Powoli ustępliwa - IV

Przyglądał mi się jak niewidzianemu dotąd zjawisku, oczy, które dosłownie pożerały mój smutek powoli doprowadzały do wymuszonego uśmiechu. Coś na kształt zbliżony ku wygięciu kącików ust właśnie się ukazał, ledwo widoczny; przepełniony zniewoleniem. Wampir próbował coś zrobić i zaradzić, choćby chwyceniem w dłonie me zlane policzki łzami. Nie zamierzał opuścić ciemnego pokoju i towarzyszył przy cichuteńkim szlochu.

"Dlaczego płaczę? Powinnam być silna. Nie mogę...". Przy nim inaczej wyglądała rzeczywistość: potwornie niebezpieczna, denerwująca, zapewniająca strach i ból. Wewnątrz próbowałam unieść dłonie i oderwać od siebie winnego za to wampira, ale tak naprawdę sztywne ramiona zakazały ruchu leżąc obezwładnione. Ponownie spuściłam wzrok pędząc rozmazanym polem widzenia po ciekawych kolorem skarpetach. Niezbyt to było zamierzane, ale zrobiłam TO. Potrzebowałam GO.

Łapiąc powietrze w płucach wsunęłam ramiona między niego, tuląc po cichu głowę w jego bark.

Dziw opętał postać tym czynem na dość długi czas. Nie czekał ani chwili dłużej i pomógł mi. Otulił rękoma moje plecy przyciągając lekko do siebie, dając nieistniejące ciepło od ciała jakim dysponuje. Troska z jaką to wszystko robił wyglądała tak, jakby wcale jej nie było. Podczas ciszy padły pierwsze słowa, lecz nie moje, a jego.

- Nie miałem okazji zobaczyć jak płaczesz... - wypalił cichym i spokojnym głosem - pozwoliłaś mi na to zbyt szybko, ale tak bywa.

Opadła w tym momencie murowana i ceglana ściana między nim, a mną. Czułam wreszcie, że mogę dać sobie radę z tym co mi zaoferował; perfidnie wgryzając się w moje ciało.

Zacisnęłam powieki czując kolejne wzruszenie smutku, nie byłam w stanie zapanować nad emocjami. Wylewały się ze mnie jak z otwartej i dawno przemoczonej od łez, księgi. Zaszlochałam kolejny raz, gdy blondyn ciągnął dalej dłonią po plecach próbując uspokoić nastrój wokół.

- Lawless... o kilka słów za dużo, po co...? - rzekłam łamiącym tonem w rozpaczy.

- Chciałem zobaczyć czy również można cię złamać tak łatwo jak... jak drewnianą zapałkę - po głowie zapewne chodziła mu inna myśl, niż przykład z patyczkiem.

Odsunęłam twarz od chłodnego ciała wampira spoglądając zapłakanymi oczami w miejsce serca, w którym musiał posiadać ten organ. Dołożyłam dłoń rozstawiając szeroko palce do klatki piersiowej, patrząc ciągle na to miejsce.

- To boli, cholernie boli...! - wymamrotałam zaciskając pomarańczowy materiał między opuszkami palców.

Chłodne ręce ujęły moją, delikatnie zaciskając na niej uścisk. Nie zamierzałam spojrzeć ku górze.

- Wiem, że boli. Można było tak łatwo cię złamać, że do końca nie byłem pewny jak pocieszać cię później...

W jednej chwili nadgarstki przyparte zostały do krawędzi materaca, a głowa uniesiona z nadal smutnym spojrzeniem na blondyna.
Sekunda wystarczyła by zamknął powieki przybliżając swoje wargi, rozdziawiając tym samym kły z zębami. Przeczuwałam najgorsze widząc iż zamierza ponownie wbić się w moje ciało pragnąc krwi...

Przymknęłam widok na świat ze strachem jego zamiarów, lecz nie poczułam ostrych kłów, a miękkie i delikatne wargi muskające moje usta...

Zdziwiona otworzyłam szeroko oczy, a nasze spojrzenia momentalnie się zderzyły będąc niesamowicie blisko siebie. Prędko speszony moim wzrokiem oderwał się ode mnie wracając do tej samej pozycji siedzącej co wcześniej. Odwrócił wzrok w bok, gdyż na policzkach wampira pojawił się różowawy rumieniec.

- Chciałem cię jakoś pocieszyć... i przeprosić - jęknął zażenowany nadal nie odwracając wzroku od ściany.

Od wewnątrz chciałam wręcz krzyczeć z irytacji jaką mnie obdarzył po przez krótki pocałunek. Dlaczego to zrobił? Po co mu to było potrzebne?

- Głupek - uśmiechnęłam się w duchu, lecz policzki nabrały bladego różu.

- Aniołek mój - spojrzał w końcu z radością w oczach, prawdziwą radością.

Odwzajemniłam gest będąc od wewnątrz mile zaskoczona.

~-♪♪♪-~

Delikatne światło przebijające się przez moje powieki było dosyć uciążliwe, w obecnej chwili zakryłam ratunkiem twarz poduszką. Już rano...? Podniosłam leniwie głowę z miękkiego materiału i zerknęłam na zsunięte zasłony, przerzucając się do pozycji siedzącej. Lekko podparłam ciężar ciała na rękach, patrząc po ciągle ciemnym pomieszczeniu. Czyli nadal panuje noc. Co się działo poprzedniej godziny?

Zaczęłam obserwacje sypialni, nagle ciche sapnięcie obok zdążyło mnie na tyle przestraszyć żebym podskoczyła z miejsca. Prędko spojrzałam w prawo, ledwo wytrzeszczając oczy na widok wtulonego Lawlessa w poduszkę.
Wyglądał jakoś inaczej, jakby faktycznie spał. Myślałam, że wampiry są zawsze czujne, ale on w końcu jest Servampem. Po niedługiej chwili przyglądania mu się dostrzegłam wisiorek zwisający z szyi i leżący częściowo na materacu; nie miałam w ogóle pojęcia skąd miał ten przedmiot. Wykorzystać tą trafną okazję i zabrać tym razem skutecznie ozdobę? Nie. Może ta "pamiątka" ma dla niego większą wartość sentymentalną? Kto wie?

- Nie śpisz... aniołku...? - po chwili oczy wampira zabłysły lekko uchylone.

- Nie twój interes.

Ignorując jego poprzednie słowa rzuciłam się na połowę łóżka, której nie zajmował Lawless. Jego pretekst aby spał u mego boku, brzmiał następująco: "Nie możesz teraz samotnie przebywać, a co jeśli ktoś będzie próbował cię skrzywdzić~?!" - nie mogłam wtedy nic poradzić, niż iść wziąć prysznic bez słów.

Nagle chłodne palce dotknęły mojego ramienia, spojrzałam ukradkiem na zaspanego blondyna. Jego wzrok przeszywał mnie na wylot, co odwzajemniłam z niesmakiem.

- Co powiesz na mały spacerek po mieście? - dodał przerywając entuzjastycznie ciszę.

Uniosłam brwi w zdumieniu patrząc na zakładającego okulary chłopaka.
Czy on mówi poważnie? Krzyżujące spojrzenie i uśmiech na twarzy wampira był nie do zniesienia, muszę odpowiedzieć. Chcę to już mieć za sobą...

- Nie mam ochoty, daj mi spokój - mruknęłam wywracając plecy w stronę upierdliwca.

- W takim razie ja idę sam. Nie żebym cię zmuszał, ale dowiedziałabyś się czegoś istotnego o Servampie, z którym masz najwięcej do czynienia - zakończył podkreślając subtelnie każde słowo.

Przez dosłownie sekundę milczenia czułam w sobie gotującą w żyłach krew wraz z agresją. Już miałam wstać i przywalić wampirowi tak aż zmieniłby się w jeża, lecz w porę zebrałam myśli w jednolitą konstrukcję wielkich rozmiarów.
Opłaca się iść z nim na zwykły spacer? Chyba gorszej krzywdy mi nie wyrządzi niż zawarcie jakiegoś tam kontraktu.

- Dokąd niby chcesz iść? - mruknęłam wstając do siadu prostego i przecierając palcami twarz.

- Z aniołkiem wszędzie pójdę.

- Idę jednak. Daj mi chwilę, to się zbiorę.

Skinął głową przerzucając się na drugi bok, spojrzałam na niego nienawistnie z ukosa; za jakie grzechy muszę się z nim dogadać?

Podciągnęłam nogi z materaca rzucając pościelą w Lawlessa, by tylko go zdenerwować i zabrać po drodze z szafy ubrania. Pobiegłam do toalety zamykając szczelnie drzwi; oby tu nie wlazł, bo przez tydzień nie będzie mógł siedzieć - tak mu przyłożę.
Zarzuciłam bieliznę, a potem prędko resztę stroju: jaskrawo-różowe spodnie i białą koszulkę z krótkim rękawem. Wyszłam po chwili i już miałam ogłosić iż jestem, gdy nagle poczułam pod kolanami cudze ramiona... po krótkiej chwili spoczywające na plecach, zbyt nisko.

- Ty szczurze! Co ty wyprawiasz?! -wrzasnęłam czując ogromne zawstydzenie i dyskomfort.

- Mówisz nie ładnie, nie cierpię tego - zaśmiał się nachylając usta do ucha.

- Żartujesz sobie chyba...

Byłam bezsilna, nawet nie wziął mi płaszcza, a to cham!
Nie doczekałam się odpowiedzi, lecz nim zdążyłam spostrzec już wyniósł mnie przez drzwi wejściowe.

Ostry i nocny wiatr przepełzł przez plecy, tuż po chwili trzęsąc mną jak galaretką w kubku. Lawless zdążył to zauważyć i przyciągnął mnie bliżej siebie, zakrywając pole widzenia czymś ciepłym... zdjęłam "to coś" z twarzy widząc, że to płaszcz. Uśmiech wstąpił na usta szybko i z jego ślamazarną pomocą zarzuciłam na siebie ciepłe okrycie. Od razu lepiej.

- Możesz mnie wreszcie odstawić? - spytałam zakładając ramiona na piersi.

- Istotę taką jak ty należy nosić na rękach, aby twe stopy nie musiały się męczyć...! - odpowiedział szybko.

- Uspokój się z tymi irytującymi tekstami z książek.

- One są akurat moje - podskoczył z podłoża, przeraziłam się momentalnie czując jakby chłopak odlatywał.

Jednym skokiem wylądował na ośnieżonym dachu domu.
Czy w tym momencie w ogóle było możliwe, że jak powtórzy taką czynność kilka razy; to spadnę?

Lekko zaniepokojona spojrzałam na dół przez ramię, rewelacyjna wysokość dobiła mnie bardziej. Lawless ponownie oderwał nogi od podłoża wyskakując tym razem z nisko ugiętych kolan, czy on... będzie chciał lecieć?!

Poczułam we włosach przyjemny, lecz chłodnawy wiatr; szybko zamknęłam powieki czując iż tempo wokół zwalnia. Nie byłam ciekawa wyrazu twarzy Servampa, gdyż za specjalnie nie traktował mnie z szacunkiem (niesienie na rękach jest dla mnie skandalem).

- Otwórz oczy aniele, zmarnujesz taką piękną okazję na widok nieba - dodał z przejęciem w głosie.

Zacisnęłam powieki mocniej, chcąc dopiec wampirowi w podświadomości.
"Nie mam najmniejszej zamiaru robić tego, co mi każe!" - postanowiłam w głębokich myślach.

- Aniołku! Popatrz choć przez chwilę! - prosił, nalegając swoimi dłońmi jednocześnie podrzucając mnie w ramionach.

Strach wrócił do mnie szybciej niż myślałam. Ochota przywalenia mu w ten jego szczurzy "pyszczek" była silniejsza, no ale bądź co bądź to zbyt niebezpieczne biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znajdujemy. Nie dałam mu odpowiedzi słownej i dla świętego spokoju uchyliłam powiekę...

Otaczające nas niebo przypominało w pewnym sensie papier, na którym rozlany został granatowy atrament. Zima tego roku wyglądała jakoś inaczej, niezwykle i wyjątkowo; a może to dlatego, że ktoś zniknął z mojego życia? Na przykład chłopak?

- I pomyśleć, że to ty jako pierwsza z moich żeńskich Eve od lat, zgodziłaś się na lot. Większość dawała mi po prostu w nos albo ignorowała - zaśmiał się firmowo, lecz nagle zdążył zauważyć, że ta rozmowa nie była ciekawa w moim uznaniu. - [T/I], słuchasz co mówię?!

- Nie. Jeśli mam być szczera to się wcale nie zgodziłam na takie coś - spojrzałam nadąsana w szkarłatne oczy.

- Czekaj, mam lepszy temat! A, więc Chciwość to jeden z głównych grzechów - w locie zaczął znikąd tłumaczyć - wraz z Lenistwem, Pychą, Zazdrością, Gniewem, Nieumiarkowaniem i Nieczystością. Każdy Servamp odpowiada jednemu z nich... reszta już jest mniej interesująca, więc pomińmy ten fakt - radośnie zakończył.

Wywróciłam oczami będąc ciągle zdenerwowana, czyli takich jak on jest więcej. Ciekawe czy o wiele gorszych od niego...?

- Lawless, jesteś idiotą - rzekłam stanowczo.

Milczał, a na jego ustach za widniał szerszy uśmiech. Niebo dookoła wyglądało sympatycznie, ale ten tutaj szczur niszczył nastrój. Wywróciłam oczami patrząc z zaciekawieniem na teren. Samym dziwem było to, iż tak długo potrafi utrzymywać pozycję wyskoku w powietrzu, a co dopiero za tym szło, że nie wiadomo na jak długo.

Neony i światła miast powoli wyłaniały się zza horyzontu na co zaczęłam nerwowo spoglądać. Przecież niedługo powinno wstać słońce, więc także muszę wracać, bo szkoła czeka. Głupota; ale co ja mogę?

Odetchnęłam chłodnym powietrzem zanurzając głowę w kołnierzu płaszcza, będąc tak samo znudzona tym wszystkim jak wolno szybujące ciemne chmury.
Delikatny odgłos przy uchu, coś na rodzaj rozbawienia; wydobył z siebie Servamp.

- Długo żyjesz? -spytałam zamykając i otwierając leniwie powieki.

Spojrzałam ku górze, jego uniesiona twarz wypatrywała czegoś; czegokolwiek by nie odpowiadać przez minuty mojego czekania. Opuścił zaraz wzrok po czym ślepia zabłysły od światła wschodzącej gwiazdy ognia... czyżby nadchodził ranek?

- Dosyć długo. Nie mogę powiedzieć, że wieczność moja miła - ponownie wrócił spojrzeniem w stronę miasta.

Postanowiłam zrobić tak samo, dosłownie w tym samym momencie z naszych ust wydobyło się powolne i przeciągnięte westchnienie.
Połączyło nas chyba nawet umysłem, a nie tylko jakimś łańcuchem, który blokował fizycznie nasze części ciała. W myślach kolejne smutki związane z pożegnaniem starego, sielankowego życia, na rzecz tutejszego Lawlessa, który zaczął unikać światła jak wody.
Nie powiem, bo wyglądało to zabawnie i należało do bezcennych wydarzeń, gdy chciał w jakiś magiczny sposób uciec od promieni słońca.

- Co ci jest? Światła się boisz, nie spłoniesz - rzuciłam na wiatr, nie myśląc nad swoją wypowiedzią.

- Chyba nie chcesz wylądować porozbijana z jeżykiem w ramionach? Nie przeszkadzaj. Dam radę - triumfalnym tonem wyszczerzył uśmiech.

To nie był świetny pomysł, ale lepsze to niż nagła śmierć z rąk jakiegoś psychopaty, tak?
Nagle zamykając oczy poczułam się pewniej, zupełnie jakby porywacz ustał w miejscu i stał już na równych nogach. Zerknęłam na podłoże; po jakie licho wylądował na najbliższym z bloków mieszkalnych? Nie można było się schować między kamienicą obok?

- Wracaj się teraz do domu - zdjął mnie z ramion, na mój rozkaz - Nie chcesz chyba znowu zamienić się w jeża...! - zakończyłam śmiechem z marnego żywota jakim dysponuje.

Jego tęczówki nie wyrażały żadnych emocji - zresztą nie pierwszy raz tak jest i nie ostatni.
Przerzucił sprawnie dłoń trzymając czarny szalik z rozłożystymi końcami przy mojej twarzy. Zdumiona czynami odwróciłam się na pięcie, lecz coś dotknęło nadgarstka, ściskając lekko; chcąc jednocześnie zatrzymać me kroki. Wyczuł starania ucieczki od niego, więc druga dłoń zatrzymała próby opuszczenia miejsca i spoczęła na ramieniu. Słońce powoli dodawało tej chwili klimatu, jak z jakiegoś filmu romantycznego. Usta na chwilę obecną zapewne były puste jak i oczy - tak przypuszczam.

- Aniołku. Jest coś o czym jeszcze powinnaś wiedzieć... - zaśmiał się zmieszany; przekrzywienie głowy i obrót w stronę wampira - Nie żartowałem kochanie moje z tym limitem odległości - podparł kark dłonią.

- Dasz spokój i przestaniesz za mną łazić?

Promienie padły na moją twarz i tuż po chwili na Hyde'a; zmieniając Chciwość w jeża z dwukolorowymi kolcami. Zacisnęłam dłonie w pięści. Zdenerwowana nie pomyślałam nawet o tym by go stąd zabrać, wyminęłam denerwującego potworka próbując jakoś stąd zejść; cudownie! Nie dość, że muszę iść pilnie na zajęcia szkolne, gdyż przez Hyde'a opuszczałam kilka dni, to w dodatku utknęłam z nim na dachu w środku zimy.

- [T/I]... zimno... - pisnął roztrzęsiony głosik.

Niepewnie zerknęłam przez ramię, to Lawless? Zmrużyłam oczy z irytacją. Wielki Servamp Chciwości właśnie marznie! Parsknęłam pod nosem robiąc łuk nogami, chcąc go w tym momencie zrzucić z ośnieżonego dachu.

- Nie będę się powstrzymywała. Myślałam, że jestem jednak w stanie się pogodzić z faktem, iż skazałeś mnie na kontrakt, ale jedno mam ci do powiedzenia... - podeszłam wściekła do jeża klękając na kolano - Nie obchodzi mnie żaden limit odległości i oznajmiam ci, że masz wynieść się z mojego życia i to już! - wbiłam palec w nos zwierzaka.

Zakrył momentalnie łapkami jego powierzchnię, jęcząc cicho. Wewnątrz czułam wyrzuty sumienia, że w ogóle kogoś tak potraktowałam, lecz szybko odeszłam od wampira rozwiewając wszelkie niepewności.
Zatrzymałam krok przy krawędzi niepewnie spoglądając w dół, da się zabić zeskakując z czteropiętrowego bloku mieszkalnego? Uśmiechnęłam się na samą myśl o próbie skoku i wylądowaniu ze złamanymi żebrami wśród krzewów; nie należę do takich by skoczyć.

- [T/I]! - wydał z siebie ostrzeżenie w postaci jęknięcia. - Czekaj, pomogę...!

I zeskoczyłam. Teoretycznie robiąc najgłupszą rzecz w swoim życiu. Lądując na balkonie, nawet nie patrząc na Lawlessa.
"Niby po co mi taki Servamp? Mam własne życie, szkołę i inne sprawy na głowie niż udawanie właścicielki jeża!" - warknęłam w myślach schodząc powoli po balkonach aż na samo podłoże.

Już mierzyłam wzrokiem upragniony cel; zostały tylko dwa piętra, gdy poczułam na sobie wzrok Hyde'a. Nie mam specjalnych umiejętności jak on czy jakaś tam postać z komiksu, by przestawić mu rozumowanie na normalne. Czemu więc nie dziwić się, dlaczego nigdy nie zmieni swojego postępowania? Stop. To mało interesujące.

Przybita mroźnym zimnem dotarłam w końcu na ostatni balkon schodząc szybko i sprawnie przez poręcz. Do uszu doszedł mnie krzyk jednej z kobiet stojącej gdzieś wyżej, ale to mało istotne...
Wyruszyłam dość szybkim tempem w kierunku standardowym - czyli do domu. Wzdychając kilka razy po drodze, z myślami trzeszczącymi w głowie ledwo trzymałam pion.
Starania by odwieść myśli od jeża ciągle stojącego na dachu, były wielokrotnie powtarzane, gdyż ciężko zapomnieć o kimś takim jak on.
Przynajmniej mogę mieć pewność, że go więcej nie zobaczę; i to się liczy!

~~~~~~
(a/n) chyba tutaj powinnam zakończyć ten rozdział. nie jest źle, ale mogło być lepiej... [*] usprawiedliwiam się od razu żeby nie było później, że bez powodu piszę beznadziejne rozdziały: spadek weny i (to wszystko przeze mnie, hah) lenistwo.
moje serce przebito sztyletem świata ;-;
ale jakoś przeżyję. \(^O^)/

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top