two: the helplessness.

two:
• the helplessness •

Wczorajszy dzień zapętlał się wciąż w głowie Jisunga, siejąc tam prawdziwy zamęt. Najmocniej męczyło go to, jak szybko zmieniał się Hyunjin. Nie potrafił pojąć tego, że najpierw Hwang strzelał w niego piorunami jak burza, nagle dając mu potem nadzieję i stając się niczym rozchmurzone niebo, które nareszcie pokazało słońce, aby w następnej chwili znów cisnąć gromem w jego delikatne serce. Nic z tego nie rozumiał i dlatego tak bardzo bał się dzisiejszego treningu. Czuł się jeszcze bardziej przerażony, niż ostatnio, a przecież nie mogło się to skończyć gorzej, niż wyśmianiem go przez całą grupkę jeźdźców. Całą noc zajęło mu rozmyślanie najróżniejszych scenariuszy i tego, czego mógł się spodziewać po Hwangu, jednak pomimo tego nadal czuł się niedostatecznie przygotowany.

Dlatego też jak tylko stawił się w południe przed stajnią smoków, prawie wrzasnął z zaskoczenia, gdyż na arenie nie zastał nikogo, poza Hyunjinem. Choć nienawidził szczerze reszty jego rówieśników, tak spotkanie się oko w oko z czarnowłosym tyranem było jego największym koszmarem wczorajszej nocy. Nie miał pojęcia, czy pomylił godziny, czy może wszyscy zrobili sobie z niego żarty, ale z każdą chwilą lęk w nim jedynie rósł. To niemożliwe, żeby był pierwszy.

— A ty znów spóźniony — westchnął zrezygnowany Hwang na przywitanie. Jego wzrok przeleciał też całe ciało Hana od góry do dołu.

— Przecież nikogo jeszcze nie ma — bąknął nieśmiało, rozglądając się wokoło, by upewnić się czy aby na pewno nikogo nie przeoczył. Nie rozumiał, dlaczego Hyunjin znowu był na niego zły, skoro byli na arenie sami.

— Przełożyłem wszystkich na póżniej, żeby przeprowadzić z tobą solowy trening — wyjaśnił zirytowany. — Nie wiem czy zauważyłeś, ale nie radzisz sobie — zarechotał wrednie, krzyżując ramiona na piersi. — A ja chcę mieć to jak najszybciej z głowy, więc nie będę się męczyć z tobą w grupie, bo będziesz tylko płakać.

Jisung jedynie zagryzł boleśnie swoją wargę, jednocześnie spuszczając wzrok. Było jeszcze gorzej od nieradzenia robie i dobrze o tym wiedział. Hwang miał rację i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby podczas treningu z rówieśnikami wszyscy znów by się z niego śmiali, to i tym razem skończyłby płacząc przez cały wieczór. Jedyne nad czym się zastanawiał, to czy był to akt litości, czy może pogardy od Hyunjina.

Mina lekko starszego chłopaka też niczego nie zdradzała. Wydawał się w tym momencie taki sam, jak wczoraj przed tą całą akcją w stajni smoków — arogancki i bezczelny. Wciąż przyglądał się Jisungowi, jakby patrzył jedynie na żałosnego robaczka. I choć naprawdę brunet chciałby tego nie drążyć, męczyła go ta jego zmienna osobowość. Tak, jakby Hwang na siłę starał się ukryć za maską zimnego mężczyzny. I choć jeszcze tego nie wiedział, to był naprawdę blisko prawdy.

— Nie stój tak, tylko chodź tutaj — westchnął niecierpliwie, przywołując go do siebie gestem dłoni. Jisungowi jednak nie do końca na rękę było tam iść. Nie dlatego, że musiałby zadrzeć głowę, aby spojrzeć w oczy Hyunjina, ale przede wszystkim musiałby stanąć obok jego smoka. A ta czerwona i ogromna bestia nie wyglądała zbyt przyjaźnie.

Jęknął jedynie do siebie cicho, czując, jak zimny pot zbiera się już teraz na jego karku. Bał się tak okropnie, jak jeszcze nigdy, bo nie miał pojęcia, czego mógł się spodziewać po dzisiejszym treningu. Doskonale wiedział, że było to po nim widać, ale nic nie mógł teraz na to poradzić. Nie licząc podawania jedzenia smokowi jego ojca, było to jego dopiero drugie obcowanie z tymi zwierzętami z tak bliska. Pierwsze rzecz jasna odbyło się wczoraj i poszło mu fatalnie.

I w miarę jak się zbliżał, robiło mu się coraz bardziej słabo od zadzierania głowy w celu zobaczenia pupilka Hwanga. Wydawał się on po prostu drugim wcieleniem czarnowłosego, tyle że w pięciokrotnym powiększeniu.

— Oczy na mnie, Han — rzucił wyższy, odciągając przerażonego Jisunga od patrzenia na jego towarzysza. — Zaczniemy od tego, czego uczą w smoczkowych przedszkolach — prychnął, jeszcze bardziej wbijając psychikę chłopca w ziemię. — Są trzy podstawowe zasady obcowania z tymi zwierzętami — wyjaśnił, cały czas przyglądając się młodszemu, co wypalało w Jisungu niemal prawdziwą dziurę. — Po pierwsze, nigdy nie patrz obcemu smokowi w oczy, bo uzna, że rzucasz mu wyzwanie — oznajmił karcąco, przywołując to, jak Han przyglądał się czerwonej bestyjce jeszcze przed chwilą. — Po drugie, nie pokazuj im, że się boisz, bo one to doskonale czują — kontynuował, prychając cicho do siebie na widok zgarbionej i wystraszonej postawy swojego ucznia. — Po trzecie, szanuj je, bo jak je zlekceważysz, to się odwdzięczą — zakończył swoją przemowę, łapiąc się za prawe ramię, jakby chciał mu coś pokazać, ale w końcu zrezygnował. — Zrozumiano? — dopytał, otrzymując jedynie kiwanie głową od Jisunga. — To spróbuj z Kaiem — rzucił jeszcze na koniec, odsuwając się kawałek, aby dać mu miejsce.

— J-jak? — zapytał jedynie bardziej przerażony Han, stojąc teraz prosto na lini ognia jego smoka. Jak to możliwe, że takie wielkie bydlę miało tak przyjazne imię?

— No tak, pracuję z pięciolatkiem — westchnął zirytowany Hwang, unosząc wzrok do nieba w geście złości. — Obok nogi masz wiadro z rybami, daj mu jedną — rzucił, jakby to była najoczywistsza i najprostsza rzecz na świecie.

No tak, co to za problem? To tylko bestia z głową wielką jak pół Jisunga i zębami wielkości jego palców. Na pewno go nie rozszarpie i nie spali.

— Druga zasada, Han — przypomniał już naprawdę zniecierpliwiony trener, przyglądając się temu wszystkiemu jak żałosnemu skeczowi. — No przecież cię nie zje, jeśli mu nie pozwolę — dodał jedynie, z radością na twarzy przyglądając temu, jak serce Jisunga podskoczyło mu do gardła.

Jisung przełknął nerwowo ślinę, w końcu schylając się i zabierając z wiaderka jedną rybę. Zrobił też krok do przodu, nie robiąc jednak nic poza wpatrywaniem się w szyję smoka — bo w końcu w oczy nie mógł. Hyunjin stęknął jedynie ciężko przez ten żałosny widok, stając obok swojego smoka. Powoli doprowadzało go do szału, bo chociaż był zazwyczaj cierpliwy, to jak miał pracować z osobą, która zdawała się bać swojego własnego cienia?

— Posłuchaj — zaczął już naprawdę mocno podirytowany. — Ja też nie chcę tu być i robię to tylko dlatego, że kazał mi ojciec. Więc mógłbyś się wreszcie trochę wysilić, bo czym prędzej przestaniesz zachowywać się jak dziecko, tym prędzej skończymy ten trening i oboje wrócimy do domu — westchnął. — Kai to oswojony smok, więc zabija tylko, gdy mu każę. Naprawdę ci nic nie zrobi — dodał, zaczynając drapać smoka pod pyskiem.

W tej chwili Jisung ledwo powstrzymał się od prychnięcia. Hyunjin traktował swojego smoka jak przyjaznego pieska, a była to przecież krwiożercza bestia. Doskonale wiedział, że Kai należał do jednej z agresywniejszych ras, które potrafiły spustoszyć nieprzyjazne im wioski, a tymczasem Hwang wmawiał mu, że był to mały pupilek.

W końcu wziął jednak głęboki wdech, zamykając oczy i rzucając rybą na oślep w stronę smoka. Już chwilę później do jego uszu dotarł głośny śmiech starszego z nich. Jednak kiedy otworzył oczy, ryby nie było, co oznaczało, że smok ją zjadł.

— No chyba sobie żartujesz — prychnął czarnowłosy, zakładając ręce na piersi. Smok jednak zaczął obwąchiwać jego włosy, co ewidentnie starał się zignorować.

Jisung przełknął znów ślinę, czując, jak gula staje w jego gardle. Co znowu nie podobało się Hyunjinowi? Ciągle miał do niego jakiś problem i zamiast mu pokazać, co robi źle, to się z jego śmiał.

— Przecież zjadł — wyszeptał cicho.

— Nie pamiętasz, co mówiłem? — rzucił zniecierpliwieniem. Miał już powoli dość tego, że co Jisunga nic nie docierało. Dosłownie tak, jakby mówił do ściany. — Nie oswoisz smoka, jeśli pokażesz mu, że się boisz. Musisz pokazać mu szacunek, a nie przerażenie.

— To pokaż mi, jak to zrobić — powiedział jeszcze ciszej, nie będąc nawet pewnym, czy słowa te dotarły do Hwanga.

Czarnowłosy westchnął ciężko, następnie obracając się w stronę stajni. Dopiero wtedy Jisung zauważył, że była ona otwarta, co znaczyło, że smoki mogły wyjść tak naprawdę kiedy chciały. Nie miał pojęcia, ile ich tam było, bo część smoków mieszkała w stodołach przy domach ich właścicieli, a noce w stajni spędzały głównie te, które zostały uratowane przez jeźdźców smoków z opałów, smoki ranne czy te, które nie znalazły jeszcze właścicieli.

I kiedy Hwang zagwizdał, Jisung zrozumiał, co planował starszy z nich. Wszystkie znajdujące się w stajni smoki wyleciały z niej. Han pisnął przerażony, jednak czarnowłosy nawet nie drgnął. Już chwilę później usłyszał też ryk stojącego obok nich smoka Hyunjina. Brązowowłosy szybko zrozumiał, co się działo — w końcu smokiem alfa musiał być ten należący do ich trenera. Smoki stanęły więc jak zdębiałe, zaś treser uniósł wiaderko, następnie wciskając je Jisungowi w ręce.

— Chodź — polecił, samemu zbliżając się do jednego ze smoków. Jisung szybko rozpoznał w nim małego smoka z gatunku kamiennych. Kiedy stanęli przed nim, Hyunjin zabrał z wiadra jedną rybę, spoglądając też na Hana. — Jak mówiłem, nie chcemy, by smok pomyślał, że rzucasz mu wyzwanie. Musisz pokazać mu szacunek, by zawiązać relacje partnerską. Smok to twój przyjaciel, jeśli zostaniesz jego szefem, to nigdy ci nie zaufa — wyjaśnił. — Musisz poczekać, aż sam do ciebie przyjdzie. Nie rzucasz mu ryby, nie pchasz na siłę łapy do paszczy, bo ci ją ugryzie — rzucił, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. — Jeśli uzna cię za godnego zaufania, sam do ciebie przyjdzie, dopiero wtedy możesz spojrzeć mu w oczy. Patrz.

Po tych słowach uśmiechnął się, spoglądając na stojącego grzecznie przed nim smoka. Wyciągnął przed siebie dłoń, swój wzrok umiejscawiając na paszczy smoka. Stanął do niego bokiem, rękę z rybą spuszczając wzdłuż swojego ciała. Ani drgnął, w przeciwieństwie do Jisunga w ogóle nie wykazując strachu. Po chwili smok zbliżył się do niego, pochylając głowę. W tym też momencie Hyunjin ułożył dłoń na jego głowie, uśmiechając się szeroko.

— Grzeczny smoczek — pochwalił go, dopiero wtedy podając mu rybę. — Widzisz? Da się — dodał, spoglądając na Hana. — Najpierw zaufanie, potem ryba. Teraz ty — zarządził.

I chociaż gdzieś w oddali Jisung ujrzał smoka, którego dzień wcześniej spotkał w stajni, to jednak wybrał innego smoka, który stał obok. Znalazł w gromadzie smoków innego smoka kamiennego, które zazwyczaj były łagodne i przyjazne, a co najważniejsze, nie zionęły ogniem. Stanął przed nim, biorąc ostatni, głęboki wdech i mając zamiar powtórzyć to, co przed chwilą pokazał mu Hyunjin. Nie zmniejszyło to jednak rosnącego w nim strachu ani trochę, nawet, jeśli stojący przed nim smok był młody i łagodny, a on dostał instruktaż krok po kroku od profesjonalisty.

Biorąc jednak głęboki oddech i dzierżąc karpia w dłoni, próbował odwzorować postawę Hyunjina sprzed chwili. Nie wiedząc nawet kiedy, wstrzymał oddech, powolnie podstawiając rybę pod pysk zwierzęcia. Udawał przed sobą, że się go nie boi, choć doskonale wiedział, że było całkiem inaczej. Mało to było jednak wiarogodne, gdyż cały się trząsł ze strachu. Znowu łamał jedną z zasad Hyunjina, jednak nic nie umiał na to poradzić.

Obserwował teraz bacznie szarą bestyjkę, która omiotła go najpierw całego wzrokiem, niepewnie też wąchając rybę. Jisung cały czas walczył ze swoim strachem i odruchem zaciśnięcia oczu jak najmocniej się dało i może właśnie to był jego największy błąd.

Skupiając się tak mocno na nieokazywaniu strachu, zapomniał kompletnie o pierwszej zasadzie. I chyba nie bez powodu Hyunjin wymienił ją na początku, gdyż kiedy tylko jego spojrzenie spotkało się z tym smoka, nie minęła chwila, a Jisung został powalony na ziemię, w następnej sekundzie czując przeszywający ból w dłoni. Nie wiedział, czy ten głodny i wściekły smok odgryzł mu ją całkiem, czy krew ubabrała mu już całe ubranie, czy może wbił w nią jedynie swoje kły, ale bolało jak diabli. Głośny szloch i błagalnie o pomoc wydobywały się teraz z gardła Jisunga, który panicznie próbował uciec jakoś smokowi. Bestia jednak nie odpuszczała, cały czas próbując kąsać i drapać bezbronnego i przerażonego chłopca.

Hyunjin stał tam jedynie nad nimi w głębokim szoku, nie potrafiąc się otrząsnąć. Stał jak słup, przyglądając się temu atakowi i słuchając żałosnych szlochów swojego ucznia. W środku był jednak przerażony, gdyż był w stanie jedynie myśleć o tym, jak wściekły będzie na niego ojciec i wódz, za nie zapewnienie dziedzicowi bezpieczeństwa na zajęciach. Tym razem to jego koszmar się spełniał, gdyż zrozumiał, że zawiedzie swojego ojca. Bał się też o młodszego chłopca, to było oczywiste, bo w końcu nie był potworem, ale w tej chwili nie był w stanie zrobić niczego. Zanim jednak zdążył się otrząsnąć i spróbować odciągnąć jakoś smoka od Hana, wstrząsnęło nim jeszcze bardziej.

Znienacka pojawił się nagle kolejny smok, który rzucił się na bestię atakującą zawzięcie Jisunga, jednocześnie go ratując. Chłopiec szybko odczołgał się do tyłu, aby już więcej nie mogły dosięgnąć go wredne szpony tamtego gada. Oddychał ciężko, dopiero wtedy spoglądając na siebie. Ubrania miał podziurawione i poszarpane, dłoń pulsowała od bólu powodowanego ranami, które zostawił tam smok. Były one na tyle głębokie, że wypływała z nich krew.

Czuł się jak w jakimś amoku, przyglądając się teraz walce smoków zaraz obok niego. Jeszcze bardziej nie był w stanie pojąc tego, dlaczego inna bestia chciała go ratować. A może po prostu nie trafiła w to, co chciała i prawdziwym celem był on? Nie mógł uwierzyć w to, że smoczyca, która rzuciła się na niego wczoraj, dziś uratowała mu życie.

Hyunjin zaś dopiero wtedy jakby się obudził. Nie chcąc doprowadzić do masakry jego pola treningowego, najpierw rzucił się do smoków, aby je rozdzielić. Przywołał do siebie swojego pupila, gestem dłoni nakazując mu, aby jako alfa tej stajni, rozkazał im się uspokoić. Dopiero po tym mógł zając się Jisungiem, o którego zaczynał się coraz bardziej się martwić.

Sam nadal był w ogromnym szoku, że oba tak łagodne i płochliwe stworzonka walczyły ze sobą jak doświadczeni drapieżnicy. Zupełnie nie takiego rezultatu spodziewał się po dzisiejszym treningu. Rzecz jasna nie sądził, że Jisung zaskoczy go pasmem samych sukcesów, ale jednak kompletnie nie był przygotowany na walki smoków oraz rannego i do tego straumatyzowanego dzieciaka. I już teraz wiedział, że to ciężko będzie mu naprawić.

Z pomocą Kaia udało mu się w końcu zagonić wszystkie smoki do stajni i łańcuchami poprzyczepiał agresywne z nich tak, aby już więcej nie doszło do nieplanowanych bójek. Dopiero w następnej kolejności podbiegł do roztrzęsionego i nadal pogrążonego w płaczu, i bólu Hana. Przełknął nerwowo ślinę, z całych sił starając się odepchnąć od siebie myśl o tym, że zawiedzie wszystkich wokół. Musiał zająć się Jisungiem i przełamać te barierę, którą starał się utworzyć pomiędzy nim, a synem wodza. Chłopiec za to nadal w szoku oglądał swoją dłoń, zastanawiając się, jak ukryć tę porażkę przed ojcem. Znowu udowodni mu jedynie to, jak wielką porażką był.

— Jisung, wszystko w porządku? — zapytał zaniepokojony Hwang, klękając przy nim. Wyciągnął ostrożnie dłoń do rany bruneta, jednak młodszy szybko się wyszarpał, wstając pospiesznie.

— A wygląda w porządku?! — wrzasnął zdenerwowany, patrząc na wyższego nienawistnie. Teraz patrzył na niego zmartwionym wzrokiem, a jeszcze chwilę wczęsniej stał jak słup, pozwalając smokowi znęcać się nad nim. — Właśnie chciał mnie zjeść smok, Hwang! — przypomniał mu z żalem w głosie. Trzymał zranioną dłoń blisko siebie, drugą zaś wymachując z frustracją w powietrzu.

— Mówiłem przecież, żebyś nie patrzył mu w oczy! — odkrzyknął czarnowłosy, odbijając od siebie słowne ataki Jisunga. Zawsze tak reagował, kiedy ktoś się na nim wyżywał, a współczucie nagle całkowicie znikało. Nie potrafił okazywać emocji i w taki sposób się to właśnie kończyło. Zawsze krzyczał i wylewał swoje poczucie winy na innych, kiedy coś mu nie wychodziło.

— Naprawdę myślisz, że zrobiłem to specjalnie? — rzucił zażenowany Han. Łzy znów zbierały mu się w kącikach oczu, a fakt, że Hwang to jego obwiniał o tę sytuację, wcale nie pomagał. — Dobrze wiedziałeś jak okropnie się boję! Masz rację, oczywiście, że chciałem stać się obiadkiem dla smoka! — wrzasnął znów na skraju płaczu. — Ja naprawdę tak cholernie staram się, żeby w końcu mi się udało, ale nie potrafię, dobra?! Przerasta mnie już to wszystko! Wszyscy wymagacie ode mnie więcej, niż jestem w stanie dać— wyrzucił z siebie, kompletnie tracąc kontrolę nad tym, co mówił. Musiał w końcu wylać z siebie cały ból i żal, jaki gnieździł się w nim od dawna i padło akurat na Hyunjina. — Naprawdę chcę was wszystkich zadowolić! Ciebie, ojca, was wszystkich! Wszyscy macie do mnie jakieś problemy i oczekiwania! — wypalił, nadal krzycząc na znów wrytego w ziemię Hwanga, kompletnie ignorując łzy na twarzy i ból w ręce. — Wybaczcie, proszę, że nie jestem dziedzicem jakiego sobie wymarzyliście! Ja po prostu nie potrafię... — westchnął żałośnie, czując jak warga zaczyna mu drżeć.

— Jisung, ja... — mruknął Hyunjin, nadal przetwarzając w głowie wszystkie chaotyczne myśli, jakie przekazał mu Jisung przed sekundą. Nie wiedział nawet, co chciał konkretnie powiedzieć, po prostu go zatkało. Jednak nim zdążył się zastanowić, Jisung znów mu przerwał.

— Daruj sobie — bąknął jedynie. — Nikt się o tym nie dowie, jesteś bezpieczny — zapewnił, prychając zirytowany.

Hyunjin oblizał nerwowo wargi, szybko analizując w głowie całą sytuację. I chociaż nienawidził okazywać emocji, to jednak w środku czuł, że nie mógł go tak teraz zostawić. Sam sobie wmówił, że bał się reakcji ojca i wodza, choć gdzieś tam w środku się zmartwił. Naprawdę był dobrym człowiekiem, ale przez lata nauczył się, że najlepiej było nie pokazywać innym emocji.

— Nie, poczekaj — zarządził, widząc, że Jisung chciał się stąd jak najszybciej zmyć. — Pójdziemy do mnie, opatrzę ci to. Ja wiem, co z tym zrobić, ty nie — dodał. A kiedy od razu po wypowiedzeniu tych słów Hyunjin złapał jego nadgarstek, Jisung zrozumiał, że nie miał innego wyboru. — Kai — zwrócił się do swojego smoka, nim ruszył się z miejsca. — Zostań tu i pilnuj stajni — oznajmił, na co smok wesoło zaczął machać ogonem. — Schowaj to pod płaszcz, jeśli nie chcesz, by wszyscy o tym mówili.

Jisung istotnie schował swoją rękę pod ubranie, w ciszy podążając za Hyunjinem. Wiedział, gdzie ten mieszkał, jednak musiał przyznać, że był tam tylko raz na kolacji, gdy był młodszy. To miał być pierwszy raz, kiedy odwiedzi pokój starszego z nich.

Hyunjin w szybkim tempie zaprowadził go na górę, do swojego pokoju, w którym zamknął drzwi na klucz. Jisung ciągle czuł okropny ból, który promieniował od jego ręki, jednak to, co się obecnie działo, skutecznie odwracało jego uwagę od bólu. I kiedy Hwang zaczął szukać czegoś w szafie, on stanął jak wryty, zaczynając rozglądać się po pokoju. Był on duży, jakby zajmował całe poddasze. Jako pierwsze w oczy rzuciło mu się wielkie okno oraz leżę zrobione z koców po drugiej stronie pokoju, co jednoznacznie zasugerowało mu, że Kai spał w pokoju z Hyunjinem, a nie w stajni jak część smoków. Poza tym zauważył też spore łóżko czy też biurko, nad którym na ścianie zawieszone były różne rysunki przedstawiające smoki. Po chwili Hwang jednak z powrotem stanął przed nim, trzymając w dłoni pudełko z bandażami oraz jakimiś płynami. I chociaż przez chwilę młodszemu wydawało się, że tylko się mu zdaje, to jednak miał wrażenie, że mina wyższego stała się łagodniejsza.

— Chodź — polecił krótko, samemu siadając na łóżko. Jisung niepewnie zrobił to samo, znów nie umiejąc zrozumieć tego, jak szybko zmieniała się cała osobowość Hyunjina. W końcu jeszcze chwilę wcześniej na arenie stał przed nim surowy trener, a teraz Hwang znów łagodniał. Zupełnie tak, jakby bał się okazywać jakieś inne emocje poza agresją. — Musisz to rozebrać — dodał, wskazując na płaszcz Jisunga.

Niższy przełknął nerwowo ślinę, spoglądając ze strachem na starszego. On chyba nie mówił poważnie, prawda? Nikt odkąd dorósł nie widział go bez ubrań, a ten tak po prostu kazał mu się rozebrać. Nienawidził swojego ciała, uważał, że było za małe i za słabe, jak na wikinga, więc przerażała go myśl, że musi je pokazać prawie że nieznanej mu osobie, tym bardziej, że siedzący przed nim chłopak w jego oczach wyglądał na ideał wikinga. Hyunjin zdawał się jednak to wyczuwać, gdyż westchnął ciężko, zaczynając nasączać wacik płynem odkażającym.

— Nie krępuj się, oboje jesteśmy mężczyznami — dodał. — Musisz to rozebrać, bo i tak jest w strzępach. Opatrzę to i pożyczę ci coś mojego.

Jisung pokiwał jedynie głową, w końcu rozbierając swój płaszcz. Momentalnie jednak spróbował zasłonić się zdrową ręką, spuszczając wzrok w dół. Czarnowłosy jedynie przelotnie przyjrzał się ciału młodszego, dochodząc jednak do wniosku, że było one niezwykle drobne. Hyunjin w tym czasie przysunął się bliżej, ostrożnie zaczynając odkażać ranę. Han syknął cicho, próbując skupić się na bólu, zamiast na wstydzie. Cały czas próbował wypchnąć z głowy myśl o tym, że Hyunjin na pewno przyglądał się mu, myśląc o tym, jak słaby i brzydki był.

— Posłuchaj — zaczął. — Wiem, że myślisz pewnie teraz, że nigdy nie uda ci się oswoić smoka — zaczął, odkładając wacik na bok i w zamian zabierając z pudełka bandaż, i ostrożnie owijając nim ramię Jisunga. — Ale początki zawsze są ciężkie.

Jisung prychnął cicho, cały czas kuląc się, by Hwang przypadkiem nie zobaczył za wiele jego ciała.

— Łatwo ci mówić — odparł. — Jesteś treserem smoków i oswoiłeś Szkarłatnika — dodał.

W tym momencie Hyunjin skończył wiązać opatrunek młodszego, przez co Jisung w końcu uniósł wzrok. Rozchylił jednak nagle oczy, widząc, jak Hyunjin zaczął rozwiązywać swoją koszulę. Nim jednak zdołał zebrać odwagę, by spytać, co ten robił i po jaką cholerę ten się rozbierał, Hwang ściągnął z siebie koszulę, układając ją obok. Dopiero wtedy Jisung był w stanie dojrzeć dużą bliznę, która oplatała dobrze zbudowane, prawe ramię starszego, zachodząc również na jego pierś.

— Widzisz? — odparł, wskazując na bliznę. — Tak urządził mnie Kai przy naszym pierwszym spotkaniu — oznajmił. — Ale kilkuletni Hyunjin uparł się, że przerośnie swojego ojca i oswoi Szkarłatnika Płomiennego. Dlatego wróciłem do niego i uparcie próbowałem uzyskać jego szacunek. Zajęło mi to wiele czasu i kosztowało mnie wiele bólu, ale teraz zyskałem przyjaciela — opowiedział. — Rozumiem, że się boisz i że się starasz, ale jeśli potraktuję cię delikatnie, to popełnisz tak głupie błędy, jak ja na początku — wyjaśnił. Ujął też nieświadomie ranną dłoń Jisunga, a niższy mógł przysiąc, że ujrzał na jego twarzy słaby uśmiech. — I chyba mam pomysł, jak temu zaradzić. Mam wrażenie, że ta smoczyca Szablołuskiego cię polubiła.

— Wczoraj chyba chciała mnie zjeść... — przypomniał Jisung, cały czas czując się okropnie niepewnie i nieśmiało przez brak odzienia. I to nawet nie jego samego! Mięśnie Hyunjina mocno się odznaczały i wręcz wolały Hana, aby na nie spojrzał. Z drugiej strony jednak jeszcze bardziej go to upewniało w tym, że sam był brzydki i nie nadawał się na wikinga.

— A zjadła cię? — zapytał lekko rozbawiony Hyunjin, nie wiedząc czy wystraszona postawa jego ucznia bardziej go teraz rozczulała, czy może śmieszyła. Mimo wszystko na arenie starał się stawiać pomiędzy nimi granicę jak między uczniem, a nauczycielem, przy okazji nie chcąc pokazać się z innej strony jego pozostałym uczniom. Teraz, kiedy byli sami i pokazał mu już swoją bliznę, jedną z największych jego wad, mógł okazać mu trochę prawdziwego siebie, chociaż szczerze nie wiedział, czemu to robił.

— No nie... — przyznał Han, rumieniąc się dorodnie. Może faktycznie trochę przesadzał. — Ale to chyba niemożliwe, żeby sama mnie sobie wybrała, prawda? — zapytał, spoglądając głęboko w oczy czarnowłosego, nie chcąc aby go okłamał.

— Skoro cię nie poharatała, to znaczy, że jej się spodobałeś — rzucił wyższy, wstając w końcu z łóżka i idąc do szafy po jakieś ubranie dla Jisunga. — A to dobry znak. Będzie ci łatwiej ją oswoić — oznajmił zadowolony. — W zasadzie to mało kiedy obce smoki ratują komuś życie, więc brakuje ci tak jakby załatwić to z nią formalnie i smoczek jest twój — zachichotał, szukając teraz w swoich ubraniach czegoś, co nie będzie za bardzo wisiało na Jisungu, jednak ubrania dziecięce dawno już sprzedał. — To się chyba nada... — mruknął do siebie, odwracając się też w końcu do Jisunga.

Gestem dłoni rozkazał mu unieść ramiona, aby móc go ubrać. Z całej siły jednak próbował nie przyglądać się dłużej ciału bruneta, widząc dokładnie, jak było to dla niego niekomfortowe. I choć na pierwszych zajęciach wydawało się ono żałosne i po prostu go śmieszyło, teraz z tak bliska wydawało mu się ono po prostu delikatne oraz na swój sposób śliczne i pociągające. Nie miał nawet pojęcia, czemu coś takiego pojawiło mu się w głowie, jednak szybko odrzucił od siebie tą myśl, zakładając w końcu koszulę na Jisunga. I jak na zawołanie wszystkie te wyobrażenia wróciły do niego ze zdwojoną siłą, ponieważ młody Han w dwa razy za dużej koszuli, która po prostu na nim wisiała, wyglądał przeuroczo. Hyunjin ledwo powstrzymał się od uśmiechnięcia się przez ten słodki widok i to, jak ufnie nagle zaczął spoglądać na niego ten mały chłopiec. Ta myśl co prawda zdziwiła go jeszcze bardziej, ale doszedł do wniosku, że póki nie powiedział tego na głos, to jego myśli nic nie zmieniały.

Już któryś raz tego dnia Jisung po prostu wrył swojego trenera w ziemię. Hwang nie miał pojęcia, co się z nim działo i dlaczego to wszystko teraz miało miejsce, ale nie potrafił się oderwać od tych dużych i niewinnie wpatrujących się w niego oczu Hana oraz jego słodkiej i drobnej postury ukrytej pod jego własnym ubraniem. Czuł w sobie niewyjaśnioną potrzebę, by po prostu złapać tego chłopca jak szczeniaczka i posadzić go na swojej szafce jak ukochaną figurkę.

— Co robisz? — zapytał niepewnie Jisung, odrywając w końcu wzrok od ciemnych tęczówek trenera. — Nie chcesz też się ubrać? — dodał nieśmiało, czując jak cały się rumieni przez to wszystko. Nie miał pojęcia, co się z nim działo, ale gdyby mógł, to na pewno by sobie jeszcze popatrzył na te mięśnie. Czuł przez to jakieś dziwne uczucie w brzuchu i po prostu się tego wystraszył.

— A no tak — przypomniał sobie Hwang, również trochę się pesząc. Nawrzeszczał sam na siebie w głowie, że w ogóle dopuścił do takiej chwili z jego uczniem i synem wodza. Założył teraz po prostu byle co na siebie, nie patrząc na Jisunga już ani chwili dłużej, aby znowu nie zacząć się w niego niekontrolowanie wpatrywać.

— Umm, założyłeś to na odwrót... — bąknął nieśmiało Jisung, rumieniąc się jeszcze bardziej. Hyunjin zaś westchnął jedynie, przekładając pospiesznie koszulę z tyłu na przód. Co się z nim w ogóle działo?

Jisung sam nie potrafił się do tego przyznać, ale zaczynał lubić Hwanga. Co prawda nie tą wersję, która wczoraj się z niego śmiała i dzisiaj krzyczała, ale tą, która dziś się nim zajęła i wczoraj zmartwiła. Może i był naiwny, ale miał głęboką nadzieję, że ta ostra wersja Hyunjina zaniknie, jak tylko uda mu się oswoić Szablołuskiego. Może faktycznie była to jedynie maska surowego trenera, a nie jego skamieniałe serce?

— Dziękuję, Hyunjin — dodał cichutko, uśmiechając się delikatnie do wyższego. — Za pomoc i w ogóle... — mruknął, znów cały się rumieniąc. Spuścił też swój wzrok na podłogę, nie mając już tyle odwagi, aby patrzeć wyższemu w oczy. Choć gdyby tego nie zdobił, zauważyłby, że i na twarzy Hwanga pojawił się mały uśmieszek. Ten chłopak po prostu go rozczulał do granic.

Cała ta sytuacja wydawała mu się naprawdę dziwna. W końcu jeszcze wczoraj Hwang traktował go całkowicie inaczej, a teraz oboje uśmiechali się do siebie jak beztroskie dzieci. Ale póki było miło, to czy istniał sens przejmowania się tym?

— Nie ma za co, Jisung — odparł zadowolony, roztrzepując włoski mniejszego, z zaskoczeniem stwierdzając, że były one niesamowicie mięciutkie. Nie wiedział, dlaczego to w ogóle zrobił, ale w tamtej chwili zapragnął nie zabierać dłoni z jego włosów. W głębi duszy jednak próbował zapomnieć o tym, że zaciągnął tu Hana przede wszystkim po to, aby cały ten wypadek po prostu zatuszować i nie dostać grubej bury. — Jesteś gotowy wrócić na trening? — zapytał jeszcze, uśmiechając się przyjaźnie do bruneta.

— Chyba tak — przyznał Han, odwzajemniając jego uśmiech. — Chodźmy — poprosił już troszkę pewniej, idąc chwilę później z Hyunjinem do wyjścia.

Znów w ciszy dotarli z powrotem na arenę. Jisung czuł jednak różnicę — tak, jakby ta kilkuminutowa rozmowa na serio była w stanie coś zmienić. Miał też nadzieję, że tym razem na arenę wejdzie z nim ten Hyunjin, którego poznał w jego pokoju. Zupełnie tak, jakby Hwang pokazywał mu dwie całkowicie różne twarze, które powoli zaczynały się mieszać.

Kiedy w końcu dotarli na arenę, ujrzeli Kaia, który dumne cały czas pilnował stajni. Jednak gdy tylko zauważył swojego pana, podbiegł do nich, machając ogonem. Han ponownie zdał sobie sprawę z tego, jak podobni byli Hyunjin i Kai. Obaj dumni przywódcy, którzy za maską kryli przyjazną osobowość.

— Świetnie się spisałeś, mały — zachichotał, znów drapiąc smoka pod pyskiem. — Pójdę po nią, znajdź jakieś wiadro z rybami — zarządził, następnie odchodząc w stronę stajni.

Jisung szybko odnalazł to, o co prosił go Hwang, następnie zdając sobie sprawę z tego, że został na arenie sam z Kaiem. Serce podskoczyło mu do gardła, bo była to pierwsza taka sytuacja w jego życiu. A kiedy zauważył, że smok zbliża się do niego, niemalże zszedł na zawał.

Smok jednak nie zaatakował go, a w zamian oblizał jego pierś. Jisung stanął zdębiały, dopiero po chwili przypominając sobie o tym, że miał w końcu na sobie ubrania Hyunjina i pewnie właśnie to wyczuł Kai. Szkarłatnik nie przerwał go lizać, przez co Han zaczął chichotać od łaskotek.

— On chyba też cię polubił — usłyszał po chwili głos czarnowłosego, momentalnie obracając się w jego kierunku. Kai przestał go lizać na widok swojego pana, zaś Jisung skupił swoje spojrzenie na smoczycy, która stała za trzymającym ją na łańcuchu Hyunjinem. — Spuszczę ją i pomogę ci oswoić, dobrze? — spytał.

Jisung pokiwał jedynie głową, zgadzając się. Może i nadal okropnie się bał, ale czuł się pewniej ze świadomością, że Hwang nie krzyczał już na niego za każdy, najmniejszy błąd. Miał jedynie nadzieję, że zostanie z nim ten sam wyrozumiały Hyunjin, co w jego pokoju, a nie ten, którego poznał dzień wcześniej na arenie.

Hyunjin istotnie odpiął łańcuch, który oplatał jedną z przednich łap smoka. Samica szablołuskiego nie wyglądała jednak na tak wkurzoną, jak zobaczył ją Jisung w momencie, gdy zaatakowała wcześniej innego smoka. Usiadła na ziemi, przechylając delikatnie głowę i wpatrując się prosto w Jisunga.

— Weź rybę — polecił krótko Hyunjin, co Jisung momentalnie wykonał. — Przeprowadzę cię przez to, dobrze? By nie skończyło się tak, jak poprzednio.

Han pokiwał jedynie głową, nie do końca wiedząc, co ten miał na myśli. Stanął jednak w odległości jakiegoś metra od smoka, czekając na to, co zrobi Hyunjin. Kompletnie nie spodziwał się jednak tego, że Hwang stanie za nim, układając jedną dłoń na jego talii, zaś palce tej drugiej ostrożnie owijając wokół jego rannej ręki. Odwrócił zaskoczony głowę w jego stronę, jednak czarnowłosy nie zareagował w ogóle na jego pytające spojrzenie.

— Jeśli zauważę coś podejrzanego, to cię osłonię — wyjaśnił w końcu. — Ryba do lewej ręki i wzdłuż ciała — zarządził, co młodszy szybko uczynił. — I teraz tak, jak mówiłem. Wzrok poniżej jej oczu, wyciągasz rękę do przodu i czekasz, aż sama przyjdzie.

Hwang co prawda przyspieszył nieco ruchy młodszego, samemu nakierowując jego rękę do przodu. Jisung jednak z całych sił starał skupić się na tym, że miał oswoić właśnie smoka, a nie na tym, że czarnowłosy tak naprawdę go obejmował, cały czas trzymając dłoń na jego talii i tym samym utrzymując go w odpowiedniej odległości od smoka.

W pewnym jednak momencie jego uwaga została zupełnie odwrócona od Hyunjina, bowiem poczuł pod swoimi palcami zimną skórę. Kompletnie zaskoczony zdał sobie sprawę z tego, że smoczyca do niego podeszła i pochyliła głowę na znak, że mu ufała. Jisung uśmiechnął się szeroko, spoglądając na starszego przez ramię.

— Udało mi się — wyszeptał, na co czarnowłosy pokiwał jedynie głową.

— Teraz daj jej rybę — odparł jedynie.

I dopiero, gdy Jisung podał zwierzęciu rybę, którą to ta z wielką chęcią zjadła, Hyunjin odsunął się do tyłu. Han jednak momentalnie obrócił się w jego stronę, niekontrolowanie go przytulając w przypływie radości. Udało mu się! Oswoił smoka!

Minęło kilka chwil, nim ten zrozumiał, co zrobił. I kiedy miał się już odsunąć, teraz w przypływie wstydu, Hwang delikatnie odwzajemnił uścisk, następnie samemu się odsuwając.

— Więc chyba masz już smoka — oznajmił i chociaż Jisung nie był tego pewien, to miał wrażenie, że na twarzy starszego pojawił się dumny uśmiech. — Jak ją nazwiesz? — spytał.

Jisung obrócił się w stronę smoczycy, przyglądając się jej dłużej. Imię wpadło do jego głowy szybciej, niż się spodziewał, dlatego też uśmiechnął się, wyciągając z wiadra drugą rybę i teraz trochę śmielej podając ją zwierzęciu.

— Cześć, Nix — przywitał się. Nareszcie coś mu się udało.

...

[5317 słów]

JEZU WYBACZCIE ŻE TAK PÓŹNO ALE KOMPLETNIE WYPADŁO MI Z GŁOWYXDDD

jak zwykle zapraszamy do komentowania i wyrażania opinii na temat rozdziału <33

seeya!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top