3 - Usurping

3497 słów

~~~~~~~~~~~~


Jimin:

Zrezygnowany czekałem w szpitalu na managera, który został powiadomiony o mojej kontuzji oraz całej sytuacji z ujawnieniem statusu. Wiedziałem, że mam kłopoty. I to potworne. Wiedziałem też, że już pół Hybe zdaje sobie sprawę z mojej sytuacji, a za kilka godzin będzie wiedzieć o tym cała Korea, a następnie świat. Bo jeśli nikt ze staffu nie sprzeda tej informacji prasie, to pewnie zrobi to jakaś pielęgniarka.

Gdy tylko Park Jiwon, który zajmował się naszym zespołem, zobaczył mnie w sali, gdzie na niego czekałem, skuliłem się przerażony. Jeszcze nigdy nie zostałem tak okrutnie zwyzywany od najbardziej nieodpowiedzialnych debili, z jakimi można pracować. Dobrze, że mężczyzna był Betą, bo takiego upokorzenia od Alfy bym nie wytrzymał.

W samochodzie toczyła się zażarta rozmowa między managerem a resztą staffu. Siedziałem cicho, słuchając jak przerzucają się argumentami co powinni ze mną zrobić. Ostatecznie stanęło na tym, że mam zostać odwieziony do dormu, gdzie mam noc na spakowanie swoich rzeczy i wyniesienie się do rodziców z samego rana. Nie odezwałem się na to ani słowem, pokornie przyjmując tę decyzję, choć łzy ciekły mi strumieniami po policzkach. Nawet łagodny głos Namjoona hyunga, który dało się słyszeć z głośników przy kolejnej rozmowie, nic nie pomógł. Jiwon przekazał informację liderowi, że razem z resztą zespołu mają się trzymać ode mnie z daleka. Nie tyle w kwestii chronienia mnie, świeżo upieczonej Omegi przed piątką Alf, tylko by dodatkowo mnie ukarać, odcinając od przyjaciół. Wiedziałem, że jestem z nimi bezpieczny i nigdy żaden z nich mnie nie wykorzysta, dlatego ten zakaz był kolejną szpilą wbitą w moje serce.

Nim wysiadłem z auta dostałem instrukcję co mam zabrać z mojego pokoju, a co zostanie mi dostarczone przez wytwórnię do końca tygodnia. Przyjąłem wszystko w milczeniu, po czym udałem się do naszego dormu, opierając o kulę wypożyczoną ze szpitala.

Gdy wjechałem na najwyższe piętro i otworzyłem drzwi do mieszkania, piątka Alf od razu wychyliła się ze swoich pokoi. Wyraźnie nie mieli zamiaru słuchać poleceń naszego opiekuna.

– Jiminnie? Wszystko ok? – zapytał zmartwiony Taehyung, gdy zdjąłem buta.

Pociągnąłem nosem i zwiesiłem głowę, bo patrzenie na nich było zbyt bolesne.

Pewnie Hybe zadba o to, bym nigdy więcej się z nimi nie spotkał, a ta świadomość za bardzo bolała.

– Nie chcę z wami rozmawiać – powiedziałem cicho, nie chcąc, by mieli przeze mnie kłopoty za łamanie poleceń managera.

Pospiesznie skierowałem się do mojego pokoju, jednak nie zdążyłem otworzyć drzwi, gdy odezwał się nasz lider.

– Jimin, zaczekaj. Porozmawiaj z nami. Twój status nie zmienia tego, że jesteśmy przyjaciółmi.

– Ale zmienia to, że nie jestem już w zespole! – wybuchnąłem, rozpłakując się całkowicie. Bo to już też zdążyłem usłyszeć, będąc jeszcze w samochodzie. – Wywalają mnie przez ten głupi status!

– Co?! No chyba ich pojebało! – krzyknął Hoseok, wyraźnie oburzony. Tej informacji nikt im nie przekazał.

– NIE MOGĄ! – wrzasnął Taehyung, równie zły.

– Nie jestem Alfą. Nie zasługuję, by być częścią BTS – powiedziałem z płaczem, zamykając się w końcu w moim pokoju.

Od razu poszedłem do garderoby, gdzie skuliłem się w moim gnieździe na tyle, na ile pozwalała mi uszkodzona noga. Płakałem w samotności, bojąc się nadejścia kolejnego dnia, bo wraz z porankiem zniknie Park Jimin z BTS.

Moi przyjaciele nie dali mi jednak pogrążyć się całkowicie w rozpaczy. Namjoon hyung przyszedł do mnie i z niemałym zaskoczeniem odkrył, że posiadam swoje legowisko w garderobie. Poznałem to tylko po wyrazie jego twarzy, bo absolutnie tego nie skomentował. Usiadł przy mnie i głaskał moje włosy uspokajająco, wysyłając też do moich nozdrzy kojący zapach świeżo skoszonej trawy, co pozwalało mi się nieco rozluźnić.

Mężczyzna starał się mnie przekonać, że niezależnie od decyzji wytwórni, nadal pozostanę częścią zespołu, a on z resztą BTS zrobią co w ich mocy, by zarząd zmienił decyzję. Jednak nie byłem chyba gotów uwierzyć w te słowa, dlatego poprosiłem, by zostawił mnie już samego. Lider zgodził się i wyszedł, ale niedługo po nim przyszedł Taehyung, który zapowiedział swoje wejście do mojego pokoju charakterystycznym dla niego pukaniem. Nie reagowałem na jego nawoływanie mnie, ale słyszał, skąd dochodzi mój szloch, więc po chwili zajął miejsce Namjoona u mojego boku.

– Jiminnie... – powiedział cicho, mocno zmartwiony. – Znasz nas. Wiesz, że bez względu na nasz status nie zrobimy ci krzywdy. A Hybe się może wypchać. Jak wyrzucą ciebie, to wszyscy odchodzimy. Albo cała szóstka albo nikt.

Mówił niemal to samo, co wcześniej nasz starszy przyjaciel, ale z Tae było inaczej. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, od samego początku. Może przez to, że byliśmy rówieśnikami, złapaliśmy tak dobry kontakt ze sobą, choć nasze charaktery tak mocno się różniły. A może to kwestia jego szczerości i otwartości, które od zawsze wpędzały go w kłopoty, gdy za głośno wyrażał swoje zdanie. Jednak te zapewnienia były dla mnie bardziej wiarygodne. Mimo tego, nigdy nie podzieliłem się z nim moją tajemnicą. Tym, co lubiłem, jako utajona Omega. Moimi naturalnymi zachowaniami. Nawet przed nim zawsze grałem przyszłego Alfę.

– Ja wiedziałem, Tae... – przyznałem cicho, zdradzając od lat skrywany sekret. – Wiedziałem, odkąd ogłoszono moje dostanie się do zespołu. Byłem przerażony, bo czułem, że drzemie we mnie Omega. Ale tak was polubiłem... pokochałem, że nie chciałem rezygnować.

– Chyba... wszyscy trochę się tego domyślaliśmy. A jak nie Omega, to Beta. Ale na Alfę... niezbyt mi pasowałeś – powiedział cicho z łagodnym uśmiechem, który szybko zniknął. – Aleee to czemu mi nie powiedziałeś? Wiesz, że bym się o to nie wściekał. I zatrzymał to tylko dla siebie. Byłoby ci z tym lżej...

– Bo do końca miałem nadzieję, że się mylę... Możesz mnie przytulić?

– Pewnie.

Wyszedłem z gniazda i przeniosłem się między jego nogi, od razu w niego wtulając. Choć obaj ćwiczyliśmy, budowa naszych ciał była zupełnie różna. Przez jego szerokie ramiona zawsze tak miło było mi się do niego przytulać.

Mimowolnie usłyszałem, jak jego nos wciąga mocniej powietrze.

– Masz ładny zapach. To... lukier chyba? – zapytał cicho, głaszcząc mnie uspokajająco po plecach. Jego akacjowa woń była dla mnie niewyczuwalna z powodu neutralizatora, który zapewne kazał mu użyć Namjoon hyung przed wejściem tu.

– Nie wiem... – jęknąłem, bo choć czułem, że pachnę słodko, to za wszelką cenę starałem się nie dopuszczać do mojej głowy tego faktu, a tym samym nie skupiałem się na własnym aromacie. – Nie chcę tego czuć. Nienawidzę swojego zapachu.

– Ajj, Jiminnie, zobaczysz, że ARMYs będą cię dzięki temu kochać jeszcze bardziej... Znaczy... nie przez zapach, tylko przez status.

– Tak myślisz? – szepnąłem, pociągając nosem. Obaj byliśmy świadomi, że nasze fanki od lat snuły teorie, że wcale nie będę Alfą i powstawały liczne fanarty, na których raczej przedstawiano mnie jako Betę lub Omegę. W tej drugiej wersji najczęściej w bardzo wyuzdany i jednoznaczny sposób.

– No ba! A jak ktoś będzie gadał jakieś głupoty, to im wygarnę na Weverse.

Zaśmiałem się cicho na te słowa, bo wiedziałem, że akurat on nie rzuca takich deklaracji na wiatr.

Jeszcze przez chwilę zostaliśmy w tej pozycji, bym mógł się całkowicie uspokoić. A kiedy otarłem policzki z łez, rozejrzałem się po pomieszczeniu.

– Muszę się spakować.

– Po co? – zapytał zaskoczony. – Przecież zostajesz z nami.

– Kazali mi się jutro wynieść...

– CO?! Kto niby?! – Jego zdziwienie od razu przerodziło się w złość.

– Manager i Bang...

– No żarty! Dzwoń do prawnika, Jiminnie!

Jego krzyk spowodował, że moje ciało zareagowało bardzo instynktownie, kuląc się przed rozeźlonym Alfą. Taehyung zorientował się z tym i od razu złagodniał.

– Aj, sorki, uniosłem się za bardzo – przyznał, głaszcząc moje włosy i szturchnął nosem policzek, by mnie przeprosić. – Zadzwońmy do twojego prawnika. W tej chwili łamią zapisy umowy.

– Nie, Tae. Działają zgodnie z umową. Mieliśmy zapis o statusie, nie pamiętasz? – zapytałem, patrząc mu w oczy.

Musiał chyba chwilę pogrzebać w swojej pamięci, bo dopiero po kilku sekundach zorientował się, o jakim zapisie mówię.

– O nieee, no tak... Ja pierdziele, ale szuje. I tak pozwij. My też pozwiemy.

Pokręciłem na to głową, wiedząc doskonale, że nie mam sił na wieloletnie potyczki sądowe z Hybe. To by mnie kosztowało za dużo nerwów, a ewentualna przegrana mogłaby sprawić, że trzy następne pokolenia mojej rodziny się nie wypłacą.

– Idź do reszty... Chcę już zostać sam – powiedziałem cicho, czując, jak znów opadam z sił przez rozpacz.

Mimo moich słów, Tae został jeszcze ze mną dłuższą chwilę, chcąc mnie uspokoić, a kiedy wyszedł, poleżałem jeszcze kilkanaście minut, po czym podniosłem się, by wyjąć walizkę z jednej z półek. Zacząłem pakowanie rzeczy, które należały tylko do mnie, kupione za moją wypłatę, a nie otrzymywane w ramach współprac. Okazało się, że wcale aż tak dużo nie zgromadziłem, mieszcząc się do dwóch walizek i torby, które ułożyłem w nogach łóżka. Zapakowałem jeszcze plecak w prywatny sprzęt jak laptop i aparat, po czym położyłem się po prostu spać, przebierając jedynie w wygodne dresy, nie przejmując kąpielą. Jeszcze zacząłbym się szorować jak szalony, chcąc za wszelką cenę zmyć z siebie zapach, który zostanie ze mną do końca życia...



Jeongguk:

Nie powinienem się teraz rozpraszać. To były zbyt ważne zawody. Zbyt wielu ludzi na mnie liczyło. Nawet w rządzie, który skutecznie wykorzystywał takie sytuacje. Zwłaszcza nasze wygrane na światowych turniejach. Dlatego chcąc oderwać myśli od niedzielnego wydarzenia z Park Jiminem, mój wzrok ciągle uciekał na jedną ze ścian mojego pokoju. Była całkiem spora, jak trzy pozostałe. Jednak tylko ona została zagospodarowana jedynie na półki z trofeami. Fioletowo–różowe światła padały na nią, podkreślając wszystkie moje osiągnięcia. Głównie te z LCK, czyli zawodów z Korei, które odbywały się w różnych odstępach czasowych i w różnych miejscach, zazwyczaj w Seulu. Niektóre miały zwykłe, owalne kształty, inne przypominały coś futurystycznego, jednak większość z nich była niezwykle unikatowa, z elementami zbroi, skrzydeł, czy też broni postaci z LOL–a. To właśnie te niezwykłe trofea były dla mnie, jak i wielu graczy, najlepszą nagrodą na zawodach. Wiadomo, pieniądze też się liczyły, bo jednak była to nasza praca. Ale po podzieleniu głównej nagrody i tak więcej zarabiałem ze współprac, reklam, wywiadów, gościnnych występów w programach, czy teledyskach, a tym bardziej ze streamów, na których potrafiłem dostawać 100.000 wonów w donejcie za samo: „Ian, powiedz moje imię, proszę", nie wspominając już o płatnych subskrypcjach. I dlatego lubiłem tę robotę. Bo choć już od dawna nie traktowałem jej stricte jak hobby, cieszyłem się, że nie muszę kombinować tak jak mój brat z jakimiś dziwnymi, nowoczesnymi biznesami, czy też ojciec lub matka, mając na głowie Hybe. Wiadomo, też miałem na sobie presję, a taka sława miała swoje minusy. Ale przynajmniej nie musiałem wstawać codziennie wcześnie rano, aby pojechać na drugi koniec miasta i siedzieć pośród denerwujących mnie pracowników lub współpracowników, użerając się z nimi cały dzień. Takie życie mi odpowiadało. Przynajmniej na razie. A skoro odpowiadało, powinienem się na nim w pełni skupić i olać sprawy, które mnie nie dotyczą. Zwłaszcza że na ten czas zawsze miałem wolne w szkole, później po prostu odrabiając materiał. Ale jeszcze tylko rok i z edukacją również dam sobie spokój, nie mając zamiaru udawać się na studia. Wolałem poświęcić cały swój czas LOL–owi, czy też innym moim hobby.

A jednak grając z rana samemu, bez reszty teamu, obserwując moje trofea, czy wykonując popołudniowy trening na domowej siłowni, towarzyszyło mi uczucie, którego nie potrafiłem nazwać. Jakbym miał coś zrobić, a po prostu bym tego unikał. Ale czego niby unikałem? Moich uczuć? Tego co podpowiadał mi instynkt? Możliwe że tak. Bo choćbym nie wiem jak próbował, nie potrafiłem wyrzucić tamtego wydarzenia z głowy.

Wieczorem również starałem się skupić na rozgrywkach w LOL–u. Ale po pierwszej nieudanej, oznajmiłem teamowi, że robię sobie przerwę, akurat gdy Saya przechodziła obok mojego pokoju. Taki był zresztą plan, który nie wiem czy wymyśliłem ja, czy może mój wewnętrzny Alfa, który w tej chwili mną kierował.

Wyłoniłem się po cichu z pokoju, łapiąc ją za przedramię w połowie kolejnego kroku. Blondynka trochę się wystraszyła, zapewne już chcąc mnie za to opierdzielić, ale nie dałem jej ku temu okazji, od razu przedstawiając jej mój plan:

– Potrzebuję telefonu ojca. Wyciągniesz go gdzieś na chwilę, okay? Ale dopiero wtedy kiedy odłoży telefon. – Starałem się przekazać jej to wszystko niezwykle cicho, by wilcze uszy rodziców na pewno tego nie wyłapały. Wątpiłem, aby nasza rozmowa z pierwszego piętra dotarła na parter, ale wolałem nie ryzykować, gdyby matka lub ojciec nagle postanowili zacząć wchodzić po schodach, stamtąd mogąc to usłyszeć.

Saya nieco zmrużyła oczy, zaskoczona moim planem. Ale nie takie rzeczy się robiło jeszcze rok, czy dwa lata temu, kiedy byłem świeżo upieczonym Alfą.

– Co kombinujesz? – odpowiedziała równie cicho, zapewne spodziewając się wykasowania mu czegoś, co niechcący wysłałem. Lub innej podobnej akcji. Ale nie chciałem jej z tym ściemniać.

– Nic wielkiego. Potrzebuję jednej informacji i tyle. Pomożesz?

– Jeśli obiecasz, że będziesz jadł normalnie posiłki. Minimum przez miesiąc – stwierdziła. I choć na początkowe „jeśli obiecasz..." zmarszczyłem brwi, obawiając, że zaraz wyskoczy z jakimś podwiezieniem jej do znajomych lub pomocą w wymknięciu z domu na noc, to zaraz się roześmiałem, w ogóle tego nie spodziewając.

– Myślałem, że wpadniesz na coś z czego ty skorzystasz? – Mocno mnie tym rozczuliła, dlatego złapałem ją lekko za nos, uśmiechając się przy tym. Bo to było... bardzo omegowe, siostrzane i urocze. Ale niestety... niewykonalne. – Jak już mówiłem – po turnieju, Saya.

– No to radź sobie – mruknęła na to tylko, po czym mnie wyminęła, kierując się w stronę swojego pokoju.

No masz... A to miało być takie proste...

Westchnąłem ciężko, próbując wymyślić na szybko coś, co przyniesie jej jakąkolwiek korzyść.

– Mogę czesać Smaczka przez miesiąc. Po turnieju oczywiście.

– Nie.

Aż parsknąłem cicho, niezadowolony.

Dobra. To czas na broń ostateczną.

– Noona... – mruknąłem, bo choć nie musiałem używać do niej jakiegokolwiek honoryfikatu, z racji tego, że byliśmy bliźniakami, to Saya była starsza o te trzy minuty i czasami, kiedy na coś się uparła, lubiłem pograć przy niej młodszego, aby mi uległa.

– Nie noonuj mi tutaj, tylko się słuchaj, namdongseng.

– To moja praca, to nie takie łatwe, Saya – przypomniałem, bo kiedy zabierałem się za rozgrywki, za mocno się w nie wciągałem, aby pamiętać w ogóle o jedzeniu. – No weź mi pomóż – dodałem, podchodząc już do niej, oby objąć ramieniem, robiąc przy tym oczy słodkiego wilczka, które miałem nadzieję, że podziałają, bo nienawidziłem aegyo.

Iii choć jeszcze przez chwilę wyglądała na upartą, w końcu się ugięła, wzdychając na mnie ciężko.

– Będziesz grzecznie jadł to, co ci przynoszę – oznajmiła, a ja od razu zacząłem kiwać na to głową, posyłając jej szeroki uśmiech. A mój Alfa był w tej chwili przeszczęśliwy. W końcu byliśmy o krok bliżej od zrealizowania naszego planu!

– Dobrze. Zejdź pierwsza, wyciągnij go, żeby nie było podejrzane – poprosiłem, przedstawiając tę łatwiejszą część planu. Bo wiedziałem, że Saya jako Omega i ukochana córunia ojca, potrafiła go ugrać.

– Głupek – rzuciła jeszcze, na co uśmiechnąłem się nawet szerzej, bo przy takiej pomocy mogła mnie nazywać jak tylko chciała.

Zaraz skierowała się na schody, a kiedy zeszła na dół, od razu do moich uszu dotarł jej przesłodzony głos, mówiący: „Tatoooo~~~~".

Przyczaiłem się na górze, skupiając na moim instynkcie, który musiał mi teraz pomóc, aby wyczuć wszystkich członków rodziny. Mama była w gabinecie, w innej części domu, więc wiedziałem, że nie wejdzie mi teraz w drogę. A Saya początkowo rozmawiała z ojcem w kuchni, choć ich zapachy szybko przeniosły się gdzieś do sypialni. Lub jego studia... Ciężko mi było to dokładnie wyłapać, bo na drodze stanął mi zapach naszej Sharon, która niecałą godzinę temu jeszcze tu była, przygotowując dla nas kolację. Ale najważniejsze, że zniknęli z kuchni. I miałem nadzieję, że tak jak ją poprosiłem, ojciec zostawił tam swój telefon.

Cichaczem pokonałem wszystkie schodki prowadzące na dół. Było ich ZA DUŻO jak na mój gust. A kuchnia była ZA DALEKO od schodów. Ale jakoś się tam przedostałem, nadal starając śledzić zapachy zarówno matki, jak i ojca z Sayą.

Telefon tam został! Leżał i czekał na mnie grzecznie na blacie! A moja spostrzegawczość i pamięć do tak niewielkich szczegółów jak kody do telefonu moich znajomych i rodziny, w tej chwili naprawdę się przydała. Bo zaraz przywołałem ten do telefonu ojca, szybko wyszukując odpowiedni kontakt, który powtórzyłem sobie cicho ze dwa razy. Tyle mi wystarczyło. I już odkładałem ten telefon jak gdyby nigdy nic z powrotem na blat, a sam zwiewałem do pokoju.

Uśmiech nie znikał mi twarzy, gdy wpisywałem go do moich kontaktów. A zapach zapewne zrobił się intensywniejszy.

Tylko co napisać?

„Cześć, martwię się o ciebie"?

Nieee, pojebało mnie?

„Cześć, myślę o tobie... i martwię się o ciebie".

NIE, NA PEWNO NIE.

Jak w ogóle pisze się z Omegami?! Jak w ogóle okazuje się im zainteresowanie?! Jak to wszystko działa?!

Byłem chyba za dużym nerdem, aby wiedzieć i interesować się takimi rzeczami. Miałem podstawową edukację w tym zakresie, ale ona nie była wystarczająca, aby znać reakcje Omeg na takie sytuacje. I aby wiedzieć jak z nimi pisać!

Dlatego wpierw dopadłem do Internetu, wyszukując kilka potrzebnych mi fraz.

„Jak rozmawiać z Omegami", „Jak flirtować z Omegami", „Jak podkreślić, że dana Omega mnie interesuje".

I na wszystko miałem prostą odpowiedź: być sobą.

ALE CO TO OZNACZAŁO?! Bo w tej sytuacji nie potrafiłem BYĆ SOBĄ. W tej sytuacji musiałem dać się ponieść instynktowi, aby w ogóle jakkolwiek zaryzykować!

Dobraaa... Może nie będę na razie na niego patrzył jak na Omegę, a po prostu na człowieka? I zapytam o to, co mnie najbardziej martwi?

Zacząłem krążyć po pokoju, z telefonem w ręku. Wszystkie ściany wydawały się teraz niezwykle interesujące, mocno mnie sobą rozpraszając. A to łóżko, a to poduszka, a to trofeum, a to jakaś figurka. Oglądałem je, jakbym ich nigdy na oczy nie widział... Ale w końcu powiedziałem sobie dosyć, zatrzymując w miejscu.

– Teraz albo nigdy.

„Cześć. Tu Jeon Jeongguk. Z nogą w porządku? Nie jest złamana?"

To, co najważniejsze.

Nie otrzymałem odpowiedzi tak od razu. Minęła minuta, a potem dwie i pięć... I już myślałem, że to może zły numer do Jimina? Albo mnie nie pamięta i uzna za jakiegoś stalkera?

W sumie to trochę podchodzi pod stalking... Ale to sobie wymyśliłem...

Jednak kiedy w końcu otrzymałem jakąś odpowiedź, aż zrobiło mi się gorąco.

„Skąd masz mój numer?"

Skąd mam jego numer?! No właśnie?! Nie powinienem go mieć! Pewnie się wściekł!!!

Okłamać go? Nie odpisywać?! Przeprosić?! Zapytać czy to źle?!

Znów zaczynałem pisać tego SMS–a z piętnaście razy, stawiając na różne opcje. Choć ostatecznie postawiłem po prostu na prawdę:

„Od ojca"

I znów dłuższa chwila bez odpowiedzi. Zacząłem się martwić, że może właśnie do niego pisze. I że ojciec zaraz tu wtargnie i będzie wielka awantura. Ale chyba po prostu nie miał czasu lub ochoty na wymienianie ze mną SMS–ów. Bo ojciec tu nie przyszedł, a Jimin po kilku minutach w końcu odpisał:

„Moja noga nie ma już znaczenia. Nie jestem już częścią BTS, więc nie musisz się mną przejmować"

Zaraz, zaraz, zaraz, zaraz. CO?!

Akurat na to nie miałem problemu odpisać. Bo po prostu mnie to zszokowało.

„Czemu nie jesteś? Co się stało?"

Starałem się jednak nie pisać żadnych emotek, bo choć je uwielbiałem, tak samo jak znaki interpunkcyjne kończące zdanie, tak w rozmowie z osobą, z którą zdążyłem zamienić zaledwie kilka słów, nie wypadało mi ich używać.

Tym razem na jego odpowiedź nie musiałem czekać aż tak dużo czasu jak na wcześniejsze. Ale zdążyłem przenieść się na łóżko, kładąc na brzuchu i wpatrując w ekran, niepewny i zmartwiony. Ale i lekko wkurzony.

„W BTS mogą być tylko Alfy. Taka była umowa. Ojciec ci nie powiedział? Po co dał ci mój numer?"

Po co dał mi twój numer?! Zacznijmy od tego czy w ogóle dał... Zabiłby mnie, gdybym o niego poprosił.

Tym razem to ja potrzebowałem chwili na zastanowienie. Na co odpowiedzieć i jak...

„Wolę nie pytać. Po tamtej sytuacji z imprezy uznał, że mam się trzymać od Ciebie z daleka ( •_•) Wracając do nogi – to nic poważnego???"

„Nie rozumiem"

„Złamana czy zwichnięta?"

„Wiesz, że nie o to mi chodzi" – stwierdził, a ja trochę się w tym wszystkim pogubiłem. Bo o czym my teraz rozmawialiśmy???

Czułem, że zaczynam pachnieć jeszcze intensywniej. Zacząłem czytać całą naszą rozmowę. Jeszcze raz i jeszcze raz. I kiedy już załapałem o czym mówi, otrzymałem kolejnego SMS–a, w końcu udzielającego mi odpowiedzi na najważniejsze pytanie:

„Zwichnięta"

Ulżyło mi. Choć tylko odrobinę. Bo nadal marszczyłem brwi przez to wszystko, niezadowolony z takiego stanu rzeczy. Zwłaszcza tego rzekomego wyrzucenia go z zespołu. Bo przecież BTS byli ważni dla kraju. Więc jak mogli ot tak wyrzucić jednego z ważniejszych jego członków? A przynajmniej dla mnie.

„To dobrze że tylko zwichnięta. A to wyrzucenie to już oficjalne, czy tylko tak gadają w Hybe?"

„Oficjalne informacje do fanów pójdą jutro."

„Przecież Hybe za to spłonie. Opłaca im się taka decyzja?"

„To nie jest moja decyzja. Zostaw mnie już w spokoju, chcę zapomnieć o tym życiu"

Zastygłem, wpatrując się zszokowany w ostatnią jego wiadomość. Bo właśnie miałem odpowiedź na wszystkie moje pytania.

Czy powinienem do niego pisać? NIE.

Czy powinienem się nim interesować? NIE.

Czy on jest mną zainteresowany? NIE.

Ewentualnie... to ja byłem zbyt nachalny i nie ubierałem niektórych faktów w odpowiednie słowa.

Zrobiło mi się głupio. Bo po raz pierwszy pisałem z Omegą, która chyba na serio mi się spodobała, i tak to spieprzyłem... Dlatego zaraz wyciszyłem telefon i po prostu go zablokowałem, odkładając ekranem do dołu, aby nie widzieć informacji o jakichkolwiek powiadomieniach.

To był błąd, o którym starałem się zapomnieć, znów w pełni skupiając na kolejnych rozgrywkach w LOL–u, bo to było moją najlepszą ucieczką od rzeczywistości.

Bo umówmy się, nigdy nie zdobędę żadnej Omegi, a tym bardziej tak pięknej jak Park Jimin.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top