XXII

Cześć wam!                                                      

   Przepraszam, że tak długo zwlekałam, z tym rozdziałem! Miłego czytania!

Zapraszam, do komentowania rozdziału i kliknięcia gwiazdki! <3

Kal ~

***************************************

Chłopak biegł, szkoła płonęła, uczniowie przepychali się przez korytarze. Voldemort przybył, stał na dziedzińcu, pośród ciał, kurzu i ciemnego pyłu.

Stanął na samym początku zbiorowiska. Zobaczył go. Jego chłopak, miał wzrok, wbity w ziemię, obok niego, w bez ruchu, trwał Lucjusz Malfoy, jego ojciec.  

Wargi mu zadrżały, blondyn był zgarbiony, usta miał spierzchnięte, włosy otargane, a na twarzy było kilka zadrapań oraz ranek. Zacisnął dłoń na różdżce, był gotowy do ataku. Bał się, to fakt, ale chciał walczyć o Hogwart, o swoich przyjaciół, oraz o miłość.

Kochanie cię to stracona gra.

Przepraszam, kochanie.

— Jak okropnie, miło was widzieć. — na usta Czarnego Pana, wpłynął ohydny uśmiech. — Teraz, macie wybór. Dołączyć do wygranych, do mnie, lub zginąć.

Harry patrzył z bólem, jak jego chłopak stoi, tuż przed nim. Patrzył z bólem, na uczniów, którzy, poszli na drugą stronę, na Goyle'a, Crabbe'a, Astorię Greengrass, Theodore'a Notte'a, oraz jakichś puchonów.

Zabini patrzył na Lukrecję, która jeszcze przed chwilą uradowała Fred'a Wealsley'a, swoją bratnią duszę, przed jednym z przeciwników, a teraz stała tam, cała na czarno, niedaleko brata, swojego przeciwnika.

Fred patrzył, na Lukrecję oraz przytulał do siebie, swoją narzeczoną. Ta dziewczyna go uratowała, nawet po jego odtrąceniu. Nie spodziewał się jednak, że okaże się ona Śmierciożercą.

— I tyle? Spodziewałem się, lepszych. — spojrzał prześmiewczo, na puchonów. — Oh, jeszcze jeden.

Wszyscy utkwili wzrok, w Neville'u, który kuśtykał, w stronę Czarnego Pana.

— Neville! Co ty wyrabiasz! — gdzieś z gromady nastolatków, wykrzyczał, Seamus.

— Chciałbym coś powiedzieć.

Voldemort zaśmiał się, lecz dał znak dłonią.

— Więc słuchamy, co takiego, masz do powiedzenia.

— To nic takiego, że straciliśmy wielu.

— Neville, wracaj! — krzyknął, ktoś z tłumu.

— Ludzie giną codziennie! Percy, Dora, Cedric, ale oni nadal są! O tutaj. — dotknął dłonią, miejsca, gdzie znajduje się serce. — Dlatego każdy będzie, o nich pamiętał! Nie zapomnimy. O tobie tak! — Czarny Pan zaśmiał się, ukazując ohydne uzębienie. — To jeszcze nie koniec! — wyjął z Tiary Przydziału, miecz Gryffindor'a i wycofał.

Nikt jednak się nie ruszył. Voldemort zaśmiał się, spojrzał na swoich popleczników, aby po chwili zmierzyć wzrokiem, uczniów Hogwart'u, a raczej tego, co z niego zostało.

— A więc? Kto chce się, ze mną zmierzyć?

Zapadła cisza. Nikt się nie ruszył, Harry, zaciskał dłonie, w pięści, widział kątem oka, jak Syriusz, wręcz wyrywa się, w stronę Czarnego Pana, a jedyne co powstrzymywało go, od tego był Remus, który trzymał go kurczowo, za nadgarstek.

— Ja! — Potter wbił wzrok, w blondyna, wyszedł on z grona, zdziwionych Śmierciorzerców i stanął, przed Voldemort'em.

— Malfoy. Cóż za tupet.

— Draco. — Lucjusz, wyciągnął w jego stronę, swoją rękę.

— Draco. Chodź. — Narcyza spojrzała, spokojnie na syna, lecz sama wahała się, czy, aby na pewno, stoi po właściwej stronie.

Blondyn jednak, nie ruszył się, ani o krok. Jedyne, co zmieniło się, w obrazie, była blondynka, stojąca obok brata.

— Lukrecja. Niezwykła jest, wasza zuchwałość. Jesteście tacy, pewni swego.

Draco, nie, proszę, kocham cię, nie rób tego.

— Spokojnie, Harry, ja ciebie też kocham, ale to jedyne wyjście.

— Nie! Nie zgadzam się!

Kocham cię, księżniczko.

Harry, już wyrywał się w ich stronę, kiedy na środku placu, rozbłysło zielone światło.

— Fiat justitia vincere malum, superbia et avaritia et in amore et virtute capere debeat in solio tuo. — jedynie, nieliczni usłyszeli, szept rodzeństwa, po chwili światło zniknęło.

Z gardła Narcyzy Malfoy, wyrwał się krzyk, dwójka jej dzieci, leżała na ziemi, trzymając się z dłonie, nie ruszali się.

Harry zapłakał, poczuł pustkę, w swoim sercu, kucnął i zakrył twarz dłońmi. Coś go skręciło w żołądku.

— Draco. — szepnął i zaszlochał cicho, usiadł, oparł się o mur.

Gdzieś z drugiej strony, w podobnej sytuacji, był Zabini, był od lat zakochany w siostrze, przyjaciela. Przyjaciółka, zgodziła się nawet, na związek, co prawda, dziewczyna miała, prawo spotykać się z kochankiem, ale była w pewnym sensie jego i każdy, tak o niej mówił, była przyszłą Panią Zabini, a on wręcz marzył o tym.

Teraz blondynka leżą, przy swoim bracie, blada, bez życia. Fred, wpatrywał się, w ciało szarookiej, swojej bratniej duszy. Czuł się winny, sam nie wiedział czemu, ale to poczucie, nie chciało go opuścić.

Też przed ciałami nastolatków, stał Czarny Pan, jego ciało było sztywne i rozpadało się, na miliony, drobnych kawałeczków.

Śmierciożercy zaczęli, uciekać, uczniowie, nauczyciele, cieszyli się, chowali rannych, byli radośni, no może, po części.

Rodzina Malfoy, podeszła do ciał, Narcyza padła, na kolana, Lucjusz, starł szybko łzę, z kącików oczu, dotknął ramienia żony i zagryzł wargę. Jego dzieci poświęciły się, za ich wolność.

— Draco. — głos się jej załamał, wtuliła się w dłoń męża.

— Lukrecja.

Po chwili, do ciała starszego podbiegł Potter. Uklęknął, położył głowę, Dracon'a na swoich kolanach i zaczął, po raz kolejny robić łzy.

— Draco.

**********************************

Cześć, moje Ogniste Whisky ❤️

To już koniec, niedługo ostatni rozdział i epilog. Mam nadzieję, że wam się podobało!

Taca na opinie ---> _________________________

Do zobaczenia! 😘

Wasza
Kala_malfoy 🐍💚✨





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top