2 - Backrooms

6031 słów

~~~~~~~~~~~~


Jimin:

Ja i eventy to dla mnie prawdziwa love–hate relationship. Z jednej strony uwielbiałem pokazywać się na ściankach i grzać się w blasku fleszy, a z drugiej miałem ogromną niechęć do tych wszystkich ludzi, którzy byli w tym pomieszczeniu, tylko po to, by się pokazać i pochwalić, jakie to mają wspaniałe życie. Dobrze, że chociaż jedzenie było czynnikiem zachęcającym do spędzania tu czasu. Choć i tak wkurzam się, gdy potem muszę to spalać na siłowni. Bo jeść naprawdę kochałem, co często mnie gubiło.

Tym razem impreza z okazji którejś tam rocznicy istnienia firmy... hmmm... coś z kosmetykami. Nie wiem, nie używam akurat tej marki. Ale moja mama owszem, więc zostałem zaproszony razem z rodzicami. A to kolejny minus, bo moja rodzicielka robiła co mogła w czasie takich wydarzeń, by mnie wyswatać. Choć tłumaczyłem jej cały czas, że kariera jest dla mnie najważniejsza, a w dodatku uparcie przedstawiałem się jako przyszły Alfa, ona czuła, równie mocno jak ja, że ten status na pewno nie będzie moim. Dlatego przedstawiała mnie przyszłym CEO różnych korporacji, widząc w nich potencjał na idealnego partnera.

Jednak tym razem nie miałem najmniejszej ochoty na sztuczne rozmówki, bo na sali wyparzyłem Iana. Jeon Jeongguk pojawił się niedługo po mnie, razem ze swoimi rodzicami. Wiem, że oboje pracują w Hybe i czasami miałem okazję go spotykać, jednak nigdy nie wymieniliśmy nawet jednego zdania. Jedynie przywitanie, gdy mijałem się z jego rodzicami.

A Jeongguk był... szalenie pociągający. Na żywo jeszcze mocniej, niż przed kamerą. Mimowolnie obserwowałem go przez ten wieczór, czując jak moje serce za każdym razem robi małego fikołka.

Do tego stopnia się rozkojarzyłem, że trudniej mi było skupić się na rozmowach, które toczyła moja mama, przez co była zażenowana moim zachowaniem (co wiedziałem tylko po latach nauczenia się drobnych zmian mimicznych na jej twarzy). W końcu jednak po prostu ją przeprosiłem i odszedłem w stronę stolika z przekąskami. Kolorowe desery się do mnie uśmiechały, nawet z drugiego końca sali, jednak nie mogłem sobie na nie pozwolić, nie przy tych wszystkich ludziach. Dlatego zdecydowałem się na ser i krakersy.

Gdy tak wybierałem na talerzyk parę smaczków, podszedł do mnie jakiś goguś, wystrojony jak na urodziny ciotki.

Nie wiem, czemu nikt mu nie powiedział, że ten kolor koszuli, do tego koloru marynarki, jest bleh. To, że coś jest drogie, nie znaczy, że wygląda świetnie.

– Choi Seunghyun. Współwłaściciel Iriver – przedstawił się, bardzo nonszalanckim tonem, wyciągając w moją stronę rękę, którą uścisnąłem, posyłając mu grzeczny uśmiech, jak na dobrze wytresowanego idola przystało

– Park Jimin.

– Niezbyt porywające wydarzenie, prawda? Z muzyką się nie wstrzelili w nasze roczniki – zauważył, nieco rozbawiony, zerkając w stronę sceny, gdzie jakaś grupa jazzowa zamulała nieco. Nawet tańczące na parkiecie pary, zdawały się bardziej wpadać w trans przez te dźwięki, niż faktycznie czerpały z nich radość. – Ale może jednak dasz się zaprosić do tańca? – dodał, zerkając na moją szyję, gdzie prawdopodobnie szukał naznaczenia. A to mnie wkurwiło.

– Nieszczególnie, dziękuję. Taniec z innym Alfą byłby dość dziwny – wyjaśniłem rozbawiony, choć buzowało mi w środeczku z nerwów.

– Jesteś Alfą? – zapytał zaskoczony, opuszczając wyciągniętą do mnie rękę. Przyjrzał mi się raz jeszcze, oceniająco. – Myślałem, że Omegą.

– Mój status jeszcze się nie ujawnił. Ale jestem pewien, że będę Alfą – wyjaśniłem, z dumnie uniesioną głową.

Nie wiem, ile dam jeszcze radę tak kłamać. Oczywiście, że będę Omegą do cholery. Ale moje towarzystwo nie jest dla takiego byle gostka, ze złym gustem do ubrań.

– Z takim tyłkiem? Nie sądzę – mruknął, a ja miałem ochotę rzucić się na niego z pazurami za ten komentarz.

Gdybym ci pozwolił, skomlałbyś pod moim butem, błagając, by dotknąć moich pośladków, śmieciu.

– Oo, Jihyun – dodał, chyba do siebie, i olał mnie, odchodząc do wspomnianej osoby.

CAŁE KURWA SZCZĘŚCIE.

Nie zdążyłem ochłonąć ze złości, gdy przy moim boku zjawiła się mama, łapiąc mnie pod rękę.

– Mimi, Mimi, chodź poznasz Sana. Materiał na idealnego Alfę – zaczęła trajkotać, ciągnąc mnie w stronę małej grupki, na co od razu się oburzyłem.

– Mamo, po co mam poznawać Alfy? Sam jestem Alfą.

– Jeszcze nie wiadomo, kochanie. Ale mam nadzieję, że nie, bo San to dziedzic Fili – wyjaśniła, nadal podekscytowana, a ja się spiąłem.

Przez to wszystko, te komentarze, to usilne swatanie mnie, czułem się okropnie. Jak jakaś krowa rozpłodowa na targu bydła, czekająca na tego, kto da najwięcej. Kolejny powód, dla którego nie chciałem, by mój status się kiedykolwiek ujawnił. Będę zawsze traktowany z góry. A moi rodzice będą kalkulować moją przyszłość. A ja chciałem być tylko na scenie, kochany przez miliony, które nigdy mnie nie zdobędą.

Mimo wszystko poddałem się działaniom mamy i grzecznie rozmawiałem z tym całym Sanem, który oprócz tego, że był pewnie bogatszy niż niejedno państwo, okazał się tak nudną osobą, pierdolącą tylko o swojej firmie i inwestycjach, nie mając poza pracą żadnego życia, że spławiłem go najgrzeczniej jak się dało.

Oczywiście na jego miejsce mama zaraz przyprowadziła jakąś Betę – syna CEO kolejnej wielkiej korporacji, której nazw nie chciało mi się pamiętać. Ale czułem się już wystarczająco źle z tym wszystkim i najchętniej zwinąłbym się do domu.

Dlatego nie myśląc długo, przeprosiłem towarzystwo, tłumacząc się, że muszę udać się do toalety, po czym opuściłem główną salę, by poszukać sobie ustronnego miejsca. I znalazłem w pobliżu salę, w której przy takich uroczystościach szykowano jedzenie. Teraz wszystkie stoliki były już wywiezione, więc za wiele nie było do poczęstowania się. Ale skorzystałem z okazji, by zjeść ciastko.

Pyszne.

Usiadłem sobie na jednym ze stolików, przesuniętych pod ścianę, by rozkoszować się chwilą ciszy. Przymknąłem oczy i wyobrażałem, że jestem już we własnym pokoju, gdzie robię sobie pokaz mody w mojej garderobie lub tańczę na sali do ćwiczeń.

Niestety moją chwilę dla siebie, przerwało ciche otwarcie drzwi. Gdy tu wchodziłem poczułem, że są dość ciężkie, jednak osoba, która tu weszła tyłem do mnie, wyraźnie przeceniła swoją siłę i zamknęła je z takim impetem, że lekko podskoczyłem, zaskoczony.

Pomieszczenie oświetlało tylko kilka bocznych lamp, które wcześniej zapaliłem, więc nie skojarzyłem, kto tu wszedł. Dopiero po głosie go poznałem.

– Daamn. Co z wami nie tak? – powiedział do drzwi, a mi aż zaparło dech w piersiach.

JEON JEONGGUK. ZACHOWUJ SIĘ NORMALNIE.



Jeongguk:

Eventy dla bogatych. Moja mama je uwielbiała. Jako Beta odnajdywała się tu doskonale. Pogaworzyć trochę z tym, pogaworzyć trochę z tamtym. Ponawiązywać nowych kontaktów, dzięki którym wkręci się w kolejne poboczne biznesy. A Saya chyba to po niej odziedziczyła, bo latała po zaproszonych gościach, z kieliszkiem szampana w ręku, i zachowywała się jakby całe to towarzystwo było jej bliskimi przyjaciółmi. Dlatego starałem się mieć na nią oko. Aby żaden Alfa nie wykorzystał jej statusu i młodego wieku, łatwo wyciągając ją z tej imprezy...

Natomiast ja i ojciec mieliśmy do tego wszystkiego nieco inne podejście. Ojciec ze względu na swoją surową naturę, wybierając po prostu jednego rozmówcę, z którym trzymał się dłuższy czas. A ja przez swoją nieco introwertyczną. Przynajmniej w takich miejscach. Bo na eventach gamerskich o wiele lepiej się odnajdywałem, znajdując z wieloma osobami wspólny język. A tutaj... o czym miałbym z nimi rozmawiać? O jakichś invelo energy warzywozach albo innych dziwactwach, w których siedział mój starszy brat?

Dodatkowo trochę dusiłem się w granatowym garniturze, który podobnież był szyty na miarę, co wymusiła na mnie matka. Ale może to ze względu na moje ostatnie domowe treningi, a może ze względu na mocno siedzący tryb życia w ostatnich tygodniach, bo niesamowicie mnie opinał w ramionach, ograniczając niektóre ruchy. Dlatego miałem już ochotę się stąd zawinąć. Wskoczyć w dresy i wrócić do LOL–a. Bo teraz dokładnie tak wyglądał mój idealny wieczór.

Intensywne zapachy Bet, Omeg i Alf mieszały się ze sobą w tej choć sporej, to dla nas nadal za małej sali. Grupka jazzowa zamulała. A jedzenie... było za mało mięsne i suche jak na mój gust. Starałem się za dużo nie pić. Zaledwie lampkę szampana, przy wznoszeniu toastu przez prezesa firmy, przez którą było organizowane to wydarzenie. Bo musiałem mieć trzeźwy umysł na późniejsze rozgrywki. Co więcej moja podzielność uwagi, która była sporym atutem w grach, w miejscach publicznych jedynie mnie męczyła. Bo choć do śledzenia Sayi, matki i ojca była przydatna, tak do wyłapywania takich szczegółów jak potknięcie się kelnera roznoszącego przekąski, czy cichej kłótni pary Bet gdzieś na uboczu, była zupełnie zbędna. I frustrująca. Doceniłem ją dopiero gdy moje oczy skupiły się na chwilę na dość dobrze znanym mi blondynie. Znanym głównie z mediów i różnych platform. Rozmawiał... z wieloma Alfami i Betami. I gdybym nie znał realiów naszego świata, zwłaszcza tego seulskich elit, założyłbym, że szuka idealnego partnera dla siebie. Ale wcale tak nie było. To jego matka ciągała go od Alfy do Bety. I od Bety do Alfy. A on... nie wyglądał na zadowolonego takimi zagraniami. W końcu jego status nadal nie był znany, o czym doskonale pamiętałem. A jednak lekko łudziłem się, że kolejnym Alfą, na którego padną oczy jego matki, będę właśnie ja. I to ze mną będzie chciała go zapoznać. Bo Park Jimin był osobą, która od zawsze przykuwała moją uwagę. Swoim głosem, swoim uśmiechem, swoim tańcem. I choć przed moją publiką na streamach nie mogłem nigdy tego przyznać, raczej to on był moim ulubionym członkiem BTS.

Poważny problem na tej imprezie pojawił się jednak dopiero wtedy, gdy matka zakończyła swoją rundkę po ważnych według niej gościach i uznała, że mój spokój powinien zostać zakłócony. Najlepiej jak najszybciej i jak najintensywniej. Bo choć byłem w udawanym związku z Sohee, dla niej było to za mało. Dlatego w pewnym momencie zostałem nagle złapany za ramię i wyciągnięty z mojego obserwatorskiego kącika, w którym czułem się dobrze i komfortowo, licząc na dotrwanie tak do końca imprezy(!). Prosto do trzech rozmawiających ze sobą Bet. Rodzicielka poprzedstawiała nas sobie i ot tak zostawiła. A ja... już rozmyślałem jak się z tego wykaraskać. Bo po pierwsze – ten status nie był w moim typie, a po drugie – jak już to nie z nimi chciałem spędzać czas na tej imprezie...

Niestety byłem zmuszony zamienić z nimi choć kilka słów. Rozpoznały mnie jako Iana, z różnych nagłówków w mediach, dlatego to właśnie na tym się skupiłem. Trochę nudnej gadki o turniejach iiii... już je przeprosiłem, udając się niby do toalety. Ale toaleta nie wydawała się bezpiecznym miejscem. Nie przy mojej matce... Bo nawet do tej Alfiej odważyłaby się wejść, aby tylko zaciągnąć mnie do kolejnego – według niej – idealnego dla mnie towarzystwa.

I tak wylądowałem w pierwszym lepszym pomieszczeniu dla personelu, nie mając pojęcia, że drzwi, które tak łatwo otworzę, tak mocno się zamkną, czego nie mogłem nie skomentować, dość dosadnym:

– Daamn. Co z wami nie tak?

I może to przyzwyczajenie przez mój ostatni tryb życia, który ograniczał się do rozgrywek i treningów w domu. A może ze streamów, na których często prowadziłem monologi, komentując wszystko. Bo jakoś nie wziąłem pod uwagę tego, że w tym pomieszczeniu równie dobrze mogli znajdować się jacyś pracownicy tego obiektu, zaskoczeni moim wejściem i reakcją na te drzwi. Jednak na szczęście... lub nieszczęście, kiedy odwróciłem się przodem do tego niewielkiego zaplecza, napotkałem na parę zdziwionych moją obecnością oczu. Parę pięknych, zdziwionych oczu. I znów, zanim w ogóle pomyślałem, z moich ust wyrwało się:

– Cholera.

A moje ciało cofnęło nieco do tyłu. Bo czy przed jakimiś dziesięcioma minutami nie rozmyślałem o rozmowie z Park Jiminem sam na sam? Co prawda wśród gości, a tu taka niespodzianka?!

Nie wiedziałem co tu robi. I w sumie nawet ciężko mi się było na tym skupić, bo moje oczy i mój umysł wolały podziwiać jego nieco nonszalancką, a zarazem tak elegancką postawę, pełną gracji. Bo nawet siedząc, jak gdyby nigdy nic na krześle, wyglądał jakby zaraz miał wykonać jakiś piękny układ taneczny, pełen emocji.

– Bez przesady, aż tak przerażający nie jestem – stwierdził, komentując na razie to niepotrzebnie przeze mnie wypowiedziane słowo. Bo jak ja mogłem TAK zareagować na jego widok?! – Czego tu? – dodał, niezbyt przychylnym tonem, do czego jak najbardziej miał prawo. Skoro to ja wyskoczyłem z jakimś beznadziejnym „cholera" na przywitanie, ówcześnie jeszcze rzucając krótki komentarz do drzwi.

Żenujące... URATUJ TO JAKOŚ!

– Nie. Wręcz... przeciwnie – palnąłem, znów zanim w ogóle pomyślałem! Już czułem jak mój zapach robi się nieco intensywniejszy. Z lekkiego stresu, ale i zaskoczenia, związanego z tym spotkaniem. Bo Park Jimin siedział tu przede mną, w pełni wyluzowany, a ja... gadałem co mi ślina przyniesie na język!

Powód, powód. Co ja tu w ogóle robię? Przecież nie powiem, że uciekłem przed matką–swatką!

Mój wzrok odpowiednio szybko padł na przekąski, które leżały przygotowane na tacy, zapewne do wyniesienia na salę przez kelnerów. Capnąłem jedną z nich, wkładając sobie do buzi.

– Nie mieli ich na sali – wymyśliłem, co było... MAŁO wiarygodne, skoro prawie trzech kelnerów krążyło między gośćmi na sali, z dokładnie tymi samymi przekąskami.

Ale... może tego nie zauważył?

Starałem się to szybko przeżuć, choć czując na sobie badawczy wzrok Jimina, nie było to wcale łatwe. Wzrok Jimina i ogólnie obecność Jimina.

– Co Jeon Jeongguk próbuje uzyskać, zakradając się do miejsca, gdzie odpoczywam od tego towarzystwa? – zapytał zaraz, chyba nie kupując mojej wymówki.

– Próbuje... – I znów zacząłem wpadać na kolejny, zapewne równie beznadziejny pomysł, przez który mógłbym się tu znaleźć, nie chcąc przyznać komuś, z kim nie mam bliższej relacji, co tak naprawdę dzieje się w moim życiu, ale moją uwagę przykuło coś innego.

„Jeon Jeongguk"? Nie „Ian"? Członkowie BTS kojarzyliby mnie raczej po pseudonimie...? Więc skąd Park Jimin zna i pamięta moje pełne imię i nazwisko?

– Zakładałem, że prędzej będziesz mnie kojarzyć po nicku w LOL–u? Zwłaszcza że nigdy nie widziałem, aby ktokolwiek poza RM–em wypowiadał się na temat naszego teamu – zauważyłem, starając się już przyjąć luźną postawę, bo zobaczyłem w tym iskierkę nadziei. Nadziei na to, że możeeee śledzi w prasie artykuły o mnie? I może faktycznie jest mną zainteresowany...? NIE JAKO ALFĄ, OCZYWIŚCIE. Chociaż... gdyby był...

Moje myśli zaczęły uciekać w nieodpowiednie rejony. W dodatku niebezpieczne. Skoro tak jak pozostała piątka chłopaków z BTS, Jimin zapewne będzie Alfą? A raczej... Betą.

Drobną, uroczą Ome... BETĄ.

Moje spojrzenie JAK NIC pociemniało przez te przemyślenia. Ale liczyłem, że Jimin odbierze to po prostu jako silną ciekawość, a nie jako... rozmarzenie się o jego statusie?

Blondyn wzruszył ramionami, nie robiąc z tego czegoś niezwykłego. Co ja z kolei przesadnie robiłem!

– Wiem więcej, niż możnaby przypuszczać. A hyung nie jest aż tak wszechwiedzący i potrzebuje czasem wsparcia od reszty zespołu. Mamy różne pasje – wyjaśnił, co mogłem różnie interpretować. Ale wolałem pójść w najbardziej prawdopodobny scenariusz:

– Grasz w LOL–a?

– Nie. Ale lubię oglądać, jak wy gracie. Można powiedzieć, że jestem kibicem.

LUBI OGLĄDAĆ?! Jest kibicem?!

Ale... „nas"! Opanuj się!

I tak nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmiechu, dowiadując się, że spośród tych dwudziestu paru tysięcy osób na moich, czy reszty z T1 streamach, jest również sam Park Jimin. TEN Park Jimin.

Dodatkowo jak nic moje oczy znów zdradziły na to moją wewnętrzną reakcję, podkreślając i radość i podekscytowanie taką informacją.

Mimo wszystko pozostałem spokojny, stojąc grzecznie i przygotowując jakąś całkiem neutralną odpowiedź:

– Miło to słyszeć. Też lubię i podziwiam BTS. Naprawdę jesteście światowymi gwiazdami – oznajmiłem, dość oficjalnym tonem, jakbym właśnie odpowiadał na pytanie jednego z dziennikarzy na konferencji Riotu. Ale tak wypadało.

Ukłoniłem się przy tym lekko, aby podkreślić mój szacunek do ich pracy. Na co Jimin również się lekko odkłonił.

– Miło mi. W każdym razie, będę już szedł – rzucił zaraz, tak nagle kończąc naszą rozmowę.

I aż miałem ochotę jeszcze go tutaj zatrzymać. Choćby na sekundę. Już wpadając na kolejne pytanie. Jednak chłopak wstał z krzesła dość szybko, a ja równie szybko usunąłem mu się z drogi, nauczony odpowiedniego traktowania Omeg...

Park Jimin będzie Alfą, co ty masz w głowie?!

Moje przemyślenia na tym się zakończyły. Nie zadałem też dodatkowego pytania, aby go tu zatrzymać. Bo kiedy pociągnął za klamkę... drzwi pozostały w miejscu.

Co jest?

Chłopak spróbował raz jeszcze, nieco mocniej. Ale to też nic nie dało.

– Mogę spróbować? – zaproponowałem, wyciągając powoli rękę, aby skorzystać z mojej alfiej siły. Bo skoro ja je tak mocno zamknąłem, to powinienem móc je otworzyć... Prawda?

Ale niestety. Bo choć blondyn dopuścił mnie do klamki, to kiedy dość mocno ją pociągnąłem... nic się nie stało.

Spróbowałem raz jeszcze. I jeszcze. Za każdym razem z większą siłą. Jednak nie chciały nas wypuścić.

– No co jest z tymi drzwiami? – Już lekko się poddenerwowałem, znów czując jak mój zapach robi się intensywniejszy. – Najpierw ciężko tu wejść, a teraz w ogóle nie da się wyjść – mruknąłem, trochę przez zęby, bo raz jeszcze siłowałem się z tą klamką.

Jimin chyba nie zamierzał marnować przy mnie czasu, zaczynając rozglądać się po tym pomieszczeniu, próbując zapewne zlokalizować drugie drzwi. Choć wątpiłem, aby jakiekolwiek inne tutaj były.

Może... tak miało być? Nie chciałem, aby stąd wychodził. A przynajmniej nie tak szybko. Więc los dał mi szansę na dłuższą rozmowę z nim?

Gdybyśmy pełnili w społeczeństwie jakieś dość zwyczajne role, zapewne nie byłoby z tym problemu. Ale on był idolem. A ja profesjonalnym graczem. Dlatego to wszystko było nieco skomplikowane, o czym Jimin zaraz mi przypomniał:

– To będzie baaaardzo źle wyglądać, jak nas tu razem znajdą.

Zastygłem, nie szarpiąc się już z drzwiami. Powoli przeniosłem na niego nieco przerażony wzrok, bo właśnie zaczęło to do mnie docierać.

Alfa i potencjalna Omega lub Beta. Tego samego umaszczenia. Jak tu trafili? Co robili?

Jeżeli natrafiłby na nas pracownik tego obiektu, na pewno rozpuściłby takie plotki. Inni pracownicy by je potwierdzili. I skandal gwarantowany. Nici z mojej kariery. Nici z kariery Jimina.

– No taak... – mruknąłem, robiąc przy tym lekkiego facepalma, bo to była... beznadziejna sytuacja!

MUSIMY JAKOŚ STĄD WYJŚĆ.

Od razu zacząłem wymyślać potencjalne rozwiązania. Dlatego dałem sobie spokój z szarpaniem za klamkę i poszedłem pogrzebać w szafkach, w poszukiwaniu jakichś narzędzi.

Może coś wykombinuję...

Jednak kiedy po nich wertowałem, usłyszałem spory huk, a potem zawycie z bólu. Zszokowany spojrzałem w stronę Jimina, który potraktował je mocnym kopnięciem?

Od razu poderwałem się do góry, początkowo nie wiedząc co zrobić.

– Co się stało? Noga? Chodź, usiądź – poprosiłem, działając dość instynktownie, bo zaraz do niego podszedłem, asekurując go początkowo dłonią, w razie gdyby stracił równowagę. Oczywiście na razie go nie dotykałem, sięgając po prostu po krzesło, na którym Jimin od razu usiadł, klnąc przy tym siarczyście i łapiąc się za uszkodzoną nogę.

– Cholerny wyrzut testosteronu – stwierdził, na co zmarszczyłem brwi, bo to była raczej alfia cecha...? Ale nie zamierzałem na razie nad tym rozmyślać. Wolałem skupić się na jego nodze.

– Jak nie będę mógł tańczyć, to oszaleję – rzucił jeszcze, co dodatkowo mnie zmartwiło.

– Spróbujemy zdjąć buta? – zaproponowałem łagodnie, chcąc zrobić to jak najszybciej, dopóki noga mu nie spuchła.

– Dam sobie radę sam. Nie traktuj mnie jak bezradną Omegę – odpowiedział na to jednak, samemu się pochylając i zaczynając go ściągać nawet bez rozwiązywania sznurówek. A to z kolei nie było zbyt rozsądnym pomysłem!

Zaskomlał przy tym z bólu, a mój alfi instynkt od razu mnie zaalarmował!

MOJA OMEGA CIERPI.

W takim momencie nie byłem w stanie nad sobą panować. Po prostu zabrałem jego dłonie od tego buta.

– Ja to zrobię – oznajmiłem stanowczym, alfim tonem, znów mocno marszcząc przy tym brwi, bo Jimin działał na swoją szkodę, a ja chciałem... NIE. MUSIAŁEM mu pomóc.

Blondyn nie był Omegą. Nie był też Betą, ani Alfą, a jednak grzecznie mnie posłuchał, pozwalając działać. Najdelikatniej jak potrafiłem. Aby dodatkowo nie cierpiał.

– Nie ruszaj się przez chwilę – dodałem, nadal tak samo stanowczym i niestety rozkazującym tonem, łapiąc jego buta za podeszwę, gdy drugą dłonią zacząłem rozwiązywać tę sznurówkę. Bo niestety jak to na takich eventach bywało zarówno ja, jak i Jimin, założyliśmy dość obcisłe, eleganckie buty, które nie były łatwe w ściągnięciu.

Na szczęście blondyn współpracował, grzecznie siedząc i pozwalając mi działać. A całe pomieszczenie powoli zaczęło się wypełniać moim intensywnym zapachem, chcącym go uspokoić i zapewnić, że jego Alfa jest przy nim, zaraz mu pomoże i nic mu przy mnie nie grozi.



Jimin:

Coś było nie tak. Mocno nie tak. Z każdą kolejną minutą było mi coraz trudniej wytrzymać w tym pomieszczeniu. Tu nie było gorąco, a przynajmniej nie powinno być. A czułem, jakbym stał w pełni słońca, na rozgrzanym placu w środku lata. Nie, inaczej. Jakby to całe słońce, plac i lato było we mnie.

W akcie paniki próbowałam z kopa otworzyć drzwi (które przecież otwierały się do środka! Geniusz, po prostu geniusz!). Niestety skończyło się to uszkodzeniem nogi i to chyba dość poważnym. A działania Jeongguka w niczym nie pomagały. Bo im więcej zapachu wydzielał, tym bardziej byłem pewien tego, co za chwilę się wydarzy. Mój status zaraz się ujawni. Czułem, jak mój wewnętrzny wilk się budzi. Co najgorsze – pragnąc przebywającego tu Alfy.

– Potrzebuję do lekarza... Może zadzwońmy po prostu po kogoś, by nas stąd uwolnił – powiedziałem, nieco błagalnie.

– Nie ruszaj nią – rzucił spokojnie, zdejmując mojego buta.

Natrafiłem na jego czarne oczy i na moment zaparło mi dech. To mogło świadczyć albo o jego złości, albo o zmartwieniu. Jednak zapach, który wydzielał... To mi mówiło wszystko.

Poczułem pot na karku, gdy uświadomiłem sobie, że rozumiem jego zapach. Rozpoznaję go doskonale. Świeży druk. Mój nos zaczął mocniej identyfikować to, co unosiło się w powietrzu. A w tym zapachu była próba załagodzenia moich zmartwień, obaw i strachu.

– W sumie zadzwonię do taty. Na pewno będzie dyskretny. W końcu to wasz producent – zaproponował, podnosząc się i wyciągając telefon, na co kiwnąłem głową.

– Dziękuję.

Patrzyłem jak blondyn odchodzi nieco dalej i wybiera numer. Włączył tryb głośnomówiący, bo słyszałem dźwięk oczekiwania na połączenie. Jednocześnie wpadałem w coraz większą panikę. Całe moje ciało się spięło.

– Tato, jestem w jednym ze składzików. Pierwszy korytarz od wejścia, trzecie drzwi. Chyba się zatrzasnąłem? Ewentualnie drzwi otwierają się tylko z jednej strony. Przyjdziesz? Ale sam. Wolałbym nie robić sensacji.

Przez chwilę nikt nie odpowiedział, a następnie dało się słyszeć ciężkie westchnięcie i znajomy głos producenta Jeona, którego trochę się bałem.

– Poczekaj.

Poczułem, jakby nagle całe moje ciało napuchło od powietrza, które trafiło nie tylko do płuc, ale każdej pojedynczej komórki. Jak balonik, choć po panicznym zerknięciu w dół, żadnych fizycznych zmian nie zauważyłem. Przed oczami stanął mi obraz nory, która wydawała się dość przytulna i budziła we mnie emocje, jakbym chciał się tam ukryć. I nagle całe to niby powietrze opuściło mnie, a ja poczułem wyrzut mojego zapachu. Mojego słodkiego, omegowego zapachu.

O nie...

– Co ty wyprawiasz? Nie potrafisz się zachować na takim wydarzeniu? – Pan Jeon zaczął opieprzać swojego syna, nie zdając sobie sprawy, że jestem w coraz koszmarniejszym położeniu, z każdą chwilą jego zwłoki.

– Wyszedłem tylko na chwilę. Nie spodziewałem się tak... nietypowej sytuacji. Poza tym nie jestem sam. Po prostu przyjdź. Dzięki – odpowiedział Jeongguk, nieco zły i rozłączył się.

Siedziałem na krześle, sparaliżowany strachem, bo docierało do mnie coraz więcej przerażających faktów. Właśnie ujawnił się mój status Omegi. Omegi, która nigdy nie powinna być w zespole BTS. Mój status ujawnił się po kontakcie z Alfą, którego podziwiałem miesiącami, wzdychając potajemnie do ekranu. Tym Alfą był Jeon Jeongguk, który tak jak ja był blond umaszczenia. Więc nigdy nie powinienem do niego czuć tego, co czułem. A wewnętrznie rwało mnie coraz mocniej do tego, by paść przed nim i błagać by wziął mnie w ramiona, i by już nigdy nie wypuszczał.

Kątem oka widziałem, jak gamer kręcił się między przekąskami, jednak z całych sił skupiałem się na tym, by przestać panikować. To tylko wzmagało mój nowy zapach, który Alfa mógłby bez problemu odczytać, dowiadując się o moich emocjach. Jeszcze gorzej, że świadomie czy nie, już na nie odpowiadał, kiedy pomagał z moją nogą.

Wyjąłem z kieszeni telefon i napisałem wiadomość do mamy, informując ją, gdzie jestem i błagając o przyjście. Miałem nadzieję, że zajrzy do urządzenia.

Nagle usłyszałem jak ktoś z drugiej strony próbuje otworzyć drzwi. Chwilę później do pomieszczenia wpadł pan Jeon, który mocnym uderzeniem z bara otworzył naszą pułapkę.

Popatrzył na mnie, potem na swojego syna. Miałem ochotę skulić się, a nawet zniknąć z tej przestrzeni.

– Porozmawiamy o tym później. Wychodźcie – warknął na nas.

Słysząc ten ton natychmiast się podniosłem, biorąc do ręki zdjęty but. Zacisnąłem zęby, by się nie krzywić, a w tym czasie Jeongguk odłożył wąchaną przekąskę i podszedł do mnie szybko.

– Pomóc ci? Wyjdziemy tylnym wyjściem? Żeby nie robić zamieszania? – zaproponował.

– N... – zacząłem w pierwszym odruchu, ale ból w nodze przeszywał przeraźliwie. Bałem się też, że skomentuje coś na temat mojego zapachu. Ale nie mogłem teraz wybrzydzać. Musiałem ratować nogę, by nie załatwić sobie stałej kontuzji. – Tak, poproszę.

Silne ramiona wzięły mnie bez większego problemu, a ja mimowolnie objąłem go za szyję, wtulając się w chłopaka. Jego zapach ukoił moje nerwy, choć był tak intensywny, że nawet delikatnie mdlący. Mój nos nie był jeszcze przyzwyczajony do takich intensywności.

Nie patrzyłem na mężczyzn, zawstydzony całą tą sytuacją. Chciałem znaleźć się w moim pokoju, w garderobie, gdzie urządziłem gniazdo, i zwinąć się w nim w kulkę. A jednocześnie pragnąłem zostać w tych silnych ramionach Alfy, od którego powinienem trzymać się z daleka.

Jeongguk szedł razem z ojcem korytarzami tak, by skierować się do tylnego wyjścia z budynku. Po drodze dołączyła do nas moja mama, która usłyszała od pana Jeona, gdzie nas znalazł, a ja cicho wyjaśniłem dlaczego nie mogę iść o własnych siłach. Widziałem, że kobieta czuje mój zapach, a w jej minie zauważyłem zarówno przerażenie, jak i radość z ujawnionego statusu.

Na parkingu zostałem zapakowany do auta producenta, który zaoferował, że zawiezie mnie do szpitala, tłumacząc to obowiązkiem staffu Hybe.

Gdy zamieniał jeszcze kilka słów z moją mamą, Jeongguk pomagał mi zapiąć pas, będąc dzięki temu nadal bardzo blisko mnie.

– Uważaj na siebie – powiedział cicho, zmartwionym tonem, a nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, zamknął drzwi.

Widziałem przez okno, że stał tam, dopóki nie odjechaliśmy razem z panem Jeonem i moją mamą, która zdecydowała się mi towarzyszyć.

Żadne z nich nie skomentowało słodkiego zapachu, unoszącego się w powietrzu, przez który miałem wrażenie, że atmosfera mocno gęstnieje.

W szpitalu mieli dla mnie dobrą wiadomość – z nogą nie było nic aż tak poważnego, ale przez kolejne kilka tygodni miałem chodzić w ortezie. Do tego maści, zastrzyki i rehabilitacja po jakimś czasie. Do przeżycia. Niestety lekarz potwierdził także mój status, przez co, jako świeżo upieczona Omega, zostałem od razu skierowany na konsultację, która miała mi przypomnieć o dbaniu o siebie zgodnym z moją naturą. Jakbym kurwa akurat teraz potrzebował słuchać, co się stanie, gdy dostanę pierwszą rujkę...



Jeongguk:

Przesadziłem. To miał być tylko kolejny spokojny i nudny event, na który wyciągnęli nas rodzice. Nie zamierzałam wdawać się z nikim w większą polemikę. Nie chciałem szukać nowych znajomych, mając ich już wystarczająco dużo. A tym bardziej nie chciałem zatrzasnąć się w jednym pomieszczeniu z Park Jiminem. Park Jiminem, którego status najwyraźniej zaczął się ujawniać. Nie myślałem przez to trzeźwo. Jego feromony mocno na mnie wpłynęły, zmieniając zarówno zachowanie, jak i podejmowane decyzje. I było to widać. Gołym okiem. Przez mój zapach, działania, czy przez ciemne spojrzenie. Ojciec to na pewno zauważył. Tak samo jak mama Jimina, którą spotkaliśmy przy tylnym wyjściu. I choć miałem ochotę wsiąść z nimi do tego samochodu, powstrzymałem się przed tym, powtarzając sobie ciągle w głowie: „Zajmą się nim, już jest bezpieczny. Mój Omega jest bezpieczny. Pomogą mu". I chyba tylko dzięki temu tam nie wsiadłem, a później nie pobiegłem za odjeżdżającym już samochodem ojca.

Nie ochłonąłem tak szybko. Potrzebowałem dłuższej chwili na dość chłodnym, jesiennym powietrzu, aby oczyścić umysł i uspokoić mój alfi instynkt. I dopiero po tym poszedłem do matki i Sayi, mówiąc na razie tylko tyle, że ojciec musiał zawieźć kogoś do szpitala i powinniśmy już wracać do domu.

W taksówce mogłem choć trochę nad tym pomyśleć. I przygotować się. Na pytania ojca i zapewne matki. Co to było? Co tam robiłem? Czemu z Park Jiminem? Czemu jego status ujawnił się akurat przy mnie? I czemu okazał się Omegą, a nie Alfą, skoro BTS to były same Alfy? W dodatku... był blond umaszczenia. Tak samo jak ja. A mnie... chyba trochę odkleiło z tym tytułowaniem go „Moją Omegą". Bo w jaki sposób był niby mój? Zamieniliśmy zaledwie kilka słów. Do tego była to dość oficjalna gadka, nic prywatnego. Więc dlaczego rościłem sobie do niego prawo? Może to przez samą tę sytuację i jego bezbronność? Może tak działał mój instynkt?

Po dojechaniu do domu, widząc samochód ojca już na naszej posesji, lekko się spiąłem. Bo przez całą drogę zarówno matka, jak i Saya, siedziały cicho, chyba wiedząc, że jest coś na rzeczy. Zapewne ojciec zdążył już wszystko opisać matce, bo była dość ostrożna i podejrzliwa w moim kierunku, kiedy wyszliśmy z taksówki.

Opowiem im jak było. Podkreślę, że między mną a Jiminem nic nie ma. I uciekam do swojego pokoju.

Mój dom nie należał do najmniejszych. Najpierw musieliśmy pokonać dość spory wjazd, co wykorzystałem do uspokojenia swojego ciała, krocząc spokojnie za matką i Sayą. Jednak kiedy w końcu dotarliśmy do sporych drzwi wejściowych, już na zewnątrz mogliśmy wyczuć niezadowolony zapach Alfy.

Dlatego jak tylko weszliśmy do środka, Saya czmychnęła bokiem, wymijając stojącego pośrodku przedpokoju ojca. Patrzył na mnie groźnie, a postawa jego ciała tylko podkreślała jego dominację.

– Do salonu – warknął jedynie, alfim tonem. I choć rozkaz ten był kierowany zapewne tylko do mnie, matka również szybko udała się do wskazanego przez niego pomieszczenia.

Ja natomiast, choć byłem dość usłuchanym i niestwarzającym problemów synem, nadal byłem Alfą. I nie zamierzałem się przed nim kajać, wznosząc oczy ku górze, bo było to przesadne i bezsensowne.

Ściągnąłem na spokojnie buty i odwiesiłem płaszcz do jednej z szaf, dopiero po tym udając się do tego salonu. Ojciec z matką już tam czekali. Matka siedząc na fotelu, a ojciec stojąc nad kanapą, na którą chyba miałem usiąść, aby mógł się nade mną popastwić?

I jak tylko zająłem tam miejsce, zerkając najpierw na nieco zdenerwowaną, a nieco też zmartwioną matkę, a później na wściekłego ojca, zaczęło się:

– Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego co mogło się wydarzyć przez to wasze „przypadkowe" spotkanie?

„Przypadkowe". Aha. Czyli już jakieś ciekawe teorie sobie wysnuł....

– Ale ono było przypadkowe. Nie znam go poza sceną. A on mnie poza turniejami. Nie spodziewałem się, że dojdzie do takiej sytuacji. Myślałem, że nikogo tam nie będzie – wyjaśniłem, spokojnie i bez nerwów. Choć jego dominująca postawa i ton sprawiały, że miałem ochotę stanąć z nim twarzą w twarz i zapytać co go to w ogóle interesuje. Ale to znów były zachowania, które podpowiadał mi instynkt, któremu nie mogłem się tak łatwo dawać.

– A czego ty tam szukałeś? – Znowu zapytał podniesionym tonem. A moje oczy od razu przeniosły się na matkę, której raczej nie chciałem sprzedawać? Bo jeszcze na nią by się nie wiadomo o co wkurzył...

– Spokoju – odpowiedziałem po prostu, nie zagłębiając się w żadne szczegóły.

Matka chyba poczuła się przez to wywołana do wtrącenia swoich trzech wonów, bo zaraz dorzuciła do tego wszystkiego:

– Jeongguk, dobrze wiesz, że z uwagi na swoją umowę z agencją, nie powinieneś być widziany z innymi Betami, czy Omegami, niż twoja Sohee.

Jakbym nie wiedział...

– A zwłaszcza z idolem! Ty zdajesz sobie sprawę, co się w ogóle wydarzyło?! Że przez ciebie jego status... – Rozwścieczył się znowu ojciec, sapiąc przy tym ze złości, sprawiając tym, że całe moje ciało mocno się napięło, gotowe do ewentualnej walki. Nawet jeżeli tego nie chciałem. – Zresztą, nie wiadomo, czy go teraz z zespołu nie wyrzucą. Ale bądź choć trochę rozsądniejszy.

– Nawet go nie dotknąłem – podkreśliłem, powoli i dobitnie, aby to w końcu zrozumieli. – No... dopóki nie uszkodził sobie nogi. Ale wtedy tylko próbowałem go uspokoić... Przecież mój zapach nie zadecydował o jego statusie... prawda? – Już sam nie byłem tego pewien, kierując ostatnie pytanie bardziej do mamy. Bo co jeśli jednak miałem na to jakiś wpływ? I to przeze mnie stał się Omegą, a nie Alfą? W końcu byłem jeszcze dość młody, nie miałem aż tak obszernej wiedzy na temat naszego gatunku jak moi rodzice.

– Nie, oczywiście, że to nie kwestia zapachu... Ale trochę twojego wpływu jako Alfy – sprecyzowała mama, trochę mnie dzięki temu uspokajając. Bo naprawdę nie chciałem być powodem zmiany czyjegoś statusu. A już na pewno nie tak znanej i ważnej osobistości jak Park Jimin. – Wiesz, że obaj jesteście z jednego koloru. Nie możecie czuć do siebie pociągu – przypomniała jeszcze, patrząc na mnie ostrzegawczo. Bo to w sumie nie była kwestia samego umaszczenia, a ich intrygi, w którą zostałem zamieszany...

– Dotknąłeś, czy nie, odezwała się w nim pierwotna potrzeba, najwyraźniej związana z tobą – skomentował to jeszcze ojciec. A jego słowa zaczęły krążyć po moim umyśle.

Pierwotna potrzeba, związana ze mną...

Starałem się jednak na tym nie skupiać, bo zaraz mój zapach zrobiłby się niepotrzebnie intensywny, zdradzając moje myśli. Wolałem po prostu zastanowić się nad odpowiednim wybrnięciem z tego wszystkiego.

– Dobrze. Przepraszam. Nie zamierzałem robić problemów – oznajmiłem, spokojnym tonem, patrząc po nich, licząc, że to wystarczy do tego, aby w końcu mnie puścili.

I chyba wystarczyło, bo ojciec rzucił jeszcze tylko: „Żebym cię nigdy więcej nie zobaczył z Park Jiminem", po którym mogłem udać się do swojego pokoju.

To wszystko było niepojęte. I pokręcone. Bo czy właśnie tak ojciec odebrał mój zapach? Pachniałem zbyt intensywnie? Za bardzo przypominałem Alfę broniącego swoją Omegę? Uznał, że to jakaś wielka intryga z mojej strony? Aby być z Park Jiminem?

Treningi. Wracamy do treningów. LOL jest teraz najważniejszy. Park Jimin i jego status to problem Hybe, nie mój. Dlatego muszę wyrzucić to z głowy.

Jednak ledwo dotarłem do pokoju, zaczynając zrzucać z siebie ten niewygodny garnitur, a coś się do mnie zakradło. Coś wścibskiego i małego, w postaci Jeon Sayi...

Blondynka nadal miała na sobie makijaż i fryzurę z eventu. Jedynie jej ubrania zmieniły się na bardziej codzienne. Co ja również próbowałem jak najszybciej zrobić. I nie przejmując się jej obecnością, kontynuowałem ekspresowe rozpinanie koszuli, tyłem do niej, rzucając ją na razie gdzieś na łóżko, aby później zanieść do kosza na brudy.

– Co się stało? – zapytała, oczywiście chcąc się dowiedzieć o co ta cała drama. A ja nie zamierzałem tego przed nią ukrywać.

– Jak zwykle widzą problemy tam gdzie ich nie ma – zauważyłem początkowo, przechodząc na chwilę do garderoby, aby założyć jedną z czarnych koszulek i tego samego koloru dresy. – Kojarzysz Park Jimina? W sumie przecież chyba słuchasz BTS, o co ja pytam... – uświadomiłem sobie, bo pół jej Instagrama to były zdjęcia z jakichś koncertów BTS, fansignów i innych eventów, na które ojciec organizował jej wejściówki... – W każdym razie natrafiłem na niego na zapleczu. Utknęliśmy, zamieniliśmy kilka słów, po czym okazało się, że się zatrzasnęliśmy – kontynuowałem moją opowieść, rozkładając ręce przy tym wątku, bo to było po prostu niewiarygodne. A że zdążyłem się już przebrać i przeczesać spsikane lakierem włosy, aby nie zachowywały się już jak hełm, a żyły własnym życiem, usiadłem w końcu do komputera, zarzucając słuchawki na razie na szyję. – Jimin uszkodził sobie nogę, próbowałem mu z tym ostrożnie pomóc. Był uparty, więc zadziałałem instynktownie, z czego nie jestem dumny, bo nie znam go na tyle, aby mu rozkazywać – podkreśliłem, marszcząc lekko brwi na samo wspomnienie tamtej akcji. Jeszcze chyba nigdy nie zachowałem się tak przy żadnej Omedze. Bo w sumie nigdy na takiej płaszczyźnie nie miałem z żadną większej styczności... I trochę zawahałem się przed dodaniem zdania kończącego tę opowieść. Ale... to była moja siostra, która wiedziała, że niektóre sprawy muszą zostać w tej rodzinie. – A to z kolei spowodowało, że zaczął ujawniać się jego status... który nie jest Alfą – uświadomiłem ją, patrząc przy tym na nią uważnie.

Saya początkowo po prostu stała, wpatrując się we mnie. I dopiero po chwili to do niej dotarło, sprawiając, że aż lekko rozchyliła usta w szoku.

– Coooooo...?! Przecież!!! BTS to miały być same Alfy!!! – wydarła się, reagując na to zdecydowanie zbyt emocjonalnie. Ale to nadal była nowoujawniona Omega, więc nie mogłem jej za to ganić. – Ale to pewne? Na pewno?

– Ej, tylko musisz zachować to dla siebie, Saya – podkreśliłem, marszcząc lekko brwi i patrząc na nią uważnie, a mój palec wskazał na nią nieco ostrzegawczo.

Jednak blondynka nie zamierzała brać sobie tego do serca, już wyciągając telefon z kieszeni spodni.

– Żartujesz sobie?! Muszę to powiedzieć innym ARMYs!

– Saya... – mruknąłem, niezadowolonym tonem. Ale miałem już tego dosyć. Dosyć tych dzisiejszych akcji i wplątywania mnie w rzeczy, które nigdy nie powinny mnie dotyczyć. Dlatego postanowiłem machnąć na to ręką, odwracając się już do ekranów moich monitorów, które czekały na rozpoczęcie dzisiejszej rozgrywki. – Zresztą, mów im, nikt ci nie uwierzy, dzieciaku – dodałem tylko, zakładając już słuchawki i wchodząc na Discorda, aby połączyć się z resztą teamu, który może jest chętny na rozgrywkę.

Kątem oka zauważyłem, że Saya wyszła z mojego pokoju, klikając po ekranie telefonu kciukami jak szalona. Ale nie zamierzałem się tym przejmować. Takich plotek i tak zawsze było mnóstwo. I tylko naiwne dzieci w nie wierzyły. Ja wolałem skupić się na faktach, których byłem świadkiem. I nieważne jak bardzo tego wieczoru próbowałem wyrzucić je z głowy, chyba zapach słodkiego lukru, zdążył zagnieździć się w moim nosie już na dobre...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top