XLII
Nie wiem, jak długo moja wena na pisanie jeszcze potrwa, bo powoli czuję, że zaczyna się wypalać. Postaram się jednak wstawić coś jeszcze w tym miesiącu.
_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-
"To normalne"
Po czole mężczyzny spływały krople potu, mieszając się z krwią, która obficie kapała z rozcięcia na jego skroni. Jego ręce były związane, a ciało trzęsło się z bólu i wyczerpania. Chociaż był na skraju wytrzymałości, nie spuścił wzroku. Wpatrywał się prosto w oczy swojego oprawcy, którego szyderczy uśmiech wykrzywiał zimną, bezlitosną twarz.
– Naprawdę cię podziwiam, taka upartość – zadrwił oprawca, unosząc różdżkę w jego kierunku. – Ale w końcu pękniesz. Zawsze pękają.
Mężczyzna nic nie odpowiedział. Jego wzrok pozostał nieugięty, chociaż każda kolejna sekunda wydawała się wiecznością. Oprawca machnął różdżką, a wiązka zaklęcia uderzyła go w pierś, rzucając ofiarę na ziemię. Krzyk bólu rozdarł powietrze, a ciało ofiary wygięło się w łuk w niekontrolowanych spazmach.
Harry, który patrzył na to wszystko, stał jak sparaliżowany, choć był tylko biernym obserwatorem. Jego oddech przyspieszył, a serce łomotało w piersi. Nie mógł odwrócić wzroku, choć każda sekunda tego koszmaru była torturą.
– No i co, jeszcze będziesz próbował się opierać? – wysyczał oprawca, wymierzając różdżkę w mężczyznę, który leżał teraz na ziemi, zgięty w pół i łapiący płytko oddech.
– Nigdy – wydusił z siebie ofiara, głosem pełnym determinacji, choć ledwo słyszalnym.
W odpowiedzi oprawca rzucił kolejne zaklęcie, które sprawiło, że ciało mężczyzny zadrżało gwałtownie, a oczy zaszły łzami bólu.
Harry chciał coś zrobić, chciał krzyknąć, chciał przerwać ten koszmar, ale jego ciało nie słuchało. Stał w miejscu, jakby przywiązany niewidzialnymi więzami. W momencie, gdy kolejna iskra magii rozbłysła w powietrzu i zmierzała w stronę ofiary, Harry obudził się z krzykiem.
Była druga w nocy. Jego ciało było mokre od potu, a blizna na czole pulsowała ostrym, piekącym bólem. Harry odruchowo dotknął tego miejsca, czując, jak pieczenie rozchodzi się po jego głowie. Zacisnął dłoń na pościeli, próbując uspokoić oddech.
Ten sen... Ten mężczyzna. Czy to była tylko wizja? A może coś więcej?
Harry wziął kilka głębokich wdechów, próbując uspokoić kołaczące się myśli. Wtedy przypomniał sobie rozmowę z Tomem, którą odbył, gdy miał dziesięć lat.
– Tom? – zapytał cicho, wchodząc do gabinetu, gdzie starszy czarodziej siedział pochylony nad stertą dokumentów.
– Coś się stało, Harry? – Tom podniósł wzrok, odkładając pióro na biurko.
Chłopiec nieśmiało podszedł bliżej, trzymając rękę na czole, dokładnie tam, gdzie znajdowała się jego blizna.
– Mam pytanie.
– Więc słucham.
– Ta blizna... – zaczął, wskazując palcem na znak w kształcie błyskawicy. – Czasami mnie boli. Powiedziałem o tym tacie, ale on nie chce mi nic powiedzieć.
Tom zmarszczył brwi, spoglądając na chłopca z wyrazem zamyślenia. Po chwili wskazał mu krzesło naprzeciwko siebie.
– Posłuchaj mnie, Harry – zaczął spokojnym, lecz poważnym tonem. – Kiedy byłeś niemowlęciem, ktoś chciał zabić kogoś bardzo potężnym zaklęciem. Zaklęcie to odbiło się jednak od tej osoby i zmierzało w twoją stronę.
Harry wstrzymał oddech, słuchając uważnie każdego słowa.
– Wtedy ktoś postanowił cię ochronić – kontynuował Tom, jego głos nabrał miękkości. – Ta osoba naraziła się, by cię uratować, i za tę decyzję zapłaciła własnym życiem. Zaklęcie, które zabiło ją, następnie skierowało się na ciebie.
Harry poczuł, jak oczy pieką go od wzbierających łez, ale Tom mówił dalej.
– Jednak ta osoba stworzyła wokół ciebie coś w rodzaju magicznej osłony. Tarcza, którą wytworzyła, uniemożliwia temu, kto rzucił zaklęcie, ponowne zabicie cię. Zaklęcie dotknęło cię, ale nie mogło zabić. Zostawiło po sobie tę bliznę.
Harry patrzył na niego szeroko otwartymi oczami.
– To normalne, że czasem blizna cię boli – dodał Tom. – To ślad po potężnej magii, która kiedyś cię dotknęła. Jeśli kiedykolwiek poczujesz, że ból staje się nieznośny, przyjdź do mnie. Znajdę sposób, by ci pomóc. Dobrze?
Harry skinął głową, wciąż wstrząśnięty tym, co usłyszał.
– Dobrze – odpowiedział cicho.
Teraz, gdy siedział w swoim pokoju, wspomnienie rozmowy z Tomem zdawało się jeszcze bardziej bliskie i niepokojące. Sen, ból blizny, a do tego wspomnienie dawnych czasów – wszystko to mieszało mu w głowie. Harry zastanawiał się, czy powinien skontaktować się z Tomem, by wyjaśnić, co się dzieje. Znał go wystarczająco długo, by wiedzieć, że choć Tom miał swoje tajemnice i nie zawsze grał czysto, był nieocenionym źródłem wiedzy. Jednak od czasu, gdy Tom zaczął nauczać w Hogwarcie ich stosunki się ochłodziły.
Z rozmyślań wyrwało go ciche pohukiwanie. Czarna sowa usiadła na oparciu jego krzesła i zaczęła delikatnie ocierać główką o jego rękę. Harry uśmiechnął się mimowolnie na ten gest, choć dobrze wiedział, do kogo należał ten ptak. Właściciel tej sowy nigdy nie był typem osoby, która oferowałaby wsparcie w takich sytuacjach.
– Co ty tu robisz, co? – zapytał cicho, gładząc ptaka po aksamitnym upierzeniu.
Z sową spędził resztę nocy, czując, że jej obecność w jakiś sposób go uspokaja. Rankiem, gdy światło dnia zaczęło nieśmiało przedzierać się przez zasłony, Harry zszedł do kuchni. Tam poprosił skrzaty o przygotowanie śniadania i wyszedł na krótki spacer po ogrodzie. Świeże powietrze pomogło mu zebrać myśli.
Po chwili skierował się do altanki, gdzie czekało już na niego idealnie przygotowane śniadanie. Skrzaty, jak zawsze, wykazały się niezwykłą precyzją. Harry zjadł w spokoju, pozwalając sobie na chwilę oddechu, gdy nagle przed nim wylądował jastrząb. Potężny ptak wyciągnął w jego stronę nogę, do której przywiązany był list. Harry odwiązał wiadomość, a jastrząb wzbił się z powrotem w niebo.
Rozwinął pergamin i przeczytał wiadomość.
Harry Snape,
Wątpię, abym zdążył się dzisiaj z Tobą spotkać przy ognistej, lecz zapewniam Cię, że jeśli nie pojawię się w naszym zwyczajowym miejscu, odwiedzę Cię osobiście.
L.V.
Na tę wiadomość Harry poczuł, jak dreszcz przechodzi mu po plecach. Chociaż wiedział, że Voldemort jest stosunkowo pozytywnie do niego nastawiony, to wciąż daleko było mu do kogoś, kogo chciałby gościć w swoim domu.
Już widział w myślach, jakie nagłówki mogłyby pojawić się w gazetach:
Syn Mistrza Eliksirów zabity przez Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać w swoim własnym domu podczas nieobecności ojca!
Albo gorzej:
W rezydencji Snape'a znaleziono zdeformowane zwłoki. Po analizach potwierdzono, że to dziedzic rodu Snape.
Harry wzdrygnął się na tę myśl i odłożył list na stół. Nie był to dzień, w którym miał ochotę radzić sobie z perspektywą wizyty kogoś takiego jak Voldemort.
"Może powinienem po prostu nigdzie się nie ruszać," pomyślał. Ale wiedział, że to nierealne. Jeśli Voldemort obiecał, że go odwiedzi, to prędzej czy później dotrzyma słowa – a Harry musiał być na to przygotowany.
Harry zamknął na chwilę oczy, próbując przypomnieć sobie, co jeszcze zaplanował na dzisiejszy dzień.
– Zjeść śniadanie? No, to już zrobione. Powtórzyć materiał? Tak, żeby się już nie czepiał... A potem wyjście na Pokątną – pomyślał, marszcząc brwi. – Trzeba kupić rzeczy potrzebne na trzeci rok. A, no i jeszcze muszę zajść na Nokturn. W końcu nikt nie może sobie pomyśleć, że Dragon odpuszcza.
Westchnął ciężko. Choć przyznawał przed sobą, że coraz mniej osób obawiało się jego Nokturnowego alter ego, myśl o porzuceniu tej roli była trudna do zaakceptowania. Z zamyślenia wyrwała go refleksja, która powoli zaczęła kiełkować w jego umyśle.
– Może faktycznie powinienem rozważyć propozycję Voldemorta – mruknął cicho, ledwie słyszalnie. – Jeśli się do niego przyłączę, na pewno znów wzbudzę grozę.
Niemal odruchowo sięgnął do medalionu wiszącego na jego szyi. Dotykając go, spodziewał się jak zwykle poczuć lodowaty chłód, który towarzyszył mu od pierwszej chwili, gdy go zdobył. Tym razem jednak poczuł coś zupełnie innego – ciepło. Przyjemne, delikatne, jakby medalion próbował go uspokoić i dodać mu sił.
Harry zmarszczył brwi, zaskoczony. To była zupełna nowość, ale dziwnie mu odpowiadała. Ciepło zdawało się niemal szeptać, że wszystko, co planował, było słuszne i właściwe.
Postanowił nie zwlekać i wstał, kierując się do biblioteki. Gdy wszedł do dużej, zacienionej sali, machnął różdżką i przywołał kilka książek, które uznał za niezbędne do powtórki materiału. Księgi posłusznie zsunęły się z półek i ułożyły w zgrabny stos na stoliku obok fotela. Harry usiadł wygodnie, otworzył jedną z książek i zaczął czytać.
W międzyczasie, jakby w odpowiedzi na jego potrzeby, na stoliku pojawiła się filiżanka z ciepłym naparem z liści miłorzębu japońskiego. Harry uniósł ją do ust, upijając łyk. Herbata miała delikatny, orzeźwiający smak, który pomógł mu się skupić.
Zanurzył się w lekturze, zapisując w pamięci kolejne zaklęcia i teorie alchemiczne. Ciepło medalionu wciąż towarzyszyło mu, sprawiając, że zamiast znużenia odczuwał nieoczekiwaną energię i determinację.
Gdy skończył pierwszą książkę, spojrzał na zegar.
– Czas ruszyć na Pokątną – powiedział Harry do siebie, wstając z fotela. Przywołał swoją białą różdżkę ruchem dłoni, pozostawiając na stoliku tę, którą kiedyś kupił razem z Tomem. Sprawdził szybko zawartość swojej torby, upewnił się, że ma wszystkie potrzebne rzeczy, a następnie przywołał pelerynę. Ostatni raz spojrzał na pokój, po czym skierował się do kominka, który dzięki proszkowi Fiuu przeniósł go prosto na ulicę Pokątną.
Pierwszym przystankiem były sklepy z niezbędnymi szkolnymi artykułami. Harry kupił podręczniki na trzeci rok, starannie wybierając te, które były w najlepszym stanie. Następnie odwiedził sklep z eliksirami, gdzie zaopatrzył się w różnorodne składniki – od smoczych pazurów po świeże pióra gryfa – oraz cały zestaw do warzenia eliksirów, obejmujący nowe kociołki i szklane fiolki. Na wszelki wypadek dokupił też pięćdziesiąt rolek pergaminu, kilka zapasowych piór oraz buteleczki atramentu w różnych kolorach.
Po zebraniu podstawowych rzeczy Harry skierował się do Madame Malkin – „Szaty na wszystkie okazje". Tam czekała go dłuższa rozmowa na temat mundurków, które chciał zamówić dla siebie i uczniów swojego domu. Z właścicielką ustalił każdy szczegół, od materiału po wykończenia. Zamówił dla siebie dwa komplety. Były one wzorowane na starych mundurkach, ale wykonane z materiałów najwyższej jakości, w głębokiej czerni z podszewką w kolorze dostojnej purpury. Pierwszy zestaw został zaprojektowany na cieplejsze dni i miał specjalne właściwości pozwalające na cyrkulację powietrza, natomiast drugi, przeznaczony na zimniejsze miesiące, był podszyty futrem dla dodatkowego ciepła.
Zaprojektowali również specjalny krawat, pasujący do kolorystyki domu, oraz inne elementy garderoby, które były zarówno praktyczne, jak i eleganckie. Dla uczennic wprowadzili drobne zmiany – oprócz standardowych spódnic mundurki zawierały również opcję spodni. Na koniec Harry poprosił Madame Malkin, aby ten sam wzór oferowała uczniom jego domu w kolejnych latach.
– Dziękuję za pomoc, Madame. Jak zawsze świetna robota – pożegnał się z właścicielką.
Zadowolony z ustaleń, udał się na ulicę Nokturn. Tam jego zadaniem było odebranie zaległych należności. Choć wiedział, że nie będzie to łatwe, musiał trzymać się swojego wizerunku Dracona – nieugiętego i groźnego. Ostatecznie zebrał sporą sumę galeonów, choć nie obyło się bez gróźb, nieprzyjemnych zaklęć i kilku krótkich potyczek.
Kiedy dzień zaczął się zbliżać ku końcowi, Harry postanowił wrócić do domu. Teleportował się prosto do holu, gdzie otaczały go torby z zakupami. Zdjął pelerynę i rozejrzał się po wnętrzu.
– Uff, to był długi dzień – powiedział do siebie, rozpakowując rzeczy.
Książki starannie poukładał na półkach w swoim pokoju. Składniki do eliksirów przełożył do szklanych pojemników, które ustawił na biurku. Mundurki od Madame Malkin jeszcze raz obejrzał z zachwytem, ciesząc się z ich elegancji i funkcjonalności.
Gdy skończył, usiadł w salonie z filiżanką herbaty, z zamiarem chwilowego odpoczynku. To był udany dzień, choć intensywny, a Harry czuł się zadowolony, że udało mu się wszystko załatwić. zamknął oczy i zrelaksował się lecz nietrfało to długo gdyż poczuł że ktoś go obserwuje więc pomału otworzył oczy i spojrzał na przeciwko siebie gdzie w fotelu siedział nie kto inny jak sam Lord Voldemort Harry westchną cierpienniczo
– Kazałeś na siebie czekać – zaczął Voldemort z wyraźnym gniewem w głosie, który zdawał się wypełniać całą przestrzeń.
Harry przełknął ślinę, próbując zachować spokój. Odpowiedział z możliwie największą pewnością siebie, choć w środku czuł chaos emocji.
– Chciałbym zauważyć, że jestem uczniem, który musiał zaopatrzyć się w rzeczy potrzebne na nadchodzący rok szkolny. To wymagało czasu. Poza tym jestem Dragonem, a to zobowiązuje. Moja rutyna także wymaga uwagi.
Próbował mówić spokojnym tonem, choć wewnątrz toczyła się burza. Strach, złość i coś, czego nie potrafił nazwać – może dziwne poczucie dumy – walczyły o dominację.
Voldemort przez chwilę przyglądał mu się uważnie, jakby ważył jego słowa, a potem podszedł bliżej, aż stanął naprzeciw Harry'ego.
– Powiedzmy, że takie wytłumaczenie mi wystarczy – powiedział chłodno. – Ale tylko tym razem.
Ich twarze dzieliło zaledwie kilka cali. Harry czuł bijącą od Voldemorta aurę – coś jednocześnie przerażającego i fascynującego. W tym momencie mógł dokładnie przyjrzeć się swojemu rozmówcy. Szkarłatne oczy, które wcześniej wydawały mu się tylko przerażające, teraz hipnotyzowały. Zauważył drobne detale, których wcześniej nie dostrzegał – delikatne zmarszczki w kącikach oczu i niemal niezauważalne napięcie mięśni na jego twarzy.
Voldemort pochylił się jeszcze bliżej, aż Harry poczuł na swoich ustach jego oddech.
– Czy zastanowiłeś się nad moją propozycją? – zapytał cicho, jego głos przesycony był przenikliwą pewnością siebie.
Harry zamrugał, czując, jak wszystkie myśli zderzają się w jego głowie. Czy tego chciał? Czy naprawdę pragnął wzbudzać większy strach, przywrócić swoją dawną reputację Dracona? To było kuszące, ale jednocześnie wywoływało niepokój.
– Nie jestem pewny – odpowiedział w końcu niemal szeptem.
– Niezdecydowanie jest oznaką słabości, lecz chciałbym coś sprawdzić – powiedział Voldemort, a zanim Harry zdążył zareagować, poczuł na swoich ustach ciepło drugich warg.
Harry zamarł. Całe jego ciało zesztywniało w nagłym napięciu, a myśli rozbiegły się w panice. Voldemort, jakby ignorując jego reakcję, składał na jego ustach małe, subtelne pocałunki. Były ledwie wyczuwalne, ale każdy z nich zdawał się wbijać w jego świadomość, pozostawiając po sobie echo.
Między pocałunkami Voldemort spojrzał na twarz Harry'ego. Jego blade policzki były teraz oblane intensywnym rumieńcem, którego chłopak nie potrafił ukryć. Widok ten zdawał się zadowalać starszego czarodzieja – na jego twarzy pojawił się ledwie dostrzegalny cień uśmiechu.
Złożył jeszcze jeden pocałunek, dłuższy, jakby na zakończenie, a potem odsunął się zaledwie o kilka cali.
Harry był w szoku. Jego umysł próbował przetworzyć to, co właśnie się wydarzyło, ale wszystkie myśli zdawały się zderzać ze sobą w chaotycznym tańcu. Próbował coś powiedzieć, otworzył usta, ale żadne słowa nie wydobyły się z jego gardła. Jego serce biło jak oszalałe, a cisza między nimi była niemal namacalna.
– Czekam na twoją odpowiedź – powiedział Voldemort, jego głos był spokojny, jakby nic się nie stało. – Nasze kolejne spotkanie ustalę. Powiadomię cię przez sowę.
Jak na zawołanie, z głębi domu wyłoniła się czarna sowa. Z gracją usiadła na ramieniu Voldemorta i radośnie potarła głową o jego policzek, co było niemal groteskowo kontrastujące z napięciem w pokoju.
Harry obserwował, jak Voldemort, wraz z sową na ramieniu, otacza się czarnym dymem i znika, pozostawiając po sobie jedynie chłodne echo swojej obecności.
Chłopak opadł ciężko na fotel, wciąż nie mogąc zebrać myśli. Jego ręce lekko drżały, a na ustach czuł ledwie wyczuwalny ślad tego, co się przed chwilą wydarzyło.
Był przerażony. Nie tylko samą sytuacją, ale też swoimi reakcjami – tym, jak bardzo wszystko to go zdezorientowało. Jego myśli krążyły w chaosie, pełne pytań, na które nie umiał znaleźć odpowiedzi.
Zamknął oczy, próbując uspokoić oddech. Jednak obraz Voldemorta, jego intensywnego spojrzenia i tego, co właśnie zrobił, nie opuszczał jego umysłu.
***
Tego wieczoru Severus, razem z Abraxasem Malfoyem, wypełniali zadanie zlecone przez Toma Riddle'a. A może lepiej byłoby powiedzieć, przez Voldemorta – nazwisko, które budziło grozę w całym czarodziejskim świecie. Ich misja polegała na obserwacji Gellerta Grindelwalda, którego Voldemort podejrzewał o plany ponownego rozpętania wojny. Ironia tego oskarżenia nie umknęła Severusowi – hipokryzja Voldemorta była wręcz porażająca, zważywszy, że on sam z zapałem dążył do wywołania kolejnego globalnego konfliktu. W głębi duszy Severus podejrzewał, że ich pan nie zamierzał tolerować żadnej konkurencji. Chciał zapisać się w historii jako jedyny, który nie tylko rozpoczął wojnę, ale również ją wygrał. Grindelwald, ze swoją legendą i dawną charyzmą, mógł stanowić zagrożenie dla tych ambicji.
Już szósty dzień śledzili każdy ruch byłego przywódcy. Jednak jak dotąd Gellert wydawał się prowadzić zaskakująco spokojne życie. Codzienne rytuały, spacery, długie godziny w bibliotece, a jedynym elementem wybijającym się z tej monotonii były regularnie przychodzące listy. Severus i Abraxas zauważyli, że jeden z nadawców listów to Sera – siostra Severusa, która od dawna budziła w nim skrajne emocje.
Niepokój Severusa pogłębił się, gdy zwrócili uwagę na dwóch innych nadawców. Grindelwald czytał ich listy z wyraźną ojcowską miłością, a gdy odpisywał, na jego twarzy malował się wyraz, którego Severus nigdy wcześniej u niego nie widział – delikatność i niemal dziecięca radość. Było to wręcz groteskowe widzieć postrach świata magii, którego ręce splamione były krwią, w tak czułej odsłonie.
– Czy to możliwe...? – mruknął Abraxas, bardziej do siebie niż do Severusa, choć jego słowa odbiły się echem w głowie młodszego czarodzieja.
Severus czuł, jak narasta w nim niepokój. Myśl, że Grindelwald mógł mieć potomstwo, była nie do zniesienia. A jeszcze gorsze było to, że jego siostra mogła mieć z tym coś wspólnego.
Myśli Severusa wróciły do rozmowy z Serą sprzed kilku tygodni. Powiedziała mu wtedy, że spodziewa się dziecka ze swoim partnerem, z którym pozostawała w bliskim kontakcie od czasów szkolnych. Na samą myśl o tej rozmowie zrobiło mu się gorąco z nerwów. Pamiętał, jak chłodno wyznała mu swoją decyzję o zerwaniu więzów z rodziną:
Nie noszę już nazwiska Snape od dawna. Jestem Prince
Słowa te odbijały się echem w jego umyśle, nawet teraz, lata po ich wypowiedzeniu. Bolało go to bardziej, niż chciałby przyznać, nawet przed samym sobą. Sera była dla niego nie tylko siostrą, ale również jedyną osobą, która rozumiała ciężar dorastania w cieniu rodzinnych sekretów. Ucieczka do Durmstrangu była dla niej wybawieniem, ale dla Severusa była jak zdrada.
Teraz, obserwując Grindelwalda, którego ręce były splamione większą ilością krwi niż Voldemorta, Severus nie mógł powstrzymać myśli, że Sera mogła wplątać się w coś, co mogło zagrozić nie tylko jej życiu, ale także przyszłości świata magii.
– Severus, skup się – przerwał jego rozmyślania Abraxas. – Twoje emocje mogą cię zgubić.
Severus odwrócił wzrok od Grindelwalda, który właśnie pochylał się nad kolejnym listem, z czułością rysując na pergaminie odpowiedź.
– Masz rację, Abraxas – odpowiedział chłodno, choć jego głos zdradzał, że w środku wciąż walczył z chaosem myśli. – Ale musimy się dowiedzieć więcej.
Obaj wrócili do obserwacji, choć Severus wiedział, że tej nocy jego myśli będą krążyć nie tylko wokół misji, ale również wokół Serii i sekretów, które skrywała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top