18 - Out of nowhere
7067 słów
~~~~~~~~~~~
Jeongguk:
Tak jak zakładałem, życie z Jiminem było proste i komfortowe. Ja byłem ugodowy, a mój ukochany chętnie ze wszystkim działał. Bo tak jak się umówiliśmy, to do niego należało urządzenie wszystkich pomieszczeń. Oczywiście oprócz mojego pokoju gamingowego, na który miałem już cały szalony projekt.
W ten sposób większość przestrzeni wypełniła się odpowiednio dobranymi białymi i beżowymi meblami, które najlepiej pasowały do ogólnodostępnych pomieszczeń. Wieczorami wszystko razem zamawialiśmy, a w dzień, kiedy mój ukochany znów musiał udać się na nagrywki do swojego debiutu, przyjmowałem zamówienia, nadzorując składających wszystko dostawców. I tylko w moim pokoju jedyne czego potrzebowałem to dobrego elektryka, który pokombinuje mi trochę ze światłami, bo niektóre meble zabrałem z domu, zostawiając tam tylko łóżko i szafki nocne, które tutaj byłyby mi zbędne.
Jiminnie postarał się o wszelkie nowinki techniczne, które ułatwią nam życie, takie jak robot, sprzątający podłogi zarówno na sucho, jak i mokro, oraz ręczne odkurzacze – długi i krótszy. Ustalił też grafik dotyczący sprzątania i gotowania. A wiedząc, że nie miałem większej styczności z tym drugim, obiecał mnie z tego odciążyć. Choć i tak na razie polegaliśmy na zamawianiu jedzenia, bo żaden z nas nie miał ani czasu, ani siły na gotowanie. Ze sprzątaniem sprawa również była prosta, bo Jiminnie zadeklarował się, że kuchnię i naszą łazienkę mam zostawić jemu. Dla mnie zlecił natomiast dbanie o łazienkę dla gości, ścieranie kurzy raz w tygodniu i wynoszenie śmieci. I choć tych kilka czynności wydawało się łatwe, to dla osoby, która przez osiemnaście lat żyła z pomocą domową, niestety takie nie było. Bo nawet jeśli nauczenie się tych czynności było banalne, to wprowadzenie ich do mojej codziennej rutyny, wymagało czasu. Ale to były nasze początki, obaj byliśmy dla siebie wyrozumiali i na pewno nie posprzeczamy się jeśli jednego dnia o czymś zapomnę. W końcu na razie najważniejszy był nasz komfort i lekkie odseparowanie zarówno od moich rodziców, jak i reszty BTS.
Nie mieliśmy większego problemu z przyzwyczajeniem się do naszych rozkładów dnia. Bo jeszcze w listopadzie zaczęliśmy się ich uczyć, teraz po prostu nie musząc chować się w samochodzie, gdy odbierałem Jimina z wytwórni, lub gdy umówiliśmy się na jakąś nocną randkę. Teraz codziennie mogliśmy urządzać sobie schadzki w naszym salonie, sypialni, garderobie Jimina lub moim pokoju. Choć najczęściej to Jiminnie przybiegał do mnie jak grałem wieczorami, ówcześnie upewniając się, że nie odpaliłem streama. A z racji tego, że prawdopodobnie przez tę przeprowadzkę, był jeszcze bardziej uroczy, słodki i pachnący, od razu wszystko rzucałem, chcąc go tylko tulić i całować.
Niedługo czekały nas LCK, czyli sezon krajowych turniejów, kwalifikujących nas do dalszych rozgrywek. Dlatego agencja nie zapełniała nam już grafików kolejnymi szalonymi nagrywkami w terenie lub nietypowych obiektach, aby zapewnić kontent naszym fanom. Teraz mieliśmy znów przesiadywać przed komputerami i przygotowywać zarówno nasze ciała, jak i umysły, do turniejów. A to oznaczało większą swobodę w działaniu, ale i samodyscyplinę. Bo tak jak mój Jiminnie musiał dbać o swoje ciało i głos, we własnym zakresie odwiedzając przeróżnych specjalistów, tak również ja musiałem na ten czas regularnie widywać się z trenerem personalnym, aby choć raz dziennie w odpowiedni i zdrowy sposób rozruszać moje kości, nie ograniczając się do ćwiczeń siłowych na siłowni w agencji. Fizjoterapeuta i psycholog sportowy również byli konieczni. Bo na początku sezonu było tak samo trudno jak na jego końcu, którym były oczywiście jesienne Worldsy. Nie wiedzieliśmy co nas czeka w tym roku. Jakie składy się pojawią, jakie zmiany. Bo choć ten nasz na razie pozostał taki sam, o czym rozmawiałem już z zarządem, w letnim sezonie mogło to ulec zmianie. Wszystko zależało ode mnie i od mojego nastawienia do drużyny. Nie spodziewałem się tego. Bo choć Riot Games traktowało mnie jak gwiazdę, po prostu lubiąc to całe zamieszanie wokół mnie, przynoszące im zyski, agencja jedynie to wykorzystywała, w prywatnych rozmowach aż tak nie podkreślając mojego statusu i wpływu na całą społeczność LOL–a. Dopiero od tego roku zaczęli to robić. Może ze względu na mój wiek. A może przez moje całkowicie inne nastawienie i większą chęć do pracy, wywołaną potrzebą utrzymania naszej dwuosobowej rodziny? Bo w końcu zacząłem zgadzać się na te bardziej dochodowe, choć mocno niekomfortowe, zlecenia. Ale potrzebowaliśmy tej stabilizacji, nawet kosztem mojego nagiego torsu na okładce jakiegoś magazynu lub mojej twarzy w kolejnych reklamach.
Znów powróciłem do w miarę regularnych streamów, pomiędzy przychodzącymi dostawcami, siadając do gry z drużyną. Jiminnie niestety pracował cały czas w terenie, przygotowując masę kontentu na swój debiut, przez co wracał do mnie dopiero wieczorami. A ja oczywiście, wraz z preorderem jego albumu, zamówiłem już trzysta jego kopii, zamierzając zrobić mu niespodziankę na fancallach, które jego wytwórnia zapowiedziała. Zapewne same albumy oddam Sayi, aby mogła je spieniężyć, wysyłając ich zawartość do zagranicznych fanów, a resztę rozdając w szkole, o czym już nie raz mi opowiadała. Ale chciałem jakoś go wesprzeć i nieco zaskoczyć, bez wcześniejszej potrzeby informowania o przyjściu w jakieś miejsce lub prośby o wręczenie mi wejściówki.
Oczywiście Saya dość szybko zapowiedziała wizytę w naszym mieszkaniu. Upewniła się jedynie, że dziś nie będę prowadził wieczornej transmisji na Twitchu, i zaraz wymusiła na mnie wszelkie kody, zarówno na teren osiedla, jak i budynek naszego mieszkania. A dzięki temu w czwartkowy wieczór bez problemu dostała się na odpowiednie piętro, sygnalizując to dźwiękiem naszego dzwonka, który rozbrzmiewał jakąś symfonią.
I pomimo moich bezpośrednich narzekań na jej wizytę, kierowanych oczywiście prosto do niej, cieszyłem się, że w końcu mnie odwiedziła. Bo jej obecność i jej zapach przypominały mi o samych radosnych chwilach, spędzonych z nią i Jeonghyunem.
Dlatego poleciałem szybciutko do drzwi, otwierając jej z wielkim uśmiechem na twarzy. Nieco zgrywuśnym, bo na wstępie musiałem rzucić coś żartobliwego:
– Już się stęskniłaś za swoim ukochanym braciszkiem?
Przynajmniej dzisiaj nie ubrała się jak na fansign, ograniczając do normalnego beżowo–białego stroju. Choć zapewne nawiązywała w ten sposób do kolorów naszego mieszkania, które wiedziała, że Jiminnie sam urządzał.
Nie przyszła też z pustymi rękoma, taszcząc wielką torbę z jakiegoś Diora czy Chanela, jakby już się tu wprowadzała...
– A kto o was zadba, skoro Jimin oppa pracuje nad albumem? A ty pewnie nie jesz jak należy – wytknęła mi, doskonale wiedząc o moich nawykach przed sezonem i w czasie jego trwania.
Wpuściłem ją do środka, odbierając też tę torbę, która o dziwo była dość ciężka, więc nie zawierała samych ubrań?
Pewnie kosmetyki? Chociaż... czyżbym czuł jakieś żeberka w sosie, przygotowane przez Sharon?
– Zaskoczę cię, ale jem. Muszę przypakować do sesji. Ale jeżeli przyniosłaś coś z domu, to nie pogardzę. Trochę już tęsknię za kuchnią Sharon – zdradziłem, bo zamawiane przez nas jedzenie z restauracji i stołówki HQ naszej drużyny, było smaczne, ale na pewno nie tak dobre jak to Sharon.
– Powinno starczyć na tydzień. Dla was obu, więc podziel się z oppą – poprosiła, potwierdzając zawartość tej torby, za co byłem jej naprawdę wdzięczny.
Zaraz też pokazałem w szafie miejsce na odzienie wierzchnie gości, pozwalając się jej na spokojnie rozpłaszczyć. I wcale mnie nie zdziwiło, gdy okazało się, że pod tym płaszczem miała na sobie jakąś fikuśną, białą bluzkę, jak na wybieg mody.
Saya zaczęła się tu jeszcze rozglądać, a ja ruszyłem już w stronę kuchni, aby przełożyć wszystkie pojemniki.
– Ale ślicznie! – skomentowała, zapewne podziwiając dobór mebli i dodatków w korytarzu.
– Chodź zobaczyć jaki mamy widok z salonu – zaproponowałem, nieco podnosząc ton głosu, aby dotarło to do mojej siostry. Bo mieszkanie mieszkaniem, ale widok na Gangnam, zahaczający o rzekę Han, naprawdę był warty tej ceny.
Blondynka zaraz zjawiła się na przestrzeni łączącej salon, jadalnię i kuchnię. Początkowo zatrzymała się przed ścianą, którą wypełniały same wysokie okna, aby przyjrzeć się panoramie miasta.
– Ślicznie! – oznajmiła, zachwycona, wyciągając telefon, aby porobić kilka zdjęć. Zarówno samemu widokowi, jak i sobie na jego tle. A przez to przyuważyła również kolejną ścianę, którą zagospodarowaliśmy z Jiminem na wszystkie nasze nagrody:
– Ooooo, wasze puchary!
– Ściana chwały. W końcu największe gwiazdy Korei tu mieszkają – zauważyłem, „skromnie", pół żartem, pół serio. Bo jednak było w tym sporo prawdy, skoro zarówno Jiminnie, z całym BTS, jak i ja, z całym T1, promowaliśmy nasz kraj i rynek na skalę światową. Dlatego już pierwszego dnia postaraliśmy się powiększyć ilość moich półek na wszelkie gamerskie puchary, tak aby te Jimina również się pomieściły. I postanowiliśmy umieścić je w bardziej widocznym i dostępnym miejscu, nie chowając w moim pokoju.
Saya pocykała jeszcze trochę fotek tych nagród, tak samo jak samej przestrzeni, czy też mnie, krzątającemu się w kuchni z tymi pojemnikami. Jeden oczywiście musiałem otworzyć, bo natrafiłem na moje ulubione placuszki warzywne, które zacząłem w międzyczasie podjadać.
– Jak w domu? Mama już nie rozpacza? – zapytałem, kiedy już skończyła tę małą sesję, zajmując miejsce na kanapie.
Westchnęła na to ciężko, a to z kolei nie zapowiadało niczego dobrego.
– Codziennie się do was wybiera. I codziennie muszę wymyślać, jak ją zatrzymać w domu.
Początkowo również odpowiedziałem na to jedynie westchnięciem. Bo wiadomo, że gdybym mieszkał tutaj sam, nie miałbym żadnego problemu z takimi odwiedzinami. Zwłaszcza że zapewne wiązałyby się one z jakimś dobrym jedzeniem i może też pieniędzmi.
– Dzięki, chciałbym jeszcze pożyć chociaż z kilka tygodni – stwierdziłem, lekko rozbawiony, bo w przypadku obecnej sytuacji na pewno bym za to oberwał. – Muszę jej powiedzieć, że jak tęskni, to niech odpali mojego streama. Jakiś ładny donejt na rachunki też chętnie przyjmę – dodałem, szczerząc się przy tym do Sayi, chcąc trochę odejść od powagi tego tematu, bo mama, jak to mama, musiała trochę z tym wszystkim popanikować.
Wrzuciłem jeszcze kilka ostatnich pojemników do lodówki, odkładając torbę na jedno z krzeseł przy blacie. Złapałem jeszcze tylko placuszki, po czym poszedłem zająć miejsce na kanapie, zajadając się tymi tłustymi pysznościami.
– Jeśli chcesz się czegoś napić, śmiało. Sam jeszcze dobrze nie pamiętam gdzie Jiminnie wszystko powkładał – oznajmiłem. Bo wolałem, aby Saya uczyła się tu samodzielności, traktując nasze mieszkanie co najmniej jak swoje, skoro na pewno jej wizyty będą tu częste.
Dziewczyna jednak znów westchnęła na to ciężko, chyba licząc, że potraktuję ją jak gościa. Ale to była moja siostra, a nie jakiś znajomy lub znajoma, wokół którego musiałbym latać, woląc nie nakłaniać go do grzebania nam po szafkach.
– Pięknie siostrę gościsz – mruknęła tylko, zaraz wstając, aby udać się do sekspresu. Był bardzo podobny do tego, który mamy w domu, więc bez problemu go obsłużyła, oglądając w międzyczasie naszą zastawę i inne kuchenne akcesoria. Nimi również była zachwycona, chwaląc pod nosem gust Jimina, bo po mnie na pewno spodziewała się kubków z championami LOL–a i gustownych, czarnych sztućców. Dlatego w nic nie ingerowałem, chętnie korzystając z tych uroczych, białych kubeczków, w które Jiminnie nas wyposażył.
Jak tylko blondynka uporała się zarówno z kawą, jak i oględzinami, wróciła na kanapę. Zdążyłem już zjeść jakieś cztery placki, a jednak nadal miałem ochotę na więcej, oczywiście sobie ich nie odmawiając, skoro teraz każda kaloria się liczyła.
Saya upiła zaledwie łyka swojej Latte, odstawiając ją na razie na podkładkę na stoliku przy kanapie, bo postanowiła wyciągnąć jakąś grubą kopertę ze swojej małej torebki.
– Od mamy – wyjaśniła, a tego w ogóle się nie spodziewałem.
Od razu ją przyjąłem, a moją pierwszą myślą było:
– Znowu jakieś wydarzenie?
Saya niczego nie zdradzała, ponownie sięgając po swoją kawę. Dlatego jak tylko wytarłem palce o spodnie, po prostu nie mając pod ręką żadnych serwetek, zajrzałem do środka, spodziewając się zaproszenia.
A jednak donejt?
Nie miałem zamiaru na razie tego liczyć, ale banknotów było sporo. W dodatku takich z czterema zerami. Obstawiałem jakieś milion wonów? Może trochę ponad?
– Yhym – podsumowałem zawartość tej koperty, na razie odkładając ją na stolik. – Co to za łapówka? Odprawa? Na jedną kilowatogodzinę będzie – zauważyłem, rozbawiony, bo przy obecnych rachunkach w centrum Seulu, tylko nasze ogromne wypłaty z Jiminem nas ratowały.
Nie chciałem jednak zagłębiać się w ten temat, skoro nie był on dla nas żadnym problemem. Wolałem poruszyć inny wątek, aby w końcu poznać zdanie Sayi w niektórych kwestiach:
– A ty jak tam? Masz już plany na moją część piętra? Prywatne komnaty dla Smaczka? – zażartowałem, wracając do zajadania placków, gdy blondynka znów złapała za swoją kawę, upijając kolejny łyk. Jednak wraz z tym łykiem zniknął jej uśmiech, ustępując miejsca powadze i lekkiemu smutkowi.
– Nawet nie gadaj. Pusto się zrobiło. Źle się teraz czuję w domu...
To mnie trochę zaalarmowało, bo w mojej głowie od razu pojawił się obraz ojca, który chodzi jeszcze bardziej naburmuszony niż zwykle i czepia się wszystkich o najmniejszą bzdetę.
Odłożyłem pojemnik z ostatnim plackiem na stolik, wycierając znów ręce, bo chciałem swoją całą uwagę skupić teraz na Sayi.
– Ale Dohyeong nic ci nie mówi? Uspokoił się trochę? – dopytałem, zmartwiony tym wszystkim. Bo co się teraz działo w domu? Jak to wyglądało? Jak wyglądały ich relacje?
– Nie rozmawiałam z tatą odkąd się wyprowadziłeś. Nawet za bardzo nie ma go w domu... – zdradziła, również odkładając swoją kawę, bo wolała przejść teraz do wygodniejszej i bezpieczniejszej pozycji, podciągając nogi i nieco się kuląc. – Mama powiedziała mi prawdę... – dodała, na co od razu się do niej przysunąłem, obejmując ją i głaszcząc po ramieniu. Mój zapach zaraz nieco się zmienił, tak samo jak ten jej, mając nieco cierpki posmak.
– I jak to odebrałaś? – zapytałem, obserwując jej lekko zmarszczone brwi i oczy, wpatrujące się gdzieś w przestrzeń.
– Sama nie wiem... Jeonghyun kiedyś mi o tym mówił... Ale myślałam, że tylko tak złośliwie to mówi... – zdradziła, na co aż westchnąłem, bo akurat czegoś takiego się nie spodziewałem.
– Mówił? Co za człowiek... – mruknąłem, bo nie wiem co miało to na celu. Ale zapewne była to kwestia jego młodego wieku. Dlatego nie skupiałem się na tym, a po prostu na samej sytuacji z adopcją: – To w sumie nic nie zmienia. Nadal jesteśmy tymi samymi Jeonami. Ale przynajmniej wiemy, że nie mamy genów Dohyeonga – zauważyłem, po ponad tygodniu od rozmowy z mamą, znajdując w tym więcej plusów niż minusów. – Jakoś nigdy nie czułem do niego przywiązania. Teraz rozumiem dlaczego – dodałem, dzieląc się z nią przemyśleniami, których jeszcze przy rozmowie z mamą, czy też Jiminem, mi brakowało. Bo jednak patrząc na to z perspektywy czasu, ojciec nigdy nie był dla nas czuły. Nawet kiedy chwaliliśmy się kolejnymi osiągnięciami, które przecież powinny przynosić mu dumę.
– Nie wiem, co mam o tym myśleć... To mimo wszystko nie są obcy ludzie. Wychowali nas. Mamy z nimi dużo dobrych wspomnień. Mama zawsze będzie dla mnie mamą, a tata tatą. Przykro mi, że ty nagle się od tego odcinasz– stwierdziła, chyba nie rozumiejąc mojej perspektywy. Lub starając się nadal dobrze postrzegać ojca, uznając, że wszystko po prostu wyolbrzymiam.
Puściłem ją na razie, opadając na zagłówek kanapy. Musiałem dać sobie chwilę, aby pozbierać myśli, wzdychając i patrząc w sufit.
– Nie odcinam się od was Saya. Odcinam się od niego. Wiesz jakie robił mi ostatnio problemy. Nie mam czasu i zdrowia na jego humorki i wymysły. Poza tym nie dowiedziałem się o adopcji bezpośrednio od mamy. To Dohyeong wykrzyczał mi prosto w twarz, że nigdy nie byłem i nie będę jego synem, Saya – zdradziłem, niestety znów musząc przywołać tę sytuację. I choć ten ponad tydzień temu nie wydawało się, aby jakkolwiek na mnie wpłynęła, teraz, mówiąc o niej, poczułem jak w moich oczach zbierają się łzy. Ale nie miałem zamiaru pozwolić im spłynąć, mrugając szybko, aby zniknęły.
Niestety Saya to zauważyła, dlatego zaraz poczułem jak przysuwa się bliżej, a jej ramiona powoli mnie otaczają, tuląc. Oczywiście odpowiedziałem na ten gest, obejmując ją jedną ręką, bo jej obecność i zapach mandarynek również był kojący.
– Na pewno nie miał tego na myśli. W złości mówi się dużo głupich rzeczy. Przecież dbał o nas, gdy byliśmy młodsi. Po prostu odkąd ujawnił się twój status, poczuł, że nie ma już nad tobą kontroli. Mama mówiła, że Alfa względem swojego ojca pozostaje posłuszny, a ty się stawiałeś, co musiało go mocno denerwować. Nie chcę go usprawiedliwiać, a tym bardziej stawać po jego stronie, ale wiesz, że to człowiek, dla którego duma jest bardzo ważna – wyjaśniła, ale nie kupowałem tego. To była perspektywa Sayi, której nie mówiłem wszystkiego, aby po prostu się nie martwiła. Nie widziała i nie słyszała tej nienawiści i złości w głosie i oczach ojca. Nie musiała znosić jego warknięć na każdym kroku. Nie czuła się we własnym domu jak zbędny element, zbędna dekoracja, której Dohyeong chciał się po prostu pozbyć.
– Nieważne czy byłem posłuszny, czy się stawiałem, zawsze znalazł sobie jakiś problem. Po prostu wcześniej to znosiłem... Jednak skoro jego alfia duma jest ważniejsza od dobrej relacji z dzieckiem, niech dalej stawia ją na pierwszym miejscu. Ale ja nie będę w tym uczestniczył. Chcę... skupić się na relacji, która mnie uszczęśliwia, i która mnie uskrzydla. Teraz to przy Jiminie odnajduję i moją motywację, i mój spokój. Choć to nie oznacza, że całkowicie wykreślam was z mojego życia. Jak mówiłem – potrzebuję odpocząć od Dohyeonga, Saya. Nie wykluczam, że za kilka tygodni, albo miesięcy pogadamy i wszystko będzie jak dawniej... Choć... nie wrócę już do domu, tu mi dobrze – zapewniłem, dając jej tym po prostu nadzieję, nawet jeżeli sam nie do końca w to wierzyłem...
Uśmiechnąłem się, a przynajmniej próbowałem, nie spodziewając, że moje słowa i wspomnienia wzbudziły we mnie aż takie emocje. Bo dopiero dłonie Sayi, ścierające łzy z moich skroni i policzków, uświadomiły mnie o tym, że chyba jednak nie zdołałem zatrzymać tych łez. Ale może właśnie tego potrzebowałem? Uronić ich choć kilka, aby nie rozpamiętywać tej sprawy? Bo jest jak jest, musimy żyć dalej.
Usiadłem już normalnie, ściągając okulary, aby przetrzeć te oczy, dzięki czemu Saya mogła powrócić do swojej kawy, skupiając się również na całkowicie innym temacie:
– Też bym już chciała zamieszkać z moim Alfą...
Alfą...
Jak się sprawdzi, to będziesz mogła.
Zmrużyłem nieco oczy, bo od początku nie byłem przekonany do jej zafascynowania akurat tym statusem.
– Koniecznie z Alfą, tak? Nie może to być jakaś spokojniejsza i łagodniejsza Beta? – zaproponowałem, bo większość Bet była lepiej stworzona dla tak delikatnych Omeg jak ona. Może nie z charakteru, ale budowy, bo przy każdym naszym domowym sparingu wystarczyło, abym ją lekko szturchnął, a już zaliczyła nokaut...
Ale ona miała swoje plany. W dodatku bardzo głupie...
– Z jaką Betą? Przecież wiadomo, że wyjdę za Yoongiego oppę – stwierdziła, zadowolona z siebie. A na samo wspomnienie o tym człowieku aż zaczęła słodziej pachnieć, co u mnie z kolei wywołało pojedyncze, ciche warknięcie. – Warcz sobie, warcz. Lepiej przyzwyczaj się do szwagra – skomentowała to, zarzucając włosami, przez co aż musiałem się nieco odsunąć, aby nimi nie oberwać... – Jimin oppa jest w wytwórni, prawda? – dodała, chyba chcąc uciec od tematu ponurego Mina, specjalisty od ostrzenia noży. Ale ja nie zamierzałem tak tego zostawić, chcąc ją uświadomić jaki to jest człowiek:
– Jest zimny, małomówny i wiecznie wycofany. Wygląd to nie wszystko, Saya – wytknąłem jej, bo nawet gdyby był Betą... na pewno nie był w jej typie. Przynajmniej nie z charakteru. Ale zostawiłem to na razie, odpowiadając jej na pytanie o mojego ukochanego, w międzyczasie powracając do jedzenia ostatnich placków. – Tak, Jiminnie jest na nagraniach. Ostatnio męczą go planami zdjęciowymi, wywiadami i robieniem kontentu – oznajmiłem, niezadowolony. Bo odbierali mi go na całe dnie...
Saya jednak inaczej to postrzegała. Bardziej optymistycznie:
– Skończy płytę i będzie miał chwilę przerwy. A potem kolejny wspólny album. – Aż zaklaskała zadowolona, a mi aż mina zrzedła...
Tak, niech go zamęczą tą pracą. Po debiucie comeback, po comebacku kolejny comeback. Niech nie ma dla mnie czasu. Ani dla siebie... Wspaniale, naprawdę...
Saya nie wiedziała co obecnie dzieje się w mojej głowie, jedynie po moim gorzkim zapachu i wciśnięciem do buzi reszty ostatniego placka, mogąc stwierdzić, że na pewno nic pozytywnego.
– O co chodzi? Pracuje. Ty też pracujesz, siedząc ciągle przy komputerze – stwierdziła, idealnie podsumowując wszystkie moje osiągnięcia i ciężką pracę... – Uczysz się chociaż? Sprawdzian nas czeka – dodała, oczywiście musząc się czegoś jeszcze uczepić, skoro śmiałem wyrazić swoje niezadowolenie jej fascynacją Min Yoongim i jej planem na najbliższą przyszłość Jimina.
Jednak nie mogłem jej teraz odpowiedzieć, musząc przeżuć ostatniego placka. A że nigdy się z tym nie spieszyłem, woląc ułatwić mojemu organizmowi trawienie, trochę mi z tym zeszło.
– Zrobiłem już wszystkie dodatkowe zadania z granicy ciągu, na wczorajszym streamie, a ty? Czy tylko ten szarowłosy demon ci w głowie? – wytknąłem jej, łapiąc kosmyk tych blond, kręconych włosów, aby lekko go za to pociągnąć. Bo zapewne sama jeszcze nawet nie zaczęła przerabiać ostatnich tematów z matematyki...
– Uczę się dla mojego oppy, by był ze mnie dumny – zaczęła, zadowolona z siebie. – Już niedługo go spotkam, skoro jesteś z Jiminem oppą. Poza fansignem. Będziemy swobodnie rozmawiać i od razu się we mnie zakocha – wymyśliła sobie, co początkowo wywołało u mnie lekkie zdziwienie. Choć zaraz zamieniło się w wywrócenie oczami i lekki pstryczek w jej czoło.
– Zejdź na ziemię, Saya – mruknąłem, bo ani myślałem o zabieraniu jej na jakiekolwiek eventy z BTS. Zwłaszcza teraz, skoro wręcz zaczęła polować na Min Yoongiego.
Zaraz złapałem za opróżniony już pojemnik po plackach, kierując się do zmywarki, aby od razu go tam włożyć, bo inaczej zapewne bym zapomniał. A korzystając z okazji, powróciłem do tematu naszego testu z matmy, postanawiając zadać jej jedno z podstawowych pytań:
– Liczba „g" jest granicą ciągu, jeżeli...
– Mój pociąg do Yoongiego oppy nie ma granicy – stwierdziła sobie, a mi ręce opadły.
Popatrzyłem na nią pobłażliwie, hamując się od jakiegoś ostrzejszego komentarza na temat jej „wybranka", woląc odebrać to jako żart lub jej nastoletni, niepoważny umysł.
– Napisz tak na teście, a pochwalisz się swojemu Yoongiemu oppie zerowym wynikiem – mruknąłem, niezadowolony, zamykając już zmywarkę. A z racji tego, że skończyliśmy już chyba każdy temat, który mieliśmy przegadać, przyszedł czas na najważniejszy punkt dzisiejszego wieczoru:
– Chcesz zobaczyć mój pokój?
– No pewnie – oznajmiła, biorąc ostatni łyk swojej kawy, po czym od razu wstała.
Skierowaliśmy się do mojego małego królestwa, które swoją nietypową aurą aż zachęcało do spędzenia w nim czasu. Tym razem nie ograniczyłem się do ledów tylko na bocznych ścianach. Również w podłodze umieściliśmy ich długie paski. Wszystko było dopasowane i wbudowane, nie przeszkadzając przy przemieszczaniu. A co najważniejsze zdemontowaliśmy tu górne światło, zostawiając jedynie te boczne i podłogowe, które były wystarczające. I choć samo pomieszczenie było dużo mniejsze od mojego pokoju u rodziców, na kanapę z telewizorem, biurko z całym sprzętem oraz szafki z figurkami, było wystarczająco. Nadal stawiałem na ciemne ściany i ciemne meble, aby utrzymać tu odpowiedni klimat i atmosferę, które sprzyjały rozgrywkom. Dodałem jedynie więcej futurystycznych elementów, wystających z niektórych ścian, czy to w postaci świecących, ośmiokątnych płyn nad kanapą, czy pochyłych paneli na ścianie przy biurku. Wszystkiego było dużo i może nawet nieco przesadnie. Ale tak lubiłem.
– Moje cudo – przedstawiłem mój pokój, dumny, oczywiście nie spodziewając się takiej samej reakcji jak na resztę domu. Bo to na pewno nie było w guście Sayi.
Rozejrzała się jednak, oglądając każdy kąt i kiwając głową z uznaniem.
– Niesamowicie. Jakby wejść do innego świata. Widać, że Jimin oppa tu nie dotarł – stwierdziła, stawiając na taki rodzaj delikatnej krytyki. Ale tak, Jiminnie na pewno nie pozwoliłby na takie zagracenie tego pomieszczenia.
– Tutaj działają tylko moje czary – podkreśliłem, kierując się już do telewizora, którego odpaliłem, razem z konsolą. – Gramy w Super Mario? – zaproponowałem, zaraz łapiąc za oba pady, jeden z nich wyciągając w jej stronę. – Czy może lepiej przepytać cię jeszcze z tej matmy? – dodałem, przedstawiając jej alternatywę spędzenia wspólnie czasu. Dzięki czemu wiedziałem, że oczywiście zgodzi się na grę. Nawet gdybym zaproponował LOL–a. Zresztą, graliśmy w Mario w dzieciństwie, więc na pewno fajnie będzie powrócić do tamtych czasów.
– Gramy. Ale ja jestem Mario – podkreśliła.
– Dobra – zgodziłem się, nie mając z tym żadnego problemu, chcąc, aby to ona miała z tego większą frajdę.
Szaleliśmy tak może przez pół godziny, bo wkrótce wrócił Jiminnie, a Saya znów chciała go zamęczyć pytaniami. Dlatego zdecydowałem się ją odwieźć, aby nie wracała sama po nocach.
I pomimo tych poważnych rozmów i kilku uronionych łez, to był naprawdę fajny wieczór, pozwalający mi choć na chwilę powrócić do dzieciństwa i szaleństw z moim rodzeństwem.
Jimin:
Nagrywanie teledysku zawsze było dla mnie dobrą zabawą, bo razem z resztą chłopaków mieliśmy okazję do wygłupów. Poza tym wideo, podobnie jak albumy, stawało się namacalnym dowodem naszej ciężkiej pracy, a jednocześnie pamiątką na resztę życia. Trochę to było przerażające, ale byłem w stanie sobie wyobrazić, jak po osiemdziesiątce odpalam komputer i pokazuję moim wnukom i prawnukom jaki to byłem super. Choć wtedy pewnie komputery zostaną zastąpione przez chipy w mózgu, czy coś. No ale będę miał czym się chwalić! Czujecie to? Powiedzieć swoim potomkom, że kochały mnie miliony. Wspaniałe!
Niemniej tym razem czekało mnie nagrywanie w pojedynkę. Trochę się tego obawiałem, bo jednak cała uwaga skupiała się tylko na mnie. Jednak nie musiałem się martwić – moi przyjaciele nie zawiedli i zjawili się na planie teledysku, by okazać swoje wsparcie, a przy okazji podejrzeć moje wyczyny. Bo układ do "Set me free pt. 2" był CU–DO–WNY. Szkoda, że do "Like Crazy" musieliśmy trochę ugrzecznić, bo inaczej wywijałbym tam z jakimś seksownym Alfą. Poprosiłem jednak o zmianę, z uwagi na mojego ukochanego – nie chciałem, by niepotrzebnie się denerwował, a poza tym, jeśli powoli mamy myśleć o ujawnieniu naszego związku za tych kilka lat, lepiej, by reporterzy nie szukali później sensacji, że oto "zdradzałem" jawnie mojego Alfę. Dramy nie są nam potrzebne.
Również z powodu mojego kochanego zazdrośnika, nieco zmieniłem outfit do teledysku. Z początku miałem występować w staniku, z narzuconą na to czarną, skórzaną kurtką, ale ostatecznie zdecydowałem się na top, odsłaniający brzuch, by było widać masę napisów, które cholernie łaskotały przy tworzeniu ich.
Wracając jednak do moich przyjaciół – już w pierwszej godzinie pracy zjawił się u mnie radosny Hoseok hyung, przynosząc mi ratującą kawę, na którą miałem ogromną ochotę. Niedługo później zjawił się też Taehyung, by razem ze mną pośmieszkować i upewnić się, że wszystko w porządku. Porozmawialiśmy przez chwilę na osobności, o moim nowym miejscu zamieszkania i "lokatorze", jak uparcie nazywał Jeongguka mój rówieśnik. Zapewniłem, że wszystko jest w porządku, co było absolutną prawdą. Pomimo ciężkiej pracy, w końcu wracałem do miejsca, gdzie czekał na mnie ukochany. Choć zauważyłem, że naprawdę każda rozłąka z nim robiła się coraz bardziej dotkliwa. Nie miałem ochoty opuszczać łóżka, wtulając nos w jego szyję, by tylko mieć stały dostęp do tego hipnotyzującego zapachu. Ale musiałem to robić, musiałem skupić się na moich zawodowych obowiązkach, nie pozwalając sobie na całkowite poddanie się instynktom Omegi, która najchętniej zostałaby w domu, by zajmować się swoim Alfą i naszym ogniskiem domowym. Co to, to nie. Zamierzam jeszcze długo stać na scenie.
Około piętnastej pojawił się u mnie dość niespodziewany gość, mianowicie Lee Taemin. Aż podskoczyłem z radości na jego widok. Dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać, ze względu na brak spotkań w czasie promocji albumów. Choć oczywiście utrzymywaliśmy kontakt na Kakao. Stąd wiedział, gdzie mnie dzisiaj szukać.
Biorąc pod uwagę jego zamiłowanie do tańca, stwierdziłem, że może mi się przydać. Mój przyjaciel chętnie przystał na propozycję obejrzenia mojego występu przed kamerą pod kątem choreografii i kiedy skończyłem trzy podejścia, usiadłem, by chwilę odpocząć, podczas gdy Taemin udzielał mi wskazówek, jak wydobyć to, co najlepsze z każdego ruchu. Oczywiście było przy tym sporo gestów, które bardziej miały na celu rozbawienie mnie, więc musiałem bardzo uważać, by przez wybuchy śmiechu moja fryzjerka nie wbiła mi grzebienia w oko.
Akurat śmiałem się z jednej z uwag Taemina, gdy moją uwagę przykuła krocząca w moją stronę, zakapturzona postać. Od razu nieco się wyprostowałem, bo nawet z daleka rozpoznałem ten chód i okulary, za którymi czaił się bystry wzrok mojego Jeongguka. Pojedynczy blond lok wystawał mu spod czapki. W lewej ręce niósł reklamówkę, a w prawej kubek z jakimś napojem.
NIE WIERZĘ!!! MÓJ ALFA ODWIEDZIŁ MNIE W PRACY!!! JAK SUPER!!!
Od razu miałem ochotę zerwać się z miejsca i pobiec do niego, by zanurkować w jego ramionach. Jednak musiałem się przed tym mocno powstrzymać, machając mu tylko.
– Cześć! – zawołałem radośnie, gdy podszedł wystarczająco blisko.
– Cześć Jiminnie – przywitał się, zaraz kłaniając mojej kosmetyczce, która w międzyczasie zastąpiła fryzjerkę, oraz Taeminowi. – Trochę energii – wyjaśnił, podając mi kubeczek. – I coś zdrowego na potem – dodał, unosząc reklamówkę.
NO CZY MÓJ UKOCHANY NIE JEST NAJLEPSZY?!
– Oooooo, jak mnie te Alfy rozpieszczają. Dziękuję. Taemin, poznaj mojego dongsaenga – Jeon Jeongguka, znanego jako Ian z T1. Jeongguk, to mój przyjaciel – Lee Taemin z SHINee – przedstawiłem ich sobie, zabierając się za kawę.
Obaj grzecznie się do siebie ukłonili.
– Miło poznać – powiedział Tae z grzecznym uśmiechem.
– Masz tyle przyjaciół, że aż nie dajemy ci spokojnie pracować – zauważył mój Alfa, przenosząc na mnie wzrok. Niby niewinne, ale czułem, że znów odzywa się w nim zazdrośnik. – Zakładałem, że co najwyżej trafię na resztę chłopaków z BTS...?
– Och, też byli. Hobi hyung i Tae, ale wcześniej. Cieszę się, że mam takie wsparcie.
– Właśnie omawialiśmy choreografię Jimina. Może zademonstrujesz i Ian oceni? – zaproponował Taemin, na co chętnie wstałem z krzesła, bo moja kosmetyczka już się poddała w próbach poprawiania mi makijażu.
Zacząłem nucić fragment, o którym wcześniej dyskutowaliśmy, i pokazywałem moje seksowne ruchy, starając się nie skupiać wzroku na Jeongguku. A kiedy skończyłem, spojrzałem na niego niewinnie.
– Nie jestem pewien, czy nie powinienem poruszać się bardziej agresywnie, zamiast tak seksownie.
– "Set me free" jest bardziej... emocjonalną i intensywną piosenką, niż "Like crazy". Stawiałbym na agresję. To podkreśli próby uwolnienia się od bólu i niektórych emocji...? – zaproponował nieco niepewnie młodszy. – Choć patrząc na ten strój, ciężko odbierać to jako agresję – dodał, od razu próbując uszczypnąć mój odsłonięty brzuch palcami. Choć zadbałem o to, by nie było tam grama zbędnego tłuszczyku, dlatego był w stanie jedynie musnąć moją skórę.
– Oj, nasz Minnie jest zawsze zbyt seksowny. Ale Jeongguk ma rację, więcej agresji, mniej seksu. Na to drugie możemy umówić się w garderobie – rzucił Taemin, poruszając zabawnie brwiami.
Roześmiałem się i walnąłem go w ramię. Mooooże ciut za mocno.
– Pewnie, kolejka się do mnie ustawia, a ja z tobą do garderoby będę chodził. Na to trzeba sobie zasłużyć. Tylko mój przyszły Alfa będzie miał ten zaszczyt – stwierdziłem, chcąc tymi słowami choć trochę uspokoić ukochanego, by nie zaczął pachnieć zbyt niebezpiecznie.
– Mam nadzieję, że zaszczycisz mnie w końcu współpracą.
– Pomyślimy.
Chyba jednak mój plan z uspokojeniem Jeongguka nie zadziałał, bo do mojego nosa zaczął docierać mały smrodek, mający odstraszyć innego Alfę. Na szczęście akurat w tym momencie wezwał mnie reżyser, więc uciekłem im, by nie musieć niczego tłumaczyć.
Oj Jeonggukie, będziesz musiał nosić neutralizator na takie niespodzianki...
Skupiłem się na mojej pracy, kątem oka widząc, jak moje wsparcie ustawia się gdzieś z boku. I zgodnie z ich wskazówkami, tym razem zdecydowałem się na bardziej agresywne ruchy, które doskonale znałem jeszcze z czasów udawania Alfy.
Wyszło naprawdę świetnie i kiedy skończyliśmy ten fragment, chciałem im podziękować, jednak okazało się, że mój ukochany w międzyczasie zniknął. Odłożyłem więc tę rozmowę na później. Taemin również już się ze mną pożegnał, a ja pozwoliłem sobie na zjedzenie niskokalorycznego obiadu, przyniesionego przez Jeongguka. I nie wiem, czy to kwestia połączenia sałatki z kawą, czy po prostu stres związany z powoli kończonym albumem, który oznaczał rozpoczęcie promocji, bo przez resztę dnia często przerywałem nagrania, biegnąc do toalety. W końcu jednak reżyser zlitował się i stwierdził, że resztę ogarniemy jutro, gdy poczuję się lepiej, więc mogłem wrócić do domu.
Przez częste wizyty w toalecie czułem się dużo bardziej padnięty, niż gdybym tylko wykonywał swoją pracę. Niestety okazało się, że to nie koniec atrakcji, bo ledwo udało mi się dotrzeć z parkingu do mieszkania, a od razu znalazłem się w łazience, wyrzucając z mojego żołądka już naprawdę resztki niestrawionej żywności. Ile to tego w człowieku siedzi.
Oparłem czoło o deskę sedesową, bo zaczęło mi się kręcić w głowie. W tym samym momencie usłyszałem pukanie do drzwi.
– Jiminnie? Wszystko w porządku? Źle się czujesz?
– Trochę – jęknąłem, nie mając siły się podnieść.
– Mogę wejść?
– Nie... Nie chcę, byś mnie widział w... – Nie udało mi się dokończyć, bo przyszła kolejna fala, lądując wewnątrz ubikacji.
Jęknąłem na to, mając szczerze dosyć.
– Jiminnie, w takiej sytuacji przecież muszę wejść – powiedział mocno zmartwiony chłopak, na co odpowiedziałem cichym jękiem.
Pięknie się prezentuję mojemu Alfie. W największej doskonałości wręcz.
– Chodź... – powiedziałem, gdy spuściłem szybko wodę, nie chcąc, by oglądał jeszcze to.
Młodszy natychmiast wszedł do środka i znalazł się przy mnie, głaszcząc po plecach.
– Podaj mi proszę szczoteczkę i pastę... – powiedziałem cicho, starając się oddychać płytko.
– Jiminnie, kochanie... Nic nie jadłeś. Jesteś przemęczony. Przeniosę cię na łóżko. Ani słowa o tej paście – zarządził, używając świadomie lub nie swojego alfiego tonu w ostatnim zdaniu.
Skuliłem się nieco, a on wziął mnie na ręce, zabierając do naszej sypialni, gdzie ułożył mnie na łóżku. Wszystko robił bardzo ostrożnie, a ja i tak skomlałem cicho, z małego bólu brzucha i gardła od tych wymiotów.
Jeongguk przykrył mnie szczelnie, zarzucając dodatkowo koc na kołdrę. Dopiero wtedy zorientowałem się, jak bardzo byłem zmarznięty. Skuliłem się nieco, podczas gdy on poszedł po miskę, którą ustawił przy łóżku na wszelki wypadek.
– Jesteś strasznie blady, Jiminnie. I lodowaty – powiedział, klękając przy łóżku i głaszcząc mnie po włosach. Widziałem w jego oczach przerażenie, ale na litość Pramatki, przecież to tylko choroba! Bo najwyraźniej poważnie się czymś strułem.
Jeongguk przysunął się bliżej i zaczął mnie miziać nosem po policzku. Jego zapach, choć nie powinien być przyjemny przez zmartwienie, dla mnie stanowił w tej chwili bardzo potrzebny bodziec. Nadal mnie to jednak stresowało, że widzi mnie w takiej sytuacji, dlatego zaskomlałem.
– Daj mi umyć zęby i połóż się przy mnie, proszę... Lepiej mi przy tobie... – szepnąłem.
– Przyniosę ci wszystko do łóżka. Leż grzecznie – powiedział pewnie, idąc szybko do naszej łazienki.
A choć nie było go kilka sekund, moja wewnętrzna Omega położyła się płasko na podłodze i zaczęła skomleć, błagając o uwagę Alfy.
Potrzebuję jego zapachu. Teraz. Już. NATYCHMIAST!
Na szczęście Jeon zjawił się przy mnie ze szczoteczką, pastą i kubkiem wody. Odłożył wszystko na szafkę nocną, po czym pomógł mi usiąść. Zabrałem się za mycie zębów, opierając nieco o niego. Moje nozdrza rozszerzały się, jakby chciały nałapać jak najwięcej jego zapachu.
Wyszorowałem dokładnie zęby, wypluwając wszystko do miednicy i natychmiast wtuliłem nos w jego szyję.
Teraz jestem bezpieczny.
– Oj, Jiminnie... Wejdę pod kołdrę, ogrzeję cię – powiedział spokojnie i położył się ze mną, oplatając przy okazji rękami i nogami.
Jego ciepło i bliskość uspokoiły mnie całkowicie, a wszelkie mdłości przeszły niemal od ręki.
Nie powinienem już nigdy opuszczać jego boku. Tu jesteśmy najbezpieczniejsi.
...
...
Zaraz.
...
CO?!
Poczułem, jak moje ciało sztywnieje. W mojej głowie natychmiast uruchomiła się potwornie szybka analiza sytuacji.
To nie były mdłości, bo zjadłem coś niedobrego. To nie było pierwszy raz. Też nie jestem aż tak zestresowany, by ciągle siedzieć w toalecie. Kiedy ja ostatnio brałem zastrzyk?! CO?!
– Miednica? – zapytał Jeongguk, odsuwając się nieco.
– Puść mnie – tylko tyle zdołałem wyszeptać i zerwałem się na równe nogi, biegnąc od razu do toalety. Nawet nie dbałem o to, czy drzwi się za mną zamknęły, bo najważniejsze było teraz dopaść do najniższej szuflady w szafce, gdzie trzymałem testy ciążowe.
Miałem robić je regularnie. Po to je kupiłem. Ale ostatnio tego nie skontrolowałem? Poczułem się chyba zbyt pewnie!
Natychmiast skierowałem się na ubikację, wyjmując po drodze test z opakowania. Wtedy sobie uświadomiłem, że Jeongguk stoi w drzwiach i obserwuje mnie zagubiony.
– Wyjdź na chwilę! – krzyknąłem wystraszony, zaczynając trząść się z przerażenia. Bo jeśli miałem rację... To jesteśmy w ciemnej dupie.
– Co robisz?
– Test. Wyjdź, błagam.
Alfa wycofał się z toalety, a ja zamknąłem za nim drzwi (nie na zamek, po prostu nie będę sikał przy otwartych!) i zdjąłem spodnie i bieliznę.
Usiadłem i zgodnie z instrukcją zrobiłem test. A potem jeszcze jeden. I jeszcze jeden.
O kurwa.
Usiadłem na dywaniku pod wanną, nie będąc w stanie utrzymać się na nogach. Trzymałem trzeci test w ręce, wpatrując się w pojawiającą się drugą kreskę. Jak na dwóch poprzednich.
O nie...
Z moich oczu zaczęły lecieć łzy, a ja nie byłem w stanie powstrzymać cichego szlochu, który zaczął się ze mnie wydobywać.
– Jiminnie?
Jeongguk wszedł ostrożnie do środka, ale zatrzymał się tam. Nie musiałem nic mówić. Już wiedział. I chyba do niego to również nie docierało.
Dłuższą chwilę żaden z nas się nie poruszył, ale w końcu młodszy usiadł przy mnie, obejmując niepewnie moje ramiona.
– Pozytywny? – zapytał bardzo cicho, jakby bał się odpowiedzi. Nie mogłem nic z siebie wydusić, jedynie kiwnąłem głową i pokazałem mu test.
Chłopak wziął go ode mnie i patrzył na te dwie nieubłagane kreski.
– Może zrób kolejny, Jiminnie?
Pokręciłem na to głową. Narobiłem się ich już wystarczająco.
– Pójdę do lekarza. Jutro – powiedziałem cicho.
Musiałem skontaktować się z managerem i powiedzieć, że przekładamy nagrania. Choroba będzie jedynym wytłumaczeniem. Dokończymy to pojutrze, choćbym miał płacić z własnej kieszeni za wynajem miejsca do nagrywania. Po prostu MUSZĘ to jutro potwierdzić!
Przerażenie Jeongguka zaatakowało mój nos. Pewnie wcale nie pachniałem lepiej. Byliśmy zagubieni, najwyraźniej z czarną wizją przyszłości. Ale to są właśnie konsekwencje nieodpowiedzialności. Brawo my.
– Co zrobimy...? – zapytałem w końcu.
– Chyba... Chyba... Nie wiem, Jiminnie – powiedział, też prawie płacząc. A to mi wcale nie pomagało, bo teraz potrzebny by był ktoś, kto bardzo twardo wskaże plan działania. Przynajmniej lepiej bym się wtedy poczuł.
– Musimy... Musimy... Najpierw lekarz. Upewnimy się.
– A jeśli jestem...? Co wtedy? – naciskałem zapłakany, chcąc wręcz zmusić mojego Alfę do jakichś deklaracji. Bo chyba nie zamierzał po prostu mnie z tym wszystkim porzucić?! Owszem, nie byłem przez niego naznaczony, ale do cholery, możliwe, że noszę jego dziecko!
Jeongguk jednak znowu milczał dłuższą chwilę, tuląc mnie do swojego boku.
– Wtedy... zapytaj swojego lekarza o... jakąś dobrą klinikę... aborcyjną? – wyszeptał.
Te słowa były dla mnie jak kubeł zimnej wody. Oczywiście, to było najlogiczniejsze wyjście. W naszym przypadku – chyba wręcz jedyne. A jednak nie mogłem uwierzyć, że to była pierwsza rzecz, którą był w stanie do mnie skierować.
Odsunąłem się gwałtownie od niego. Choć nie chciałem tej ciąży, to usłyszenie tych słów było dla mnie zbyt przerażające.
Podniosłem się z podłogi i uciekłem do mojego gniazda w garderobie, gdzie rozpłakałem się na dobre.
Jak on mógł... Pierwsze, o czym myśli, to zabicie naszego dziecka!
– Jiminnie? – powiedział bardzo cicho Alfa, gdy po dłuższym czasie stanął w drzwiach garderoby. – Przepraszam...
Jego płaczliwy ton ani trochę na mnie nie działał, wręcz podburzając moją krew jeszcze bardziej.
– Idź stąd! – krzyknąłem, rzucając w jego stronę pierwszą złapaną rzeczą, która nawet do niego nie doleciała.
Młodszy posłusznie opuścił pomieszczenie, a ja zostałem sam z moimi myślami. Bo choć bardzo nie chciałem tego przyznać i naprawdę miałem nadzieję, że to tylko zły sen, byłem w ciąży. Przez moją nieodpowiedzialność i głupotę. Bo zakochany frajer ze mnie. Bo jestem za bardzo pobłażliwy na pewne sprawy. Bo się głupio zgadzam na wszystko, czego chce moja wewnętrzna Omega, zamiast słuchać mózgu, który jednak lepiej ogarnia życie. Ale stało się. I teraz musimy sobie z tym poradzić.
Aborcja była oczywista. Szkoda tylko, że wiązało się z nią wiele zagrożeń. Stan, w jakim będzie moje ciało po zabiegu, może być tragiczny. A w najgorszym wypadku już nigdy nie zajdę w ciążę. Czy to będzie dla Jeongguka wystarczający powód, by mnie zostawić? W końcu któremu Alfie jest potrzebny partner lub partnerka, którzy nie mogą dać mu potomstwa?
– Ale jak mam zrobić ci krzywdę? – szepnąłem, kładąc dłoń na moim brzuchu.
Myślałem, że w razie wpadki, to będzie dużo prostsze. Dziecko to koniec kariery. Nie ma innej opcji. Stracę wszystkich fanów, a moi przyjaciele przeze mnie ucierpią, dostając rykoszetem.
Choć może Omegi będą po mojej stronie? Bo nie odbiłem im żadnego Alfy z mojego zespołu? Tylko gdy się dowiedzą, kto jest ojcem, a dowiedzą się na pewno przez pojebanych sasaengów, nieszanujących niczyjego życia... I tak, że nas jeszcze nie wyśledzili, to cud. Ale skoro Jeongguk ma być cały czas blond... Przecież gdy wyjawi prawdę, zaszkodzi swoim rodzicom. Sam może też ponieść karę za ukrywanie swojego umaszczenia odkąd jest pełnoletni. A tego przecież nie chcę... Wtedy na pewno musiałbym wychowywać dziecko przez jakiś czas sam... Nie, Jimin. Ty nie będziesz nikogo wychowywał. Nie możesz. Nie będzie dziecka...
Nawet nie wiem, jak długo biłem się z myślami. Zmęczony leżałem w ubraniach, starając się uspokoić. Milion myśli przelatywało przez moją głowę, analizując sytuację z każdej strony. Uważnie przyjrzałem się każdej opcji jaką mieliśmy. Przerobiłem każdy możliwy scenariusz – od najtragiczniejszego, po najbardziej abstrakcyjne. I ciągle tylko jedna opcja wydawała się słuszna.
W końcu drzwi ponownie się otworzyły, wpuszczając do środka światło z korytarza.
– Jiminnie? Śpisz? – zapytał cicho Jeongguk.
Leżałem odwrócony plecami do wejścia, więc nie mogłem stwierdzić na sto procent, jaką ma minę, jednak po głosie słyszałem, że nie tylko mi jest ciężko.
– Wiesz, że... nie chcę was skrzywdzić. Po prostu to... to jedyne wyjście.
Bardzo powoli przekręciłem się na plecy, a moja głowa odwróciła w jego stronę. Patrzyłem na ciemną sylwetkę, stojącą w progu.
– Wiem. Ale nawet nie przedstawiłeś innych opcji. Od razu jedno wyjście. Nie zakładanie rodziny. Nie „jakoś to będzie, damy radę". Nie. Jedno. Pozbyć się go – zauważyłem, nadal rozczarowany jego postawą. Bo to, co powiedział, w tamtej chwili było dla mnie jak uderzenie w twarz, a nie wsparcie ukochanego. – Wiesz co? Poczułem się, jakby wcale ci na mnie nie zależało. Jakbym miał być tylko na teraz. Twoją zabawką, którą za jakiś czas porzucisz lub wymienisz na inną. Zaczynam się zastanawiać czy ty mnie naprawdę kochasz.
– Jiminnie... – Jego głowa uniosła się, patrząc w sufit, a głos całkowicie mu się załamał.
Słyszałem, że żałuje słów, które wypowiedział. Ale zrobił to, musiał więc udźwignąć konsekwencje.
Dał sobie chwilę, a po głębokim oddechu kontynuował:
– Po prostu... nie wiem czy dla nas istnieją inne opcje... Jesteś idolem, ja e–sportowcem. I obaj nie chcemy z tego zrezygnować. Przecież... już o tym rozmawialiśmy, Jiminnie. Nie raz, nie dwa. Nie możemy sobie teraz pozwolić na dziecko. – Jego głos stopniowo przechodził w szept.
– Logicznie to wiem. Ale skrzywdziłeś moją wewnętrzną Omegę tymi słowami – powiedziałem nieco beznamiętnie, odwracając się znów do niego plecami.
Słyszałem ruch za sobą i po chwili dłoń Jeongguka znalazła się na moim ramieniu. Głaskał mnie przez chwilę, a widząc brak reakcji, przysunął się jeszcze bardziej i przytulił ostrożnie, jakby bał się, że go odtrącę.
– Przepraszam – wyszeptał tuż przy moim uchu. – Jesteś jedyną Omegą, którą kiedykolwiek pokochałem i to nigdy się nie zmieni. A to dzieciątko... Nasze dzieciątko... Jeżeli naprawdę jesteś w ciąży... rozważymy wszystkie opcje. Ale jutro, na spokojnie, bez tych początkowych, burzliwych emocji.
Właśnie tego potrzebowałem. Takich słów, by się uspokoić i mieć pewność, że razem sobie poradzimy. Ale przyszły za późno. Dlatego zamiast się do niego odwrócić, nadal wtulałem nos w koszulkę, którą miałem w gnieździe. Potrzebowałem jeszcze czasu, by całkowicie się uspokoić.
– Idź spać, jesteś zmęczony – powiedziałem cicho.
Poczułem, że Jeongguk lekko się spina, ale jego usta złożyły pocałunek na mojej skroni.
– Jadłeś? To co ci przywiozłem?
– Tak. Szkoda, że już zdążyłem to wyrzygać.
– Nie zjesz już nic, prawda?
– Nie mam ochoty. Wystarczy mi na dziś wymiotów.
– Jak będziesz czegoś potrzebował przyjdź do mnie, dobrze? – poprosił i dał mi jeszcze jednego buziaka, po czym wstał i wyszedł, kierując się zapewne do naszej sypialni.
Może z godzinę jeszcze przeleżałem, ale w końcu poczułem się senny. Nie chciałem jednak zostawać w gnieździe, czując, że ubrania przestają wystarczać, a zarówno ja, jak i dziecko, najwyraźniej potrzebowaliśmy Alfy, który się nami zaopiekuje. Dlatego przeniosłem się do sypialni, gdzie ułożyłem się obok ukochanego, wtulając w niego niemal od razu.
Przepraszam cię, nasz maluszku. Naprawdę cię przepraszam, że już od początku jestem tak okropnym rodzicem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top