Nietypowe Spotkanie
Siedzę sobie na krawędzi mostu...czytam książkę, wiem dość nietypowe miejsce, żeby czytać, ale nie poszłam do szkoły, bo nie lubię...Nudzę się po prostu. W tym semestrze mam już chyba z dziesięć nieobecności. Książka jest ciekawa, uwielbiam czytać horrory... zwłaszcza Stephena King'a. Znudziło mi się siedzenie na moście więc poszłam na spacer. Wszystko byle, by nie iść do szkoły. Wsiadłam w autobus i pojechałam do parku...głównie po to, żeby pomyśleć. Dziś mija rocznica śmierci moich rodziców. Łzy mimowolnie zaczęły mi płynąć z oczu. Usiadłam na ławce i zaczęłam szkicować portret moich rodziców. Tata jak zwykle z uniesioną dumnie głową oraz matka u jego boku. Oboje uśmiechnięci a pomiędzy nimi maleńka ja, także uśmiechnięa od ucha do ucha. Po ich śmierci stałam się inna...mniej się uśmiechałam, więcej płakałam. Nawet nie zauważyłam jak stanął nade mną jakiś mężczyzna.
- Widzę, że szkicujesz? - zaczął.
Spojrzałam na jego twarz...Blada skóra, ostry i prosty nos, kwadratowa szczęka, krótkie kruczoczarne włosy oraz niezwykłe szmaragdowe oczy. Nie znam go, a na dodatek w ogóle widzę go tu pierwszy raz...
- Kim jesteś? - spytałam nieznajomego.
- Loki Laufeyson. - przedstawił się i podał mi rękę.
Loki? Ha! Jak ten nordycki bóg psotów i kłamstwa.
- Wiesz, że nie powinieneś mi się przedstawiać. - stwierdziłam
- Ufam ci. - odparł.
Westchnęłam.
- Tanerah Lee.
- Miło mi cię poznać. - powiedział
- Wzajemnie. - odparłam
Usiadł koło mnie i spytał dlaczego nie jestem w szkole. Odpowiedziałam mu, że nie chce mi się chodzić...a potem i tak wracam do domu dziecka. Siedząc w dłuższej chwili cicho. Stwierdziłam, że jakoś nie pasuje do tej scenerii. Ubrany w elegancki garnitur z zielonym krawatem oraz żółtym szalikiem...koło niego leżała skórzana aktówka. Później spytał mnie o to, dlaczego znalazłam się w domu dziecka. Nie chciałam o tym mówić, ale z tym mężczyzną tak miło się rozmawiało. Postanowiłam mu wszystko opowiedzieć pomimo, tego, że to nieznajomy. Potem poszliśmy na spacer. Robiło się ciemno, więc zaprosił mnie do siebie.
- Będą mnie szukać. - powiedziałam.
- Dam im znać, że jesteś bezpieczna. Nie daj się prosić.
Zresztą....co mi szkodzi? Kiwnęłam tylko głową i poszłam za nim. Kiedy nareszczie byliśmy w jego mieszkaniu zdjęłam buty i zaczęłam się przyglądać...Wow....Cały pokój był w ocieniach czerni, złotego oraz zieleni. Cudownie tu...Usiadłam na kanapie i zaczęłam pić kawę, którą mi zrobił. Znowu długo rozmawiałiśmy, aż oczy zaczęły mi się zamykać. Zasnęłam.
Następnego dnia rano obudziłam się w łóżku...nie swoim na dodatek. Obróciłam się i zobaczyłam, że obok mnie lezał Loki....chyba nie...Matko! Wstałam ubrałam się i poszłam do salonu zabrać moją torbę. Wyszłam na ulicę. Pobiegłam w stronę ośrodka. Ledwo co weszłam i już dostałam burę, za to, że nie wróciłam do domu. Za chwilę stało się coś nieoczekiwanego...Moje ręce się rozgrzały. Skóra zaczęła mnie palić we wszystkich miejscach na ciele. Pobiegłam do swojego pokoju i zaczęłam płakać z bólu. Z moich palców sypały się iskry. Chwilę później całe moje palce stanęły w ogniu...nie myśl o tym...i o dziwo kiedy przestałam o tym myśleć To ogien i iskry zniknęły...tak samo jak ból...Zasnęłam. Obudziłam się kilka godzin później. Sporzałam na telefon i zobaczyłam SMS:
Tanerah, wiem, żeuciekłaś, bo stchórzyłaś.
Spotkajmy się w mieście na rogu koło twojej szkoły.
LOKI
Dziwne...postanowiłam się z nim spotkać...co mi szkodzi? Weszłam pod prysznic. Przebrałam się i poszłam na spotkanie z tajemniczym Lokim...dalej nie wierzę, że on się tak nazywa. Kiedy wsiadłam w autobus załączyłam Mp4 i słuchałam mojego ulubionego wykonawcy Slasha. W moich uszach rozbrzmiewała piosenka You' re a Lie i nawet nie spostrzegłam kiedy dojechałam na miejsce. Stał tam. Nieco swobodniej ubrany, bo w czarne jeansy, Biała koszulkę i Rolexa...facet jest dziany skoro go stać na tak drogi zegarek jakim jest Rolex...popatrzyłam na swój ubiór...biała koszulka, jasne jeansy oraz czarne głany na nogach. No i mój ukochany plecak kostka.
- Loki, cześć, co ty... - nie zdążyłam dokończyć, bo zza rogu wyłoniło się dwóch facetów w długich czarnych płaszczach.
Zaczęłam się wycofywać w tył....
- Tanerah, czekaj to... - reszty nie słyszałam, bo odwróciłam się i puściłam biegiem w tył...
Kurczę to jakaś mafia, czy co? Dobiegłam spowrotem do domu opieki społecznej. Spakowałam wszystkie niezbędne rzeczy i pobiegłam w stronę metra...siedząc już w pędzącym metrze sprawdziłam portfel. No dość trochę się uzbierało, może na bilet samolotowy będzie. Na następnym przystanku zauważyłam jak czarne płaszcze rodem z "Matrixa" wsiadają. Ja tymczasem wybiegłam drugim wejściem i wpadłam w ramiona Lokiego.
- Puść mnie! - krzyczałam.
- Cicho, nie rób zamieszania. Nie zrobimy ci krzywdy, wręcz przeciwnie. Chcemy Ci pomóc, wiemy o twoich mocach. - szepnął
Skąd?
- Co?! Kim jesteś? - spytałam oburzona.
- Loki, prywatnie biznesmen oraz posiadacz własnej wielkiej firmy i członek Avengers.....
Co? Rozmawiam z jednym z fikcyjnych bohaterów? Nie wierzę.
- Nie ma czegoś takiego jak Avengers....to tylko wymysł ludzi.
- Myślisz, że kto uratował Nowy Jork?
Rzeczywiście w 2012 był jakiś problem w mieście z Nordyckim Bogiem, ale nikt o niczym głośno nam nie mówił w domu opieki...To ON! Jak ja się mogłam nie domyślić. Strzeliłam mu w twarz z liścia.
- Ty zniszczyłeś Nowy Jork. - powiedziałam zaciskając zęby.
- T-Tak Tanerah, ale się zmieniłem. Pragnę twojego dobra. - wyszeptał.
Mam iść z nim, czy nie oto jest pytanie. Postanowiłam pójść. Zabrali mnie do jakiegoś budynku zbudowanego na wzór bazy wojskowej. Tam zjechalismy windą na poziom -10 i stanęłam przed ciemnoskórym mężczyzną z przepaską na lewym oku. Ubrany był tak samo jak reszta.
- Nick Fury, witaj wśród Avengers, Tanerah Lee.
Czekaj...CO?!
Taki tam krótki rozdział...czytajcie i komentujcie, czy warto dalej pisać....Pozdro dla wszystkich:)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top