kolme


PIĄTEK

    — Może zamkniemy już na dzisiaj? — Tymi słowami Jungkook wywabił Hoseoka z ciemni.

    — Dopiero czwarta. Nie za wcześnie? — odpowiedział pytaniem Hoseok. Oczy zrobiły mu się czerwone od zbyt długiego siedzenia w przyciemnianym pomieszczeniu, a plecy skurczyły w zgarbionej pozycji.

    — Tak. Przecież możemy sobie na to pozwolić. Raz na jakiś czas nikomu nie zrobi różnicy. — Hoseok popatrzył wnikliwie na przyjaciela. Od otwarcie galerii ani razu nie zdarzyło im się zamknąć przed czasem. To wszystko przez ten deszcz. A może dzięki niemu? — Muszę złapać pociąg. Wyjeżdżam na weekend.

    — Plener?

    — Nie do końca. Dzwoniła moja matka.

    — Ach... — westchnął Hoseok, któremu więcej na ten temat nie trzeba było mówić. — Skoro tak mówisz. Ale ja jeszcze zostanę. Muszę skończyć ostatnie zdjęcie.

    — Pomogę ci. Razem pójdzie szybciej.

    Twarz Hoseoka rozciągnęła się w pobłażliwym uśmiechu.

    — Oboje wiemy, że to nieprawda. — Machnął na niego ręką. — Lepiej trzymaj się swoich cyfrówek, a analogi zostaw mnie. Idź, zanim się spóźnisz.

    — Jeszcze zdążę — powiedział Jungkook, ale Hoseok rzucił mu zrezygnowane spojrzenie. Prawie usłyszał w głowie jego głos:

    /— Ile już tak mówisz, Kook? Odkąd się znamy, zawsze masz czas. Twoi rodzice, nie robią się młodsi. Wracaj do domu./

    Cisza między nimi nigdy nie była niewygodna. Jedynie znacząca. Od czasu do czasu i Hoseok pokazywał, że potrafi milczeć.

    — To widzimy się we wtorek. — Jungkook dał za wygraną.

    — Wtorek?

    — Tak — przytaknął. — Poradzę sobie sam. Masz długi weekend. — Wsuwając ręce w rękawy marynarki zauważył, że choć poranne krople zdążyły wyschnąć, to jednak pozostawiły po sobie ślad w postaci białych obwódek metali ciężkich. — Ach, i jeszcze... Hyung, następnym razem, kiedy będzie taki problem, nie zgadzaj się, dobrze?

    Hoseok przez chwilę wyglądał na zdezorientowanego. Ta drobna sekunda, kiedy jego brew pytająco się uniosła, by znów opaść w zrozumieniu.

    — Dobrze.

    — Miłego weekendu.

    — Trzymaj się.


    Stukot metalowych kół, przemykających po śliskich szynach działał na niego usypiająco. Starając się trzymać oczy otwarte, przeglądał zdjęcia na komputerze. Małe wiatraczki głośno pracowały, dając znać, że czas już wymienić sprzęt. Dźwięk był na tyle irytujący, że Jungkook obiecał sobie w końcu kupić nowy laptop, bo kolejnej sesji z tak denerwującym rzęchem już by nie wytrzymał.

    Dając strapionemu sprzętowi chwilę wytchnienia, popatrzył przez umazaną wodą szybę. Zniekształcony obraz ułożył mu się przed oczami w abstrakcyjny portret. Chwila godna uwagi. Moment odpowiedni do uwiecznienia. Mokra szosa i falująca, niczym wzburzone morze, jesienna, pożółkła trawa.

    Flesz aparatu.

    Komputer warknął w proteście jeszcze bardziej nagrzewając się na jego kolanach, a Jungkook pomyślał, że to chyba dlatego średnio co pół roku musiał kupować sobie nowy. Nie mógł nic na to poradzić. Wyciągnął kabel aparatu z wtyczki i odłożył rzężący kawał metalu na stolik pod oknem. Aparat w jego ręku był lekki, ale wstrząsy spowodowane nierównymi szarpnięciami starego wagonu targały jego ciałem, rozmazując kolejne ujęcia. Jungkook wątpił, czy ktokolwiek kupiłby zdjęcie widoku na zapyziałą, wiejską drogę, ale to nie miało znaczenia. Nie robił tego dla pieniędzy. One przychodziły pomiędzy momentami, kiedy zwężały mu się oczy, a aparat wydawał z siebie kojący dźwięk uwiecznienia obrazu. Robił to wszystko dla siebie, żyjąc życiem, które nieliczni mogli skwitować, jako płacenie za to, co przychodzi mi naturalniej, niż oddech.

    Nie zauważył, kiedy stukot kół osłabł na sile, stając się monotonniejszy i bardziej przytłumiony, by ostatecznie zupełnie się uciąć. Dopiero gdy raz po raz, przemknęły koło niego pojedyncze sylwetki, których mokre ubrania zaczęły parować, emanując wonią ciepłej wełny, Jungkook zorientował się, że pociąg się zatrzymał. Za oknem powitał go znajomy, grafitowy dach i na wpół zdrapane wiatrem i piaskiem litery: serdecznie witamy.

    Był to ostatni przystanek na tej linii. Ostatnia stacja, która zdawała się mówić — dalej już nic nie ma. Nie musiał się spieszyć, ale i tak niedbale wpakował komputer do futerału i zarzucił torbę na ramię. W wagonie został jedynie konduktor, niecierpliwie zerkając na zegarek w dłoni.

    Jungkook zeskoczył na zalany wodą peron, a intensywny powiew wiatru, wzburzonego przez oddalający się do zajezdni pociąg, uderzył go intensywnym zapachem jesieni. Mokre liście, zwietrzały beton i ten nieustępliwy deszcz.

    — Jestem w domu — chciał powiedzieć, ale nie byłoby to do końca prawdą.

    To już nie był jego dom.

    Już nie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top