2 - feel the magic
Ludzie zawsze mają swoja tajemnice. Chodzi tylko o to, żeby je odgadnąć.
~Stieg Larsson - "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet"
⑅
Pan Jones ściska przyjaźnie mojego ojca, gdy mama przepuszcza go w drzwiach. Za mężczyzną idzie jego żona - Harriet i dzieci - Tom i Ann. Harriet jest szczupłą, mizernie wyglądającą blondynką, a Harry jej mąż, czyli właśnie pan Jones jest grubym, łysiejącym facetem, który dużo się poci i, który nosi koszule zawsze w paski. Pan Jones pali cygaro i pachnie tytoniem, a Pani Jones pachnie czymś dziwnym, jakby twarogiem, czy mlekiem. Oboje w moim mniemaniu strasznie śmierdzą i tak samo uważają moi bracia, chowający się ze mną za drzwiami.
- Znów ten grubas - śmieje się Micah. Kiwam głową, rozbawiony tym komentarzem. Tata zaraz nas woła, byśmy dali się pogłaskać po głowach. - Boże, niech ten dzień się szybko skończy - burka mój brat, wchodząc do salonu. Goście witają nas, mówią do moich braci, że "strasznie wyrośli" choć Abel nadal jest krasnalem, a Noah urósł może z dwa centymetry.
Ann i Tom są smarkaczami, jak mój najmłodszy brat, ale mimo tego nie chcą się z nim bawić, dlatego to ja do nich podchodzę i wtedy dziewczynka od razu łapie mnie za dłoń. Jej bliźniak dłubie w nosie.
Moja mama pyta, czy komuś chłodnego soku, ale tylko pani Harriet o niego prosi. Idą do kuchni i tam zapalają papierosa. Mój ojciec wychodzi na dwór, by pokazać Jonesowi rysę na lakierze swojego świętego cadillaca. "O tutaj, tu, tu, jakiś chuligan mi go porysował" - mówi, ale prawda jest taka, że tata sam zahaczył o płotek i zrobił rysę, jak przedwczoraj wracał z porannej mszy. Ale cóż, tata jest kłamcą. Kłamie, opowiadając jak to świadectwa jego synów były najlepsze w szkole. Kłamie, mówiąc że Noah dostał się do drużyny koszykówki. Nie dostał się, bo jest na to za niski, ale tata twierdzi inaczej. Kłamie, mówiąc, że między nim i mamą wszystko dobrze. Wcale nie. Codziennie wieczorem jest kłótnia i stłuczony talerz, aż ostatnio kupili nową zastawę, chyba też tylko to tłuczenia.
Jak mama wypala papierosa, wychodzimy z domu. Moi bracia zajmują tylne siedzenia w samochodzie ojca, a ja ląduje w mercedesie Jonesonów. Mała Ann ciągle trzyma mnie za rękę, ale Tom wyjął już palucha z nosa. Wsiadamy do samochodów, w których jest parno i nie ma czym oddychać. Pot pana Harrego czuję aż zbyt dobrze, ale całą drogę udaje mi się uniknąć niewygodnych pytań, bo pani Harriet jest zajęta swoim płaczliwym synem, który jest jedynie odrobinę mniej obrzydliwy, co jego ojciec. Na pewno ma to dłubanie po kimś, prawda?
Już z daleka to widzę - wielki czerwono-biały namiot, jak na plakacie w sklepie i na przystanku. Ogromny namiot cyrkowy robi na mnie wrażenie. Otwieram szeroko usta i prawie przyklejam się do szyby, jak Ann, która jest tak samo zdziwiona i podekscytowana jak ja.
Samochody parkują na żwirze wysypanym niedaleko namiotu. Jeszcze przed bramkami otaczającymi cały teren czuję zapach popcornu i waty cukrowej. Ann zaciska piąstkę. Jej oczy błyszczą się. Oczy moich braci też, jedynie Tom wydaje się nieobecny, ale to pewnie dlatego, że jest na coś chory. Tak mówi mama, więc Tom musi być chory. Z resztą tak wygląda - ma zawsze wystawiony język, jakby nie mieścił mu się w buzi i jakieś nieobecne spojrzenie. Nieważne. Ważny jest teraz tylko cyrk.
Tata płaci za bilety, gdy nadchodzi nasza kolej, by je dostać. Im bliżej namiotu stoję tym większy mi się wydaje. Dookoła są wywieszone różne plakaty. Na jednym narysowana jest kobieta z brodą, na drugim mężczyzna z rybią głową. Chcę zobaczyć to wszystko, chcę zobaczyć, tak bardzo jestem ciekawy! Moje nogi nie potrafią ustać w miejscu. Przy wejściu stoi klaun i zachęca do kupienia waty, więc Abel dostaje jedną, tak samo jak Ann. Ja nie pytam, czy mogę, bo wiem, że nie, ale Ann w połowie jedzenia rezygnuje i daje mi dojeść swoją. Od niej mam niebieski język. Słyszę, jak mój tata rozmawia z panem Jonesem o tym, że pewnie wiele z tych rzeczy to ustawka, ale ja w to nie wierzę. Abel pyta taty co to znaczy "ustawka".
- Czyli, że oszukują - odzywa się Micah i zakłada ręce na piersiach. Wygląda jakby był tu za karę, a ja za to cieszę się jak małe dziecko. Mam tylko nadzieję, że nikt tego tak nie widzi. Wiem, że potem będą się ze mnie śmiać, ale nic nie mogę poradzić na to, że chcę zobaczyć na własne oczy to, co jest na plakacie.
W końcu mężczyzna w kolorowym stroju sprzedaje nam bilety, więc wchodzimy do namiotu. Ściskam rękę Ann jeszcze mocniej.
W środku jest jasno. Dookoła sceny są siedzenia. Setki krzeseł, jedne wyżej na trybunach, drugie niżej. Zajmujemy wolne miejsca z przodu, bo mama tak nas prowadzi. Jestem jej za to wdzięczny, bo chcę dobrze widzieć cały pokaz. Ludzie głośno rozmawiają, sypie się popcorn. Scena jest na razie pusta. Usypana jest piaskiem, ale kawałek dalej znajduje się platforma. Patrzę wysoko w sufit, do którego przyczepiony jest stelaż podtrzymujący namiot. I wszędzie ta czerwień i biel, bo takiego koloru jest materiał. Długo czekamy aż każdy zajmie miejsce, a potem nagle światła gasną. Ann lekko piszczy, zaskoczona, ale gładzę jej dłoń kciukiem, by się nie bała. Moje serce bije o żebra jak oszalałe. Nigdy chyba nie byłem tak podekscytowany.
Jeden reflektor zapala się wskazując na środek platformy, na której stoi teraz jakiś mężczyzna. Wcześniej go nie było, więc pojawił się znikąd. Ma czarny kapelusz z kartą włożoną za szarfę i czarny frak, który z tyłu jest dłuższy i podzielony na dwie części. Mężczyzna opiera się o laskę. Uśmiecha się i podnosi głowę. Widzę jego twarz i zamieram. Widzę jego oczy. Oczy tak inne, tak podobne do moich, że przez chwilę myślę, że to niemożliwe. Mężczyzna odzywa się i słyszę jego akcent. Nie jest stąd.
- Panie i panowie - mówi, patrząc po licznej widowni. - Dziś przeżyjecie coś wspaniałego, coś osobliwego, coś niesamowitego - waży słowa, nadal uśmiechając się, stojąc spokojnie oparty o laskę. Jego angielski jest prawie idealny, ale czuć w nim niezwyczajną nutę. - Nasze show oferuje państwu rozrywkę na najwyższym poziomie. Przed wami cyrkowcy Ogrodu Euforii. Bądźcie czujni! - mówi nagle podnosząc głos. Zdejmuje z głowy kapelusz, ukazując czarne włosy. Wystawia rękę i bawi się kapeluszem. Obraca go do góry, do dołu, spłaszcza go i nawet rzuca na ziemię, a kiedy go podnosi, znów wystawia rękę. Drugą sięga do kapelusza i wyjmuje z niego białego królika. - Bo możecie uwierzyć w magię - dodaje, a publika zaczyna klaskać.
Mężczyzna trzyma królika z uszy, a potem chowa go z powrotem do kapelusza i odchodzi, nie zakładając go jednak na głowę. Znika za kotarą, kiedy reflektor gaśnie. Zaraz jednak zapala się drugi i trzeci i czwarty i tak wiele innych, ukazując kilku klaunów na scenie. Z głośników zaczyna grać muzyka. Jestem tak oczarowany, że nawet nie zauważam, kiedy Tom siedzący swojej mamie na kolanach dwa siedzenia dalej, zaczyna płakać. Pani Joneson wychodzi z nim, depcząc mi po nogach, ale mam to gdzieś.
Klauni żonglują piłeczkami, przerzucając sobie co chwilę jedną, potem żonglują kręglami, a ktoś z boku ciągle im po jednym dorzuca. Jakiś czas robią ten pokaz, by po chwili ustąpić miejsca trzem połykaczom ognia. Aż lekko się cofam, gdy jeden z nich pluje ogniem w naszą stronę. Abel chowa się w spódnicy mamy, ale ja i moi dwaj pozostali bracia patrzymy na pokaz jak zaczarowani, nawet Micah, który wcześniej nie wydawał się zainteresowany. Po połykaczach ognia czas na człowieka-gumę, jak zapowiada go mężczyzna od królika z kapelusza.
I faktycznie pojawia się chłopak w śliskim, błyszczącym kostiumie, który zakrywa mu całe ciało, oprócz głowy, dłoni i stóp, dlatego widzę jego niebieskie włosy i śliczną buzię. Chłopak jest jak tamten z kapeluszem. Ma takie same oczy, ale jest pomalowany. Jego strój jest srebrny, więc brokat na policzkach również. Chłopak stoi chwilę nieruchomo na platformie, a gdy muzyka zmienia się, zaczyna się jego występ.
Mam wrażenie, że on naprawdę nie ma kości. Zgina swój kręgosłup tak mocno, że aż dziw, że nie słyszymy łamania się kręgów. Jego ręce, jego nogi układają się w takich dziwnych pozach, że mogę jedynie patrzeć na to z szeroko otwartymi oczami. Robi szpagat i jeszcze zakłada jedną z nóg na swoje ramię. Potem podnosi się na samych rękach, a jego stopy układają się na jego głowie. Nigdy nie widziałem niczego bardziej szokującego. Bo jego widok taki jest - niesamowity i zapierający dech w piersiach. Pokaz trwa jeszcze chwilę, a potem chłopak kłania się nisko i ucieka, a na jego miejsce znów wchodzą klauni.
Widzę później tresowane, różowe pudle gdy ich treser rozbawia nas sztuczkami, jakie potrafią te psy. Widzę linoskoczka, a także pokaz rzucania nożami do celu. W pewnym momencie dziewczyna, która rzuca zdejmuję maskę, która była elementem jej stroju i przez to widzę jej nietypową urodę. Jest taka jak człowiek w kapeluszu, jak człowiek-guma, jak treser pudli. Ma oczy takie jak ja i lekko opaloną twarz, wchodzącą kolorytem w żółć. Jestem pewny, że pod makijażem człowiek-guma skrywa taki sam kolor.
Dziewczyna rzuca do tarczy, do której później ktoś przywiązuje innego człowieka. Dziewczyna omija jego ciało o milimetry, a publiczność wstrzymuje oddech. Po niej czas na konie, na które czekałem. Na jednym z nich siedzi treser pudli, na drugim siedzi jakaś kobieta. Zwierzęta przeskakują przez przeszkody, które ktoś ustawił na pisaku podczas występu rzucania nożami. Konie skaczą przez podpaloną obręcz, a potem przez rząd leżących na piasku klaunów. Gdy koń przeskakuje, klauni wstają i zaczynają biegać, tańczyć, nawet podchodzą do widzów, by dać kilku kobietom kwiaty wyjęte z rękawa, czy kieszeni. Publiczność znów głośno piszczy, gdy oba konie równocześnie stają na tylnich kopytach i rżą. Po nich czas na lwa, który z rykiem wchodzi do namiotu, sprawiając że połowa publiczności zaczyna się modlić. Zwierz jest wielki, straszny i głośny i wydaje mi się, że nigdy nie widziałem żadnego tak dzikiego i niesamowitego stworzenia.
Pojawia się znów mężczyzna w kapeluszu i dziękuje za naszą obecność. Zapowiada teraz "najpiękniejszy kwiat tego ogrodu" i zaczyna klaskać, przez co widownia robi to samo. Klaszczemy głośno, gdy reflektor wskazuje na siedzącego na platformie na krześle mężczyznę. To jeden z nich, a zdradzają go oczy, które widzę nawet ze swojego siedzenia. Gra muzyka, a mężczyzna śpiewa i robi to tak pięknie, że gdy kończy oklaski długo nie cichną. Nawet gdy na scenę wchodzą ci, którzy wcześniej występowali i się kłaniają, ten mężczyzna macha do widzów, posyła nam całusy, a potem sam kłania się i wychodzi w akompaniamencie aplauzu i gwizdów. Na chwilę światło gaśnie, a potem namiot rozbłyska światłem setek lamp. Na scenie i piasku nie ma nikogo. Nie ma cyrkowców, nie ma magii.
Jestem znów ja, ściskająca moją dłoń Ann, moi bracia, muszący przyznać, że pokaz był wspaniały. Jestem znów ja, moja mama, plotkująca z panią Harriet.
Jestem znów ja i jest mój ojciec, posyłający mi jedno ze swoich spojrzeń, które mogą oznaczać dosłownie wszystko. Może być na mnie zły, może być zadowolony, może chcieć mnie uderzyć lub pocałować. Nigdy nie wiem. Nie mam pojęcia. Nie dowiem się tego póki nie będziemy sami.
Wychodzimy z cyrku. Dookoła namiotu jest jeszcze wiele atrakcji. Można kupić przekąski, czy zapłacić, by skorzystać z dodatkowych atrakcji. Micah krzyczy, że chce zobaczyć kobietę z brodą, a Noah już ciągnie mamę do dużo mniejszego namiotu z szyldem "WYSTAWA DZIWOLĄGÓW". Za wstęp trzeba zapłacić, więc wiem, że tata nie pozwoli mi nigdzie wejść, ale nie szkodzi. Adrenalina i tak zapewnia uśmiech na mojej twarzy. Jestem szczęśliwy, że mogłem być na pokazie. Moi bracia jednak nie mają dość. Proszą ojca o drobne, a potem biegną, gdzie tylko chcą.
- Lazarus, chciałeś do łazienki - odzywa się nagle moja mama. Noah i Abel dali jej już spokój. Biegają teraz po atrakcjach. - Zaprowadzę cię, tam widziałam znak - dodaje, łapiąc mnie za rękę i gdzieś prowadząc. Tata na odchodne mówi jej, że będzie już z Harrym i Harriet przy samochodzie. Pani Joneson zabiera też swoje bliźniaki.
Nie wiem, czego chce mama. Nie mówiłem jej o żadnej toalecie, ale gdy ciągnie mnie przez tłum, cieszę się, że chociaż mogę popatrzeć na ludzi dookoła. Klauni i mężczyźni na szczudłach mijają nas, a mój wzrok podąża za nimi. Nadal mam otwarte usta i wyglądam jakbym był co najmniej w wieku Abla. Mam to gdzieś. Fascynują mnie ci ludzie. Niektórzy są inni, tak samo jak ja. Tata sam wczoraj powiedział, że nadawałbym się do cyrku.
Mama zatrzymuje się przed jednym z namiotów. Schyla się trochę do mnie, bo przez wysokie obcasy jest dużo wyższa. Ściera mi coś z policzka i mówi, żebym tu na nią poczekał. Pytam, gdzie idzie.
- Muszę coś załatwić - odzywa się i uśmiecha, ale nagle zachodzi ją od tyłu jakiś pan. Mama wita się z nim, jak ze starym znajomym. Gość ma garnitur i pachnie jedzonym wcześniej hot-dogiem. Był na widowni i siedział niedaleko. Kojarzę go, bo kobiecie, z którą był jeden z klaunów dał kwiaty. - Już idę - mówi mama do mężczyzny, a ten daje nam jeszcze chwilę. Myślę, czy gdzieś go już widziałem, ale nie. Teraz zastanawiam się, czy to jeden z kochanków mamy.
- Nie zostawiaj mnie - proszę, bo choć jestem ciekawy tego, co dzieje się dookoła to jednak wizja zostania w tłumie samemu tak bardzo mi się nie podoba. Wolałbym być już z małą Ann, by chociaż czuć, że ktoś trzyma mnie za rękę.
Mama obiecuje, że zaraz wróci i daje mi kilka monet, mówiąc, bym kupił sobie watę. Odchodzi, mimo mojej ponownej prośby. Zostaję sam.
Jest już ciemno, a tłumy dookoła chcą zobaczyć co jeszcze ma do zaoferowania cyrk. Patrzę na drobne w dłoni. Nie chcę waty. Chcę zobaczyć coś jeszcze. Początkowo chcę udać się do namiotu kobiety z brodą, jak moi bracia. Jestem ciekawy, czy broda jest prawdziwa i, czy kobieta jest ładna, jak na plakacie, ale wiem, że ta atrakcja jest daleko, a mama mówiła, że zaraz wróci. Dookoła jest budka z hot dogami i słodyczami, ale za nią ustawiła się kolejka do innego namiotu - czarnego z podpisem "ZOBACZ SWOJĄ PRZYSZŁOŚĆ". Nogi same mnie tam prowadzą. Z kolejki widzę miejsce, w którym zostawiła mnie mama. Patrzę tam, by w razie czego do niej podbiec. Ale kolejka maleje z minuty na minutę, a mama nie wraca. W końcu jestem pierwszy w kolejce i serce bije mi coraz mocniej, bo boję się, że kobieta zaraz wróci i będę musiał zrezygnować. Ale tak się nie dzieje.
Wchodzę do namiotu.
Na środku ustawiono stolik i kulę, w której odbija się moja twarz. Za nią siedzi chłopak o białych włosach, z niewyraźną miną. Wygląda jakby spał, ale wiem, że nie śpi, bo po chwili unosi do ust papierosa, albo coś, co go przypomina. W namiocie dziwnie pachnie. Olejki różane mamy to przy tym nic. Suszona mięta leży na stoliku, zdaje się że to jej zapach czuje. Siadam przed wróżbitą, kładąc na tacy obok pieniądze. Wtedy dopiero chłopak patrzy na mnie. Jest taki jak ja, jak mężczyzna z kapeluszem, jak człowiek-guma, jak treser pudli i kilku innych. Jest "z orientu", jak ja. Ma inne oczy. Lustruje moją twarz swoim chłodnym spojrzeniem. Ma na sobie mroczną szatę, jak złoczyńca z komiksu, ale poza tym, że wydaje się dziwny to wydaje się też niegroźny. Odkłada fajkę i wyciąga do mnie żylastą dłoń. Kładę więc tą swoją na tej jego i czuję, jak lodowatą ma skórę. Nie wiem, po co jest szklana kula na stole, skoro chłopak patrzy mi na dłoń. Chyba kąciki jego ust lekko się unoszą, a ja denerwuje się coraz bardziej.
- Dwoje niebieskich i zielone będą się chowały za drzwiami - mówi do mnie, a ja unoszę brwi. Ma dziwny akcent, ale rozumiem go. - Twoje są czarne - dodaje po chwili, przyglądając się moim paznokciom, co jest dziwne, bo nie ma na nich lakieru. - Będzie broń i strzał, ale gdzie? - pyta jakby, kręcąc głową. - Jeśli w głowę to będzie po wszystkim.
- Umrę? - pytam nagle, bo jego słowa brzmią jak zapowiedź rychłej śmierci. - Jak nie w głowę to w co?
- W serce - odpowiada rozglądając się na boki. - Ale tylko jeśli będziesz miał siłę.
- Na co? - pytam dalej ciekawsko, nawet nie myśląc o tym, że to blef. Mógłby mi teraz wmówić wszystko.
- By uciec - mówi, puszczając moją dłoń. Nasze oczy się spotykają. Do namiotu wchodzi kolejny klient, więc wstaję rozumiejąc, że więcej nie dostanę. - Musi to być dzisiaj - dodaje pospiesznie wróżbita, dotykając jedną dłonią szklanej kuli. - Jutro już będzie za późno. Musisz mieć siłę dzisiaj - podkreśla ostatnie słowo, a wtedy muszę wyjść poganiany przez klienta.
Boję się, bo przecież niecodziennie słyszy się, że ktoś będzie do nas strzelał. Rozglądam się nerwowo na boki, a ludzie mijają mnie, czasami ktoś nadepnie mi na nogę. Ktoś wpada na mnie i rozsypuje swój popcorn, przeklinając pod nosem. Szturcha mnie lekko, ale odchodzi. Muzyka i śmiechy rozsadzają mi czaszkę, gdy kręcę się dookoła własnej osi, chcąc wydostać się z tłumu, aż nagle łapie mnie czyjaś ręka. Piszę cicho, przestraszony, ale okazuje się, że to mama. Łapie mnie za dłoń i ciągnie gdzieś, gdzie jest mniej ludzi. Pyta, gdzie byłem. Mówi, że mnie szukała, ale ja wzruszam ramionami i to starcza, bo mama kręci głową, prowadząc mnie już ku wyjściu. Po drodze zabiera też moich braci i w piątkę opuszczamy teren cyrku.
Cadillac i mercedes stoją obok siebie. W środku tego drugiego siedzi już pani Harriet z synem na kolanach i z córką przylepioną do szyby. Ann uśmiecha się i macha do mnie, ale ja nie odwzajemniam jej gestu. Nadal trochę nerwowo rozglądam się, jakby w poszukiwaniu gangstera w czarnym garniturze i z bronią wycelowaną w moją głowę. I nagle myślę, czy tata nadal trzyma w domu spluwę?
Nabył ją jakiś rok temu, gdy w okolicy naszego domu doszło do morderstwa na staruszce. Napad był na tle rabunkowym, ale kobietę znaleziono nie tylko bez drogocennych sreber rodzinnych, ale i bez życia. Mój ojciec kupił wtedy pistolet, z resztą tak samo, jak połowa mężczyzn; ojców i mężów w okolicy.
Czy tata byłby w stanie strzelić do mnie? Czy byłby w stanie mnie zabić?
Mama pogania mnie i zaraz wskakuję na tylne siedzenia samochodu pana Jonesona. Moi bracia i rodzice wsiadają do cadillaca. Jedziemy do domu, a tata namawia pana Harrego na drinka. Mimo przekręcania oczu Harriet, Harry się zgadza. Tom zasypia wraz z Ann w pokoju Abla, który ku mojemu zdziwieniu zaproponował im grę. Ja korzystam więc z sytuacji i mówię mamie, że źle się czuje. Ta całuje mnie w czoło i każe iść spać. Wiem, że Micah i Noah też nie chcą siedzieć w salonie z gośćmi, zwłaszcza, że pan Jones jest już mocno podpity, ale nie mają wyjścia. Póki tata nie każe im "zmykać do łóżek" muszą tam świecić oczami. Mi się upiekło, ale chyba tylko przez wcześniejszą sytuację z mamą. Ona wie, że nie jestem już aż takim dzieckiem. Wie, że ja wiem, po co spotyka się z mężczyznami, dlatego czasami pozwala mi na wiele. Oczywiście, gdy w pobliżu nie ma ojca, ale tym razem tata nie zauważa mojej nieobecności. Sam wypija tylko jednego drinka, chcąc ubić z kontrahentem dobry interes, na którym Joneson będzie stratny, albo chociaż "na zero", jak mówi mama. Ale tata się tak wzbogaci. Nie wiem, jak, ale wiem, że każde spotkanie z Jonesonami oznacza więcej pieniędzy. Pieniędzy Harrego Jonesona.
Kładę się do łóżka i zakrywam kołdrą po sam czubek głowy. Leżę, myśląc o cyrku, ale moje myśli krążą głównie wokół przepowiedni, którą usłyszałem. Wróżbita był taki jak ja, taki jak tamci, dlatego może podświadomie mu ufam. Wierzę w to, że to żadna bujda, że on naprawdę potrafi widzieć przyszłość. Nie wiem, co oznaczały jego słowa. Analizuje je w głowie, ale wiadomym jest, że to zagadka, tyle, że ja nie potrafię jej odczytać, zrozumieć. Czym są "dwoje niebieskich i zielone" i o jakich drzwiach mowa? Dlaczego ktoś miałby do mnie strzelać? Mam tyle pytań, ale żadnej odpowiedzi. Tak długo głowię się nad zagadką, że nie zasypiam, dopóki Jonesonowie nie odjeżdżają do domu. Pijany pan Harry odpala mercedesa. Jego żona awanturuje się o coś, a mały Tom znów płacze, a przynajmniej tyle słyszę przez uchylone okno. Po chwili jednak odgłosy małych stóp są coraz bliżej. Do pokoju wchodzi mój brat. Nie zapala nawet światła, bo od razu kładzie się do łóżka.
- Lazarus - mówi, ale udaję, że śpię. - Tata cie woła - dodaje Micah i wiem, że nie mogę dalej udawać.
Na te słowa mimowolnie spinam się cały, ale wiem, że nie uniknę spotkania z ojcem. Jeśli sam do niego nie pójdę, na pewno przyjdzie po mnie, a wtedy będzie jeszcze bardziej zły.
Bez słowa wstaję. Moje stopy dotykają chłodnej podłogi. Panele są zimne. Najchętniej wziąłbym kołdrę, ale wiem, że i tak będę ją musiał niedługo zrzucić. Tak samo jak najpewniej ubranie, o ile tata nie woła mnie, bym posprzątał po ich popijawie.
Schodzę na dół do salonu, ale w nim na sofie leży tylko mama. Ma kieliszek w ręce, ale śpi, oparta głową o zagłówek. Ma lekko otwarte usta i chrapie. Taty nie ma w pobliżu, więc idę najpierw na górę do sypialni, a potem zaglądam po cichu do Noah i Abla, ale u nich jest ciemno. Idę więc tam, gdzie już na pewno jest mój ojciec. Przed drzwiami gabinetu zatrzymuję się na moment, przełykając ślinę. Nie chcę tam wchodzić, ale muszę, po prostu muszę. Pukam więc cicho, mając nadzieję, że jednak nie usłyszę, jego "wejdź", ale słyszę je chwilę później, więc naciskam na klamkę i wchodzę do pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top