One more word and you won't survive
Yoongi
Nie przepadał za przyjęciami, bo zwyczajnie nie interesowało go rozmawianie na tematy polityczne i gospodarcze, a goście w jego domu zdawali się umieć mówić tylko o forsie, wyższych stołkach, krachach na giełdzie i nadchodzących zmianach u władzy. Nudy, nudy, nudy... Nawet obecne na przyjęciu nastolatki nie były dobrymi kompanami do zabawy. Gdy śpiewano mu sto lat, nikt szczególnie się nie cieszył poza jego mamą, bratem i ulubioną pokojówką. Reszta odszczekała swoje, życzyli mu najlepszego i wrócili do zajadania się ciastem. Yoongi poluzował swój srebrny krawat i po wypiciu swojego kieliszka szampana, zniknął na chwilę w łazience.
Gdy oparł się plecami o ścianę, poczuł, jak kręci mu się w głowie. Od zapachu dymu papierosowego w salonie i irytujących, podniesionych głosów gości było mu słabo.
Cały dom od tygodnia stał na głowie przez to przyjęcie. Jego matka wymyślała co rusz nowe menu, gdy tylko kolejna ważna osoba potwierdzała przybycie na urodziny najmłodszego z Minów. Zjawił się nawet Gubernator, który był odpowiedzialny za zniknięcie połowy ciasta, jakie znajdowało się na stole. Nie żałował też sobie alkoholu, więc wiele innych omeg, by mu dorównać, wystawiało na próbę swoje głowy.
Każdy wyglądał bardzo elegancko. W tle grała na pianinie jakaś dziewczyna. Yoongi jeszcze przed tortem zagrał dla gości swój popisowy numer, dzięki czemu trochę się uspokoił. Jednak, jak tylko odszedł od instrumentu, poczuł się znów zestresowany i niespokojny.
Sprawdzał godzinę dosłownie co kilka minut. Wiedział, że jego niespodzianka, której paradoksalnie nie mógł już pełnoprawnie nazywać niespodzianką, zaraz zostanie przedstawiona.
Ostatni czas myślał tylko o tym dniu. Nawet nie tylko przez to, że w końcu stał się niezależny i w świetle prawa dorosły. Przede wszystkim to natura dziś miała pozwolić mu na tą dorosłość.
Gdy do łazienki, w której się chował nagle weszła jego siostra, niezgrabnie udał, że mył ręce. Dziewczyna zaśmiała się, widząc jego czerwone z zażenowania policzki i tylko oparła się o ścianę, o którą on sam chwilę temu się opierał.
- Jak tam? - zapytała nonszalancko, wyraźnie już podpita szampanem i wszystkimi innymi specyfikami, jakimi chwaliła się ich matka. - Zdenerwowany?
- Trochę - przyznał, mając nadzieję, że ta wymijająca odpowiedź wystarczy.
- Nie ma czym. To tylko seks.
- Przed pierwszym razem na pewno też się stresowałaś.
- Już nie pamiętam - powiedziała. Yoongi nie chciał z nią dłużej dyskutować. Jej osiemnaste urodziny były zaledwie dwa lata temu. Na pewno pamiętała wszystko aż za dobrze. - Ale chyba muszę sobie przypomnieć, jak to jest, bo jak widzisz - zaczęła, kładąc dłoń na swoim płaskim brzuchu – nie jestem w żadnej, głupiej ciąży. I przez najbliższy miesiąc nie będę.
- Czemu?
Yoonji przewróciła oczami i odepchnąwszy się od ściany, zbliżyła się do brata.
- Mama ci nie powiedziała? - zapytała, a Yoongi pokręcił głową. - Mam szlaban na własnego, kurwa alfę - zaśmiała się. Gdy chuchnęła w stronę brata, omega poczuł, jak mocno czuć od niej woń alkoholu. Łazienka miała być choć na chwilę jego bezpieczną przystanią, a teraz miał ochotę z niej uciec. - Bo podobno jestem... dla niego niedobra.
- Co to znaczy?
- Nie wiem. Zapytaj, kurwa, matki. To ona wymyśliła ten swój śmieszny zakaz. I myśli, że jak będę miała ruję to mnie powstrzyma, bym nie poszła do mojej alfy. Nie-do-cze-ka-nie - wyrecytowała, mijając Yoongiego, by bez cienia wstydu ściągnąć przy nim swoją spódniczkę i usiąść na toalecie. Yoongi odwrócił twarz, mrucząc coś, że mogłaby się przy nim powstrzymać. - Daj spokój. Jak byliśmy mali, kąpałeś się ze mną w wannie, a teraz wstydzisz się mojego sikania?
- Bo nie mamy już czterech lat, Yoonji.
- Nieważne - mruknęła, nie robiąc sobie nic ze swojego niezbyt wyszukanego zachowania.
- To co mu zrobiłaś? - zapytał po chwili Yoongi, kiedy siostra w końcu skończyła sikać i podciągnęła spódniczkę.
- Nic - odparła, wzruszając ramionami, ale jej uśmieszek sugerował młodszej omedze coś innego. Podeszła do umywalki, by umyć ręce. Woda chlapała na marmur dookoła. - Trochę się pobawiłam.
- Zrobiłaś mu krzywdę?
- Może troszeczkę - zaśmiała się, a w lustrze Yoongi napotkał jej spojrzenie. Groźne. Wyzywające. Od razu odwrócił swój wzrok.
- Dlaczego?
- Dlaczego nie? To alfa. I tak całe życie będzie przykuty do łóżka. Jego jedyną egzystencją będzie mnie zapłodnić i kurwa umrzeć, kiedy mi samej odechce się już seksu. Właściwie nie różni się niczym od zabawki.
Poza tym, że zabawki są z plastiku, metalu czy gumy, a nie skóry, mięśni, kości i całej tej kupy krwi, pomyślał Yoongi. No i poza tym, że zabawkę można wyłączyć, wymienić i wyrzucić. Yoonji zupełnie jakby czytała mu w myślach, dodała:
- A zabawkami można się bawić. Właściwie to po to są stworzone.
Chłopak przypomniał sobie, że jego siostra, odkąd była mała, była już przecież łobuziarą. Wiele razy płakał przez nią, bo urywała głowy jego lalkom, deptała jego samochodziki i kradła mu pluszaki. Aż wzdrygnął się na myśl, że te wszystkie sponiewierane zabawki zastąpił jej teraz... żywy człowiek.
Wyszedł z łazienki, zostawiając ją samą. Nie mógł przecież się spóźnić. Dochodziła północ.
Bywał na przyjęciach urodzinowych innych omeg. Uczestniczył w przyjęciu rodzeństwa i dwóch omeg, które były z nim tu dziś. Obie zresztą, tak samo jak jego brat byli w ciąży. Wiedział więc, że jeśli alfa ma być prezentem, a dla dzieci z rodzin takich, jak ta jego nie było lepszego prezentu, to o północy, zaraz po torcie i krótkiej przerwie na kolejną lampkę szampana niespodzianka zostanie przedstawiona nie tylko solenizantowi, ale i gościom. Mieli podziwiać, klaskać i zastanawiać się, jak drogi był ten okaz. A Yoongi wiedział, że jego alfa był cholernie drogi.
Gdy nadzorca wprowadził do salonu klatkę zakrytą białym prześcieradłem, w pokoju zapanowała cisza.
Z kieliszkiem w dłoni, wystąpiła głowa rodziny. Pani Min podeszła do syna i złapawszy go za rękę, wyciągnęła go na środek sali. Yoongi czuł, jakby serce miało mu zaraz połamać żebra. Pociły mu się dłonie i wiedział, że mama doskonale wie, jak bardzo się teraz denerwuje. Mimo to, nie mógł ukryć swojego podekscytowania i uśmiechu. Co chwila zerkał na swój jeszcze zakryty prezent.
- Gdyby ktoś osiemnaście lat temu powiedział mi, że moje trzecie dziecko będzie tak spokojne i dobre, nie uwierzyłabym - zaczęła i parę osób uprzejmie się zaśmiało. - W końcu twój brat i siostra nieźle dawali mi w kość, zwłaszcza podczas ciąży - mówiła i teraz zaśmiało się więcej osób. - Ale ty od początku byłeś niczym aniołek i to ci zostało. Jesteś też najmłodszy, więc może trochę cię rozpieściłam, ale wyrosłeś na kochaną i cudowną omegę, synu. Dlatego nie mogłabym nie dać ci najlepszego prezentu, na jaki nas stać i na jaki oczywiście zasługujesz. Wiem, że to nie do końca niespodzianka, ale mam nadzieję, że będziesz zadowolony i, że za jakiś czas obdarujesz mnie wnukami, skoro ja obdarowuję cię alfą. - Uśmiechnęła się i pogłaskała chłopca przed sobą po zaróżowionym policzku. - Wszystkiego najlepszego, kochanie.
Gdy ucałowała go w czoło, rozległy się brawa, a potem w geście toastu każdy znów uniósł kieliszek. Wtedy nadzorca z impetem zrzucił kurtynę, zasłaniającą do tej pory jego ukochaną niespodziankę.
W złotej klatce, stylizowanej na tą, w której trzyma się ptaki, z przywieszonymi do najwyżej umiejscowionego pręta rękoma, stał ledwo przytomny, ubrany w kolory ich rodu, czyli ciemnozielony i biały strój alfa. Głowę skierowaną miał w dół i dopiero, gdy po chwili uniósł ją lekko, Yoongi zauważył, że jego kaganiec nie tylko uniemożliwia mu mówienie, ale całkowicie zakrywa mu część twarzy. Mogli więc widzieć jego oczy, nos, jego zaczesaną na bok fryzurę, a potem skupić wzrok na ciele. Nogi miał złączone, przypięte do kolejnego zabezpieczenia w podłodze klatki. Pachniał wyjątkowo ładnie i Yoongi nie wiedział, czy to zapach jednego z gości, czy to faktycznie alfa wydziela taką woń. Może umysł płatał mu figle, bo podczas rui, wyostrzały się wszystkie zmysły. Zwłaszcza dotyk. Może dlatego Yoongi poczuł niebotyczną chęć, by natychmiast dotknąć swojego alfy.
Mężczyzna w klatce znów spuścił głowę, jakby była ona dla niego za ciężka. Wydawał się ospały. Yoongi domyślił się, że coś mu podano, by wyczuwając jego ruję, nie stał się bardziej agresywny.
- Dziękuję - powiedział jedynie omega, zerkając na mamę tylko na moment. Chłopak ledwo zarejestrował, że z tyłu rozległ się kolejny toast. Tym razem za jego pierwszą ruję.
Nadzorca z powrotem zakrył złotą klatkę, a wtedy Yoongi momentalnie spanikował. Mama jednak podeszła do niego, złapała go za rękę i szepnęła, że zabierają go do pokoju na piętrze.
- Resztę wieczoru ja będę zabawiać gości - powiedziała. - Ty masz teraz w końcu swój prezent. Idź i baw się dobrze - dodała, na chwilę jeszcze ściskając syna. Gdy zbliżyła się do jego ucha, szepnęła ostatnią radę. - Pamiętaj o wszystkich zasadach.
Yoongi kiwnął głową, nim ruszył na piętro. Klatka zmieściła się w windzie, a omega pobiegł schodami. Nadzorca skierował ich do wydzielonego dla nowego alfy pokoju. Przed nim już czekały dwie służki. Nadzorca wprowadził do pomieszczenia klatkę i drzwi się za nim zamknęły, kiedy do nadal lekko oszołomionego Yoongiego stojącego na korytarzu, dopadły dwie omegi.
- Za niecały kwadrans alfa poczuje się lepiej. Zejdzie mu to zamroczenie - wyjaśniła jedna, posyłając paniczowi rozemocjonowany uśmiech, jakby prezent był dla niej, nie dla niego. - Nadzorca będzie czekał przed drzwiami. Jeśli cokolwiek cię zaniepokoi, krzycz o pomoc. Przypomnieć paniczowi zasady?
- Znam je.
- Chce się panicz przebrać? - zapytała druga z kobiet. - Niektóre omegi wybierają na swoją pierwszą ruję coś... ładnego. Bieliznę.
- Może... innym razem - odparł, poważnie już zestresowany. Czuł, jak robi mu się gorąco.
- Ruja może się zacząć dopiero za jakąś godzinę, czy nawet dwie, ale jak panicz zacznie szybciej, pewnie ruja sama przyśpieszy. W białej szafce znajdzie pan kilka przydatnych rzeczy.
- Ma panicz jakieś pytania?
Całe mnóstwo, pomyślał, ale pokręcił głową i omegi życząc mu "powodzenia", zostawiły go przed drzwiami samego, aż po chwili z pokoju wyszedł nadzorca. Mężczyzna poklepał go po ramieniu.
- Będę tu na wypadek, gdyby coś poszło nie tak.
- Na przykład co?
- Gdyby panicz się wystraszył - odparł i spokojnie stanął na baczność koło drzwi. - Co dwie godziny robię kontrolę, czyli pukam trzy razy, a panicz musi krzyknąć, że wszystko jest dobrze. Inaczej wejdę, by sprawdzić, czy nic się nie stało. Mógłby panicz zemdleć albo poczuć się gorzej. W każdym razie, na pewno wszystko będzie dobrze, jeśli będzie pan przestrzegał zasad.
Yoongi znów tylko kiwnął głową. Chciał już wejść do środka. Ręce go świerzbiły, by chociażby dotknąć klamki.
- Może panicz wejść - powiedział nadzorca.
Omedze nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Jimin
Jeśli myślał, że w domu czuł się paskudnie, nie przewidział, że mógłby znaleźć się w tak okropnym miejscu, jakim był ośrodek. Ośrodek-Więzienie, jak o nim myślał. Miał tu spędzić "jakiś czas", cokolwiek to nie znaczyło. Powiedziano mu tylko, że musi tu być dla własnego bezpieczeństwa, a gdy po drugiej nocy próbował samodzielnie wyjść z budynku, ochrona go zatrzymała, zaprowadziła do pokoju rodem z filmów kryminalnych i pokazała zdjęcia z miejsca zbrodni. Dokładnie z brzegu rzeki, gdzie znaleziono zwłoki wybranej dziewczyny z Daegu. Jimin zwymiotował, widząc jej zielono-szare, nabrzmiałe od wody i gazów ciało.
Po tym wydarzeniu odechciało mu się uciekać.
Tacie przez telefon powiedział, że czuje się dobrze, a pani psycholog, która później do niego zajrzała, wmówił, że po prostu myślał, że może wyjść z ośrodka chociaż na krótką chwilę. Patrzyła na niego, jak na wariata, ale nie zapisała mu żadnych leków, co chyba świadczyło o tym, że łyknęła tą bajeczkę. Prawdą było, że gdyby udało mu się uciec, pewnie rozważyłby rzucenie się pod przypadkowy samochód.
Musiał odczekać kolejne cztery dni, aż nie wydano oficjalnego oświadczenia dla niego, jak i opinii publicznej. Zgodnie z nowym rozporządzeniem Gubernatorstwa, wybrańcy od razu po ogłoszeniu wyników badań będą gościć w ośrodku, a ich ruja zostanie przyśpieszona środkami farmaceutycznymi.
Dzięki tym cudownym środkom, Jimin nie przespał dwóch kolejnych nocy, bo dawka hormonów sprawiła, że mógł jedynie wyć w poduszkę z bólu. Miał wrażenie, jakby ktoś rozrywał mu trzewia. Nie przełknął ani kęsa, bo wszystko zwracał i po takiej kuracji był wycieńczony, jak po nieludzkiej, fizycznej pracy. Nie miał jednak wyboru. Gdy wyjmowali igłę i strzykawki, musiał nadstawić ramię. Gdy podawali tabletki, otwierał usta, a gdy zapisywali proszki, rozpuszczał je grzecznie w wodzie i popijał, aż obraz nie zaczął mu się rozmazywać przed oczami.
Doktor, który się nim opiekował, starał się dobrać mu odpowiednie leki przeciwbólowe, ale na niewiele się one zdawały. Przyśpieszenie rui okazało się bolesne i męczące, a wręcz szpitalny wygląd jego pokoju w ośrodku i ograniczony dostęp do rozrywki sprawiły, że poczuł się, jakby dosłownie wpadł w największy dół, w jakim był w całym swoim życiu. Nic dziwnego. Bez słowa musiał przyjmować propagandową gadkę i końskie dawki medykamentów, choć niczego tak w życiu nie pragnął, jak poddać się wszystkim możliwym zabiegom zapobiegającym ciąży. To jej się bał. To ona była dla niego koszmarem. Nie mógł znieść nawet myśli o niej, brzydziły go obrazy innych, ciężarnych omeg.
Nie był jednak głupi. Zdesperowany, ale nie głupi. Nie mógł opuścić Ośrodka-Więzienia. A był tu tylko w jednym celu. Czekał na jego pierwszą ruję alfa. Alfa, którego nie miał ochoty nawet oglądać. Alfa, którego miał ochotę nienawidzić.
Gdy ból po wzięciu kolejnej dawki leku stał się nie do zniesienia, wstrzyknięto mu coś na uspokojenie, by nie zrobił sobie krzywdy. Doktor był na tyle miły, że nigdy nie wepchnął mu siłą do ust jakiejś chemii. Jednocześnie jednak świadomie zmuszał go do brania tabletek.
- Jimin, wiesz, że musisz je zażywać. Bez nich nie będziesz mógł mieć szybciej rui.
Nie chciał rui ani szybciej, ani w ogóle. Nie mógł jednak powiedzieć tego na głos. Dla Gubernatorstwa niczym niesamowitym byłoby znalezienie dla niego zastępstwa. Jeśli tylko uznano by go za niespełna rozumu, ogłoszono by nowy nabór, a jego zamknięto w kolejnym, cudownym ośrodku, tym razem jednak dla obłąkanych.
Władza nie uznawała czegoś tak szalonego, jak brak chęci posiadania potomstwa. Jednocześnie trzymała zakute w łańcuchy osobniki, z którymi omegi mogły zachodzić w ciążę.
No właśnie.
Bo poza koszmarem, jaki czekał Jimina, a jakim była jego nadchodząca ruja, a także prawdopodobnie szybka ciąża, istniał jeszcze aspekt czystej... ciekawości.
Jimin wychował się w społeczeństwie, które przechodziło ogromne zmiany. Nie pamiętał nic z zamieszek, jakie ogarnęły większą część świata, ale miał przebłyski pewnych chwil ze swojego życia z okresu "alfiej ery". Miał pięć, może sześć lat, gdy obalono brutalny reżim i władzę przejęło Gubernatorstwo. Od tamtego czasu świat bardzo się zmienił. Właściwie nastąpił przełomowy okres w dziejach, a władza omeg panowała do dziś. Przynajmniej w Korei.
Choć cenzura nie dopuszczała do informacji publicznej zbyt wielu przecieków o stanie politycznym reszty Azji czy części Europy i Ameryki, co jakiś czas dało się słyszeć o wybuchających buntach, czy różnorakich kryzysach. Nikt nie chciał tego powiedzieć głośno, ale odkąd obalono najwyższe alfie stołki i zastąpiono je omegami, co mniej więcej pół roku działo się na świecie coś niedobrego.
Niedawno w mediach ogłoszono, że Tajlandia zmaga się z bardzo niskim odsetkiem donoszonych ciąż. Rodziło się za mało dzieci, a społeczeństwo starzało się. Jednocześnie bardzo mała liczba alf do reprodukcji w Ogrodach sprawiła, że nawet najbardziej wpływowi tajlandzcy urzędnicy nie mogli pozwolić sobie na luksus, jakim było posiadanie takiego osobnika na wyłączność. Kwestią czasu było, jak z rozwijającego się w swoim tempie, pięknego kawałka tego świata zostaną opustoszałe zgliszcza.
Europa też bawiła się całkiem nieźle. Niemiecki rząd sprowadzał alfy prawie wyłącznie z biednych krajów Afrykańskich, co spotkało się z oburzeniem większości społeczeństwa. Od roku trwała tam wojna domowa i obalono Gubernatorów największych miast. Prasa zapowiadała, że podobny los czeka Francję i Hiszpanię. Jedynie wschodnia część kontynentu jako tako się trzymała. Mimo to, ciągle gdzieś coś się działo, a jedną z głównych przyczyn zamieszek były tajne organizacje alf, którym udało się kiedyś cudem przetrwać czystkę, jaką urządzono im trzynaście lat temu.
I choć ojciec powtarzał Jiminowi, że nie ma się czego bać, że w Korei nie została żadna z takich organizacji, to Jimin wiedział, że jest to niemożliwe. Wybicie czterdziestu procent społeczeństwa, z którego składała się kiedyś cała populacja Korei było niewykonalne. Nie w takim tempie. Nie tak szybko.
Jimin wiedział, że alfy na pewno gdzieś tam są. Chowają się. Zbierają siłę. W szkole pewnie wzięliby go za świra, który wierzy w brednie i teorie spiskowe, ale on pamiętał doskonale, że kiedyś teorią spiskową były testy broni wykorzystującej fale dźwiękowe. To właśnie ta broń okazała się niezbędna do obalenia władzy prawie półtorej dekady temu. Dlaczego więc teraz miałoby być inaczej? Dlaczego miałby nie wierzyć w teorie spiskowe?
Prawdą było, że bardzo chciał w nie wierzyć przez coś, co lubił nazywać braterstwem dusz. Bo był przekonany, że on już znalazł swojego kompana na całe życie, tylko mu go odebrano. Brutalnie wyrwano go z jego życia, choć niczym nie zawinił.
Leżąc podczas jednej z tych nieco łagodniejszych nocy w Ośrodku-Więzieniu, przypominał sobie Taehyunga. Jego dziecięcy, niewinny śmiech nadal dźwięczał mu w głowie, gdy myślał o tym, jak kiedyś się bawili. Byli nierozłączni, choć różnili się statusem. Ale Tae nie był jak inne, młode alfy. Zamiast zabaw w przepychanki czy kopanie piłki, wolał siedzieć z Jiminem i układać puzzle, albo szukać z nim biedronek. Na podwórku ich przedszkola z jakiegoś powodu było ich całe mnóstwo.
Może to na ciebie trafię, myślał omega, mając w sobie iskierkę nadziei na to, że to piekło okaże się choć odrobinę bardziej znośne. Z drugiej jednak strony, zastanawiał się, czy zniósłby widok przypiętego do łóżka albo zamkniętego w klatce, niczym pies do budy ukochanego przyjaciela. Serce pękłoby mu na pół, ale przynajmniej wiedziałby, że Taehyung żyje. Choć może żył w jakimś Ogrodzie, może służył bogatej rodzinie i miał omegę z wyższych sfer. Może ktoś go kiedyś uratował, zabrał gdzieś, gdziekolwiek, byle daleko stąd. Gdzieś, gdzie jest bezpiecznie.
A może był jedną z ofiar rzezi... Może stracono go za to, że urodził się w tym wyższym statusie? Albo broń dźwiękowa rozsadziła mu bębenki, a potem usmażyła mózg, gdy uciekał wraz z rodzicami od omeg, które przecież miały być od niego słabsze. Niegroźne. Dobre.
Jimin zamknął oczy i przewrócił się na drugi bok. Miał trudności z zaśnięciem, ale to nie było nic nowego. Był w Ośrodku-Więzieniu bóg wie, ile czasu... stracił rachubę. Wiedział jednak, że skoro czuje się lepiej to kuracja przyśpieszająca jego ruję działa. Kwestią paru dni będzie jej nadejście, myślał. Nie mylił się. Dwa dni później od rana zaczął wykazywać wszystkie symptomy. Wieczorem miał więc w końcu zmierzyć się ze swoim największym koszmarem.
|Ostatnio dni zlewają mi się w jedno, więc przyznam, że trochę mi się zapomniało o tym, że dziś środa xd ale na szczęście rozdział jest na czas 😅
Mam nadzieję, że macie fajne wakacje/urlopy, bo pogoda trochę daje w kość, a przynajmniej w moim mieście... |
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top