24 - Quandary
4196 słów
~~~~~~~~~
Jeongguk:
Wszystko wydawało się dłużyć. Czas nie leciał mi już tak jak kiedyś. Może to przez brak zajęcia na potrzebę rekonwalescencji. A może po prostu powoli nie widziałem już w tym sensu. Bo przestałem starać się o kolejne próby powrotu do LOL–a. Nie ukrywałem się już z laptopem i nie śledziłem bieżących informacji. Chyba powoli traciłem nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek będę mógł wrócić do tej branży. Bo Jeon Jeongguk z września posiadał cechy, które ja przez wypadek utraciłem. Straciłem mój intelekt, który motywował mnie do grania i stawiania sobie poprzeczki coraz wyżej. Moje nastawienie i myślenie całkowicie się zmieniło. Nie miałem już tej silnej potrzeby samodzielności finansowej, dzięki której nie byłbym zależny od rodziców, a co za tym szło nie potrzebowałem tak wielu wygranych i projektów, które, jak wynikało z informacji przekazanych mi przez managera T1, miałem zabookowanych sporo. Najwyraźniej Jeongguk z okresu od listopada do lutego stał się jeszcze silniejszy od Jeongguka z września. Możliwe że nie z własnych pobudek i celów. To Jimin i nagła ciąża mogły być jego dodatkową motywacją. Bo z konwersacji na jednej z aplikacji, o której Jimin wspomniał na naszym spotkaniu w moim domu, wynikało, że byliśmy ze sobą naprawdę bardzo blisko. Zdążyliśmy zbudować głęboką relację, której nigdy bym się po sobie nie spodziewał. Byłem dla niego naprawdę oddanym, kochanym i wspierającym Alfą. A Jimin był dla mnie tak samo bliską, otwartą, szczerą i cierpliwą Omegą. Nawet teraz to pokazywał, mimo wszystko się nie poddając. Dlatego może bylibyśmy w stanie zbudować naszą relację na nowo. Zwłaszcza że tak jak już nie raz wspominałem, zakochanie się w nim to kwestia czasu. Skoro i tak byłem nim już oczarowany. Nawet bez jego zapachu, który starał się maskować na naszych spotkaniach. Jednak czułem, że Jimin na to nie zasługiwał. Nie zasługiwał na obecnego Jeongguka. Bo z tygodnia na tydzień przekonywałem się, że powrót do tamtych czasów jest niemożliwy. To nieodwracalne zmiany. Nawet jeśli lekarz zapewniał, że po prostu muszę dać sobie czas... I nie zamierzałem nikomu o tym mówić, skoro oni jeszcze mieli nadzieję. Ale nie znajdowali się w moim ciele, w mojej sytuacji. Szczęśliwy człowiek, bez takiego problemu, nigdy nie zrozumie tragedii jaka spotkała kogoś, kto utracił całego siebie. Postarają się o kilka słów, które w ich mniemaniu są dla mnie idealnym pocieszeniem. Ale nie „będzie dobrze" jeśli całe moje myślenie i nastawienie zmieniło się przez ten uraz. I „dawanie sobie czasu" niczego nie uleczy, jeśli tak już miało pozostać.
Granie mnie frustrowało. A czytanie książek męczyło. Dlatego porzuciłem obie te czynności. Jeszcze na początku leżałem i śledziłem kontent ludzi na Instagramie, próbując zająć się czymś na moim obecnym poziomie intelektualnym. Ale to również zaczęło mnie nużyć. Sen wydawał się teraz najciekawszą opcją. Bo chociaż śpiąc uciekałem od tych problemów.
Jednak wystarczyło, że Saya wracała ze szkoły, a moje ulubione zajęcie od razu było przerywane. Tym razem weszła tu razem ze Smaczkiem, który od razu wskoczył na moje łóżko, zaczynając atakować mnie przez kołdrę, zapewne chcąc się pobawić.
– Jeongguk? – usłyszałem jej głos, który wraz z jej pupilem skutecznie mnie wybudził. Nie zamierzałem jednak wstawać, przykrywając się kołdrą po czubek głowy, jęcząc cicho, cierpiętniczo.
– Braciszku, pora coś zjeść. Wstań – poprosiła, ale od jakiegoś czasu ta czynność wydawała mi się zbędna. Bo jedzenie dostarczało energii. Ale po co dokładnie była mi teraz energia? Do leżenia i spania?
– Nie jestem głodny – mruknąłem zmęczonym tonem, starając się ignorować zaczepki ze strony Smaczka, który nadal usilnie starał się do mnie dotrzeć, szarpiąc nieco kołdrę.
– Sharon mówiła, że nic nie jadłeś. Proszę, wstań – ponowiła swoją prośbę, której nadal nie chciałem spełnić. Bo nie czułem takiej potrzeby. I liczyłem, że szybko się tym znudzi, zostawi to co przyniosła i wróci do swoich zajęć.
Smaczek lekko się sfrustrował moją postawą i ukrywaniem pod kołdrą, dlatego zaczął na mnie szczekać, znów podszarpując pokrywający mnie materiał.
– Jeonggukie... pogadaj ze mną, proszę – znów dotarł do mnie głos Sayi, która jednak nie zastosowała się do scenariusza, który zakładałem.
– Chcę jeszcze pospać – mruknąłem, starając się mówić to, co brzmi najbezpieczniej. Żadnych „źle się czuję", „jestem przytłoczony moim stanem fizycznym", czy „śpię, bo chcę uciec od mojej rzeczywistości". Bo takie słowa sprowadziłyby na mnie i na najbliższych jeszcze więcej problemów. A nie chciałem być już dla nich problemem. Nie chciałem, aby tak wiele osób musiało się o mnie martwić...
– Śpisz całymi dniami. Martwię się o ciebie – oznajmiła Saya, która jakby czytała mi w myślach. Ale takie słowa zadziałały na mnie bardzo negatywnie. Bo właśnie tego nie chciałem teraz słyszeć.
Dlatego postarałem się o wymyślenie dobrej wymówki, która nie będzie związana z moim zdrowiem psychicznym:
– Jestem zmęczony. Poza tym lekarz kazał mi odpoczywać – przypomniałem jej, chcąc tu po prostu pozostać, nie chcąc wykonywać jakichkolwiek ruchów.
– To chociaż zjedz coś i wrócisz do spania – zaproponowała, ale nadal nie potrafiłem spełnić jej prośby.
Nie zmuszaj mnie, Saya. Proszę.
Przez chwilę miałem spokój. I już myślałem, że moja siostra mi odpuściła. Ale zaraz poczułem mocniejsze szarpnięcie za kołdrę, które odkryło mnie całego, od razu dopuszczając chłodne powietrze, przez które nieco się skuliłem.
– Jeongguk, co się dzieje. Zachowujesz się niepokojąco – stwierdziła, kiedy Smaczek rozpoczął na mnie szarżę.
Nie dadzą mi spokoju. Muszę wstać i udawać, że coś jem...
Jedną ręką postarałem się wyhamować trochę pupila Sayi, aby przypadkiem nie uszkodził mojej zagojonej rany. I z ciężkim westchnięciem usiadłem na brzegu łóżka, przecierając oczy i twarz.
– To pewnie przez leki – stwierdziłem, aby moja siostra nie zaczęła wymyślać innych powodów. Wolałem ją nakierować na te fizyczne, całkowicie wykluczając te psychiczne.
– Jak się czujesz? – zapytała, siadając przy mnie. A jej dłoń pogłaskała mnie gdzieś po policzku. – Może chcesz pograć? – zaproponowała, brzmiąc na zmartwioną. Dlatego specjalnie nie patrzyłem w jej stronę, nie chcąc oglądać jej w takim stanie.
Pokręciłem tylko głową, podnosząc się z łóżka i kierując do biurka, które nawet nie pamiętam kiedy zostało tu przyniesione. Nawet ciężko mi było powiedzieć jaki obecnie mieliśmy miesiąc. Jaki dzień, godzinę. Dla mnie od tego wypadku minęły już lata. Lata, w czasie których nic się nie zmieniało.
Usiadłem na krześle, łapiąc za pałeczki. Podziękowałem Sayi za posiłek i postarałem się za niego zabrać. Ale po co mi to było? Tylko dla uszczęśliwienia jej i pokazania, że wszystko ze mną dobrze?
Dziewczyna siedziała chwilę cicho, uważnie mnie obserwując. Moje ruchy nadal były powolne, może nawet bardziej niż na początku. Zamiast progresować w mojej rekonwalescencji, zaliczałem regres. Bo odpoczynek w ogóle nie pomagał mojemu zdrowiu.
– Jeonggukie, widzę, że coś cię gryzie... Wiesz, że możesz ze mną pogadać – oznajmiła, na co od razu pokręciłem głową, chcąc zapewnić, że wcale tak nie jest.
Nadal głupio się łudziłem, że sobie odpuści. Ale ona postanowiła wpaść na jeszcze głupszy pomysł:
– Nie dajesz mi wyboru – mruknęła tylko, a kątem oka widziałem, że coś chyba robi na telefonie? I nie minęło kilka sekund, a dodała, wszystko mi tym wyjaśniając: – Hej Jimin oppa!
??????????????????????????????????????????????????????????????????????
Zadzwoniła do niego?????????????
– Cześć Saya. Co tam? – Usłyszenie jego delikatnego głosu pobudziło nie tylko mnie, ale i mojego wewnętrznego Alfę. Bo Park Jimin nie był już tylko i wyłącznie Park Jiminem, a również matką mojego dziecka.
– Pogadasz z moim bratem, by zaczął jeść? – palnęła, wpadając na najgłupszy pomysł na świecie!
– Saya, oszalałaś? – mruknąłem, nieco na nią zły. Bo Jimin był ostatnią osobą, którą teraz powinniśmy martwić takimi głupotami.
– Och, jasne. Podasz go? – poprosił, nawet w takich sytuacjach poświęcając się dla innych.
Dziewczyna ruszyła do mnie z telefonem. A zanim jeszcze trafił przed moją twarz, skierowałem do niej kolejne pytanie, równie niezadowolonym tonem:
– Saya, po co go martwisz?
Ale zignorowała to, kierując na mnie ekran, przez co zauważyłem, że połączyła się z nim na facetime'ie.
No cudownie! Naprawdę!
Posłałem jej ostatnie niezadowolone spojrzenie, po czym postarałem się złagodzić mój wyraz twarzy, aby pierwszym co Jimin zobaczy nie były moje zmarszczone brwi i ciemne spojrzenie.
Chłopak ewidentnie siedział na łóżku szpitalnym. A raczej tym w klinice, o której mi wspominał. Cieszyłem się, że o siebie dbał. O siebie i o nasze dziecko.
Wyglądał ślicznie, nawet bez makijażu, w normalnym ubraniu i na lekko rozpikselowanym obrazie. W przeciwieństwie do mnie, z moją bladą twarzą, brązowymi odrostami na włosach, lekkim zaroście i worami pod oczami. Dlatego jak najszybciej zakryłem dolną część twarzy, nie chcąc go straszyć.
– Cześć Jeongguk – przywitał się, posyłając mi łagodny uśmiech.
Miałem ochotę się z nim rozłączyć, dla jego dobra. Ale najpierw musiałem zapewnić, że wszystko jest w porządku. Aby i on nie zaczął panikować.
– Jimin, przepraszam, Saya nie ma wyobraźni – zauważyłem, znów zerkając na moją siostrę, która najwyraźniej nie dbała o zdrowie Jimina.
– Martwi się o ciebie. Ja też. Jak się czujesz?
– Niepotrzebnie – podkreśliłem, znów zerkając na Sayę, aby do niej też to dotarło. – Jestem trochę senny, dlatego Saya panikuje. Jest w porządku. A jak... u ciebie? – postarałem się o zmianę tematu, nie chcąc, aby go drążył. Poza tym sam już nie wiedziałem kiedy ostatni raz rozmawialiśmy. Może... naprawdę tego potrzebował? A ja nie potrafiłem się do tego zabrać?
– W porządku. Postanowiłem w końcu sprawdzić płeć naszego maleństwa i już wszystko wiem – zdradził, co nieco mnie zaskoczyło, znów dodatkowo pobudzając. A raczej mojego wewnętrznego Alfę, który chciał i potrzebował takich informacji. – Chciałbym być teraz przy tobie, by cię przytulić – dodał, a zabrzmiało to tak intymnie i osobiście, że aż zerknąłem na Sayę, raczej nie chcąc kontynuować tej rozmowy przy niej. Dlatego przejąłem jej telefon, rzucając:
– Saya, wyjdziesz na chwilę?
– Na chwilę. Masz jeść. Smaczek, pilnuj go – zwróciła się jeszcze do swojego pupila, po czym na szczęście wyszła.
Z telefonu dotarł do mnie uroczy chichot Jimina, który nieco mnie rozczulił. Bo jeszcze go chyba na naszych spotkaniach nie słyszałem. A był tak samo śliczny jak on.
Starałem się jednak zignorować to uczucie, aby nie pogrążyć przypadkiem w myślach, tracąc przez to wątek naszej rozmowy.
– Smaczek, jest tu dobre mięsko, zaraz dostaniesz – rzuciłem tylko do brązowego pudla, który siedział grzecznie przy krześle, wpatrzony we mnie swoimi czarnymi oczkami. A skoro ja nie byłem głodny, a on z kolei tak, czemu miałbym mu żałować tego co Saya przyniosła?
Wróciłem jednak wzrokiem na telefon, chcąc kontynuować temat naszego dziecka. Było to nieco ekscytujące, a zarazem zawstydzające, dla osiemnastolatka jakim nadal byłem.
– To... chłopiec czy dziewczynka? – zapytałem nieco ciszej, starając się przyglądać jego twarzy. Choć dopiero teraz uświadomiłem sobie, że nie założyłem okularów i dlatego musiałem nieco mrużyć oczy, aby dobrze go widzieć.
– To Ahri – przyznał łagodnym tonem, który był tak czuły i omegowy, że miałem ochotę znów go wytulić, tak jak przy naszym ostatnim pożegnaniu, przy którym nie chciałem go puszczać. – Mam USG. Przesłać ci? – zaproponował jeszcze, na co lekko się uśmiechnąłem, czując jakby to właśnie on i nasze dziecko były lekiem na wszystko co we mnie obecnie siedziało.
– Ahri – powtórzyłem, uśmiechając się lekko, rozczulony, że wybraliśmy takie imię. A raczej to ja wybrałem, a Jimin się na nie zgodził.
Nasz mała Ahri.
– Tak, możesz – odpowiedziałem jeszcze na to pytanie o USG, naprawdę chcąc je zobaczyć. Chcąc zobaczyć naszego maluszka. – A jak ty się czujesz? I jak... Ahri się czuje? – zapytałem, poruszony wypowiedzeniem takich słów. Bo nawet jeśli wcześniej wydawało się to czasami nierealne, teraz jak najbardziej było.
– Jest dobrze – zapewnił, przekierowując nagle telefon nieco na dół. A po odsłonięciu kołdry pokazał widoczny już brzuszek, w którym rozwijała się nasza Ahri. – Tęsknimy za tobą. Chciałbym przy tobie być. By zaopiekować się tobą tak, jak Omega powinna. Nawet jeśli... nie jesteś już moim Alfą... – stwierdził, przez co ekscytacja, która z każdą sekundą narastała nagle wygasła. Bo przecież chciałem być jego Alfą. Chciałem się nimi zaopiekować i zrobić wszystko, aby nie musieli się martwić, zdani na siebie. Ale... jako obecny Jeongguk nie mogłem im tego zapewnić. Byłem beznadziejny, nawet sobą nie potrafiąc się zająć...
– Musisz... odpoczywać teraz w klinice – odezwałem się dopiero po chwili, musząc pozbierać moje myśli. – I dbać o siebie i Ahri. Nie martw się o mnie... Powoli zdrowieję – starałem się go zapewnić, ale nie brzmiało to zbyt szczerze. Nie z tak smętnym tonem mojego głosu...
– Wszystko z nami w porządku, naprawdę. Jeonggukie, może odwiedzę cię jutro? – zaproponował nagle, co nieco mnie zaalarmowało.
– Jutro? Potrzebujecie tego? – próbowałem zgadnąć, licząc, że to nie przez mój stan i niektóre reakcje.
– Radzimy sobie. Ale nie chcę zostawiać cię samego. Przez całą tę sytuację... nawet nie mam okazji sprawić, byś znów mnie pokochał – stwierdził, na co aż wstrzymałem oddech. Nie spodziewałem się po prostu tak szczerego wyznania. I przede wszystkim nie wiedziałem co na to odpowiedzieć.
– Jesteś osobą... którą łatwo pokochać. Na pewno... kiedyś się to uda – powiedziałem ostrożnie, tylko w moich myślach dodając: „komuś innemu", bo nie zamierzałem go sobą obarczać. Nigdy. Nie w takim stanie.
– To możemy jutro przyjechać? – znów zapytał. A ja od razu zacząłem się zastanawiać czy dam radę? Udawać, że wszystko jest w porządku?
To będzie godzina, maksymalnie dwie. Na pewno się postaram. Dla nich.
– Przed południem? Na pewno taty już wtedy nie będzie – zaproponowałem, nadal trochę niepewnie, bo w obecnej chwili obawiałem się jego wizyty. Jeżeli dobrze mnie znał, na pierwszy rzut oka zauważy, że coś jest nie tak. I żadne historyjki o lekach mnie nie uratują.
– Dobrze. Do zobaczenia. Wyślę ci zaraz USG. A ty masz zjeść posiłek, bo powiem Sayi, że oddałeś mięso Smaczkowi – ostrzegł, na co pokiwałem lekko głową z uśmiechem.
– Dobrze. Do zobaczenia.
Jimin również się ze mną pożegnał. Zdążyłem jedynie rzucić obiecane mięso pudlowi Sayi, a na mój telefon przyszło powiadomienie. Dlatego odłożyłem urządzenie mojej siostry, idąc po to moje, aby obejrzeć zdjęcie z USG. Było ładnie opisane, dzięki czemu wiedziałem gdzie i na co patrzeć. Ale wystarczył mi sam fakt posiadania dowodu, że nasza Ahri naprawdę istnieje, rozwija się w Jiminie i za niedługo przyjdzie na świat, ciesząc nas swoją obecnością.
Muszę zrobić wszystko, aby jutro nie musieli się o mnie martwić. Aby byli pewni, że wszystko jest w porządku. Dla ich zdrowia.
Zwłaszcza gdy po odłożeniu telefonu mój wzrok znów zawiesił się gdzieś na biurku, a myśli odleciały. Bo chciałem powrócić do mojego ciała i umysłu z września, mogąc kontynuować naszą historię, a nie pragnąc ją zakończyć...
Jimin:
Zdrowienie Jeongguka praktycznie nie następowało, choć mieliśmy już początek maja. Nawet jeśli nie miałem z nim takiego kontaktu, jakbym chciał, jego mama dbała o regularne rozmowy ze mną, by przekazywać mi najważniejsze informacje o moim ukochanym, a w szczególności jego stanie. Nie dopuszczał do siebie za wiele osób, spędzał całe dnie w pokoju i choć powinno mu to pomagać, by mógł odpoczywać, miałem wrażenie, jakby zamknął się w swojej twierdzy. Relacje zdawała mi też Saya, która zaangażowała się nie tylko w sprawę zdrowia swojego brata, ale także swojej bratanicy, rozwijającej się pod moim sercem. Ciągle powtarzała, że to wspaniałe i nie mogła się doczekać, by powitać na świecie drugie pokolenie Bangtanów, choć jak twierdziła, liczyła, że to ona pierwsza urodzi maluszka Yoongiemu hyungowi. Choć ten jeszcze nic o tym nie wie.
Możliwość udania się do Jeongguka sprawiła, że bardzo chętnie opuściłem klinikę, by nieco się wyrwać z mojej nowej rzeczywistości. Bez nagrań, bez przygotowywania się do comebacków, bez nawet szansy na ćwiczenie choreografii. Brzuszek był już dość wyraźny, dlatego musiałem uważać, nawet w luźnych ciuchach, nie chcąc zostać przyłapany przez kogokolwiek, bo oczywiście plotki o moim stanie się rozniosły. Ale podejrzenia ARMY, że jestem w ciąży były tak samo częste, jak przypisywanie mi jakiejś nieuleczalnej choroby lub złamanym sercem po tym, jak odrzucił mnie jakiś idol–Alfa. Doprawdy, teorie spiskowe się wręcz piętrzyły. Aż cud, że jeszcze nie ruszyły szturmem na wszystkie szpitale w Seulu, by mnie znaleźć i zapytać o prawdziwy powód mojej małej aktywności. Co prawda pisałem do nich raz w miesiącu list, który następnie wrzucałem na Weverse. Starałem się używać jak najwięcej ogólników, by nie naprowadzić ich na prawidłowy trop, ale zapewniałem, że mój stan jest dobry i gdy tylko będę na siłach, wrócę do nich. Może szybciej niż reszta chłopaków.
Przygotowany do wizyty u Jeongguka, pojechałem tam następnego dnia po naszej rozmowie. Sharon została ostrzeżona przez moją niedoszłą teściową, że ma zostać w kuchni. Ja natomiast, będąc w aucie, pozbyłem się neutralizatora, by tym razem móc ucieszyć Jeona moim zapachem. Bo choć mnie nie kochał, ze względu na Ahri wiedziałem, że pachnę dla niego wyjątkowo przyjemnie. Zabrałem również ubrania, które chciałem mu oddać po mojej poprzedniej wizycie. Dawno straciły już jego woń, nad czym mocno ubolewałem i liczyłem, że dostanę kolejne.
Gdy tylko przejechałem przez otwartą bramę i wysiadłem z auta, zauważyłem, że Jeongguk czeka w drzwiach. Ubrany w biały dres, przenosił ciężar z nogi na nogę, jakby zniecierpliwiony. Miałem nadzieję, że to z powodu tęsknoty za mną, choć może nie powinienem się łudzić...
Nie, Jimin. Miałeś tak nie myśleć. Raz się w tobie zakochał. Teraz potrzebuje więcej czasu, ale jeszcze będziecie razem. Zobaczysz.
Pomachałem mu i uśmiechnąłem się radośnie, choć większa część mojej twarzy była nadal ukryta za maseczką.
– Cześć Jeongguk.
– Cześć – przywitał się z lekkim uśmiechem, a jego policzki nabrały rumieńców zawstydzenia.
Gdy znalazłem się tuż przy nim, nagle wyjął zza pleców bukiet kwiatów, przez co na moment zaparło mi dech. Bo przecież wcześniej często dostawałem od niego takie niespodzianki.
– Dla ciebie – wyjaśnił niepewnie, jednak nie byłem w stanie tak po prostu przyjąć kwiatów. Hormony, które we mnie mocno buzowały sprawiły, że po prostu wpadłem na niego, obejmując go mocno, by wtulić się w to znajome ciało. Wiedziałem, że w jego nos uderzy fala mocnego zapachu przepełnionego szczęściem.
– Dziękuję – powiedziałem tuż przy jego uchu, wzruszony tym gestem.
Może coś jednak pamięta? Albo po prostu znów zaczyna się we mnie zakochiwać?
Czułem, jak ciało młodszego rozluźnia się. Objął mnie, choć nieco ostrożniej i zaczął głębiej oddychać.
Dałem nam jeszcze chwilę, ale w końcu musiałem się nieco odsunąć, byśmy ukryli się już w domu.
Patrzyłem w jego ciemne oczy, które przyspieszały mi bicie serca.
– Jesteś kochany. Wejdziemy do środka?
– Tak. Tak, wejdźmy – powiedział cicho i odsunął się nieco, by mnie przepuścić.
Przejąłem jeszcze prezent i ruszyłem do jego pokoju. Nie zatrzymywałem się, chcąc zostawić jak najmniej zapachu, choć przez ten wybuch radości pewnie i tak będę musiał prosić Sayę, by zadbała o zneutralizowanie go.
Weszliśmy na piętro i gdy tylko drzwi od pokoju się za nami zamknęły, pozbyłem się czapki oraz maseczki. Uważałem, by przy okazji nie zniszczyć makijażu, bo pierwszy raz od dłuższego czasu zadbałem o to, by wyglądać jak najlepiej. Skoro Jeongguk tak rzadko mnie widywał, miałem za mało okazji, by go w sobie rozkochać. Trzeba korzystać.
– Przywiozłem twoje rzeczy do oddania. I mały prezent – wyjaśniłem, odkładając torbę z ubraniami na krzesło i wyjąłem małą paczuszkę, którą następnie przekazałem Alfie. Ten skłonił się lekko, wyraźnie zmieszany, przyjmując prezent.
– Dziękuję – powiedział i od razu otworzył.
W środku znajdowała się mała figurka postaci Ahri w wersji chibi z League of Legends, w jej podstawowym stroju, podskakującą i wypuszczającą z dłoni serduszko.
– Byś pamiętał o naszej córeczce – wyjaśniłem cicho, widząc, jak młodszy wpatruje się w prezent. – Wiem od Sayi, że nie grasz, bo zaczęło cię to frustrować. Ale twoja mama wspominała o rehabilitacji. Na pewno wrócisz do formy – dodałem, bo być może był to błąd. Może powinniśmy zmienić jej imię. Jednak ciężko mi teraz myśleć o naszym szkrabie inaczej, niż tym imieniem.
Ku mojej uldze Jeongguk wyjął ostrożnie figurkę i uśmiechnął się szeroko i szczerze, przyglądając jej.
– Ahri – powiedział cicho i spojrzał w moją stronę, prosto na brzuszek, który nie do końca skrywała bluza. Odłożył figurkę na szafkę nocną.
– Lekarz mówi, że wszystko z nią w porządku. Na pewno urodzi się zdrowa i silna – zapewniłem, siadając na skraju łóżka.
Jeon dołączył do mnie, choć najpierw dystans między nami był dość spory. Jednak po chwili przysunął się nieco, dzięki czemu prawie stykaliśmy się ramionami.
– Czy... – zaczął, unosząc nieco dłoń i patrząc nadal na mój brzuch, jednak nie dokończył i opuścił rękę.
Wiedziałem jednak o co mu chodzi, więc rozpiąłem bluzę i uniosłem koszulkę.
– Tak, możesz – powiedziałem pewnie.
Jeongguk nieco się spłoszył i zawstydził, poprawiając okulary, ale dotknął mnie w końcu ostrożnie i czule. Spodziewałem się, że jego dłoń będzie zimniejsza, jednak była przyjemnie ciepła. Uśmiechnął się łagodnie i pogłaskał moją skórę.
– Jeszcze... nie kopie, prawda? To za wcześnie – powiedział tak ciepłym tonem, że mimowolnie szybciej zabiło mi serce.
– Tak, jeszcze za wcześnie. Ale już niedługo.
Chwilę trwało, by Jeongguk nacieszył się kontaktem z Ahri, a kiedy cofnął rękę, poprawiłem ubrania.
– Znów przygotowałem trochę bluz. Jeśli szybko je wykorzystasz, pisz, poproszę mamę, aby podwiozła kolejne – powiedział, choć uciekał ode mnie wzrokiem, nieco onieśmielony.
Dba o nas. Dba o naszą córeczkę. Kocha ją, prawda?
– Dobrze, dziękuję. Co robiłeś przez ostatnie dni? – zapytałem, na co wzruszył ramionami.
– Nic szczególnego. Muszę dużo leżeć i odpoczywać. Już... wszystko nagraliście, prawda?
– Tak, chłopaki zaczęli w zeszłym miesiącu służbę. Moje oświadczenie o udaniu się na urlop zdrowotny też już wyszło. Dziwnie mi z tym. Jakby nagle wszystko się skończyło – powiedziałem cicho i poczułem, jak cała pozytywna energia mnie opuszcza. – Ale tak trzeba.
Poczułem, jak ręka mojego ukochanego obejmuje mnie na plecach i przysuwa do jego ciała, by móc mnie przytulić. Te ciepłe ramiona od razu przyniosły ukojenie.
– To dla naszej Ahri, tak? Dla jej dobra – przypomniał, choć również dało się słyszeć u niego smutek. – Dziękuję, że sobie radzisz, Jimin.
– To nic takiego. Chciałbym tobie jakoś pomóc – wyznałem, kładąc mu dłoń na policzku, by spojrzeć w te piękne oczy.
Od razu nabrał rumieńców, uciekając wzrokiem w bok, speszony.
– Przecież... Po prostu potrzebuję czasu.
– Wiem. – Pogłaskałem kciukiem jego polik, ale w końcu cofnąłem dłoń, nie chcąc go wprawiać w większe zakłopotanie. – Po prostu... Po prostu chciałbym, by to było tak łatwe jak w bajkach. Pocałowałbym cię i wszystko wróciłoby do normy. Wróciłyby twoje wspomnienia.
– Tego... tego jeszcze nie próbowaliśmy – wyszeptał, kompletnie czerwony. – Może... jestem jak ten książę zaklęty w żabę – powiedział, ale chyba za bardzo się ośmielił, bo zaraz zaczął nieco panicznie szukać czegoś wzrokiem i w końcu sięgnął po bukiet leżący przy mnie, chyba by odciągnąć moją uwagę. – Lubisz takie? Widziałem na jednym z vlogów. Tych na waszym kanale na Youtube'ie. Kiedyś coś wspomniałeś o kwiatach w takim kolorze. Czy może lepsza byłaby czerwień? Albo niebieski? Ale takie już ci wręczałem. Widziałem w galerii. Więc chciałem wręczyć ci coś nowego.
– Są idealne – zapewniłem i zabrałem mu ten bukiet. Nie zamierzałem jednak porzucać jego pomysłu, skoro sam go zaproponował. – Mogę cię pocałować?
Wielkie, nieco królicze oczy spojrzały prosto na mnie. Przez moment młodszy wstrzymał oddech, ale czekałem cierpliwie na jego odpowiedź.
Proszę... Zgódź się...
– To... To pewnie dla nas normalne, prawda? A... serce mi teraz tak wali – wydukał w końcu, na co zaśmiałem się cicho.
– Biorąc pod uwagę Ahri, to pocałunek był dla nas bardzo normalny. Ale od tego zaczynaliśmy – przypomniałem i przysunąłem się, by złożyć buziaka w kącik jego ust na zachętę. – Mogę?
– T–tak? – wyartykułował niepewnie. Zachowywał się teraz jak całkowity nerd w opałach, w kontakcie z pięknością. Ale czyż nie tak było przy naszych pierwszych randkach w samochodzie? Muszę do niego po prostu znowu dotrzeć i przyzwyczaić do czułości.
Nie czekając na zmianę zdania, od razu złączyłem nasze usta. Nie był to buziak, lecz prawdziwy pocałunek, w który szybko zaangażował się też Alfa. Odsunął się tylko na dwie sekundy, by przesunąć okulary na włosy, po czym wrócił do mnie, oddając się przyjemności. Mimo wszystko czułem się jego Omegą. Chciałem, by mnie pragnął. A w tym momencie miałem wrażenie, jakby podświadomie on także wiedział, że należymy do siebie.
Przesunąłem się na jego kolana, siadając na nich okrakiem. Przez cały ten czas patrzyłem mu prosto w oczy z niezachwianą pewnością. Jego przyspieszony oddech nie przeszkodził nam w pogłębieniu pieszczoty. Języki ocierały się o siebie, a jego dłonie zaciskały nieco na moich bokach. To było jak narkotyk. Po wielu tygodniach bez tej pieszczoty, teraz nie potrafiłem się od niego oderwać, dając nam tylko krótkie sekundy na złapanie oddechu. I gdyby nie cała ta sytuacja, jego uczucia i stan, już zacząłbym się rozbierać, by ten pocałunek był tylko wstępem do seksu. Jednak nie mogliśmy sobie na to pozwolić, dlatego po długich minutach, lekko dysząc, odsunąłem się nieco. Nie byłem jednak w stanie pohamować słów, które zaraz padły z moich ust.
– Kocham cię. Proszę, zakochaj się we mnie jeszcze raz...
– Może... Może nigdy nie przestałem cię kochać. Skoro jeden pocałunek wywołuje we mnie takie uczucia – powiedział bardzo cicho, gdy udało mu się nieco uspokoić oddech.
Na te słowa uśmiechnąłem się przeszczęśliwy i złożyłem kilka buziaków na rozpalonym policzku.
– Mój kochany Alfa – szepnąłem, na co młodszy zamruczał, wtulając twarz w moją szyję.
Domyśliłem się, że to nie moje słowa, lecz zapach, działały teraz na niego tak mocno. Nie przeszkadzało mi to jednak. Wystarczyły te piękne słowa, które do mnie skierował, bym czuł się cudownie.
– Opowiesz mi o naszym pierwszym pocałunku? Zapewne też pierwszy go zainicjowałeś? – zapytał, sięgając po okulary, które zdążyły wylądować na łóżku.
Kilka kolejnych godzin spędziliśmy bardzo blisko siebie, a ja opowiadałem, jak wyglądał nie tylko nasz pierwszy pocałunek, ale i randki. O wizycie w stadninie. O pierwszym seksie w samochodzie i panice, jaką narobiliśmy przez pękniętą gumę. O naszych seks zabawach przez kamerę. O randkach w dormie BTS i samochodzie. O naszym wyjeździe w góry, który tak wiele zmienił. Widziałem, że nieco go to krępuje, bo często uciekał wzrokiem na sufit, podłogę czy ściany. Ale chciałem mu uświadomić, iż dzisiejszy pocałunek, choć oczywiście przyjemny, był tylko czubkiem góry lodowej tego, jak siebie pragnęliśmy jeszcze kilka miesięcy temu. Bo choć moje pożądanie do niego nie gasło, tak źle się czułem z brakiem takiego zainteresowania z jego strony.
Na szczęście po tej wizycie wróciło mi nieco pewności siebie i uwierzyłem, że jeszcze stworzymy razem rodzinę. A nasza mała Ahri nie będzie musiała wychowywać się w dwóch domach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top