Prolog

Podobno człowiek jest w stanie przespać około 20 lat swojego życia. Wydaje się to dużo, jednak nie dla mnie. Ja chcę śnić wiecznie. Spytacie dlaczego?

Bo to jedyny sposób, aby się z nim porozumieć..

- Witaj ponownie Akemi. - uśmiechnął się do mnie chłopak o czarnych niczym węgiel włosach i oczach w kolorze kawy. Przywitałam go z jeszcze większym uśmiechem na twarzy.

Czekał na mnie pod drzewem wiśniowym. Obszar ten nazwał "miejscem naszych schadzek", a ja nie zamierzam zaprzeczać w tym temacie.

- Co dziś dla mnie przygotowałeś? - spojrzałam na niego pytająco, na co ten złapał mnie za rękę i pociągnął delikatnie w swoją stronę, zaczął kierować się w jeszcze nienzany mi obszar tego tajemniczego miejsca.

-To niespodzianka.

Nie pytając o nic więcej dałam mu się prowadzić. W końcu zna ten teren jak własną kieszeń. Pierwszy raz zawitałam do tej krainy jakiś rok temu. Całkowicie zdezorientowa postanowiłam kroczyć przed siebie w celu określenia miejsca mojego pobytu. Wokół otaczały mnie wielkie drzewa ubrane w białe kwiaty, których płatki nieustannie spadały. Niebo przybrało barwę liljową, woda w niedaleko znajdującym się jeziorze była tak czysta, że dało się zobaczyć całe dno bez większego wysiłku. Przechadzałam się ścieżką wyłożoną różnokolorowymi kamykami.
W jednej chwili na mojej drodze pojawiło się całkowite przeciwieństwo tego bajkowego świata. Były to straszydła podobne do zjaw z najgosrszych koszmarów. Lewitowały nad powierzchnią wydając przerażające dźwięki przyprawiające o dreszcze. Przestraszona upadłam na ziemię i zasłoniłam twarz czekając na najgorsze.

- Oya oya oya.. Chyba nie wiecie z kim zadarliście. - usłyszałam wtem nieznany mi dotychczas głos. Rozszerzyłam delikatnie palce, aby zobaczyć do kogo należy. - Zostawcie ją w spokoju albo będę dla was najgorszym koszmarem.

Po tych słowach zjawy posłusznie zniknęły z jego oczu, a mój bohater odwrócił się w moją stronę, uklęknął przede mną i wystawił rękę:

- Już nie będą Cię zaczepiać, - zapewnił chłopak posyłając mi uśmiech - jestem Kuroo Tetsurou.

Od tego czasu widuję się z nim codziennie. Opowiada mi o tym świecie, kogo można tu spotkać od czasu do czasu oraz oprowadza po różnych miejscach. Rozmawiamy o wszystkim i o niczym, jest dla mnie jak przyjaciel, bratnia dusza.. Może coś więcej. Problem w tym, że nie mam jeszcze wystarczająco sił, aby podjąć ten niesamowicie stresujący temat.

- Zdradzisz mi w końcu gdzie mnie zabierasz? Czy znów wybieramy się na farmę dzikich róż? A może na polanę gdzie kwitną różnokolorowe koiczyny? Obiecałeś też zabrać mnie nad wodospad pełen dzikiej roślinności. - zamęczałam go pytaniami czekając na szybką odpowiedź.

Nagle zatrzymał się, puścił moją rękę i pogłaskał moje włosy, zawsze robił tak kiedy nasze spotkanie miało się skończyć, zupełnie tak jakby wiedział, że mam za chwilę zniknąć.

- Spotkajmy się jutro o tej samej porze. - wskazał na drzewo wiśniowe prezentujące się na wzgórzu niedaleko świątyni - Będą tam czekał na Ciebie.

Zanim zdążyłam mu odpowiedzieć moje zaspane oczy wgapione już były w biały sufit. Westchnęłam głośno i podniosłam się z łóżka siadając na jego krawędzi.

- Do zobaczenia później.. - uśmiechnęłam się licząc w głębi duszy, że to widział.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top