"Pełny dom, puste serce"

To już przedostatni rozdział Grzesznika. Wiem, że ostatni rozdział brzmiał naciąganie, ale wierzcie lub nie - tak miało być.

Padam nieprzytomny w dziwnym miejscu, budze się obolały w domu.
Déjà vu~
Tym jednak razem nie mogłem się zmusić by wstać. Byłem zdruzgotany po wczorajszym dniu, a jedyne czego nad życie pragnęłem to prysznic - reszta była tak odległa, że zdawała się nie istnieć.
-Yachi... Śpisz? - zatroskany głos Ume rozbrzmiał kawałek dalej.
-Mam taką nadzieję...
-Słuchaj no... - usiadła obok mnie na łóżku. Chwilę milczała, po czym kontynuowała - Wiem, że jestem jeszcze młoda i pewno bzdury wiem a nie znam się na życiu... Ale musisz przestać pić... I nie ćpaj więcej.
-...
-Chyba zostały w tobie resztki instynktu, że pobiegłeś do szpitala... Ale to i tak było niebezpieczne. Trzy dni spałeś.
-Ume...
-Słucham? - i do czego to doszło? Teraz już nawet nastolatkowie prawią mi morały, co gorsza, słuszne.
-Pomóż mi stać. - jakoś udało nam się opuścić pokój. Widziałem jak młoda marszczy niezadowolona nos - musiało odemnie strasznie jechać - jednak nic nie powiedziała. Jako tako umyłem się i przebrałem w byłe jakie ciuchy. Gdy wyszedłem z łazienki, Ume była w kuchni... A ja nie mogłem się powstrzymać by zajrzeć do zajętego przez nią ostatnio pokoju.
Leżał tam. Zawinięty w kołdre spał, albo raczej regenerował siły. Jego potargane włosy przypominały istny busz, jednak mi to nie przeszkadzało. Coś mruczał przez sen o "pierdzielonym egoiście"... A ja modliłem się w duchu by nie mówił o mnie. Nie chciałem by to tak wyszło.
Nawet nie zauważyłem gdy młoda stanęła za mną.
-Umm...
-Saki... - jęknąłem i podeszłym do łóżka.
-Słuchaj Yachiro...
Nie zatrzymałem sie, zamiast tego położyłem głowę na skraju łóżka, obok jego ręki. Jak pies który czeka na obudzenie się pana, lub cierpliwy kot, chcący jedzenia. Moim pokarmem były by jego słowa. Delikatne jak kiedyś.
-Yachiro rozumiem, że ci ciężko, ale naprawdę musisz przestać! - wrzasnęła roztrzęsiona. Całą drżała a do oczu napływały jej łzy. Nie zrozumiałem jej reakcji.
-Mógłby nie myśleć tylko o sobie? Mnie też to boli. - powiedziała niestabilnym tonem po czym podeszła do mnie i na siłę wyciągnęła z pokoju. Nie wiedziałem, iż ma w sobie tyle siły, a może to na byłem wtedy taki słaby...
Co więcej zaraz po tym zakluczyła pokój.
-Ume co ty...!
-Dosyć tego! Martwie się o was obu! Nie ma ciebie całymi dniami a wracasz nawalony, Saki cały czas śpi. Gdzie ty w ogóle łazisz?!
-To przez Kadare a nie mnie! - uniesienie głosu przeprawiło mnie o ból głowy, ale nie mogłem oddać tego bez walki. Nawet jeśli była niesłuszna, a moją wymówka nieprawdziwa.
-Kadare?! Kadare?! Przystań bełkotać i weź się za siebie! Wychodzę, jak jutro rano wrócę masz być zwarty i gotowy do życia! - jak powiedziała tak zrobiła. W kilka minut ubrała się i opuściła dom, trzaskając przy tym drzwiami.
Zostałem sam... A pokój był zamknięty na klucz który ona miała przy sobie... Sam...
Poniekąd mimowolnie wykręciłem numer do Yuki. Powinna być jeszcze na wieczornych zajęciach... Pod warunkiem, że nie myle dni.
-Słucham?- odebrała po pierwszym sygnale, w tle słyszałem wykładowcę.
-Powiedz mi... Jest tam może Toruki?
-Toruki... Że niby kto?
-Kadara Toruki. No wiesz ten z ławki.
-Posłuchaj nikogo takiego tu nie ma. Za to ja nie mogę rozmawiać. Chcesz coś pilnego?- zawsze służyła pomocą, lecz było słychać, że jest już mocno zirytowana.
-Nie w sumie to nie.
-Jesteś w domu?
-Tak.
-Tyle dobrego. Ja się rozłączam. Papa.
Odłożyłem telefon. No tak. Komu by się chciało za mną rozmawiać?
Kadara mnie... Saki jest wściekły, nawet Ume i Yuki mają mnie dość.
I po co ja tutaj?
Ciągle tylko upijam się, nawet już ćpam. Opuszczam zajęcia.
Mam w ogóle jakiś cel?
Nie jestem już taki jak kiedyś. Stoczyłem się po górze grzechów.
Do piekła ze mną.
Tak sumując...
Wygrzebałem z różnych zakątków domu butelki alkoholu. Przeliczył je - 22...
Powinno wystarczyć.
Po co mi to było? No jak po co! Tylko to mi zostało, nic więcej, nic mniej. Tylko śmierć mi pozostała.

...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top