kuusi
➖
SOBOTA
➖
Kim Seokjin najpierw znalazł sobie dziewczynę. Później, jak przykazała kolejność kupili sobie kota. Następnie był ślub. Pojawiło się dziecko. Seokjin podrzucił kota Jungkookowi. Miesiąc później kot znikł, a po jeszcze kolejnym dowiedział się od sąsiada, że wpadł on pod samochód.
Kierując się tym tokiem myślenia, Jungkook miał szczerą nadzieję, że Seokjin nie postanowi sobie sprawić kolejnego dziecka, bo skoro on sam nie potrafił się zając choćby kotem, chyba z dzieckiem lepiej by mu nie poszło.
W głównej mierze właśnie dlatego Jungkook nie leciał z wywieszonym językiem, kiedy dzwonił hyung.
Gdy znalazł sobie dziewczynę, Jungkook poszedł w odstawkę i ich wystarczająco luźny kontakt uległ pogorszeniu. Poprawiło się to dopiero później, ale zdecydowanie nie tak, jak on sam by sobie tego życzył.
Gdy kupili sobie kota, zasypywał Jungkooka rozmazanymi zdjęciami futrzastej kuli i nieskończącymi się historiami o jego rzekomej inteligencji (w którą, swoją drogą, Jungkook wątpił, bo przecież jakie mądre zwierze dałoby się przejechać, albo w ogóle uciekło z miejsca, gdzie punktualnie dostawało miskę pełną wątróbki i mogło spać na stercie poduszek?).
Pojawienie się dziecka wbiło ostatnią deskę do trumny ich przyjacielskich stosunków. Przynajmniej ze strony Jungkooka, bo kiedy w końcu robił sobie wolne, naprawdę ostatnim miejscem, w jakim miał ochotę spędzać czas był ośrodek dziennej opieki dla niemowlaków. Nie wspominając już, że od dziecięcej paplaniny krwawiły mu uszy. Pół biedy, gdyby jeszcze należała ona do dziecka. Nie. Była ona tylko i wyłącznie Seokjina.
Podświadomie Jungkook nie miał mu tego za złe. Bardziej winił siebie za to, jak na to wszystko patrzy, jednak i tak nie mógł się pozbyć rosnącej niechęci. To dziecko ma i będzie miało wszystko, czego on sam nie doświadczył.
Co z głupota — pomyślał Jungkook, skręcając z asfaltowej drogi w zabłoconą, ubitą ścieżkę. — Straszna. Żeby zazdrościć dwulatce...
Choć jechał wolno, auto i tak wpadło w poślizg na zakręcie, przesuwając się niebezpiecznie blisko rowu, oddzielającego pole ryżowe od drogi. Najwyraźniej istaniał bardzo dobry powód, dla którego auto od tylu lat stało w szopie, a jego ojciec do pracy dojeżdżał autobusem. Hamulce szwankowały, a Jungkook kwaśno pomyślał, że matka mogła go jednak o tym wcześniej poinformować.
Z ulgą i postanowieniem, że zadzwoni po pomoc drogową, Jungkook wjechał na podwórko starego przyjaciela. Seokjin już na niego czekał na ganku, parasol w ręku i wysokie gumiaki na nogach. Wyglądał strasznie głupio.
— Jak droga? Chyba jest ślisko.
— Nie było aż tak źle. — Prawie się zabiłem.
— Jasne, jasne. Przecież codziennie nią dojeżdżam. Wiem, jak jest, Jungkook. — Seokjin pomógł mu wyczłpać z samochodu, bo kiedy tylko Jungkook wystawił nogę na zewnątrz, uwięzła mu w głębokim błocie.
Chyba jednak te jego gumiaki wcale takie głupie nie są — pomyślał, z niesmakiem spoglądając na błoto spływające mu po nogwce spodni.
— Chodź do środka. Dam ci coś do przebrania.
Zagrzebując się co jakiś czas po kostki w błocie, Jungkook podążył za Seokjinem do niskiego domu, do którego, będąc jeszcze zwykłym dzieciakiem, bardzo rzadko wchodził. To Seokjin zwykle był podrzucany pod opiekę jego matki, a nie na odwrót. Aż dziwnie było stać na wypucowanym ganku wyłożonym grubym, mahoniowym drewnem, mając ciągle świadomość, że pani Kim nie wychyli się nagle przez okno salonu, krzycząc na syna, i przy okazji Jungkooka, żeby poszli się bawić za dom i nie rysowali butami parkietu. Ciężko się wyzbyć starych nawyków i nawet, jeżeli teraz to hyung był oficjalnym właścicielem domu, jakaś doza niepewności w Jungkooku pozostała.
Zabłocone obuwie zostawił na zewnątrz, więc jedyne plamy na kamiennej podłodze pochodziły z jego spodni. Jungkook rozejrzał się dookoła, próbując w głowie zrobić zestawienie tego, jak dom wyglądał kiedyś z tym, jak widział go teraz. Za nic nie mógł sobie przypomnieć, niemniej po cichu przyznał, że odnawiając stary budynek, Kim Seokjin wykonał bardzo porządną pracę. Jungkook nawet zaczął się zastanawiać, czy aby go nie poprosić w najbliższym czasie o współprace w powiększeniu galerii. Zaczęło się tam robić ciasno, a Hoseok od czasu do czasu wspominał, że galeria jest ich wizytówką i nie powinna wyglądać jak schowek na miotły. Biel i metal zawsze były w cenie, a widząc jasny kamień pod swoimi nogami i srebrne wykończenia mebli w salonie, Jungkook mógł sobie niemal wyobrazić, o ile lepiej może wyglądać wykończenie ich własnego budynku. Hoseok napewno by nie narzekał.
Z zamyślenia wyrwał go cichy trzask zamykanych drzwi. Odbił się on echem w pustych pomieszczeniach i Jungkook dopiero wtedy zaważył, jak cicho się zrobiło. Zupełnie, jakby w starym domu zostali jedynie Seokjin i on.
— Trochę tu pozmieniałem. Co o tym myślisz? — zagadnął Seokjin, kiedy wrócił z małym zawiniątkiem pod ramieniem.
— Sam to robiłeś? — Pytanie formalność.
Seokjin przytaknął.
— Nawet własnoręcznie. — Z niemal matczyną czułością przejechał dłonią po czarnym drewnie, którym obłożone były wszystkie framugi w wejściach na korytarzu.
— Jestem pod wrażeniem.
— Niepotrzebnie. To nic wielkiego. Sam byś mógł coś takiego zrobić.
Jungkook popatrzył na niego z powątpiewaniem, na co Seokjin zaśmiał się serdecznie.
— Przebierz się. Uwaliłeś mi całą podłogę. Dopiero co sprzątałem. — Seokjin wcisnął mu do ręki zawiniątko. Bawełniane spodnie i skarpety.
Jungkook spodnie wziął, ale skarpety odłożył na kanapę. Miały one wyszyte na przegach inicjały Seokjina — niechybnie dzieło jego żony — i Jungkook uznał to za nieodpowiednie, niemal niestosowne. Jeszcze raz spojrzał na granatowy haft.
— Bardzo u ciebie cicho, hyung — zagaił, metodycznie przejeżdżając palcem po gładkiej nitce. — Gdzie twoja lepsza połowa? I Mingi?
— Chunhwa wyjechała. Zabrała dziecko i to by było na tyle.
— Zostawiła cię?! — Jungkookowi niemal oczy wyszły na wierzch. Seokjin jedynie się zaśmiał.
— Ale się z ciebie czarnowidz zrobił. Wyjechała na jakiś czas do matki. Skręciła nogę na zakupach — wyjaśnił nadal wielce rozbawiony. — Oboje uznaliśmy, że to dobry pomysł, żeby trochę jej pomogła. Mingiemu też na zdrowie wyjdzie.
Jungkook powoli pokiwał głową w zrozumieniu, z powrotem wlepiając oczy w wychaftowane inicjały.
— To dobrze... Tak... — mruknął ni to do siebie, ni Seokjina. — Długo już tak sam siedzisz?
— W środę będzie miesiąc.
Miesiąc — pomyślał Jungkook. Gdyby wiedział o tym wcześniej, tak bardzo by się nie ociągał przed oddzwonieniem do Seokjina. Szczebiocząca, wiecznie uśmiechnięta żona i bobas wydający z siebie nieartykuowane dźwięki.
— Dlaczego nie powiedziałeś wcześniej — zapytał po chwili ciszy. — Gdybym wiedział...
— Właśnie dlatego nic nie mówiłem, Kookie — przerwał mu Seokjin, a w jego głosie nie było śladu po wcześniejszym rozbawieniu. — Właśnie dlatego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top