[4]

- Heja Yoongiś! - gdy tylko wszedłem do szkoły do mojej szyi doczepił się Jimin. - Ale jestem dziś szczęśliwy!

Odsunąłem go od siebie, kiedy zdałem sobie sprawę, że wygląda to co najmniej dziwnie z perspektywy osób trzecich. Może i nikt nie wiedział, że Jimin jest gejem, ale wciąż wolałem trzymać dystans. Zbytnie zbliżenia fizyczne z przyjaciółmi nie były zapisane w mojej naturze.

- Czyżbyś wreszcie poszedł o krok do przodu w relacji z Jungkookiem? - uniosłem brew do góry.

- Tym razem nie chodzi o Kookiego. - zaliczyłem lekkie zdziwko. Przecież Jiminowi zawsze chodzi o 'Kookiego'. - Zaproponowałem Jin hyungowi, żeby poszedł z nami w czwartek na kawę. I się zgodził!

- Jin hyungowi? - kwestia tego, że będziemy mieć towarzysza przy kawie zeszła na boczny tor. Tym bardziej, że osobiście nie miałem nic przeciwko, zawsze można kogoś poznać, jak i kierowałem się zasadą, że [pod pewnymi warunkami] w kupie raźniej.

Nie wierciłem również tematu Jungkooka. Cieszyłem się, kiedy Jimin rozmawiał o czymś innym niż on. Naprawdę. Doszło do tego, że inne słowa niż te odnoszące się bezpośrednio do Jeona nie opuszczały jego ust.

Bardziej zastanawiało mnie co tak właściwie Jimin do mnie powiedział.

- Yhym! - wystrzelił wesoły. - Jin umie mówić po koreańsku. - powiedział to tak dumnie, jak gdyby sam umiał.

- Oh, naprawdę? - a myślałem, że w naszej szkole tylko Namjoon zna koreański. No proszę, kolejna rzecz, przez którą mogą skakać sobie do gardeł. - I co, uczy cię?

- Niekoniecznie. - pokiwał głową. Języki nigdy nie były mocną stroną Parka, tak jakby się zastanowić. - Znaczy wiesz, mówić to jeszcze. Ale ja nie wiem jak kuźwa można czytać jakieś kółka i kreski.

No tak. Faktycznie, też kiedyś próbowałem spojrzeć na koreański, bo miałem pod koniec gimnazjum taką myśl, że jestem etnicznie Koreańczykiem, a nie umiem się nawet przywitać. Ale dałem sobie spokój, uznając, że to nie dla mnie, a i tak angielski jest bardziej światowy.

- Ta. Znam to. - zawsze podziwiałem moją mamę, która płynnie mówiła po koreańsku. I pisała, tak dla jasności. Ja sam byłem z krwi i kości Amerykaninem. - Czyli... to w czwartek tak właściwie poznam Jina, tak? - niby miło poznawać nowych ludzi. Dlatego trochę się ucieszyłem, kiedy Jimin to powiedział. Nie to, żebym zaraz miał jakieś parcie na szkło.

Moja pozycja społeczna w pełni mi odpowiadała. Nie miałem zamiaru pchać się tam, gdzie po prostu bym nie pasował. Poza tym, miałem cudownych przyjaciół. I było mi dobrze tak, jak było.

- O ile można powiedzieć, że koledzy z klasy 'właściwie' się nie znają. - wzruszył ramionami. - Ale tak. Jin mega się cieszy, że pozna moich przyjaciół! Ja też się bardzo cieszę, bo można powiedzieć, że jest on od jakiegoś czasu jednym z was. To znaczy... mam na myśli to, że jego też kocham. - poprawił torbę na ramieniu.

- Ale nikogo nie kochasz tak bardzo jak mnie. - zrobiłem kwaśną miną, zakładając dłonie na krzyż.

- Oprócz Jungkooka... - widziałem jak uśmiecha się wrednie.

- Ta, spadaj Park.

***

- Ah, ciocia Chensung cię pozdrawiała. - moja mama wrzuciła do reszty zakupów paczkę makaronu, uśmiechając się do mnie przelotnie.

Ja opierałem się o koszyk, który pchałem do przodu ciężarem swojego ciała, przestawiając tylko nogi co jakiś czas.

To nie tak, że byłem znudzony, czy coś. Właściwie to lubiłem spędzać czas z moimi rodzicami. Nawet kiedy w grę wchodziło robienie zakupów z mamą, czy też naprawianie kranu z tatą. Tak, pomagałem im ile mogłem. Uważam, że to normalna sprawa, że dziecko pomaga rodzicom. Szczególnie, kiedy nie jest już dzieckiem.

- A, dzięki. - nie przepadałem za ciocią Chensung. Zawsze była taka źle nastawiona do młodzieży. Jakby każda osoba przed 30stym rokiem życia dawała sobie w żyłę i piła po kątach alkohol kupiony za ostatnie pieniądze.

Dla mnie co prawda jest miła, ale to czysta fałszywość, bo gdy tylko znikam za drzwiami swojego pokoju, ta zaczyna mi wjeżdżać na ambicję przy mojej mamie. Oczywiście mama zawsze odpowiada jej rzeczy typu 'nie można wsadzać każdego do jednego worka', ale ciocia wie lepiej.

Mama odeszła na jakąś odległość, trzymając w dłoniach listę zakupów. Ja w tym czasie zacząłem rozglądać się po półkach, zapewne w poszukiwaniu jakichś chipsów, czy czegoś, ale ostatecznie nic nie znalazłem, gdyż przerwał mi mój telefon.

Sięgnąłem po niego do kieszeni i już na starcie zobaczyłem napis 'HOSIEK'. Nie czytałem dalej. Po prostu wszedłem w ikonę wiadomość, po odblokowaniu komórki i wtedy dopiero zacząłem lekturę.

HOSIEK:
zaprosiłem go do siebie.

Pierwsze co zauważyłem to kropka nienawiści. Nie rozumiałem dlaczego, aż nie ogarnąłem o czym on tak właściwie mówi. A mówił o Taehyungu oczywiście.

JA:
to super, ale jeśli postawisz jeszcze jedną kropkę, to będzie to twoja ostatnia

Zaśmiałem się pod nosem.

JA:
i co? powiesz mu?

HOSIEK:
taki jest plan

JA:
a jak z wykonaniem?

HOSIEK:
się pożyje się zobaczy...

Zacisnąłem usta w wąską linię, irytując się.

JA:
Hoseok.
kropki.
i Taehyung.
lepiej się nim zajmij, bo jest przystojny i wiecznie wolny nie będzie

HOSIEK:
tak wiem

Westchnąłem jeszcze, chowając telefon, kiedy Jung nic już nie pisał. Rozejrzałem się znowu, orientując, że zgubiłem mamę. Speszyłem się jak dziecko.

***

- Wiem! - krzyknąłem, biorąc ołówek w dłoń.

- Wow, gratulacje. A order chcesz?

Spojrzałem wymownie na Jimina, widniejącego teraz na moim laptopie. Konkretnie na skype'ie. Właściwie to często tak robiliśmy. Włączaliśmy skype'a i nawet nie gadaliśmy ze sobą, ale po prostu czuliśmy obecność drugiego. To brzmi trochę jakbyśmy byli słodką parą, ale Jimin zwyczajnie mieszkał po drugiej stronie miasta. I tak po prostu było łatwiej.

- Się odezwał. Ty masz Jina, a ja utknąłem z tą historią sam. - parsknąłem. - Poza tym weź ty lepiej się zajmuj nakładaniem tej maseczki, a nie. - skwitowałem, widząc, jak nieporadnie próbuje rozprowadzić po twarzy jakiś cieknący wszędzie szit.

- Bo widzisz Yoongi. Jesteś taki wredny, że nikt nie chce być z tobą w parze.

A to cham. Pewnie powiedziałbym teraz coś o Jungkooku, ale to by było zbyt nieprzyzwoite. Jimin naprawdę przez to cierpiał. I wolałem nie poruszać tego tematu tak długo jak on tego nie robił.

- Jeszcze zobaczymy. - znów parsknąłem. - Mój projekt będzie lepszy niż wasz.

- Ah! - wystraszyłem się tego pisku. Serio. Czasem zastanawiałem się, gdzie spierdoliła mutacja głosu Parka. - Jutro poznasz Jina!

- Znam go już... - mimo wszystko byliśmy razem w tej klasie. - Kwestia tego typu, że go nie... znam znam. - trochę to mogło brzmieć głupio, ale wiem, że Jimin rozumiał. No kto miał rozumieć głupoty jak nie głupek?

- To miałem na myśli. - chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy przerwał, patrząc ma komputer, tak jak co chwilę, gdy rzucał na niego okiem. - Uuu... Ten jest fajny. - uśmiechnął się połowicznie.

- Szukasz se chłopaka przez internet? - parsknąłem śmiechem. On był do tego zdolny.

- Lepiej. - kliknął na coś. - Wibratora.

Uniosłem jedną brew.

- Ty uprawiałeś w ogóle kiedyś seks? - na bank nie. Gdyby tak było, znałbym cały przebieg tego najdokładniej jak się tylko da. Jimin zawsze mówił mi o wszystkim. WSZYSTKIM.

- Sam ze sobą to nawet często. - założył dłonie na krzyż, uśmiechając się dumnie. Ale po chwili powrócił do... no tego co robił przy laptopie.

- Nie o to mi chodzi. Rzucasz się na głęboką wodę. To ponoć boli. Ty nigdy nic w sobie nie miałeś, a co dopiero wibrator.

- Miałem. - parsknął, jakbym go uraził. - To. - wyciągnął do mnie dwa palce od prawej ręki. Wskazujący i środkowy, złączone razem.

Za. dużo. szczegółów.

Zacisnąłem ze sobą brwi, robiąc zdegustowany wyraz twarzy. Naprawdę nie musiałem tego wiedzieć.

- Po pierwsze, nigdy już mnie nie dotykaj tymi palcami. - wyliczyłem mu kolejno. - Po drugie, wibrator jest większy. I kurwa wibruje. - wtedy machnął na mnie ręką i wrócił do 'zakupów'. - Jak tak bardzo chcesz to sam się przepukaj.

- Nie mam aż tak długiego.

- Pozbądź się z tego zdania części 'aż tak' i się z tobą zgodzę. - zaśmiałem się.

- A weź się. Ja i tak kupię ten wibrator. - wzruszył ramionami. - Brokatowy jest.

- Chujowej zabawy.- to chyba dobry przymiotnik. - Tak myślę.

- Oj będzie... - przerwał wpół zdania, kiedy jego telefon zawibrował. - O mój Boże. O matko boska. - i duchu święty, czy coś. - Jungkook dodał zdjęcie z siłowni. Bez koszulki. - otworzył usta. I pewnie zaczął się ślinić. - Spadam, bo robię się twardy. Pa. - nawet się nie zdążyłem pożegnać. Już go nie było.

No tak. To na czym to ja... ah mój projekt! I mój zarąbisty pomysł!

Mój... zarąbisty...

- Kuźwa! - krzyknąłem, kiedy zdałem sobie sprawę, że zapomniałem mojego konceptu. - A ten se teraz jak gdyby nigdy nic zwala...

Cdn.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top