harry, zauważając ich zdziwienie, mówił dalej tonem spokojnym, ale niepozostawiającym miejsca na sprzeciw:

- Rozgośćcie się. Nie chcę słyszeć wrzasków ani żadnego hałasu. Jeśli zgłodniejecie, przekąski znajdziecie w tamtej szafce - wskazał na ozdobny kredens w rogu wagonu - a książki, które są do waszej dyspozycji, stoją na tamtych regałach. - Ruchem głowy pokazał rząd półek wypełnionych tomami o różnorodnych tytułach, od podręczników po klasyczne powieści czarodziejskie. - Nie sprawiajcie również kłopotów domowniczce tego wagonu. To między innymi jej przestrzeń, a ja nie toleruję braku szacunku wobec współlokatorów.

Chłopcy przytaknęli gorliwie, choć ich twarze zdradzały mieszankę ciekawości i respektu wobec starszego ucznia. Harry kontynuował, tym razem już bardziej rzeczowym tonem:

- Jeśli będziecie mieli jakiekolwiek pytania lub sprawy, które wymagają natychmiastowej uwagi, znajdziecie mnie w przedziale prefekta. Gdybyście chcieli się zdrzemnąć, wagon ma również przygotowany specjalny przedział z pięcioma łóżkami. - Ostatnie słowa wypowiedział niemal mimochodem, jakby to było coś oczywistego.

Bez dalszych wyjaśnień Harry odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę swojego przedziału. Tam czekała na niego wygodna kanapa, stolik z misą wypełnioną przekąskami oraz wieszaki, na których wisiały jego i Anabell mundurki szkolne, idealnie wyprasowane i gotowe na rozpoczęcie nowego roku. Oparł się o kanapę, zerkając przez ramię na chłopców, którzy, najwyraźniej urzeczeni, nadal badawczo oglądali wagon.

W duchu Harry musiał przyznać, że ich reakcja była satysfakcjonująca. Wagon, który zaprojektował, spełniał swoje zadanie - zapewniał wygodę i odrobinę domowego ciepła. Ale nawet w tej przytulnej atmosferze Harry pozostawał czujny. Wiedział, że nie wszystko jest takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka. Coś w tej trójce chłopców - Marcusie Blacku, Altairze Averym i Perseusie Lestrange'u - budziło jego ciekawość. I choć na razie nie zamierzał tego okazywać, miał zamiar dowiedzieć się, co naprawdę sprowadziło ich właśnie tutaj.

***

Gdy tylko Harry Snape wysiadł z pociągu i ruszył w kierunku bram szkoły, podeszła do niego profesor McGonagall. Jej wyraz twarzy był jak zawsze surowy, ale spojrzenie zdradzało odrobinę respektu.

- Panie Snape, jako założyciel nowego domu, powinien pan zająć miejsce przy stole nauczycielskim. To pana obowiązek godnie powitać swoich przyszłych domowników.

Harry skinął głową bez słowa, zgodnie z manierami wpajanymi mu od najmłodszych lat. Jego postawa była nienaganna, a ruchy pełne spokoju, który maskował burzę emocji. Bez zwracania uwagi na tłum uczniów i rzucane ukradkiem spojrzenia, skierował się prosto do Wielkiej Sali.

Wnętrze sali przywitało go swoim typowym majestatem. Stoły czterech domów były już niemal pełne, a gwar rozmów unosił się nad salą. Jednak stół Hebridean Black, jego domu, pozostawał pusty, co nie dziwiło - w końcu to pierwszy rok jego istnienia.

Po chwili do sali wbiegła Anabell, jego prawa ręka i jedyna osoba, której naprawdę ufał. Zajęła miejsce przy stole, posyłając mu ciepły uśmiech. Harry odwzajemnił gest lekkim skinieniem głowy, a następnie podszedł do dyrektora Dumbledore'a. Dyrektor objaśnił mu, jak będzie przebiegać ceremonia przydziału.

- Pamiętaj, Harry, twoja obecność jest symbolem. Twoi nowi podopieczni muszą czuć, że są w dobrych rękach.

Dyrektor wstał, a gwar w sali ucichł niemal natychmiast. W tym samym momencie profesor McGonagall wkroczyła do pomieszczenia, prowadząc rząd młodych uczniów. Ich twarze były pełne napięcia i ekscytacji, co przypominało Harry'emu jego własny pierwszy dzień w szkole. Jednak tym razem jego uwaga skupiła się na trójce chłopców, których dostrzegł już wcześniej w pociągu.

Tiara Przydziału, spoczywająca na wysokim taborecie, rozpoczęła swój tradycyjny wiersz. Po chwili McGonagall zaczęła wyczytywać nazwiska.

Pierwsza osoba przydzielona do Hebridean Black - drobna dziewczynka z jasnymi włosami - wstała, zaskoczona wyrokiem Tiary. Harry podszedł do niej spokojnie i przyłożył różdżkę z ostrokrzewu do jej szkolnej szaty. W mgnieniu oka podszewka zmieniła kolor na głęboki purpurowy, a krawat przybrał czarno-purpurowe pasy, odróżniające ich dom od innych. Wskazał jej stół z delikatnym uśmiechem. Dziewczynka posłusznie zajęła miejsce, wciąż onieśmielona.

Kolejnym przydzielonym był Marcus Black. Gdy McGonagall wyczytała jego nazwisko, cała sala wstrzymała oddech. Marcus usiadł na taborecie, a Tiara Przydziału długo milczała, aż w końcu ogłosiła:

- Hebridean Black!

Marcus zaniemówił. Snape dostrzegł w jego oczach niedowierzanie i napięcie. Jego ojciec, Regulus Black, bez wątpienia oczekiwał, że syn trafi do Slytherinu. Harry, rozumiejąc sytuację, spokojnie zmienił szatę chłopca na barwy Hebridean Black, po czym wskazał mu miejsce przy stole.

Następni byli Altair Avery i Perseus Lestrange, a ich przydziały wywołały równie wielkie poruszenie. Obaj chłopcy byli wyraźnie zaskoczeni, a jednocześnie próbowali zachować spokój. Harry powtórzył ceremonię z ich szatami, jednocześnie zauważając, jak bardzo próbują ukryć swoje zmieszanie.

Do końca ceremonii Tiara Przydziału nie skierowała już nikogo do Hebridean Black.

Po zakończeniu przydziału Harry skinął głową dyrektorowi i McGonagall, po czym zajął miejsce przy stole swojego domu. Dumbledore wygłosił tradycyjną mowę powitalną, przypominając o zasadach i zakazach panujących w szkole, a następnie ogłosił rozpoczęcie uczty.

Na stołach czterech domów pojawiły się wykwintne potrawy, jednak stół Hebridean Black pozostawał pusty. Harry uśmiechnął się lekko, gdy pojawiła się Gwiazdka, skrzatka domowa przydzielona do ich domu. Zbierała zamówienia od Harry'ego, Anabell i nowych członków domu, po czym zniknęła.

Zanim jednak jedzenie się pojawiło, Harry wyjął różdżkę i rozdał uczniom mapy zamku, plany lekcji oraz spis praw i obowiązków.

- Hasło do naszego dormitorium brzmi: Serpens. - powiedział, upewniając się, że każdy zrozumiał.

Po chwili na stole pojawiły się wykwintne dania, które wzbudziły zachwyt wśród nowych domowników. Marcus, Altair i Perseus spojrzeli na siebie z lekkim niedowierzaniem, jakby po raz pierwszy poczuli, że ten nowy dom może być ich miejscem.

Po uczcie Harry wstał i zwrócił się do swoich podopiecznych:

- Chodźcie, zaprowadzę was do dormitorium Smoka. To teraz wasz nowy dom.

Korytarze były ciche, gdy grupa dotarła do dużych drzwi z wyrzeźbionym smokiem, którego oczy lśniły purpurowym blaskiem.

- Serpens - powiedział Harry, a drzwi otworzyły się, ukazując wnętrze dormitorium.

Pokój był przestronny i przytulny. W centralnym miejscu znajdowała się duża wspólna przestrzeń z kominkiem, kanapami i regałami pełnymi książek. Każdy uczeń miał swój własny pokój, urządzony zgodnie z najwyższymi standardami.

- Wypocznijcie dobrze. Jutro spotkamy się tutaj rano i omówimy szczegóły. Jeśli macie pytania, możecie zapytać mnie lub Anabell. Dobranoc.

Gdy dotarł do swojej sypialni, Harry opadł na łóżko, czując, jak napięcie całego dnia stopniowo opuszcza jego ciało. Jednak w miarę jak cisza otulała pomieszczenie, jego myśli zaczęły błądzić, a to nigdy nie wróżyło niczego dobrego.

Nie minęła chwila, gdy przed jego oczami pojawiło się wspomnienie z tego przeklętego dnia - tego dnia, gdy obślizgły wąż, jak zwykł go nazywać w myślach, "pocałował" go w sposób, który był równie przerażający, co niezrozumiały. Wspomnienie to, zamiast wyblaknąć z czasem, wciąż powracało z uporem, jakby nie pozwalało mu o sobie zapomnieć.

Harry zmarszczył brwi, przypominając sobie, jak bardzo chciał wtedy uciec, jak bardzo chciał wyrwać się spod tego nieznośnego ciężaru, który ten gest pozostawił w jego głowie. A jednak... z jakiegoś niezrozumiałego powodu coś w nim się zmieniło.

Próbując zrozumieć własne emocje, był zdziwiony, że czarnoksiężnik - Voldemort - nie poinformował go o kolejnych spotkaniach. Zawsze była ta sama wiadomość: "Tam, gdzie zawsze", wypowiedziana tonem zimnym jak lód. Z początku te spotkania napawały go obrzydzeniem i gniewem. Ale teraz?

Harry, ku własnemu zaskoczeniu, poczuł coś na kształt braku. Ile by nie zaprzeczał, ile by nie próbował odrzucić tego uczucia, musiał przyznać, że z czasem zaczął w pewien sposób cenić te dziwne, wymuszone interakcje. Niekoniecznie chodziło o samego Voldemorta - raczej o to, co te spotkania dla niego znaczyły. Były próbą zrozumienia, kontroli nad własnym życiem, a może nawet próbą wyjścia poza granice, które stawiał przed nim cały świat.

Potrząsnął głową, próbując się odgonić od tej myśli. To był absurd. Jak mógłby czuć cokolwiek poza odrazą do tego człowieka? A jednak nie dało się tego całkowicie wyprzeć.

Harry westchnął ciężko i przewrócił się na bok, wpatrując się w czarne baldachimy swojego łóżka.

- To tylko zmęczenie. Nic więcej. - powiedział sam do siebie, próbując przekonać swoje myśli do ciszy.

Ale gdzieś w głębi wiedział, że to, co czuł, nie było takie proste. Wąż zostawił swój ślad - nie tylko na jego ciele, ale i w jego umyśle.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top