Rozdział 48
Siedziałem na sali trzymając dłoń młodszego, który uśmiechał się w moją stronę. Cieszyłem się, że jest cały nie licząc siniaków i ran.
ㅡ Na pewno wszystko w porządku? Zawołać lekarza? ㅡ Spytałem głaszcząc kciukiem wierzch jego dłoni.
ㅡ Pytasz się o to setny raz. Wszystko dobrze, Guk. ㅡ Uśmiechnął się. ㅡ Wiesz co?
ㅡ Tak?
ㅡ Naprawdę ci dziękuję, Guk. Mam u ciebie dług.
ㅡ Kochanie... Jesteś moim mężem. Twoje bezpieczeństwo to podstawa. To ja przecież powinienem przepraszać za to, że..
ㅡ Nie. Ty nie jesteś w niczym winien. Może masz rację co do Yoongiego. To przez niego się pokłóciliśmy. ㅡ Uciekł wzrokiem wzdychając.
ㅡ Właściwie to... Dzięki Yoongiemu cię znalazłem. To on wszystkim się zajął. Ostrzegł o bombie. To jemu powinieneś podziękować. I... Wybaczyłem mu. Teraz wierzę, że się zmienił.
ㅡ Naprawdę? Mówiłem od początku! ㅡ Oburzył się. ㅡ Cieszę się. Chcę się z nim zobaczyć. Mogę?
ㅡ Jasne. Zaraz go zawołam.
ㅡ To idź. Szybciej po niego.
ㅡ Na spotkanie ze mną tak się nie cieszyłeś. ㅡ Mruknąłem z powrotem siadając na krześle i krzyżując ręce na piersi. ㅡ Nigdzie nie idę.
ㅡ Nie bądź zazdrosny. ㅡ Złapał moją dłoń uśmiechając się lekko. ㅡ No Gukie~~~
ㅡ A dasz buzi?
ㅡ Nawet dwa. ㅡ Rzekł. Uśmiechnąłem się szeroko przybliżając się do niego i całując w usta.
ㅡ Teraz mogę iść. ㅡ Zaśmiałem się wychodząc z pokoju. Miałem szczęście, że chłopak jeszcze nie wyszedł. Oznajmiłem mu, że mąż go oczekuje, a ten dziękując wszedł do środka.
***
Tydzień później....
Młodszego wypisali ze szpitala, dlatego szczęśliwi wróciliśmy do domu. Tam oczywiście byli wszyscy. Nawet mój ojciec, a nawet i Yoongi. Przywitaliśmy się ze wszystkimi zaczynając małe przyjęcie.
Było wesoło. Wszystko się powoli układało. Ale jeszcze dużo przed nami.
ㅡ Guk? ㅡ Spytał mąż łapiąc moją dłoń. ㅡ Chodź na chwilę. ㅡ Powiedział ciągnąc mnie na zewnątrz.
ㅡ O co chodzi, Jiminnie? ㅡ Spytałem zatrzymując nas przy drzewie i obejmując go w pasie.
ㅡ Dziękuję, Jungkookie za to co dla mnie zrobiłeś. Tak wiem. Powtarzam się. Ale... Nie mogłem sobie wymarzyć wspanialszej osoby niż ty. ㅡ Przytulił mnie. ㅡ Robisz dla mnie tak dużo. Nawet uratowałeś mi życie..
ㅡ Ty mi również uratowałeś. ㅡ Powiedziałem przerywając jego wypowiedź, bo wiedziałem do czego to prowadzi. ㅡ Nie raz. Cieszę się, że cię mam. Oh, kochanie.. ㅡ Zaśmiałem się lekko, kiedy zaczął płakać głaszcząc po głowie. ㅡ Jesteś moim szczęściem. Zapamiętaj te słowa.
ㅡ Ty moim również, Jungkookie. ㅡ Szepnął.
ㅡ Ej gołąbeczki! ㅡ Krzyknął Tae. ㅡ Podawają tort!
ㅡ Daj jeszcze chwilę!
Skinął głową wracając do domu.
Oparłem młodszego o korę drzewa opierając swoją dłoń obok jego głowy, a drugą trzymając go w talii.
ㅡ Mógłbym cię już nie puszczać.
Kocham cię, Jiminnie.
ㅡ Kocham cię Jungkookie. ㅡ Uśmiechnął się co odwzajemniłem całując go w usta. Pogłębiłem pieszczotę dodając do zabawy język bardziej napierając swoim ciałem na to jego. Bym poszedł dalej, lecz zostałem odsunięty, a obok nas stali wszyscy.
ㅡ Nie męcz go dzisiaj, niewyżyty, króliku. ㅡ Rzekła Sohee z uśmiechem.
Sapaliłem buraka, tak jak młodszy. A po chwili przed nami pojawił się średniej wielkości tort. ㅡ Zdmuchnijcie świeczki.
Złapałem dłoń męża zgaszając ogień. Od razu otworzyli szampana polewając do kieliszków.
ㅡ Zdrowie! ㅡ Krzyknęliśmy.
ㅡ Jungkook, możemy porozmawiać? Na osobności? ㅡ Spytał mój ojciec. Zgodziłem się, więc poszliśmy do mojego małego gabinetu. ㅡ Słuchaj to głupi czas, a ja nie mam pojęcia, kiedy znowu tu będę. Ale musisz przejąć moją firmę. Wiem, że wcześniej odmawiałeś... Lecz ja nie młodnieje. Jestem coraz starszy, synu.
ㅡ Ale ja mam tu wszystko, tato. ㅡ Powiedziałem siadając na krześle. ㅡ Mam to wszystko zostawić i wyprowadzić się do Stanów? Chcę z Jiminem założyć rodzinę, ale to wtedy, gdy wróci z wojska. Mamy tu przyjaciół. Tu jest mama. Tato, czemu?
ㅡ Wiem, że nie chcesz. Ale wiesz, że moja córka nie może, a ty jesteś jedynym spadkobiercą firmy. Nie mam drugiego syna. Jungkook, proszę cię. Tyle lat prowadzę działalność. Po tylu latach mam ją zamknąć? To moje trzecie dziecko.
ㅡ Pomyślę dobrze? Pogadam o tym też z Jiminem.
ㅡ Żeby jeszcze przekonać... Chcecie dzieci. W Korei ich nie dostaniecie. Lecz w Stanach już tak. Naprawdę porządnie to przemyśl. Daj mi znać do jutra.
ㅡ Dobrze, dziękuję. ㅡ Skinąłem głową wstając, a mężczyzna przytulił mnie co odwzajemniłem. ㅡ Tęsknisz za mamą?
ㅡ Bardzo. Naprawdę. Ale lepiej nie rozdrapywać starych ran. Wracajmy na dół.
Zgodziłem się na tą propozycję. Wyszliśmy z gabinetu schodząc na parter do salonu. Usiadłem obok Jimina, który od razu przytulił się do mojego boku.
**
Impreza skończyła się późnym wieczorem. Lecz niestety to my musieliśmy sprzątać, aczkolwiek ja, ponieważ kazałem mężowi iść się położyć.
Zmęczony padłem na kanapę patrząc w zgaszony ekran telewizora.
ㅡ Guk, nie idziesz spać? ㅡ Usłyszałem za sobą.
ㅡ Zaraz pójdę. ㅡ Rzuciłem wzdychając.
ㅡ Coś się stało? Masz smętną minę. ㅡ Zauważył stając przede mną, dlatego złapałem go a biodra ciągnąc do siebie tak, że siedział na mnie okrakiem.
ㅡ Zdaje ci się, skarbie.
ㅡ Mi możesz przecież powiedzieć.
ㅡ I tak miałem zamiar to zrobić. Bo.. Musimy porozmawiać. Ale to nie temat na teraz. Jest późno..
ㅡ Mów, Guk.
ㅡ Eh... Rozmawiałem z ojcem. Muszę przejąć jego firmę.
ㅡ Ale mówiłeś, że...
ㅡ Że nie chce. Tak. Ale... To jego ciężko założona firma. Nie chcę, ale chyba będę musiał ją przejąć, dlatego my będziemy musieli... Przeprowadzić się do Stanów Zjednoczonych. ㅡ Spuściłem głowę.
ㅡ Oszalałeś. ㅡ Powiedział. ㅡ To obcy kraj, a tu są wszyscy nasi bliscy. Nie chcę nigdzie się wyprowadzać.
ㅡ Kochanie ja też, ale patrz. Chcemy mieć dzieci. Tutaj w Korei nam ich nie dadzą tak jak ślubu. Ile się nabiegaliśmy by nam go dali? Ile?
ㅡ A-ale... Nie chcę ich tutaj zostawić. ㅡ Wyszlochał.
ㅡ Wiem, ja też. Z czasem nam przejdzie. Będziesz mógł kiedy chcesz lecieć do Korei, naprawdę. To jak?
Zamiast odpowiedzi dostałem płacz młodszego. Bolał mnie ten widok, dlatego go przytuliłem. Sam miałem w oczach łzy. Będzie nam trudno rozstać się z Ojczyzną. Przecież to nasz kraj.
ㅡ Przepraszam, Chim. ㅡ Szepnąłem całując go w czoło. ㅡ Naprawdę. ㅡ Dodałem i nie potrzebnie, ponieważ chłopak wybuchł jeszcze większym płaczem. ㅡ Kochanie. Dobrze już... W takim razie nie zgodzę się. Nie chcę patrzeć na twoje cierpienie. Nie potrzebnie zaczynałem temat. Przepraszam. ㅡ Odsunąłem się ze spuszczoną głową. Złapałem telefon idąc na górę. Wszedłem do gabinetu zamykając za sobą drzwi. Usiadłem na fotelu patrząc na ekran telefonu.
Liczy się dla mnie tylko szczęście Jimina. Jeśli w Korei jest szczęśliwy to nie chce mu tego zabierać. Wybrałem numer czekając na połączenie. ㅡ Tato? Ja..
ㅡ Jungkook poczekaj. ㅡ Powiedział młodszy wchodząc do środka. ㅡ Zgódź się. ㅡ Odparł ze spuszczoną głową.
ㅡ O czym ty mówisz? ㅡ Spytałem kończąc rozmowę z ojcem.
ㅡ Masz się zgodzić przejąć firmę. Nie patrz na mnie, bo ciągle to robisz nie myśląc o swoich marzeniach. Wiedz, że zawsze będę u twego boku, hyung.
ㅡ Ale Jimin.. Tam nie będziesz szczęśliwy.
ㅡ Ty jesteś moim szczęściem, Guk i to mi starczy. Z czasem się przyzwyczaję, a sam powiedziałeś, że będę mógł odwiedzać Koreę. ㅡ Podszedł opierając się o biurko.
ㅡ Nie zrobię niczego czego nie chcesz w głębi serca. ㅡ Powiedziałem poważnie wstając z krzesła.
ㅡ Jungkook wiem.
ㅡ Nie, nie wiesz. Zmuszasz się teraz do mówienia tych słów, a tak naprawdę nie chcesz tam jechać. Myślisz, że ja chce tam się przeprowadzić? Nie. Masz być szczęśliwy.
ㅡ Przestań patrzeć tylko na mnie! ㅡ Krzyknął uderzając w blat. ㅡ Myśl też o sobie, Jungkook. Nie chcę byś później żałował. Dlatego zadzwoń do ojca i się zgódź, jasne? Inaczej ja to zrobię. ㅡ Fuknął wychodząc z pomieszczenia trzaskając drzwiami. Westchnąłem z powrotem padając na fotel. Spojrzałem na telefon. Kolejny raz westchnąłem wybierając numer.
***********
24.08.20
Najmocniej was przepraszam, że nie dodaje tutaj rozdziałów.
Wybaczycie prawda?
A tak... Jak wam się podoba?
Miłego dnia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top