Rozdział XIII
Po dosyć intensywnym dniu Harry szedł w kierunku sypialni z zamiarem pójścia spać, lecz pewien ktoś mu w tym przeszkadzał. Fakt, że to nie Abraxas, a Tom nie dawał mu spać bardzo mocno zastanawiało zielonookiego. Po dotarciu do sypialni i przebrania się w piżamę, Harry był zmuszony dwa razy wygonić z swojej sypialni Toma, lecz on i tak wracał z powrotem. Za trzecim razem chłopak sobie darował i zaczął go ignorować. Położył się na łóżku, przykrył puchową kołderką i zamkną oczy w celu zaśnięcia, ale nagle poczuł, że materac ugina się pod ciężarem nieproszonego gościa.
-Tom, daj mi wreszcie święty spokój! Ja chcę spać! S P A Ć! - wykrzyczał zirytowany.
-Wiem - powiedział, głaszcząc go po plecach jak zawsze miał w zwyczaju. - Przyjemnie?
-Żebyś wiedział - mruknął z przyjemności.
-Czyli mogę zostać?
-Póki będziesz kontynuować. - Przesuną się głębiej w łóżko, aby zrobić więcej miejsca dla Toma.
-Mały pieszczoch. - Przysunął się bliżej niego.
Tom jeździł delikatnie dłonią po plecach młodego. Przestał gdy Harry zasnął ten jednak nie miał zamiaru opuścić jego pokój, a przynajmniej jak na razie.
-Och Harry, dorośnij szybko. - Złożył delikatny pocałunek na jego karku. - Będę na ciebie czekał i proszę, nie nienawidź mnie. - Przejechał jeszcze raz ręką po jego plecach po czym wstał i wyszedł.
***
Tom siedział w swoim gabinecie i czytał jeden z raportów dotyczących ostatnich misji, którą powierzył śmierciożercom miesiąc temu. Nagle i bez zapowiedzi pojawił się przed nim Abraxas z założonymi rękoma i morderczym wzrokiem.
-Co cię tu sprowadza? - zapytał zrezygnowany.
-Naznaczyłeś go. - Po tych słowach atmosferę wokół nich można było ciąć nożem.
-Tak - przyznał, odkładając plik papierów na biurko.
-Kiedy?
-Wieczorem.
-Nie...
-Tak.
-Przecież go pilnowałem. - Białowłosy złapał się za głowę.
-Widocznie za słabo.
-Tom, do cholery, on ma całe dorastanie przed sobą! On ma prawo się zakochać w każdym, nawet w mugolu, nie możesz mu tego zabronić, On może nawet chcieć założyć rodzinę i mieć dzieci, a ty mu tego nie zapewnisz.
-Wiem, więc daje mu wolną rękę. W odpowiednim momencie stanie u mojego boku.
-To może być dopiero za czterdzieści lat.
- Dlatego będę cierpliwy. Będę go wspierać i pocieszać jeśli ktoś go odrzuci lub zrani.
-Nie masz zamiaru mu o tym powiedzieć, prawda?
-Nie, nie ma takiej potrzeby.
-A jeśli zauważy? A jeśli Severus zauważy?!
-Jest to wielkości pieprzyka, więc nie.
-Niszczysz go. On cię znienawidzi, a ja mu w tym pomogę.
-Proszę bardzo i tak wszystkie drogi będą go prowadzić do mnie.
-Jesteś chory na umyśle.
-Myślałeś może nad wypiciem wywaru żywej śmierci ?
-Nie i nie mam zamiaru.
-Jaka szkoda. - Przewrócił oczami i wrócił do czytania pliku kartek.
-Przegrasz ze mną.
-Wmawiaj sobie.
-Pff. - Odwrócił się na pięcie i wyszedł z gabinetu, trzaskając drzwiami.
-Proszę nie trzaskać drzwiami, panie Malfoy! - wrzasnął na przyjaciela, lecz nie usłyszał już odpowiedzi.
***
Harry siedział razem z Severusem przy choince i opowiadał mu o tym, co stało się przed feriami zimowymi, łącznie z niefortunnym zaśnięciem w bibliotece. Zamiast jakiejś anegdoty na temat, że nie powinno zasypiać w takich miejscach, zielonooki usłyszał śmiech ojca, który nie skomentował jego zachowania tylko go przytulił. W uścisku trwali jeszcze przez długi czas, a konkretniej dopóki Abraxas nie dołączył do nich. Białowłosy opowiadał Harremu parę bardzo starych historii, które zostawały w tych czasach zaniedbywane przez rodziców kształtujących się czarodziei.
-Głodny jestem. - Zaczął turlać się po ziemi.
-Vanilla - powiedział Abraxas, a zaraz potem pojawił się przed nim skrzat domowy. - Nakryj do stołu i poinformuj pana Riddle, żeby pojawił się na posiłku.
-Vanilla zajmie się tym, panie Malfoy. - Skłoniła się przed nim i zniknęła.
Po trzydziestu minutach wszyscy siedzieli przy stole jedząc posiłek. Tym razem znajdowali się oni w innej części zamku, która była oddalona dosyć daleko od sali tronowej. Byli oni w dosyć przestronnym pomieszczeniu z dużymi oknami. Po środku stał duży prostokątny stół, przy którym obecnie siedzą. Harry siedział naprzeciwko Toma, który siedział obok Abraxasa, a on na przeciwko Severusa. Posiłek był cudowny przynajmniej w odczuciu najmłodszego uczestnika posiłku. Zaserwowano kaczkę z żurawiną i ziemniakami, a do tego nieznany mu napój, który miał konsystencję kisielu. Dorosłym za to zostało podane to samo oprócz napoju, bo dostali oni czerwone wino.
-Harry, z tego faktu, że jutro są święta będziesz mógł spędzić ten dzień tak jak sobie wymarzysz - przerwał w końcu ciszę Tom.
-Naprawdę?
-Tak. - Uśmiechnął się do niego czule.
-Tato, chciałbyś spędzić ten dzień ze mną?
-Oczywiście. - Pogłaskał syna po czubku głowy.
Po posiłku wszyscy się rozeszli do swoich prac i obowiązków. No może nie wszyscy, ponieważ Abraxas siedział aktualnie w jednym z foteli w gabinecie Toma.
-No nieźle, dzieciak wybrał swojego ojca, a nie ciebie.
-Och, zamknij się już.
-Dlaczego? Ja stwierdzam tylko fakt, że Harry woli swojego ojca od niewyżytego, pieprznego, nieopanowanego, bez jakiegokolwiek sumienia człowieka czyli jednym słowem mówiąc ciebie.
-Skończyłeś ? - powiedział przez zaciśnięte zęby.
-Nie, ja dopiero się rozkręcam.
-To idź się zajmij czymś bardziej produktywnym.
-Tym żebym dał ci się przelecieć?
-Na przykład.
-Dzisiaj się niezbyt czuje, ale może jutro.
-Dobra, daj mi tylko święty spokój. Albo nie, zacznij pakować prezenty.
-O fuck, dobra jednak muszę iść, bo sam jestem w nieciekawej sytuacji z prezentami.
-To co ty tu jeszcze robisz?
-No właśnie nie wiem. - Po tych słowach wstał i wyszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top