1 - Adored

Razem z KS witamy w nowej serii :D

Lekki powrót do omegaverse ;) także ostrzegam przed potencjalnym mpregiem

Playlista dla chętnych:

https://open.spotify.com/playlist/40ZwilXTdr8JOWNTFjoMMs?si=39a726bcf37a4abd

3630 słów

~~~~~~~~~~~~~~~



Jimin:

Odkąd pamiętam, pragnąłem być idolem. Światła skierowane na mnie, tłum ludzi skandujących moje imię i miliony, które podążają za mną wszędzie gdzie się pojawię. Dlatego od najmłodszych lat ciężko ćwiczyłem, by móc spełnić to marzenie. Nie ukrywam, że dużo zawdzięczam moim rodzicom, mając bardzo miękki start w życiu – ich fortuna pozwoliła na to, bym już jako pięciolatek chodził do prywatnej szkoły, pomocnej w indywidualnym rozwoju talentów, co umożliwiło mi uczęszczanie na lekcje śpiewu. Do tego wybrałem gimnastykę artystyczną, taniec nowoczesny, a w wieku nastoletnim dołożyłem sobie jeszcze aerial dance, high heels dance oraz pole dance, by moje ciało było idealnie giętkie i wytrzymałe. Z tego powodu wiele osób było przekonanych, że moim wilczym statusem będzie Beta lub Omega. Ja jednak upierałem się, że są w błędzie, warcząc na każdego za te słowa i poprawiając, że moim przeznaczeniem jest bycie Alfą. Niestety podświadomie czułem co jest mi pisane. I nie byłoby to większym problemem, gdyby nie piątka chłopaków, których poznałem dołączając do wytwórni jako trainee. Kim Namjoon, Kim Seokjin, Min Yoongi, Jung Hoseok oraz Kim Taehyung już przy pierwszym spotkaniu stali się mi bliscy. Utalentowani, weseli, pracowici i dzielący moje marzenie, stali się moją drugą rodziną. Choć pochodziliśmy z przeróżnych środowisk, mając przeróżną historię, dogadywaliśmy się niemal bez słów. Całym sercem pragnąłem być z moimi braćmi w jednym zespole. Dlatego, gdy nasza wytwórnia ogłosiła, że tworzy zespół BTS, który z założenia składa się z samych Alf, długo walczyłem, by dołączyć do składu. Choć jedynie Yoongi hyung miał w tamtym momencie ujawniony status, reszta też zachowywała się jak każdy typowy Alfa, będąc niezwykle dominujący w otoczeniu. Musiałem się więc dopasować, a moje pasje i ciało, będące bardziej zręczne i gibkie, niż silne i umięśnione, broniłem tym jak sam chciałem wyglądać, przez masę gimnastycznych ćwiczeń.

W końcu wytwórnia zgodziła się na mój udział w zespole, a ja z radością wprowadziłem się razem z resztą chłopaków do małego, ciasnego dormu, gdzie zacieśnialiśmy więzi, i robiliśmy co w naszej mocy, by zadebiutować i podbić serca ludzi. I już kilka lat pojawialiśmy się na scenach w całym kraju, a z czasem – także w reszcie Azji, a w końcu także w Stanach. Pomimo trudnych początków, udało nam się zdobyć rzesze wiernych ARMYs (jak nazywał się nasz fandom). I właśnie dzisiaj mieliśmy możliwość spotkać się z nimi ponownie, jednocześnie kończąc naszą światową trasę koncertem w Seulu. Płyta „Map of the Soul: 6" przyjęła się znakomicie, a teraz czekał nas zasłużony odpoczynek. W teorii. Bo praca idola nigdy się nie kończyła.

Razem z resztą zespołu opuściliśmy stadion, by autami udać się do dormu. Jak zawsze Taehyung wpakował się ze mną na tylną kanapę, podczas gdy Jin hyung zajął miejsce przy kierowcy, niemal od razu zasypiając.

Wyjąłem z kieszeni telefon, by zobaczyć, co ciekawego dzieje się na Instagramie, gdy mój wzrok przykuło powiadomienie, że mój ulubiony streamer i gamer rozpoczął transmisję. Wyjąłem więc słuchawki i włożyłem je w uszy, by posłuchać, o czym dzisiaj będzie gadał blondwłosy okularnik – młodszy ode mnie o dwa lata Jeon Jeongguk, znany szerzej jako Ian. Nieszczególnie interesowała mnie sama gra, bo LOL był bardzo liniową, przewidywalną dla mnie rozgrywką. Skupiałem się jednak na tym, co chłopak mówi. Jego kojący głos był idealnym usypiaczem po hałaśliwym koncercie.

Akurat trafiłem na moment, gdzie streamer komentował nasze zakończenie trasy. Wyraźnie ARMYs, w drodze do domu, też włączyły sobie jego transmisję.

– „Co myślisz o BTS", „BTS właśnie skończyli trasę", „Kogo najbardziej lubisz z BTS". Dużo dzisiaj pytań o BTS. Chyba mieli ostatni koncert z trasy w Seulu? Jeżeli zakończyli ją bez kontuzji, to bardzo się cieszę. I życzę im kolejnych sukcesów. BTS hwaiting.

Ty chujku, powiedz, że to mnie lubisz najbardziej, a nie.

Nie dane mi było odpocząć przy tym spokojnym głosie, bo Taehyung pochylił się do mnie, zerkając na ekran trzymanego przeze mnie telefonu, zmuszając do wyjęcia jednej słuchawki.

– Ian? Myślałem, że przeglądasz reakcje ARMYs na Weverse? – zauważył, nieco zdziwiony.

– Oj tam, jakbym nie wiedział, że mnie uwielbiają. A ten cały Ian ma przyjemny głos, aby się zrelaksować, nawet jak pierdoli głupoty – przyznałem bez ogródek, wzruszając ramionami.

– No pierdoli. Bo nic się z tego nie da zrozumieć. Więc albo potajemnie zacząłeś grać w LOL–a albo... nie wiem co – stwierdził, odsuwając się już, by zajrzeć do swojego telefonu. – Z nogą wszystko ok, Jiminnie? – zapytał jeszcze, nim zdążyłem włożyć słuchawkę. Jednocześnie pokazał mi nagranie z telefonu jednej z fanek, krążące już po sieci, na którym widać było, jak przy jednej z akrobacji, w czasie mojego indywidualnego pokazu, źle stanąłem. – Czy to tylko tak groźnie wyglądało?

Odruchowo spojrzałem na nogę, która rzeczywiście nieco mnie pobolewała. Jednak przez całą adrenalinę tego wieczoru, jeszcze nie odczuwałem tego aż tak mocno.

– Nie, chyba jest w porządku. Jutro powiem managerowi, by zawiózł mnie do szpitala. Lepiej niech lekarz to sprawdzi – zapewniłem, wiedząc jak moja kondycja jest ważna.

– Tak, lepiej tak. Mamy teraz chwilę przerwy, więc daj jej też trochę odpocząć, ok? – poprosił Tae, klepiąc mnie po udzie. – Skończyliśmy długą trasę, to teraz wakacje.

– Taaaa, wakacje... – mruknąłem, patrząc znów na Iana. – Czeka mnie tworzenie mojej płyty, więc jak dla mnie mało odpoczynku się szykuje.

– Aaa, no tak – przypomniał sobie mój rówieśnik, zarzucając mi rękę na ramię. – Dasz radę, Jiminnie. Wiesz, że będziemy cię w tym wspierać.

– Wiem, wiem. Dzięki – zapewniłem, przytulając się do niego na chwilę. – A teraz cicho, bo chcę odpocząć – dodałem, pokazując mu język i założyłem słuchawki.

Godzinę później, gdy już prawie zasnąłem, dojechaliśmy pod budynek, w którym mieszkaliśmy całą szóstką. Najwyższe piętro, tak zwany penthouse, należał do nas od dwóch lat. I póki co nie zamierzaliśmy się z niego wyprowadzać. Głównie przez wzgląd na kręcenie filmików dla fanów z naszej wspólnej przestrzeni. Fani lubili to jak bardzo byliśmy zżyci, a żadnemu z nas nie przeszkadzała obecność innych. Wręcz przeciwnie – były z tego same korzyści, na przykład lubiący gotować Jin hyung, który dbał o nasze posiłki, czasem z udziałem Yoongiego hyunga, czy Namjoona hyung, tworzącego bardziej przyjazne otoczenie za sprawą prawdziwej dżungli roślin i góry książek, które czytał w wolnych chwilach.

Moim rytuałem po zakończonej trasie było udanie się od razu po przekąski, dlatego ledwo zdjąłem buty i już kierowałem się do kuchni, gdzie czekała na mnie nagroda po długich miesiącach diety.

– Zamawiamy coś? – zapytał Jin hyung, który również pojawił się w naszej wspólnej przestrzeni. – Dakgangjeong? Hobi? Bulgogi? A Jiminnie czekolada i chipsy? Może najpierw coś treściwego? Żeby żołądek cię nie bolał?

– Nie, dziękuję. Czekolada mi wystarczy – powiedziałem spokojnie, włażąc na blat, by dostać się do najwyższej szafki. – I tak potem będę ją musiał spalić na siłowni.

Widziałem, jak na propozycje najstarszego, Yoongi hyung kiwa głową, kierując się do swojego pokoju, a Namjoon prosi o coś nieostrego, z powodu lekkich bólów żołądka.

– Jimin... masz coś zjeść. I masz być ostrożniejszy – powiedział Tae, który znalazł się od razu za mną, by mnie asekurować, co oczywiście nie było konieczne.

– Nie przesadzaj, Taehyung – zganiłem go, schodząc spokojnie z tabliczką czekolady z Ameryki.

Odwinąłem opakowanie i od razu wgryzłem się w nią, nie bawiąc się w łamanie kosteczek.

– Załapię się na coś słodkiego? – powiedział Hoseok hyung, szukając w sąsiedniej szafce szklanki, by nalać sobie wody z lodówki. Jak zawsze nie mógł przejść obok mnie obojętnie, podszczypując moje biodro. Z zaczepnym mrugnięciem.

– Nie zasłużyłeś. I łapy przy sobie, bo ci je ukręcę – odpowiedziałem, oczywiście rozbawiony jego zachowaniem, bo było ono zupełnie normalną interakcją między nami.

– Ręce mi ukręcisz? Czy może... coś innego? – zapytał, wypijając całą szklankę. – Accchhh, od razu lepiej.

– Uważaj sobie. Zdominowałbym cię bez większego problemu, gdybym tylko chciał.

Starszy odłożył szklankę do zlewu i rozłożył ręce zachęcająco.

– Śmiało, Jiminnie – prowokował, z uśmiechem na twarzy, na co przewróciłem oczami i olewając go, poszedłem do swojego pokoju, by się umyć i przebrać.

Dopiero tutaj pozwoliłem sobie na wątpliwości. Byłem ostatnią osobą w zespole, której status jeszcze się nie ujawnił i każdego dnia bałem się momentu, w którym to nadejdzie. A nie zostało już wiele czasu. Miałem w końcu dwadzieścia lat. I pora, by prawda wyszła na jaw. Kompletnie nie byłem przygotowany na opuszczenie mojej piątki alfich przyjaciół, a tym bardziej na nagłe zakończenie kariery. Zwłaszcza teraz, gdy byliśmy na fali.

Resztę późnego wieczoru spędziłem z moją drugą rodziną, siedzą w salonie, gadając i jedząc. Hoseok hyung był jak zawsze głośny i wesoły, zaczepiając mnie jeszcze. Jin hyung dokładał wszystkim jedzenia. A Taehyung kiwał głową na słowa Namjoona hyunga, który przypominał najlepsze momenty tej trasy i porównywał je z poprzednimi.

Pozwoliłem sobie na oparcie się o ramię Yoongiego hyunga, by nieco przysypiać, najedzony i szczęśliwy. Zamierzałem korzystać z tego uczucia jak najdłużej.



Jeongguk:

W końcu nadeszła jesień, a mój stres urósł do kolosalnych rozmiarów. Jak co roku czekały mnie mistrzostwa świata w League of Legends. I choć ośmieletni ja, który dopiero co rozpoczął przygodę z LOL–em, cieszyłby się na taką okazję, osiemnastoletni ja... miał na sobie za dużą presję z tym związaną. Bo to już nie były zwykłe, nic nieznaczące turnieje. Teraz LOL miał za dużą publikę. I wszystko działo się na skalę światową.

Do koreańskiej reprezentacji miałem zaszczyt należeć już od ponad dwóch lat. Kiedy to jeden z członków T1 odszedł z drużyny, a agencja rekrutacyjna wypatrzyła mnie na moich – jeszcze wtedy niezbyt popularnych – streamach. Potrzebowali dobrego mida. A ja byłem dość konkurencyjny, szybki i spostrzegawczy. Dlatego pomimo mojego młodego wieku, chętnie mnie do siebie przyjęli.

2021 rozpocząłem kilkoma drużynowymi turniejami krajowymi, zaliczając też kilka mniejszych, indywidualnych, i kończąc na światowym, na drugim miejscu. W 2022 mieliśmy więcej szczęścia, bo po turniejach krajowych, znaleźliśmy się na pierwszym miejscu w tym światowym. A w 2023 byłem na tyle zdeterminowany, aby nie tylko w krajowych być w czołówce, ale również w światowych. Dlatego nic poza LOL–em od dwóch tygodni się nie liczyło, aby dobrze się zaprezentować na turnieju za kolejne dwa tygodnie.

Codziennie wieczorem streamowałem co najmniej trzy–cztery rozgrywki, w zależności od ich długości i intensywności. A w ciągu dnia starałem się poćwiczyć indywidualnie, bez publiki, omawiając niektóre rzeczy z drużyną. Bo oprócz mnie, w naszej grupie znajdowało się aż osiem osób. W tym trzej trenerzy. Ja na mid, Jeon Somi w dżungli, Kim Mingyu na topie, Kim Yugyeom na bocie i Cha Eunwoo na suporcie. Mieliśmy jeszcze Jeonghana na mid i suport, w razie jakiegokolwiek wypadku, lub po prostu do ćwiczeń. Większość trzeźwo myślących Bet. W sumie tylko ja i Yugyeom byliśmy Alfami. Choć ja nie dawałem się tak łatwo emocjom jak Yu. Żadnego rzucania myszkami, klawiaturami, czy uderzania pięścią w ekran. Na takie złości miałem worek treningowy.

LOL był całkiem dochodowy. Duże nagrody z wygranych. Sporo reklam, udziału w różnych programach. Zwłaszcza gdy było się Alfą o całkiem ładnej buźce. Omegi i Bety szalały na naszym punkcie. Głównie moim i Yu. Ale nie mieliśmy parcia na szkło. Jak to nerdy chcieliśmy po prostu grać sobie w naszą ulubioną grę. Na co agencja niezbyt nam pozwalała, za wszelką cenę musząc wykorzystać naszą popularność. I tak skończyłem w udawanym, publicznym związku z Han Sohee. Betą, koloru brązowego. Aby rozpromować zarówno siebie nawzajem, jak i trochę produktów, ale przede wszystkim wywołać lekki skandal, aby zatuszować jakąś polityczną sprawę. Jak zawsze w Korei. Takie taktyki były mi znane prawie od małego. Bo miałem okazję urodzić się w dość obrotnej rodzinie. Mama obecnie zajmowała stanowisko CEO w odnodze Hybe, czyli Ador. A tata był producentem w Hybe, tworząc piosenki głównie dla BTS, choć w wolnej chwili pracował także z TXT, New Jeans i innymi zespołami z Hybe. Nawet moja siostra, Saya, od najmłodszych lat bawiła się w influencerkę, teraz mając całkiem pokaźne liczby na Youtube'ie, Instagramie, czy Tiktoku. A Jeonghyun, czyli nasz starszy o kilka lat brat, posiadał już własną firmę z branży OZE, wyprowadzając się w zeszłym roku do Ilsan, z racji na największą ilość klientów w tamtych rejonach. I tak dzięki temu całe pierwsze piętro naszego domu należało do mnie i Sayi. Na dole urzędowali głównie rodzice. No w sumie tylko na noc, bo i tak całe dnie przesiadywali w Hybe.

Razem z Sayą mieliśmy tu całkiem komfortowe przestrzenie. Duże pokoje, duże łazienki, pokój gier, głównie dla znajomych, i domową siłownię. Nie mogliśmy na nic narzekać. Rodzice dobrze nas wychowali. W miarę... Nie żałowali na nas pieniędzy, dzięki czemu odnaleźliśmy swoje pasje, teraz mogąc z nich zarabiać. Wspólne wakacje, rodzinne eventy, firmowe eventy. Aż czasami się wkurzałem, bo zabierali mi nimi czas na LOL–a. Ale relacje i koneksje były w tym świecie ważne.

Oczywiście postarałem się o to, aby moja publika o niczym nie wiedziała. Żadnych wspominek na wikipedii o mojej rodzinie. Na moim oficjalnym koncie na Instagramie tylko zdjęcia nagród, zdjęcia moje z drużyną i indywidualne, nic prywatnego. Bo moje osobiste konto posiadało kłódkę, będąc tylko dla najbliższych przyjaciół, znajomych i rodziny. Nie chciałem być znany jako syn kogoś bogatego, a jako najlepszy zawodnik w LOL–u, z długą listą rekordów i wygranych. Dlatego teraz tak ważnym dla mnie były codzienne rozgrywki. Jak najdłużej i jak najintensywniej. Aby nie zawieść Korei.

Saya chyba doskonale o tym wiedziała, bo kiedy po trzeciej już rozgrywce komentowałem wszystko na streamie, nagle wbiła mi do pokoju. Zdążyłem tylko zarządzić krótką przerwę, przełączając widok ekranu na odpowiednią animację „poczekajkę", wyłączając kamerkę i wyciszając mikrofon. Wolałem robić wszystko indywidualnie, nie ufając programowi, że zrobi to za mnie. Za dużo miałem do stracenia, aby pozwolić sobie na taki błąd.

– Nareszcie skończyłeś. Pizza stygnie – poinformowała mnie na wejściu, faktycznie niosąc coś na tacy.

Saya była moją bliźniaczką. Jednak od urodzenia rodzice wiedzieli, że w przeciwieństwie do mnie nie będzie Alfą. Bo choć miała te same blond, kręcone włosy, była drobną i uroczą Omegą. W dodatku jej status ujawnił się nie tak dawno. A to z kolei było dla wszystkich kłopotliwe. Czasami bywała nieznośna. Płaczliwa lub przesadnie uczuciowa. Ewentualnie tak jak teraz aż marszczyła nos na mój zapach. Bo domyślałem się, że po tak intensywnych rozgrywkach, w całym moim pokoju pachniało świeżo wydrukowanymi książkami.

– Wywietrz tu, bo śmierdzi... – stwierdziła, odstawiając tackę z kilkoma kawałkami pizzy i jakimś deserem na moje biurko. A sama udała się do mojego okna, podnosząc rolety i otwierając je na oścież. Na zewnątrz było już ciemno. Ale nic dziwnego, skoro siedziałem tu pewnie jakieś... pięć godzin bez przerwy.

– Śmierdzi? – powtórzyłem to jedno słowo, początkowo nie załapując, bo moja głowa nadal analizowała ostatni atak i użycie skilla przeciwnika, który się na mnie focusował. Ale zacząłem już powoli odrywać się od komputera, najpierw strzelając lodowatymi knykciami i ruszając powoli nadgarstkami. Później ściągając słuchawki nauszne, które zdążyłem już zrzucić na szyję. Kaptur, okulary, i w końcu powstałem z fotela. Kilka kości aż mi chrupnęło.

Starość w wieku osiemnastu lat. No pięknie.

Złapałem jeszcze za neutralizator zapachu w spreju, aby w czasie krótkiej przechadzki po pokoju, dla rozruszania, rozpylić go po kątach, aby Saya nie musiała już zasłaniać nosa.

– Zasiedziałem się – przyznałem, psikając nim każdy zakątek. Przestrzeń była spora, więc nie było to łatwe zadanie. Ale mogłem w międzyczasie pomachać trochę rękoma i porobić niewielkie ćwiczenia rozgrzewające. I dopiero kiedy dotarłem z powrotem do biurka, patrząc na pizzę, poczułem jak cholernie jestem głodny.

– Wiejska? Najlepsza – zauważyłem szczęśliwy, bo im więcej mięsa tym lepiej! W każdej postaci. Ale wiadomo, najlepsze krwiste! – Dzięki, pupsiku – zwróciłem się już prosto do Sayi, posyłając jej szeroki uśmiech i specjalnie startując do niej z otwartymi ramionami, doskonale wiedząc, że i tak mnie teraz od siebie odepchnie, przez mój intensywny zapach. Choć zamiast odepchnięcia, po prostu czmychnęła gdzieś na bok, uchylając się przed moimi rękoma.

– Idź mi z tym smrodem... Już nasz Smaczek lepiej pachnie po spacerze w deszczu – stwierdziła, na co posłałem jej mocno niezadowolone spojrzenie. Bo rozumiałem, że mój zapach ją teraz przytłaczał, ale żeby aż tak mnie dissować? Jakby połowa koreańskich Omeg nie chciała go na wyłączność! – Zjedz wszystko i wypij wodę, którą ci przyniosłam. Nic o siebie nie dbasz. Nie wiem jak ty Omegę znajdziesz... – Jeszcze bardziej mi pocisnęła. Aż mi w pięty poszło. Bo... no właśnie? Jak i kiedy ja znajdę jakąś Omegę? Skoro mój idealny typ Omeg był... zakazany?

– Na razie nie mam na to czasu. Turniej jest najważniejszy. A te palce muszą być oszczędzane – rzuciłem, podnosząc obie nadal zamarznięte dłonie, ładnie je prezentując z lekkim, cwanym uśmieszkiem, aby trochę jej obrzydzić życie. Skoro ja nie miałem serca, aby jej dokuczać, a ona z kolei uwielbiała dokuczać mi...

A kiedy ujrzałem na to ładną reakcję w postaci udawanego odruchu wymiotnego, powróciłem już do biurka, zabierając się za tę przepyszną pizzę.

Pierwszy kęs aż rozpływał się w ustach. W końcu kuchnia naszej Sharon była najlepsza.

– Jeszcze dzisiaj trzy–cztery rozgrywki. Później omówienie błędów... I mogę odpocząć – zdradziłem jej mój wieczorny plan, starając się nie bełkotać, pomimo pełnej buzi. Bo jednak te poranne dwie godziny i późniejsze pięć, z przerwą pomiędzy na trening siłowy, obiad i bieganie, aby zaspokoić moje alfie potrzeby, to było za mało na światowy turniej. Musiałem więcej ćwiczyć. I bardziej się przykładać.

Jednak chyba nie tylko Saya chciała lekko pokrzyżować mi dzisiejszy rozkład dnia. Bo nie zdążyłem nawet przeżuć porządnie pierwszego kęsa, a wyłapałem ruch na korytarzu. I zaraz w drzwiach mojego pokoju pojawiła się Han Sohee, której w ogóle się tu dzisiaj nie spodziewałem?

– Zmiana planów, Jeon Jeongguk! Cześć Saya – zaanonsowała, witając się też z moją siostrą. W sumie... tylko z nią.

– O, bardzo dobrze, że jesteś. Powiedz mu, że jest idiotą – poprosiła ją na to Saya, a ja po prostu je obserwowałem, niedowierzając, starając się przeżuć szybko tę pizzę.

– Jesteś idiotą, JK – zaraz padło z ust Sohee, która chętnie przystała na prośbę mojej siostry, witając się z nią jeszcze buziakiem w policzek.

I okay. Rozumiałem nasz publiczny związek. Rozumiałem, że poza tym przymusem zdołaliśmy stworzyć jako taką relację. Opartą głównie na seksie, bo na męża byłem dla Sohee za młody. A Sohee dla mnie... nie była po prostu Omegą. Była piękna. Seksowna i pociągająca. Doprowadzała mnie do szaleństwa. Ale... nie czułem do niej przywiązania. Nie czułem z nią żadnej głębokiej więzi. Nie była dla mnie wystarczająco uległa. Nie miała odpowiedniego zapachu. Nie miała odpowiedniego koloru. I nie szanowała moich decyzji. Bo wyraźnie jej tłumaczyłem. Tak jak wszystkim moim znajomym i rodzinie, że w tym czasie jestem niedostępny. Dla nikogo.

– Sohee? Co ty tu...? I dziękuję za ten komplement na przywitanie, bardzo miły – powiedziałem dość sucho, bo choć były to zapewne żarty, obecnie byłem w stanie znosić tylko te Sayi. Od bliskiej mi Bety raczej wolałbym na przywitanie usłyszeć coś innego.

Wziąłem kolejny duży kęs pizzy, marszcząc przy tym brwi. I gdybym miał wilcze uszy, zapewne by teraz opadły, a ogon przestał merdać.

– Nie ma za co. Zaniedbujesz mnie ostatnio, więc przyszłam domagać sie moich benefitów – wyjaśniła, jakby nie wiedziała, że jestem w trakcie treningów...

– O nie, nie chcę tego słuchać. Przypilnuj go, by najpierw zjadł – rzuciła na to Saya, chyba wiedząc do czego Sohee zmierza, bo zaraz się stąd zmyła, zamykając za sobą drzwi.

I cóż. Mógłbym teraz zacząć wykłócać się z Sohee. Może nawet ją wygonić, aby wrócić do jedzenia, a później do gry. Ale nie byłem takim Alfą. Zwłaszcza słysząc wprost lub nie, że po prostu za mną tęskniła. Dlatego przeżułem ten kawałek, przetarłem usta i wstałem, aby ruszyć w jej stronę.

Początkowo jedynie ją objąłem, choć zaraz czując jej znajomy, jabłkowy zapach, kojarzący się raczej z przyjemnymi rzeczami, instynkt wziął górę, przez co pochyliłem się, aby szturchnąć ją nosem w policzek, a następnie go ucałować, ciesząc się, że tu jest. Sohee nie była sporo niższa ode mnie. Jak to Beta sięgała mi jakoś do brwi. Więc nie miałem problemu z takimi manewrami.

– Przepraszam. To przez turniej – przypomniałem, łagodnym tonem, nie mając ochoty bawić się w wyrzuty. Zamiast tego wolałem ją szczelnie objąć, aby jeszcze lepiej poczuć jej zapach. Ale... to był błąd. Bo dziewczyna zaraz syknęła, lekko się wzdrygając.

– Masz jeszcze krążenie w dłoniach? Lepiej, żebyś je szybko rozgrzał – upomniała mnie, na co od razu oderwałem od niej dłonie, zapominając o ich temperaturze, która dla jej rozgrzanego ciała mogła być naprawdę nieprzyjemna. Sohee jednak nie chciała, abym od niej uciekał, co podkreśliła obejmując moje ramiona. Dlatego po prostu zająłem się pocieraniem tych dłoni za jej plecami. – Poświęcisz mi chociaż ten wieczór? – poprosiła, patrząc na mnie dość... maślanym wzrokiem. A ja choć początkowo chciałem być stanowczy w swoich dzisiejszych planach, teraz powoli miękłem...

Zerknąłem niepewnie w stronę komputera, marszcząc lekko brwi.

– Mam tylko krótką przerwę. Zaraz muszę wracać do teamu...

A taka informacja niezbyt spodobała się Han Sohee, bo jej oczy aż na to niebezpiecznie błysnęły.

Beta zaraz przeniosła dłoń na moje ramię, lekko się na nim zaciskając.

– Nie ma mowy. Dzisiaj jesteś tylko mój – zadecydowała, patrząc na mnie dość intensywnym spojrzeniem. – Pożegnaj na dzisiaj przyjaciół, czy widzów, i zdejmuj te spodnie – dodała, dość władczo, a jej druga dłoń zaraz przeniosła się na moje krocze, lekko je ściskając. I czy mi się to podobało, czy nie, już mnie tym kupiła. Zwłaszcza że moje krocze już od kilku dni błagało o jakikolwiek dotyk. A ja uparcie to olewałem.

Moje oczy zapewne już pociemniały, zdradzając jej moją decyzję, ale postanowiłem ją jeszcze zaanonsować:

– Dwie minutki. Tylko ćśś – poprosiłem, kładąc palec na jej ustach, bo naprawdę nie chciałem, aby ktokolwiek z moich widzów dowiedział się czegokolwiek o moim życiu prywatnym. Wiadomo, byli świadomi, że Sohee jest moją partnerką, ale nie musieli wiedzieć, że akurat w tym momencie i o tej godzinie jest u mnie. Zwłaszcza że zapowiadałem tylko krótką przerwę, a nie koniec streama. Gdyby się w takim momencie odezwała, na pewno połączyliby kropki.

Musiałem się dość szybko otrząsnąć. Poklepanie po policzkach, lekkie potrzepanie głową, aby umysł mi się nieco rozjaśnił. Okulary, słuchawki, a potem dopiero sprzęt, i mogłem się pożegnać zarówno z teamem, jak i widzami. A kątem oka widziałem jak Sohee zrzuca już z siebie sweter. A później bluzkę i stanik... I musiałem się naprawdę mocno skupić, aby nie odrywać wzroku od kamerki.

Na koniec ledwo zdążyłem wyłączyć mikrofon i zasłonić kamerkę, a Sohee już się na mnie ładowała. Nie spodziewałem się tak szybkiej akcji, ale nie miałem nic przeciwko temu. Zadbałem jedynie o dodatkowe zabezpieczenie, po którym rozpoczęliśmy nasz maraton seksu, skutecznie rozgrzewający moje dłonie i inne partie ciała.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top