19 - storm of daggers
Miłość to tsunami. Miłość jest czerwona jak krew.
~D'Avenia: "Biała jak mleko, czerwona jak krew"
⑅
Eden podobno jest rajem, ale patrząc na dość obskurnie wyglądające namioty cyrkowe, pośród których króluje i góruje ten jeden – największy, w niebiesko-żółte pasy mam wrażenie, że ta parada dziwadeł lata świetności miała za sobą.
Kroczę dumnie przed siebie. Widzę plecy Micah, który obejmuje ramieniem przekupioną prostytutkę, wyrwaną w barze. Choć może wyrwaną to za dużo powiedziane. Za kreskę euforii zgodziła się udawać dziewczynę mojego brata. W prostytutce była jeszcze jedna zaleta. Prostytutki mają za koleżanki inne prostytutki. A koleżanką tej, która napatoczyła się w barze była niejaka Celine – grubsza kobieta po trzydziestce. Ale już nawet nie chodziło o Celine, a o jej brzdąca, którego "pożyczyła nam na jeden wieczór". Idę więc z małym chłopcem za rękę, w talii obejmując kogoś, kto ma uchodzić za jego matkę.
– Ładnie ci w tej peruce – szepczę do ucha Jimina, kiedy stoimy w kolejne do wejścia na główny pokaz.
Jimin poprawia spadające z nosa okulary, a potem zakręca loczek długich, blond włosów na palcu. Nigdy wcześniej nie sądziłem, że mój ukochany może mi się podobać w spódnicy w groszki, koszuli, za którą wcisnął stanik wypchany skarpetkami i z chustką na głowie, która była ostatnim krzykiem mody. Celine pożyczyła mu nawet obcasy, kiedy w końcu pozbyłem się dla niej z kieszeni resztki euforii.
– Mam się dla ciebie częściej malować szminką? – pyta Jimin, oblizując różowe usta. Ten lekki flirt jest dla niego rozładowaniem emocji, ale w środku drży ze strachu. Wiem, bo ja boję się tak samo mocno.
Nie spuszczamy oka z mojego brata, którego towarzyszka ciągle karci za dotykanie jej pośladków. Przewracam oczami. Mam nadzieję, że głupie, nastoletnie żądze mojego brata nie zniszczą tego misternego planu. To była nasza jedyna szansa.
– Nie bój się – mówi Jimin, kiedy już wchodzimy do środka namiotu. – Twój brat wie, że jeśli to spierdoli to go zabijesz – szepta znów, a później kierujemy się zgodnie z naszymi miejscami do tyłu na trybuny. Micah siedzi dwa rzędy bliżej.
Jimin bierze malca na swoje kolana i zaczyna go zabawiać, kiedy chłopiec z nudów zaczyna ssać palce. Ma jakieś cztery lata, więc pewnie niewiele do niego dociera, ale zdaje się, że samo bycie w cyrku to dla niego centrum wielkiej radości. Nie dziwię mu się. Byłem o dekadę starszy, kiedy pierwszy raz zasiadłem na widowni, a ostatkiem sił powstrzymałem się przed posikaniem się w portki z ekscytacji.
Nie musimy długo czekać aż gasną światła. Sala jest w połowie pełna. Słabo, myślę. Jest sobota. W takie dni do Ogrodu Euforii przychodziły tłumy. Najwyraźniej Eden jest naszą marniejszą podróbką. Podczas występu dowiaduję się dlaczego. Show nie robi wrażenia. Kilka zwierząt daje radę i co dziwne – mają słonia, ale poza nim właściwie nie ma co oglądać. Klauni znają podstawową żonglerkę, podczas ci z Ogrodu żonglują nie trzema, a siedmioma piłeczkami, czy nożami. Elementy scenografii nie zwracają uwagi. Malec na kolanach Jimina cieszy się na widok akrobatki, ale dorośli i starsze dzieci wokół nas zdają się nudzić.
Ale w końcu na scenie pojawia się posągowa piękność. Jisoo kłania się nisko i choć jej twarz ozdabia maska, rozpoznaję ją bez problemu. Poza tym – jej ciążowego brzuszka nie ukryje tak łatwo pod luźnym strojem z piór, choć ci nieco mniej spostrzegawczy może go nie zauważyli.
Jisoo prezentuje swój klasyczny numer – rzucanie do żywej tarczy. Za jej asystenta robi inna dziewczyna, która kiedy tylko Jisoo rzuca sztyletem, zamyka przerażona oczy i piszczy. Amatorszczyzna, myślę i widząc minę Jimina dochodzę do wniosku, że chłopak ma takie samo zdanie.
Kiedy wszystkie noże, nożyki, sztylety i nawet jedna siekierka trafiają w przestrzenie między rękoma, czy nogami przypiętej dziewczyny, widownia w końcu zaczyna klaskać, a kiedy Jisoo kłania się oznajmiając koniec występu, wiele ludzi wstaje i gwiżdże z zachwytu.
Potem następują ostatnie dwie atrakcje. Odliczam w myślach czas. W końcu następuje oficjalny koniec, prowadzący zaprasza do wydania pieniędzy w pomniejszych namiotach. Reklamuje dziewczynkę–syrenę i chłopca bez twarzy, a wtedy widownia zaczyna się zbierać. To nasz moment.
Jimin łapie malca za rękę, a ja łapię za nią Jimina. Przechodzimy koło Micah, który leniwie stara się wydostać z tłumu i wtedy Jimin puszcza rękę chłopczyka, za którą łapie prostytutka, która przyszła z moim bratem. U Jisoo coś może pójść nie tak, więc nie chcę ryzykować dzieckiem Celine. I tak wystarczająco dla nas zrobiła. Pożyczenie nam synka było niezbędne, by nie wzbudzić większych podejrzeń. Nie mogłem ryzykować, że ktoś dopatrzyłby się w Jiminie mężczyzny. Z chłopcem na rękach nie zwracał uwagi absolutnie nikogo poza mną.
Micah idzie za nami, kiedy przepychamy się przez widzów, ale by nie wyjść z namiotu, jak reszta, a dostać się za kulisy. Nie zauważam zbyt wielu ochroniarzy, ale i tak dwóch pilnuje wejścia za kotarę. Mam nadzieję, że prostytutka ich zauważa i zaraz zadziała zgodnie z planem.
Nie po to odsypałem ci połowę woreczka euforii, kurwa mać, no dalej, myślę, denerwując się, że kobieta jednak nie wywiąże się z umowy. Ale na szczęście nie mija dłuższa chwila i słyszę jej krzyk. Każdy na sali ogląda się, szukając źródła hałasu.
– Pan jest świnią! – wrzeszczy i nagle policzkuje mężczyznę, który chwilę temu szedł za nią. – Pan próbował wsadzić mi rękę pod spódniczkę! – krzyczy i wtedy zaczyna się prawdziwe piekło. Jest nad wyraz przekonywująca, ale nie mam czasu teraz rozwodzić się nad jej grą aktorską. Ważne jest, że jej ręce zaczynają okładać mężczyznę, który odkrzykuje, że nic jej nie zrobił, a ochroniarze przy kulisach odchodzą od kotary i biegną w tłum, by powstrzymać kobietę przed wydrapaniem oczu nieznajomemu.
Wtedy udaje nam się dostać za kulisy. Klauni zmywają makijaż, a akrobatka kłoci się z jakimś facetem, mającym na smyczy ma uwiązane psy, które na pokazie skakały przez obręcze. Jimin dostrzega Jisoo, kiedy ta kieruje się do wyjścia na tyły. Idziemy tam całą trójką, ale już wtedy czuję, że wiele ryzykujemy. Ochrona Edenu gdzieś tu jest, a jeśli jest tak liczna, jak ochrona Euforii, jeden pistolet i dwa noże schowane pod ubraniami Jimina i Micah mogą nam nie wystarczyć.
Za Jisoo wychodzimy tyłem namiotu. Przed nami rozpościera się ścieżka do przyczep, w których rezyduje trupa. Zgubiliśmy dziewczynę z oczu i już mam ochotę rwać włosy z głowy, aż Micah nie ciągnie mnie za rękaw. Na klamce jednej z przyczep wisi maska. Nie jest identyczna z tą, jaką Koreanka miała na twarzy podczas występu, ale jestem pewny, że to dobry trop. Podchodzimy do okna przyczepy i podsadzam Jimina, by zajrzał za nie.
– Jest w środku – mówi, więc nie tracąc czasu, wchodzimy do przyczepki.
Jisoo odwraca się nagle z przestraszonym piskiem i patrzy na nas wielkimi oczami. Jimin natychmiast zdejmuje perukę.
– To ja – mówi, bo dziewczyna już sięga do stolika. Zauważam, że pod ręką ma książkę, opakowanie jakiś tabletek, a kawałek dalej... nóż brudny od masła i niedojedzony kawałek chleba. – Jisoo, to ja i Jeonggukie – tłumaczy mój ukochany, a dziewczyna jakby opada z emocji.
– O mój boże – sapie, zaraz dotykając się między piersiami, by złapać się za serce. – Zawału bym przez was dostała. Co wy tu robicie? – pyta, zaraz podchodząc bliżej i obejmując Jimina na przywitanie. Potem obejmuje także mnie, co trochę mnie dziwi. – Co to za stroje – śmieje się, widząc nie tylko daomką wersję dawnego kolegi z trupy, ale i moje zwykłe ubrania. Samemu trudno było mi się odzwyczaić od czerni. Potem dziewczyna spogląda na mojego brata, ale chyba ma ważniejsze wątpliwości w głowie, niż pytanie kto to jest. – Po co ta przebieranka? Byliście na występie?
– Tak, widzieliśmy twój popisowy numer – odpiera Jimin, wchodząc w głąb skromnej przyczepki.
Namjoon najwyraźniej zapewnił Jisoo luksusowe ubranie i może kupił jej parę błyskotek, ale byłem pewny, że dziewczyna wolała swój przytulny namiot z Euforii niż tą zimną klitkę.
– Jisoo – odzywa się znów Jiminie. – Gratulację – mówi, kierując spojrzenie na brzuch nadal zasłonięty częściowo przez pióra i nieregularny krój. Jisoo momentalnie oblewa się czerwienią. – Nie wstydź się. To nic złego.
– Nic złego? – parska smutna. – Wiecie czyje to dziecko?
– Domyślam się – mówi Jimin i łapie dziewczynę za rękę. – Ale to naprawdę nic złego.
– Namjoon jest kochankiem mojego brata. Z resztą, wiesz, że Taehyung znienawidzi mnie tak samo jak Seokjin – odzywa się, zaraz pociągając nosem. Zaczynam jeszcze bardziej nienawidzić Namjoona. Zostawił ją tu samą. Przerażoną. Bez ramienia, na którym mogłaby się wypłakać. – To katastrofa – prawie płacze. – Poza tym, Namjoon go nie chce.
– Teraz musisz się skupić na sobie i swoim zdrowiu, a nie na tym, co ktoś pomyśli, dobrze? – mówi Jimin, pozwalając koleżance przytulić się do siebie jeszcze raz.
Jisoo chwilę trwa tak w milczeniu, co jest dla mnie dziwnym widokiem. W Ogrodzie była czasami przezywana Żelazną Dziewicą. Wydawała się wiecznie niezadowolona. Przez wiele lat w ogóle nie chciała ze mną rozmawiać. Nie lubiła obcych i wolała być zawsze w czyimś cieniu. Trudno było ją rozgryźć, zwłaszcza, kiedy już przestała oglądać się za Hoseokiem. Kiedy wpadła w szpony Namjoona zmieniła się z chłodnej i niedostępnej w przestraszoną i delikatną. Zupełnie tak, jakby nasz lider złamał ją i skrzywdził. A teraz płakała, głaszcząc brzuch, w którym rosło jej dziecko. Dziecko, które według paskudnej przepowiedni nieomylnego Yoongiego narodzi się potworem. Przełknąłem gorzko ślinę na myśl, że Namjoon będzie miał kolejny okaz do swojej wystawy dziwolągowych kości. Może będzie miał szczęście i Jisoo urodzi dwugłowego potwora, z którego zrobi nowy plakat?
– No dobrze, to w końcu dowiem się czemu wywiało was tyle kilometrów od Ogrodu Euforii? – pyta w końcu dziewczyna, więc wtedy ja wchodzę w swoją rolę.
– Namjoon przysłał mnie z zadaniem do wykonania.
– Coś się stało?
– Podejrzewa, że właściciel Edenu robi sobie na nas biznes – mówię, zaraz tłumacząc zdezorientowanej dziewczynie. – Psuje opinię na rynku. Sprzedaje fałszywą euforię. Oczywiście, jeśli przypuszczenia okażą się prawdziwe, będzie to miało dla Edenu przykre konsekwencje – wzdycham, chcąc by brzmiało to poważnie i dramatycznie. – Wiesz jak bardzo Namjoon dba o czystość. Nie może pozwolić sobie na niszczenie reputacji. Dlatego to, że tu jesteśmy musi zostać między nami, Jisoo. Namjoon kazał nam wykraść stąd trochę euforii i dostarczyć do Ogrodu, by móc sprawdzić jej jakość.
– Wiesz, gdzie trzymają skrzynki? – pyta Jimin, mając na myśli oczywiście ogromne skrzynie z towarem, którego nigdy nie braknie, a który zawsze leży gdzieś między przypadkowymi rekwizytami, a walizkami ze strojami na scenę. Z tym, że w cyrku takich skrzyń są setki.
Jisoo przez chwilę się nad czymś zastanawia, aż w końcu mówi:
– Chodźcie za mną.
Jimin zakłada perukę z powrotem, a ja jeszcze raz sprawdzam, czy aby na pewno broń dalej wisi przy moim pasku. Wychodzimy z przyczepki i kierujemy się w głąb Edenu. Mijamy parę osób, ale nie ma tu nawet połowy tak wielu pracowników, co w Ogrodzie.
Myślę, że nasza gadka zadziałała. Jisoo nie jest głupia. Jeśli nie będzie chciała pomóc nam wykonać polecenia lidera cyrku, pomyśli o sobie. W końcu jeśli Eden by upadł, mogłaby wrócić do przyjaciół i braci. W końcu nie wie jeszcze, że jeden z nich nie żyje.
Docieramy do jednego z większych namiotów.
– To tu. Niestety nie wiem dokładnie, które to skrzynie – mówi, a my wchodzimy do środka.
Teraz liczy się tylko czas. Zaczynamy przeszukiwać skrzynie. Przez głowę przechodzi mi parę razy pytanie "dlaczego nikt tego nie pilnuje?", ale im szybciej stąd uciekniemy, tym mniej mnie to będzie obchodzić.
Ciągle trafiam na jakieś stroje w skrzyniach, a potem na parę pustych pudeł. W końcu Micah pół szeptem krzyczy "mam!". Podbiegamy do niego i moim oczom ukazują się tysiące woreczków z euforią. Zaczynam pakować ją po kieszeniach, a Jimin do damskiej torebki. Micah cieszy się jak dziecko i od razu rozrywa jeden z woreczków, by zażyć trochę narkotyku. Przywołuję go do porządku szarpnięciem za jego kołnierz.
– Uspokój się – prawie warczę mu w twarz, potrząsając nim. Jego mina jest beztroska i zadowolona, a nawet jeszcze nic nie wziął. – Potem sobie to wciągniesz każdą dziurą, a teraz pakuj – mówię mu, a on kiwa głową i wykonuje polecenie.
Upycham po kieszeniach ile mogę, ale nagle przed kolejnym sięgnięciem do skrzyni powstrzymuje mnie głos. Głos, którego obawiałem się najbardziej. Nie waham się. Wyciągam broń i zasłaniam Jimina, kiedy dociera do mnie pytanie.
– Proszę, proszę, kogo my tu mamy? – pada z ust Namjoona, który z Jisoo i trzema innymi osiłkami troi właśnie na wejściu do namiotu.
Dziewczyna jest oszołomiona i co chwilę nerwowo zerka to na nas to na lidera. Szlag, powtarzam w myślach. Tak łatwo daliśmy się podejść. Jak dzieci, przeklinam się. Nawet nie spojrzałem na Jisoo, czy nie pobiegła po kogoś, kiedy zaczęliśmy przeszukiwać skrzynie. Ale teraz to i tak już nieważne.
– No i po co wam to było? – ozywa się znów Namjoon. Opiera się o swoją laskę, a potem poprawia nieznacznie kapelusz. Na twarzy wymalowany ma uśmieszek, jakby właśnie spluwał nam w twarz. – Przebyłem za wami kawał drogi. Zostawiliście trochę mojego towaru w Rottvill. Z resztą, może i chcieliście zaoszczędzić, ale – znów się śmieje – jednak trzeba było wymienić ten samochód.
– Śledziłeś nas cały czas?
– Cały nie. Ale domyślałem się, że będziecie chcieli jakoś stąd uciec. Podejrzewam, że na celownik braliście Azję. A tak się składa, że wiem dokładnie ile zabraliście euforii z mojego małego skarbca i wiem, że zbyt dużo pieniędzy upchać się nie dało w te wasze garniturki. To trochę mało na wycieczkę przez ocean.
– Namjoon... – odzywa się Jimin, stając przede mną, choć ja ciągnę go za rękaw, chcąc by się za mną schował. – To nie tak... Wiesz, że bym od ciebie nie uciekł.
– No i nie uciekniesz, Jiminie – mówi, wychodząc przed szereg. Bronią ciągle celuję w jego głowę, ale trzy inne pistolety celują we mnie. Łatwa matematyka – kilka trupów. Najpewniej naszych. – Chyba nie sądziłeś, że pozwolę ci ode mnie odejść tak łatwo, co?
– Musiałem na chwilę zniknąć, byś się na mnie nie złościł – mówi Jimin, jakby chciał się nadąsać. – Ale wróciłbym. Wiesz przecież, że nieważne, jakiego przygruchałem sobie kochanka, prędzej czy później wracałem do ciebie – dodaje, robiąc jeszcze jeden krok przed siebie, jednocześnie oddalając się ode mnie. – Ale wiesz, że Jeonggukie był moim faworytem...
– Gdybyś postanowił zostać ze mną to nic, by się nie wydarzyło – mówi Namjoon, patrząc teraz tylko na Jimina. Micah nieznacznie przysuwa się bliżej mnie. – Ale ty już taki jesteś, że nie możesz mieć jednego mężczyzny. Za bardzo przyzwyczaiłeś się, że zmieniasz ich, kiedy na horyzoncie pojawia się jakiś ciekawy kąsek. I ten kąsek będzie kosztował cię życie. Nie odpuszczę ci Taehyunga – syczy przez zęby, a Jisoo spogląda na niego nie wiedząc co tu się dzieje.
– Taehyunga? – dopytuje dziewczyna, a Jimin robi kolejny krok do Namjoona.
– To był wypadek – odzywa się Jimin, podchodząc w końcu do lidera cyrku. Słyszę jak zaczyna płakać. – Wiesz, że uciekłem, bo nie wiedziałem co robić – wydusza przez łzy, łapiąc za poły ciemnego garnituru Namjoona. Mam mętlik w głowie.
– Czy coś się stało Tae? – pyta znów Jisoo, a wtedy Jimin odwraca się w moją stronę. Łzy mażą jego makijaż. Serce bije mi jak szalone. Wtedy Jimin wystawia rękę i wskazuje na mnie.
– Jeonggukie... – płacze dalej mój ukochany. – On... O–on nie chciał...
– Ale... – wtrąca znów Jisoo, a Jimin przytula się do Namjoona. Zarzuca mu ręce na szyję i płacze. Torebka prawie spada mu z ramienia. Stoję nieruchomo, a ręka cierpnie mi od celowania w Namjoona, którego głowę teraz zasłania też kawałek peruki Jimina.
– To się działo tak szybko... Pokłóciliśmy się z Taehyungiem... I Jeonggukie... zrobił to w mojej obronie – tłumaczy, ale ja słyszę tylko jego płacz. – D–dlatego napisałem ten list... bałem się, że jak dowiesz się, że Jeongguk zabił Taehyunga to odbierzesz mi go – mówi Jimin, a Jisoo zakrywa dłonią usta, chcąc uciszyć swoją rodzącą się w niej histerię. – Ale proszę... nie zabijaj go – odzywa się znów, a wtedy Jisoo zaczyna coraz bardziej wyć.
Namjoon odpycha lekko Jimina, by zaraz objąć dziewczynę, która popada w czarną rozpacz. Jimin stoi teraz między ochroniarzami Namjoona. Nie wiem, kto tu teraz jest bardziej w rozsypce. Jimin, Jisoo, czy ja, a konkretnie moje serce, które pękło i dopiero teraz poczułem co to ból. Kiedy Namjoon robi krok w moją stronę, ręka mi drży.
– Zapominasz, że nadal mogę cię zastrzelić – mówię, a on otwiera usta żeby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili wyciąga coś z kieszeni i wręcza to Jisoo.
Sztylet.
Nie mogę do niej strzelić, myślę. Nie potrafiłbym jej zabić. Nie kiedy jest niewinna. Nie, kiedy pod sercem ma bezbronne dziecko. Mam tylko jeden strzał. Jeśli trafię w Namjoona, Jisoo przeszyje mnie tym nożem, albo wcześniej dostanę trzy kulki od ochroniarzy. Strzał w ochroniarza nic nie da. Zabiję jednego, a co dalej?
Jimin?
Przełykam ślinę. Obiecałem oddać za niego życie. Obiecałem być jego tarczą, jego bronią. Właśnie nadszedł czas, bym udowodnił, że moje obietnice były prawdziwe.
Ale jest jedna osoba, w którą mogę strzelić. Mogę strzelić w głowę. Swoją.
– Zabij go – mówi Namjoon do Jisoo, która ściska w dłoni sztylet.
Wtedy czas nagle zwalnia. Kątem oka dostrzegam, jak Jimin sięga do paska spodni i w jego dłoni pojawia się nagle nóż. Zamachuje się, celując wysoko i rozcina skórę między głową, a tułowiem jednego z ochroniarzy. Krew tryska, jak z wodospadu. Zanim drugi ochroniarz obraca się, by zastrzelić Jimina, ja naciskam spust. Mężczyzna obrywa w okolice pod obojczykiem.
Biegnę przed siebie, pchając Namjoona, jednocześnie przewracając go. Jimin chwyta za pistolet jednego z zabitych ochroniarzy i znów strzela. Trzy kule wbijają się w ciało ostatniego osiłka, który wcześniej pozbywa się dwóch kulek. Patrzę jedynie, czy trafiły Jimina. Tylko to mnie obchodzi. Chłopak wrzeszczy, a gdy odchyla głowę, peruka spada mu na ziemię.
Myślę, że to koniec. Krew widzę tak, jakby była obecnym wszędzie powietrzem. Krew. Krew Jimina. Jego krzyk. Oberwał, myślę, ale nie mam czasu na nic więcej, poza chwyceniem go za rękę i wyciągnięcie z namiotu. Za nami biegnie Micah.
Zimne powietrze smaga moje policzki, a my biegniemy. Teraz do krzyku Jimina dołącza ten Namjoona. Słyszę strzały, ale chowamy się za namiotem i mam wrażenie jakby kule mijały nas na centymetry.
Biegniemy. Nic innego się nie liczy.
Kiedy jesteś pod taką presją, nie ma chwili na błędy. Na żaden błąd. Ani jeden nie wchodzi w grę. Od tego jak dobrze celujesz i jak szybko biegniesz, zależy twoje życie. I życie wszystkich dookoła. Zaciskam więc palce na tych Jimina i biegnę tak szybko, jak umiem. Szum w głowie jest nie do zniesienia, a w moim ciele szaleje adrenalina.
Odwracam się, gdy stajemy na bardziej otwartym polu między namiotami. Strzelam, mając nadzieję trafić w Namjoona. Ten jednak uchyla się i chowa za namiotami, kiedy opróżniam swój magazynek. Nie mam już kul.
Dalej biegniemy. Zanurzamy buty w mokrej trawie, bo zebrała się już rosa. Do wyjścia ostatnia prosta.
Jimin strzela dwa razy do ciecia na bramce. Mężczyzna pada, a my mamy przed sobą drogę do wolności.
Jeszcze tylko kawałek.
Wybiegam przez bramki pierwszy. Jimin jest tuż za mną. Słyszę nadal krzyk Namjoona. Jego wściekłe darcie obudziłoby umarłego. Ciągle tylko powtarza "zabij!" i kiedy jego głos przerywa inny, przypominam sobie, że przecież może i pozbawiliśmy Namjoono ochroniarzy, ale miał w rękawie asa. Osobistego assasina. Obracam się ostatni raz, kiedy przeraźliwy pisk dociera do moich uszu.
Prawie zamieram, bojąc się, że to Jimin, choć to nie jego piśnięcie. Micah leży na trawie. Widzę jeszcze jak z jego pleców sterczy rękojeść... sztyletu Jisoo.
Czuję trochę jakbym to ja oberwał - w samo serce. Albo może nie... Bardziej jakby ktoś wyrwał jedno z serc, które było we mnie odkąd pamiętam. Od dawna nie biło już tak głośno, ale było tam, a teraz właśnie je traciłem.
Jego ostatni krzyk już zawsze śnił mi się po nocach.
Ale znów go zostawiam. Nie pierwszy, ale na pewno ostatni raz. Zostawiam go tam, by wykrwawił się na ziemi, lub by Namjoon dobił go później łaskawym pociskiem. Zostawiam go za sobą. I nagle robi mi się dziwnie na myśl, że to nie ja go zastrzeliłem. Choć może właściwie tylko cały czas wmawiałem sobie, że to zrobię. Wykorzystam i zabiję. Tak naprawdę i tak był chodzącym trupem, usprawiedliwiam sam siebie. Muszę tak myśleć, by zagłuszyć głos w głowie mówiący i z resztą mający racją z tym, że mój brat zginął przeze mnie. Może nie ja nacisnąłem spust, może nie ja rzuciłem sztyletem, ale zabiłem go.
Jeszcze więcej krwi na rękach.
Biegniemy dalej, a Jimina śliska dłoń wyślizguje mi się ciągle, choć usilnie staram się jej chwytać.
Jakimś samochodem podjeżdża prostytutka. Ta samą, która miała zwrócić uwagę ochroniarzy. Ostatni raz w ten sposób uratował nas Micah. Kobieta wściekle pyta "co tak długo?! Już chciałam odjeżdżać! Gdzie ten trzeci?!", ale ja krzyczę tylko, byśmy stąd jechali.
– Natychmiast! – drę się, kiedy prostytutka patrzy na mnie zdziwiona. – Gaz do dechy – rozkazuję, a ona chwilę później znika z radarów Edenu.
I wtedy patrzę na Jimina i widzę krew, która zaczyna zalewać siedzenia z tyłu auta.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top