five: the bonfire of feelings.

five:
• the bonfire of feelings •

Przez resztę tygodnia we dwójkę zawzięcie przygotowywali się do wylotu w podróż. Hyunjin nie odpuszczał młodszemu z nich treningów, niemalże od rana do wieczora pracując razem z nim i Nix. Jisungowi nareszcie udało się dosiąść smoka samemu, a młoda samica szablołuskiego okazała się być bardzo skłonna do nauki. Wszystko szło lepiej, niż myśli, oboje zrobili wielkie postępy, dzięki czemu Han zaskoczył swojego nauczyciela pasmem sukcesów. I chociaż Hyunjin nie powiedział tego ani razu na głos, to jednak był dumny z tego, jak wszystko się potoczyło. Z każdym dniem Jisung bał się smoków coraz mniej, latanie na Nix wychodziło mu coraz lepiej, dzięki czemu w przeddzień wylotu czarnowłosy mógł przyznać, że niższy z nich był gotowy do podróży.

W ciągu tych dni ich relacja jakby się zacieśniła. Oboje uśmiechali się jak głupi na swój widok, chociaż żaden z nich nie umiał wytłumaczyć dlaczego. Subtelne dotyki, skradzione niepostrzeżenie, wywoływały te dziwne, ale przyjemne ciepło w podbrzuszu, którego Jisung nadal nie umiał rozpoznać. Nie miał pojęcia, co się z nim działo, dlaczego rumienił się za każdym razem, gdy Hwang układał dłoń na jego talii bądź uśmiechał się do niego z dumą w oczach, ale z każdym dniem podobno mu się to coraz bardziej i w żadnym wypadku nie chciał, żeby to się skończyło. Nie rozumiał tego i może właśnie dlatego ciągle bagatelizował fakt, że między nimi zaczynało rodzić się coś więcej, niż przyjaźń.

Ale również Hyunjin czuł się zagubiony. Przerażało go bardziej to, że powoli zaczynał łapać się w tym, co się działo. Był już w życiu zauroczony, całował się i robił wiele innych rzeczy, i właśnie dlatego zaczynał rozumieć, co działo się pomiędzy nim, a Jisungiem. Cały czas odpychał to od siebie, wmawiając sobie, że te wszystkie uśmiechy, dotyki, mocniejsze bicie serca czy rumieńce, które ciągle zauważał na policzkach Hana, nic nie znaczyły, bo w końcu ten był chłopcem. Z każdym dniem jednak sytuacja zaczynała wymykać się spod kontroli i powoli zaczynał zdawać sobie z tego sprawę.

Na dzień przed wylotem wydarzyła się sytuacja niemalże identyczna, jak po ostatnim grupowym treningu. Oboje nie umieli zasnąć i Hyunjin nie wiedział nawet, kiedy nogi znów przywiodły go na balkon Jisunga. Ten jednak otworzył mu okno, od razu się rozchmurzając i wpuszczając go do środka. Zasnęli wtuleni w siebie, nareszcie zaznając spokoju.

Rano jednak Hyunjin obudził się pierwszy. Wylot w podróż po smoczy kwiat była w ich plemieniu niemalże tak wielkim wydarzeniem, jak samo święto Aladei, toteż zdawał sobie sprawę z tego, że będzie przyglądać się im wiele osób, w tym na pewno rodzice ich dwójki. Naprawdę nie chciał zawieść swojego ojca, dlatego też przygotował siebie i Jisunga jak najlepiej potrafił. Stres nadal jednak pozostawał i nic nie potrafił na to poradzić.

Kiedy jednak usłyszał, jak Jisung się budzi, odgonił od siebie wszystkie złe myśli, uśmiechając się niemalże automatycznie. Młodszy stęknął cicho, zaczynając się wiercić, żeby po chwili w końcu przekręcić się w ramionach wyższego. Spojrzał starszemu prosto w oczy, samemu też się uśmiechając.

— Cześć — przywitał się nieco zachrypniętym głosem. — Długo nie śpisz? — spytał.

Hyunjin przymknął powieki na te słowa, następnie wzdychając cichutko.

— Trochę — przyznał cicho. — Stresuję się — dodał jeszcze.

Jisung uśmiechnął się jednak szerzej, chichocząc cicho.

— Ty? — odparł z niedowierzaniem. — Odważny, idealny, młody wiking? Myślałem, że to jak spełnienie twoich marzeń — wyjaśnił.

Czarnowłosy zagryzł jedynie wargę, wzdychając znów cicho.

— Boję się, że zawiodę ojca — wyjaśnił. — To chyba mój największy lęk, wiesz? Stawia przede mną takie wymagania, że nie zawsze jestem w stanie tego unieść. Pracowałem naprawdę długo na to, by w końcu uważał mnie za godnego bycia dziedzicem rodu Hwangów i boję się, że przez jakiś głupi błąd znów to stracę. Może to głupie, że się teraz na to żalę, bo mam na pozór idealne życie, ale po prostu nie chcę przez to jeszcze raz przechodzić — wyjaśnił.

Jisung uśmiechnął się słabo na pocieszenie, układając też dłoń na ramieniu strasznego i ściskając je delikatnie.

— Nie jest to głupie i rozumiem, czemu się tego boisz — przyznał. — Ja cały czas zawodzę ojca i doskonale wiem, że nie jest to przyjemne — dodał. — Ale słuchaj, lecisz w podróż jako prywatny ochroniarz syna wodza. Nie zawiedziesz ojca, bo na pewno wrócimy cali i zdrowi ze smoczym kwiatem. Halo, człowieku, jesteś najlepszym jeźdźcem na wyspie! Nie ma opcji, że się nam nie uda.

Hyunjin uśmiechnął się, kiwając delikatnie głową.

— Masz rację — przyznał. — Dziękuję, Jisung — dodał szybko.

— Nie ma za co — odpowiedział jedynie. — Musisz tylko obiecać mi, że naprawdę tak będzie — oznajmił, wyciągając w jego stronę swój mały paluszek.

Hwang natychmiast splótł ze sobą ich małe palce, uśmiechając się jeszcze szerzej.

— Obiecuję — wyszeptał cicho.

Kiedy obaj siedemnastolatkowie obudzili się rano w pokoju Jisunga, wcale nie chcieli wstawać. Byli już spakowani na drogę, więc zostało im tylko się najeść, zabrać smoki i mogli lecieć. Czekało ich kilka długich dni polowań, spania na kamieniach bez dachu nad głową, gdzie mieli być zdani tylko na siebie. Ich ojcowie zapewne powiedzieliby, że to prawie jak raj na ziemi — wręcz wakacje!

Hyunjin jak zwykle wyszedł oknem, krótką chwilę potem spotykając się znów z Jisungiem u piekarza. Po śniadaniu została już prosta droga do stajni po Nix, a następnie na ceremonię wylotu. W teorii było to tylko pożegnanie wybrańców, jednak zawsze wódz Han z niewiadomych przyczyn rozgadywał się w czasie tej ceremonii nie wiadomo po co i opowiadał historie, jak to wyglądało, kiedy to on poleciał po swój kwiatek, a według Jisunga był to stek bzdur.

Mimo, że wczoraj brunet nie martwił się jeszcze aż tak bardzo, to jednak widząc na około siebie tłum ludzi razem z wszystkimi osobami z treningów, miał wrażenie, że za chwilę go rozsadzi ze stresu. Przyszli chyba wszyscy z wioski, aby posłuchać wywodów jego ojca i popatrzeć przez pięć minut jak oboje z Hyunjinem wylatują z wyspy.

Dla niego było to obowiązkiem, aby w ten dzień stać koło wodza i pozdrowić wylatujących śmiałków, jednak teraz kiedy sam był tym śmiałkiem, w ogóle nie rozumiał, na co komu to było potrzebne. Wszystko się tylko opóźniało przez to.

Czuł na sobie każdy jeden wymierzony w niego wzrok. Dobrze wiedział, że jest teraz osądzany nie tylko za swoją postawę, ale i za to, jak wypadał jego smok przy bestii Hyunjina. Przy nim Hwang nie miał co się martwić o reputację — przecież na pierwszy rzut oka to przecież wyglądało jak wyprawa czarnowłosego, a Jisung znajdował się tam tylko jakby przez pomyłkę.

Za plecami słyszał także dobrze znany mu już wredny rechot Felixa i jego kolegów, którzy jak zwykle z niego szydzili.

— Założę się o pięć srebrniaków, że wróci tylko Hwang — rzucił do stojących obok Seungmina i Jeongina. — Przecież ta niedojda ledwo umie wystartować — zarechotał, zbijając z nimi piątki.

Dalszej rozmowy niestety już nie usłyszał, choć może to i lepiej. Jedyne czego mu w końcu brakowało go popłakać się na oczach wszystkich. I pewnie już dawno by to zrobił, gdyby nie obecność Nix, która dzielnie stała u jego boku, obserwując bacznie co się dzieje. Była tak samo płochliwa jak Jisung, o czym dowiedział się z opowieści, ale i na własne oczy obserwując chociażby ją i Kaia.

Tak samo mocno działała na niego obecność Hyunjina. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale czuł się przy nim bezpieczniej niż we własnym pokoju w ciepłym łóżeczku. Choć przerażało go to trochę, że młody Hwang coraz częściej gościł w jego myślach, powodując dziwny ścisk i ciepło. Najpierw myślał, że zachorował, jednak oba te objawy były na tyle przyjemne i uzależniające, że musiał odrzucić tę opcję. Działo się z nim coś dziwnego i w żadnej książce nie mógł odszyfrować, co to mogło być.

Hwang zaś stał obok niego, z dumą gładząc swojego smoka. Znów założył na siebie maskę idealnego syna, zawsze pewnego siebie i odważnego. Wydawało się, jakby w ogóle przez jego głowę nie przechodziła w tym momencie ani jedna zła myśl. Przyglądał się wszystkim z wyższością, czekając wciąż na pojawienie się wodza. W rzeczywiści jednak był w takiej samej rozsypce jak Jisung. Czuł, jak pocą mu się ze stresu ręce i jak bardzo wszyscy ich teraz porównywali. W końcu na jego barkach spoczywało teraz wszystko. Wierzył w swojego mniejszego przyjaciela, jednak spodziewał się, że jeśli coś złego się stanie, to wszyscy obwinią Hwanga o to, że go nie dopilnował.

Z drugiej strony nadal męczyły go uczucia, którymi coraz mocniej darzył Jisunga. Choć próbował je stłumić, to jednak nawet w tej chwili odbijała się w jego głowie myśl, aby w tej chwili wsiąść na smoki i z nim uciec w nieznane, aby ochronić go przed całym tym szaleństwem. Zostało mu niestety tylko obserwować go i z całych sił bronić go przed całym niebezpieczeństwem, które mogło spotkać ich w czasie wyprawy. Choć oprócz szukania kwiatka, miał w planach też trochę lepiej go poznać. Co prawda spędzili ze sobą ostatni tydzień, jednak w większości były to treningi, a tam nie było czasu na luźne rozmowy. Dlatego też tydzień sam na sam mógł im naprawdę wiele dać.

Z myśli wybudził go jednak klaszczący i wiwatujący tłum. W końcu wódz w towarzystwie starszego Hwanga pojawił się, stając obok nich na środku areny.

— Witajcie, przyjaciele — przywitał się wódz, a Jisung momentalnie odwrócił wzrok. Chciał stąd jak najszybciej zniknąć nawet, jeśli oznaczało to wylot w podróż. — Jak co roku mam przyjemność powitać was w dzień wylotu naszych młodych śmiałków w podróż po smoczy kwiat — oznajmił. Młody Han miał za to ochotę prychnąć przez to, jak sztuczne to było. W domu z niego drwił, a teraz zachowywał się, jakby był z niego dumny. Już za chwilę miał się jednak przekonać, że był w błędzie. — Po tak długim czasie mój syn nareszcie stanie się godny nazwiska Han i wyruszy w podróż razem z wspaniałym wojownikiem i treserem smoków, Hwang Hyunjinem— dodał. No tak, jego ojciec jednak musiał upokorzyć go nawet w takiej sytuacji. I chociaż z każdym dniem coraz bardziej lubił Hyunjina, to w tej chwili znów poczuł się źle, przypominając sobie o tym, że przy starszym był tak naprawdę nikim. — Po tylu latach historia się powtarza i młody Han znów poleci po kwiat z młodym Hwangiem — zapowiedział zadowolony. Czasem zapominał o tym, że ich rodzice się przyjaźnili, tylko różnica była taka, że w ich przypadku wszyscy podziwiali obojga z nich, a nie tylko jednego. — Niech się spełni przeznaczenie! — zarządził.

Jisung nerwowo przełknął ślinę, spoglądając na Hyunjina. Wiedział, co oznaczały te słowa jego ojca, jednak potrzebował jeszcze potwierdzenia od starszego z nich. I kiedy Hwang uśmiechnął się delikatnie tak, by zauważył to tylko on, następnie kiwając głową, brązowowłosy wziął ostatni wdech, wsiadając na Nix. Wyższy zrobił szybko to samo, dosiadając Kaia. Cały czas czuł na sobie spojrzenie młodszego, dlatego też gdy tylko usadowił się wygodnie w siodle, znów na niego spojrzał, tym razem uśmiechając się szerzej, by pokazać niższemu, że mogli startować.

I kiedy tylko wzbili się w powietrze, tłum ludzi zebranych na arenie za wiwatował. Jisung choć nadal potwornie się bał, to jednak nagle poczuł ulgę — bo zrozumiał, że nareszcie będzie miał spokój od ojca na ponad tydzień, a do tego spędzi ten czas z Hyunjinem, którego z każdym dniem lubił coraz bardziej. I chociaż jeszcze tego nie wiedział, to ta podróż miała zmienić naprawdę wiele w ich relacji.

Jisung musiał przyznać, że cały dzień latania był męczący. Jasne, zrobili sobie kilka postojów na załatwienie potrzeb czy też zjedzenie, jednak Hyunjin chciał dolecieć do wieczora na docelową wyspę, by móc w spokoju tam odpocząć, więc cały dzień spędził w siodle. Bolały go plecy i pośladki oraz cały czas ziewał przez nużącą monotonię. Rozmawiali z Hyunjinem naprawdę dużo, ale po kilku godzinach lotu wszystko wydawało się już takie same.

Musiał jednak przyznać, żeby było lepiej, niż się tego obawiał. Nix była naprawdę grzeczna i dzielna, i chociaż też była już ewidentnie zmęczona, to nadal dzielnie leciała dalej. Do tego nie trafili na żadną burzę bądź wichurę, a lot był naprawdę spokojny.

— Daleko jeszcze? — westchnął nagle Han. Od dłuższego czasu lecieli w ciszy i może dlatego Jisung zaczął ziewać naprawdę często. Poza tym myśl o tym, że zapewne znów będzie mógł spać w ramionach Hyunjina, jeszcze bardziej podsycała jego zmęczenie. Nie miał pojęcia, dlaczego tak bardzo to polubił, ale z nim spał lepiej, już kiedykolwiek wcześniej.

Czarnowłosy stęknął cicho, wyciągając z torby mapę. Wcześniej Hyunjin powiedział mu, że narysował ją na postawie zapisków z wypraw jego ojca, za co Jisung znów pochwalił jego umiejętności. Hwang przyjrzał się mapie, następnie zastanawiając się chwilę nad tym, ile czasu minęło od ostatniej mijanej przez nich wyspy.

— Myślę, że wyspa powinna wyłonić się zza chmur za... — westchnął, następnie spoglądając przed siebie. — Teraz! — zawołał zadowolony na widok wyspy.

I Jisung uśmiechnął się z ulgą, zauważając przed nimi naprawdę piękną wyspę. Już z tej odległości był w stanie zauważyć kilka wzgórz, rzek czy też leżące w jej centrum jezioro, przy którym znajdował się wodospad. Była całkiem spora, jednak poza lasami był w stanie zauważyć dużo łąk. Wyspa ta była stanowczo urokliwa i nie dziwił się, że według legend to właśnie tu narodził się pierwszy smok.

— Wyspa Aladei — westchnął pod nosem, nie wierząc, że naprawdę tu jest. — Znaleźliśmy ją!

Hyunjin uśmiechnął się jedynie szeroko. I chociaż nie powiedział tego na głos, to naprawdę cieszyła go radość Jisunga. Wiedział, że ten w odróżnieniu do niego nigdy nie zaznaczał uczucia, jakim była duma ojca i miał nadzieję, że gdy wrócą z kwiatem, nareszcie się to zmieni.

— Szykujemy się do lądowania — oznajmił. — Tak jak cię uczyłem, przyjmij pozycję, nogi w strzemiona i dłonie zaciśnięte na lejcach.

— Będę za tobą — odparł Jisung, próbując zastąpić lęk skupieniem. Bał się okropnie, zwłaszcza, że lecieli dość szybko, więc i lądowanie mogło być utrudnione.

Wytężył w końcu jednak umysł, przypominając sobie wszystkie porady, jakie usłyszał od Hyunjina przez ostatni tydzień. Starał się nie zerkać za dużo w jego stronę, aby przypadkiem nie wylądować na drzewie, jednak przy każdym ruchu wolał się upewnić, że robi wszystko dobrze. Na szczęście póki co wszystko szło jak z płatka, a obaj chłopcy zgrabnie przystępowali do lądowania.

— Udało się! — pisnął Han, kiedy obaj zsiedli ze smoków. Rzucił się czarnowłosemu w ramiona, podskakując ze szczęścia jak małe dziecko. — Jesteśmy na wyspie! — dodał zadowolony, wtulając się teraz w pierś starszego, co ten od razu odwzajemnił.

Obu im serca waliły teraz jak szalone. Jisungowi, bo w końcu udało mu się coś osiągnąć, a Hyunjinowi, bo jego coraz mu bliższy przyjaciel wtulał się ufnie w jego ciało, dzieląc się radością. Hwang po prostu nie potrafił nie uśmiechnąć się, kiedy widział go tak rozradowanego. Co mu strzeliło do głowy, żeby przedtem tak bardzo go zmieszać z błotem? Tego nie wiedział, ale obiecał sobie od tej chwili, że już nigdy nie doprowadzi go do płaczu.

— Gdzie będziemy nocować? — zapytał teraz lekko zagubiony brunet, kiedy euforia już opadła. Dopiero teraz tak naprawdę przypomniał sobie, że na tej wyspie nie ma ani jednej żywej duszy oprócz nich samych i innych smoków. Byli zdani tylko na siebie i musieli poradzić sobie w dziczy, a to zaczęło przerażać młodego Hana.

— Najlepiej blisko wody — oznajmił wyższy, nadal jednak tuląc do siebie przyjaciela. Głaskał go też uspokajająco po plecach, czując doskonale, jak jego mięśnie napięły się przez stres. — Widziałem z góry wodospad — dodał szybko. — Słychać spływającą wodę, więc jest gdzieś niedaleko.

Jisung jedynie pokiwał głową na zgodę, samemu nie mając lepszego pomysłu. Obaj złapali smoki za uzdy, prowadząc je w kierunku dźwięku. Wszyscy byli już zmęczeni tą monotonną jazdą i najlepiej po prostu by zasnęli, zwłaszcza, że zachód zbliżał się coraz bardziej, a niebo powoli stawało się różowawe. Szli jednak dzielnie do przodu, z każdą chwilą coraz lepiej słysząc wodospad.

— Co będziemy jeść? — zapytał niepewnie Han, kiedy dostali się już do rzeki i wodospadu, bojąc się, że przypadnie mu obowiązek znalezienia kolacji.

— Jeśli chcesz, to ja mogę zjeść ciebie — zarechotał Hyunjin. Słowa te może i zbyt szybko wypłynęły z jego ust, ale nie potrafił się powstrzymać. Może i fantazjował już o tym przed snem, ale nigdy by się do tego nie przyznał.

— C-co? — zapytał zdezorientowany Jisung, samemu nie wiedząc, czemu nagle zaczęły piec go policzki. — J-jak to zjeść mnie..? — dodał cicho, nie do końca wiedząc, czy chce znać odpowiedź na to pytanie.

— Nieważne — zachichotał tylko Hwang, w środku jednak roztapiając się nad tym, jak niewinny był jeszcze Jisung. Miał przez to ochotę podnieść go jak malutkiego smoka i włożyć go sobie do kieszeni, aby nikt inny nie mógł go skrzywdzić. — Zostawimy tu rzeczy i wy pójdziecie z Nix po chrust na ognisko, a ja i Kai znajdziemy nam jakąś kolację — wyjaśnił, oszczędzając temu niewinnemu chłopcu wyobrażenia sobie polowania.

Młody Han jedynie pokiwał głową na zgodę, zdejmując z siebie plecak, a także rozsiodłując swojego smoka. Rozeszli się niedługo potem w parach, w głowie mając tylko jedno zadanie.

I choć Jisunga nadal przerażała wizja około tygodnia w dziczy, to jednak było wiele rzeczy, które radowały jego miękkie serduszko. Chociażby to, jak dobrze dogadywał się z Nix. Oboje razem teraz szli obok siebie, a Jisung gadał do niej jakieś bzdety, jednocześnie zbierając też suche drewno na ognisko. Smoczyca za to wyglądała, jakby była bardzo przejęta tym, co mówił jej właściciel, wydając z siebie jednocześnie dźwięki, jakby chciała mu odpowiedzieć. Dla osobowy trzeciej wydawać by się to mogło dziwnym widokiem, jednak Hyunjin, który obserwował ich jeszcze trochę jak się oddalali, nie mógł oderwać wzroku od tej dwójki.

Wszystko, co robił Jisung, dosłownie zamieniało mózg Hwanga w papkę, a serce roztapiało się jak masełko na patelni. Hyunjin nigdy w życiu nie spotkał na swojej drodze tak uroczej i niewinnej osóbki jak jego podopieczny. Naprawdę czuł, że nigdy nie znudzi mu się patrzenie na niego. Był tak przesłodko niezdarny we wszystkim co robił, że czarnowłosy przez ostatni tydzień ani razu nie podniósł na niego głosu. Nie potrafił się na niego złościć i kompletnie tego nie rozumiał, bo na pozostałych uczniów, nawet z przyjemnością krzyczał i ich karcił. Jisung jednak był inny i może dlatego tak bardzo go do niego ciągnęło.

Gdzieś w środku przerażało go jednak to, co czuł. Z każdym dniem coraz bardziej zdawał sobie sprawę z tego, czym było to dziwne, ale przyjemne uczucie, jakim darzył Jisunga. Zdarzyło mu się czymś takim obdarzyć dwie lub trzy dziewczyny, jednak nigdy nie było to tak mocne. I właśnie tego nie rozumiał — bo dlaczego tak naprawdę czuł coś takiego do chłopca? Co prawda naprawdę słodkiego i uroczego, ale nadal chłopca.

Niecałą godzinę zajęło mu z Kaiem upolowanie kolacji. Wiedział, że Jisung był wrażliwy, więc postanowił oszczędzić mu bólu i sprawił upolowanego królika jeszcze nim wrócił do ich obozu. W tym jednak czasie Kai postanowił zrobić mu niespodziankę i uciekł na chwilę w las, wracając z dorosłą sarną w paszczy. Hyunjin machnął na to jedynie ręką, uznając, że coś ich smoki przecież musiały jeść.

Kiedy wrócili do obozu, Hyunjin zastał tam widok Jisunga otulonego kocem, próbującego nieudolnie rozpalić ognisko na dużej kupce chrustu, który to zdążył uzbierać w ciągu tej godziny. Uśmiechnął się jedynie pod nosem, zdając sobie sprawę z tego, że słońce już zachodziło i faktycznie zrobiło się całkiem chłodno.

— Wróciłem! — zawołał, ścigając na siebie wzrok młodszego. Jisung opatulił się mocniej kocem, uśmiechając się słabo do czarnowłosego.

— Próbowałem rozpalić ognisko, ale coś mi nie wychodzi — zachichotał nerwowo, obserwując, jak starszy zbliża się do niego.

Na te słowa czarnowłosy uśmiechnął się szerzej, odkładając na bok owiniętego w chustę królika. Znał pewien bardzo dobry sposób, by temu zaradzić, dzięki czemu przy okazji mógł się popisać przed młodym Hanem.

— Przesuń się na bok, Sung — polecił, z trudem powstrzymując się od tego, by nie zdrobnić imienia Hana. Po prostu uwielbiał to, jak jego policzki zachodzą się pięknym odcieniem różu na dźwięk tego zdrobnienia. Jisung z kolei grzecznie wstał z kłody, która znajdowała się obok miejsca na ognisko, podchodząc do Hyunjina i cały czas trzymając na sobie szczelnie owinięty koc. I kiedy stanął obok czarnowłosego, Hwang pochylił się nad jego uchem, subtelnie układając dłoń w miejscu, gdzie pod kocem znajdowała się talia brązowowłosego. — Patrz teraz — wyszeptał mu do ucha, nie widząc jednak tego, jak ciało młodszego drży poprzez jego niski głos. — Kai, ognia! — zawołał.

Momentalnie ta wielka bestia, zwana dalej Kaiem, zaczęła zionąć ogniem. Jisung pisnął przerażony, zaś Hyunjin zaczął cicho chichotać, obserwując, jak ognisko staje w płomieniach dzięki jego smokowi.

— No i mamy ognisko — zachichotał, ruszając w kierunku kłody, na której siedział wcześniej Jisung. Ten jednak stał zszokowany, nie ruszając się z miejsca. W ciągu ostatnich dni, widząc, jak Hyunjin bawi się z jego smokiem jak z małym pieskiem, zapomniał, jak straszną bestią naraz był Kai. — No chodź! — zawołał, klepiąc miejsce obok siebie na kłodzie.

Przez cały czas, gdy ich jedzenie piekło się nad ogniskiem, Jisung przerzucał spojrzenie pomiędzy tym biednym króliczkiem, a biedną sarenką, jaką to z wielką przyjemnością wcinały ich smoki. Jasne, jadł mięso, ale to było bardziej drastycznie i wpędzało na jego twarz wielki grymas. Hyunjin z kolei chichotał przez to pod nosem, mimo wszystko rozczulony reakcją Hana.

Kiedy zjedli już kolację, oboje zgodzili się co do tego, by iść spać. Mimo wszystko na następny dzień musieli zabrać się za poszukiwania smoczego kwiatu, więc wypadało być wyspanym. Dlatego też gdy tylko Hyunjin wydał Kaiowi polecenie pilnowania ich ogniska, by nie było im zimno, wyciągnął też swój koc, następnie układając się w miarę możliwości wygodnie na ziemi. Jisung zrobił to samo, cały czas jednak wodząc wzrokiem do czarnowłosego. Spał w jego ramionach już kilka razy i musiał przyznać, że było to o wiele przyjemniejsze od spania samemu. Dlatego też gdy po kilku dłuższych minutach nie udało mu usnąć, odetchnął cicho, zbierając w sobie całą odwagę.

— Hyunjin? — spytał cicho, mając nadzieję, że ten jeszcze nie spał. Czarnowłosy mruknął w odpowiedzi, co uświadomiło Jisungowi, że ten istotnie już przysypiał. — Mogę położyć się z tobą? — dodał jeszcze ciszej.

Hyunjin uniósł się do siadu, mrugając kilka razy, by się rozbudzić. Dopiero jakby po chwili dotarło do niego to, o co spytał go Han i właśnie dopiero wtedy uśmiechnął się szeroko, poklepując ziemię obok siebie i przy okazji bliżej ogniska.

— Chodź tu, mały — zarządził. Zdrobnienie to uleciało z jego ust niekontrolowanie i był już zbyt ospały, by zwrócić na to uwagę, jednak serce Jisunga zrobiło fiołka w piersi, a jego policzki zrobiły się jeszcze bardziej czerwone. Nie miał pojęcia, dlaczego tak reagował, ale z każdym czułym słówkiem ze strony Hyunjina ciepło w jego brzuszku stawało się coraz mocniejsze.

Nie powiedziawszy już nic więcej, Jisung podszedł na czworakach do starszego z nich, następnie układając się tyłem to niego i naraz przodem do ogniska. Hyunjin nakrył go dodatkowo swoim kocem, nie chcąc, by było mu przypadkiem zimno w nocy. Już chwilę później objął go mocno w talii, przez co ciało brązowowłosego przylgnęło szczelnie do torsu Hwanga. Teraz na szczęście czarnowłosy nie miał jak zobaczyć jego rumieńców — a były one naprawdę pokaźne, tak samo jak to dziwne stado motylków, które szalało w jego brzuchu.

— Dobranoc, Sungie — wyszeptał Hwang, teraz już nie powstrzymując zdrobnienia, które uleciało z jego ust.

Jisung jeszcze mocniej wtulił się w ciało starszego, przymykając powieki i w końcu czując, jak zaczyna go morzyć sen.

— Dobranoc, Hyu — odpowiedział cichutko.

I chociaż on nie rozumiał tego dziwnego, rosnącego w nim coraz bardziej uczucia, które sprowadzał jedynie do rumieńców i do szalejących w brzuchu motylków, to jednak z każdym dniem coraz bardziej zakochiwał się w tym błyskotliwym i choć skrytym,
to czułym chłopaku.

...
[4094 słów]

heyka!! mamy nadzieję, że rozdział się podobał. jak zwykle zachęcamy do komentowania i zapraszamy na *fanfary* MEMY!!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top