Rozdział ~30

*POV Justin*

Nie spałem całą noc. Cały czas leżałem ze wzrokiem wbitym w sufit. Jest piątek, godzina 04:57 nad ranem. Dzień, w którym człowiek, który torturował moją miłość, zakończy swój żywot. Jednak jest coś nie tak. Słowa mojej Shawty nie dawały mi spokoju przez te pare dni. Ale nie tylko to. Pierwszy raz miałem obawy, że coś pójdzie nie tak. Przewrociłem się na bok, tak aby móc spojrzeć na jej cudowną twarz. Tak słodko wyglądała podczas snu. Tak kusząco a za razem niewinnie. Muszę wrócić cały i zdrowy. W końcu jej to obiecałem. Nie tylko jej. Sam sobie też złożyłem obietnice. Pocałowałem swojego Aniołka w czoło i mocno ją do siebie przytuliłem zamykając oczy. Nawet sam nie wiem, kiedy odpłynąłem.

- Justin wstawaj - nie tylko nie to! Tak bardzo nie chce się zwlekać z łóżka...
- Kochaaanie - czułem jak kreśliła okręgi na mojej klatce piersiowej. To jest na prawdę miłe uczucie.
- Ale ja nieee chceeeee - wymruczałem w poduche wyciągając ręce w stronę Ariany. Ta tylko lekko pisnęła już po chwili będąc w moim uścisku. Moja zdobycz nie dawała jednak za wygraną. Szarpała się, cudownie się przy tym śmiejąc.
- Justin puść mnie! - Wykrztusiła przez śmiech. Łzy leciały wodospadami spod jej powiek, podczas gdy ja nie przestawałem jej łaskotać.
- Powiedz, że jestem Bogiem Seksu i ociekam pożądaniem, a wtedy moja dziewojo się zastanowię - o boże. Słysząc słowa, które przed sekundą opuściły moje usta sam zacząłem się śmiać.
- Co ty właśnie powiedziałeś? - oboje nie mogliśmy opanować śmiechu. Ja do tego stopnia, że dałem mojej kobiecie wolność od łaskotek. Ona to wykorzystała i usiadła na mnie przywierając moje ręce do miękkiego materaca. Pchyliła się nade mną patrząc mi w oczy. Już myślałem, że powie to co jej kazałem albo mnie pocałuje. Ona jednak wystawiła mi język i zaczęła się śmiać.
- Wygrałam! - Oj tylko ten jeden raz... Posłałem jej bezzębny uśmiech, podciągając się do pozycji siedzącej, wciąż z Shawty na kolanach.
- Która godzina tak w ogóle - nie wiedziałem tej rzeczy, która teraz była mi nieziemsko potrzebna. Muszę wiedzieć za ile zaczynamy wprowadzać nasz plan w życie.
- Dochodzi szesnasta... - Spojrzała na mnie smutnym wzrokiem. Wiedziała, że to już dzisiaj. - masz jeszcze dwie godziny. - Z jej oczu uciekła cała radość, która jeszcze chwilę temu w nich gościła. Ująłem jej twarz w swoje dłonie, jednocześnie zmuszając ja by na mnie spojrzała.
- Mała będzie dobrze. Nie masz się czym martwić - spojrzała na swoje ręce, wzięła dosyć głęboki oddech i lekko się uśmiechnęła. - W końcu, hej, jestem Justin "Killer" Bieber - rozłożyłem ramiona, ruszając przy tym znacząco brwiami. Ona od razu się zaśmiała. Jej drobne rączki owinęły się wokół mojej talii. Zacząłem gładzić ją po plecach. Oparłem swoją brodę na jej głowie, pogłębiając pozycję, w której się znajdujemy.
- Kocham cie mała - mogłem kierować te słowa w jej stronę bezustannie. Nigdy mi się to nie znudzi.
- Kocham cie Justin - mógłbym tego słuchać codziennie. Tego i tylko tego. Kiedy mi to mówi, jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że jest cała moja. To na mnie czekała te wszystkie lata. Byłem jej pierwszym i będę jej ostatnim. Tylko ja mam prawo dotykać ja w taki sposób. Tylko ja mam prawo widzieć jej nagie ciało. Tylko moje imię ma prawo krzyczeć podczas orgazmu.

Staliśmy z chłopaki przy drzwiach. Byliśmy ubrani cali na czarno a na rękach mieliśmy rękawiczki. Ariana stała oparta o ścianę. Widziałem w jej oczach malutkie łezki. Od razu podszedłem do niej i wziąłem ją na ręce. Ona oplotła mnie nogami w pasie a ręce zacisnęła z całej siły na mojej szyi. Schowałem swoją twarz w zagłebienie jej szyi. Tak bardzo nie chciałem jej puszczać.
- Kocham cie, kocham cie, kocham cie. Pamiętaj o tym. Masz wrócić żywy - jej głos się załamał. To łamało mi serce.
- A jak nie to mnie wskrzesisz i mi nogi z dupy powyrywasz - dokonczylem jej obietnicę za nią. Moja mała dziewczynka wydała z siebie cudowny chichot. Położyła swoje dłonie na moich policzkach, przekładając swoje miękkie usta do moich. Oderwaliśmy się od siebie w momencie kiedy zabrakło nam powietrza. Jej wielkie ciemno-czekoladowe oczy były wpatrzone w moje.
- Tylko wróć pajacu ok? - Rozśmieszyło mnie to jak mnie nazwała. I to w niej kocham. Nawet jak łzy walą do niej drzwiami i oknami, ona potrafi się uśmiechnąć i zachować poczucie humoru.

Odstawiłem moją maleńką kobietkę na ziemię, ostatni raz, tego wieczoru, smakują jej warg. Odwrocilem się do chłopaków, dając im znać, że możemy wyruszać.
- Kocham was chłopaki. Dacie radę - uśmiechnąłem się pod nosem. Chłopaki odwrócili się w jej stronę.
- My ciebie też Ari - powiedzieli chórkiem i jej pomachali. Tylko John podszedł do niej i mocno ją przytulił.

Po około półtorej godziny jazdy, z tymi pieprzonymi korkami, staliśmy pod fabryką. Samochód Nestora juz stał blisko wejścia. Nie czekając dłużej udaliśmy się w kierunku drzwi.
- Ok, więc tak. Ja i Mike zajmujemy się dołem, a ty John wraz z Tonnym przejmujecie górę. Zabijacie każdego, kto wam wejdzie pod pocisk. - Pokiwali głowami na znak, że rozumieją to co im powiedziałem. Założyliśmy maski, odliczyłem na palcach do trzech i otworzyłem drzwi. John i Tonny od razu pobiegła w troje schodów na górę, a ja wraz z Mikem udałem się w kierunku korytarzu. Było tam pełno drzwi, a w któryś na pewno było to na co polowaliśmy.

Z góry było słychać strzały. Walczcie chłopaki. Nie odpuszczę dopóki ten gnuj nie zginie.

Przeszukaliśmy z Mikem wszystkie możliwe pokoje na dole i wszędzie było pusto. Zacząłem się denerwować. - Stary przecież on musi gdzieś tu kurwa być!
- Justin spokój, jeszcze jest góra. - Tak miał rację, jeszcze góra. Nie ma co panikować.

Kiedy z Mikem usłyszeliśmy kroki, odwróciliśmy się w stronę schodów. Byłem pewnie, że Tonny i John schodzą nam powiedzieć, że Nestor leży gdzieś tam na górze w kałuży własnej krwi. O dziwo na dół zszedł tylko Tonny.
- Czysto. Kto był to zabiliśmy ale nie było wśród nich Nestora... - słysząc to, aż się we mnie zagotowało.
- Jak to kurwa go nie było?! - to są kurwa jakieś pierdolone żarty?! miał tu być! - gdzie do kurwy nędzy jest John?
- Został na górze. Chciał być pewnie, że go nie ma
- To co my mamy zrobić? - głos Mike wypełnił tę dosyć niezręczną ciszą, panująca w pomieszczeniu.
- Poczekamy na niego przy samochodzie, nie mam po co tutaj siedzieć - Genialny pomysł Tonny a co jak jednak coś się stanie?!
- To wy idźcie ja się tu jeszcze poszwędam. - tak jak im mówiłem tak zrobili. Oni wyszli a ja zostałem. Mam nadzieję, że nie zastanę tu żadnej pierdolonej pułapki.

Ta cisza doprowadzała mnie do szału. Siedziałem i czekałem już jakieś dwadzieścia minut. Zaczynałem się niepokoić. Cisza została przerwana przez odgłosy szarpaniny. Kurwa to gdzieś na górze. Zerwałem się jak poparzony i wbiegłem po schodach na następne piętro. Nie spodziewałem się, że będzie tu ten sam problem co na dole, czyli pierdylion pierdolonych drzwi. a co gorsze wszystkie zamknięte. To są jakieś żarty. Otwierałem każde drzwi jak leci. W każdym, na nowo otwartym pomieszczeniu, było pusto. Zostały ostatnie drzwi. Odgłosy bójki ucichły. Nie zastanawiając się dłużej otworzyłem drzwi. John leżał nieprzytomny na ziemi a Nestor poprawiał krawat. Z jego nosa, wargi i łuku brwiowego sączyła się krew, brudząc przy tym jego garnitur. Kiedy nasze spojrzenia skrzyżowały się, na jego twarz wkradł się ten psychopatyczny uśmieszek. Od razu rzuciłem się niego. Moja pięść miała soczyste zderzenie z jego krzywym ryjem. Siedziałem na nim okładając go pięściami. Po kilku cisach poczułem silne uderzenie. Z mojego nosa poleciała krew. To nic w porównaniu do tego, że teraz to on siedział na mnie. Aby uniknąć kolejnego ciosu odwróciłem głowę w bok. Mój wzrok wylądował na moim pistolecie. Chciałem go złapać ale był za daleko.
- Jeszcze się nie nauczyłeś, że ja zawsze wygrywam - Nestor zszedł ze mnie, gorączkowo rzucając się na broń. Kiedy się podniosłem on stał nad Johnem z pistoletem wycelowanym w jego klatkę piersiową. Od razu rzuciłem się na niego. Kiedy nasze ciała zderzyły się, usłyszałem znajomy mi dźwięk.

Kurwa tylko nie to!

Spojrzałem na mojego przyjaciela. Dostał w bok ciała. Ten widok sprawił, że Killer zapragnął cholernej zemsty. Z całej siły uderzyłem nestora w twarz. Bezwładnie upadł na ziemię. Jego twarz była już cała we krwi. Podniosłem z ziemi broń, którą przed chwilą upuścił.
- Nie tym razem. Zapłacisz za wszystko co nam zrobiłeś! - Podniosłem broń celując w jego kolano. Chcę przed jego śmiercią patrzeć jak zwija się z bólu.
- To za Tonniego - i padł pierwszy strzał. Zaczął krzyczeć z bólu ale miałem to w dupie.
- To za Mika - Kolejny pocisk wbił się w jego ramię. Cudowny widok. Po tylu latach mogę mu się odpłacić.
- To za Johna - tym razem dostał dwa strzały. Jeden w drugie ramię a drugi w kutasa. O ile go w ogóle ma. Ten sukinsyn zwijał się z bólu.
- A to za to co zrobiłeś MOJEJ dziewczynie - ostatnia kula wbiła się w jego klatkę piersiową, kończąc to przedstawienie. Ten kutas zdechł, dając mi wiele frajdy.

Wziąłem Johna na plecy i szybko zbiegłem na dół, do samochodu. Johna wymagał natychmiastowej pomocy medycznej. On musi żyć. Jest twardy jak ja, więc przeżyje... prawda?
Ułożyłem przyjaciela na tylnym siedzeniu siadając obok niego.
- Mike, jedź do domu szybko - o nic nie pytał. Po prostu zrobił to o co prosiłem.

Przynajmniej jedno udało mi się spełnić. Nie zostawiłem Shawty i wracam do niej żywy. Nie do końca cały i zdrowy ale żywy. A John? John to John wiem, że da radę. On tak łatwo nie odpuszcza. To tylko małe zadrapanie. podnoszę jego bluzkę aby się upewnić. Czuję się lepiej, kiedy to okazuję się prawdą. Może niekoniecznie jest o małe zadrapanie, ale rana nie jest głęboka. Krwi jest dosyć sporo. Mam nadzieję, że Shawty da radę to opatrzeć.

Jestem z ciebie dumny John.

*************************
Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba.
Tak jak mówiłam o Ari ani o Justina nie trzeba było się martwić.
Jak myślicie, co się stanie z Johnem?

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top