XL


Dziś życzę Wam tylko miłego czytania i dobrej zabawy w detektywów!

_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-








"Chcę, abyś spojrzał mi w oczy"

Rano Harry obudził się z pulsującym bólem głowy. Nie miał najmniejszej ochoty opuszczać łóżka. Najlepiej byłoby spędzić cały dzień w pościeli i nie wychodzić aż do powrotu ojca. Niestety, jego plany zostały brutalnie przerwane przez uporczywe stukanie w szybę. Czarna sowa uparcie dobijała się do okna, nieustannie uderzając dziobem o szkło.

Harry westchnął, próbując zignorować irytujące dźwięki, ale w końcu, po krótkiej walce ze sobą, podniósł się z łóżka. Otworzył okno, wpuszczając zwierzę do środka. Sowa natychmiast usiadła na jego biurku, wyciągając do niego nogę z przyczepionym pergaminem. Harry oderwał wiadomość, a jego nastrój natychmiast się pogorszył, gdy tylko zobaczył znajome pismo.

Oczywiście, to była wiadomość od "wężoczłowieka". Jak zawsze, nie zawierała ani grama uprzejmości. Nie była to nawet prośba czy propozycja - to był rozkaz. Harry miał już dość tego tonu i całej sytuacji. W Hogwarcie ciągle musiał znosić rozkazy dyrektora, a teraz jeszcze ten "gad" narzucał mu swoje polecenia.

W myślach przewijał się obraz dyrektora Hogwartu, który codziennie zapraszał go do swojego gabinetu, oferując dropsy. Harry coraz bardziej wierzył w teorie spiskowe, które kiedyś usłyszał od Freda i George'a, że te cukierki muszą być jakąś formą mugolskich narkotyków. I zawsze to samo: "Harry, zrób to", "Harry, nie rób tamtego", "Harry, zachowuj się jak na założyciela przystało". Nikt nie widział, że on był wciąż tylko dzieckiem.

A teraz ten list - krótki, arogancki i bez szacunku. Nie było w nim nic w rodzaju: "Wiem, że zapewne jesteś zajęty byciem rozwydrzonym dzieciakiem, ale chciałbym się z tobą spotkać, bo jestem zaintrygowany twoją osobą". Zamiast tego - suchy rozkaz: "Tam, gdzie ostatnio". Harry aż prychnął z irytacji. Ale cóż, nie miał wyboru.

Wstał, szybko ogarnął się i założył coś w miarę przyzwoitego. Następnie rzucił zaklęcie, które zmieniło jego wygląd: tęczówki przybrały mlecznobiały odcień, włosy stały się kruczoczarne, a wada wzroku zniknęła. Już miał przenieść się za pomocą kominka, gdy na jego ramieniu usiadła znajoma sowa. Westchnął głęboko, naciągnął kaptur na głowę i razem ze zwierzęciem przetransportował się na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu.

Szybkim krokiem ruszył w stronę baru „U Starego Grima". To miejsce już stało się zbyt znajome. Gdy tylko wszedł, poczuł duszną atmosferę pomieszczenia i zapach stęchlizny. Jak zawsze, usiadł przy tym samym stoliku. Naprzeciwko niego czekał ten sam obślizgły mężczyzna, którego widok wzbudzał w Harrym odrazę.

- Dragonie - zaczął mężczyzna swoim syczącym głosem, nachylając się lekko do przodu. - Cieszę się, że przyszedłeś.

Harry milczał, odchylając się w krześle, a jego zimne spojrzenie wbijało się w rozmówcę. Nie miał ochoty na to spotkanie, ale wiedział, że odmowa nie wchodzi w grę.

- Czego chcesz? - warknął, nie kryjąc irytacji. Nie zamierzał bawić się w gierki Voldemorta. Jedyne, o czym marzył, to powrót do łóżka.

- Chcę, abyś spojrzał mi w oczy - odpowiedział Voldemort tonem nieznoszącym sprzeciwu. - I zdejmij kaptur.

Harry zamarł na chwilę, kalkulując swoje możliwości. Nie widząc wyjścia z tej sytuacji, z niechęcią sięgnął ręką do kaptura i zsunął go z głowy, odsłaniając twarz. Jego mlecznobiałe tęczówki spotkały się z płonącymi szkarłatnymi oczami Czarnego Pana.

W następnej chwili Harry poczuł nagły, przeszywający ból w głowie, jakby tysiące igieł wbijały się w jego czaszkę. Voldemort przewijał jego myśli i wspomnienia, badając każdy zakamarek jego umysłu. To było jak brutalne przetrząsanie duszy - wspomnienia, uczucia i sekrety wyciągane na wierzch bez żadnej litości.

Męczarnia trwała wieczność, choć w rzeczywistości minęło zaledwie dziesięć minut. Gdy Voldemort w końcu wycofał się z jego umysłu, Harry osunął się na krześle, ledwo trzymając się świadomości. Jego ciało drżało, a oddech był płytki i nieregularny.

- Fascynujące - Voldemort przerwał ciszę, uśmiechając się z wyraźnym zadowoleniem. - Masz więcej tajemnic, niż przypuszczałem, Dragonie.

Harry próbował ustabilizować oddech, czując, jak ogarnia go złość. Nawet nie wiedział, co dokładnie Voldemort zobaczył, ale samo wtargnięcie do jego umysłu wywoływało w nim gniew i wstyd.

- Nigdy więcej - wydusił przez zaciśnięte zęby. - Nigdy więcej tego nie rób.

Czarny Pan uniósł brew, a jego usta wygięły się w kpiącym uśmiechu.

- Nigdy? - powtórzył, przeciągając słowo, jakby testował jego granice. - Dragonie, twoje myśli są dla mnie otwartą księgą, jeśli tylko zechcę. Pamiętaj o tym.

Harry zacisnął pięści, powstrzymując się od rzucenia czegoś, co mogłoby pogorszyć jego sytuację. Wiedział, że z Voldemortem nie wygra w tej chwili, ale ziarno buntu w jego sercu kiełkowało z każdą sekundą.

- Jeśli to wszystko, co chciałeś - powiedział lodowatym tonem - wrócę do swoich spraw.

Voldemort pochylił się lekko, a jego spojrzenie stało się ostrzejsze.

- Na razie cię puszczę - powiedział cicho, ale jego głos niósł ukrytą groźbę. - Ale pamiętaj, Dragonie. Będę cię obserwował.

Harry nie odpowiedział, tylko wstał powoli, starając się ukryć swoją słabość. Wyszedł z baru, a chłodne powietrze Nokturnu uderzyło go w twarz. Odetchnął głęboko, próbując zebrać myśli. Wiedział, że właśnie otworzył nowy rozdział w tej niebezpiecznej grze, a stawką było nie tylko jego życie, ale i coś znacznie większego.

Zamiast wracać od razu do domu, Harry postanowił chwilę pochodzić ulicami Nokturnu. Potrzebował czasu, aby się uspokoić i zrozumieć, co tak naprawdę zaszło między nim a Voldemortem.

Gdy tak przemierzał ciemne i duszne ulice Nokturnu, Harry zauważył, że sowa, którą przyniósł na spotkanie, nadal siedziała na jego ramieniu. Jej obecność wydawała się dziwnie nieodstępna, jakby zwierzę pilnowało go na rozkaz swojego właściciela. Harry westchnął, lekko wzruszając ramionami, ale ptak nawet nie drgnął. Zamiast próbować się jej pozbyć, skierował swoje kroki do jednego z niewielu zaufanych sklepów w okolicy.

Wewnątrz panował półmrok, a zapach starego drewna i magii unosił się w powietrzu. Harry nie zatrzymywał się, nie rozmawiał ze sprzedawcą ani nie rozglądał się po półkach. Ruszył prosto do kominka, w którym płonął zielony ogień, gotów natychmiast przenieść się do domu. Kilka słów rzucił cicho pod nosem, a płomienie pochłonęły go, przenosząc do znajomej sypialni.

Gdy tylko pojawił się w domu, sowa natychmiast wzbiła się w powietrze i poleciała w stronę jego biurka. Harry spojrzał na nią znużonym wzrokiem, obserwując, jak ptak z gracją osiadł na drewnianej krawędzi i złożył skrzydła. Wyglądało na to, że zamierzała zostać na dłużej.

- Niech ci będzie - mruknął pod nosem, zrezygnowany.

Nie przebierając się, zrzucił płaszcz na podłogę, rzucił różdżkę na najbliższą półkę i opadł ciężko na łóżko. Ledwie głowa dotknęła poduszki, a Harry pogrążył się we śnie.

Ciemność snu wciągnęła go niemal natychmiast, ale nie przyniosła ukojenia. Obrazy z dzisiejszego dnia wciąż przewijały się w jego umyśle: szkarłatne oczy Voldemorta, jego lodowaty głos, a także wrażenie, że coś ważnego umknęło jego uwadze. Nawet we śnie nie potrafił uciec od poczucia niepokoju, które zdawało się być teraz jego nieodłącznym towarzyszem.

Voldemort nie poruszył się nawet o cal, siedząc w tym samym miejscu, pogrążony w głębokich myślach. Harry Snape, znany na ulicy Nokturnu jako Dragon, był postacią pełną zagadek i tajemnic. Im więcej dowiadywał się o chłopaku, tym bardziej intrygowały go pewne aspekty jego życia. Największe zdumienie budziła w nim informacja, że Harry z jakiegoś powodu miał zdolność podróżowania w czasie, w dodatku w sposób, który zdawał się nie wywoływać żadnych konsekwencji - coś, co powinno być niemożliwe. Voldemort dobrze wiedział, że właśnie z tego powodu użycie zmieniaczy czasu zostało surowo zakazane. Fakt, że chłopak potrafił obejść te ograniczenia, był jednocześnie fascynujący i irytujący.

Ale to nie wszystko. Najbardziej drażniące dla Voldemorta było odkrycie, że Harry darzył go czystą, nieskrywaną nienawiścią. To uczucie było dla chłopaka niemal naturalne, jakby wrodzone - i choć Harry miał do tego pewne podstawy, Voldemort nie znał ich szczegółów. Co więcej, nie chciał ich znać. Wolał, by ta niechęć pozostała niezrozumiana i nieuświadomiona. Jednak mimo tej przeszkody miał plan.

Voldemort doskonale rozumiał, że aby kontrolować Harrego, nie wystarczy zwykły strach czy przymus. Wiedział, że chłopak musiałby w jakiś sposób się od niego uzależnić - potrzebować go, nawet jeśli nie zdawałby sobie z tego sprawy. Właśnie dlatego tutaj był. Aby powoli, krok po kroku, sprawić, że Harry zacznie postrzegać go jako kogoś niezbędnego w swoim życiu. Kogoś, bez kogo nie mógłby funkcjonować, choćby tylko w wymiarze emocjonalnym czy magicznym.

Wszystkie te myśli przewijały się przez jego umysł, gdy wpatrywał się w pusty stolik przed sobą. Jego plan wymagał subtelności, precyzji i czasu. Ale Voldemort był gotów czekać. W końcu kontrola nad Dragonem mogła przynieść coś więcej niż osobistą satysfakcję - mogła otworzyć drzwi do jeszcze większej potęgi i wiedzy.

W cieniu, poza zasięgiem wzroku Voldemorta, dwie tajemnicze postacie przyglądały się wszystkiemu z boku. Jedna z nich trzymała w dłoni mały notatnik, w którym starannie zapisywała swoje spostrzeżenia, co chwilę unosząc pióro, by zanotować kolejną uwagę. Druga osoba, wyraźnie bardziej niecierpliwa, spoglądała z nieukrywaną dezaprobatą na Voldemorta i jego działania. Od czasu do czasu kręciła głową, jakby nie mogła uwierzyć w to, co widzi.

- To wszystko jest takie... żałosne - powiedziała druga postać, wyraźnie zirytowana. - Jeden z najpotężniejszych czarodziejów naszych czasów, a mimo to popełnia te małe, irytujące błędy. Niby nieznaczące, ale wystarczy spojrzeć z innej perspektywy, a zaczynają się układać w obraz... chaosu.

Postać z notatnikiem przerwała pisanie i spojrzała na towarzysza spod przymrużonych oczu.

- Uspokój się. Obserwujemy, nie ingerujemy - upomniała go spokojnym, ale stanowczym tonem. - Naszym zadaniem jest analiza, a nie udział w tej farsie.

- Analiza? - prychnęła druga postać, zaciskając pięści. - Gdyby pozwolono mi działać, to w tej chwili podszedłbym do niego i solidnie walnął go w głowę. Może wtedy zacząłby myśleć logicznie, zamiast gubić się w tych swoich wielkich planach.

Pierwsza postać odłożyła notatnik i westchnęła ciężko.

- A potem co? Sprawiłbyś, że wszystko się rozpadnie? Nie po to tu jesteśmy. Oni muszą sami dojść do swoich wniosków, nawet jeśli popełnią błędy. To ich ścieżka, nie nasza.

- Może i ich - mruknęła druga postać - ale patrzenie na to jest bolesne. Jak można być tak ślepym?

- Powtarzam: obserwujemy - zakończyła stanowczo pierwsza postać, ponownie chwytając notatnik i wracając do zapisków.

Mimo słów przestrogi, druga postać wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że pewne rzeczy mogłyby potoczyć się inaczej, gdyby tylko mieli odrobinę więcej swobody. Obserwacja była męcząca, zwłaszcza gdy miało się ochotę chwycić za różdżkę i zmusić ludzi do zrozumienia, jakie błędy popełniają. Jednak wiedzieli, że muszą się powstrzymać - przynajmniej na razie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top