25 - Closet

UWAGA, PONIŻEJ BĘDZIE ZNAJDOWAŁ SIĘ SPOILER DO ROZDZIAŁU!!! Bo muszę oznaczyć TW

!!!!!!!

!!!!!!!

!!!!!!!

!!!!!!!

!!!!!!!

!!!!!!!

!!!!!!!

!!!!!!!

!!!!!!!

!!!!!!!

!!!!!!!

!!!!!!!

!!!!!!!

!!!!!!!

!!!!!!!

tw: samobójstwo

5252 słów

~~~~~~~~~~~~~~


Jimin:

Ostatnie spotkanie z Jeonggukiem upewniło mnie, że wszystko będzie dobrze. Nawet jeśli jego pamięć nie wróci, zacząłem wierzyć, że możemy zbudować wspólne życie na nowo. A to z kolei dało mi więcej siły, by mierzyć się z moją rzeczywistością. Bo w klinice dostawałem już na głowę. Nie wiedziałem co mam robić całymi dniami. Doszło do tego, że oglądałem tutoriale na Youtube'ie, jak dziergać ubrania dla psów, i podjąłem próby robienia na drutach. Szybko to porzuciłem, bo wychodziło mi coś, co nie przypominało nawet koca, a co dopiero kubraczek, jednak musiałem mieć zajęcie w tych czterech ścianach pokoju, sam przez większość dnia. Oczywiście mama odwiedzała mnie gdy mogła, czasem wpadła Saya, dzwonili też moi przyjaciele z wojska. Jednak to wszystko było za mało. Dlatego prawdziwym zbawieniem były dla mnie cotygodniowe wypady do mieszkania, gdzie starałem się spędzić dzień tak, jakbym tam mieszkał. Sprzątałem wszystkie pomieszczenia, choć zauważyłem, że idzie mi to coraz oporniej, więc oczywiście uważałem na swoje zdrowie, by Ahri się niepotrzebnie nie denerwowała. Zgodnie z tą nową, cotygodniową rutyną czekało mnie odkurzanie, mopowanie, przetarcie kurzy, ale też zrobienie prania ubrań, które miałem w klinice i zapakowanie kolejnych na nadchodzące dni.

Niestety przed wyjazdem z kliniki zebrałem srogi opieprz od managera. Zaczynało mnie to męczyć. To była pierwsza osoba na liście tych, które zawiozłyby mnie do kliniki aborcyjnej nawet teraz. Odkąd zajmował się naszym zespołem, traktował mnie z pewną dozą niechęci, ale w ostatnim czasie urosło to do kosmicznych rozmiarów. Wkurwił mnie na tyle, bym rozłączył się i nie odbierał, gdy znów próbował się do mnie dobić. Wiedziałem, że potem na pewno oberwę podwójnie, ale teraz olewałem telefon, wibrujący jak szalony na fotelu pasażera.

Niech sobie dzwoni i pisze, mam go gdzieś.

Zajechałem na osiedle i zaparkowałem na miejscu przypisanym do naszego mieszkania, po czym zabrałem torbę i zakamuflowany ruszyłem do windy. Musiałem pamiętać, by zabrać więcej oversizeowych rzeczy. Może poproszę też mamę, by kupiła mi coś nowego, bo nawet rzeczy, które były do tej pory za duże, teraz zaczynały powoli pasować, ze względu na pojawiający się brzuszek.

Za jakiś miesiąc nie będziemy już tu mogli przyjeżdżać, Ahri. Robisz się za duża.

Pogłaskałem brzuszek i wysiadłem na odpowiednim piętrze, po czym skierowałem się pospiesznie do drzwi wejściowych. Zamierzałem zacząć od prania, więc moją pierwszą myślą była pralnia, ale po przekroczeniu progu mieszkania poczułem pewien niepokój, który nie miał wyraźnego źródła.

Zdjąłem buty i marszcząc brwi ruszyłem w głąb, nieco niuchając powietrze.

Papierosy?

Podążając za zapachem, trafiłem do mojej garderoby i wrzasnąłem przerażony. Całe pomieszczenie było zadymione przez rozpalony na środku podłogi węgiel. A tuż obok ktoś leżał.

Szybko dostałem się do środka i starając się nie oddychać wyciągnąłem go za nogi z pomieszczenia. Nie musiałem patrzeć na jego twarz, by wiedzieć, kim jest ten samobójca.

Pomimo paniki działałem bardzo rozsądnie. Mimo wszystko, ze względu na rosnące statystyki samobójstw wśród idoli, w Hybe nauczyli nas, co robić, jeśli znajdziemy naszych przyjaciół w takim stanie.

Zapłakany zaciągnąłem Jeongguka do salonu, gdzie od razu otworzyłem szeroko okno balkonowe, byśmy obaj się nie zaczadzili, i starałem się nawiązać z nim kontakt. Gdy sprawdziłem oddech i odkryłem, że go nie ma, od razu złapałem za telefon i wybrałem numer alarmowy, włączając głośnomówiący, by móc wezwać pogotowie, jednocześnie zaczynając reanimację.

Rozmowa z operatorką była przerywana moimi błaganiami, by młodszy się obudził. Nieco drżąc, starałem się utrzymać tempo uciśnięć na jego klatce piersiowej, wydychając też nieco powietrza przez usta. Wszystko trwało stanowczo za długo. Ale udało mi się przywrócić oddech chłopaka. Rozpłakałem się jeszcze bardziej, a operatorka numeru ratunkowego wyjaśniła, że prawdopodobnie znalazłem go w chwili, gdy dopiero odleciał.

Kiedy ratownicy w końcu znaleźli się w naszym mieszkaniu, przejęli ode mnie czynności, od razu zakładając mu maseczkę z tlenem, proponując też jedną dla mnie, na co od razu przystałem, ze względu na bezpieczeństwo Ahri. Obu nas zabrali do karetki, gdy przyznałem się, że jestem w ciąży i chciałbym upewnić się, że nie tylko z moim Alfą, ale także z dzieckiem jest wszystko w porządku. Strażacy zajęli się zabezpieczeniem węgla, a policja miała mnie przesłuchać po badaniach. Oczywiście powiadomiono rodziców Jeongguka i moich, więc obie matki znalazły się w szpitalu jakąś godzinę później. Mama uspokajała mnie, zapewniając, że wszystko będzie dobrze, jednak ciężko mi było w to uwierzyć. Bo kiedy to wszystko się skończy? Czy mało nieszczęść nas dotknęło? Ile jeszcze mieliśmy znieść, by nasze życie przestało iść pod górkę?

Gdy lekarze stwierdzili, że wszystko ze mną w porządku, a policja była gotowa mnie przesłuchać, z Hybe dotarł adwokat, który miał mnie wspierać w przesłuchaniu i upewnić się, że nikt ze szpitala nie sprzeda informacji o moim stanie na zewnątrz. Musiałem więc opowiedzieć, dlaczego znalazłem się w tym mieszkaniu, skąd znam Jeongguka i jaki mógł mieć powód, by targnąć się na swoje życie. Słowa ciężko przechodziły mi przez gardło. Czułem się winny tej sytuacji. Powinienem go bardziej wspierać. Szybciej wyłapać, że coś jest nie tak. A skupiłem się na swoim zdrowiu, stawiając Ahri na pierwszym miejscu, wierząc, że Jeongguk ma mamę i siostrę przy sobie, które się nim zajmą. To ja, jako jego Omega, powinienem przy nim być i troszczyć się nie tylko o jego stan fizyczny, ale też psychiczny. Bo chyba zarówno ja, jak i jego rodzina wiedzieliśmy, z czego mogła wynikać jego desperacja w podjęciu tak drastycznego kroku. Jeongguk stracił dużo więcej niż wspomnienia. Stracił część siebie.

Policja poinformowała mnie, że po wstępnych oględzinach pomieszczenia, znaleźli wyrwany czujnik dymu, a otwory wentylacyjne były pozatykane ręcznikami. W międzyczasie znalazłem na telefonie wiadomość, którą im pokazałem: „Przepraszam za wszystko".

Gdybym nie wkurzył się na managera, zapewne próbowałbym się do niego dodzwonić. Pewnie zamiast do mieszkania, pojechałbym do domu rodziców Jeona, chcąc z nim porozmawiać. Gdybym tylko zobaczył tę wiadomość, nie uratowałbym go. Gdyby to był jakikolwiek inny dzień tygodnia. Gdybym stwierdził, że wyjadę choć minutę później. Gdyby cokolwiek potoczyło się inaczej...

Ale tak się nie stało. Mimo całego pecha, który nas dotykał, coś nad nami czuwało i nie pozwoliło, by Jeongguk odszedł.

Mój ukochany szybko został odtruty i zrobiono mu wszystkie badania, by sprawdzić jego stan. Gdy tylko przeniesiono go do sali, gdzie miał odpocząć, czekaliśmy z jego mamą i Sayą na wpuszczenie nas do środka.

Podobno odzyskał przytomność, ale kiedy mogliśmy do niego wejść, Jeon miał zamknięte oczy, jakby spał. Znów do jego ciała podłączono liczne urządzenia, monitorujące jego stan, które pikały miarowo. Nadal miał też maskę tlenową na twarzy, więc żadne z nas się nie odezwało, by skupił się tylko na oddychaniu.

Kobiety usiadły tuż przy jego łóżku, płacząc cicho, a ja zająłem fotel w rogu pomieszczenia. Musiałem się nieco uspokoić, by nie zaszkodzić Ahri. Miała wystarczająco wrażeń na dzisiaj. Cud, że z tego stresu nie poroniłem. Chyba jestem trochę silniejszy, niż mi się wydawało.

– Jeonggukie? Synku, słyszysz mnie? – zapytała nagle mama chłopaka, a ja sam uniosłem głowę, by na niego spojrzeć. Widziałem w blasku słońca, wpadającego przez okno, że na jego twarzy błyszczą łzy.

– Synku... – powtórzyła kobieta i ścisnęła dłoń Jeona.

– Jeongguk, jeśli nas słyszysz, proszę, daj jakiś znak... – poprosiła cicho jego siostra.

Patrzyłem, jak młodszy podnosi wolną rękę i powoli wyciera łzy. Nawet nie wiem kiedy opuściłem zajmowany mebel i stanąłem w nogach jego łóżka.

– Jeonggukie, jak się czujesz? – zapytała jego mama, kiedy po dłuższej chwili Alfa zdjął maseczkę. Odchrząknął, a przynajmniej próbował, zaczynając nieco kaszleć. W końcu otworzył oczy i spojrzał na nas, ale szybko je zamknął. Skrzywił się, jakby nasz widok był dla niego udręką.

– Przepraszam – wyszeptał, znów zaczynając płakać.

– No i kurwa słusznie – powiedziała nagle zapłakana Saya, po czym z zaciętą miną wstała i opuściła salę.

Oboje z panią Jeon spojrzeliśmy za nią, ale żadne z nas za nią nie ruszyło. Wyraźnie potrzebowała teraz być chwilę sama, dlatego zająłem jej miejsce na krześle, biorąc drugą dłoń Jeongguka w swoje ręce. Młodszy od razu na mnie spojrzał, a poczucie winy chyba znów w niego uderzyło, bo natychmiast zamknął oczy.

– Synku, dlaczego nic nam nie powiedziałeś?

– Po co? Przecież... nie pozwolilibyście mi się zabić. A już... nigdy nie będę tym, kim byłem. Już zawsze będę nikim... – wyznał zapłakany, zabierając dłoń z uścisku swojej mamy, by zasłonić twarz i rozpłakał się na dobre.

– Jeong... – zaczęła jego mama, ale przerwałem jej nieco ostrym tonem.

– Jak możesz tak mówić? Nie jesteś nikim. Jesteś moim Alfą. Ojcem Ahri. Najlepszym gamerem na świecie. Streamerem, którego kochają ludzie. Synem swojej matki, która kocha cię całym sercem. Czy myślisz, że kilka miesięcy wspomnień wymazuje to, kim jesteś?

Chłopak chyba nie spodziewał się takich słów, bo zaskoczony spojrzał na mnie. Nadal płakał, a jego twarz wykrzywiona była w cierpieniu.

– Byłem, Jimin. Byłem. Już... nie mam tej głowy, co kiedyś. Jestem we wszystkim beznadziejny... Nie chcę tak żyć. Zawsze miałem jakieś alternatywy, teraz... nie widzę dla siebie żadnej. Nie mogę już ułożyć z tobą życia i być osobą na jaką zasługujesz...

– Nieprawda! Kim ja niby jestem, że miałbyś na mnie nie zasługiwać? Obiecałeś mi, Jeongguk. Obiecałeś, że będziesz z nami. I teraz co? Chcesz tak po prostu zostawić mnie? Zostawić naszą córkę? – Niemal warknąłem na niego.

– Ty... ty nie rozumiesz, Jimin. Jesteś... jesteś najcudowniejszą Omegą, jaką kiedykolwiek spotkałem. I tak samo cudownym człowiekiem. A ja... teraz... teraz naprawdę nie mogę ci nic sobą zaoferować.

– A co ja mogłem ci zaoferować? Kiedy myślałem, że Hybe mnie wywali, też nie wiedziałem, co miałbym ze sobą zrobić. I mimo tego chciałeś ze mną być. I ja też nadal chcę ciebie. Nie kocham cię za to, że jesteś gamerem, czy streamerem. Kocham cię, bo jesteś Jeon Jeongguk. Chłopak, który od pierwszego spotkania dbał o mnie najlepiej ze wszystkich – przypomniałem, choć nie mógł tego pamiętać. – Coś wymyślimy. Znajdziemy coś, co przywróci ci chęć do życia. Obiecuję. Nie pozwolę ci odejść. Nie z tego świata. Nie pozwolę ci wątpić w siebie i w to, że jesteś moim idealnym Alfą. Znajdziemy coś, co znów cię uszczęśliwi. Nawet jeśli nie będziesz już Ianem z T1, sprawię, że znów uwierzysz w siebie, i w to, że jesteś wyjątkowy.



Jeongguk:

Nie udało się. Mój plan się nie powiódł. Nadal byłem w tej samej przykrej rzeczywistości.

Moi bliscy tego nie rozumieli, nawet teraz mając do mnie żal o próbę odebrania sobie życia. A przez to jeszcze bardziej było mi głupio i wstyd, że zdołali mnie uratować. Bo nie chciałem otwierać już oczu. Nie w tym świecie. Wolałem pogrążyć się w ciemności, która towarzyszyła mi od czasu wybudzenia ze śpiączki i zrozumienia mojego położenia. Bo nawet kiedy próbowałem żyć na nowo, jakoś się dostosować i nauczyć nowej rzeczywistości, było to niemożliwe. Bo nie czułem się sobą. Ani Jeon Jeoggukiem. Ani Ianem. A tym bardziej partnerem Park Jimina. Moje myśli mnie wyniszczały. I nawet jego miłość nie była w stanie mnie od nich odciągnąć.

I tak jak przy moich poprzednich rozważaniach, znów zacząłem się zastanawiać, czy oni w ogóle są w stanie mnie zrozumieć. Bo widzieli tylko to, co chciałem, aby widzieli. Starania, wymuszony uśmiech przy Sayi i mamie. Czy też ulotną radość przy Jiminie, która wraz z jego powrotem do kliniki, znów zamieniała się w strach i chęć opuszczenia tej rzeczywistości. Bo dlaczego miałbym w niej zostać? Skoro ta opisywana przez Jimina była moją wymarzoną. A przecież tak nieosiągalną. Bo mój mózg był uszkodzony. I nigdy już nie podejmę się celów, które kiedyś wydawały się tak łatwe.

Marzyłem, aby szpitalne łóżko, na którym znów się znalazłem, po prostu mnie pochłonęło, ukrywając przed ich spojrzeniami. Zwłaszcza że z moich oczu płynęły niekontrolowane łzy. Przez moje wybudzenie, przez ich słowa, przez wszystkie uczucia.

Jimin na mnie krzyczał. Może próbując w ten sposób do mnie dotrzeć, a może samemu już nie wiedząc jak do tego wszystkiego podejść. Ale to nie pomagało. Czułem się jeszcze bardziej bezwartościowy i nijaki. A moje myśli znów skupiały się na jakichkolwiek alternatywach, związanych z samobójstwem. Bo może jeśli zostawią mnie samego, zdołam wyskoczyć stąd oknem. Albo znajdę jakiś ostry przedmiot, który wbiję sobie w tętnicę.

Słowa Jimina dudniły w mojej głowie, obwiniając o moje decyzje. Bo zostawiłbym go. Samego. W ciąży. Zostawiłbym Ahri, która nigdy nie poznałaby swojego ojca. Ale może tak miało być. Może Jimin znalazłby lepszego Alfę, który nigdy nie dałby się nikomu zaatakować. I który nigdy tak łatwo nie poddałby się depresji. Może ja byłem dla niego za słaby. I prędzej czy później doprowadziłbym się do takiego stanu...

W końcu jednak pojawiły się wyrzuty sumienia, które przebiły się przez wszystkie inne emocje. Miałem ochotę paść przed Jiminem na posadzkę i przepraszać go za całą tę sytuację. Za cały stres, przez który przechodził. I choć z początku nie byłem w stanie patrzeć na mojego Omegę, Sayę i mamę, teraz, pomimo łez wypełniających moje oczy, starałem się wpatrywać w rozmazany obraz Jimina, chcąc jakoś odpowiedzieć na wszystkie jego słowa:

– Przepraszam. Że chciałem was zostawić. I że jestem taki słaby. I... i dziękuję, że mimo wszystko tu jesteś. Ty mnie uratowałeś, Jiminnie, prawda? Przepraszam... – mówiłem nieco chaotycznie i trochę nieskładnie, starając się przekazać wszystko, co leżało mi obecnie na sercu.

Od lekarzy wiedziałem co dokładnie zaszło w naszym mieszkaniu. I kto dokładnie zdołał mnie stamtąd wyciągnąć i uratować. Czy to było szczęście? Czy może po prostu dołożenie kolejnej traumy Jiminowi... I w dodatku narażenie zdrowia jego i Ahri... Dlatego miałem za co przepraszać. Bo przecież mogłem wybrać inne miejsce. Ale nie zakładałem, że Jimin się w nim pojawi. Zwłaszcza w ciągu tych kilku minut...

– Nawet nie chcę myśleć, co by było, gdybym przyjechał choć minutę później – stwierdził, również powracając myślami do porannego zdarzenia.

Ale co by się wtedy stało? Odszedłbym z tego świata. Na czym przecież mi tak bardzo zależało...

Jimin pochylił się do mnie, próbując przytulić. Jego zapach uderzył do moich nozdrzy, przez co zaraz objąłem go ręką bez wenflonu, lgnąc do jego ciała.

– Mamy u ciebie dług, Jimin – odezwała się mama, która przez dłuższą chwilę dała nam przegadać pewnie sprawy, nie mając zamiaru się wtrącać.

– Wcale nie. Po prostu cieszmy się, że musiałem zmienić ubrania – stwierdził Jiminnie, najwyraźniej nie chcąc zgrywać bohatera. Ale w innych okoliczność na pewno by nim dla mnie był.

– Właśnie... Twoje ubrania. Przepraszam. To było... najmniejsze pomieszczenie – przyznałem cicho, bo teraz ponownie zrobiło mi się głupio, ze względu na mój wybór. Ale kierowałem się wskazówkami, które wyczytałem na jednym z forów. „Pozbyć się czujników, znaleźć najmniejsze pomieszczenie, zatkać wszystkie otwory, przez które może uciekać czad". Garderoba Jimina okazała się najmniejsza ze wszystkich pokoi. I to ją musiałem do tego wykorzystać.

– Przestań się przejmować głupotami. Wypiorę lub kupię nowe. Ale nigdy więcej takich numerów – poprosił, a jego usta wylądowały nagle na moich. Nie powiem, wywołało to naprawdę miłe uczucie, a nawet lekki uśmiech. Bo Jiminnie naprawdę potrafił być moim lekiem na całe zło. Szkoda tylko, że takim o krótkotrwałym działaniu...

– Zadbamy o odpowiednią opiekę dla ciebie, Jeonggukie – dodała mama, na którą zaraz przeniosłem wzrok, dziękując cicho. Ją też niepotrzebnie odciągnąłem od pracy. Ale czy pomoc, o której teraz wspomniała, nie powinna pojawić się od razu po moim wypadku? Może wtedy w ogóle nie doszłoby do dzisiejszego incydentu?

Postarałem się szybko odgonić takie myśli, aby znów skupić tylko na Jiminie, co pomagało mi nie uciekać do takich przemyśleń.

– Możesz zostać? W ogóle badali was? Ciebie i Ahri? W końcu wyciągnąłeś mnie stamtąd... – zauważyłem, nieco tym przerażony, bo dopiero teraz to do mnie dotarło. Może Jimin też potrzebował tu leżeć i wspomagać swój organizm tlenem...

– Wstępnie jest ok. Pooddychałem trochę czystym tlenem. Ale obawiam się, że nie mogę zostać zbyt długo. W Hybe już są wściekli. I czeka mnie wizyta na policji... – zdradził, co z kolei mocno mnie zaniepokoiło.

– Media już wiedzą? – zapytałem, zerkając przy tym na mamę, bo zapewne jako CEO Ador była o wszystkim informowana na bieżąco.

– Wiedzą. Ale siedzą cicho w sprawie nazwisk.

– Chociaż śledztwo internetowe trwa i to pewnie kwestia czasu... – wtrącił się Jiminnie, wzdychając przy tym. Ale miał niestety rację. Internauci uwielbiali łączyć kropki, czasami odkrywając prawdę, a innym razem tworząc szkodliwą plotkę. A w ostatnim czasie już wystarczająco dużo naczytałem się negatywnych artykułów o mnie, T1, czy też Jiminie...

Ręka Jimina przeniosła się na moje włosy, zaczynając głaskać je miarowo. Przymknąłem na chwilę oczy, bo jego dotyk naprawdę działał cuda, uspokajając mnie.

– Wrócę do ciebie najszybciej jak mogę, obiecuję – zapewnił, a przez to z kolei chciałem złapać go za rękę i już nie puszczać, aby nigdzie nie odchodził.

– Dzisiaj powinni dać ci spokój i pozwolić odpocząć – mruknąłem. I jakbym tymi słowami nagle sprowadził na siebie nieszczęście. Bo drzwi do mojej sali się otworzyły.

Z początku obstawiałem lekarza lub pielęgniarkę, ale widząc dobrze znane mi logo na ubraniu pierwszej osoby, miałem ochotę ciężko westchnąć.

Do środka powoli wgramoliła się Somi. A za nią Yugyeom, Mingyu, Eunwoo, Jeonghan i nawet nasz manager. Chyba nie chciałem teraz aż tak licznej grupy ludzi. Nawet jeżeli byli mi bliscy...

Z początku zatrzymali się w wejściu, nie stawiając kolejnego kroku w głąb pomieszczenia. Myślałem, że przez mój opłakany stan lub chęć wycofania? Ale Yugyeom zaraz wszystko wyjaśnił, rzucając w stronę Jimina:

– IDOL „A". A jednak.

Idol A"? To zapewne z tych artykułów?

Najwyraźniej w taki sposób opisali Jimina, nie zdradzając jego tożsamości. Ale to niewiele dawało. Bo wystarczyła ta podstawowa informacja. „To idol". Przez co internauci nie dadzą temu wątkowi spokoju, za wszelką cenę musząc poznać tożsamość tego idola.

Jiminnie westchnął, na szczęście przy mnie pozostając. W dodatku postanowił uspokoić jak zwykle zbyt głośnego Yu:

– Nie krzyczcie, proszę. Jeongguk potrzebuje odpoczynku.

Dokładnie... Dlatego nie powinno was tu być...

Ale w obecnym stanie, i fizycznym, i psychicznym, nie miałbym siły przebicia. Zwłaszcza gdy po chwili cała piątka mnie dopadła. Tylko manager postanowił mnie oszczędzić, pozostając gdzieś przy drzwiach. I choć wszyscy starali się mówić cicho, to ilość pytań, spekulacji i domniemań była przytłaczająca. Mingyu na szczęście szybko to zauważył, uciszając całą czwórkę. A z racji bycia naszym kapitanem, wszyscy grzecznie się posłuchali.

– Wiesz, że bez ciebie nie wygramy już żadnych mistrzostw – zaczął, chyba chcąc być moim głosem rozsądku w sprawie mojej kariery jako e–sportowiec. – Jesteś naszym spoiwem. Sama twoja obecność dużo dla nas znaczy, nie musisz od razu carryować całej gry – zapewnił, a takie słowa naprawdę pozytywnie na mnie wpłynęły. Bo najwidoczniej byli świadomi mojego braku poprawy.

Reszta również dorzuciła swoje trzy wony. Jedni liczyli na mój szybki powrót do zdrowia, a inni, jak Yu, stwierdzili, że oszalałem, bo: „Wyrwałem taką dupeczkę i naglę chcę się stąd zawinąć". Ale niestety ostatnio nie miałem w ogóle wpływu na mój umysł, który wszystkie decyzje podejmował za mnie...

Wzruszyła mnie ich wizyta i te słowa. Byłem wdzięczny, że tak do tego podeszli, nie panikując i nie krzycząc na mnie. Bo na dzisiaj miałem już dosyć tych wszystkich skrajnych emocji. Wolałem na spokojnie z nimi porozmawiać, ciesząc się ich obecnością.



Jimin:

Za bardzo poniosły mnie emocje. Powinienem być bardziej wyrozumiały i nie komentować zachowania Jeongguka w taki sposób. Nawet jeśli bolało mnie, że chciał odejść z tego świata, to powinienem być wyrozumiały i wspierający, by wyszedł z tego strasznego stanu, w którym po jego głowie krążyły destrukcyjne myśli. A tymczasem perspektywa utraty go na zawsze uderzyła w najczulsze punkty mojej świadomości. Bo naprawdę nie wyobrażam sobie świata, w którym go brakuje.

Zrobię naprawdę wszystko, byś wrócił do pełni zdrowia. Przysięgam.

Niestety naszą rozmowę przerwało pojawienie się gości. Nie spodziewałem się T1 w pełnym składzie, dlatego moja tożsamość jako Omegi Jeongguka została odkryta. Ale może to i dobrze? Może czas, by ważne osoby z życia Jeona miały świadomość mojego istnienia. Zwłaszcza z Ahri pod sercem, którą musiałem chronić, odsuwając się od łóżka ukochanego, by dopuścić jego przyjaciół.

Uciekłem z powrotem w kąt sali, gdzie ukłoniłem się managerowi teamu, starając się nieco zamaskować mój brzuszek. Fakt, iż tu byłem, to już wystarczający problem. Nie musieli dowiadywać się wszystkiego od razu...

Głośne Alfy wokół Jeongguka, dały mi szansę na wymienienie kilku zdań z panem Choiem. Wiedziałem o nim tylko tyle od ukochanego, że jest bardzo spokojną i ciepłą osobą, która dba o graczy, za co byłem mu wdzięczny.

Od razu zapewnił mnie, że ze swojej strony zrobią wszystko, by chronić moją tożsamość przed mediami, gdyż zdają sobie sprawę z kontrowersji, jakie w opinii publicznej może wywołać nasz związek. Choć przez to ponowne wylądowanie w szpitalu jeszcze jedna tajemnica wyszła na jaw – umaszczenie Jeona, który od tych kilku miesięcy nie farbował włosów, odrastających mu w naturalnym kolorze. W tej ciemnej obramówce wyglądał jeszcze przystojniej.

Wysłuchałem managera, który na koniec swojej wypowiedzi położył mi dłoń na ramieniu, w bardzo ojcowskim geście.

– Dziękujemy, że przy nim byłeś i jesteś. Nie możemy go stracić. Potrzebujemy go. Jako jego bliscy i współpracownicy. A on potrzebuje ciebie, aby po tym feralnym wypadku móc dojść do siebie i dalej to ciągnąć. To bardzo ambitny i inteligentny chłopak, bez którego świat e–sportowy zginie na rynku. Musimy mu teraz pomóc.

Pokiwałem głową i uśmiechnąłem się na te słowa.

– Dziękuję. Zależy mi na nim najbardziej na świecie, więc zrobię wszystko, by wrócił do pełni sił.

Nie zdążyłem nic dodać, bo odezwał się mój telefon. Liczyłem, że to mama mnie szuka, ale niestety – dzwonił nasz manager. A widząc, że miałem już kilka nieodebranych połączeń, przy naciśnięciu zielonej słuchawki, nie przyłożyłem telefonu do ucha, spodziewając się krzyku wściekłości, jaki dobiegnie z głośnika:

– PARK JIMIN, MIAŁEŚ SIĘ STAWIĆ W HYBE!!!

– Przepraszam. Już się zbieram, będę niedługo – zapewniłem, siląc się na spokój. Zwykle nie życzę ludziom źle, ale przy tym człowieku czasem, naprawdę czasem, miałem złe myśli.

– NATYCHMIAST WSIADAJ DO TAKSÓWKI I PRZYJEŻDŻAJ!

Na tym połączenie zostało przerwane.

Rozumiem, że Hybe boi się robić teraz ruchy, by mnie nie odkryć przed ciekawskimi tożsamości „Idola A", ale do cholery, jak mam się czuć zaopiekowany po tym wszystkim, kiedy nawet auta po mnie nie wyślą?!

No tak, jestem w ciąży, niezgodnie z umową, to już nie zasługuję na takie przywileje.

– Może cię podwiozę? Będzie bezpieczniej – powiedział pan Choi, który wszystko słyszał.

– To nie będzie problem? – zapytałem zaskoczony, bo nie spodziewałem się pomocy z jego strony. Przecież nie był za mnie odpowiedzialny.

– Skąd. Tak szybko ich stąd nie wyciągnę – zauważył, wskazując na T1, którzy biadolili nad leżącym Alfą.

Ukłoniłem się, chętnie korzystając z bezpiecznego środka transportu. Poza tym liczyłem, że przedstawiciel agencji Jeongguka będzie miał okazję porozmawiać z naszymi, by dogadali się w sprawie naszych dalszych działań. Bo przecież przez całą tę akcję, osoby wtajemniczone w mój stan, dowiedziały się z kim jestem w ciąży.

– Dziękuję. Tylko się pożegnam.

Podszedłem szybko do łóżka, ale ściana pleców uniemożliwiała mi normalne pożegnanie, dlatego odchrząknąłem znacząco, by zwrócić ich uwagę.

– Przepraszam... – zacząłem, a reszta od razu zrobiła mi miejsce, bym mógł podejść jak najbliżej. Patrzyłem w oczy ukochanego, którego w ogóle nie miałem ochoty opuszczać. – Muszę jechać do wytwórni, Jeonggukie. Będziemy w kontakcie – zapewniłem i przy akompaniamencie głośnego „uuuuuuuuuuuuuuuu", złożyłem na jego ustach delikatny pocałunek.

Pożegnałem się jeszcze z mamą Jeona i T1, po czym opuściłem salę w asyście pana Choia.

Od razu założyłem maseczkę i nasunąłem kaptur na głowę, kierując się na parking podziemny, gdzie zająłem miejsce w vanie gamerów. Po drodze mężczyzna zapytał mnie jeszcze o kilka kwestii związanych z moją aktualną relacją z Jeonggukiem. Brzmiał na szczerze zatroskanego, dlatego przyznałem, że jesteśmy na etapie ponownego poznawania się, ale poinformowałem także o mojej ciąży. Wiedziałem, iż Jeon nic o tym nie mówił, ale była to ważna informacja w kontekście chronienia naszego związku we współpracy Hybe i SK Telecom. Mężczyzna nieco się zdziwił, jednak przyjął to całkiem dobrze, mając też kilka gotowych pomysłów, jak nam pomóc, gdy Ahri pojawi się na świecie, co zadziałało jak plaster naklejony na moje mocno już zranione serce. Potrzebowałem wiedzieć, że mamy jeszcze kogoś po naszej stronie i właśnie poznałem nowego sprzymierzeńca. Jak się okazało – bardzo silnego sprzymierzeńca, bo pan Choi w starciu z moim managerem okazał się kartą–pułapką. Nie dość, że od wejścia zgasił go doszczętnie za brak opieki nade mną, to jeszcze przedstawił plan działania, jaki ma agencja do zaproponowania, by chronić swojego gracza i mnie. Szybko też zostałem odesłany przez managera, z bardzo wyraźnym podkreśleniem, że mam nie wychylać nosa z kliniki, bo jeśli ktoś z personelu medycznego powie, że pojechałem do mieszkania, to zerwą ze mną umowę. Dlatego niezadowolony zostałem odwieziony najpierw na komisariat, gdzie musiałem jeszcze dokończyć składanie zeznań z prawnikiem, a potem do mojego niemal szpitalnego więzienia, skąd skontaktowałem się z mamą Jeongguka. Bo przecież ukochany mnie potrzebował. Zadbaliśmy więc razem, by przeniesiono go w odpowiednie miejsce, które umożliwi nam spotkania. Bo nie zamierzałem już biernie czekać by znów mnie pokochał. Miałem zamiar oddać mu cały czas, jaki miałem, byle tylko odzyskać jego szczęśliwe oczy, wpatrujące się we mnie z miłością.



Jeongguk:

T1 spędzili ze mną dłuższą chwilę, w końcu wygonieni przez moją mamę za hałasowanie, wywołane tymi bardziej ekscytującymi tematami, związanymi z zawodami. Nasz manager zdążył już wrócić, dlatego zabrał całą piątkę, pozwalając mi w końcu odpocząć. Byłem mu wdzięczny za tę troskę i wszelkie słowa. Zwłaszcza jeśli chodzi o pomoc Jiminowi. Bo niestety nie byłem w stanie zaangażować się w jego lub nasze wspólne problemy.

Na razie nie zostawiali mnie samego, bacznie obserwując. Czy to lekarze, czy mama z Sayą. Pytali jak się czuję, proponowali różne metody leczenia, od tych w zamkniętym szpitalu, po te na lekach w domu. Jednak wiedziałem, że jeśli teraz tam wrócę, znów mogę zacząć kombinować. Te wszystkie myśli i przeżycia były zbyt świeże, abym ot tak powrócił do domu rodziców. W ogóle nie wyobrażałem sobie powrotu tam. Przynajmniej na razie. To była dla mnie istna wylęgarnia czarnych myśli. Nie widziałem w tym pustym pokoju nic pozytywnego. A brak Sayi przez połowę dnia, kiedy przebywała w szkole, i brak mamy, pracującej w Hybe do późnej pory, wcale temu nie pomagał. Potrzebowałem ich. Moich bliskich i przyjaciół. A najbardziej potrzebowałem Jimina i Ahri. Bo to dzięki nim w mojej głowie pojawiała się iskierka nadziei, że przy odpowiednich lekach, przy nich i dla nich, wszystko wróci do normy. Dlatego słysząc od mamy propozycję przenosin do kliniki, w której przebywa Jimin, jak najbardziej na to przystałem.

Niestety nie miałem już okazji go odwiedzić. Bo po dotarciu w odpowiednie miejsce i do mojej prywatnej sali, było już grubo po dwudziestej drugiej. Porozmawiałem tylko z lekarzem, słuchając zaleceń i starając się zapamiętać reguły panujące w tym obiekcie. A z racji na późną porę pielęgniarka zaproponowała coś na sen, aby mój organizm mógł odpocząć. Przystałem na to, obawiając się kilkugodzinnego leżenia i wpatrywania w sufit. I po prostu obiecałem sobie, że z samego rana postaram się jak najszybciej spotkać z Jiminem.

Naprawdę szybko odleciałem. Nie mając czasu na zbędne, destrukcyjne przemyślenia lub po prostu na zamartwianie przeszłością i przyszłością. Jednak tak jak szybko zasnąłem, tak szybko się wybudziłem, nie rozumiejąc gdzie dokładnie byłem i skąd ten ciężar na boku mojego ciała.

Uciekłem od niego z ręką, obawiając się, że coś na mnie wskoczyło lub mnie zaatakowało?

Jednak w porę dotarł do mnie cichy głosik dobrze znanego mi Omegi:

– To tylko ja, mój Alfo.

– Jiminnie? – starałem się upewnić, zaskoczony tą sytuacją i jego obecnością. Bo w pomieszczeniu nadal było ciemno. A moja głowa nadal była lekko otumaniona przez leki, które chciały mnie zmusić do ponownego snu.

Moja dłoń zaraz chętnie powróciła na jego ciało, delikatnie go obejmując, bo nie bardzo wiedziałem w jakiej pozycji się znajdujemy. A druga już sięgała po maskę, którą pielęgniarka umieściła na moim nosie i ustach, abym przez noc również pooddychał czystym tlenem. Oczywiście w mniejszej i kontrolowanej przez nią dawce.

Jiminnie od razu to zauważył, postanawiając skomentować:

– Nie zdejmuj. Oddychaj spokojnie. Przyszliśmy cię odwiedzić z Ahri. Mieszkamy teraz w sąsiednim budynku.

– Chcę... poczuć twój zapach – wyjaśniłem, zsuwając tę maskę z mojej twarzy i na razie odkładając gdzieś na poduszkę. Bo ich zapach wydawał się teraz lepszym lekarstwem od tlenu. I nie myliłem się. Bo czując słodki lukier, na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech. Mój wewnętrzny Alfa doskonale znał tę woń. I tę Jimina i tę Jimina już z Ahri. To tak jakby przy tworzeniu normalnego lukru ktoś dodał sowitą porcję cukru pudru, zamieniając też zwykłą wodę na taką z większą ilością minerałów. I nie wiem skąd znałem zapach Jimina bez Ahri, ale mój nos po prostu potrafił go rozróżnić. Najwyraźniej wypadek nie wpłynął na tę część mojego mózgu, choć trochę ułatwiając nasze życie.

Wtuliłem twarz w jego włosy, składając tam buziaka. Czułem ulgę, że są tutaj. Przy mnie, bezpieczni. A ja mogę być przy nich.

– Mama wspominała, że będziesz blisko, ale nie sądziłem, że aż tak – zauważyłem, szczęśliwy, co powoli zdradzałem moim intensywniejszym zapachem.

– Razem ustaliliśmy twoje przenosiny. Dojdziesz do siebie, a ja będę blisko. To chyba dobry układ? – wyszeptał, a moje uszy chętnie przysłuchiwały się temu delikatnemu tonowi. Najbliższemu mojemu sercu.

– Na pewno bezpieczny. Lepiej mi przy tobie – przyznałem cicho i trochę nieśmiało, bo chyba jeszcze nie kierowałem do niego takich słów. Przynajmniej nie po wypadku. – Nie myślę wtedy o tym wszystkim – doprecyzowałem, chcąc aby wiedział jak dobry ma na mnie wpływ. I jak dobrą decyzją było to przeniesienie.

– Więc tym bardziej będę blisko – zapewnił, unosząc się nieco, aby nagle sięgnąć ustami do mojego policzka. To było jak zwykle przyjemne i nieco zawstydzające. Bo wzbudzało we mnie tak wiele pozytywnych emocji. – Śpij spokojnie. Mogłem cię nie budzić, ale tęskniłem – dodał, choć nie miałem mu tego za złe. Wręcz przeciwnie, miałem ochotę mu za to dziękować, bo przecież sam chciałem uciec z mojej sali i go poszukać.

– Dobrze, że mnie obudziłeś. Też... tęskniłem za wami – przyznałem bardzo, bardzo cicho. Bo takie słowa wydawały się niezwykle odważne i osobiste, zdradzając to, co siedziało głęboko we mnie. – Za waszym zapachem i bliskością – dodałem, chcąc uzupełnić to wyznanie, kiedy mój nos znów zaciągał się ich słodkim zapachem.

– Tak? Jak pachnie nasza córcia? – dopytał o to Jiminnie. I oczywiście mógłbym mu to dokładnie opisać, używając przy tym wizualizacji, które podrzucała moja głowa, ale wolałem to opisać ładniejszym słowem. Takim, które idealnie to odda:

– Jak... moje największe szczęście. Jestem spokojny i szczęśliwy kiedy was czuję. Możliwe że wasza obecność lepiej na mnie zadziała od podawanego mi tlenu – zdradziłem kolejne moje przemyślenie. A na moich ustach powoli zaczął pojawiać się ciepły uśmiech, chyba chcąc się dopasować do tonu mojego głosu.

Ręka Jimina przeniosła się gdzieś na mój policzek, dzięki czemu na pewno poczuł ten niewielki, choć tak znaczący grymas na mojej twarzy.

– Jesteśmy z tobą. Kochamy cię. I nie pozwolimy, by coś ci się stało – zapewnił, wywołując tymi słowami jeszcze więcej ciepła w mojej klatce piersiowej.

I miałem ochotę odpowiedzieć to samo. Bo przecież to czułem. Czułem przywiązanie do nich i to silne, przyjemne uczucie, które mogłem nazwać miłością. Ale kochając ich na pewno byłbym w stanie targnąć się na swoje życie? I zostawić ich tutaj samych? Musiałem to przemyśleć. I zrozumieć moje działania, zanim zdecyduję się na takie wyznania. Dlatego jeszcze na to nie odpowiadałem.

– Czyli bawicie się dzisiaj w moich strażników? – zauważyłem, a moje palce krążyły delikatnie gdzieś po jego boku, miziając.

– Pasuje nam taka rola – zapewnił, a w jego głosie mogłem usłyszeć uśmiech, co nieco mnie uspokoiło. Bo jednak z tyłu głowy pojawiły się obawy związane z brakiem odpowiedzi na to wyznanie. Ale najwyraźniej Jiminnie to rozumiał i na nic na razie nie nalegał. – A za jakiś czas wyjdziemy stąd wszyscy razem – dodał, znów dając mi nadzieję, że w przyszłości będzie lepiej.

Bo będzie. Z nimi na pewno.

– Z naszą Ahri na rękach? – dopytałem, szczęśliwy na taką ewentualność.

– Tak. Z naszą Ahri.

– I moim pięknym Omegą – dodałem, nie mogąc tego pominąć. Bo przecież to Jiminnie był dla mnie najważniejszy.

– I moim przystojnym Alfą – wyszeptał również, a jego głos brzmiał na nieco wzruszony. Chyba tak jak ja cieszył się takimi wyznaniami i obietnicami. Ale jak na razie to dla nich tu byłem. Mogąc jedynie liczyć, że może za jakiś czas powrócę do tego co było kiedyś.

Jiminnie ucałował delikatnie moje usta. A ten pocałunek był jak zapewnienie. Że może moje wspomnienia powrócą. Że może wyjdę z tego stanu. Że może będę jeszcze Ianem. I może stanę się dobrym ojcem dla Ahri i przyszłym mężem dla Jimina. W tym lub przyszłym życiu...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top