Rozdział 1: Witamy w Beongae!

'Witamy w Beongae!'.

Tak niewinnie wyglądający napis na tabliczce informował wszystkich, że aktualnie znajdują się w jakiejś dziurze, na totalnym zadupiu, które bardziej przypomina skansen niż normalne małe miasteczko. Bo w zasadzie w Beongae wszyscy mieszkańcy wiedzieli, że normalnie to tu nie jest, a przebudowa miasta była niemalże niemożliwa z powodu tradycji i znaczeń jakie każdy z tych budynków miał. Na przykład, wiedzieliście o tym, że jeden z bardziej potężnych czarodziejów samodzielnie zbudował jeden z domów tutaj? Nie? To dobrze, bo to kit, który wciskany jest turystom.

Książka z legendami i historiami jest bestsellerem w sklepie z pamiątkami. Słynny Jaehwa, taki typ od burzy ma nawet ze sobą koszulki. Znaczy miałby gdyby żył.. ale jego rzeźba z kamienia jest kolejną atrakcją turystyczną..

Bo Beongae żyło głównie z turystyki. Można było wypić tu naturalną herbatę robiona w kotle, a jej smaki były bardzo ciekawe i niespotykane. Sklep z pamiątkami był wręcz przepełniony dziwnymi rzeczami, które nie wiadomo dlaczego cieszyły się tak dużą popularnością. Nawet w niskiej cenie można było zdobyć bilety na koncert sześciu zbuntowanych chłopców, którzy rzucili wszystko (oprócz szkoły..) by grać na festynach i imprezach w tym miejscu.

Ogólnie życie w Beongae było dziwne. Inne niż w normalnym mieście. Ale teraz, pomimo początku lata turystów było znacznie mniej, a miasto jakby przestało żyć. Ulice były bardziej puste, pamiątki coraz częściej zamknięte, a tabliczka zarosła, tak że nie było jej widać.

Chyba było źle, bo Taerae, starszy i "lepszy" w oczach wszystkich syn burmistrza, przechodząc tą samą, główną ulicą co codziennie i nie spotkał praktycznie żadnego turysty na ulicy. Wszyscy tu się znali, bo mieszkańców było niewielu. Mało kto miał chęć mieszkać w taki nudnym i odległym miejscu. Sami mieszkańcy też nie najlepiej odbierali "nowych". To było społeczeństwo dość zamknięte. Nowi z reguły mogli tu zamieszkać na stałe, albo przez polecenie jednego z tych starszych mieszkańców, albo spędzali tu tak dużo czasu, że nawet najbardziej zamknięci w sobie mieszkańcy na luzie z nimi rozmawiali.

Dzisiaj wypadało Święto Krwawego Pioruna, czyli według legendy już pięćsetna rocznica Krwawej Burzy, która uśmierciła wszystkich mieszkańców. Według legendy również po tym czasie burza miała wrócić i za złe sprawowanie ponownie uśmiercić mieszkańców. Czy ktoś w to wierzył? Nie, tylko turyści i ostatecznie Seungyoun, bo on jako straszna plotkara lubił takie gorące temaciki.

Ale wracając do Taerae. Jako starszy syn za zadnie miał pomoc w przygotowaniu wszystkiego do obchodów dzisiejszego święta, co znaczyło, że czaka go cały dzień noszenie ławek, stołów i innych głupot jak na przykład sprzęty muzyczne ich zespołu.. Dlatego tak bardzo ubolewał, że nie ma on żadnych magicznych zdolności. Jest po prostu zwyczajny..

Nogi same zaprowadziły go do herbaciarni na herbatkę. Chociaż w jego przypadku herbata była tylko pretekstem, bardziej zależało mu na spotkaniu z uroczym (i dość sporo starszym..) właścicielem tego miejsca. Ale przecież to nie jego wina, że spodobał mu się akurat koleś po dwusetce..

- Hej hyung. - powiedział niskim głosem Kim.

- O witaj Tae. To co zawsze? - spytał słodkim głosem Byeongseop

Choi ubrany był w bardzo ładną koszulę w kolorze granatu i ciemne spodnie, dość mocno przylegające do jego nóg. Zawsze ubierał się ładnie i elegancko. Podkreślał swoją urodę delikatnym, ale dość tajemniczym makijażem, bo w końcu był czarodziejem, make up z dodatkiem brokatu był jego obowiązkiem.

- Tak, to co zawsze.

Satłym wyborem Taerae była herbata o smaku kawy. Kim zdecydowanie bardziej od herbaty woli kawę, taką delikatną z dużą ilością mleka. Ale Byeongseop uparł się, że on tutaj mu kawy nie sprzeda, co najwyżej herbatę w jej smaku. Więc Tae miał wybór. Albo kawa w domu, albo jakaś podróba, ale z możliwością spotkania Choia. Wybór był chyba oczywisty.

Byeongseop zniknął na chwilę na zaplecze by po chwili wrócić z gotową herbatą. Pracował zazwyczaj sam, ale z pomocą czarów szło mu o wiele łatwiej. Czasem, gdy roboty miał za dużo, pomagał mu Bonhyuk, przez którego Taerae był bardzo zazdrosny. Bo Bonhyuk był najważniejszy dla Seopa. To co pomiędzy nimi było to jakaś magiczna więź, której Kim nie potrafił zrozumieć.

Taerae prawie nie rozmawiał z Hyukiem. Często gadał jakieś totalnie nie na temat rzeczy.

- Proszę. - mówiąc to starszy podał mu herbatę w kubeczku na wynos.

Kubeczki były magiczne, w trosce o środowisko, zawsze o północy znikały.

Taerae wyjął z kieszeni kartkę z dzielnie uzbierany dziesięcioma naklejkami. Znaczyło to, że najeży mu się darmowa herbata. Czarodziej uśmiechnął się lekko i z tyłu podpisał, że Kim odebrał herbatę. Zrobił tak za pierwszym razem i teraz robi już zawsze. Taerae miał już całą kolekcję schowaną w pudełeczku.

- Do zobaczenia wieczorem. - powiedział szybko Taerae.

Wolał żegnać się z nim szybko. Godzinami mógłby patrzeć w oczy Choia. Raz dostrzegł w nich jakby odcień niebieskiego. Zdziwiło go to, ale był pewny, że to skutek uboczny używania magii przez starszego. Bo w końcu jako szanujący się czarodziej używał jej codziennie.

Tak idąc i popijając herbatę napotkał po drodze dwójkę "młodych" policjantów na patrolu. W letniej wersji mundurów wyglądali uroczo. Ale lato tu było bardzo gorące, a oni swoje lata już przepracowali. Komendant zgodził się na letnią wersję.

- Dzień dobry. - obaj mężczyźni skinęli do niego głową.

Jako dość starzy i tradycyjne wychowywani zawsze się witali. Lubili zwracać się do każdego z szacunkiem, bo dzięki temu mieli dobre relacje z każdym mieszkańcem.

- Dzień dobry. - Taerae również skinął głową.

Zawsze musiał pokazać się z dobrej strony. Był trochę zmuszany przez tradycje wewnątrz jego rodziny. W sumie to wewnątrz jego rodziny było bardzo dużo dziwactw. Na przykład jego brat był jednym z nich. Czasami do Taerae nie docierało jak można być taką porażką jaką jest Raehyun. Bo Raehyunowi nic nie szło po jego myśli, no chyba że rysowanie. To akurat robił bardzo dobrze, ale.. Właśnie. Zawsze jak chodzi i jego rodzinę musi być jakieś "ale".

"Ale" w postaci niezadowolenia ojca lub matki. Bo on i Raehyun musieli wpasowywać się w odgórnie ustalone zasady, trochę byli zmuszani do odgrywania samego siebie w dziwnym, niekończącym się przedstawieniu.

Idąc dalej skrzywił się gdy z oddali zobaczył ławki do przeniesienia. Kiedyś były one kamienne, idealnie ustawione. Nie było wtedy żadnych problemów. Niestety jego genialny ojciec kazał je odsunąć na bok, bo przecież zespół musiał mieć miejsce gdzie grać.

- Euiwoong, Hyeongseop. - odezwał się po chwili Taerae. - Znaczy Panie Lee i Panie Ahn.

- Po imieniu możesz. - Seop puścił mu oczko.

- Okej.. jest szansa żeby wrócić do tradycyjnych kamiennych ławek podczas święta? - spytał niepewnie Kim.

Zaczynał kombinować. Ale w tym był dobry.

- Myślę, że to nawet wskazane. Statystycznie nawet wychodzi, że większość mieszkańców zagłosowała na stare ławki, bo nowe nie mają charakteru. - Woong spojrzał na niego dość dziwnym wzrokiem.

- Ale nie będziemy przecież robić awantury o głupie ławki. - wtrącił Hyeongseop.

Tae myślał przez chwilę dość intensywnie. Seungyoun lubił kłócić się o dosłownie wszystko. Nawet o to, że włosy jego brata nie dotykały ramion, no a tradycja kazała Rae mieć je właśnie tej długości.

- Myślicie, że Seungyoun będzie zainteresowany pomocą? W wywalczeniu ławek w sensie.

- Pewnie tak. - Hyeongseop uśmiechnął się.

- Tylko pamiętaj, dzisiaj jest jego pięćsetna rocznica śmierci jego najlepszego przyjaciela. Dzieliła ich wyjątkowa magiczna więź, zdarza się rzadko. Ale przez to dni najbliżej są dla niego ciężkie. - napomniał Euiwoong.

Jak było wspomniane wcześniej Beongae jest dziwne. Skoro zdanie jakiegoś randomowego typa po pięćsetce jest aż tak ważne, że burmistrz zmienia swoje decyzje. Ale Seungyoun żył tu tak długo, że znał każdego burmistrza, czy też przywódcę tego miejsca. Był jedynym z tych co walczył o prawa elfów mieszkających tu. W zasadzie teraz świat magiczny żył w wielkim spokoju, tylko wilkołaki stanowiły wyjątek, bo wciąż nie pozwolono im na uczestniczeniu w magicznym życiu i zdjęciu swego rodzaju blokady w nich, która uniemożliwia im rozwój magii i nazywanie się czarodziejami.

- Pójdę do niego chyba.

- Ktoś tu ma lenia. - zaśmiał się Hyeongseop.

Jego uśmiech zawsze promieniał. Ahn był bardzo pozytywną osobą. Niestety trochę skrzywdzoną przez życie i rodzinę. W zasadzie to gdyby nie rodzina Euiwoonga pewnie teraz zabawiały swoje wnuki i uczył ich najstarszych run w świecie magii. Znał wszystkie na pamięć i biegle się nimi posługiwał. Należał do czarodzieji ze starodawnego ludu smoka. Było to bardzo stare plemię z własnymi zasadami. Często byli źle rozumiani, bo na przykład oświadczali się od razu gdy spotkali swoją bratnią duszę. Po prostu dawali rodowy pierścień, własnoręcznie wypalany w smoczym ogniu, nie mówiąc za wiele. Po prostu oznaczali, że ta osoba jest już "zajęta" i nie warto do niej podbijać. Może dlatego Seop tak bardzo się cieszył widząc jego pierścień ze smokiem na dłoni nieświadomego Euiwoonga.

- Nie lenia. Wolałem kamienne ławki, były bardzo pasujące do klimatu tego miejsca. - Kim zmarszczył brwi.

- Jasne, rozumiem. Pogadaj z Seungyounem. Zrobi zamęt i sam ustawi tamte ławki, a te sprawi, że zniknął.

Tak też Taerae zrobił i powoli podszedł do domu Seungyouna. Mieszkał w niewielkim mieszkaniu przy ogromnej sośnie. Podobno zasadzona została przez czarodziejów wieku temu, jako znak pokoju z elfami. Czy to była prawda? Raczej nie. Ale Seungyoun przynajmniej miał radochę, że jego dom jest w jakiś sposób ważny. Drzwi od domu Cho były pomalowane na czerwono, jak zresztą drzwi w wszystkich domach na tej ulicy. Mieszkali tu kiedyś ci "inni". Znaczy nie elfy. Dlatego czerwony, żeby od razu zwrócić na nich uwagę i uważać na nich.

Zapukał raz. Od razu zobaczył w drzwiach czarodzieja ubranego w luźną koszulę w kolorze ecru. Wydawał się być o dziwo szczęśliwy. Tae nie do końca rozumiał dlaczego na ustach starszego gościł uśmiech. Może po prostu święto burzy wpływało na niego pozytywnie.

- Witaj Taerae, co cię do mnie sprowadza. - jego głos był cichy i bardzo delikatny.

- To głupie.. - Kim podrapał się po głowie.

- Głupie, nie głupie.. coś sprawiło, że chciałeś zapukać do mych drzwi. Posłucham więc, bez oceniania oczywiście.

- Chodzi o ławki.

- Ławki? Kim znowu się rządzi? - spytał lekko rozdrażniony.

- No.. Tata chce te drewniane.

- Oh! Wypraszam sobie! Kamienne są od wieków. Drewniane miały być tylko na koncert tych dzieciaków. - Seungyoun oburzył się.

Problem z ławkami może wydawać się czymś totalnie beznadziejnym. Bo teoretycznie to nawet lepiej jeśli siedzisz na drewnie, nie na zimnym kamieniu, ale modernizacja nawet takiego banału dla starszych mieszkańców było to bardzo mocne lekceważenie dla tradycji.

Cho nie mówiąc wiele wyszedł z nim z domu. Przez poratal. Seungyoun używał ich niemalże codziennie, zwłaszcza gdy się denerwował i nie miał ochoty patrzeć na ludzi dłużej niż to konieczne.

Znaleźli się w miejscu gdzie zawsze odbywają się przyjęcia. Wśród wysokich, obrośniętych kamieni. W niektórych miejscach były dość wartościowe kamienie szlachetne oraz magiczne rośliny, których nie spotka się wszędzie. W końcu kiedyś mieszkały tu elfy. Zadbali o to by wszystko było jak najbardziej idealne.

Czarodziej z obojętnością przeniósł czarami ławki z drewna i rzucił na nie urok zmieniający je w kamienne bez możliwości odmienienia ich. Skrzywił się gdy pomyślał o tym, że byłyby one z drewna.

- Słuchaj mnie Taerae. - Seungyoun odwrócił się do Kima. - Przekaż ojcu, żeby nie próbował dotknąć ławek bo zmienie go w Muchomoraka. Tu - wskazał miejsce - jest miejsce na zespolik. Teraz wybacz, jako strażnik tradycji tego miejsca pragnę w ciszy i spokoju przygotować się do obchodów dzisiejszego święta.

Po tym Seungyoun stworzył portal i przeszedł przez niego. Zostawił Taerae samego, ale to cieszyło Kima. Znaczy.. nie musiał teraz nosić tych przeklętych ławek. Oczywiście została mu jeszcze perkusja do przeniesienia i może pianina. Ale zespół był raczej skory do pomocy, chyba że bardzo im się spieszyło.

Zajdzie do nich później..

Taerae uwielbiał spędzać czas w plenerze, chodząc w tą i z powrotem po tych samych zadbanych uliczkach. Nawet witał się z każdym mieszkańcem. Po prostu te miejsce było dla niego bardzo ważne.

Kończył właśnie ostatni łyk herbaty i zatęsknił za Byeongseopem. Ale przecież nie pójdzie do niego teraz, jeszcze zostanie uznany za jakiegoś natrętnego.

Zadzwonił jego telefon. Muzyka z niego lekko go zdziwiła. Miał ustawioną inną. I dopiero gdy na ekranie zobaczył swoje głupie zdjęcie i podpis "mongsil ugryzł go w dupę ;-; jak to? ten "lepszy" kim aka mój brat, raetae" ogarnął, że telefon, który trzyma w kieszeni wcale nie należy do niego, tylko do jego młodszego brata.

Nawet bał się odebrać. Raehyun ostatnio był jakiś dziwnie dziki. Każdy to zauważał i dziwił się gdzie podział się ten spokojny Raehyun. Po krótkim zastanowieniu odebrał.

- CHUJU JEBANY ODDAWAJ MÓJ TELEFON!

- Gdzie jesteś?

- Wrrrrrrrrrrr.. Oddawaj. Bo. Ci. Pogryzę. Stopy. Jak. Będziesz. Spał.

- Gdzie jesteś?!

- A gdzie mam kurwa być? Na plaży, pracuję tam jakbyś nie wiedział.

- Zaraz będę.

- Pospiesz się.

No cóż.. może Rae po prostu dojrzewa. Tak wszyscy sobie tłumaczą jego zachowanie, które coraz bardziej odbiegało od poprzedniego.. albo to kwestia tego, że za dużo czasu spędza z Song Jaewonem, który jest podobnie dziki i szalony.. no może Jaewon nie warczy publicznie. Chyba.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top