rozdział 2
Jeongguk
Coś ciepłego muskało mój nos, powoli zsuwając się po policzkach, by ostatecznie zniknąć całkowicie z mojej twarzy, pozwalając tym samym na otwarcie oczu. Nie potrafiłem przywołać ostatniego wydarzenia, przez które znalazłbym się w tak nietypowym miejscu. Wszystkie moje zmysły skupiły się na analizowaniu otoczenia, usiłując dopasować drewniane sklepienie do którejś z komnat lub lochów w zamku. Zdarzało mi się medytować w przeróżnych miejscach, lecz zazwyczaj nie miałem problemów z przywołaniem ich do mojego umysłu. Dlatego teraz, widząc dodatkowo porozrzucane wokół mnie, nietypowe przedmioty, z którymi na pewno nigdy nie miałem styczności, zacząłem się obawiać, czy aby na pewno podczas kolejnego, ewentualnego najazdu, nie rzucono na mnie któregoś z tych silniejszych czarów, sprawiających, że nie wybudziłem się na czas. A jako rycerz naszej księżniczki, nie mogłem pozwolić na jej porwanie lub skrzywdzenie.
Przez moje osiemdziesiąt siedem lat życia jako elf księżycowy, zaledwie trzydzieści spędziłem tak naprawdę z rodziną. W mojej naturze leżał typowo koczowniczy tryb życia, ciągłe podróżowanie i bratanie się z przyrodą. Dlatego jak tylko nauczyłem się władać mieczem i posługiwać swoją magią, starałem się poznać jak najwięcej świata. Nie byłem żadną atrakcją wśród ludzi, skoro nasze rasy miały też tendencję do łączenia się w pary i tworzenia rodzin. Występowało to jednak niezwykle rzadko, głównie ze względu na długość życia rasy ludzi. Nasze siedemset lat na ich sto, nie było wystarczające dla większości zakochanych. Sam nigdy nie szukałem miłości, jednak odważyłem się zasmakować pocałunku, który przeżyłem nie tylko z pięknymi elfickimi dziewczętami, ale i jedną z ludzkich panienek. Oczywiście gdy mój wiek i doświadczenie pozwoliło mi na obranie odpowiedniej drogi, wykorzystując swój wysoki status, zapewniony przez mojego tatę, zacząłem dążyć do zostania rycerzem. Los i niezwykłe szczęście sprawiły, że zamiast służyć zwykłemu panu, otrzymałem zaszczyt chronienia naszej księżniczki Riniyi Miathany. I wystarczyło nam zaledwie kilka tygodni, aby nasza znajomość przerodziła się w piękną przyjaźń. Nawet jeśli często wyruszałem w podróże, woląc spędzać czas w lasach, górach i na łąkach Coliran, niż w zamku, Riniya pozostała mi najbliższa ze wszystkich elfów, obiecując, że kiedy będę gotowy na małżeństwo, śliczna, blondwłosa dworka Amra zostanie moją żoną. Dziękowałem jej za tak wielkie wyróżnienie, nie mając nic przeciwko takiemu połączeniu, skoro mój wzrok od zawsze chętnie uciekał w stronę Amry, a usta rwały się, aby rozpocząć z nią choć krótką wymianę zdań. Sama Riniya miała wyjść za księcia Ailasa, którego osobiście przetestowałem i sprawdziłem w prawie każdej dziedzinie podczas naszej ostatniej podróży po kwiat Ocinudi tenara, mający uwolnić naszą rasę od zarazy, odbierającej całą magię.
Dlatego teraz, lądując w nieznanym dla mnie miejscu, bardziej niż najazd i uprowadzenie, zacząłem rozważać przywołanie przez mojego tatę, który posiadał tak zaawansowany poziom magii, by przenieść mnie nawet do innego królestwa. Choć pamiętając, że nadal przebywał w Coliran, nie zakładałem tak długiej podróży.
Moje oczy oceniły odległość sklepienia od mojej głowy po przeniesieniu się do pozycji stojącej, łatwo stwierdzając, że nie jest to niestety możliwe, dlatego przy pomocy rąk podniosłem się do góry, po prostu siadając w tym niewielkim, drewnianym domku. Słyszałem wcześniej jakieś głosy, dzięki czemu nie zdziwiła mnie obecność innych istot żywych, w postaci trójki ludzi - dwójki dzieci i jednego, dorosłego mężczyzny. Nie wyglądali na wrogo nastawionych, zresztą, ufałem, że nie zrobią mi krzywdy, w końcu bardziej niż z innymi rasami, mieliśmy problemy z własną.
Starałem się posłać im jeden z pogodnych uśmiechów, patrząc po całej trójce i zawieszając ostatecznie wzrok na opiekunie dziewczynki i chłopca.
- Witam. Lael Ilphelkiir. Mogę zapytać w której części Coliran się znajduję? – zapytałem, przedstawiając się, by podkreślić, że nie zrobię im krzywdy i należę do księżycowych elfów, od zawsze przyjaźnie nastawionych do ludzi.
Brązowowłosy mężczyzna, mierzący około sto osiemdziesiąt centymetrów, które łatwo mogłem ocenić po własnym wzroście, otworzył jedynie usta zszokowany, chyba nie będąc w stanie odpowiedzieć na moje pytanie.
Nie spotkał się wcześniej z moją rasą? Nie jestem jednak w Coliran?
Chłopczyk, stojący za nogą swojego taty, trzymał w dłoni drewniany mieczyk, którym chyba bronił obserwującą mnie dziewczynkę, wyglądającą zza jego ramienia. Jednak wystarczyła krótka chwila, aby to właśnie ona rozpoczęła entuzjastyczne podskakiwanie w miejscu, nagle jakby sobie o czymś przypominając.
- Lael? Lael? Tato, to Lael! Cześć, Lael! – wykrzyczała zachwycona, machając do mnie radośnie, na co od razu odpowiedziałem tym samym, nie mogąc się nacieszyć z dwóch powodów - jednak nie natrafiłem na nieznajomych, a dziewczynka chyba mnie lubiła.
- Dla przyjaciół Jeongguk. A skoro mnie znacie, na pewno nimi jesteście? – zauważyłem, nadal się im przyglądając i nie wiedząc, czy mam rację. – Mój tata was po mnie przysłał? – zgadywałem dalej, tym razem kierując swoje spojrzenie prosto na mężczyznę. Nawet jeśli jego szok nie znikał, był tutaj najstarszy i to od niego powinienem próbować się czegoś dowiedzieć.
- Twój tata... Co? N... Nie. Lael... Jakim cudem? – zapytał, ówcześnie szczypiąc się w ramię, czego tym bardziej nie rozumiałem.
- Tato, tato, mogę pobawić się z Lael'em? Prooooooszę – powiedziała dziewczynka, którą nadal bronił jej brat, nie pozwalając opuścić bezpiecznego miejsca za swoimi plecami.
- To jakiś żart Yoongi hyung'a. Na pewno... On mi po prostu przypomina o terminach w ten sposób – mówił dalej mężczyzna, dezorientując mnie swoimi słowami jeszcze bardziej.
„Yoongihyung"? Kim jest Yoongihyung? To kolejny przyjaciel mojego taty? Może jednak nie trafiłem do Coliran?
Zanim jednak zdążyłem wysunąć się z drewnianej budowli i rozejrzeć po okolicy, mała dziewczynka, która do tej pory była ukrywana przez swojego brata, ruszyła w moją stronę, uśmiechając się radośnie i widocznie nie obawiając się moich zamiarów, oczywiście w przeciwieństwie do mężczyzny, który złapał ją zanim dotarła po drabinie prosto do wnętrza budowli.
- Kochanie, nie. Lael... Lael powinien odpocząć. Przebył... bardzo długą podróż – wyjaśnił... najwyraźniej jej tata, poniekąd potwierdzając swoimi słowami moją teorię.
Pozwoliłem sobie w końcu opuścić drewniany dom, od razu przyglądając się temu, co wyrosło za plecami ludzi, a na co wcześniej musiałem nie zwracać uwagi. Ogromny budynek, nieprzypominający ani zamku, ani normalnego domu, otoczony był naprawdę nietypowym ogrodzeniem. Nawet samo powietrze wydawało się w tym królestwie ciężkie i nieprzystosowane do spełniania swojego zadania. Wszystko było inne i niezrozumiałe. Szczególnie mojego pojawienie.
Zrobiłem krok do tyłu, nie wiedząc, czy jeśli znalazłem się w którymś z wrogich królestw, nie zostanę zaraz pojmany i wtrącony do lochów.
- Na pewno nadal znajduję się w Coliran? – zapytałem niepewnie, starając się sięgnąć do plecaka, z którym przy podróżach się nie rozstawałem. Jednak i przy tym spotkał mnie zawód, bo oprócz materiału mojego ubrania, niczego na plecach nie znalazłem.
- Nie. Lael... Ty... - zaczął odpowiadać mężczyzna, chyba nie wiedząc co powinien mi powiedzieć, ewentualnie rozważał jaka prawda jest dla mnie odpowiednia.
- Jesteśmy w Gwangju. – To dziewczynka zdradziła mi nasze położenie, zaraz dodając do tego jeszcze więcej informacji. – Do twojej krainy jest bardzo daleko. Tata tak zawsze mówi.
Bardzo daleko? Gwangju? Nigdy nie słyszałem o takiej krainie... Czy to jedna z tych wrogich? Powinienem uciekać? Może zaraz zjawią się tutaj straże?
Mężczyzna również postawił krok w tył, trzymając swoją córkę na rękach, kiedy jego synek stanął pomiędzy nami, nadal mierząc we mnie drewnianym mieczem.
- Jeśli chcesz porwać Heeyeon, to będę jej bronił tak, jak ty bronisz księżniczkę Riniya! – oznajmił malec, uświadamiając mnie, że jednak wiedzą o mnie więcej, skoro wymienił imię mojej księżniczki.
- Oh... - powiedziałem cicho, starając się ułożyć sobie wszystko w głowie, już będąc w stu procentach pewnym, że ci ludzie mnie nie skrzywdzą.
Posłałem tylko uśmiech chłopcu, robiąc krok do przodu i powoli kucając, aby znaleźć się na ten samej wysokości, na której jest właśnie mój rozmówca.
– A więc jesteś rycerzem księżniczki Gwangju? Nie zamierzam wyrządzić wam krzywdy, raczej powinienem oddać jej pokłon – zauważyłem, dobrze wiedząc, że jego siostra nie jest księżniczką, jednak każda młoda dama zasługiwała na taki tytuł.
Tak jak powiedziałem, skłoniłem się całej trójce, patrząc przy tym na dziewczynkę, siedzącą na rękach u swojego taty. Mała Heeyeonnie otworzyła tylko szerzej oczy, dziwiąc się mojemu działaniu, choć jej głowa również lekko się pochyliła na dół, wywołując tym mój uśmiech.
- Lael... Naprawdę nie mam pojęcia, jak się tu znalazłeś, ale... nic nie rozumiem. Może... Może wejdziesz i napijesz się herbaty? – zaproponował mężczyzna, kiedy podnosiłem się już z ziemi, udając, że strzepuję drobinki ze spodni, choć tak naprawdę z moich palców wyleciały ledwo widoczne iskierki, oczyszczające zarówno moje ubrania, jak i ciało. Ten rodzaj magii zaliczał się do lekkiej, przy której nawet nie musiałem się zbytnio skupiać. To uleczanie ran należało do tej ciężkiej i odbierającej mi większość dziennej energii.
- Ale jeśli coś zrobisz, to oberwiesz! – oznajmił mi jeszcze mały obrońca księżniczki Heeyeon, do którego po prostu się uśmiechnąłem, zwracając ponownie do ojca dwójki dzieci.
- Chętnie, panie...? – zacząłem, chcąc w ten sposób poznać jego godność.
- Hoseok. Jung Hoseok – przedstawił się, lekko kłaniając.
- A ja jestem Heeyeon! A to Heechul! – wykrzyknęła tuż po tym dziewczynka, pozostając niezwykle radosna. – Tato, zooooostaw... - poprosiła, dlatego mężczyzna od razu odstawił ją na ziemię, trzymając jednak dłoń na jej ramieniu.
- Zapraszam, Lael – ponaglił mnie Hoseok, zaczynając prowadzić prosto do tego dziwnego domu, mającego w sobie aż za dużo cech typowego zamku.
Może w tym królestwie właśnie tak one wyglądają?
Mężczyzna poprowadził mnie prosto pod oszkloną, półokrągłą ścianę, przy której znajdował się niski, drewniany stolik. Wokół niego rozłożone były poduszki, a tuż przy suficie wisiały papierowe statki, sprawiając, że całe otoczenie wyglądało naprawdę cudownie, jakby faktycznie mieszkał tutaj jakiś elf i zaczarował cały ten dom.
Mała Heeyeon nie opuściła mojego boku. Gdy tylko zdjąłem buty i zająłem miejsce na jednej z poduszek, nadal obserwowała mnie uważnie, krążąc przy stole, kiedy jej brat oraz tata, udali się do otwartej kuchni za moimi plecami, przygotowując zapewne obiecaną herbatę.
Miałem chwilę czasu, aby patrząc na ponury krajobraz za oknami, ułożyć sobie wszystkie pytania w głowie i zasypać nimi gospodarza domu.
- Jeśli moja kraina znajduje się daleko od Gwangju, to jak się tutaj znalazłem? I dlaczego? Zostałem do was przysłany? Powinienem się udać na zamek i coś omówić z tutejszym władcą? – zapytałem, odwracając się do mężczyzny i jego syna, aby nie wyjść na niegrzecznego. – Pana żona również należy do mojej rasy? Jeszcze nigdy nie przebywałem w tak zaczarowanym miejscu – zauważyłem, znów rozglądając się po suficie i tych oknach zamiast ścian.
- Mamy nie ma – odpowiedział mi mały Heechul, widocznie zasmucając się wypowiedzianymi słowami, po których złapał skraj koszuli swojego taty, od razu po tym będąc pogłaskany po głowie. Jego siostrzyczka, niemająca pana Hoseok'a przy sobie, przytuliła się po prostu do trzymanego misia, przez co zrozumiałem, że ich mama musiała odejść, za co natychmiast przeprosiłem, znów się lekko kłaniając.
- O to samo miałem cię zapytać, Lael. Nie mam pojęcia, jakim cudem znalazłeś się w naszym ogrodzie. Ani dlaczego. A rozmawianie z władcą... obawiam się, że nie zostałbyś dobrze przywitany – wyjaśnił, choć moje spojrzenie nie mogło oderwać się od jego smutnej córeczki, którą nieumyślnie doprowadziłem do takiego stanu.
- Gwangju jest wrogo nastawione do mojej rasy? – zapytałem tylko, nie mogąc już wysiedzieć na tej poduszce, dlatego wstałem, podchodząc do dziewczynki i klękając tuż przed nią. – Nie smuć się, księżniczko Heeyeon. Wszystkie kwiaty w twoim królestwie potrzebują tego uśmiechu, aby rozkwitnąć i cieszyć nas swoim pięknem – zauważyłem z uśmiechem, przelatując powoli dłonią nad jej głową, by wypuścić kilka święcących punkcików, zamieniających się początkowo w jasny obłok, by zaraz osiąść na jej włosach i przybrać kształt i wygląd kwiecistego wianka. Musiałem się przy tym trochę skupić, aby faktycznie spleść poszczególne kwiaty w swoim umyśle i przenieść to na jej włoski, wywołując tym wesoły śmiech i jej szczerą radość, na którą również uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
Z inną reakcją spotkałem się ze strony pana Hoseok'a i jego synka. Mały Heechul upuścił swój drewniany miecz, kiedy jego tata chyba oblał się wrzątkiem potrzebnym do zaparzenia herbaty. Jego krzyk sprawił, że natychmiast się podniosłem, nie wiedząc, czy powinienem interweniować w tej sprawie.
- Heechulie, odsuń się! – poprosił mężczyzna, odganiając chłopczyka nogą i kierując się ze swoją ręką prosto pod jakieś dziwne urządzenie, z którego płynęła woda, wprawiając mnie tym w zdumienie.
Nie stałem tak jednak długo, po prostu zapamiętując, że to dość rozwinięte królestwo jeśli chodzi o wynalazki, i podbiegłem już do pana Hoseok'a, łapiąc jego dłoń i zabierając spod strumienia wody, aby zastąpić go swoją ręką. Przymknąłem oczy, aby móc się na tym w pełni skupić i odebrać cały ból z dotykanego przeze mnie obszaru skóry. A gdy przywróciłem jej poprzedni stan, poczułem, że pomimo zużycia niewielkiej ilości magii, przez jego rasę kosztowało mnie to sporo siły fizycznej, którą będę regenerował o kilkanaście minut dłuższą medytacją.
- To moja wina, przepraszam. Zapomniałem, że niektórzy ludzie nie są przyzwyczajeni do naszej magii – wytłumaczyłem skruszony, zabierając już dłoń i zauważając, że pomimo moich czarów, na jego skórze pozostały liczne, choć niewielkie blizny, na pewno znajdujące się tam już dobrych kilka lat. Sam nie pozwalałem nawet na najmniejszą niedoskonałość na moim ciele, dlatego od zawsze byłem zainteresowany podobnymi śladami u ludzi, bądź elfów.
- Jak... - wyszeptał zszokowany mężczyzna, którego już puściłem. I zanim odpowiedziałem na nie do końca zadane pytanie, to Heeyeon coś mu postanowiła uświadomić.
- Lael jest elfem, tato – zauważyła, znów radośnie, podbiegając do nas i zdejmując stworzony dla niej wianek, który założyła bratu na głowę. – Mówiłeś, że elfy potrafią czarować – przypomniała, patrząc na swojego nadal zaskoczonego tatę.
- Ale Lael... - zaczął, przenosząc na chwilę wzrok z moich oczu, właśnie na uleczoną dłoń. – Jakim cudem... - dodał, znów patrząc prosto w moje oczy i zapewne pragnąc usłyszeć wyjaśnień, których nie zdradzaliśmy wszystkim ludziom, dlatego postanowiłem powoli i uważnie dobierać słowa.
- Nadal się uczę. I chyba mogę zaufać panu na tyle, by zdradzić, że podołałbym niestety jeszcze tylko jednemu wyleczeniu – oznajmiłem, znów nie mogąc się powstrzymać przed nieporuszeniem tematu tych blizn. Pozwoliłem sobie ponownie złapać jego rękę, przyglądając się jej uważnie i starając się być przy tym naprawdę delikatny. – Jest pan stolarzem? Rzadko spotykam się z ludźmi posiadającymi takie uszkodzenia, a bardzo lubię studiować inne rasy, choćby dla samej wiedzy – zdradziłem, posyłając mu uśmiech i mając nadzieję, że dobrze trafiłem z jego profesją.
- Tak. Znaczy nie. Już nie. Teraz jestem... bajkopisarzem – wytłumaczył, teraz to mnie wprawiając w lekki szok, ponieważ nie wiedziałem, jaki to zawód. – Czasem tylko zrobię jakiś mebel – dodał, zabierając dłoń z mojego uścisku i przysuwając obie do torsu, przez co zdałem sobie sprawę, że jak zwykle jestem zbyt dociekliwy i nachalny. – I wiem. Choć może zabrzmi to niepokojąco, wiem o tobie wszystko, Lael. Proszę, mów mi po imieniu. Nie jesteśmy wrogami – podkreślił jak tylko zrobiłem krok do tyłu, nie pozwalając już moim dłoniom na dotykanie tych jego.
- To zapewne dlatego, że twoja rodzina przyjaźni się z moim tatą? – zauważyłem, przywołując poprzedni fakt i najlepsze wyjaśnienie na obecną sytuację.
- W... w pewnym sensie. To... to skomplikowane, Lael. Ale nie ważne. Ważniejsze jest, co tutaj robisz. Nie powinno cię tu być – stwierdził nagle mężczyzna, co znów przerwała mu jego córka.
- Tato... Czy Lael może u nas zostać? Proooooszę.
Nie mogłem się nacieszyć pozytywnym nastawieniem dziewczynki do mojej osoby. Uwielbiałem ten rodzaj ludzi, nawet jeśli najczęściej trafiał się on właśnie pośród dzieci. Nasz rasa, przyzwyczajona do wojen i konfliktów, cieszyła się z każdej najmniejszej drobnostki, a mój rodzaj był aż nazbyt entuzjastyczny kiedy chodziło o kontakty z ludźmi, dlatego wiedziałem, że dla małej Heeyeonnie będę gotowy zrobić wszystko, tak jak dla Riniyi lub Amry.
- Chyba... chyba nie ma innego wyjścia. Będziesz naszym gościem, Lael'u? – zapytał Hoseok, zwracając tym samym mój wzrok w jego stronę.
- Na pewno przybyłem tutaj z jakiegoś powodu. Dlatego chętnie z wami zostanę dopóki go nie poznam i wyruszę dalej – oznajmiłem, ponownie się kłaniając, by w ten sposób podziękować im za przyjęcie mnie do ich domu.
Jednak za dużo rzeczy nie dawało mi spokój. I jak tylko gospodarz powrócił do przygotowywania herbaty, musiałem go wypytać o wielkość tego królestwa, niezamieszkałe obszary i lasy, poszczególnie przedmioty w najbliższych pomieszczeniach, ten dziwny „zlew" lub „kuchenkę", „lodówkę" i „toaletę", „prysznic", „deszczownicę", „mydło w płynie", „papier toaletowy" i wiele innych, ciekawych rzeczy, których nazwy i użycie starałem się zapamiętać. Bo skoro przeznaczenie zawiodło mnie aż tutaj, na razie starałem się nie myśleć o tęsknocie za przyjaciółmi i moim dopiero co oswojonym pasikonikiem Nubusem. Skupiłem się na nowym królestwie, które również z czasem miałem zamiar odkryć.
Hoseok
Nie mam pojęcia, co się stało. Po prostu nie wiem. Pojawienie się w moim domu elfa było zbyt nierealne, by to próbować w jakikolwiek sposób tłumaczyć. Dlatego po prostu się z tym pogodziłem. Czy zostało mi jakieś inne wyjście? Znaczy owszem, mogłem zadzwonić na policję i powiedzieć, że jakiś wariat podszywa się pod postać z mojej książki i prawdopodobnie chce zrobić krzywdę mi, albo co gorsze moim dzieciom, ale po pierwsze - nie mam absolutnie pomysłu na to, jak wytłumaczyć czary, które stosował, a po drugie... ufałem mu. Najzwyczajniej w świecie wierzyłem w to, że nie zrobi nam nic złego. Mogło się okazać, że to tylko mój sen, mogłem oszaleć i już dawno zamknęli mnie w psychiatryku. Oby tylko bliźniaki były bezpieczne... Ale uwierzyłem w to, że pod moim dachem zamieszkał elf.
Dwa dni musiałem odpowiadać na przeróżne pytania, które wydawały mi się zbyt absurdalne, aby normalny człowiek mógł je zadać. Nawet dzieci nie były tak dociekliwe jak nasz gość, któremu musiałem tłumaczyć wszystko, od zasad działania telefonu po magiczną opcję spuszczania wody w toalecie. Chociaż przyznaję, iż było to całkiem zabawne. Ale co najważniejsze - nie przyznałem się, że jego osoba jest tak naprawdę jedynie postacią w mojej bajce, świecie, który nie istnieje. Nie miałem serca, aby mu powiedzieć, że tak naprawdę żadna bliska mu osoba nie jest prawdziwa.
Minęło południe, a ja dałem radę dokończyć czwarty rozdział. Yoongi hyung powinien być zadowolony, wyrobiłem się nawet szybciej niż planowałem. Ale by nie gonił mnie zbytnio do pisania kolejnego, postanowiłem na razie wstrzymać się z wysłaniem go. No i powinienem przeczytać jeszcze raz i poprawić błędy. Ale to później. Teraz ważniejsze było zrobienie obiadu.
Gdy moje małe łakomczuchy napełniły już swoje brzuchy, przygotowałem dla siebie i Jeongguk'a herbatę. Starałem się używać jego koreańskiego imienia, dzięki temu wydawał się bardziej... realny. Usiedliśmy razem na deskach tarasu, aby móc przyglądać się bawiącym w ogrodzie bliźniakom. Heeyeon zorganizowała przyjęcie i zaciągnęła brata, by razem ze swoim misiem udawali, że gotują pyszne dania z błota, trawy i ziemi. Przyglądałem się im spokojnie, nie mając nic przeciwko temu, aby brudzili swoje ogrodniczki. To dzieci, powinny móc się bawić tak, jak im się podoba. Naturalnie dopóki nie jest to niebezpieczne. Na szczęście etap jedzenia wszystkiego w zasięgu ręki był już dawno za nami.
Elf siedział obok i co chwilę poprawiał opaskę na włosach, którą pożyczyła mu moja córka. Był dokładnie taki, jakim go sobie wyobrażałem. Każdy najdrobniejszy szczegół na jego twarzy się zgadzał, a zachowanie było dokładnie takie, jak w pisanej historii. Trochę mnie to niepokoiło, gdyż wiedziałem doskonale, jakie mogą być tego skutki. Jednak póki co wszystko wydawało się w porządku. Dopóki chłopak nie próbował uciekać dalej niż do lasu, gdzie spędzał sporo czasu, nie powinno być żadnych problemów.
Za bardzo się zagapiłem na błotno-piaskowy tort tworzony przez dzieci, bo trochę się wystraszyłem, gdy poczułem nagłe pociągnięcie za rękę. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, idealnie gładki kciuk elfa przejechał kilka razy po mojej dłoni i sprawił, że długa kreska, której nabawiłem się przez przypadek podczas jednego z licznych wieczorów spędzonych w moim warsztacie, zniknęła.
- Hyung? Czy nie powinienem udać się do kró... prezydent Korei i poprosić o przydzielenie mi odpowiedniego zajęcia w waszym kró... kraju? Nie wygląda na surowego władcę, powinna zrozumieć moje przybycie.
Cofnąłem rękę z jego uścisku i pokręciłem głowę z delikatnym uśmiechem.
- Nie, Jeonggukie. Wy, elfy, nie jesteście normalnymi gośćmi w tym kraju. Ludzie... Ludzie mogliby się zacząć bać i zrobić ci krzywdę - wyjaśniłem kolejny raz, starając się, aby zrozumiał, iż naprawdę nie jest to dobry pomysł. - Proszę, nie lecz moich rąk. Nie marnuj na to swojej magii - dodałem patrząc na liczne blizny, które się na nich znajdowały. Ciężko było doszukać się fragmentu bez różnej wielkości kreski.
- Dopóki każdej nocy, podczas medytacji, księżyc napełnia mnie nową energią, chcę ją wykorzystywać najlepiej jak mogę - stwierdził, wyciągając do mnie dłoń, prawdopodobnie po to, abym zgodził się na jego dalszą pomoc.
Złapałem oburącz kubek i upiłem trochę herbaty. Kręcąc głową z pełną powagą wyjaśniłem mu moje zachowanie.
- Te blizny są dla mnie ważne, Jeonggukie. Są jak pamiątki. Każda z nich ma swoją historię. Nie odbieraj mi ich.
- Pamiątki? - Takich słów mój gość się chyba nie spodziewał, bo zaskoczony patrzył przez chwilę na stare rany. -Najpiękniejsze i najważniejsze pamiątki przechowuje nasz umysł. A oprócz dwóch wojowników, nigdy nie spotkałem ludzi, którzy chcieliby zachować swoje blizny. Muszą się z nimi wiązać naprawdę piękne wspomnienia? - zagadnął, ponownie przenosząc spojrzenie z moich oczu na dłonie.
Uśmiechnąłem się delikatnie bardziej do moich myśli niż do niego. Od razu przypomniałem sobie niektóre zajścia, jakie pozostawiły na moim ciele te obrażenia.
- Tak. Wszystkie pojawiły się, gdy moja żona jeszcze żyła.
- Przepraszam, że próbowałem je usunąć - powiedział, trochę pokorniejąc. Nie miałem mu tego za złe, w końcu doskonale wiedziałem, jak funkcjonuje jego umysł.
Sunmi także nie lubiła blizn na swoim ciele. Miała jedną na nodze, którą zdobyła jeszcze w dzieciństwie, a ponieważ ciągnęła się przez całe udo, zawsze zakrywała ją z niezwykłą dokładnością, bojąc się, iż nie spodoba się przez to żadnemu chłopakowi. Zaryzykowałbym stwierdzenia, że to właśnie te szramy nas połączyły. Na moich plecach znajdował się spory fragment w nieco innym odcieniu niż reszta skóry - pamiątka po zabawie w kuchni u mojej babci, gdy przez przypadek spadł na mnie garnek z gorącą wodą. Czyżby moje ciało przyciągało do siebie wrzątek? W każdym razie, blizna służyła do chwalenia się chłopakom w dzieciństwie, że walczyłem z jakimś potworem lub miałem przygodę wspinając się po drzewie. Płeć brzydka nie postrzegała tych niedoskonałości jako coś negatywnego. To były prawdziwe rany wojenne, które nosiło się z dumą. Dlatego przy każdym zbliżeniu pokazywałem Sunmi, jak bardzo podnieca mnie nawet ta długa biała kreska schowana pod jej spodniami, którą mogły widzieć tylko moje oczy. Ale to było dawno temu. Teraz blizny były dowodem na to, że moje szczęście zaczęło się przy niej i trwało, nawet pomimo jej śmierci.
Patrzyłem na dzieci, które postanowiły chyba zmienić zabawę, bo wstały z miejsca i zaczęły biec w stronę miejsca na ognisko, gdy nagle Heeyeon potknęła się i gdyby nie nagła reakcja elfa, prawdopodobnie stłukłaby kolano. Jednak rzucony czar sprawił, iż trawa pod nią musiała zrobić się naprawdę miękka, skoro wszystko bezpiecznie się skończyło. Nie żeby bliźniaki nie były przyzwyczajone do poobijanych kolan, gdyż przez ich aktywność przyzwyczaiły się do tego, ale serce ojca na pewno było dzięki tej pomocy Jeongguk'a spokojniejsze. Zwłaszcza, że biegł już do niej, aby pomóc wstać.
- Nic księżniczce się nie stało? - zapytał, kucając obok.
Heeyeon pokręciła głową z radosnym uśmiechem i mocno trzymała dłoń nowego przyjaciela.
- Pobawisz się z nami, Lael?
- Nauczysz mnie być rycerzem? - wtrącił nagle Heechulie, który starał się za dużo nie odzywać w jego towarzystwie. Mój syn jest dość nieśmiałym dzieckiem w przeciwieństwie do swojej siostry, ale gdy trzeba, zawsze stanie w jej obronie.
- Bardzo chętnie - zapewnił go, ale chyba poczuł się rozdarty między tym, kim powinien się zająć. Za słabo jeszcze je znał, by załapać, iż pytali o to samo. - Księżniczka Heeyeonnie też pragnie obejrzeć szkolenie przyszłego rycerza? - zapytał niepewnie, schylając się do niej, na co dziewczynka kiwnęła głową i przybiegła do mnie, abym mógł razem z nią obserwować pierwszą lekcję jej brata z elfem.
- Heechulie jest moim rycerzem i musi się nauczyć - stwierdziła, każąc mi usiąść na rozłożonym kocu i zajęła miejsce na mych kolanach, przytulając misia zaciekawiona.
Patrzyłem, jak nasz gość macha ręką i prosto do jego dłoni podleciały dwie gałęzie, które leżały w starcie naszykowanej na rozpałkę do ogniska.
- Aby chronić księżniczkę Heeyeonnie, swojego tatę i cały wasz zamek, Heechulie, nie możesz pozwolić, bym cię zaatakował i zadał choćby jeden cios - wyjaśnił spokojnie, podając chłopcu patyk, a następnie ukłonił się i przyłożył dłoń z ,,mieczem" do swojej piersi. - Dla księżniczki Riniyi z rodu Miathana i damy mego serca, Amry z rodu Zumsatra - powiedział pewnie, stając tuż po tym w odpowiednie pozycji, gotów do ataku.
- Dla mojej siostry Heeyeonnie i taty - powiedział głośno, choć trochę niepewnie Heechul, naśladując zachowanie swojego nauczyciela, po czym stanął w podobnej pozie jak starszy.
,,Walka", którą zaczęli, wyglądała dość zabawnie. Było dla mnie oczywiste, że Jeongguk pozwala się atakować, poprawiając tylko jakieś ruchy dziecka, zawzięcie próbującego go zdzielić kijem po nogach. Jego obrona była jednak tak doskonała, że nie było możliwości zagrozić mu najmniejszym uszkodzeniem. Nogi elfa poruszały się po trawie jakby tańczył. Naprawdę doskonały z niego rycerz.
Dopingowałem mojego syna ciekaw, czy w końcu przyłoży przeciwnikowi, gdy nagle siedząca na moich nogach Heeyeon rozpłakała się głośno. Kompletnie zdezorientowany odwróciłem ją twarzą do siebie. Widziałem też, jak jej bliźniak rzucił patyk i natychmiast znalazł się przy niej.
- Heeyeonnie, co się stało? - zapytałem zatroskany, chcąc poznać powód jej łez.
Czy coś ją ugryzło, gdy nie patrzyłem? Albo kawałek gałęzi poleciał w jej stronę? Chyba bym to zauważył!
- Nie chcę, by Heechulie bił Lael'a - załkała, ocierając piąstkami oczka. Ten gest natychmiast dał mi do myślenia. Robiła tak tylko wtedy, gdy była zmęczona.
- Kochanie... - powiedziałem cicho, przytulając ją do siebie mocno. - Oni się nie biją naprawdę. Nikt nikomu nie zrobi krzywdy - zapewniłem, całując ją w brązowe włosy, które kolorem były identyczne jak moje.
- Nie? - zapytała, pociągając nosem, z którego zaczęły kapać smarki.
- Nie - powiedział Heechul pewnie, po czym wytarł swoją koszulką nos siostry.
- Heechulie... Prosiłem cię o używanie chusteczek... - westchnąłem na to i wyjąłem z kieszeni paczkę, aby wytrzeć zarówno jego ubranie, jak i buzię córki. - Starczy tego dobrego, trzeba wyrwać trochę marchewek na kolację - stwierdziłem, na co Heechul, który uwielbiał zajmować się ogrodem, pobiegł natychmiast w tylną część podwórka, gdzie tuż przy ogrodzeniu miałem grządki ze świeżymi warzywami.
W przeciwieństwie do niego, Heeyeon wtuliła się we mnie mocniej, dając mi tym samym jasny obraz tego, co jest główną przyczyną jej wybuchu. Jeongguk usiadł obok nas z zatroskaną miną i zaczął przepraszać za tę walkę, głaszcząc małą po plecach.
- Księżniczko Heeyeonnie? Mam zadedykować księżniczce balladę? - zapytał niepewnie, chcąc chyba wrócić do jej łask, jednak mały uparciuch pokręcił tylko głową.
- Spokojnie Jeongguk. Nasza księżniczka jest chyba zmęczona, skoro ma swoje humory - wyjaśniłem, łapiąc ją tak, bym bez problemu mógł się podnieść. - Chcesz spać, Heeyeonnie?
Mała pokiwała głową, więc zaniosłem ją na jeden z hamaków. Był tak wielki, że bliźniaki mogły w nim siedzieć razem, a w dodatku nadawał się idealnie do drzemek w ciągu dnia. Ułożyłem ją i nakryłem kocem wiszącym na gałęzi. Dziewczynka wtuliła się w nadal trzymanego misia i zwinęła w kulkę.
- Śpij kochanie - powiedziałem łagodnie i zostawiłem ją w spokoju. Widocznie w nocy znowu miała jakiś męczący sen i nie spała zbyt dobrze. Zawsze po koszmarach, z których zwykle się nie budziła, płacząc jedynie przez sen, nawet niezbyt głośno, musiała w ciągu dnia pospać.
Jeongguk stał przez chwilę przy drzewie, jakby bał się o swoją małą przyjaciółkę, ale uspokoiło go chyba jej zaśnięcie, dlatego ruszył za mną.
- Nie potrafię pozostać tak długo w jednym miejscu, hyung - powiedział cicho, jakby zdradzał mi jakąś tajemnicę. - I nie mogę pozbawiać was zapasów. Powinienem wyruszyć w podróż, może tam czeka na mnie misja, dla której tutaj przybyłem?
Zatrzymałem się tuż przed wejściem do salonu i odwróciłem, aby móc spojrzeć na jego twarz. W radosnych oczach czuło się podniecenie na myśl o nowej przygodzie, a usta przywoływały uśmiech, który ma człowiek, cieszący się możliwością obcowania z przyrodą.
Tak idealny. Tak bardzo do niej podobny.
- A jeśli to, że trafiłeś właśnie tutaj, do mnie, nie jest przypadkiem? - zapytałem go, odwracając się już i wszedłem do domu z zamiarem posprzątania kuchni.
Yoongi
Pod całym tygodniu męczącej pracy w wydawnictwie, marzyłem tylko o przespaniu dobrych dwunastu godzin lub kompletnym zalaniu i odcięciu od reszty świata, w samotności lub z Hoseok'iem, który po alkoholu wydał się jeszcze piękniejszy. Jednak tym razem nie miałem możliwości spędzenia z nim wieczoru, mogąc wybrać jedynie Jimin'a. A skoro wiązał się z tym darmowy seks, dlaczego miałbym sobie odmówić? Ten dzieciak prawie zawsze był chętny. Nawet gdy nie miał czasu, dla mnie go znajdował, co było mi naprawdę na rękę. Choć nieraz rozważałem jego masochizm, już nawet nie fizyczny, skoro widział, że nic do niego nie czuję, a jednak nadal się łudził, że nagle postanowię oddać mu miejsce Hoseok'a w moim sercu. Byliśmy tylko znajomymi z pracy i to nigdy nie miało ulec żadnym zmianom.
Kiedy zadzwoniłem do niego około dwudziestej drugiej, akurat kończył swoją zmianę na stacji. Powiedziałem tylko, że go zgarnę po drodze i przeniesiemy się do mnie. Nigdy nie słyszałem przy tym odmowy, dlatego i tym razem założyłem, że jest na to chętny. A gdy siedział już na tylnym siedzeniu mojego samochodu, zastanawiałem się, ile dzisiaj będę musiał wypić, aby w ogóle zechcieć go pocałować. Na trzeźwo za dużo myślałem o Jung'u, aby ot tak zamienić go na czarnowłosego okularnika.
Nie musiałem go już za sobą ciągać, bo sam doskonale znał drogę do mojego mieszkania, nieraz je odwiedzając, właśnie na szybki numerek, którym na pewno później się cieszył przez dobry tydzień.
Chłopak zajął miejsce przy niewielkim stole w kuchni, kiedy ja poszedłem po dwie butelki soju, mając nadzieję, że to wystarczy. Nigdy nie mówiłem mu wprost, że potrzebuję się upić, aby w ogóle zechcieć go przelecieć, ale czy to nie było oczywiste?
Zaproponowałem mu alkohol, ale on jak zwykle odmówił, dlatego aby nie dawać mu zwykłej wody, nalałem do szklanki mleko, sobie oczywiście wyjmując kieliszek pięćdziesięciomililitrowy, by to z jego pomocą odebrać sobie dziś choć trochę świadomości.
Po wypiciu dwóch takich porcji, Jimin nadal nie zamienił ze mną słowa, trzymając ręce między udami i wpatrując się w swoje ledwo upite mleko. Nie zaprosiłem go tutaj dla rozmowy, jednak chciałem stwarzać jakieś pozory. Nieważne, jak bardzo mnie jego charakter denerwował, bo chłopak nawet pomimo pomocy innych, nie potrafił się zmienić, nadal będąc tak samo niezaradny i zagubiony w świecie, co już nawet nie wywoływało u mnie współczucia.
- Nie zaprosiłem cię tu, żebyś milczał. Gdybym chciał napić się w ciszy, siedziałbyś teraz w domu – zauważyłem, przyglądając się jego skulonej osobie, która ginęła w ogromnym swetrze. Choć nawet pomimo skierowanego do niego stwierdzenia, jego oczy, ukryte za okularami, wpatrywały się w ledwo ruszone mleko.
- Przepraszam, hyung. Ale nie wiem, o czym miałbym opowiadać.
Westchnąłem na to ciężko, wywracając oczami i polewając sobie kolejną kolejkę, którą od razu wypiłem, a zaraz po tym następną, na razie trzymaną w dłoni.
- O tym, jak się miewają twoi krewni, wiesz? – powiedziałem sarkastycznie. – To po co ze mną przyjechałeś?
Zawartość trzymanego kieliszka również wylądowała w moich ustach po tych pytaniach. Oceniłem, ile jeszcze jestem w stanie wypić, zanim myśl o Hoseok'u całkowicie zniknie z mojej głowy, po czym zabrałem się za ponownie napełnianie naczynia alkoholem.
- Bo mnie zabrałeś, hyung – odpowiedział po chwili młodszy, oczywiście szeptem, o dziwo zaraz dodając: - Tata mówi, że z mamą nie jest najlepiej. Ale wierzę, że wszystko będzie dobrze.
Nie sądziłem, że udzieli mi odpowiedzi na pierwsze pytanie, ale nie mogłem go za to zganić, skoro faktycznie miał tam jakieś problemy w rodzinie, o których rozmawiali przy mnie z Hoseok'iem.
- Gdybyś był zawalony robotą, też byś ze mną pojechał? – kontynuowałem drugi temat, na pierwszy po prostu kiwając głową.
- Jeśli odpowiem „tak", hyung, będziesz zły, że nie przykładam się do pracy. Jeśli odpowiem „nie", będziesz zły, że się sprzeciwiam – zauważył, aż za bardzo mnie znając. A raczej reagowanie na jego osobę. – Ale przecież znasz odpowiedź, hyung... - stwierdził, drżącym głosem, zaciskając przy tym dłonie na kolanach, gdy kolejny kieliszek alkoholu wylądował w moim żołądku.
- Nie rycz – mruknąłem, mając naprawdę dosyć tego ciągłego płaczu i przypominania mi, że gdybym mu kazał skoczyć z przepaści, zapewne by to zrobił. – Nie wlałem tam żadnego alkoholu, pij – dodałem, przysuwając mu palcem jego mleko, a sobie znów nalewając kolejną porcję soju.
Jeszcze trzy, cztery i powinienem dać radę.
- Czy... czy wszystko u ciebie w porządku, hyung? – Moje wpatrywanie w przezroczyste szkło z substancją o takiej samej barwie, przerwało to jakże nudne i niepotrzebne pytanie, przez które popatrzyłem na młodszego, unosząc jedną brew.
- Wygląda, jakby nie było? – Standardowo zarzuciłem mu dopatrywanie się nieistniejących problemów, postanawiając też trochę się zabawić jego uczuciami.
Odłożyłem kieliszek, przysuwając razem z krzesłem bliżej niego i od razu łapiąc jedną z jego rąk, by zastąpić ją swoją, łapiąc go za kolano.
- Jadłeś? – To pytanie i moje udawane zmartwienie, a także bliskość, wystarczyły, by chłopak wstrzymał na chwilę oddech, wpatrując się we mnie przez chwilę i kiwając głową. Oczywiście skierowałem do niego to pytanie tylko ze względu na późniejszy seks, przy którym mógłby zemdleć. A nie miałem czasu na jeżdżenie po szpitalach.
- Hobi hyung mi pomógł... Przywiózł trochę pudełek... - wyznał, urywając, jak tylko zsunąłem się trochę z krzesła, aby być jeszcze bliżej niego, a moja ręka wylądowała na jego podbródku, unosząc go do góry, by spojrzał mi w oczy.
- Jak bardzo mnie lubisz, Jiminnie? – zapytałem najłagodniejszym tonem na jaki było mnie stać. Chłopak zadrżał przez wszystkie moje pytania, nie odrywając wzroku od moich oczu i szepcząc:
- Bardzo, hyung.
To był mój limit, bo jak tylko go puściłem, odsuwając się, nie wytrzymałem i po prostu wybuchnąłem śmiechem, chwytając za kieliszek i opróżniając go po raz kolejny.
Głupi dzieciak.
- Hyung nie powinien tyle pić. – Usłyszałem po chwili ciszy, widząc kątem oka jak z jego oczu już zaczęły płynąć łzy. A przez wlany w siebie alkohol i kompletne niekontrolowanie tego, co mówię, niechcący podzieliłem się z nim prawdą.
- Chyba chcesz, żebym cię przeleciał, więc się zamknij – warknąłem, polewając sobie następny kieliszek i od razu go wypijając.
Chwilę mi zajęło zarejestrowanie, że młodszy wstał i skierował się chyba do wyjścia. Nie miałem zamiaru go teraz wypuszczać, wiedząc, że zapewne przesadziłem, dlatego już układałem inne rozegranie tej sytuacji. Podniosłem się z krzesła, łapiąc go tuż przy wyjściu i zaciskając mocno rękę na jego nadgarstku.
- Gdzie?!
- Nie jestem twoją dziwką, hyung – wymruczał, patrząc prosto w moje oczy, kiedy te jego wylewały kolejny łzy.
Wiedziałem, że nie mogę przyznać mu racji, stawiając raczej na jakieś pocieszenie, dlatego przyciągnąłem go mocno, obejmując wolną rękę i klepiąc kilka razy po plecach. Chłopak zamarł w moich ramionach, na pewno nieprzyzwyczajony do takich „czułości".
- Wracaj na krzesło, Jimin. I nie panikuj. – Znów zwróciłem się do niego niezwykle łagodnie, puszczając zaraz i na szczęście widząc, jak młodszy rusza grzecznie z powrotem do stołu, siadając na poprzednim miejscu.
Jeśli będę zbyt brutalny, na pewno znowu spróbuje uciec. Muszę być ostrożny.
Również wróciłem na swoje krzesło, już trochę chwiejnym krokiem, wypijając jeszcze jeden kieliszek i stwierdzając, że to w zupełności wystarczy. Ułożyłem sobie tylko w głowie jakiś tekst, którym rozwieję jego słuszne wątpliwości, a kiedy zmieniłem trochę pozycji i znów do niego zbliżyłem, zapytałem:
- Dziwek się chyba nie całuje, co?
Po tym zdaniu przeszedłem do ponownego złapania jego podbródka i złączenia naszych ust. Jak zwykle nie przelewałem w to żadnych pozytywnych emocji, co młodszy na pewno czuł. Nie chciałem, aby widział w takich zbliżeniach możliwości przekonania mnie do siebie i wkroczenia w inny etap znajomości, którego nigdy nam nie wróżyłem. Po prostu masowałem jego usta swoimi, szybko przechodząc do francuskiego pocałunku, wyrażającego czyste pożądanie. Jimin jak zwykle mi ulegał, poddając się każdej mojej woli, dlatego szybko przeszedłem do zdjęcia z niego koszulki ze swetrem, odrzucając je gdzieś na bok. Wykorzystałem to chwilowe rozłączenie naszych ust, by złapać go w pasie i podnieść do góry. Chwilę pozwoliłem mu obejmować mnie za szyję, by moje usta powróciły do coraz bardziej brutalnego pocałunku, raniącego jego wargi i ściskane przez moje ręce boki.
Po przylgnięciu do mojego ciała, uznałem, że wystarczy mu tych czułości, dlatego zdjąłem jego ręce z moich barków, łapiąc go za nadgarstek i ruszając prosto do sypialni. Nie miałem zamiaru obchodzić się z nim delikatnie, od razu rzucając go na łóżko i postanawiając ukarać za dzisiejszą próbę ucieczki.
Stanąłem przy łóżku, patrząc, jak jego ciało obawia się mojego następnego kroku, o czym świadczyło niepewne ułożenie. A gdy chwyciłem na pasek, rozpoczynając rozpinanie go i zdejmowanie, zapragnąłem po prostu go nim zlać, właśnie za tę ucieczkę. Wyrzuciłem to jednak z głowy, pamiętając, że taki krok byłby dla niego może zbyt drastyczny, w końcu to tylko głupi dzieciak.
- Nie jesteś moją dziwką? – zapytałem kąśliwie, uśmiechając się do niego drwiąco i odrzucając już trzymaną rzecz. Alkohol i chęć zabawienia się nim, popchnęły mnie do przeniesienia tuż nad jego ciało, by złapać za jego krocze i popatrzeć mu przez chwilę w oczy. – Więc czym dla mnie jesteś, hmm? Jęcz ładnie, jak na dziwkę przystało – dodałem, zaczynając pocierać z uśmiechem jego penisa, który oczywiście nie miał zamiaru mi odmawiać.
Tak jak się mogłem spodziewać, młodszy zaraz zalał się łzami, choć jego ciało chętnie poddawało się moim ruchom, wypychając do stymulującej go ręki, gdy usta, tak jak kazałem, wypuszczały kolejne, satysfakcjonujące mnie jęki.
Taka zabawa długo nie potrwała. Chciałem mu nią tylko przypomnieć, że niczego oprócz seksu od niego nie chcę i niczego oprócz tego mu nie dam. Jego ciało zostało po chwili przekręcone na brzuch, bo nie wypiłem na tyle alkoholu, aby w ogóle oglądać jego twarz.
Zrzuciłem z siebie tylko koszulkę, wydając mu kilka rozkazów, które jak na grzeczną dziwkę przystało - powinien wypełnić.
- Do góry, na ręce i kolana i wypnij się.
Z lekkim oporem, ale wykonał moje polecenie, dając mi to, czego od niego potrzebowałem - ciało do szybkiego numerku.
- Mogłeś się napić, może byłbyś bardziej chętny – zauważyłem, przysuwając się do tych wypiętych pośladków, z których zacząłem ściągać zarówno spodnie, jak i bieliznę, nie dbając przy tym o subtelność. I musiałem przyznać, że akurat tyłek miał naprawdę seksowny i zawsze chętnie brałem go w swoje władanie.
Również i tym razem klepnąłem go mocno w jeden z półdupków, łapiąc tuż po tym i uśmiechając się do siebie.
- Jęcz. Powiedziałem coś – przypomniałem mu, już widząc jak po jednym, krótkim jęku, chowa twarz w poduszkę, najwyraźniej nie będąc zadowolonym ze zbliżenia ze swoim „ukochanym".
Żałosne.
Wywróciłem na to oczami, sięgając do szafki zarówno po prezerwatywę, jak i lubrykant. Wierzyłem, że po naszym ostatnim razie, nadal jest rozciągnięty, dlatego skupiłem się tylko na założeniu zabezpieczenia, chroniącego mnie przed każdym choróbskiem, które mógł przede mną ukrywać, i rozlaniu na swoim penisie lubrykantu, aby móc gładko i szybko w niego wejść.
A gdy tylko odrzuciłem produkt za bok, wraz z opakowaniem po gumce, przeniosłem się na kolana, łapiąc go za biodra i ustawiając odpowiednio. Nie traktowałem go ulgowo, wchodząc w niego tuż po ustawieniu penisa prosto na jego wejście. A pierwsze pchnięcia, tak samo jak każde kolejne, miały na celu doprowadzić nas po prostu do orgazmów, dlatego penetrowałem go naprawdę szybko i mocno, wciąż trzymając za biodra i obserwując, jak pod wpływem moich ruchów, jeszcze bardziej ukrywa twarz w poduszce.
Ta pseudo gra wstępna, trwała więcej niż nasz numerek, który dla Jimin'a skończył się jak zwykle po minucie, kiedy ja ciągnąłem go jeszcze chociaż kilka chwil dłuższej, dopiero po tym osiągając orgazm i wykonując ostatnie pchnięcie.
Jedynym moim dobrodusznym aktem było przewrócenie go na bok, aby mógł się ogarnąć. Ściągnąłem na szybko prezerwatywę, odrzucając ją na podłogę, nie mając siły i ochoty bawić się w zawiązywanie jej. Wylądowałem jedynie obok lekko skulonego chłopaka, czując jak alkohol pozwala mi w końcu całkowicie odpłynąć, z czego chętnie skorzystałem, podciągając tylko spodnie i od razu zasypiając.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top