14 - Purple surprise

5514 słów

~~~~~~~~~~~


Jeongguk:

Przed finałami miałem już mieszane uczucia. Bo choć z początku byłem nastawiony na kolejną wygraną, to obserwując drużynę przeciwną, moja pewność siebie spadała. W końcu patrząc na poprzednie lata i moje początki, popełniałem dużo błędów, które przy moim debiucie w 2021 roku, doprowadziły do porażki. Użycie złego czaru, niepotrzebna ucieczka lub niepotrzebne starcie z jakimś graczem. Dochodziły do tego sytuacje, na które nie miałem wpływu, jak dobry plan przeciwników, najczęściej wykluczający postacie, którymi planowaliśmy zagrać. Lub inne zdarzenia losowe, jak nasza kondycja danego dnia. Dlatego zacząłem to wszystko skrupulatnie analizować, czasami dopytując o niektóre kwestie naszego trenera. Bo przed finałami mieliśmy rozplanowany grafik, zmuszający nas do przebywania w agencji dzień w dzień. Od dwunastej w południe, aż do czwartej w nocy. Nie mogliśmy sobie pozwolić na kolejną porażkę. Teraz musieliśmy utrzymać to pasmo zwycięstw, zapewniając sobie i Korei kolejny puchar z Worldsów.

Oczywiście to nie wykluczało moich spotkań z Jiminem. Bo tak jak wspominałem, miewałem przerwy, godzinne, dwugodzinne, ile potrzebowaliśmy. Dlatego wyciągałem go chociaż na szybkie obiady lub kolacje, aby spędzić z nim tę chwilę przerwy. Co prawda nasze tematy ograniczały się niestety do tych związanych z LOL–em, bo mój umysł zawęził na ten czas mój zakres zainteresowań, skupiając się tylko i wyłącznie na mojej pracy. Ale jego obecność, dotyk, zapach i słowa afirmacji, choć trochę mnie uspokajały, pozwalając wrócić po wszystkim do treningów ze spokojną głową.

Samo wydarzenie składało się z kilku segmentów. Dokładne przygotowanie i przetestowanie sprzętu, na którym mieliśmy rozgrywać kilka map. Trochę nagrywek zza kulis. Rozmowy z trenerami i organizatorami wydarzenia. A w końcu również i początkowe występy artystów, wspierających w tym roku mistrzostwa. Nie mieliśmy jednak czasu ich oglądać, przygotowując się już mentalnie i fizycznie. A gdy nareszcie całą piątką zasiedliśmy do komputerów, na czas rozgrywek odciąłem się od myśli gdzie dokładnie się znajdujemy, oraz ile fanów nas ogląda, czy to przed odbiornikami, czy na miejscu, w arenie. To miało być zwykłe starcie. Zwykłe rankedy. Po prostu z jednymi z najlepszych.

Każda mapa była dość intensywna i emocjonująca. Wybory chińskich przeciwników, co do swoich bohaterów, nie były zaskakujące. Przynajmniej początkowo. Ale na wszystko mieliśmy przygotowany jakiś plan. Spodziewałem się co najmniej czterech rozgrywek, jednak już od początku totalnie ich dominowaliśmy. Dlatego zarówno pierwsza, jak i druga mapa były nasze. I choć przy trzeciej postawili na bardziej agresywną grę, nie daliśmy im wygrać. Puchar był nasz. Zwycięstwo było nasze.

Wszystkie emocje w końcu opadły. Mogliśmy cieszyć się naszą wygraną i tegorocznym zdominowaniem sceny esportowej. Teraz czekał nas wywiad za wywiadem, program za programem, nagrywki za nagrywkami. Czy to na nasz oficjalny kanał na Youtube'ie, czy inne platformy. Musiałem też w końcu wziąć się za szkołę, którą odwiedziłem pod koniec tygodnia. Indywidualne zajęcia trochę mnie ratowały przed stratowaniem przez resztę uczniów. Ale rozumiałem ich przejęcie i podekscytowanie. Bo choć sam nie byłem zafiksowany na punkcie jakiejś nieznanej mi bliżej, rozpoznawalnej osoby, woląc skupić się na moim życiu, to rozumiałem, że tak działa ten świat. A gdyby nie nasi fani, LOL nie byłby aż tak popularny, a to z kolei przyczyniłoby się do niższych zarobków. Dlatego rozdawałem autografy i robiłem zdjęcia z tymi, którzy ich chcieli.

Pozyskanie zakresu materiałów do nadrobienia, które na kilkugodzinnych zajęciach indywidualnych omówiłem z nauczycielami, zrodziło w mojej głowie idealny plan. Bo już jakiś czas temu matka wymyśliła wyjazd rodzinny w pierwszy weekend, po turnieju finałowym. Ale nie miałem ochoty na marnowanie w ten sposób czasu. Dlatego jeszcze w piątkowy wieczór, kiedy wróciła z pracy, przedstawiłem jej cały stosik moich książek i zeszytów, żaląc się, że niestety muszę zostać w domu, bo mam bardzoooo dużoooo do nadrobienia. Wcale nie musiała wiedzieć, że to kwestia jakiejś godziny, dwóch, bo matematykę i fizykę odhaczyłem już na tych indywidualnych zajęciach, z miejsca mogąc pisać testy z tych kilku działów. Angielski po prostu wymagał nauczenia danego zakresu słówek, bo jakieś nowe konstrukcje zdań również nie były dla mnie niczym odkrywczym. A reszta przedmiotów zmuszała mnie jedynie do wykucia jakichś mniej lub bardziej potrzebnych regułek lub zjawisk. Jedynie koreański był nieco problematyczny, bo musiałem przeczytać jakieś lektury, a później napisać z nich testy. Ale tym akurat zamierzałem zająć się na tygodniu, w przerwach między nagraniami.

Matka oczywiście to kupiła. A ja w końcu mogłem zaprosić Jimina do swojego domu! W dodatku na cały weekend! Bez kręcących się nam pod nosem, denerwujących mnie Alf. Całkowicie sami! A z racji tego, że Hybe w końcu zabookował całe T1 do udziału w Run BTS, będziemy mieć również czas na podszkolenie mojego Omegi w LOL–u.

Zdążyłem się za nim stęsknić, dlatego już odbierając go z miasta, miałem ochotę całego go wycałować. Niestety na razie musieliśmy się ograniczyć do szybkiego buziaka i szybkiego powrotu na główną ulicę, aby nikt nie przywiązywał do nas większej uwagi. Dopiero docierając w okolice mojego domu, moja dłoń ciągle uciekała do tej Jimina, pragnąc choć tak niewielkiego kontaktu z jego skórą. Jednak wjeżdżając na teren mojego domu i widząc powłączane w niektórych pomieszczeniach światła, coś sobie uświadomiłem.

No tak...

Miałem być tylko ja, Jiminnie iii... Saya. Która uparła się, aby również zostać na weekend w domu. Wymyśliła, że też ma dużo nauki, ale ja doskonale wiedziałem, że to kwestia mojej decyzji o pozostaniu w domu. Zapewne domyślała się co kombinuję, więc i ona zaczęła kombinować.

Niech tylko sobie kogoś znajdzie... Też będę jej tak psuł plany...

– A, Jiminnie, Saya została. Uparła się, nie byłem w stanie jej wygonić – wyjaśniłem, kierując się już w stronę powoli otwierającego garażu. Nie chciałem, aby pomyślał, że jednak rodzice wrócili i niepotrzebnie mi panikował.

– Och, tak? Czyli nie zabawimy się dzisiaj za wiele – stwierdził, śmiejąc się przy tym, choć nie tak jak zazwyczaj. Zauważyłem, że jest trochę spięty, co zaraz wyjaśnił swoim pytaniem: – Twój tata na pewno mnie nie wywęszy?

– Skoro do tej pory w samochodzie nie wywęszył, to nie. Wszystko porządnie zamaskuję. A Saya pewnie chętnie mi w tym pomoże – zapewniłem, doskonale wiedząc, że w tej kwestii jest po mojej stronie i na pewno nie chce, aby nasz ojciec dowiedział się o naszym związku i zaczął przez to dręczyć Jimina...

Wjechałem już do garażu, standardowo licząc ilość samochodów, po której stwierdzałem nieobecność któregoś z domowników. Jednak dziś brakowało tylko jednego, bo rodzice pojechali Rolls Royce'em ojca, zostawiając IONIQ–a matki. A oprócz niego stał jeszcze Lexus ojca i mój Chiron Super Sport, który nie służył do codziennego użytku. I choć to wszystko wyglądało BARDZO BOGATO, akurat moje samochody były jeszcze w leasingu...

– Mam duży pokój. I połowę piętra dla siebie. Możemy hałasować – zapewniłem mojego Omegę, kiedy już zaparkowałem, zaczynając zbierać moje rzeczy ze środkowego panelu samochodu.

O dziwo Jimin nie zamierzał się ze mną zgodzić w tym temacie, zaraz rzucając:

– Jesteś absolutnie pewien? – Jego rozbawiony ton i skierowanie wzroku gdzieś na boczną szybę samochodu, skłoniło mnie do zerknięcia również w tę stronę. I choć przez chwilę miałem pewne obawy, że może Sharon jednak została po zrobieniu nam obiadu i kolacji, ewentualnie zjawił się któryś z pracowników, pomagających nam z domem, i teraz stoi zszokowany przy moim samochodzie, niedowierzając własnym oczom. Ale nie. To tylko moja siostra, która wystroiła się jak na jakiś bal, stojąca w przejściu z garażu do domu, i machająca Jiminowi.

No masz... Już się zaczyna.

Liczyłem, że będzie się zachowywać w miarę stosownie, podczas wizyty mojego Omegi w naszym domu. Ale chyba się przeliczyłem...

Złapałem jeszcze tylko za torbę Jimina, którą rzuciliśmy na tylne siedzenie, aby nam nie przeszkadzała w czasie jazdy, po czym wyszedłem już z samochodu, zarzucając ją na ramię i kierując się pod drzwi pasażera. Co prawda Jimin zaczął je już otwierać, ale mogłem mu je dla niego przytrzymać, zamykając za nim.

– Nie masz jakichś lekcji? Miałaś się podobnież uczyć – wypomniałem Sayi, zerkając w jej stronę.

– Zamierzam się uczyć. O BTS – stwierdziła, o dziwo tonem, który widywałem głównie na jej socialach. Tym słodkim i uroczym, dobrze maskującym tego małego diabełka. – Dzień dobry oppa – dodała, kierując to już do Jimina, a jej ręka znów się uniosła, aby machać w jego stronę. Wyglądała... jak definicja fanki BTS. Fioletowa sukienka, fioletowa kokarda we włosach, fioletowe buty na platformach, a do tego fioletowy makijaż, z jakimiś motywami, którym nie miałem ochoty się przyglądać... Brakowało jej tylko lightsticka w dłoni i tej opaski z żółtym psem, który reprezentował Jimina, w jakiejś bajce, czy tam współpracy.

Ona chyba serio się nastawiła na prywatny event z Park Jiminem z BTS?

– Dzień dobry Saya. Miło cię widzieć. Tym razem nie dzieli nas stół – odpowiedział jej mój Omega, który na szczęście nie był przez to wycofany lub zdenerwowany. Raczej był... o dziwo radosny.

Saya pokiwała na to głową, podekscytowana.

– Baaaaaardzo chciałabym z tobą porozmawić oppa. Skoro mam okazję – stwierdziła, znów tym słodkim tonem, przez który aż uniosłem do góry brwi, bo myślałem, że to było tylko tak na przywitanie, a nie cały czas.

Co za dziewczyna...

Poprawiłem sobie tylko torbę Jimina na ramieniu, idąc odwiesić kluczyki. A z racji tego, że znalazłem się przy tym blisko Sayi, zaraz stanąłem tuż przed nią, krzyżując ręce na torsie i specjalnie zasłaniając jej widok Jimina.

– Fansigny są płatne. Zwłaszcza te indywidualne. Zrobiłaś mi przelew, żeby z nim porozmawiać? – zapytałem, bo choć to nie do końca była prawda, zwłaszcza dla niej, skoro miała wszędzie darmowe wejściówki od ojca, to czas zacząć ją uczyć prawdziwego życia.

Zarówno jej postura, jak i cała ekspresja, uległa momentalnej zmianie. Blondynka zmarszczyła nieco brwi, już się tak przesadnie nie prostując. A ton jej głosu znów był normalny:

– Tobie? A z jakiej racji?

Nie zdążyłem jej na to odpowiedzieć, bo zaraz do naszej rozmowy włączył się też Jiminnie:

– Właśnie. Co to za dorabianie sobie na mnie?

– Dziś pełnię rolę managera Park Jimina, młoda damo – oznajmiłem, starając się użyć przy tym dość oficjalnego, wyniosłego tonu. I zaraz dorzuciłem do tego takim już nieco ostrzegawczym: – Więc proszę zejść nam z drogi.

Ale najwyraźniej to chyba ja powinienem zejść z drogi. W dodatku samego Jimina. Bo blondyn czmychnął mi nagle bokiem, prosto do Sayi, z którą wziął się pod ramię, jak gdyby nigdy nic kierując w głąb domu.

Hę?

Aha.

No dobra.

Czyli jednak prywatny i darmowy fansign. Niech im będzie...

– Ale się cieszę, oppa! Choć nie wiem, jak z tym moim bratem wytrzymujesz – stwierdziła, gdzieś w połowie drogi do kuchni. A z racji tego, że parter był wręcz jak muzeum, nie posiadając tutaj zbyt wiele mebli, jej głos łatwo do mnie dotarł. I cóż, nie spodziewałem się takiego tematu... Ale czy przypadkiem z Sohee nie robiła tego samego? Raczej tak...

– Dobrze mnie karmi, to dlatego – odpowiedział na to Jimin, ale nie traktowałem tego jako fakt. Na pewno oboje chcieli mnie teraz trochę podenerwować.

– No patrz, a sam jeść nie chce. Wiesz, że jak gra, to potrafi siedzieć dwadzieścia godzin bez jedzenia? Podejrzewam, że nosi też pampersy, by nie chodzić sikać.

Ręce mi opadły. Przez chwilę byłem tylko w stanie obserwować jak gdzieś z salonu wyłania się Smaczek, czyli brązowy pudel Sayi, biegnąc się przywitać z naszym gościem. I dopiero kiedy cała trójka zniknęła w kuchni, rzuciłem za nimi:

– Dobrze! Super! Idźcie sobie fansignować! Tylko nie wymyślaj takich historyjek, Saya! To pomówienia!

Omegi...

Wywróciłem oczami, starając się tym nie przejmować. I faktycznie dałem im chwilę dla siebie, bo chciałem najpierw zanieść torbę Jimina na górę, przy okazji upewniając się, że wszystko w moim pokoju jest w porządku, i Saya albo Smaczek nie zrobili bałaganu w międzyczasie.

Dopiero po kilku minutach wróciłem na dół, przyczajając się w wejściu do kuchni. Saya i Jimin zdążyli zająć miejsca przy blacie, zajadając małe marchewki, a Smaczek kręcił się gdzieś przy ich nogach, zapewne licząc na psią chrupkę.

Akurat byli w trakcie dość... dziwnego tematu. Jimin opowiadał jak to Min Yoongi pomaga mu z jego solowym albumem. A zarówno wspomnienie o tym Alfie, jak i zdradzanie mojej siostrze tak delikatnego tematu, trochę mnie zaniepokoiło.

Znów skrzyżowałem ręce na torsie, wyrażając swoje lekkie niezadowolenie. Zarówno zabraniem mi Jimina, gdzie nawet nie zdążyłem się z nim porządnie przywitać, jak i takimi rozmowami. Ale to akurat były decyzje Jimina. Zresztą, i tak już krążyły plotki o jego solowym albumie, więc może nie przykładał już do tego aż takiej wagi.

– A jeśli dam ci coś dla Yoongiego oppy... – rzuciła nagle Saya, a to już mnie zaalarmowało. Bo co mu niby teraz chciała dawać?! I po co?!

– Przekażę mu, na pewno się ucieszy – zapewnił Jimin.

UCIESZY SIĘ?! Czemu niby?!?!?!

– Dziękuję! To dam ci jutro rano. Bo mój brat jest już chyba zazdrosny – zauważyła. Słusznie. Choć bardziej niż zazdrość, opanowała mnie teraz inna emocja. WŚCIEKŁOŚĆ.

Aż wyprostowałem ręce do dołu, lekko je napinając, a moje szeroko otwarte oczy ciskały w Sayę piorunami.

– Co znowu dla „Yoongiego oppy"? – dopytałem lekko przez zęby, a tę końcówkę specjalnie zaakcentowałem nieco wyższym tonem, aby przypominał ten jej, kiedy mówiła przesłodzonym głosem o BTS.

– Prezent od fanki i przyszłej żony – stwierdziła, jak gdyby nigdy nic.

Jimin chyba starał się nie roześmiać, co zauważyłem po jego minie. A ja starałem się po prostu nie wybuchnąć, choć krótkie warknięcie wydobyło się z mojego gardła. Warknięcie, które zaraz uruchomiło nieco wystraszonego Smaczka, zmuszając go do pojedynczego szczeknięcia na mnie.

– Ty! Nie słyszałeś co ona mówi? Chce cię zostawić i uciec do innego Alfy – zwróciłem się do jej zwierzaka, który widząc, że stał się moim obiektem zainteresowania, nie dość, że nieco się wycofał, to szczeknął ponownie. A ja postanowiłem to odebrać jako jego oburzenie, kontynuując tę „rozmowę" z nim. – No mówię ci! – dodałem, kierując się już w jego stronę. Pudel znów szczeknął i trochę się cofnął, ale to go nie uchroniło od moich szybkich rąk. Zaraz go capnąłem, zaczynając się z nim lekko droczyć. Wiadomo, to była tylko zabawa, którą psiaki też lubiły. A z racji tego, że Saya obchodziła się z nim jak z jajkiem, to ja musiałem od czasu do czasu pobudzać jego naturalne instynkty.

Omegi obserwowały moje wygłupianie ze Smaczkiem, którego w międzyczasie zapewniałem o mojej racji. Chwilę się podroczyliśmy, a kiedy pudel miał już dosyć położył się grzecznie na podłodze. Jedną ręką zacząłem głaskać go po brzuchu, a drugą wskazałem ostrzegawczo palcem w stronę Sayi, chcąc rozwinąć moje początkowe słowa:

– Nie znasz go, Saya. To nie jest odpowiedni Alfa dla ciebie – podkreśliłem, bo oni wszyscy nie znali granic. Poza tym to niebezpieczne. Lepiej, aby słuchała się matki i zdecydowała na kogoś z seulskich elit. A wiedząc, że mój ukochany zapewne zaraz będzie chciał temu zaprzeczyć, na niego też skierowałem tego palca, dodając: – Jiminnie, nie komentuj. Wiem, że masz o nim dobre zdanie. Ale ja nie mam.

Jednak jak się mogłem tego spodziewać, Jimin nie zamierzał mnie słuchać w tym temacie, zaraz pochylając się do Sayi, aby wyszeptać w jej stronę:

– Nie słuchaj. To porządny facet.

– Wiem, oppa – odpowiedziała na to blondynka, nieco rozbawionym tonem. Ale chyba zapomnieli, że moje Alfie uszy nawet takie szepty słyszą.

Ech... Ale co poradzę? Nie mam czasu jej z tym pilnować...

– Dobrze, to my idziemy do pokoju – zadecydował w końcu mój Omega, na co chętnie się podniosłem, zostawiając już Smaczka. – Słyszałem legendy o pokoju streamera Iana, co to tam się kryje poza obszarem łapanym przez kamerę – dodał, również wstając już z krzesła, dlatego chętnie wyciągnąłem w jego stronę rękę, którą zaraz złapał.

I fakt, teorie bywały różne, bo nigdy nie pokazywałem mojego pokoju. Zarówno moi odbiorcy na Twitchu, jak i fani Iana z T1 wiedzieli o mnie tylko te podstawowe rzeczy. Nigdy nie godziłem się na jakiś większy film dokumentalny, tak jak robiła to reszta członków naszej drużyny. Moje życie rodzinne to moja prywatna sprawa. Jednak ciekawscy ludzie wpadali na różne głupie pomysły, odnośnie moich rodziców czy rodzeństwa. Tak samo jak odnośnie reszty mojego pokoju...

– A jakie są teorie mojego Jimina? Red room? – zapytałem, kiedy już ruszyliśmy do wyjścia z kuchni, w końcu uwalniając się od mojej siostry. Znów miło było po prostu trzymać jego rękę, nareszcie mogąc bez żadnych obaw spacerować z nim po moim domu.

– Obstawiam wielką kolekcję figurek anime – stwierdził, co w sumie w moim przypadku jak najbardziej by pasowało, dlatego od razu podłapałem ten temat, kiedy już zaczęliśmy powoli wchodzić po szklanych schodach na górę.

– Mam też poduszkę z moją waifu – oznajmiłem, dumnym tonem, oczywiście żartując, bo na takie zainteresowania tym bardziej nie miałem czasu. Ale nie mogłem sobie odpuścić dodania do tego jeszcze jednego słowa, utrzymując ten żart: – Nagą.

Moja mina wyrażała zarówno dumę, jak i zadowolenie, gdy ta jego... wyglądała na śmiertelnie poważną.

– Jeśli to prawda, to chyba wracam do siebie – stwierdził. I choć wiedziałem, że to tylko takie nasze żarciki, nawet gdyby chciał mi teraz uciec z tak błahego powodu, byłbym gotów paść na kolana i błagać go o pozostanie, bo zależało mi teraz na jego obecności, zwłaszcza po tak długiej rozłące.

– Dom już zamknięty na cztery spusty, nie ma szans – podkreśliłem zadowolony, akurat gdy pokonaliśmy całe schody, docierając na długi korytarz, rozdzielający to piętro na dwie części. – Tamta strona Sayi, ta moja – wyjaśniłem, pokazując mu poszczególne strony i dopiero po tym puściłem jego rękę, kierując się pod jedne z drzwi. Te, które prowadziły prosto do mojego pokoju. Na razie położyłem rękę na ich klamce, jeszcze postanawiając utrzymać nasze poprzednie żarty: – Zanim wejdziesz, tylko nie panikuj, dobrze? Każdy ma jakieś hobby. Anime to nie zbrodnia. Nawet hentai – stwierdziłem, hamując przy tym delikatny uśmieszek.

– Dobrze, ale w razie czego mam numer do egzorcysty. – Jiminnie to ładnie odbił, a ja jeszcze chętnie rzuciłem:

– Zgadzam się tylko na egzorcyzmy odprawiane przez ciebie.

Posłałem mu jeszcze szeroki uśmiech, po czym w końcu otworzyłem drzwi, od razu sięgając do włącznika światła, który rozświetlił wszystkie ściany i sufit w różowo–niebiesko–fioletowych odcieniach. To był po prostu pokój prawdziwego gracza. Każda ściana to podkreśliła, czy to futurystycznymi wykończeniami i gzymsami, pod którymi czaiły się ledy, czy figurkami z LOL–a i lego, stojącymi gdzieś na półkach, pomiędzy przeróżnymi, naukowymi książkami. A ściana z trofeami tylko to podkreślała, krzycząc: „Tutaj mieszka pro–gamer". Wszystkie monitory na biurku specjalnie były skierowane na jedną ze ścian, aby nie pokazywać całego pokoju. I wbrew naszym żartom, nie było tu nic z anime.

Ruszyłem w głąb pokoju, mijając zarówno strefę z kanapą, telewizorem i konsolami, jak i tę sypialnianą, z łóżkiem i szafkami nocnymi. Biurkiem na razie też nie zamierzałem się interesować, machając na to wszystko ręką trochę lekceważąco, podkreślając, że to tylko: „głupoty". Bo miałem tu ważniejszy skarb, pod którym stanąłem, prezentując go rękoma i uśmiechając się szeroko. Tegoroczny Summoner's Cup. To była najważniejsza gwiazda tego pomieszczenia.

– W końcu u mnie – oznajmiłem, lekko hamując moje podekscytowanie. Wiadomo, każdy z nas dostał jego kopię, bo ten orgyinalny, z zawodów, stał już w agencji. Ale ten tutaj był identyczny, po prostu mając na sobie jedynie mój nick, jak i pełne imię i nazwisko. A to z kolei wyglądało nawet lepiej niż oryginał.

Jiminnie początkowo rozejrzał się po całym pomieszczeniu. Wyglądał na zdumionego niektórymi elementami mojego pokoju, ale i zachwyconego, na przykład półkami z trofeami, wypełniającymi całą ścianę.

– Woooow... niesamowicie to wygląda – oznajmił, kierując się powoli w moją stronę. A jego chód jak zawsze przyciągał uwagę, szczególnie tę moją, bo uwielbiałem oglądać jak porusza się z elegancją i gracją.

Mój Omega zaraz do mnie dotarł, obejmując moje ramiona. Jednak jeszcze nie zamierzał mnie całować, najpierw woląc wyrazić w kilku słowach swoje myśli na ten temat:

– Jestem z ciebie szalenie dumny. Choć wasze zwycięstwo było pewne. Jesteście najlepsi – zapewnił, po raz kolejny zresztą, bo zarówno w SMS–ach, rozmowach telefonicznych, jak i tych w DM–ach, zdążył mi to powiedzieć już wielokrotnie. Jednak za każdym razem to tak samo wywoływało mój szeroki uśmiech. Bo walczyłem o tę wygraną cały rok, licząc, że nie popełnię już błędów z 2021 roku. I na szczęście się udało.

Jiminnie dał mi przy tym delikatnego buziaka. Nie chciałem zagłębiać się w ten temat. Nie chciałem zagłębiać się w jakikolwiek temat. Wolałem skupić się teraz na jego ustach, które musnąłem tuż po tym delikatnym buziaku. A to muśnięcie, wraz z kolejnym, doprowadziło nas do zainicjowania dość głębokiego pocałunku. Obaj byliśmy za sobą stęsknieni, potrzebując teraz swojej bliskości i tych przyjemnych uczuć. Dlatego objąłem go szczelnie, nie mając zamiaru tak szybko się od niego odrywać. Był za słodki, aby to robić. Za mięciutki i tak przyjemny. I dopiero gdy to nasze płuca, tracące całkowicie tlen, postanowiły się zbuntować, musiałem w końcu odkleić się od jego ust.

Nie odsuwaliśmy się jednak od siebie, pozostając nadal tak samo blisko. Łapaliśmy po prostu oddechy, zaciągając się swoim zapachem, delikatnie przy tym uśmiechając.

– Tęskniłem – wyszeptał Jiminnie.

– Ja też – zapewniłem, nawet ciszej od niego, bo przez ostatni tydzień myślałem, że bez niego oszaleję.

Ale w końcu znów byliśmy razem, mogąc się sobą nacieszyć. W dodatku przez cały dzisiejszy wieczór i noc.



Jimin:

Nie wiem dlaczego dałem się namówić na wizytę w domu Jeongguka. To było potwornie głupie. Przecież jego rodzice natychmiast rozpoznaliby mój zapach. A mimo tego poszedłem tam, nawet nie używając neutralizatora, by Jeonggukowi nie było przykro, że nie ma dostępu do mojego „wabika". Chyba obaj za bardzo pragnęliśmy normalności, mając dość, nawet po tak krótkim czasie ukrywania się przed wszystkimi. Ale czy robiliśmy coś złego? Nie byliśmy tego samego umaszczenia. A że matka Jeongguka zmuszała go do farbowania od zawsze... Nie czas jednak na myślenie o takich rzeczach. Trzeba czerpać pełnymi garściami z chwil, który mamy dla siebie.

Pokój Jeongguka był po części taki, jak go sobie wyobrażałem, widząc zdjęcia różnych pokojów gamerów. A jednak na żywo wyglądało to jeszcze lepiej. Nawet jeśli nie była to moja estetyka, potrafiłem widzieć piękno w tych ledach i kupie elektroniki. W przyszłości nasze wspólne mieszkanie urządzę ja. Jeonggukie dostanie swoją „alfią jaskinię" i tam będzie robił co mu się podoba.

– Poprzytulamy się na łóżku? Będzie wygodniej. A ja potrzebuję twojej bliskości – zaproponowałem, kiedy wymieniliśmy pierwsze czułości, stęsknieni za swoją obecnością. Każde nasze rozstanie bolało mnie coraz mocniej, moja wewnętrzna Omega kręciła się niespokojnie przez cały czas, nie pozwalając się tak łatwo skupić. Dopiero przy moim ukochanym wszystko wracało do normy.

– Wśród prezentów dla ciebie? – zapytał rozbawiony.

Zwróciłem uwagę, że na narzucie czekało sporo pakunków, jednak nie chciałem zawracać sobie nimi głowy.

– Nie kupuj mi już niiiiic – jęknąłem, bo chłopak wydał już na mnie miliardy. A przecież wcale tego nie potrzebowałem, chcąc jedynie jego przytuleń. Co zaraz podkreśliłem, podskakując lekko, by opleść go mocno nogami w pasie, zmuszając tym samym, by młodszy mnie przytrzymał. Oczywiście jego dłonie wylądowały na moich pośladkach.

– Dzisiaj możesz mnie nieść w ten sposób – wyjaśniłem zadowolony.

– Jak mam nie kupować, Jiminnie? Za każdym razem jak jestem na mieście, mój umysł mi podpowiada: „Kup coś Jiminowi, spraw mu przyjemność" – powiedział, kierując się już w stronę łóżka, na którym jedną ręką zaczął robić dla nas miejsce.

– Mi można inaczej sprawiać przyjemność – wymruczałem, prosto w jego ucho, po czym zacząłem je lizać i nieco przygryzać. W nagrodę otrzymałem przyjemny, sensualny pomruk, oraz nieco szczelniejsze objęcie mnie.

– Można? Jaak? – zapytał, nieco niższym tonem.

– Całując mnie. Dotykając mojego ciała. Oglądając mnie, gdy przymierzam bieliznę... Jest dużo opcji.

– Czyli... same moje ulubione czynności.

Nie mogłem nic odpowiedzieć, bo jego usta już zaatakowały te moje. W naszych pieszczotach nie było już tylko delikatności. Dominowało raczej pożądanie, które z każdą kolejną chwilą rozpalało nasze ciała.

Nasze języki ocierały się o siebie, podczas gdy dłonie wsunęły się pod ubrania, badając skórę. Przez naszą bliskość, doskonale czułem, że mój ukochany jest już twardy, więc skorzystałem z okazji, by nieco się o niego poocierać.

– Zakładaj gumkę i wchodź we mnie, Alfo – powiedziałem, patrząc w jego czarne z pożądania oczy.

Młodszy natychmiast sięgnął do szuflady przy łóżku, nawet nie patrząc w tamtą stronę, po czym wyjął paczkę prezerwatyw.

– Ultra, giga grube. Jak to pęknie... to piszę skargę do producenta – zapewnił, wyjmując z pudełeczka jedną sztukę, którą mi podał. Otworzyłem natychmiast opakowanie. – Tą stroną – poinstruował mnie, więc natychmiast zsunąłem jego szare dresy, wraz z bielizną, by nałożyć gumkę, robiąc to bardzo dokładnie.

Zacząłem już przyjmować zastrzyki hormonalne, ale nie przyznałem się do tego Jeonggukowi. Mimo wszystko nieco panikowałem i bałem się tej niechcianej ciąży, więc wolałem podwójnie się zabezpieczyć. A Alfy – wiadomo – nie lubiły prezerwatyw. Więc próbowałem oszczędzić sobie stresu i wysłuchiwania próśb o zabawę bez gumki.

Ledwo skończyłem nas dodatkowo zabezpieczać, a mój ukochany już złapał na moje ubrania, by zsunąć je ze mnie jednym gwałtownym ruchem.

Zapiszczałem cicho, gdy mocnym pchnięciem wszedł we mnie niemal do końca, doprowadzając mnie do prawdziwej ekstazy.

– Nadal jesteś taki ciasny – wyszeptał, cofając się powoli.

– Za rzadko we mnie jesteś – wyjęczałem, wiercąc się pod nim, bo pragnąłem go znów całego.

– Dzisiaj będę całą noc. Dasz radę? – zapytał, ponownie się we mnie wbijając.

– Nie rozerwiesz mnie? – zaskomlałem, czując, jak głęboko dociera, doprowadzając mnie tym do szaleństwa.

– Hmm... Postaram się być z tym delikatny – zapewnił, pochylając się bardziej. – Przynajmniej na początku.

– Połóż się nieco, chcę poczuć cię na sobie bardziej – jęknąłem, pragnąc czuć go każdą komórką mojego ciała.

Kolejne kilka wsunięć do samego końca w miarowym tempie i w końcu poczułem, jak opada na mnie, starając się zostać w tej pozycji i pracować tylko biodrami.

Nasze usta szukały się co jakiś czas, by wymienić pocałunki, a kiedy zakleszczył się we mnie, leżeliśmy zmęczeni i szczęśliwi.

Cały pokój był już przesiąknięty moim zapachem. Niektóre prezenty pospadały na podłogę, dołączając do naszych ciuchów. Kompletnie nadzy, spoceni i spragnieni siebie korzystaliśmy z tego spotkania. Jednak po drugiej rundzie tej zabawy, zacząłem uciekać pośladkami od Alfy, który zmieniał znowu gumkę.

– Przerwa... Bo boli... – wyjęczałem, bo moje wejście zostało chyba zbytnio naruszone przez rozmiar penisa młodszego.

Jeongguk natychmiast znalazł się przy mnie i objął, zostawiając całusy na obojczyku i szyi.

– Nieeee... Tak szybko, Jiminnie? – zapytał, wtulając mnie w swoje rozgrzane ciało.

– Za bardzo boli – szepnąłem, pozwalając pojedynczej łezce wypłynąć spod przymkniętej powieki. – Ostatnio mało ćwiczę, zbyt skupiony na albumie i chyba nie rozciągam się wystarczająco...

– Przepraszam – powiedział natychmiast, zmartwiony moim stanem. Jego usta złożyły pocałunek na moim policzku. – Za mało sypiasz. Twoje ciało jest przemęczone, Jiminnie – zauważył, szturchając mnie delikatnie nosem. – Jadłeś coś? Chciałem ci zaproponować obiad, ale... wylądowaliśmy tutaj...

– Jadłem marchewki z Sayą – przyznałem cicho, kuląc się w jego ramionach.

Zgodnie z moimi przypuszczeniami, te słowa wywołały w nim niezadowolone fuknięcie. Od razu wstał, założył dresy oraz koszulkę, każąc mi tu zostać, po czym opuścił pokój.

Dałem sobie minutę, by jeszcze odpocząć, po czym podniosłem się i nieco oczyściłem, korzystając z nawilżanych chusteczek. Założyłem też ubrania i czekałem grzecznie, układając na łóżku prezenty, które spadły.

Naprawdę za bardzo mnie rozpieszcza.

Po kilku minutach mój Alfa wrócił z wielką tacą, na której niósł spore talerze. Jego niezadowolona mina była dla mnie sporą karą, bo nie chciałem, by był zły. Nie moja wina, że powoli szykowałem się do solowego comebacku i zacząłem unikać posiłków...

– Chodź, kochanie. Zjemy – poprosił, kładąc na biurku tacę.

Zabrał się za robienie tam miejsca, osłaniając nakładkami klawiaturę, mysz i mikrofon, przy okazji przysuwając drugi fotel.

Chętnie podszedłem bliżej, zajmując dostawione siedzenie. I przyjąłem pałeczki, by zabrać się za ryż z kurczakiem, warzywami i jajkiem. Było tak pyszne!

– Dziękuję – powiedziałem szczęśliwy, a młodszy przyniósł mi jeszcze płaską poduszkę, którą podłożył mi na siedzenie dla wygody.

– Wziąłem też sos. Wiem, że to dodatkowe kalorie, ale sporo ich dzisiaj spalimy, więc może jednak? – zaproponował, wskazując na miseczkę, gdzie był wspomniany dodatek.

– Nie, dzięki. To mi wystarczy – zapewniłem, a mój brzuch zaburczał głośno, na złość mi. Nic jednak dziwnego, skoro nie jadłem nic od prawie 24 godzin, nie licząc tych kilku marcheweczek.

– Słodko–kwaśny. Bardzo dobry – zapewnił, biorąc miseczkę i przechylił ją lekko nad moim talerzem. Przez co oczywiście... – Ojj, troszkę się ulało – skomentował, zadowolony z siebie, po czym przelał resztę sosu na swój talerz.

Westchnąłem, ale nie zacząłem się buntować, po prostu kontynuując jedzenie. Najchętniej pochłonąłbym wszystko, w ekspresowym tempie, dlatego, by nieco odwrócić moją uwagę, rozglądałem się po pokoju.

Trofea na ścianie wywołały mój uśmiech, bo bardzo to przypominało nasze osiągnięcia jako BTS. Mieliśmy tego całą kolekcję, z której byliśmy naprawdę dumni. Jednak moją uwagę przykuły też ustawione w rogu biurka książki, które musiały być podręcznikami. Cały, duży stos.

– Ktoś tu chyba naprawdę powinien zabrać się za nadrabianie zaległości w szkole – zauważyłem, przypominając sobie, że Jeongguk wspominał, iż wykręcił się z wyjazdu z rodzicami właśnie wymówką o konieczności nauki. A tu, jak się okazuje, naprawdę powinien się uczyć.

– Meeh... Chrupiący kurczak, prawda? Sharon zawsze robi najlepszy – powiedział, próbując chyba zmienić temat.

Nie ze mną te sztuczki.

– Proponuję, byś zajął się trochę lekcjami, a ja sobie pogram.

– Lekcjami? – Westchnął dramatycznie. – Kiedy w końcu mogę spędzić z tobą czas? Poza tym, musimy poćwiczyć grę w LOL–a. Tak jak ci obiecałem.

– Mam na to rozwiązanie. Usiądę ci na kolanach, przodem do ciebie i patrząc na ekran będę grał na padzie, a ty będziesz mnie tulił i odrabiał lekcje – powiedziałem zadowolony, wyobrażając już sobie, jak przyjemne to będzie. Widziałem, jak Omegi wrzucały zdjęcia w takiej pozycji ze swoimi Alfami, więc też chciałem takie romantyczne scenki!

– Musimy dbać o twoją edukację, musisz skończyć szkołę.

– Jiminnie, to brzmi kusząco, ale w LOL–a nie pogramy na padzie. A szkołą zajmę się jutro.

– Nie muszę grać w LOL–a. Włączysz mi coś innego. Masz odrobić lekcje, bo będzie szlaban na seks na pół roku.

– To są materiały na dobre godziny nauki, Jiminnie... Nie będziemy dzisiaj marnować na to czasu. A co do seksu – czyli ruję mam spędzić sam, czy jak? Bo niedługo muszę odstawić tabletki. Myślałem, że znajdziesz dla mnie chwilę?

Tego już zupełnie się nie spodziewałem. Zaskoczony przeniosłem na niego spojrzenie i aż odłożyłem pałeczki, wiedząc, że ten temat wymaga powagi.

– Myślisz, że to dobry pomysł? Co, jeśli mnie zapłodnisz w tym czasie? – zapytałem niepewnie. Bo przecież od tego były rujki – by płodzić potomstwo.

– Może pomyślimy o jakiejś innej metodzie antykoncepcji? – zaproponował, również odstawiając obiad.

No dobra, chyba nie mam wyboru...

– Biorę zastrzyki – przyznałem ostrożnie. – Ale i tak się boję...

– Zastrzyki? Nie wspomniałeś.

– Bo nie chciałem ci o tym mówić...

Cisza, która na chwilę zapadła, była mocno stresująca. Z szybko bijącym ze strachu sercem, przyglądałem się młodszemu.

On jednak nie wybuchnął agresją, lecz mocno posmutniał. A to z kolei było chyba nawet gorsze...

– Dlaczego nie chciałeś?

– Bo nie chciałem, byś naciskał na nieużywanie prezerwatyw...

Znowu cisza.

– A zastrzyki nie są właśnie po to, aby ich nie używać, Jiminnie?

– Wolałbym być podwójnie zabezpieczony.

– Więc nie będziemy spędzać razem naszych rujek?

– Nie wiem... Bardzo bym chciał, ale uważam, że to za duże ryzyko...

Cisza oraz rozczarowanie wymalowane na twarzy Alfy, natychmiast sprawiły, że moja wewnętrzna Omega chciała się kajać i błagać o wybaczenie, oddając mu się całkowicie.

Pohamowałem jednak aż tak instynktowne zachowanie, zamiast tego przysuwając się po prostu do niego, by przytulić do jego pleców.

– Przepraszam – powiedziałem cicho.

Młodszy dokończył przeżuwać kęs jedzenia i położył swoją dłoń na mojej, głaszcząc ją kciukiem.

– Jiminnie, to nasza natura. Spędzanie samemu rujek na dłuższą metę jest niezdrowe. Po to mamy tak wiele rodzajów antykoncepcji, aby przechodzić je wspólnie. Rozumiem, że masz pewne obawy, po naszym pierwszym wspólnym razie, ale... wszystko jest przecież w porządku, tabletka zadziałała.

Wiedziałem, że tak będzie. Dlatego nie chciałem mu mówić o mojej antykoncepcji. Jedna wielka śpiewka Alf. „Bo to niezdrowe!", „To nasza natura!", „Nie dajesz mi się w pełni cieszyć seksem!", „Gumki są takie niewygodne!". A jak przychodzi co do czego i jest wpadka, to zawijają ogony pod siebie i udają niewiniątka, bo „zdarza się". Ja pierdolę, kurwa mać.

Zacisnąłem zęby i tuliłem nadal Jeongguka, zastanawiając się nad tym wszystkim. Bo z jednej strony też tego chciałem. Chciałem być blisko niego, a to oznaczało także udział w jego rujkach. Z drugiej strony nadal się obawiałem i bolało mnie, że stosuje te głupie wymówki, by mnie przekonać do swoich racji, nie szanując moich uczuć i obaw.

– Jeśli będę miał możliwość i twoi rodzice się nie dowiedzą, to obiecuję być z tobą w rujce – powiedziałem w końcu, zostawiając sobie furtkę na wypadek zmiany zdania. Bo przecież zawsze mogłem wpakować sobie w grafik coś, co będzie mogło być moją wymówką.

Jeongguk od razu odwrócił się do mnie zaskoczony.

– Na pewno?

– Na pewno. Nie chcę zawieść mojego Alfy.

Patrzyliśmy przez chwilę na siebie, a ja za wszelką cenę starałem się zachować spokój.

– Teraz to ja zaczynam mieć wątpliwości, Jiminnie – powiedział ostrożnie. – Może przy tej rujce jeszcze poradzę sobie sam. A następną spędzimy razem?

– Później mogę mieć promocje.

– Więc umówimy się niedługo na jakiś dzień – powiedział w końcu.

– Dobrze.

Pocałowałem go w policzek, by przypieczętować tę niepewną obietnicę. I jeszcze chwilę przy nim zostałem, tuląc się do szerokich ramion.

– Wracaj do jedzenia, kochanie. Już, już – poprosił, głaszcząc moją dłoń.

– Kocham cię – powiedziałem, dając mu buziaka w policzek.

Zaraz też otrzymałem taką pieszczotę.

– Ja ciebie też – zalewnił, pozwalając mi już wrócić na fotel.

Przez resztę wieczoru uczyłem się walki w LOL–u, pokonując kolejne boty, które nadciągały na mnie na mapie. Było to dość zabawne, choć po dłuższej rozgrywce mnie nudziło. Stanowczo wolałem, jak ktoś gra, a ja oglądam, bo brak cierpliwości sprawiał, że zamiast się zaczajać i grać zgodnie z taktyką, proponowaną przez młodszego, po prostu wychodziłem na wrogów, ginąc dziesiątki razy. Kilka razy nawet z tymi botami przegrałem. Ale no, nie tylko moja wina, takie drużyny mi polosowało, że nic, tylko nazwać nas Team Fajtłapy.

Noc spędziliśmy na gorącym seksie. Choć potrzebowałem co jakiś czas drzemki i maści przeciwbólowej. Nie wiem, skąd mój ukochany bierze siły na tyle zabaw, ale to chyba ten młody wiek, innej opcji nie widzę.

Oczywiście z rana musiałem się ulotnić, dziękując ukochanemu za tak miło spędzony czas. Jednak w drodze do dormu, cały czas zastanawiałem się, czy powinienem wziąć udział w jego rujce. Bo co, jeśli tym razem żadna pomoc nie da rady?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top